Miło już było

„Duchy Inisherin” to kameralna, egzystencjalna opowieść o końcu męskiej przyjaźni, która doczekała się wielu entuzjastycznych opinii, zupełnie zasłużenie. Lecz nigdzie nie przeczytałem o tym, co mnie zaintrygowało w tym filmie najbardziej.

Jak wygląda dzień jak co dzień Pádraica (Colin Farell)? Zwyczajnie. Trochę popracuje, trochę połazęguje pięknie sfotografowanymi wydreptanymi ścieżkami fikcyjnej irlandzkiej wyspy Inisherin, aż w końcu o drugiej po południu wyląduje w lokalnym pubie. Tam zaś spotyka Calma (Brendan Gleeson), starszego i dużo bystrzejszego przyjaciela. To znaczy na ogół spotyka, bo okazuje się, że Calm nagle nie chce z Pádraicem gadać. Czy coś się stało? Czy poprzedniego dnia kamrat powiedział mu coś przykrego po pijaku? Nic z tych rzeczy: Po prostu już go nie lubi i nie ma zamiaru spędzać reszty życia z prostakiem. Dosłownie, z takim dokładnie dictum

Calm jest artystą, filozofem, podróżnikiem. Zapewne w innych okolicznościach w ogóle nie zainteresowałby się towarzystwem sympatycznego, miłego i uczynnego, ale zdecydowanie mniej lotnego intelektualnie mężczyzny. Ale tak działa inercja małej społeczności: wszyscy się ze wszystkimi znają, a w pubie lub sklepie można (a nawet jest to dobrze widziane) o wszystkim (i wszystkich) porozmawiać. Do czasu jednak. Calm nie chce trwonić swoich dni (których ma coraz mniej) na głupoty, chce skupić się na dziele życia, jakim jest muzyka. Zapowiada, że dopuści się makabrycznego samookaleczenia, jeśli Pádraic w końcu się od niego nie odczepi… 

1632722503 1

Wiele już powiedziano o „Duchach…”: że to opowieść o toksycznej męskości rozpiętej pomiędzy egoizmem, uporem, przemocą i dumą. O egzystencjalnej pustce, która nieproszona wkrada się w życie bohaterów, przypominając, że śmierć przynosi kres wszelkim naszym wędrówkom. To też film o lęku przed samotnością, lęku wręcz zwierzęcym, co uosabia wrażliwa obecność w filmie właśnie zwierząt, służących bohaterom za najwierniejszych towarzyszy. Nie mam zastrzeżeń do tych interpretacji, ale moim zdaniem film Martina McDonagha mówi o czymś jeszcze, dla mnie najistotniejszym.

Reżyser rysuje konsekwentnie pozornie logiczny konflikt pomiędzy byciem miłym dla innych i byciem dobrym dla siebie. Jest to tak naturalne, że wręcz przezroczyste: albo troszczysz się o własne potrzeby, albo stawiasz innych na pierwszym miejscu. Oglądamy świat, w którym asertywność nie może iść w parze z altruizmem, a szanowanie potrzeb innych musi być okupione jakąś własną ofiarą: ofiarą z czasu, z marzeń, wreszcie ofiarą życia, które przepływa przez palce. Jednak jest to konflikt fałszywy, wyuczony i wynikający z ograniczających przekonań. W istocie nie musi, a nawet nie powinno to tak wyglądać. Dobre relacje z innymi ludźmi nie mają nas „kosztować”, one mają ubogacać, budować, wspierać. Fałszywa dialektyka asertywności oparta na konfrontacyjnym „albo-albo” prowadzi do tego, co widzimy (a raczej słyszymy) po drugiej stronie cieśniny: to konflikt, przemoc, irlandzka wojna domowa lat 1922-23.

1956280540 banshees 05

I tu dochodzimy do drugiego ważnego wątku filmu – genezy nienawiści. McDonagh w relacji dwóch skonfliktowanych mężczyzn kreśli metaforę porzucenia słabszych przez silniejszych, pokazuje, jak pogarda dla niższości i jednoczesne przekonanie o własnej wyższości doprowadza do eskalacji; to zawoalowana krytyka rozwarstwienia klasowego wynikającego z pogardy i niedoceniania roli innych. Mamy tu piramidę nienawiści w wersji instant. Jest to umowne, teatralne (Szekspirowskie!), widać sceniczny rodowód reżysera, ale też bardzo wyraźne. Wydaje się, że autor stawia tezę, że za nienawiścią zawsze stoi przyczyna: poczucie wykluczenia, upokorzenie, poczucie niesprawiedliwości, niezasłużona strata. Nie oskarża ofiar, ale nie przymyka też oka na impulsy i psychologiczne triggery.

Co ciekawe, osobami, które nie stawiają w filmie twardych granic, kierują się rozsądkiem i empatią, są kobiety. Jest to symptomatyczne, ale zupełnie nie dziwi – wszak za ogromną większość światowych konfliktów odpowiedzialni są mężczyźni. 

Duchy Inisherin, reż. Martin McDonagh
Prod. Irlandia, USA, Wielka Brytania 2022, 1h 54 min
Polska premiera: 20 stycznia 2023
Dystrybucja w Polsce: Disney  

Radek Tomasik

Radek Tomasik

filmoznawca
Z wykształcenia filmoznawca, z wyboru przedsiębiorca. Edukator filmowy, marketingowiec. Współwłaściciel Ferment Kolektiv - firmy specjalizującej się w działaniach na styku kultury filmowej, biznesu i edukacji oraz Kina Ferment. Autor wielu programów dotyczących wykorzystania filmu w komunikacji marketingowej, realizowanych dla takich marek jak: Orange, Mastercard, Multikino, Renault, ING, Disney, Santander Bank,…
REKLAMA
REKLAMA

Może cię zainteresować:

REKLAMA
REKLAMA

Dał nam przykład Bonaparte

"Napoleon" - Film

Geniusz i szaleniec, tyran i imperator, mizogin i wielbiony przez żołnierzy przywódca. Napoleon miał wiele twarzy. W swym brutalnym fresku odmalowuje je mistrz epickiego kina, Ridley Scott.

Tekst: Radek Tomasik | Ferment Kolektiv

Niewiele przeszkód potrafi powstrzymać Napoleona Bonaparte, brutala z Korsyki, jak nazywali go po cichu (bo odważnych było mało) polityczni przeciwnicy. Nawet, gdy zastrzelą pod nim konia kulą armatnią, nawet gdy wobec obywateli zastosować trzeba „podmuch kartaczy” (salwę armatnią roznoszącą ludzi na strzępki), nawet gdy samemu przyjdzie na własną skroń założyć cesarską koronę – nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Czy oznacza to jednak, że Napoleon był figurą pre-hitlerowską, jak sugerują niektórzy (ponoć zwłaszcza brytyjscy) historycy? Nigdy tego jednoznacznie nie rozstrzygniemy. Nie są to też na szczęście aspiracje reżyserskie Scotta.

Warto uprzedzić lojalnie, że jeśli ktoś oczekuje opowieści epickiej i emocjonującej jak „Gladiator”, srogo się zawiedzie. Tak, jak postać grana przez Russela Crowe’a była bohaterem godnym najwyższych zaszczytów i niemalże parenetycznym wzorcem do naśladowania, tak Napoleon czasem przypomina Kommodusa, odgrywanego – a jakże – przez tego samego Joaquina Pheonixa, który wciela się w postać Napoleona. Scena koronacji cesarskiej zakrawa wręcz na autoplagiat z filmu starszego o 23 lata.

ee311753ab01210c2003 webp 1600w

Podobieństwo ekranowe do Kommodusa, pomijając fizjonomię odtwórcy tych ról, jest dość paradoksalne. Pierwszy był niemal całkowicie niezdolny do sprawstwa i jednocześnie rozdygotany od skrajnych emocji, drugi – równie emocjonalny, ale dalece bardziej opanowany (a może zblazowany?) – jest kwintesencją skuteczności w czynie: jego woli poddają się ludzie, narody, całe kontynenty. Jego największym i wiekopomnym dziełem jest sama jego biografia – czy raczej mit tej biografii, o czym pisze w zajmującym tekście na łamach „Gazet Wyborczej” Katarzyna Wężyk (25-26.02.2023).
Trzymając się tych analogii, można powiedzieć, że ekranowa wizja Napoleona to takie 50% Kommodusa pod względem czucia i 250% Kommodusa pod względem szkiełka i oka. O ile rzymski cesarz w obiektywie Scotta był godnym pożałowania kabotynem, tak Napoleon jest człowiekiem śmiertelnie i bezlitośnie skutecznym. Obaj byli też patologicznie przywiązani do autorytetu swoich rodziców, choć przejawiało to się w zupełnie inny sposób.
Reżysera ciekawi w Napoleonie ludzki wymiar władzy. Co stoi za decyzjami podejmowanymi na najwyższym szczeblu, zwłaszcza gdy nie towarzyszy temu żadna instancja kontrolna? Do czego mogą doprowadzić rządy jednego, wielkiego władzą człowieka? Dlaczego los milionów ludzi zależy od namiętności jednej osoby stojącej na czele narodu?

Napoleon Photo 01011 Easy Resize.com 1 800x533 1

Choć na przełomie XVIII i XIX wieku nikogo to nie dziwiło, nawet dziś – gdy już dziwi – nie jest to zjawisko odosobnione. Czy można mieć nad tym autorytaryzmem kontrolę? Tylko, jeśli całe społeczeństwo do tego dojrzeje.
Recenzenci nie są szczególnie przychylni temu filmowi. Przyznaję, że i ja spodziewałem się innej amplitudy emocji, szerszego i bardziej epickiego spojrzenia, a nawet oczyszczającego katharsis. Jednak to nie jest danie, jakie serwuje nam reżyser. Pyta raczej: jaki przykład dał nam Bonaparte? Jak kochać ojczyznę? Jak kochać bliźniego? Jak kochać kobietę swego życia? I jak miłować samego siebie, miłością akceptującą i hojną, bez pasywno-agresywnych wycieczek w kierunku innych? A może – jakim być obywatelem, liderem, władcą?
Nie wiem, jak dobrze Scott zna hymn Polski, ale wydaje się, że dając mu w nim zaszczytne miejsce, aż nadto szczodrze obdarzyliśmy Bonapartego pewnymi PR-owymi korzyściami.

Radek Tomasik

Radek Tomasik

filmoznawca
Z wykształcenia filmoznawca, z wyboru przedsiębiorca. Edukator filmowy, marketingowiec. Współwłaściciel Ferment Kolektiv - firmy specjalizującej się w działaniach na styku kultury filmowej, biznesu i edukacji oraz Kina Ferment. Autor wielu programów dotyczących wykorzystania filmu w komunikacji marketingowej, realizowanych dla takich marek jak: Orange, Mastercard, Multikino, Renault, ING, Disney, Santander Bank,…
REKLAMA
REKLAMA
"Napoleon" - Film
REKLAMA
REKLAMA