Cała wiara na rogala!

Wraz z pierwszymi dniami listopada – kiedy to dni zaczynają być coraz krótsze, deszcz zaczyna padać poziomo, a spadające liście oblepiają nasze samochody – w moim domu, odkąd pamiętam, pada sakramentalne pytanie rodzicielki „wiesz, co jest w listopadzie?” . I choć na to pytanie odpowiedzieć można na wiele sposobów, jak chociażby „Wszystkich Świętych”, „Święto Niepodległości” czy nawet imieniny ciotki Cecylii, to zdecydowanie nie to leży u podnóża pytania najlepszej z matek. Jedyna słuszna odpowiedź na tak zadane pytanie brzmi „ROGALE”.

I choć matka nie ma w zamyśle, klasycznych rogali świętomarcińskich, to wszystkim w domu zaczynają świecić się oczy na myśl, o uczcie, jaką zgotuje swoim domownikom. Kruche, delikatne, z nadzieniem z powideł śliwkowych, nieco przypominające swym smakiem słodką bułkę, pachnące dzieciństwem i beztroską. Ta tradycja zapoczątkowana przez moją prababcię – a kontynuowana przez babcię i matkę – to jeden ze stałych zwyczajów w naszej rodzinie. Przepis modyfikowany przez pokolenia, starannie spisany na pożółkłych kartkach starego zeszytu, stanowi najcenniejsze dobro rodzinne, bo 11.listopada NIKT nie wyobraża sobie nie zjeść tego wyjątkowego smakołyku, stanowiącego spuściznę kulinarną naszej rodziny. Na drugie śniadanie, obiad i kolację, bo ilość upieczonych przez matkę rogalików przekracza granice wyobraźni i pojemność naszych żołądków. To jakieś siedem do ośmiu blach. A bo mi się mąki przesypało – co rok ta sama wymówka, i co rok siedzimy u niej w kuchni, w której unosi się aromat pieczonych śliwek i zajadamy się tym dobrodziejstwem, świętując na swój sposób Święto Niepodległości.

I choć w naszym domu, w tym czasie królują te niewielkie łakocie, wytwarzane siłą własnych rąk, to w tym samym czasie, w domach wielu poznaniaków na śniadanie, obiad i kolację serwowane są te prawdziwe, certyfikowane, z nadzieniem z białego maku i z bakaliami. Ten tradycyjny wypiek pojawia się w naszym mieście zawsze w okolicach dnia Świętego Marcina, jako upamiętnienie wydarzenia, które miało miejsce właśnie 11. listopada 1891 roku. Bo to właśnie wtedy pewien poznański ksiądz w parafii św. Marcina zaapelował do wiernych, aby brali przykład ze swego patrona i wspomagali biednych. Jego słowa przemówiły do cukiernika Józefa Melzera, który namówił swojego szefa na przygotowanie kilku blach rogali i rozdanie ich potrzebującym. W kolejnych latach do tej swoistej akcji charytatywnej dołączyli inni piekarze i cukiernicy i tak narodziła się tradycja, która trwa do dziś. Dzisiejsze cukiernie walczą o uzyskanie certyfikatu na wypiek tradycyjnych rogali świętomarcińskich, bo został on wpisany 2008 r. na listę „Produktów o Chronionej Nazwie Pochodzenia w Unii Europejskiej”. Oznacza to, że tylko cukiernicy z Poznania i kilku najbliższych powiatów mogą starać się o przyznanie certyfikatu uprawniającego ich do sprzedawania produktu o nazwie „rogal świętomarciński”. W tym roku przyznano ich już 80. A do 11. listopada jeszcze parę dni. Prawdziwy rogal świętomarciński, aby mógł być tak nazywanym musi spełniać szereg rygorów, takich jak waga czy receptura. Musi być sporządzony z ciasta półfrancuskiego, a w jego nadzieniu nie może zabraknąć białego maku, rodzynek, margaryny, zmielonych fig i daktyli, orzechów, cukru, okruchów biszkoptowych, wanilii i aromatu migdałowego. Musi być polukrowany i obsypany posiekanymi orzechami włoskimi. Początkowo jego waga określana była w przedziale od 200 do 250 g, jednak ze względu na jego naprawdę spory rozmiar, w połowie 2013 r. zmieniono przepisy, dopuszczając do sprzedaży także mniejsze rogale ważące 150 g.

Ten wyjątkowy symbol Poznania w kształcie podkowy, to obok koziołków, piękna wizytówka naszego miasta, doceniana także daleko poza jego granicami. Znajomi z różnych stron kraju już od października bombardują mnie prośbami o kupno i wysyłkę tych prawdziwych, naszych, poznańskich rogali. I zazdroszczą nam sposobu, w jaki świętujemy ten wyjątkowy dla Polski dzień. Miło, pogodnie, z rogalem w dłoni, oszczędzając okoliczne Empiki.
Co roku w okolicach 11. listopada poznaniacy i odwiedzający miasto turyści zjadają około 600 ton rogali, co przekłada się na około milion sztuk tego smakołyku. Jeśli doliczyć do tego rogale mojej mamy – milion plus osiem blach. Może w tym roku zaprosimy ciotkę Cecylię…?

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA

Może cię zainteresować:

REKLAMA
REKLAMA

Samorządowa lekcja języka polskiego

Poznań


Wielkie zmiany zaczynają się od małych kroków. Gdy spojrzymy na mapę naszego kraju, zobaczymy nie tylko granice państwa, ale także sieć miast, wsi i miasteczek, które tworzą tkankę naszego społeczeństwa. To właśnie te małe ojczyzny mają ogromne znaczenie dla naszego codziennego życia. Dlatego udział w wyborach samorządowych, które decydują o ich kształcie i funkcjonowaniu, staje się kluczową sprawą dla nas wszystkich.

tekst: Alicja Kulbicka; zdjęcia: Adobe Stock

Załatali NAM dziurę w drodze! – J. nie posiadał się z radości. Łaskawcy – żachnęła się. Dziura zionęła czarną pustką dobre półtora roku, początkowo wywołując wśród mieszkańców ulicy zdenerwowanie przechodzące z czasem w lekceważącą obojętność. – Mogliby NAM jeszcze ulicę posprzątać i kanalizację w końcu podłączyć, bo ostatecznie nie mieszkamy na szczycie lodowca, a w wojewódzkim mieście aspirującym do grona przyjaznych mieszkańcom. – Wiesz, wybory…

Gdyby wybory samorządowe były częścią mowy, byłyby zaimkiem osobowym. I to odmienianym w liczbie mnogiej. MY, NAS, NAM, NAMI. I choć słowa te wymawiane bez kontekstu brzmią co najmniej jak mowa marsjańska, to na tle wyborów samorządowych zyskują niezwykle istotne znaczenie. Bo decyzje podejmowane na poziomie lokalnym mają bezpośredni wpływ na NASZE codzienne życie: od stanu dróg, przez rozwój infrastruktury, aż po jakość edukacji czy opieki zdrowotnej. To właśnie władze lokalne mają realny wpływ na NASZE otoczenie i warunki życia. Wybory samorządowe są jak fundamenty domu. Wybrani przez NAS kandydaci, powinni dbać o to, aby cała konstrukcja zwana miastem mogła się rozwijać w sposób stabilny i harmonijny. I z poszanowaniem głosu mieszkańców.

Poznań

Dziś w erze nowoczesnych technologii i koncepcji inteligentnych miast, nie wolno zapominać o roli ich mieszkańców. Smart City to nie tylko innowacyjne rozwiązania technologiczne czy zrównoważony rozwój infrastruktury, to przede wszystkim społeczność, która aktywnie uczestniczy w kształtowaniu swojego otoczenia. Wybory samorządowe stają się więc jednym z głównych narzędzi realizacji tej wizji, dając NAM, obywatelom, możliwość wyboru liderów, którzy będą reprezentować NASZE wartości i aspiracje w procesie tworzenia miasta, w jakim chcemy żyć, mieszkać, pracować i odpoczywać. Bo to MY, mieszkańcy, jesteśmy centralnym punktem, wokół którego kręci się cała idea miasta. W jego nowoczesnej odsłonie obywatel nie jest tylko odbiorcą usług, ale aktywnym uczestnikiem procesów decyzyjnych. I nie dajMY sobie wmówić, że jest inaczej.

Poznań

I choć udział w wyborach samorządowych często wydaje się mniej atrakcyjny niż w wyborach ogólnokrajowych, co może to wynikać z mniejszego zainteresowania polityką lokalną w porównaniu z tematami o znaczeniu krajowym czy międzynarodowym, to ignorowanie tych wyborów, to trochę jakby zostawić nieempatycznemu sąsiadowi pod opieką NASZEGO psa. Nie oddawajMY kluczy do naszych miast ludziom, którzy nie stawiają na pierwszym planie potrzeb jego mieszkańców.

Poznań

NASZE miasta są NASZYM domem, NASZĄ małą ojczyzną. Dlatego dbanie o nie i uczestnictwo w życiu politycznym na szczeblu lokalnym, choćby „tylko” poprzez oddanie głosu przy urnie wyborczej, to nie tylko NASZ obowiązek, ale także szansa na tworzenie lepszego miejsca do życia dla NAS wszystkich. Dlatego w najbliższych wyborach samorządowych, oddajMY swój głos na tych kandydatów, którzy widzą NASZĄ społeczność jako partnera, nie tylko jako obiekt do zarządzania.

Myślisz, że tę drugą też NAM załatają? – w oczach J. pojawiły się dwa znaki zapytania. I o tym, też będą te wybory.

Wybierzcie mądrze!

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
Poznań
REKLAMA
REKLAMA