Be a part of… community

Agata Wittchen Barełkowska

Jako ludzie jesteśmy stworzeni do budowania więzi. Co prawda w dzisiejszych czasach możemy żyć i zaspokajać swoje potrzeby indywidualnie, jak nigdy dotąd. Jednak wciąż większość z nas stara się być częścią większej całości i realizować się we wspólnocie.

Angielskie słowo community oznacza społeczność, wspólnotę. Jesteśmy na co dzień częścią różnych wspólnot. Jedne dają nam poczucie sensu i spełnienia, drugie przynależności i bliskości. Jeszcze inne pomagają dokonywać nowychodkryć i realizować marzenia.

Jako badaczka i trenerka komunikacji mamprzywilej obserwować rozwój wielu zespołów. Pracując nad dobrą komunikacją, pomagam nazwać procesy, zidentyfikować trudności, postawićschematy pod znakiem zapytania. Widzę prawdziwe emocje i pokazuję, jak działają słowa. Wszystko po to, aby firma mogła wprowadzić zmiany i funkcjonować z uwagą na człowieka.
Z satysfakcją obserwuję, jak odkrywane sąnowe modele zarządzania, w których pojęcie wspólnotyodgrywa ważną rolę. Cieszy mnie, że wiele z nich inicjują kobiety – świadomie stawiające na wartości związane ze współtworzeniem, proponujące nowy typ zaangażowania.

Dla wielu z nich siłą do wprowadzania zmian w społecznościach biznesowych jest oparcie we wspólnocie najbliższych. Czasami są to krewni, a czasami „rodzina z wyboru”.Coraz częściej odnajdujemy miłość, akceptację, siłę i dobrostan w takich właśnie społecznościach, opartych na wzajemności, rozumieniu potrzeb i chęci wspólnego doznawania świata.

Z tej ostatniej powstają też społeczności związane z pasją – grupy ludzi współdzielących jakąś namiętność: do rajdów samochodowych, chodzenia po górach, zdrowego odżywiania i świadomego stylu życia czy pływania na wstrzymanym oddechu. Spotykamy się w nich często tylko na chwilę – na treningu lub okolicznościowym wydarzeniu. A jednak więź wynikająca ze wspólnych osiągnięć, wzajemnego motywowania się, czy wspierania w chwilach słabości jest naprawdę silna.

Każda z tych wspólnot uświadamia nam, że dobrze jest być częścią większej całości. Jak w biżuterii – pojedyncze ogniwa są cenne, ale dopiero właściwa kompozycja pozwala zobaczyć i docenić pięknowszystkich poszczególnych elementów.

Cykl felietonów „Be a part of” został zainicjowany przez Volvo Firma Karlik z troski o drugiego człowieka i naturę, by inspirować do pozytywnych zmian w naszym życiu.
Do projektu zapraszani są eksperci i osoby zaprzyjaźnione z Firmą Karlik, które dzielą się własnymi doświadczeniami, świadomie poszukują życiowej równowagi, przestrzeni dookoła i w głowie,chcąbyć blisko natury i blisko siebie.
Z uważnością na drugiego człowieka i otaczający świat zapraszamy do obserwowania bloga Made by Karlik.

Be a part of our story! Więcej o nas: madebykarlik.pl

REKLAMA
REKLAMA

Może cię zainteresować:

Agata Wittchen Barełkowska
REKLAMA
REKLAMA

Sztuka zwykłego dnia

Artykuł przeczytasz w: 4 min.

Listopad jest niczym stary, zapomniany fotel w kącie pokoju – może trochę przetarty, ale to właśnie na nim najchętniej siadam, kiedy potrzebuję wyciszenia. Ani spektakularny jak złocisty październik, ani pełen blichtru jak grudzień – listopad nie stara się zwracać na siebie uwagi. Dyskretnie zaprasza do prostych przyjemności, które zwykle mijamy bez zastanowienia. To taki cichy przyjaciel, który przypomina, jak piękne mogą być proste chwile, gdy po prostu jesteśmy tu i teraz.

