Zagraj to jeszcze raz, Martin

Zagraj to jeszcze raz, Martin

Nie ma takiej zbrodni, której nie popełniłby przyzwoity obywatel w imię chciwości. Martin Scorsese ponownie stawia ponurą tezę i chwyta się za bary z amerykańską hybrydą legendarnej przedsiębiorczości i gangsterskiego nihilizmu.

tekst: Radek Tomasik | Ferment Kolektiv

Ernest Burkhardt, weteran I wojny światowej, powraca na łono rodziny, której powodzi się cokolwiek nieźle. Wuj prowadzi rentowne ranczo, jest nobliwym starszym panem, cieszy się szacunkiem całego miasta i głosi wyświechtane acz szlachetne komunały o głębokiej przyjaźni z plemieniem Osagów – rdzennych mieszkańców Ameryki i właścicieli sąsiednich terenów.

A te szerokie połacie prerii, rozciągające się jak okiem sięgnąć, skrywają w sobie skarb, który w ciągu dekady uczynił indiańskie plemię najbogatszą społecznością świata: ropę naftową. To „czarne złoto” sprawiło, że Osagowie nie tylko wyszli ze swoich namiotów i porzucili koczowniczy tryb życia. Przesiedli się też z koni na automobile (z białymi szoferami) i stali królami i królowymi życia. Do czasu, gdy wokół nie zaczęła się plenić… śmierć. Kostucha nie tylko rozgościła się w okolicy, ale wręcz umościła sobie gniazdko w samym sercu plemiennego życia, zabierając młodych i starszych, kobiety, mężczyzn i dzieci. Wachlarz śmiercionośnego repertuaru jest szeroki: Osagowie giną na tajemnicze choroby, w samobójstwach i tajemniczych wypadkach, zaś ich liczba zwiastuje raczej epidemię lub gniew bogów aniżeli zbieg okoliczności. Dodatkowo biali sąsiedzi nie kwapią się, by zbrodnie tropić – do momentu, gdy sowicie opłacone przez samą starszyznę plemienia waszyngtońskie Biuro Śledcze (wczesne FBI) nie zainteresuje się historią.

Scorsese z psychologiczną wnikliwością i kronikarskim pietyzmem przygląda się zarówno schyłkowi ery Osagów, jak i pnącemu się po szczeblach szemranej kariery naiwnemu Ernestowi. Trudno zarzucić mu cyniczne wyrachowanie Jordana Belforta z „Wilka z Wall Street”, brutalną megalomanię Calvina Candie z „Django” czy biznesową determinację i urok Jaya Gatsby’ego – a jednak Ernest jest postacią tak pojemną i złożoną, że Di Caprio potrafi pomieścić w niej znane nam cechy i parametry swych wcześniejszych wcieleń. Podobnie Scorsese – rola „Kinga” (Robert De Niro) to jakby wymarzona emerytura Henry’ego Hilla (Ray Liotta) z „Chłopców z Ferajny”, gdyby miał wehikuł czasu i mógł przenieść się pięćdziesiąt lat wstecz. Ponoć każdy artysta całe życie tworzy tylko jedno dzieło, a każda powieść, płótno czy film jest tylko wariacją na ten sam temat…

lily gladstone i leonardo dicaprio w filmie czas krwawego ksiezyca

Ernest to z pozoru przyzwoity człowiek, niepozbawiony wrażliwości, czuły dla żony i dzieci, mimo że aranżacja małżeństwa była raczej wynikiem okazji biznesowej niż gwałtownej erupcji uczuć. Jego brat pracuje u wuja i na niezadowolonego nie wygląda – ma co robić, rozrywek, trunków i kobiet mu nie brakuje. Czego chcieć więcej? – rozumuje prostolinijny Ernest, który „kocha wszystkie kobiety”, a whisky i pieniądze „prawie tak mocno jak swoją żonę”. Twórcy filmu z zegarmistrzowską precyzją – i godną podziwu cierpliwością, bo film trwa ponad 3 godziny – pokazują nam, jak to „ludzie ludziom zgotowali ten los”. Jak człowiek (uwaga, spoiler!), który jako kucharz karmił żołnierzy na sprawiedliwej wojnie, wraca do domu i krok po kroku, w zupełnie pokojowych warunkach, zaczyna najpierw przymykać oko, potem akceptować zło, następnie się do niego przyczyniać – a kończy jako pospolity złoczyńca.
Oczywiście katalizatorem tej metamorfozy jest pieniądz. Ropa naftowa jest tu nie tylko atrybutem bogactwa, ale też złowrogim, mrocznym, kleistym i brunatnym symbolem grzechu i zatracenia w pożądliwości i pysze. Jak każdy symbol – również i ten działa uniwersalnie. Scorsese opowiada historię sprzed stu lat, ale w gruncie rzeczy obnosi zwierciadło po dwudziestopierwszowiecznym dziedzińcu. A widz patrzy we własne obicie i albo odwraca się, udając niewiniątko – albo uczciwie (i cynicznie) odpowiada sobie w duchu: co jestem w stanie złożyć na ołtarzu mojego „być” w imię mojego „mieć”? Życzę Państwu trafnych odpowiedzi.

Radek Tomasik

Radek Tomasik

filmoznawca
Z wykształcenia filmoznawca, z wyboru przedsiębiorca. Edukator filmowy, marketingowiec. Współwłaściciel Ferment Kolektiv - firmy specjalizującej się w działaniach na styku kultury filmowej, biznesu i edukacji oraz Kina Ferment. Autor wielu programów dotyczących wykorzystania filmu w komunikacji marketingowej, realizowanych dla takich marek jak: Orange, Mastercard, Multikino, Renault, ING, Disney, Santander Bank,…
REKLAMA
REKLAMA

Może cię zainteresować:

Zagraj to jeszcze raz, Martin
REKLAMA
REKLAMA

Diuna, czyli immersja

Diuna | Paul MuadDib | książe Paul Atryda | Kwisatz Haderach


Nie należę do wyznawców prozy Herberta, nie jestem przesadnym fanem starego filmu Davida Lyncha, nie interesowałem się Arrakis zanim to było modne. A jednak pójdę na „Diunę. Część drugą” po raz drugi, a może nawet trzeci i czwarty, bo jest to film, który zabiera nas w takie miejsca w naszej własnej głowie, do których podróż jest niemal tak samo fascynująca jak Fremeni dla Paula Atrydy

Tekst: Radek Tomasik | Ferment Kolektiv, zdjęcia: mat. pras. Warner Bros.

Zanurzyć się w filmowej opowieści, zatracić w historii, zapomnieć o świecie na zewnątrz sali kinowej. Któż nie marzy o takim doświadczeniu. Twórcy chcieliby taki rezultat wywoływać, widzowie chcieliby to przeżywać, kiniarze i dystrybutorzy nie narzekaliby, gdyby taki właśnie produkt mogli z przekonaniem sprzedawać.

Jednak stosunkowo rzadko pojawia się film lub seria filmów, która zabiera nas w podróże tak dalekie, tak angażujące, tak wciągające w wir wydarzeń jak dwa ostatnie filmy Denisa Villeneuve.
To zresztą reżyser o wyjątkowych umiejętnościach wzbudzania w widzach ponadprzeciętnego zaangażowania. Niezależnie czy opowiada mroczną sagę rodzinną („Pogorzelisko”), historię zrozpaczonego ojca poszukującego córki („Labirynt”), wnika w meandry międzykontynentalnego przemytu narkotyków („Sicario”), z semiotycznym zacięciem deliberuje o kosmitach i językoznawstwie („Nowy początek”) czy w końcu ekranizuje kultową prozę i mierzy się zarazem z misją niemożliwą – reżyser ten niemal zawsze wychodzi z tarczą z pojedynku z rozpraszaczami. Jak niewielu we współczesnym kinie swym nazwiskiem gwarantuje uczestnictwo w prawdziwej, nieprzereklamowanej i niezdewaluowanej „magii kina” – w jej najlepszym wydaniu i rozumieniu, wysyła nam zaproszenie na pokład „wehikułu magicznego”.

Diuna | Paul Atryda i Chani

Ten sam Villeneuve – o czym dowiedziałem się od wybitnego polskiego dialogisty i tłumacza, Bartka Fukieta, odpowiedzialnego też za polską wersję językową „Diuny. Części drugiej” – przyznał w jednym z wywiadów, że kiedy po raz pierwszy czytał w dzieciństwie „Diunę”, przyśnił mu się Paul ujeżdżający czerwia. Po wielu, wielu latach, już jako wybitny reżyser i jeden z największych wizjonerów współczesnego kina, zekranizował ten sen, przeniósł na wielki ekran dziecięce fantazje. Magia w czystej postaci.

Diuna 2 | lady Jessica jako Matka Wielebna

Druga część, podobnie zresztą jak pierwszy film sprzed dwóch lat, jest dziełem totalnym. Pieczołowicie odtworzone uniwersum Attrydów, Harkoneneów, Fremenów i innych mieszkańców tej części kosmosu, w której najwyższą władzę sprawuje Imperator, jest tłem dla wydarzeń o biblijnym ciężarze, przypowieściowej trafności i flow narracyjnym najlepszego blockbustera. Wojna miesza się tu z polityką, polityka z religią, religia z umocowaniami rodzinnymi oraz słabo ukrywanym cynizmem – i jest jeszcze w tych wszystkich zależnościach miejsce na poruszającą love story: historię miłosną naznaczoną fatalizmem i uwikłaną w historię wielkich rodów, wielkich, niepogodzonych ze sobą idei oraz konfliktu pokoleń.

Diuna 2 | Czerw pustyni (Szej Hulud)

Villeneuve wykorzystuje do zilustrowania swojej gargantuicznie obezwładniającej wizji wszelkich dostępnych możliwości dwudziestopierwszowiecznych technologii. Przypuszczam, że po jego „Diunie” już nigdy nie wrócicie do filmu Lyncha, chyba że w podobnych celach, w jakich dziś ogląda się „Wilczycę” Marka Piestraka. Ponieważ jest to film angażujący, poruszający, rozrywający emocjonalnie na tak wielu poziomach odbioru, że trudno sobie wyobrazić, by cokolwiek mogło w najbliższym czasie dorównać temu, jak bardzo i jak głęboko, na poziomie świadomości i zmysłów, wchodzimy w tę opowieść.

Diuna | Feyd Rutha Harkonnen

Opowieść piękną i przerażającą, opowieść niepokojącą i konsolidującą, opowieść fantastycznie egzotyczną, ale też zaskakująco współczesną i bliską naszym czasom, naszym problemom i naszym wyzwaniom. Cytując przywoływanego już Bartka: „Z takimi twórcami jak Villeneuve kino nigdy nie odda pola streamingowi. Long live the Cinema! Long live the Cinephiles!”.

Radek Tomasik

Radek Tomasik

filmoznawca
Z wykształcenia filmoznawca, z wyboru przedsiębiorca. Edukator filmowy, marketingowiec. Współwłaściciel Ferment Kolektiv - firmy specjalizującej się w działaniach na styku kultury filmowej, biznesu i edukacji oraz Kina Ferment. Autor wielu programów dotyczących wykorzystania filmu w komunikacji marketingowej, realizowanych dla takich marek jak: Orange, Mastercard, Multikino, Renault, ING, Disney, Santander Bank,…
REKLAMA
REKLAMA
Diuna | Paul MuadDib | książe Paul Atryda | Kwisatz Haderach
REKLAMA
REKLAMA