Wielowymiarowość naszego życia, jego koloryty i sinusoidy dostarczają wiele pozytywnych wrażeń, mobilizują do działania, nieustannego rozwoju, do poznawania nowych osób – wartościowych, mądrych, ciekawych – ale nierzadko te życiowe przetasowania, nacechowane niepewnością, nas męczą, powodują frustracje i irytacje, wywołują smutek i przygnębienie. Łzy szczęścia mieszają się wówczas ze łzami rozpaczy. Jak pisał Haruki Murakami w „Kafce nad morzem”: Świat jest pokręcony i przez to powstaje trójwymiarowa głębia.
Im jestem starsza i dalej zapuszczam się w głąb dżungli, jaką jest nasza egzystencja, tym bardziej dziwię się, przecieram oczy ze zdumienia, czy to aby na pewno się wydarzyło, czy tak człowiek może zachować się względem drugiego. Słucham opowieści z „pierwszej ręki”, w niektórych z nich uczestniczę jako postać dalszego planu, w innych – jako obserwator. Słucham, słucham i uszom nie dowierzam, oczom zresztą też nie… Choć zawsze podkreślam, że mam szczęście do ludzi, ludzi normalnych, życzliwych, swojskich, serdecznych itp., to wiem, że w naszej dżungli stale grasują bandy pawianów, cwanych, nieżyczliwych, patrzących, aby komuś podwinęła się noga, aby kogoś szyderczo wyśmiać, pogrążyć w melancholii, dołożyć kolejnych trosk. Inna życiowa grupa to lamparty, tygrysy, jaguary – szybkie, zwinne koty, które idealnie wpisują się w klimat ekspresowych zmian, w aktualną pogoń za pieniądzem, sukcesem, władzą, sławą itp. Mimo że są idealnie wystrojeni, piękni, wysportowani, to często są nieszczęśliwi. Mają usposobienie narcyzów, nacechowani są idealizmem własnej osoby. Pozbawieni empatii, pędzą przed siebie, nie zważając na jakiekolwiek przeszkody, nie zastanawiając się, czy komuś wyrządzają krzywdę. Najistotniejsi są oni… Szybcy, zwinni, wyszczerzający swoje kły, aby wystraszyć słabszego od siebie i wprowadzić w rozterkę przeciwnika.
Medialne burze informują nas często o płazach i gadach czyhających w dżungli, tych śliskich, typowych hipokrytach, obłudnych, czarujących, niemających kręgosłupa w ciele, a przede wszystkim tego kręgosłupa moralnego. Nie bez przyczyny mówi się, że węże połykają żywcem swoje ofiary… Czym byłby świat dżungli bez panoszących się wszędzie wystrojonych i napuszonych kolorowych papug, gadających trzy po trzy, bezsensownie kłapiących dziobem, roznoszących ploty? A z takimi ptaszkami mamy przecież styczność. I do tego ptaki z gatunku padlinożernych – sępy. Nic dodać, nic ująć. W takiej dżungli żyjemy… Są i leniwce, i duży procent niemych ryb, głuchych na odgłosy z zewnątrz i wewnątrz, niemających swego zdania, płynących tam, gdzie je fala poniesie.
A jakim zwierzęciem w tym dziwnym świecie ja jestem? Hmm… Sama nie wiem… Kocham ptaki za ich umiejętność szybowania i wznoszenia się w powietrze, za lekkość i poczucie wolności, niezmąconej niczym swobody… Może więc jestem kolorowym kolibrem, tym z gatunku ciut większych? Tym po części osiadłym, ale także tym z rodzaju wędrownych – bo z jednej strony szanuję to, co mam: życiową stabilizację, największe dla mnie wartości, jak dom, rodzina, najbliżsi, ale z drugiej strony zawsze mnie gdzieś gna, nawołuje mnie przygoda (ahoj kamraci!), wciąga kontekst i plan kolejnej eskapady… Uwielbiam podróżniczy entourage, ten bliższy i dalszy… Koliber dodatkowo cały czas musi jeść, a ja też doceniam różnorodne smaki podniebienia, smaki z różnych stron świata, fascynują mnie zarówno staropolskie przepisy, jak i kulinaria pachnące egzotyką. I na koniec ciekawostka: kolibry są jedynymi ptakami, które potrafią latać do tyłu. Ja też w wielu życiowych sytuacjach i rozterkach płynących prosto z dżungli muszę się cofnąć, zastanowić raz jeszcze, aby móc lecieć dalej… tam, gdzie poniosą mnie skrzydła.
Jestem taka jak wszyscy na tym (…) zdumiewającym świecie. Niedoskonała. Nawet bardzo. Ale pełna nadziei.
(Libba Bray, „Studnia wieczności”)