Dziedzictwo

Alicja Kulbicka z ojcem Dobiesławem Wielińskim

Zmagając się z przeciwnościami losu, których apogeum wydawał się być nagły pobyt matki w szpitalu, ojciec postanowił swoim odejściem zakasować wszystkich. Zawsze lubił być w centrum uwagi. 

            Gdy byłam dzieckiem nasz dom tętnił od spotkań i rozmów. Sprzyjały temu wiecznie otwarte drzwi w mieszkaniu w bloku na Winogradach. Nikt nie odgradzał się od sąsiadów, a jako dzieciak rozróżniałam po sposobie pukania do drzwi, kto tym razem wpada do rodziców. Sąsiadki, które przychodziły do mamy pożyczyć „szklankę” cukru, pochwalić się nową fryzurą czy kostiumem i zostawały na wielogodzinnych pogaduchach. Sąsiedzi, którzy wpadali do ojca z „problemami motoryzacyjnymi”, albo z koszykiem świeżo zebranych grzybów, lub po prostu żeby na chwilę przysiąść i wymienić się opiniami na temat otaczającego świata. Ojciec uwielbiał te wizyty. I choć nierzadko stawał w opozycji do swoich rozmówców, nie zrażało to ich do kolejnych odwiedzin w kolejnym dniu. I w następnym. Byle do soboty. Bo wtedy obowiązkowo – koniaczek i wspominki. Każde pokolenie na swoje „kiedyś było jakoś fajniej”. Ojciec brylował opowieściami, anegdotami. A po każdych wakacjach wyciągał ogromny ekran i wyświetlał slajdy z podróży. Ku utrapieniu mamy, która może niekoniecznie każde swe ujęcie na plażach Bułgarii sąsiadom pokazać chciała, ale z ojcem nie było dyskusji. Z każdych wakacji przywoził dziesiątki rolek filmu ORWO, więc jakże miałoby się zmarnować?

            Był zresztą genialnym organizatorem. To dzięki jego determinacji i uporowi w czasach PRL-u zwiedziliśmy „maluchem” wszystkie kraje byłych Demoludów. Maluchem, w którym moja matka przez całą drogę do byłej Jugosławii trzymała nogi w misce, bo nie było już jej gdzie upchnąć. Miski, nie matki. Spaliśmy na campingach pod namiotem, więc zabrać musiała pół domu. Matka, nie miska. Połowę objętości „malucha” stanowiły zapasowe części, bo nigdy nie było wiadomo, kiedy nasz czerwony bolid postanowi się zepsuć. Ale i z tym ojciec sobie radził. To dzięki jego uporowi dostałam wymarzony rower, bo kiedy okazało się, że do sławetnego sklepu Rometu na Serbskiej „rzucono” trzy sztuki, a my w kolejce byliśmy może setni, ojciec prawie wrzucił mnie do „malucha” i pojechaliśmy do fabryki gdzieś pod Bydgoszcz. Na miejscu kazał mi zostać w aucie i po dobrej godzinie wrócił wściekły jak osa, ale z moim wymarzonym Jubilatem. Co prawda w fioletowym kolorze na białych oponach, no ale tylko taki był.Nigdy nie zapytałam, ile ofiar wymagała ta operacja, a sam ojciec przez całą drogę powrotną milczał jak zaklęty,co zwiastować mogło najgorsze, ale ja byłam szczęśliwa.

            Ojciec dużą część swego życia przepracował w Fabryce Samochodów Rolniczych „Tarpan” jako redaktor naczelny gazety zakładowej „Życie FSR”, nazywanej przez moją matkę pieszczotliwe „Intymnym Życiem Tarpana”. Pamiętam porozkładane na podłodze makiety, sklejane na nich kawałki tekstów, wywoływanie zdjęć w łazience, w której pod karą śmierci lub chociażby ciężkiego okaleczenia nie wolno było wówczas zapalać światła. No, ale ten Tarpan w życiu ojca pojawić się w końcu musiał. Postawił auto tak, aby codziennie monitorować z okna, czy ktoś się na niego nie połasił. Bo własnym sumptem doposażał go na miarę możliwości późnego PRL-u. A czego tam nie było! Halogeny, dodatkowe orurowanie, nawet pomalował go na kolor kości słoniowej. Wisienką na torcie były naklejone z boku kolorowe pasy i napis „Poznań –Krym 1987”. Bo i w taką podróż się wybraliśmy. Był gadżeciarzem na miarę tamtych czasów. A i dobrze było, kiedy sąsiedzi wiedzieli, jaką kolejną podróż planuje. Centrum uwagi. Coś czuję, że dziś ojciec byłby gwiazdą Instagrama.

            Nawet w Milionerach brał udział i nawet z niejakim sukcesem, dzięki czemu w 2001 roku zwiedzili z matką Stany Zjednoczone. Samochodem, bo jakże inaczej! „Samochód to członek rodziny, który po dłuższej podróży zawsze jest z wdzięczności głaskany po kierownicy” – mawiał.

            Po upadku ustroju nie było mu łatwo. Fabrykę zlikwidowali, rynek prasy w wolnej Polsce dopiero się tworzył. Ojciec imał się każdej fuchy. Pisał to, na co było zapotrzebowanie. Od horoskopów po wymyślone na potrzeby prasy bulwarowej historyjki. Choć i poważne tematy się trafiały. Zapewne znacie te maile, w których dostajecie kupę forsy od tajemniczych milionerów z dalekiego kraju. To ojciec też dostał parę milionów. A dokładnie dwanaście. W 2003 roku od senatora z Nigerii. I choć oczywiście w żadne dolary nie uwierzył, z dziennikarskiego obowiązku postanowił się historii przyjrzeć i niczym szpieg w służbie Jej Wysokości Dziennikarstwa spotkał się w Amsterdamie z oszustami. I choć nie była to łatwa decyzja, bo nie wiadomo było co go tam czeka, pojechał. A kiedy wrócił w jednym kawałku, za historię „Nigeryjski łącznik”, o tzw. przekręcie 419 otrzymał nagrodę Grand Press. Uwielbiał sławę! Był w stanie wiele dla niej zrobić.

            Jego teksty osobiście przepisywałam na pożyczonym od sąsiada komputerze, gdzie o żadnym edytorze tekstów nawet nie było mowy. Był tylko czarny ekran, zielony kursor stawiający kropkę w miejscu spacji i Tetris, w którego namiętnie grałam po skończeniu swojej „pracy” dla ojca. I gdy któregoś dnia rzucił mi na biurko stos zapisanych ręcznie kartek, mruknął „Tetris musi poczekać”, czułam że coś się zmieniło.             „Opowieści Silver Lady” fabularyzowana opowieść o Rolls Royce’ie, którą ojciec postanowił przetłumaczyć na język polski na zawsze zmieniła jego życie. To był ogromny sukces. Zainteresowanie było tak duże, że matka robiąca za sekretariat autora zapisywała chętnych na listę kolejkową. A miłość mojego ojca do historii i motoryzacji sprawiły, że jak grzyby po deszczu pojawiały się kolejne pozycje. Tym razem jego autorskie. „Rolls Royce moja miłość”,„Papa Mobile – historia transportu watykańskiego”, „Nostalgie na czterech kołach”,„Ciężarówki – historia”, „Od Warty do Honkera”,aż po najnowsze „Mercedes w cieniu swastyki” czy „Encyklopedia poznańskiej motoryzacji”.W sumie 27 pozycji. W jego własnym, niepodrabialnym stylu. Encyklopedia” uznana została przez kapitułę prestiżowego amerykańskiego stowarzyszenia Society of Automotive Historians za najlepszą książką motoryzacyjną w 2017 roku, w kategorii książek nieanglojęzycznych. I dokładnie 7.lutego 2019w Automobile de France w Paryżu, ojciec odebrał wyróżnienie podczas europejskiej edycji tej amerykańskiej gali. Był już zbyt chory na podróż do Stanów. Ale znów był w centrum uwagi. I dokładnie pół roku później, też się tam znalazł. Tylko z innej przyczyny…

            Gdy po jego śmierci przyszło mi zmierzyć się z jego dorobkiem, poczułam się mała. W jego gabinecie do dziś stoją tony książek, z których czerpał wiedzę, stare zakurzone roczniki gazet motoryzacyjnych, albumy kupowane w antykwariatach. To autentyczne świadectwo jego pasji. I czuję dumę, kiedy spotykam jego czytelników, ludzi którzy go znali i cenili za pracę. Choć dla mnie nie był dziennikarzem motoryzacyjnym, autorem poczytnych książek – tylko Tatą od podróży maluchem, spania na campingach, załatwiania rzeczy niemożliwych, wstawania wraz ze mną o piątej rano, aby zawieźć mnie na siódmą do szkoły. Udowadniania, że niemożliwe staje się możliwe, jeśli włożysz w to wystarczająco dużo pracy. Zostawił mi ogromne dziedzictwo, za które jestem mu cholernie wdzięczna każdego dnia. A dzięki temu, co stworzył, kiedy bardzo za nim tęsknię wystarczy, że wezmę jedną z jego książek i już mam go przy sobie. To trochę tak jakby czytał mi bajkę na dobranoc.  A dokładnie 27.                                                           

Pamięci Dobiesława Wielińskiego (1944-2019)

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA

Może cię zainteresować:

Alicja Kulbicka z ojcem Dobiesławem Wielińskim
REKLAMA
REKLAMA

Kobieca moc

Artykuł przeczytasz w: 5 min.
Dzień Kobiet


Kobiety zawsze miały w sobie niezwykłą siłę, choć przez wieki świat próbował im wmówić, że jest inaczej. Że powinny być ciche, skromne, przewidywalne. Jak wiele talentów zostało zmarnowanych…? Ilu pasjom nie pozwolono się rozwijać? Dziś, na szczęście, to już przeszłość – możemy tworzyć, decydować, kreować rzeczywistość na własnych zasadach. I robimy to. Z pełnym rozmachem, z wizją i odwagą, której kiedyś tak bardzo od nas nie oczekiwano.

tekst: Alicja Kulbicka, zdjęcia: Adobe Stock

Nawet nie odkurzam! – żachnęła się Magda, kiedy przyznałam, że kubki z kawą na moim biurku stworzyły architektoniczne dzieło godne piramid w Gizie. Prawdziwa kaskada porcelany – filiżanki i kubki piętrzące się jedne na drugich, niektóre puste, inne wciąż z niedopitą kawą to dowód na to, że doba ma dla nas stanowczo za mało godzin. To wystarczający znak, że zbliża się deadline. Jesteśmy zadaniowe. Miesiąc na przygotowanie kolejnego wydania Poznańskiego Prestiżu to cała epoka. I mgnienie oka jednocześnie. Telefony, rozmowy, wyjazdy, sesje, eventy, spotkania – zarówno te biznesowe, jak i te wieczorne, gdzie Prestiż jest patronem. Wyszarpujemy z doby minuty i godziny, aby ją rozciągnąć i zmieścić w niej wszystko, co mamy zaplanowane. I robimy to.

Każdego dnia w naszej pracy spotykamy niezwykłe kobiety – pełne pasji, odwagi i determinacji, które zmieniają rzeczywistość wokół siebie. Dorota, z niesłabnącą energią przewodząca Drużynie Szpiku, by wspierać tych, których dotknęła choroba. Kasia, która stworzyła format charytatywnego balu na poziomie godnym najlepszych światowych wydarzeń. Katarzyna, stojąca na czele wielkopolskiego oddziału największego biznesowego klubu w Polsce. Ania, która prowadzi warsztaty z pewności siebie – bo tak, wciąż musimy się jej uczyć. Agata, która empatycznie i czule uczy nas dobrej komunikacji. Marta, dla której bycie dyrektorką hotelu to praca, a organizacja jednej z największych konferencji kobiecych w Polsce – pasja. Nie sposób wymienić ich wszystkich. Tych, które z odwagą zdecydowały się na własny biznes, tych, które zaangażowały się w działalność społeczną, tych, które pomagają słabszym. Ale także tych, które codziennie dają z siebie wszystko na etatach – budując, zarządzając, tworząc, rozwijając firmy i instytucje. Bo każda z nich – niezależnie od ścieżki, którą wybrała – zmienia świat na swój własny, wyjątkowy sposób.

„Nigdy się nie poddawaj, bo właśnie wtedy nadchodzą przypływy” – powiedziała Amelia Earhart, pierwsza kobieta, która samotnie przeleciała nad Atlantykiem. Trudno o lepszą esencję kobiecej determinacji – tej samej, która stuleciami musiała przebijać się przez mur ograniczeń. Przez wieki to mężczyźni wyznaczali reguły, a kobiety musiały walczyć o przestrzeń, by móc realizować swoje ambicje. Kiedy w XIX wieku sufrażystki domagały się praw wyborczych, uważano je za ekscentryczne marzycielki. Kiedy Maria Skłodowska-Curie prowadziła badania, musiała znosić protekcjonalne spojrzenia tych, którzy nie wierzyli, że kobieta może zmieniać świat nauki. Podobnie jak Hedy Lamarr – genialna wynalazczyni i aktorka, której prace nad transmisją fal radiowych stały się fundamentem współczesnej technologii Wi-Fi, choć przez lata postrzegano ją jedynie jako piękną twarz Hollywood.

Dziś nie pytamy czy możemy – po prostu działamy. Tworzymy, decydujemy, kreujemy rzeczywistość na własnych zasadach. Nie dlatego, że musimy coś komuś udowadniać, ale dlatego, że ta siła zawsze była w nas. Historia każdej z nas, jest częścią większej opowieści. Opowieści o odwadze, determinacji i zmianach, które kiedyś wydawały się niemożliwe. To, co kiedyś było wyjątkiem, dziś jest normą. W czasach, gdy walczono o prawo do edukacji, nikt nie wyobrażał sobie, że kobiety będą przewodziły uczelniom. Kobieta szef? To niemożliwe! Nikt nie przewidział, że będziemy zarządzać międzynarodowymi korporacjami. Gdy nie miałyśmy prawa głosu, nikt nawet nie myślał, że staniemy się liderkami opinii. Jeszcze sto lat temu taki scenariusz byłby nie do pomyślenia. Kobieta jako redaktorka, organizatorka wielkich wydarzeń, liderka zespołu? To nie pasowało do ówczesnych realiów. A przecież świat niczego bardziej nie potrzebował – tej energii, wizji, odwagi, których nie dopuszczano do głosu.
Idziemy więc do przodu, nie czekając, nie pytając, nie prosząc o pozwolenie. Bo przyszłość nie pisze się sama – to my ją piszemy. Nasze działania mają realny wpływ na otaczający nas świat. Dlatego tak ważne jest, byśmy nie tylko korzystały z wywalczonych praw i możliwości, ale także dbały o to, by kolejne pokolenia mogły cieszyć się równymi szansami. Nasza siła tkwi w jedności, wsparciu i nieustannej chęci do działania. Razem możemy osiągnąć więcej, tworząc świat, w którym każda kobieta ma możliwość realizacji swoich marzeń i aspiracji.

Wreszcie nadchodzi ten moment. Ostatnie poprawki naniesione, grafiki dopracowane, zdjęcia gotowe, pliki oddane do druku. Na chwilę zapada błoga cisza. Myślimy sobie: – uff. Chwila spokoju. Ale nie… dzwoni kolejny telefon. Biegnę odebrać, kubki poczekają.

Drogie Panie! Wolności, równości i nieustającej radości z tego, jak zmieniacie świat!
Pięknego Dnia Kobiet!

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
Dzień Kobiet
REKLAMA
REKLAMA