Listopad pachnie poranną kawą, która w tym miesiącu smakuje jakoś bardziej intensywnie, jakby każdy łyk pozwalał zawiesić się między ciepłem kołdry a chłodnym światem za oknem. Zwyczajna kawa zamienia się w nostalgiczną chwilę spokoju, małą opowieść o momentach, które tak łatwo umykają. Każdy łyk to ciche zaproszenie, by zwolnić, nacieszyć się chwilą i po prostu być.

Listopad jest jak wielka, puchata poduszka, w której toną wszystkie naszpikowane presją oczekiwania. Bo kto stawia sobie wielkie cele na listopad? To miesiąc, w którym nikt nie myśli o podbijaniu świata ani o nowych szczytach do zdobycia. Zamiast tego oferuje ciche przyzwolenie na zwolnienie tempa, na oddech. W moim kalendarzu listopad spokojnie mógłby nazywać się „miesiącem wygodnych swetrów” – tych luźnych, trochę za dużych, w które można się wślizgnąć bez zbędnych ceregieli. Mają one magiczną moc wprowadzania człowieka w stan spokoju i odrobiny nostalgii.

20241105 AdobeStock 932161758

To, co w listopadzie cenię najbardziej, to sposób, w jaki rozbudza apetyt na drobne, pozornie nic nieznaczące przyjemności. Doceniam, jak wiele potrafi zmienić gorąca herbata wypita przy oknie, gdy za szybą szaleje wiatr, czy to, jak ulubiona playlista na Spotify inaczej brzmi w ciepłym zaciszu domu. Patrzę na tańczące na wietrze pożółkłe liście, które niedawno zdobiły drzewa w ogrodzie. Ich taniec uspokaja i daje poczucie, że istnieje coś większego niż codzienne troski. Listopadowe światło o poranku wpada do pokoju ostrożniej, delikatniej – jakby samo było zmęczone codziennością. Cynamon, goździki, pomarańcza – aromaty świec wypełniają dom niczym ciepły, niewidzialny koc, tworząc przestrzeń przytulności, którą trudno opisać. Zapachy zamknięte w słoiczkach wypełniają wieczory, a każda świeca snuje swoją małą jesienną historię. Bez nich dni byłyby niekompletne, a te drobne przyjemności przynoszą dziwną ulgę…

A wieczorami? Listopad odkrywa w nich coś magicznego – to niemal podróż w czasie do chwil beztroskiego dzieciństwa, kiedy długie wieczory pełne były bajek i ciepłych koców. Ulubione seriale ogląda się intensywniej, bohaterowie są jak starzy znajomi, a książki na półce przyciągają, przypominając, że kiedyś – zanim wpadliśmy w wir życia – naprawdę uwielbialiśmy spędzać czas, po prostu „będąc”. W listopadzie pośpiech traci znaczenie, ustępując miejsca prostym radościom: wtuleniu się w koc, oglądaniu starych filmów czy słuchaniu deszczu, który z niebywałą elegancją rozgrywa swój koncert na parapecie.

20241105 AdobeStock 964224108

Czy listopad jest nudny? Owszem, ale to taka nuda, której trudno nie polubić. Jest jak powrót do domu po długiej podróży – nic spektakularnego, ale przynoszącego ukojenie. W listopadzie nic nie muszę – mogę na chwilę odłożyć marzenia o szczytach do zdobycia, schować presję „lepszej wersji siebie” i być dokładnie taką osobą, jaką lubię: owiniętą w koc, z filiżanką herbaty i słabością do gorącej czekolady z bitą śmietaną. Obok trzy koty zwinięte w puchate kulki, zasypiają przy moich stopach, grzejąc mnie swoją miękką obecnością. Z ich mruczeniem w tle każdy wieczór przypomina, że czasem największy spokój przynoszą najprostsze rzeczy.

Listopad uczy mnie, że najlepsza wersja mnie to ta, która czerpie radość z najdrobniejszych chwil – z dźwięku deszczu, z zapachu świec, z ciepła skarpet i ciszy wypełniającej dom. To miesiąc, który przypomina, że prawdziwe piękno tkwi w zwyczajności i że każdy dzień może być małym świętem, jeśli tylko zechcę je dostrzec.

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA