Dominika Bońkowska | Bez zaufania nic by nie powstało

Ekonomistka z wykształcenia, handlowiec z zamiłowania. Fascynatka japońskiej kultury biznesu. Swoją pierwszą pracę w Urzędzie Miasta dostała przez przypadek, jednak wrodzony gen przedsiębiorczyni nie pozwolił jej tam długo zagrzać miejsca. Wraz z mężem Darkiem zdecydowała się odpowiedzieć na ogłoszenie zamieszczone w Gazecie Wyborczej i pomimo, że z trzech zawartych z nim warunków spełniali tylko jeden, w 2003 roku powstała pierwsza autoryzowana stacja dealerska – salon i serwis Toyoty w Poznaniu, przy ul. Polskiej 112. Dziś współtworzy Grupę Bońkowscy, mającą szerokie portfolio marek motoryzacyjnych i caravaningowych. Dominika Bońkowska – współwłaścicielka Grupy Bońkowscy w szczerej rozmowie o początkach biznesu, zarządzaniu przez pryzmat wartości oraz zaufaniu, bez którego nic by nie powstało.


Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Bogusz Kluz, materiały prasowe Toyota Bońkowscy

Zacznijmy od liczb. 20 lat, 5 marek motoryzacyjnych, 5 marek caravaningowych, 8 obiektów, 3 województwa. Pani obszar działalności w firmie to inwestycje, rozwój, utrzymanie infrastruktury i administracja budynków oraz sprzedaż. A doba ma tylko 24 godziny. Wystarcza czasu na wszystko?

DOMINIKA BOŃKOWSKA: Czasem myślę, że moja doba trwa znacznie dłużej niż 24 godziny. (śmiech) Ale mówiąc całkiem serio, czasu wystarcza, a to dlatego, że mam wokół siebie kompetentny zespół, który wspiera mnie w realizacji zadań strategicznych. I choć oczywiście wraz z mężem te cele strategiczne nakreślamy, nic by się nie wydarzyło, gdyby składające się na strategię cele szczegółowe nie były realizowane przez pracujące z nami grono profesjonalistów. Zresztą dzisiaj rola zespołu nie sprowadza się tylko do wykonywania poszczególnych zadań, ale bardzo często to właśnie ludzie w firmie stanowią dla mnie źródło inspiracji, odkrywają przede mną pola, których być może sama bym nie odkryła. To nieoceniona wartość.

A który z tych obszarów z szerokiego zakresu Pani działalności jest Pani najbliższy?

To po pierwsze inwestycje. Wraz z mężem od 20 lat prowadzimy działalność motoryzacyjną i od samego początku jesteśmy bardzo ściśle podzieleni kompetencjami. Mąż patrzy na biznes bardzo strategicznie i długofalowo. Dobór marek i naszego portfolio jest jego autorstwa, natomiast kiedy już zapada decyzja o rozwoju w ustalonym kierunku, wówczas pojawiam się ja i weryfikuję zarówno możliwości inwestycyjne, jak i koszty takiego przedsięwzięcia, które, chcąc nie chcąc, muszą znaleźć swoje odzwierciedlenie w biznes planie. Dodatkowo odpowiedzialna jestem za fizyczną realizację danego zadania. Moją rolą jest także znalezienie wykonawców, inspektorów, czyli spinam te wszystkie elementy, które pozwalają nowemu obiektowi powstać zgodnie z prawem i potem w sposób bezpieczny go użytkować. Ale moje serce najmocniej bije w sprzedaży. Zaczynałam jako sprzedawca i tak naprawdę to jest to, co powoduje, że dzisiaj, jeśli tylko mam sposobność, chętnie do tego wracam.

Dominika Bońkowska

Miłość do samochodów wyniosła Pani z domu? Pani ojciec prowadził w Poznaniu stację dealerską Fiata i Alfy Romeo, jak rozumiem to właśnie on wprowadził Panią w świat motoryzacji?

Zdecydowanie tak! Nigdy nie byłam typową dla moich czasów dziewczynką bawiącą się lalkami, do dzisiaj muszę się zastanowić, czym różni się sukienka od spódniczki. (śmiech) Sporo czasu spędzałam z ojcem w warsztacie samochodowym i z lubością zanurzałam się w świat części samochodowych czy skrzynek z akcesoriami motoryzacyjnymi. Kiedy ojciec rozpoczął pracę w ówczesnym Polmozbycie, bardzo często jeździłam do niego po szkole, obserwować go w pracy. W trakcie studiów trochę mi się to zmieniło i nie do końca widziałam się w tej branży. Szukając swojej drogi zawodowej, zdecydowałam się na pracę w Urzędzie Miasta. Trafiłam tam trochę przypadkiem, gdy jako zewnętrzny dostawca pojawiłam się z gotowym projektem identyfikacji wizualnej miasta i zostałam zatrudniona. I choć nie była to moja wymarzona praca, bo moje patrzenie na miasto jak na przedsiębiorstwo, które musi generować zysk, różniło się od powszechnie przyjętego, to dało mi to nieocenione doświadczenie i pozwoliło zrobić późniejszy duży krok naprzód.

Zatem, w którym momencie zapadła decyzja o powrocie do branży motoryzacyjnej?  Wspólnie z mężem, nota bene poznanym na targach motoryzacyjnych, postanowiliście pójść własną drogą. Jak wspomina Pani początki działalności? I dlaczego wybór padł właśnie na Toyotę?

Ta decyzja przyszła dość szybko, bo mniej więcej w rok po moim zatrudnieniu się w Urzędzie Miasta. Rodzinnie byliśmy akurat świeżo po narodzinach naszej drugiej córki i zastanawialiśmy się z mężem nad przyszłością. I z racji tego, że nasze kompetencje się uzupełniają, zdecydowaliśmy coś wspólnie stworzyć. Bardzo bliska była nam japońska filozofia życia. Hasła takie jak kaizen, omotenashi, japońskie zwyczaje kulturowe, które wplata się w filozofię biznesu szalenie nas fascynowały, często wręcz zaskakiwały. Pamiętam swoje zdziwienie po przeczytaniu książki „The Toyota Way”, w której to Toyota odkrywała wszystkie swoje sekrety, przedstawiała unikalny zestaw wartości, fundamenty kultury korporacyjnej, które pozwalają jej stale się rozwijać, doskonalić i dotrzymywać kroku konkurencji, jednocześnie pozwalając dojść na biznesowy szczyt. To w Polsce wówczas było nie do pomyślenia! Pojawiały się oczywiście biznesowe poradniki pisane przez praktyków, jednak najczęściej po zakończeniu ich biznesowej kariery. Ale zdradzanie wszystkich swoich tajemnic przez przedsiębiorstwo aktualnie istniejące na rynku? To było wręcz surrealistyczne, a dla mnie fascynujące. A najbardziej przemówiła do mnie filozofia „kaizen”, czyli proces permanentnego doskonalenia, nawet w rzeczach drobnych, pozwalający optymalizować procesy i mający kluczowe znaczenie dla produktu końcowego. I to wcale nie muszą być fundamentalne poprawki. To właśnie te drobne, łatwe do wprowadzenia zmiany nakreśliły nasze marzenie, jakim była wówczas współpraca z Japończykami. Na tamtym etapie nie myśleliśmy jeszcze o powrocie do branży motoryzacyjnej i tu zadecydował przypadek. W Gazecie Wyborczej pojawiło się ogłoszenie, że Toyota Motor Poland szuka dealera w Poznaniu. I choć z trzech warunków zawartych w ogłoszeniu spełnialiśmy tylko jeden, obydwoje mieliśmy doświadczenie w branży, uznaliśmy, że spróbujemy. Bo pozostałe warunki, czyli pieniądze na biznes można zdobyć, działkę kupić, ale doświadczenia i pasji nikt nie może nam odmówić. Dodatkowo myślę, że podczas podejmowania decyzji przez Toyotę Motor Poland o wyborze zaważyło też nasze wykształcenie. Mąż jest prawnikiem, ja jestem ekonomistką i razem tworzymy uzupełniający się kompetencyjnie tandem. I udało się. Japończycy nam zaufali i dzisiaj jesteśmy tu gdzie jesteśmy. 

Dzisiaj w 2023 roku jesteśmy w pięknym salonie Toyota Professional w Sadach, drugi salon Toyoty znajduje się w Komornikach, ale dzisiaj nie tylko Toyota znajduje się w Państwa portfolio. Skąd pomysł na dywersyfikację biznesu?

W skład naszego portfolio wchodzi dziś 5 marek motoryzacyjnych i są to Toyota, BMW, Mini Cooper, Jaguar i Land Rover oraz 5 marek caravaningowych skupionych pod marką Hymer. Także śmiało możemy już dzisiaj mówić o Grupie Bońkowscy. Decyzja o poszerzeniu portfolio, była podyktowana naszą chęcią do zaistnienia w segmencie premium. I nie wynika to z naszego ego, czy pociągu do luksusu, tylko z tego, że motoryzacja premium daje inne możliwości. Klient biznesowy w tym segmencie jest nieco inny, ale także cała filozofia tych aut, oparta na wartościach, innowacyjności i niesamowitej często historii pasowała do naszego biznesu. I w Grupie jako pierwsza pojawiła się marka BMW z salonem w Szczecinie, krótko potem dołączył MINI, który był moim dziecięcym marzeniem i który swoją „royalskością” idealnie wpisał się w nasz model biznesowy. Do tego Jaguar i Land Rover rodowodowo brytyjskie marki premium.

Dominika Bońkowska

Zaciekawiły mnie te kampery. Czy wejście w ten segment rynku było podyktowane osobistą miłością do podróżowania w ten sposób?

Zawsze mówiłam mojemu mężowi, że nie trzeba kupować browaru, jeśli chce się napić piwa. (śmiech) Ale tak, jesteśmy kamperowcami i lubimy podróżować w ten sposób. To zresztą nasze drugie podejście do tej branży. Na ten rynek weszliśmy już w 2004 roku i dzielnie walczyliśmy na nim do roku 2013. Ale kampery, które oferowaliśmy były bardzo luksusowymi, a nie było wówczas na to rynku. Podchodziliśmy do ich sprzedaży zupełnie tak samo jak do sprzedaży samochodów osobowych. Okazało się jednak, że ta grupa klientów jest zupełnie inna niż ta, która kupuje auto osobowe i kieruje się zupełnie inną filozofią. I poddaliśmy się. Restart w branży jak wiele rzeczy w naszym życiu zdarzył się przypadkiem. Podczas targów w Düsseldorfie spotkaliśmy przedstawiciela producenta, który namówił nas do powrotu na ten rynek. I choć początkowo, pomni wcześniejszych doświadczeń podchodziliśmy do tego pomysłu dość sceptycznie, po wielu rozmowach, rozpoznaniu rynku zdecydowaliśmy się spróbować jeszcze raz.

Grupa liczy dzisiaj prawie 400 zatrudnionych osób we wszystkich salonach wszystkich marek. Jak się zarządza tak dużym, rozproszonym zespołem?

To na pewno nie jest łatwe. A przynajmniej nie było łatwe dla mnie. Rozwój firmy, a zarazem skokowy wzrost zatrudnienia w Grupie był dużym wyzwaniem mentalnym. Jestem bardzo relacyjna i zawsze zależało mi na interpersonalnych, osobistych relacjach z pracownikami, co wraz ze wzrostem liczby osób zatrudnionych stało się po prostu niemożliwe. A to oznaczało, że oprócz wykonania pracy mentalnej musieliśmy znaleźć niezbędne narzędzia, aby cały czas zaspokajać potrzeby komunikacyjne w zespołach i po prostu nauczyć się delegować zadania kadrze zarządzającej poszczególnych salonów. I to, co było dla mnie bardzo trudne, to zrozumienie, że choć cały czas jestem bardzo emocjonalnie związana z firmą, że ta firma mnie ukształtowała i jest całym moim życiem, to jednak nie mogę być na wszystkich etapach jej zarządzania. Nie mogę osobiście podejmować każdej decyzji, bo jest to po prostu fizycznie niemożliwe. Ten etap w swojej głowie porównuję do momentu, który zna każdy rodzic, czyli do chwili, w której dziecko rozpoczyna samodzielne życie. Z jednej strony cieszymy się, że się usamodzielnia i sobie radzi, z drugiej – odcinanie pępowiny bywa trudne i bolesne dla rodzica. I aby przejść przez ten proces z miarę łatwo, potrzebne jest zbudowanie zaufania, które pozwoli dać mandat do samodzielnego podejmowania decyzji i podążać za myślą zespołu, który ma swoją wizję i stosuje wypracowane przez siebie narzędzia pomagające osiągnąć cel. 

Wartości, to słowo, które bardzo często pada z Pani ust w kontekście zarządzania biznesem. Zaczęło się od filozofii marki Toyota, która ukształtowała Państwa myślenie o biznesie, dziś mamy do czynienia z Grupą, w której znajdują się różne marki z różną filozofią działania. Czy zarządzanie przez wartości w tak zróżnicowanej społeczności jest możliwe?

Kiedy ponad 20 lat temu, podejmowaliśmy decyzję o rozpoczęciu biznesu to żadne z nas nie miało pojęcia jak zbudować firmę od początku. Na szczęście ta wiedza jest dostępna w książkach, więc otworzyliśmy je na odpowiednich stronach i rozrysowaliśmy firmę w najdrobniejszych szczegółach. I oprócz biznes planu, co jest oczywiste, powstał dokument o nazwie „Etyka i kultura”. Był to swego rodzaju przewodnik po wartościach, jakimi chcemy się kierować, łącznie z takimi detalami, w jaki sposób będziemy się witać w firmie czy jak powinniśmy dbać o miejsce pracy. I tak powstała misja naszej firmy, która brzmi – NIEZAWODNE ZAUFANIE. Ta misja wiedzie nas przez ostatnie 20 lat, a każde kolejne pokolenie, które trafia do firmy, jest z nią zaznajamiane. Z lubością słucham, jak starsi stażem pracownicy instruują tych młodszych, jakie wartości panują w naszej firmie. Ta niezawodność, zawarta w naszej misji tak naprawdę dotyczy relacji, jakie budujemy z klientem, ale także wewnątrz zespołów czy z naszymi dostawcami bądź sąsiadami. Opieramy nasze działania na zaufaniu, bo to podstawa każdego działania. Zaufanie jest bardzo pojemnym pojęciem. Aby relacja międzyludzka była zdrowa, powinien znaleźć się w niej element zaufania. I tak od 20 lat te dwa słowa – „niezawodne zaufanie” prowadzą nas zarówno przez życie zawodowe, jak i prywatne. Bez zgody na poziomie wartości prowadzenie biznesu byłoby niemożliwe. 

Dziś przy tylu markach tworzycie Grupę Bońkowscy. W 2022 r. sprzedaż nowych samochodów wzrosła w grupie o prawie 18 proc., osiągając poziom 3,84 tys. sztuk. Tym samym poprawiliście swoją pozycję na Liście TOP50 o 8 miejsc i zajęliście 26 pozycję wśród największych polskich firm dealerskich pod względem sprzedaży nowych aut. Również w rankingu dotyczącym pojazdów używanych Grupa Bońkowscy przesunęła się o jedno miejsce w górę – na 18 pozycję. Czy mając tak różnorodne portfolio, różną politykę różnych marek, da się w sposób ujednolicony prowadzić Grupę? Zakładam, że niemieckie podejście w marce BMW może różnić się od japońskiego realizowanego przez Toyotę.

Zarządzanie poprzez pryzmat wartości daje nam ten przywilej, że nie musimy stawać się innymi ludźmi, w zależności od tego, którego salonu próg przekraczamy. Tak jak wcześniej wspomniałam, oczywiście to my jako właściciele wyznaczamy kierunki rozwoju, patrzymy na biznes strategicznie, jednak na poziomie szczegółu to zespoły z ich przełożonymi są bezpośrednio odpowiedzialne za realizację polityki producenta czy importera. I jestem przekonana, że właśnie zbudowanie naszego biznesu w oparciu o etyczne wzorce, spowodowało, że poszczególne marki wybrały nas na swoich dealerów. Nasza autentyczność w działaniu przekonała ich do tego, żeby nam zaufać.

Dominika Bońkowska -Toyota Bońkowscy

Polityka, którą prowadzicie jak widać sprawdza się, bo Grupa Bońkowscy, podczas odbywającego się w tym roku Kongresu Dealerów, została ogłoszona zwycięzcą w kategorii Dealer Flotowy. Duże wrażenie robi suma sprzedanych samochodów flotowych w całej Grupie – jest to ponad 2800 sztuk. Wielkie wrażenie robią dwie ostatnie transakcje – sprzedaż blisko 1000 aut dla sieci Żabka oraz kilkudziesięciu hybryd Toyoty dla firmy GLS. Sprzedaż flotowa to chyba długi proces? Z Żabką rozmowy trwały parę lat…

Pomimo że mam duszę sportowca, nagrody nigdy nie są dla mnie celem samym w sobie. Miło jest je otrzymywać, stanowią piękne ukoronowanie jakiegoś etapu, jednak to nie one powodują, że codziennie przychodzę do pracy. Jednakże do dwóch otrzymanych przez nas wyróżnień mam wyjątkowy sentyment. Pierwsza z nich to Mecenas Kultury Miasta Szczecin. Kultura jest mi szczególnie bliska, więc od początku powstania Filharmonii Szczecińskiej konsekwentnie ją wspieraliśmy, później Operę na Zamku, teraz Willę Lentza. To sztandarowe instytucje kultury niezmiernie ważne dla Szczecina i bliskie także naszemu sercu. Cieszę się, że mamy wpływ na ofertę kulturalną tego miasta. A drugą bardzo ważną dla mnie nagrodą jest właśnie Dealer Flotowy. Dlaczego? Sprzedaż flotowa to efekt pracy bardzo wielu ludzi, floty nie wygrywa jeden człowiek. To praca zespołowa, choć nieocenionym wkładem właśnie w tę nagrodę odznaczył się Witek Talarczyk, który w zespole Toyoty tematami flotowymi zajmuje się od 20 lat. Bycie dealerem flotowym to bycie partnerem w relacji B2B. To, co jest najpiękniejsze w sprzedaży flotowej, to wcale nie jest ostateczny podpis kontrahenta na umowie sprzedaży. To cały proces rozpoznania jego potrzeb i to nie tylko tych stricte motoryzacyjnych. W cały proces sprzedaży flotowej bardzo często włączamy osoby nieoczywiste, które pozornie nie mają nic wspólnego z przebiegiem sprawy. W naszym przypadku jest to HR Manager, który w firmie oprócz twardych spraw kadrowych ma za zadanie dbać o dobrostan naszych pracowników. Wychodzimy z założenia, że samochód służbowy jest swego rodzaju benefitem dla pracownika, a więc elementem, za który odpowiada właśnie dział HR. Skoro działa to po naszej stronie, to po stronie kontrahenta działa dokładnie tak samo. Samochód służbowy może pełnić funkcję motywatora czy nagrody, więc coraz częściej zdarza się, że jesteśmy proszeni o rozpisanie przez potencjalnego klienta korzyści dla pracowników płynących z zakupu aut służbowych. Już nie tylko parametry stricte techniczne mają znaczenie, ale cała otoczka HR-owa. Bo zadowolenie pracownika w sposób bezpośredni przekłada się na zadowolenie klienta. I to faktycznie nie są krótkie transakcje. Rozmowy z Żabką trwały bardzo długo, jednak każdemu życzę takiego klienta. Bo dzięki niemu wiele się nauczyliśmy, także cierpliwości i odpowiadania na stawiane przed nami wyzwania. A że jesteśmy długodystansowcami i na biznes patrzymy długofalowo, to z pokorą przyjmowaliśmy każde z nich, układając je w procesy, które pomogły nam ostatecznie sfinalizować transakcję.
 

Jest Pani w biznesie motoryzacyjnym od przeszło 20 lat. Zatem zapytam o przyszłość motoryzacji. Dokąd jedziemy?

Bezsprzecznie jedziemy w stronę elektromobilności. Czy to jest dobra droga? Nie wiem. Dziś świat potrzebuje rozwiązań, które pozwolą nam zadbać o niego w kontekście zmian klimatycznych, jednak mam nieodparte wrażenie, że rynkiem elektromobilności w ogromnej mierze rządzi polityka, a nie autentyzm ekologiczny. Intuicyjnie czuję, że samochody elektryczne będą tylko małym przystankiem na drodze do wodoromobilności. Oczywiście ta droga nie jest usłana różami, wciąż nie ma dobrego sposobu na magazynowanie wodoru, a co za tym idzie jego dystrybucji. Ale pewnie sobie z tym prędzej czy później jako ludzkość poradzimy, tak jak poradziliśmy sobie z przechowywaniem i dystrybucją ropy naftowej.
 

A dokąd jedzie Grupa Bońkowscy? 

Motoryzację w najbliższej przyszłości czekają zmiany i my jesteśmy na nie gotowi. Zmieniające się prawo, nowe modele sprzedaży, zmieniające się napędy w naszych samochodach, to wszystko powoduje, że ten rynek czeka rewolucja. Dlatego ogromny nacisk położyliśmy na dostosowanie się do nowych standardów. Od zawsze, wręcz do znudzenia powtarzam w firmie, że mamuty pomimo braku naturalnych wrogów i dobrej diety wyginęły dlatego, że nie były elastyczne. My jako duże przedsiębiorstwo z 400 osobami na pokładzie musimy być przede wszystkim elastyczni. I bardzo mocno pracujemy nad tym, aby ta elastyczność cechowała nas na każdym poziomie organizacji.  

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA

Może cię zainteresować:

REKLAMA
REKLAMA

Beata i Mariusz Cieślukowscy | Zamieszkaj na zachwycającym Costa del Sol

Plano Spain nieruchomości w Hiszpanii Beata Cieślukowska


Oboje pochodzą z Mazur, ich plany zawodowe połączyła stolica Wielkopolski. Tu w Poznaniu wykrystalizował się pomysł na wspólny rodzinny biznes, który był impulsem do zmiany życia o 180 stopni. Beata i Mariusz Cieślukowscy, właściciele PlanoSpain, od lat działają na hiszpańskim rynku nieruchomości. Polecają wybrzeże Costa del Sol, gdzie osiedlili się, rozwijając firmę i spełniając często niełatwe życzenia klientów z najodleglejszych regionów świata.

Rozmawia: Magdalena Ciesielska | Zdjęcia: Maciej Sznek Escargofoto | Makeup Artist: Kiuru Visage | zdjęcia nieruchomości: archiwum prywatne PlanoSpain

Jak zaczęła się Wasza przygoda w branży nieruchomości?

BEATA CIEŚLUKOWSKA: Mówiąc nieskromnie (śmiech), rozpoczęła się ode mnie. Już ponad 15 lat zajmuję się nieruchomościami inwestycyjnymi. W pierwszym etapie mojej pracy zawodowej, tu na poznańskim rynku, pracowałam u największego pośrednika nieruchomości w Polsce – była to firma Home Broker. Wiele kontaktów oraz przyjaźni branżowych mam do teraz właśnie z tego miejsca.
MARIUSZ CIEŚLUKOWSKI: Przez ponad 12 lat zdobywałem doświadczenie w największych światowych bankach, bankowość korporacyjno-inwestycyjna, co dało mi dużą swobodę w poruszaniu się w świecie wielkich liczb oraz projektów budowlano-inwestycyjnych. Obydwoje mieliśmy duże doświadczenie zawodowe i dlatego postanowiliśmy połączyć nasze siły, umiejętności i wiedzę, co klienci w pełni docenili.

Dlaczego właśnie Hiszpania stała się dla Was atrakcyjnym rynkiem nowych inwestycji?

B.C.: Największym impulsem do tego typu poszukiwań był jeden z moich klientów, który miał już wiele zakupionych nieruchomości, za moim pośrednictwem, zarówno w polskich górach, nad Morzem Bałtyckim, jak i na Mazurach, ale zapragnął czegoś więcej, poza granicami kraju. Zainspirował mnie miejscem o wdzięcznej nazwie Marbella na hiszpańskim wybrzeżu Costa del Sol. „Jak Pani znajdzie dla mnie coś ciekawego, to ja tam kupię” – powiedział. Poleciałam więc, zaczęłam szukać, oglądać poszczególne miejsca, aby złożyć korzystną ofertę klientowi. Bardzo mi się tam spodobało, krajobrazy, klimat, pozytywne myślenie i przepięknie położone apartamenty. Znalazłam dla klienta nieruchomość według jego wytycznych i oczekiwań i tak to się zaczęło…
M.C.: Potem lataliśmy już wspólnie, szukając odpowiednich nieruchomości dla innych klientów. Ale – nie ukrywam – że przy dwójce małych dzieci i obowiązkach prywatnych taki układ wylotów biznesowych bardzo nam doskwierał. Zaczęliśmy więc rozważać inne wyjście z tej sytuacji…

Plano Spain nieruchomości w Hiszpanii Beata Cieślukowska
Beata Cieślukowska

Aż zdecydowaliście się na przeprowadzkę na Costa del Sol…

M.C.: Tak, życie nas do tego popchnęło, podsuwając taki scenariusz. (śmiech)
B.C.: Analizując miejsca na południowym wybrzeżu Costa del Sol, nasz wybór padł na piękną słoneczną Marbellę, którą polecam wszystkim. Spakowaliśmy więc swoje rzeczy, zabraliśmy dzieci i rozpoczęliśmy nowy etap naszego życia i wspólnej pracy.

Z takim zapałem i uśmiechem opowiadacie o Waszym nowym miejscu zamieszkania, więc muszę zapytać, czym tak naprawdę uwiodła Was Marbella? Co Was zauroczyło w tym miejscu?

B.C.: Marbella jest bardzo międzynarodowa, na tym terenie mieszają się różne kultury i tradycje.
M.C.: Warto podkreślić, że w Hiszpanii jest ogromna różnica pomiędzy Costa del Sol a innymi wybrzeżami. Zupełnie inne osoby przyjeżdżają na południe Hiszpanii, do Benalmadeny czy właśnie do Marbelli, gdzie mieszkamy. Tu jest też inny klient niż np. w Alicante. Jedno wybrzeże, ale konkretne miejscowości i przebywający tam turyści różnią się od siebie i to znacznie. Marbella ma niską zabudowę i od razu wygląda to bardziej luksusowo. Co chwilę są parki, zielone skwerki, palmy, po prostu przeważa dużo zieleni. Dla ciekawostki – to było pierwsze zagospodarowane wybrzeże w całej Hiszpanii, więc roślinność miała dużo czasu, aby wybujać i wzbogacić swoim pięknem okolicę. Specyfiką Marbelli jest też posiadanie i morza, i gór. Nawet jeśli w Sewilli jest latem 45 st. w cieniu, to u nas – dzięki takiemu idealnemu położeniu – jest zawsze minimum 10 stopni mniej. W ubiegłe lato przeważała temp. 32-33 stopnie, a najwięcej pokazały termometry 36 st. w cieniu. To w Polsce często jest bardziej gorąco. Marbella ma swój mikroklimat – latem nie jest upalnie, a zimą jest przyjemnie ciepło. Ponadto w tym nadmorskim mieście nie znajdzie się tzw. „betonozy”, jaka przeważa w tego typu lokalizacjach, gdzie deweloperzy prześcigają się w stawianiu coraz to wyższych apartamentowców.

Plano Spain nieruchomości w Hiszpanii Beata Cieślukowska
Mariusz Cieślukowski

W PlanoSpain rynek pierwotny przeważa nad wtórnym?

M.C.: Na naszej stronie są również oferty z rynku wtórnego, ale jako PlanoSpain specjalizujemy się w szczególności w rynku pierwotnym. To ponad 80 procent naszej oferty sprzedażowej.
B.C.: Edukujemy też naszych klientów, którzy kontaktują się z nami z zamiarem zakupu nieruchomości na rynku wtórnym. Studzimy ich zapał i często po prostu tłumaczymy, że nie warto… Klient już za sam apartament z rynku wtórnego płaci bardzo dużo, do tego trzeba doliczyć koszty remontu. Ponadto części wspólne tych miejsc z rynku wtórnego są w niskim standardzie. To jest budownictwo np. z lat 2009-2010 lub wcześniejsze, gdzie widać ząb czasu, brak renowacji i remontu klatek, brak odnowy wspólnych basenów. Akustyka w takich miejscach szwankuje, hałasy i odgłosy zza ściany słychać bardzo dobrze, a dodatkowo odgłosy w pionie – ze względu na gorszej jakości wykorzystane materiały budowlane. Naprawdę jest wiele zalet kupna nieruchomości z rynku pierwotnego, do czego szczerze namawiamy.
M.C.: W 2010 roku wiele się zmieniło w hiszpańskim ustawodawstwie, w prawie budowlanym, wzięto pod uwagę normy cieplne, zaczęto stosować lepsze i korzystniejsze dla inwestorów materiały budowlane. Wstawiać wyższej jakości okna, izolować ściany. Rozpoczął się cały proces budowy z większymi benefitami dla kupujących, co w Polsce od wielu lat jest standardem i normą, a w Hiszpanii dopiero zaczęło to kiełkować. Zatem bez namysłu polecamy nieruchomości z rynku pierwotnego. Przede wszystkim korzystna jest cena za nowe mieszkanie, a przy tym plan płatności, który rozłożony jest w czasie. Bo nawet jeśli trzeba wydać 500 tys. Euro, czym innym jest wyjęcie ich dzisiaj i położenie na stół, a czym innym gdy harmonogram płatności jest rozbity na 30 % przy umowie przedwstępnej, a reszta następuje dopiero przy odbiorze kluczy w perspektywie do 1,5 roku. Ponadto kupujący ma wybór, oglądając plany, rzuty apartamentów od dewelopera, czyli kupuje to, co chce, a nie to, co zostało na rynku.

Sprzedaż z rynku pierwotnego odbywa się, gdy jest tylko przysłowiowa dziura w ziemi?

M.C.: Głównie właśnie na tak wczesnym etapie. W Polsce jesteśmy przyzwyczajeni, że jest dużo wybudowanych budynków, mieszkań, które czekają na swoich właścicieli. Nierzadko ceny można jeszcze negocjować u dewelopera. W Marbelli czy innych częściach Costa del Sol na etapie stojących już murów wszystkie mieszkania są wykupione. Zakup rozpoczyna się wraz z wbiciem łopaty w ziemię, czyli właśnie wraz z robieniem przysłowiowej dziury.

W swojej ofercie macie nieruchomości o różnej powierzchni, od mniejszych 50- czy 60-metrowych, przez ponad 100-, 200-, 300-metrowe apartamenty, aż po luksusowe wille np. ponad 1400 metrów kw. Jaka powierzchnia mieszkalna jest najbardziej poszukiwana, jaka jest najbardziej na topie wśród zainteresowanych kupnem?

B.C.: Mały metraż w Hiszpanii oznacza co innego niż w Polsce. 40-, 50-metrowe mieszkanie to swoisty ewenement, czegoś takiego się po prostu nie buduje na rynku hiszpańskim. Standardem przy dwóch sypialniach jest ok. 80 m kw., a przy trzech sypialniach – ok. 130 m kw.
M.C.: Co istotne, w Hiszpanii – podobnie jak w USA – najważniejsza jest ilość sypialni. 60-metrowe mieszkania można na palcach jednej ręki przedstawić w naszej ofercie.
Polacy są przyzwyczajeni zadawać pytanie, „ile za metr kwadratowy?”, a na rynku hiszpańskim funkcjonuje inna wytyczna, czyli liczba sypialni. Cena uzależniona jest od ich ilości, oraz usytuowania apartamentu w danej inwestycji.

Kto jest Waszym głównym klientem?

M.C.: W 90 procentach są to Polacy, ale nie tylko Polacy mieszkający w Polsce, również ci ze Szwecji, z Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych, Kanady. Aktualnie mamy kilku Holendrów zainteresowanych naszymi ofertami. Wchodzimy też na rynek niemiecki, stale poszerzając nasz target.
Podchodzimy do naszej pracy z wielkim profesjonalizmem, a do klientów z ogromnym szacunkiem. Skupiamy się na konkretnym miejscu, jakim jest Costa del Sol – i robimy to najlepiej, jak tylko potrafimy, szukając dla klientów nieruchomości skrojonych pod ich oczekiwania i portfel. Postawiliśmy na wyspecjalizowanie się w tym regionie. To jest podobnie jak z restauracyjnym menu – lepiej mieć w karcie mniej dań, ale dobrej jakości niż szeroką kartę menu z byle jakimi potrawami.
B.C.: I co niezwykle istotne, mamy klientów najczęściej z polecenia. W naszej branży działa stary sposób przekazywania dobrych wiadomości i to nas bardzo cieszy. (śmiech) Miło słuchać pozytywnych opinii i rekomendacji na temat naszej pracy, wiedząc, że marketing tzw. szeptany ma sens.

Czy Polak w Hiszpanii może łatwo otrzymać kredyt?

M.C.: Wielu z naszych klientów, kupując nieruchomość w Hiszpanii, posiłkuje się kredytem, ponieważ jest on zdecydowanie tańszy niż w Polsce. Ja osobiście nadzoruję cały proces związany z ubieganiem się o kredyt, pilnuję wszelkich dokumentów, terminów itp. W PlanoSpain staramy się przeprowadzić tak sprzedaż, aby była ona jak najmniej czasochłonna i stresogenna dla naszego klienta. Do ubiegania się o kredyt potrzebujemy PIT za zaszły rok, zaświadczenie z BIKu i wyciąg z konta przynajmniej z 6 miesięcy.

A jak klient jest zaopiekowany pod kątem prawnym w PlanoSpain?

B.C.: Współpracujemy z wybitną prawniczką, której usług absolutnie nie narzucamy naszym klientom, jedynie rekomendujemy. Klient sam wybiera do jakiej kancelarii prawnej chce się udać. Ze względu na nasze doświadczenie i długoletnią współpracę z czystym sercem polecamy tę właśnie osobę do obsługi kwestii prawnych.
M.C.: Klient musi głównie wybrać apartament, wpłacić zaliczkę, a resztą już zajmujemy się my – osoby do zadań specjalnych. (śmiech) Współpracujemy z doskonałą prawniczką Marią Ruiz Lopez. Ma ona rozeznanie zarówno na rynku polskim, jak i hiszpańskim. I oczywiście świetnie mówi po polsku. Ma licencję prawną na obu rynkach, polskim i hiszpański. Posiada szeroką wiedzę i uprawnienia, doradza klientom, co warto zrobić, jakie są obwarowania prawne, na co warto zwrócić uwagę podczas kupna czy wynajmu itp.

Plano Spain nieruchomości w Hiszpanii Beata Cieślukowska

Klienci kupują hiszpańską nieruchomość najczęściej z myślą o sobie, swojej przyszłości, czy jednak pod wynajem, aby mieć źródło dochodu?

M.C.: To zależy… W zdecydowanej większości klienci kupują apartament, żeby dla nich zarabiał i był lokatą kapitału. To też świetna dywersyfikacja portfela o nieruchomość w walucie Euro. Nie ma co też ukrywać, że w okresie naszej polskiej zimy chcą przyjeżdżać i korzystać z własnego apartamentu.
B.C.: Ponadto widzimy taki trend, że nasi klienci meblują i aranżują mieszkania z myślą o sobie, pod swój gust, więc później jest im szkoda oddawać to wynajmującym. Choć jest określona grupa klientów, którzy od samego początku wiedzą, że zakupiona nieruchomość będzie ich inwestycją pod wynajem. Co bardzo ważne – my jako PlanoSpain również zajmujemy się wynajmem lokali. Wiemy, że większość agencji nieruchomości tego nie robi, my jednak wzięliśmy na swoje barki to zadanie, aby sprostać wymaganiom i oczekiwaniom klientów. Budujemy poprzez to relacje i zaufanie z naszymi partnerami biznesowymi, dając im szerokie spectrum usług i możliwości wyboru. Jestem bardzo dokładna, zatem skrupulatnie doglądam wszystkich detali, które mogą umknąć kupującym. Doradzam też klientom jak urządzić nieruchomość pod wynajem bądź pod odsprzedaż, bo z doświadczenia wiem, co się dobrze sprzedaje, z dużym potencjałem wzrostu cen.

Bierzecie na siebie dużo różnych obowiązków, jak czasowo dajecie radę? Czy Wasza doba trwa więcej niż 24 godziny, jest bardziej elastyczna?

M.C.: Dobre pytanie! (śmiech) Nieustannie poszerzamy nasz zespół, dobieramy zaufane osoby. Aktualnie zatrudniliśmy kolejną osobę, która odciąży nas w temacie najmu.
B.C.: Mamy team, który zajmuje się zarządzaniem nieruchomościami pod wynajem, czyli uzgadnia pracę np. pań sprzątających, wydawania i odbierania kluczy do posesji. Cała logistyka jest przez nas opracowana, co w dużej mierze ułatwia pracę już na innych etapach.

Czyli pomagacie klientom w wynajmie, ale również w odświeżaniu powierzchni mieszkalnej oraz w generalnym remoncie.

M.C.: Tworzymy z naszymi partnerami pakiety pod każdą inwestycję. Prezentujemy klientom zazwyczaj trzy wersje, trzy propozycje umeblowania oraz finalne wykończenie z tapetami, obrazami, dekoracjami wypełniającymi wnętrze. Mamy również pakiety dostosowane dla klientów wynajmujących konkretne mieszkanie, tzn. czajniki, małe AGD, sztućce itd. Dla klienta cały proces jest nieinwazyjny – to my zajmujemy się wszystkim. Klient ma jedynie wybrać lokum i podpisać umowę oraz wpłacić zaliczkę.
B.C.: Jeśli chodzi o wynajem – kiedyś braliśmy apartamenty z rynku, teraz tylko opiekujemy się apartamentami naszych klientów. Mocno się angażujemy, aby zrobić jak najwyższą rentowność dla klientów. Jeśli u nas kupią nieruchomość pod wynajem, to mają pewność, że zajmiemy się wszystkim, co związane z formalnościami i dopracowaniem szczegółów, dopieszczeniem wnętrz. Mamy dużo klientów-golfistów, klientów kulturalnych, na poziomie, którzy u nas wynajmują apartamenty. Są to klienci głównie z polecenia.
M.C.: Nie wynajmujemy brytyjskim imprezowiczom (śmiech), po których trzeba często organizować remont mieszkania. U nas na szczęście ich nie ma.

Costa del Sol czy nasz polski Bałtyk – gdzie nieruchomość można kupić taniej?

M.C.: Naprawdę w Hiszpanii można kupić taniej nieruchomość niż nad Morzem Bałtyckim. Oczywiście, bierzemy pod uwagę lokalizację, okolicę, odległość od linii brzegowej, dodatkowo wyposażenie mieszkania, pomieszczenia wspólne, komórkę lokatorską, miejsca parkingowe – bo to jest w cenie oferty w stanie deweloperskim. Jedynie trzeba wstawić swoje meble i można zamieszkać. Myślę, że na rynku pierwotnym można w Hiszpanii zaoszczędzić nawet ok. 100 tys. Euro, kupując podobną powierzchnię nad wybrzeżem Costa del Sol niż nad Bałtykiem.

Polecacie Costa del Sol, w szczególności Marbellę, ale macie też kompletnie inny kierunek na hiszpańskie wyjazdy…

B.C.: Oprócz wybrzeża Costa del Sol próbujemy zainteresować klientów również atrakcyjnym terenem górskim, idealnym na narty, o czym mało kto wie… Sierra Nevada jest pominięta i mało znana jako górska alternatywa. W okresie tegorocznej Wielkanocy było tam mnóstwo śniegu.
M.C.: Najwyżej położony ośrodek narciarski w Hiszpanii znajduje się w Andaluzji, dwie godziny drogi od Malagi. Jest to pasmo górskie Sierra Nevada z najwyższym szczytem Mulhacen 3478 m n.p.m. Znajduje się tam wiele możliwości dla turystów, zarówno idealnie przygotowane stoki, kolejki linowe, jak i wiele ofert zakwaterowania z niezbędnymi usługami.
B.C.: Jest tam 96 km tras i co najważniejsze, że nie ma kolejek na stokach, jak w innych krajach europejskich.

Wspomnieliście, że macie klientów z różnych stron świata. Każdy z nich ma inny gust, inne upodobania. Od czego zaczynacie rozmowę, aby poznać ich oczekiwania?

M.C.: Jeszcze przed przylotem konkretnego klienta dużo z nim rozmawiamy, zaznajamiamy z rynkiem nieruchomości na Costa del Sol, organizujemy video konferencje.
B.C.: Przygotowujemy zawsze agendę spotkania, zaznaczamy na mapie miejsca, które będziemy oglądać, które chcemy pokazać naszemu klientowi. Staramy się zrobić wywiad/rozeznanie dużo wcześniej przed przylotem klienta na Costa del Sol. Dlatego przekazujemy zdjęcia i krótkie informacje nt. proponowanych przez nas nieruchomości, które na ten moment są idealne dla klienta, spełniają jego oczekiwania.
M.C.: Zależy nam na tym, aby klient był zorientowany w temacie, znał lokalizację, mógł zerknąć sobie na Google Maps, a nieruchomość zawsze się do jego preferencji dobierze. Pokazujemy kilka nieruchomości w jeden dzień, to takie zdrowe podejście i standard, aby nie przeciążyć kupującego informacjami. Choć mieliśmy ostatnio klienta, który koniecznie w jeden dzień chciał obejrzeć aż 12 nieruchomości (śmiech), a potem miał problem z oceną każdej zaprezentowanej lokalizacji.

Czy można Was nazwać butikową agencją nieruchomości?

B.C.: Bez wątpienia tak! Naszym mottem nie jest sprzedaż za wszelką cenę. Sprzedać byle sprzedać i mieć z głowy, wprost przeciwnie – sprzedajemy, aby klient był zadowolony. Aby do nas powrócił, dał dobrą rekomendację wśród rodziny, znajomych i przyjaciół. Tworzymy przyjazną, wręcz rodzinną atmosferę, aby każdy czuł się przez nas dobrze zaopiekowany.
M.C.: Kluczem jest relacja z naszymi klientami. Odbieramy od nich wiadomości i telefony z podziękowaniami. Rekomendują nas dalej, to bardzo budujące i mobilizujące do dalszej pracy.
Polecamy tylko takie lokalizacje, gdzie deweloperzy są przez nas sprawdzeni. Sprzedajemy klientom tam, gdzie też sami kupiliśmy – to jest kolejna nasza wartość dodana do oferty i budująca zaufanie.

Plano Spain nieruchomości w Hiszpanii Beata Cieślukowska
EscargoFoto.pl

Oprócz nieruchomości pasjonujecie się golfem, dziedziną sportu bardzo popularną w Hiszpanii. Czy to kolejny atut wybrzeża Costa del Sol?

B.C.: W ogóle całe wybrzeże Costa del Sol jest zielone dzięki swoim polom golfowym. Jest energetyczne, przyjazne mieszkańcom i turystom. Przepełnione pozytywną energią, duchem optymizmu i chilloutu. Marbella ma swój specyficzny klimat, ma dobrą aurę, można wręcz rzec, że jest tam pewna magia (śmiech), która przyciąga ludzi do tego miejsca, ale i do siebie. Naprawdę ludzie są uśmiechnięci, pogodni, uprzejmi – to dużo pozytywów!
M.C.: Costa del Sol to jest po prostu mekka dla golfistów. Na tak niedużym terenie jest ponad 100 pól golfowych, więc często turyści nazywają go Costa del Golf. (śmiech) Jesteśmy zakochani w tym sporcie. Miłość do golfa staramy się rozpowszechniać w Polsce, organizując wyjątkowe wyjazdy golfowe. Współpracujemy również z polem golfowym Black Water Links w Tarnowie Podgórnym, gdzie jesteśmy partnerem driving range. Byłoby naprawdę dobrze, żeby jak najwięcej osób dowiedziało się, że to nie jest sport dla elit i każdy może grać bez względu na wiek czy możliwości fizyczne.

Reasumując, dlaczego warto inwestować w nieruchomości na Costa del Sol?

M.C.: Jest wiele powodów, ale jeśli mówimy o ekonomicznych, to po pierwsze dywersyfikacja swego majątku, bo jednak polskie PKB stanowi ułamek światowego procenta. Obecnie mamy w Polsce najniższy kurs Euro, co jeszcze bardziej jest korzystne do zakupu nieruchomości w Hiszpanii.
Costa del Sol ze względu na swoje walory ma dwa sezony idealne na wynajem, tzn. jeden letni, który jest w większości regionów, a drugi – zimowy, bo wówczas przyjeżdżają tu golfiści, aby pograć i spędzić miło czas. W tym zimowym okresie na Costa del Sol przybywają naprawdę dziesiątki tysięcy dodatkowych turystów. Na skalę Hiszpanii tego nie ma nigdzie indziej! Zatem jeśli myślimy o dobrym najmie i szybkim zwrocie zainwestowanych pieniędzy, to powinniśmy wybrać to wybrzeże. Na Costa del Sol wynajem trwa bezustannie cały rok, a nie tylko 4 m-ce.
B.C.: Ponadto od kwietnia br. uruchomiono bezpośrednie loty z Poznania do Malagi, co nas ogromnie cieszy! Poznaniacy mogą zatem w krótkim czasie i w bardzo dobrych cenach biletów zmienić otoczenie i wylądować na hiszpańskim wybrzeżu przepełnionym słońcem oraz pozytywną energią do życia.
Costa del Sol to jest bardzo międzynarodowe wybrzeże, więc jeśli zechcemy sprzedać nasz apartament, to w tym regionie mamy nieustannie duże grono zainteresowanych kupnem nieruchomości. Tu kupuje i sprzedaje cały świat.

Magda Ciesielska

Magdalena Ciesielska

redaktor prowadząca
REKLAMA
REKLAMA
Plano Spain nieruchomości w Hiszpanii Beata Cieślukowska
REKLAMA
REKLAMA