Po raz kolejny okazuje się, że kuchnia może być pojemną metaforą zjawisk społecznych, a rola kucharza rozpościera się od ulegania kaprysom klienta po boską omnipotencję demiurga. „Głodni” to kolejna po „Menu” fantazja o gastrobiznesie ilustrującym prawdziwą walkę klas.
Ciekawie pisać o tym filmie do miesięcznika biznesowego. Każdy bowiem czytelnik ma, zapewne dość dobrze sprecyzowane, wyobrażenie dobrze funkcjonującego biznesu. I stojącego za nim prestiżu. Niezależnie czy jesteś prezesem lub prezeską doskonale radzącej sobie na rynku spółki, początkującym przedsiębiorcą lub przedsiębiorczynią – a może studiujesz kierunki biznesowe i marzysz o własnym startupie lub pracy w świetnie rozwijającej się firmie: niezależnie od tych kontekstów, zapewne każdy i każda z nas ma jakąś wizję. Dla jednych będzie to doskonale naoliwiona struktura o jasnej hierarchii stanowisk i funkcji, gdzie królują procesy i procedury, dla innych wizja oparta na bardziej płaskich relacjach, gdzie jest więcej spontaniczności i miejsca na elastyczne zwroty, być może wśród czytelników są i takie biznesowe gusta, które lubują się w smaku zarządzania turkusowego, kto wie.
W „Głodnych” dowiadujemy się, że żaden z tych modeli nie ma racji bytu w profesjonalnej kuchni. W niej rządzi dyktatura i wojskowy dryl. Widać, że macki Gordona Ramseya sięgają daleko i głęboko – zarówno do dalekowschodniej Tajlandii, jak i w głąb kultury Zachodu, która poczęła niedawny kulinarny hit, czyli „Menu” z Raplhem Fiennesem w roli głównej. Szef jest zatem panem i władcą – tudzież władczynią, ale dużo rzadziej. Ma prawo zrugać pracownika za wszystko, może naruszyć nietykalność cielesną (w „Menu” była nawet mowa o molestowaniu), nie wspominając już o psychicznym terrorze, jaki zaprowadza na swoim „placu boju”. Wszelkie wojenne i wojskowe metafory są jak najbardziej na miejscu. Dlaczego zatem pracownicy kuchni z własnej nieprzymuszonej woli płacą taką cenę za możliwość pracy z szefem? W imię unikalnego treningu, jaki otrzymują, wyjątkowego szkolenia, które daje im zupełnie niezwykły zestaw umiejętności, pozwalający im samym zostać niebawem szefami kuchni. Stanąć na szczycie hierarchii. I rugać, terroryzować – oraz szkolić i hodować – kolejne pokolenia kucharzy. Czasem oczywiście ktoś się potknie, czasem ktoś zgubi pałeczkę, ale generalnie sztafeta mknie dalej.
Czy tak naprawdę wygląda sukces? Patrzenie z wysokiego wierzchołka na inne nieco niższe szczyty i całkowita obojętność wobec tego, co dzieje się w dolinach?
„Głodni” i „Menu” będąc filmami o autorytarnym zarządzaniu jakąś grupą ludzi bądź organizacją, są też filmami o sztuce, w tym o sztuce filmowej. Oraz o relacjach międzyludzkich i umiejętnościach społecznych. Z jednej strony są bowiem przejawami artyzmu, który krytykują. W imię kreatywnego pomysłu, oryginalności, unikatowości jesteśmy w stanie czasem zszargać świętości, złamać reguły społeczne, sprzeniewierzyć się „prawu ludzkiemu i prawu boskiemu”. Bo liczy się jedynie efekt. Efekt WOW, wizerunek, blichtr, rozgłos. A my jako odbiorcy tej sztuki dajemy często wybitnemu artyście moralny immunitet – może robić to, czego inni nie mogą. I słyszymy potem o molestowaniu, terroryzowaniu, niszczeniu ludzi. W branżach kreatywnych. W branżach odpowiadających za ludzką wrażliwość. W edukacji – tak, również tutaj.
A przecież wewnątrz tego społecznego organizmu są zawsze ludzie. Ze swoją psychologią, emocjonalnością, ze swoimi głęboko skrywanymi marzeniami – oraz ranami… Zastanawiam się w tym kontekście, czy filmowa ekspozycja tych patologicznych relacji jako czegoś normalnego jest wartością czy deficytem tych filmów. Akcenty bowiem przesunięte są na coś innego – na to mianowicie, że jedzenie stało się symbolem statusu społecznego i narzędziem do prezentowania własnej przewagi nad innym człowiekiem. Nie jest tu pretekstem do spotkań, budowania relacji czy zaufania – nie jest przyczynkiem do tworzenia więzi społecznych, raczej brutalnie te więzi zrywa tam, gdzie jeszcze istniały. I ten akcent jest dla mnie okej. Namawiam jednak do przyjrzenia się bebechom tej kuchni, jej trzewiom – dopóki będziemy akceptować modele zarządzania oparte na tyranii geniusza, dopóty będziemy odpowiedzialni za marny i smutny los wszystkich interesariuszy organizacji, którzy pozostają po prostu głodni. Głodni szacunku, głodni poczucia przynależności, głodni akceptacji. Głodni podstawowych potrzeb, które jako ludzkość powinniśmy dla własnego dobra zaspokajać.