Twoja stara, nowa mowa, czyli słów kilka o tym, jak posłanka poślicą nie została

Feminatywy – małe, ale potężne modyfikacje językowe, wzbudzające burzliwe dyskusje w polskim społeczeństwie. Ot, wydawać by się mogło, nic takiego – przecież to tylko zmiana końcówki w niektórych słowach. Zdaniem językoznawców to efekt patriarchalnej kultury, w której nie przewidziano prezesa jako kobiety, lecz jako sekretarkę. Feminatywy są jednak naturalną częścią języka. To nie jest kwestia ideologii, tylko gramatyki i …logiki. Ale też odbicie głębokich przemian społecznych i walki o równość płci.

tekst: Alicja Kulbicka | grafiki wygenerowano przy użyciu AI

Jeżeli odczuwamy potrzebę wyróżnienia posła-mężczyzny od posła-kobiety, to musimy szukać analogii, podobieństwa. A więc skoro orzeł-orlica, karzeł-karlica, sokół-sokolica, to i poseł-poślica. Horribile dictu! – jakże można tak nazywać członkinię »sejmu ustawodawczego«! (…) Poślina nie może być z tego powodu, że to nie oznacza innego rodzaju, ale gatunek podlejszy, jak szewczyna, pisarzyna, chłopina itp.*”

W pierwszym parlamencie wyłonionym po wywalczeniu przez kobiety praw wyborczych, zasiadło osiem parlamentarzystek. Dyskusja nad tym, jak należy określać pierwsze deputowane do polskiego parlamentu ruszyła już na przełomie 1918 i 1919 roku. Przez pewien czas mówiono o „posełkach”, ale przed końcem lat 20. szeroko wszedł już do użycia termin „posłanka”. A wzmianki o „posłankach”, choć rozumianych w innym niż dzisiejszy kontekst, pojawiały się już w połowie XIX wieku.

mownica

„Kawaler w średnim wieku, wyznania mojżeszowego, z zawodu kupiec, miły sympatyczny, prawego charakteru, z powodu braku znajomości zapozna tą drogą pannę wyznania mojżesz. z zawodu lekarkę lub magistrę farmacyi, posag obojętny.”**

Doktorka, profesorka, świadkini czy magistra w międzywojennej Polsce nikogo nie dziwiły. „Kurier Poznański” w 1935 roku pisał o „stanowisku prawniczek w Polsce”, a czasopismo „Iskra” już w 1917 roku o „pierwszej prawniczce w sądach polskich”. Zatem skoro feminatywy w Polsce mają przeszło 100-letnią tradycję, skąd w XXI wieku święte oburzenie na gościnię czy ministrę? Skąd przekonanie, że słowa te są czymś nowym?

Żeńskie formy nigdy nie zniknęły z naszego języka, jednak w czasach PRL-u nastąpiła przerwa w ich tworzeniu i używaniu. Brak podziału na męskie i żeńskie nazwy stanowisk czy tytułów miał świadczyć o braku dyskryminacji ze względu na płeć. Równocześnie w przypadku większości zawodów uznawanych za mniej prestiżowe nadal funkcjonowały żeńskie formy. Rodzaj męski jako uniwersalny zarezerwowano dla stanowisk cieszących się większym poważaniem. I do dziś pokutuje ten stereotyp językowy, bo „prezes” bez żeńskiej formy „prezeska” sprawia, że wysokie stanowiska kojarzone są tylko z mężczyznami — mało kto wyobraża sobie kobietę, gdy słyszy słowo rodzaju męskiego. To dużo mówi o nas jako społeczeństwie, w którym kobieta nadal stawiana jest niżej w hierarchii niż mężczyzna. Pewnym zabiegiem językowym było (i nadal jest) dodanie słowa „pani” przed nazwą wykonywanego zawodu czy pełnionej funkcji. Jednak brak logiki w tym działaniu jest porażający, bo zatem skoro mamy „panią prezes” dlaczego nie mamy „pani aktor”? I dlaczego część kobiet nadal chce, aby określając ich zawód używać rzeczownika w rodzaju męskim? Dlaczego tak wiele z nas nadal chce być „dyrektorem”, „adwokatem”, czy „lekarzem”? Filozof Ludwik Wittgenstein powiedział: granice mojego języka są granicami mojego świata. Język stwarza możliwości, ale i buduje ograniczenia. Nasze przekonania nie biorą się znikąd. Wychowane w kulturze patriarchatu, zakładamy językowy garnitur, wiążemy krawat utkany z zahamowań, aby wyjść na bardziej kompetentne. Ale czy to oznacza, że nie jesteśmy…?

DALL·E 2024 03 07 22.29.26 Adjust the illustration to feature a backdrop unmistakably set in Poznan focusing on two of its most iconic landmarks the Poznan Town Hall and the R

Feminatywy to nie tylko kwestia językowa. To także odbicie zmian społecznych i walki o równość płci. W społeczeństwie, gdzie kobiety zajmują wysokie stanowiska, uczestniczą w życiu publicznym i podejmują decyzje na równi z mężczyznami, używanie form językowych, które uwzględniają ich obecność, to także kwestia widoczności.

A tych, którym „szpieżka”, „architektka” czy „chirurżka” zgrzytają w uszach, sprawiając trudność w wymówieniu, zostawiam z pytaniem: Czego trzeba strzelcowi do zestrzelenia cietrzewia drzemiącego w dżdżysty dzień na drzewie?

Wszystkim Paniom na Dzień Kobiet równości, widoczności i lekkości bytu!

*Poradnik Językowy; 1919r.
** Głos serca; 1929

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA

Może cię zainteresować:

REKLAMA
REKLAMA

Poczet komplementów osobliwych

Jej usta przypominały orzeszki ziemne, a dłonie – mydło w płynie.
I wtedy dotarło do mnie, że chyba się zakochałem.
Erich Segal „Ponad chmurami”

„W komplementy trzeba umieć” mawia młodzież. Pasjami uwielbiam te w stylu ładna jesteś, tak …osobliwie, masz wyjątkową charyzmę, gdybyś urodziła się gdzie indziej, mogłabyś być drugą Anne Wintour, tylko musiałabyś interesować się modą, bo widać, że jesteś poza nią
– tymczasem ja dumna ze stylówki od mojej ukochanej poznańskiej projektantki… Pięknie palisz papierosy – moja kardiolog, zdecydowanie jest przeciwnego zdania. Jesteś nieludzko zracjonalizowana… Do kolekcji brakuje mi tylko jak ona pięknie oddycha…

Wiele lat temu, pojawił się w naszym domu Ron. Pochodził ze Stanów, a do Polski przywiodła go jakaś wymiana naukowa. W ramach przyjaźni polsko-amerykańskiej (a tak serio to w ramach potrzeby zakwaterowania go gdzieś w Poznaniu) moi rodzice zgodzili się na to, aby zamieszkał w ich domu. To było wyjątkowe zderzenie dwóch światów – świata amerykańskiej popkultury z polską połową lat 90. Ale to nie o tym ten tekst. Otóż Ron miał przemożną chęć nauczenia się języka polskiego, którą to chęć zamieniał w czyn pomiędzy zajęciami na uczelni a zwiedzaniem miasta. Oprócz chęci nauki języka miał też żonę. I kiedy podczas jednego z obiadów mój ojciec zapytał go, jaka jest Twoja żona?, Ron rozpromieniony, łamaną polszczyzną mówi jest dobra, bardzo ją kocham i jest… głupia… Przy stole i jakże by inaczej polskim rosole z makaronem, zapadło kłopotliwie milczenie. Oczy moich rodziców zamieniły się w cztery ogromne znaki zapytania i Ron zorientowawszy się, że coś chyba poszło nie tak, wyciągnął słowniczek angielsko-polski, który był jego wiernym towarzyszem i wpadł w histeryczny śmiech. Otóż okazało się, że wcale nie głupia, tylko ruda, a dla mnie ta historia, choć była tylko wynikiem przejęzyczenia i nieznajomości języka stała się zaczątkiem kolekcji komplementów osobliwych.

Zdecydowałam się obciąć włosy. Z długich na bardzo krótkie. Po wielu rozmowach w salonie fryzjerskim, obejrzeniu tysiąca inspiracji, dokonało się! Długie pukle jeden po drugim spadały na podłogę, fryzjer formował fryzurę niczym rzeźbiarz, wyczarowując moją wymarzoną stylizację. Dumna z nowego image’u po kilku dniach, podczas spotkania dla klientów w jednej z podpoznańskich firm, w trakcie przerwy od targowania, zajadając podczas lunchu kiełbaskę z grilla, poczułam na sobie natarczywy wzrok. Kto z nas nie zna tego uczucia, kiedy czujesz, że ktoś się gapi, ale nie wiesz kto. No to się dowiedziałam. Nie trwało zbyt długo, kiedy pojawił się ON. Z nonszalancką miną, wyjątkowo pewny siebie, dosiadł się do mnie i nie spuszczając ze mnie świdrującego wzroku mówi – super fryzura… I kiedy już chciałam grzecznie podziękować za komplement, dodał tylko twarz taka dziwna… Dystans siostro – sobie myślę i choć mam świadomość, że z Claudią Cardinale łączy mnie tylko dzień urodzin, jednak, mimo wszystko… serio???!!! Choć od tego czasu minęło kilkanaście lat, a wspomniany dystans stał się moim przyjacielem, ta historia towarzyszy mi zawsze podczas wizyt u fryzjera, stanowiąc remedium na szarość dnia codziennego.

Na ripostę pozwoliłam sobie kilka lat później, podczas wizyty u lekarza, który moje różne problemy skórne miał rozwiązać. Zajęta perorowaniem o dolegliwościach, nie zauważyłam bacznego wzroku doktora przenoszonego z mojej okraszonej zmianami skórnymi twarzy na dokumentację medyczną. Raz w papiery, raz na mnie, w papiery, na mnie, w papiery… I w końcu padło: Zaradzimy. W końcu, gdyby nie była pani nadgryziona zębem czasu, byłaby z pani piękna kobieta. Wcześniejsze doświadczenie fryzurowe oraz wychowanie na serii Monthy Pythona na szczęście nie poszło na marne i jakoś tak samo z mych ust wyskoczyło no Pan też już nie pierwszej młodości. Doktor uśmiechnął się pod nosem, widząc, że z pyskatą ma do czynienia, twarz uleczył i do dziś pozostajemy w przyjaznych relacjach.

Jednak najpiękniejszy, a zarazem najdziwniejszy przyszedł z wnętrza. Nie własnego, ale z wnętrza domu mego, rodzinnego. Podczas którejś z toczonych w naszym domu częstych dyskusji, gdzieś pomiędzy rozważaniami na temat długości życia czarnych dziur a nowatorskimi metodami oceny reagowania ryb na stres padło z kim ja będę rozmawiał, kiedy umrzesz…?

W komplementy trzeba umieć. Ale jak w swojej książce „I ty możesz być modelką” przekonuje Dorota Wellman – nie zmieniaj życia tylko dlatego, że jakiś idiota napisał, że masz za dużo zmarszczek lub źle wyglądasz w dżinsach. A na wypadek, gdyby dziś Wam nikt nie powiedział nic miłego – dziękuję, że jesteście! Jesteście super!

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA