Potrzeby vs. cele

Magdalena Świderska

„Potrzeba matką wynalazków”– ten slogan, również w życiu seksualnym, ma swoje zasłużone miejsce.
Rozczaruję pewnie tych, którzy uznali, po naszym ostatnim spotkaniu, że wystarczy rozpoznać i rozprawić się ze swoimi uwewnętrznionymi przekonaniami, żeby ich SQ (poziom inteligencji seksualnej i poczucia spełnienia w seksie) było na satysfakcjonującym poziomie. Otóż, jeszcze sporo mamy do zrobienia. Jest to jednak wysiłek wart krocie, bo któż z nas nie chce być w pełni zadowolony ze swojego życia intymnego?
Zatem lekcję drugą, dotyczącą rozwoju inteligencji seksualnej, czas rozpocząć!
Temat: potrzeby.
Umiejętność dostrzegania i realizowania swoich potrzeb przy jednoczesnej otwartości na potrzeby i pragnienia swoich partnerek, partnerów seksualnych, to kolejny krok do sukcesu.
Potrzeba to inaczej powód, dla którego uprawiamy seks. Dla każdego z nas, na różnych etapach życia, a nawet każdego, poszczególnego dnia, może być to coś innego.
I tak na przykład uprawiamy seks z powodu silnego podniecenia, które wywołuje w nas druga osoba. To najczęściej zdarza się na początkowym etapie związku lub w krótkotrwałych relacjach seksualnych. Innymi przyczynami, dla których chcemy kochać się fizycznie z drugą osobą mogą być: chęć pogłębienia relacji, przeżycia przyjemności fizycznej, rozluźnienia, chęć wyrażenia i otrzymania miłości, bliskości czy poczucie bycia pożądanym, atrakcyjnym.
Baczny czytelnik rozróżnił już pewnie wśród tych potrzeb: powody i cele. Bo jest między nimi spora różnica. Jeśli chcemy znaleźć powody, musimy sobie odpowiedzieć na pytanie: dlaczego? Dlaczego chcę uprawiać seks z tą osobą? Bo mnie pociąga, podnieca, lubię jej ciało, kocham ją, etc. Niestety często mylimy je z celami, jakie chcemy dzięki temu działaniu osiągnąć. Czyli odpowiadamy nie na pytanie „dlaczego”, ale „po co”? Bo chcemy się zrelaksować, zniwelować lęk, napięcie czy stres, pogodzić się po kłótni, wzmocnić związek…
I tu istotne jest, żeby posiąść umiejętność realizacji tych celów również innymi sposobami. Nie tylko przez aktywność seksualną. Na przykład, jeśli chcesz się zrelaksować możesz równie dobrze iść na masaż, spacer, do kina; jeśli chcesz doprowadzić do zgody po kłótni, porozmawiaj przy kolacji, przeproś, jeśli trzeba; jeśli chcesz poczuć się atrakcyjna/y idź do fryzjera, kosmetyczki lub ubierz się bardziej odświętnie, tak, żeby lustro mówiło do ciebie: fajnie wyglądasz!
Po co to wszystko? Po to, żeby nie przerzucać odpowiedzialności za realizację własnych potrzeb na drugą osobę. Żeby uniknąć problemów z niedopasowaniem w seksie. Czasami jedna osoba chce robić podczas aktu seksualnego coś, na co ta druga zupełnie nie ma ochoty. Wtedy zamiast skupiać się na tym, co zrobić, żeby dojść do porozumieniadotyczącego danej czynności seksualnej, zastanówmy się, jaki cel dla danej osoby może ona spełniać. Może wystarczy do tego celu dojść inną drogą?
Jeśli weźmiemy spełnianie swoich pragnień i celów w swoje ręce i znajdziemy inne,nieseksualne możliwości ich osiągania, będziemy samowystarczalni. Nie będziemy na nasz seks i partnerów seksualnych nakładać niepotrzebnej presji. Presja i naciski nie sprzyjają żadnemu wartościowemu działaniu. Niech seks będzie jedną ze ścieżek do celu, ale nie jedyną.Są przecież w życiu momenty, kiedy jesteśmy sami i nie chcemy przypadkowych relacji seksualnych. Wtedy ta umiejętność odgrywa jeszcze bardziej cenną rolę.
Zatem jeśli chcemy czerpać z naszego życia seksualnego satysfakcję, chcemy, żeby spełniało nasze oczekiwania, musimy najpierw te oczekiwania rozpoznać.
W dalszej kolejności, warto rozmawiać z partnerami seksualnymi, co seks „nam robi”, jakie cele spełnia, dlaczego lubimy dane aktywności, a z innymi jest nam niekomfortowo. Ale o rozmowach, czyli komunikacji w seksie następnym razem.
Wasza Magda.

REKLAMA
REKLAMA

Może cię zainteresować:

Magdalena Świderska
REKLAMA
REKLAMA

Sztuka zwykłego dnia

Artykuł przeczytasz w: 4 min.

Listopad jest niczym stary, zapomniany fotel w kącie pokoju – może trochę przetarty, ale to właśnie na nim najchętniej siadam, kiedy potrzebuję wyciszenia. Ani spektakularny jak złocisty październik, ani pełen blichtru jak grudzień – listopad nie stara się zwracać na siebie uwagi. Dyskretnie zaprasza do prostych przyjemności, które zwykle mijamy bez zastanowienia. To taki cichy przyjaciel, który przypomina, jak piękne mogą być proste chwile, gdy po prostu jesteśmy tu i teraz.

Listopad pachnie poranną kawą, która w tym miesiącu smakuje jakoś bardziej intensywnie, jakby każdy łyk pozwalał zawiesić się między ciepłem kołdry a chłodnym światem za oknem. Zwyczajna kawa zamienia się w nostalgiczną chwilę spokoju, małą opowieść o momentach, które tak łatwo umykają. Każdy łyk to ciche zaproszenie, by zwolnić, nacieszyć się chwilą i po prostu być.

Listopad jest jak wielka, puchata poduszka, w której toną wszystkie naszpikowane presją oczekiwania. Bo kto stawia sobie wielkie cele na listopad? To miesiąc, w którym nikt nie myśli o podbijaniu świata ani o nowych szczytach do zdobycia. Zamiast tego oferuje ciche przyzwolenie na zwolnienie tempa, na oddech. W moim kalendarzu listopad spokojnie mógłby nazywać się „miesiącem wygodnych swetrów” – tych luźnych, trochę za dużych, w które można się wślizgnąć bez zbędnych ceregieli. Mają one magiczną moc wprowadzania człowieka w stan spokoju i odrobiny nostalgii.

20241105 AdobeStock 932161758

To, co w listopadzie cenię najbardziej, to sposób, w jaki rozbudza apetyt na drobne, pozornie nic nieznaczące przyjemności. Doceniam, jak wiele potrafi zmienić gorąca herbata wypita przy oknie, gdy za szybą szaleje wiatr, czy to, jak ulubiona playlista na Spotify inaczej brzmi w ciepłym zaciszu domu. Patrzę na tańczące na wietrze pożółkłe liście, które niedawno zdobiły drzewa w ogrodzie. Ich taniec uspokaja i daje poczucie, że istnieje coś większego niż codzienne troski. Listopadowe światło o poranku wpada do pokoju ostrożniej, delikatniej – jakby samo było zmęczone codziennością. Cynamon, goździki, pomarańcza – aromaty świec wypełniają dom niczym ciepły, niewidzialny koc, tworząc przestrzeń przytulności, którą trudno opisać. Zapachy zamknięte w słoiczkach wypełniają wieczory, a każda świeca snuje swoją małą jesienną historię. Bez nich dni byłyby niekompletne, a te drobne przyjemności przynoszą dziwną ulgę…

A wieczorami? Listopad odkrywa w nich coś magicznego – to niemal podróż w czasie do chwil beztroskiego dzieciństwa, kiedy długie wieczory pełne były bajek i ciepłych koców. Ulubione seriale ogląda się intensywniej, bohaterowie są jak starzy znajomi, a książki na półce przyciągają, przypominając, że kiedyś – zanim wpadliśmy w wir życia – naprawdę uwielbialiśmy spędzać czas, po prostu „będąc”. W listopadzie pośpiech traci znaczenie, ustępując miejsca prostym radościom: wtuleniu się w koc, oglądaniu starych filmów czy słuchaniu deszczu, który z niebywałą elegancją rozgrywa swój koncert na parapecie.

20241105 AdobeStock 964224108

Czy listopad jest nudny? Owszem, ale to taka nuda, której trudno nie polubić. Jest jak powrót do domu po długiej podróży – nic spektakularnego, ale przynoszącego ukojenie. W listopadzie nic nie muszę – mogę na chwilę odłożyć marzenia o szczytach do zdobycia, schować presję „lepszej wersji siebie” i być dokładnie taką osobą, jaką lubię: owiniętą w koc, z filiżanką herbaty i słabością do gorącej czekolady z bitą śmietaną. Obok trzy koty zwinięte w puchate kulki, zasypiają przy moich stopach, grzejąc mnie swoją miękką obecnością. Z ich mruczeniem w tle każdy wieczór przypomina, że czasem największy spokój przynoszą najprostsze rzeczy.

Listopad uczy mnie, że najlepsza wersja mnie to ta, która czerpie radość z najdrobniejszych chwil – z dźwięku deszczu, z zapachu świec, z ciepła skarpet i ciszy wypełniającej dom. To miesiąc, który przypomina, że prawdziwe piękno tkwi w zwyczajności i że każdy dzień może być małym świętem, jeśli tylko zechcę je dostrzec.

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA