Remik Świątek | Życie nauczyło mnie nie zakładać żadnego ze scenariuszy

Remik Świątek|Mercedes MBMotors|Mercedes MBMotors

Choć samochody to nie jego największa pasja mówi, że lepiej jeździć mercedesem niż PKS-em. Uśmiechnięty, relacyjny, z poczuciem humoru dającym odczuć się w każdej jego wypowiedzi i dystansem do siebie i otaczającego świata. Tytuł zaproszenia na wywiad, jaki przyszedł do mnie mailem, brzmiał „przyjacielska rozmowa o życiu, śmierci i robocie”. I można z nim rozmawiać godzinami o wszystkim. Remik Świątek dyrektor zarządzający MB Motors Poznań o trudnym czasie pandemii, trudnej miłości do elektryków, szczęściu osobistym i o tym, że nie warto zakładać z góry żadnego ze scenariuszy. 

Rozmawia Alicja Kulbicka | Zdjęcia: archiwum MBMotors

„Przyjacielska rozmowa o życiu, śmierci i robocie” – chciałabym zmienić kolejność i rozpocząć od pracy. Ostatni raz mieliśmy okazję porozmawiać jeszcze przed pandemią, przy okazji Twojej obecności na naszej okładce we wrześniu 2019. Za pół roku pojawił się covid, teraz jest wojna, czasy trudne dla biznesu. Jak sobie poradziliście? 

REMIK ŚWIĄTEK: Kiedy dzisiaj sięgam pamięcią do tamtych chwil, pierwszych dni pandemii, to śmiało mogę powiedzieć, że byliśmy dokładnie w tym samym miejscu, co wszyscy inni przedsiębiorcy. Przy kilkunastu zachorowaniach dziennie i zamkniętych dla biegaczy lasach, co było jakimś absurdem, zakładaliśmy najczarniejsze scenariusze. Brak dostaw i niepewność jutra. Ale paradoksalnie ten czas okazał się też swoistym czasem próby. Część ludzi wysłaliśmy na tzw. postojowe, co oznaczało, że ich wynagrodzenie spadło do podstawowego poziomu bez premii. Wówczas okazało się, kto tak naprawdę rozumie sytuację, jest otwarty na współpracę z pracodawcą i potrafi postawić dobro ogółu nad swoje własne. To mi pokazało, kto jest ze mną, kto stoi po mojej stronie. Jako osoba zarządzająca miałem wówczas podwójnie trudne zadanie. Z jednej strony podejmowanie często niepopularnych decyzji, z drugiej komunikowanie ich zespołowi. I niestety z kilkoma osobami musieliśmy się wówczas pożegnać, gdyż nie każdy czuł się częścią tej rodziny. Dzisiaj mogę śmiało powiedzieć, że wyszliśmy z pandemii zdecydowanie silniejsi jako drużyna.  

Mercedes MBMotors

Ale okazało się, że to był dopiero początek. Pandemii podobno już z nami nie ma, ale nie ma też samochodów, rynek zareagował z opóźnieniem na sytuację? 

Tak jak my postąpiło wówczas wiele organizacji, wiele koncernów z różnych branż. Chyba można powiedzieć, że nie wytrzymali ciśnienia. A tak naprawdę okazało się, że to, co trudne, czyli wysoka skala zachorowań, było dopiero przed nami. I chyba wiele z koncernów wymyśliło sobie, że teraz świat będzie zamknięty, a my wszyscy będziemy siedzieć w domu na kanapach i grać w PlayStation. I nikt z nas nie będzie kupował samochodów, wobec czego czipy i półprzewodniki będziemy produkowali dla producentów konsol. (śmiech) A tak serio, to faktycznie zrobił się duży kłopot. Zaczęły się problemy z dostępnością, przerwane łańcuchy dostaw sprawiły, że samochody zaczęły przyjeżdżać do salonów z ogromnym opóźnieniem, albo niekompletne. 

Jak reagowali klienci? 

Na początku z ogromną roszczeniowością. I moi handlowcy usłyszeli pod swoim adresem wiele „przyjemnych” słów na temat swój i organizacji, w której pracują. Ale ponieważ problem nie dotyczył tylko naszej marki, klienci powoli zaczynali rozumieć sytuację i w którymś momencie po prostu przyjmowali z całym dobrodziejstwem inwentarza to, co daje rynek. Handlowcy się zahartowali, zrozumieli, że sytuacja nie jest ich winą, jest po prostu sytuacją. Dzisiaj z klientami rozmawiamy bardziej po partnersku, cena zeszła na drugi plan, mniej się mówi o ratach, samochodach, wyposażeniu. Bo skoro nie mamy na to wpływu…  Wiesz, moim generalnym przemyśleniem po covidzie, jest to, że nie należy się martwić na zapas. Jak mawiał Oscar Wilde When you ASSUME, , you make an ASS out of U and ME.  Nie ma co zakładać, bo życie i tak się toczy, na pewne jego elementy nie mamy wpływu. Wobec tego przestałem się przejmować rzeczami, na które nie mam wpływu, bo to zjada emocjonalnie. 

Jestem też ciekawa jak wyglądała w tym czasie komunikacja. Tak duża organizacja, w skład której wchodzicie – planuje. Nic nie dzieje się z dnia na dzień. Covid, wojna to wymagało chyba przewartościowania treści pojawiających się w przestrzeni publicznej? 

W naszym przypadku za komunikację ogólną zawsze odpowiada importer. Więc to po jego stronie był przekaz reklamowy i informacyjny. Na naszym lokalnym poziomie jako salon prowadzimy swoje social media. I tu faktycznie mocno postawiliśmy na relacje. Często mówię, że w social mediach jest nas dwóch – jest Maciek Wlaźlak, odpowiedzialny za część produktową, samochodową i ja, mocno stawiający na relacje. Na pewno pamiętasz nasz baner, który zawisł nad salonem w pierwszych miesiącach pandemii, mówiący o tym, że razem jesteśmy silni i damy sobie radę. I na tym się skupialiśmy – bo samochodów najpierw nie było, potem na chwilę się pojawiły, potem były niekompletne. Więc siłą rzeczy ta komunikacja zrobiła się bardziej relacyjna. 

Wiele mówisz o tym, ile się zmieniło w trakcie tych przeszło dwóch lat. Jak myślisz, czy kiedy sytuacja gospodarcza się ustabilizuje, będzie tak jak było?

Dzisiaj z samochodami jest kłopot, może kiedy sytuacja się odbije i tych samochodów znowu będzie dużo, wrócimy do jakiś przepychanek cenowych. Chociaż wydaje mi się, że nie, bo idziemy powoli w stronę modelu agencyjnego, gdzie cena będzie z góry ustalona, a dealer będzie pełnił funkcję wydawczą i serwisową. Być może uzdrowi to trochę sytuację na rynku dealerskim, bo przestaniemy konkurować ze sobą ceną, a zaczniemy dostępnością, poziomem usług serwisowych, a przede wszystkim jakością. To jest model, który już funkcjonuje na niektórych rynkach europejskich, w Polsce myślę, że to kwestia trzech-czterech lat. Ale czy tak będzie – czas pokaże. Cztery lata są za cztery lata, a jak już mówiłem zakładanie czegoś z góry nie do końca sprawdziło się w ostatnim czasie. 

Mercedes MBMotors

Czas pandemii i pewnej stagnacji nie oznaczał, że Mercedes w tym czasie spał. Pojawiło się wiele nowych modeli, w większości zgodnie z trendem – elektrycznych. Wiem, że nie jesteś wielkim fanem samochodów, ale czy samochody elektryczne to coś, co powoduje u Ciebie szybsze bicie serca? 

Mercedes w trakcie pandemii wypuścił kilka nowych modeli, i co stanowi swoiste novum, zobacz jak dyskretnie pojawiły się one na rynku. Kiedyś premiery to były wielkie wydarzenia, show w salonach, eventy zarówno globalne, jak i lokalne, pandemia to zmieniła. Dzisiaj te modele po postu pojawiają się w naszej ofercie.I rzeczywiście kilka jest nowości, w tym kilka elektryków. Zaczynając od najmniejszego EQA, poprzez średnie EQB, a kończąc na naszym flagowcu EQS-ie. Ostatnią naszą nowością jest EQE. Ale to właśnie EQS był takim najbardziej wyczekiwanym przez wszystkich modelem. Z technologią przyszłości, z iście futurystycznym wnętrzem, z prawdziwie kosmicznym ekranem. To tylko pokazuje kierunek, w którym idziemy – elektroniki i dotykowych paneli będzie tylko więcej. Stety i niestety. Mnie trochę jednak żal V-ósemek, bo pomimo że nie jestem faktycznie wielkim fanem samochodów, trochę w tych nowych modelach brakuje mi duszy. Nie chcę powiedzieć, że całkiem jej tam nie ma. Są komfortowe, bezpieczne, naszpikowane gadżetami i pewnie, że lepiej jest jeździć mercedesem niż PKS-em. (śmiech) Kiedy 2,5 roku temu przesiadłem się do elektryka, było to EQC. Jedno mogę powiedzieć, są to samochody, które niewątpliwie mają całą masę plusów. Przede wszystkim jest tam przeuroczo cicho, dynamika jest taka, że przypomina mi czasy wiatru we włosach na motocyklu. Można bezkarnie poruszać się nimi po bus pasach i parkować w mieście za darmo. To są fantastyczne rzeczy. Jednak jak mawiał prezes Ochódzki w „Misiu” – niech te plusy nie przesłonią wam minusów. Głównie za sprawą infrastruktury, a właściwie jej braku. Wyjazd na zawody w odległe regiony kraju już takiej frajdy nie sprawia. Z racji tego, że ostatnio przytrafia mi się jednak coraz więcej dłuższych tras – wróciłem do diesla. Jeśli infrastruktura się rozbuduje – z przyjemnością wrócę znów do elektryków. 

A hybrydy? 

One faktycznie wydają się dzisiaj logicznym konsensusem. Genialnie sprawdzają się, jadąc na prądzie w mieście, na krótkich dystansach, ale kiedy trzeba pojechać nad morze, zmieniamy tylko źródło napędu i trasa już nam niestraszna. To zresztą bardzo często wybierana przez naszych klientów alternatywa dla silników benzynowych czy wysokoprężnych. 

Mercedes MBMotors

Sport w Twoim życiu zawsze był ważny, mocno wspierasz lokalne inicjatywy sportowe. Ostatnio MB Motors zostało partnerem naszej poznańskiej drużyny żużlowej. Jesteś fanem żużla?

Byłem może raz jak byłem dzieckiem (śmiech), więc kiedydostałem zaproszenie na spotkanie promujące naszą poznańską drużynę, nie ukrywam, że podszedłem do tego sceptycznie. Nie czułem tego zupełnie. Uprawiam sport, ale to bardziej bieganie, triathlon, rower. Jednak dałem się namówić i na spotkaniu Poznańskiego Stowarzyszenia Żużla idea mi się spodobała. I kiedy po wielu latach od pierwszego i jedynego meczu żużla, na którym byłem jako dzieciak, miałem okazję być na Golęcinie, zakochałem się w tej absolutnie genialnej atmosferze. To jest atmosfera pikniku, fajnych emocji, słychać ryk silników, nie przeszkadza nawet unoszący się w powietrzu zapach etanolu. Podziwiam odwagę tych chłopaków, których ciała raz po raz fruwają w powietrzu, obijając się o bandy. I mocno trzymam kciuki za to, aby nasze poznańskie Skorpiony awansowały do pierwszej ligi, a my jako MB Motors chcemy być tego częścią.

Ale Skorpiony to nie jedyna lokalna inicjatywa, w którą angażujecie się jako MB.  

Wiesz, wiele lat mieliśmy taki problem, że skoro nasza centrala jest w Warszawie, to byliśmy postrzegani jako bardziej warszawscy niż poznańscy. Dzięki temu, że konsekwentnie od niemalże dziesięciu lat wspieramy poznańską filharmonię, lotnisko czy teraz drużynę żużlową czujemy się bardzo poznańscy. Naszym ambasadorem niezmiennie od trzynastu lat jest Bartek Bosacki, który niedawno znalazł się w jedenastce stulecia Lecha Poznań, czego mu serdecznie gratuluję. To również Bartek namówił nas do współpracy i wspierania Słodkiej Polski i Cukier Asów, czyli drużyn piłkarskich dzieciaków z cukrzycą.

Sam pochodzę spod Poznania i od wielu lat wspieramy tam jako MB Motors – Akwen Czerwonak, nieustannie hołdując zasadzie „w zdrowym ciele zdrowy duch”. I tych inicjatyw z roku na rok jest tylko więcej. Od naszej ostatniej rozmowy wiele się zmieniło, ale jedno pozostało niezmienne. Nie przepadam za samochodami, ale lubię ludzi. I swoje wartości staram się przekładać na prowadzony przeze mnie biznes. Czyli krótko mówiąc, myślę, jak połączyć moją pracę z ludźmi. Poznań, Wielkopolska to nasza mała ojczyzna, więc bardzo mi zależy na tym, aby wspierać to, co nasze i blisko nas. 

Mercedes MBMotors

Nadal biegasz? 

Biegam, choć mój organizm coraz bardziej się buntuje. (śmiech) Ale nie wyobrażam sobie z tego całkiem rezygnować, choć być może z czasem będę musiał to trochę ograniczać… Bardzo bym nie chciał, bo mam niewyrównane rachunki z Tatrami, plan biegu 100-kilometrowego w czerwcu, no i niezrealizowane wspólne marzenie moje i Jarka Skiby – pobiec maraton poniżej trzech godzin. Razem już tego marzenia nie zrealizujemy, Jarek mój przyjaciel i trener zginął niedawno tragicznie. Ale bardzo chciałbym zrobić to dla siebie i dla niego. Maraton co prawda jest w październiku, a moje życie we wrześniu mocno się przeorganizuje, nie wiem czy będę się wysypiał… 

Zatem nie pozostaje mi nic innego jak skończyć o robocie i przejść do życia. Życie wielu z nas w trakcie tych 2,5 roku mocno się zmieniło. Nie jesteś wyjątkiem. 28 maja miałam okazję i przyjemność uczestniczyć w pewnej pięknej uroczystości niedaleko Czempinia… 

Dokładnie rok temu 28 maja 2021 roku jechałem z Jarkiem Skibą i kilkoma kolegami na Bieg Rzeźnika. Dużo rozmawialiśmy w samochodzie, kilka dni później byłem zaproszony na ślub. Nie będę ukrywał, że nie miałem z kim pójść… Po zakończeniu biegu dałem na swoich social mediach post z opisem wrażeń z biegu. Pojawiły się pod nim komentarze i gratulacje. Jedną z osób, która mi gratulowały, była Basia. Pomyślałem, że spróbuję i … poprosiłem Basię, aby poszła ze mną. I dokładnie rok później została moją żoną, a we wrześniu spodziewamy się przyjścia na świat naszej córeczki. Pętla czasu się domknęła. I znowu, kiedy pomyślę o sobie, o moich założeniach, które robiłem półtora roku temu co do przyszłego życia jako „singla z odzysku”, myślę, że powinienem połknąć własny język. Popełniłem błąd – założyłem pewien scenariusz, a życie i tak chciało inaczej. Don’t ASSUME, because when you assume, you make an ASS out of U and ME…

1652362275795

Gdybyś był kobietą, powiedziałabym, że promieniejesz szczęściem, nie wiem czy mężczyźnie wypada… 

A dlaczego nie? Myślę, że jeśli człowiek jest szczęśliwy to nie tylko dobrze dla niego, ale też dla jego otoczenia. Kiedyś w Polsce na pytanie „jak u Ciebie?”, nie wypadało odpowiedzieć „super”. Kiedy zapytałaś sąsiada „co słychać”, rozpoczynała się niekończąca litania narzekań. Z drugiej strony Amerykanie choćby się waliło i paliło zawsze odpowiadają, że jest „fine”. Ja dzisiaj z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że jest super. Kładę się spać uśmiechnięty, wstaję uśmiechnięty, patrzę na osobę, która jest obok mnie i ona też się do mnie uśmiecha! To jest jakaś magia! Znalazłem swoją przystań. 

To obok prywatnych, jakie kolejne plany? 

W tym roku obchodzimy swoje 13-ste urodziny. I na pewno nie jest to pechowa 13-stka. Dzięki dobrej współpracy z miastem, powiększamy nasz teren o kolejne 3000 metrów kwadratowych tuż obok naszego salonu. A co przed nami? Kolejny rok nauki. Jednak nie jest frazesem powiedzenie, że człowiek się całe życie uczy. Świat jest tak dynamiczny, że trzeba się umieć zaadaptować do nowych, zmieniających się czasów. Stanowimy zgrany, uśmiechnięty, wesoły zespół, bo zgodnie z moją przyświecającą mi od lat maksymą wesoły pociąg jedzie szybciej.  I tego konsekwentnie od 13-stu lat się trzymamy. Problemy były i będą – nauczmy się nimi zarządzać i je rozwiązywać zamiast dać się im zżerać. Życie jest jedno i niech będzie piękne – tego życzę każdemu czytelnikowi i Tobie oczywiście!

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Może cię zainteresować:

Remik Świątek|Mercedes MBMotors|Mercedes MBMotors
REKLAMA
REKLAMA

Katarzyna Kabat | Instytut Idea Fit & Spa Stworzyłam przestrzeń, która koi zmysły

Artykuł przeczytasz w: 9 min.
Katarzyna Kabat Idea Fit and SPa

To nie jest zwykła rozmowa o biznesie. To rozmowa o uważności, szczęściu i wolności. O tym, jak zbudować miejsce, które nie działa według schematów, nie goni za trendami, nie podąża za hałasem świata – tylko słucha. Daje przestrzeń. Otula ciszą, dotykiem, dobrym słowem. Instytut Idea Fit & Spa kończy właśnie dziesięć lat. Dla Katarzyny Kabat, jego właścicielki, to nie tylko jubileusz, ale moment głębokiego zatrzymania. W tej rozmowie opowiada o tworzeniu zespołu z sercem, o codziennych rytuałach, które budują spokój i o tym, że prawdziwy rozwój nie zawsze polega na dodawaniu, czasem na pozostaniu przy tym, co naprawdę dobre.

Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcie: Martyna Śledzińska

Kasiu, na początek trochę prywaty. Odwiedzam Twój Instytut regularnie, korzystając z zabiegów, tych drobnych, codziennych i tych większych, które zostają w ciele na długo. I jeśli mogę na początek podzielić się swoją osobistą refleksją, to powiedziałabym jedno: tu panuje uważność. Lubię te momenty, kiedy dostaję swoją ulubioną kawę, kiedy ktoś pamięta drobny szczegół, kiedy czuję się nie tylko obsłużona, ale naprawdę zaopiekowana. To nie jest uważność z poradnika ani z aplikacji do medytacji. To taka, która wydarza się między spojrzeniem a dotykiem, między ciszą a ruchem dłoni. Jak udało Ci się to osiągnąć?

KATARZYNA KABAT: Myślę, że ta uważność zaczyna się od serca. Od wrażliwości na drugiego człowieka, tej cichej, instynktownej, właśnie nie z poradników. Uważność zawsze była dla mnie ważna. To ona prowadzi mnie, kiedy buduję zespół. Nie patrzę tylko na CV. Patrzę na człowieka. Na to, czy przy tej osobie czuję się swobodnie, czy jest w niej ciepło, które naturalnie otula innych. Bo jeśli ja to czuję, to wiem, że nasi podopieczni też to poczują. To nie jest coś, czego można się nauczyć. To coś, z czym się przychodzi na świat. Myślę, że to kwestia duszy, a ja mam duszę artystki. Muzyka, taniec, emocje – to wszystko mnie kształtuje. Przez całe życie jestem blisko ludzi. I dlatego ta uważność, o której mówisz, po prostu się wydarza – w spojrzeniu, w ciszy, w prostym geście. I jest ona częścią tego miejsca, bo jest częścią mnie.

Mija właśnie dziesięć lat, odkąd powstał Instytut. Gdybyś miała spojrzeć na niego jak na ogród, który rozkwitł, to co w nim dziś rośnie? Jakie emocje, wartości, relacje pielęgnowałaś przez te lata najstaranniej?

Jeśli myślę o Instytucie jak o ogrodzie, to widzę miejsce, które dojrzewało z każdym rokiem, podlewane uważnością, szacunkiem i zrozumieniem. Od początku wiedziałam, że to nie ma być tylko przestrzeń usługowa. Chciałam stworzyć miejsce, które przynosi dobrostan – nie tylko zabiegami, ale atmosferą, relacją, obecnością. Każdy, kto tu przychodzi, przynosi coś swojego: emocje, zmęczenie, czasem ciszę, czasem zmartwienie. Dlatego uważność jest tu absolutnie kluczowa. Trzeba umieć odczytać więcej niż zostało powiedziane. Zatrzymać się przy człowieku, zanim przejdzie się do działania. Mam ogromne szczęście – naprawdę wierzę, że zesłało mi je życie – że pracuję z osobami, które tę uważność i empatię mają w sobie naturalnie. To ludzie, którzy widzą więcej, słyszą ciszę, potrafią odpowiedzieć czułością. Dzięki temu Instytut nie jest tylko miejscem pracy. Jest przestrzenią, do której się wraca, żeby odetchnąć, poczuć się bezpiecznie. I może właśnie dlatego tak wiele osób mówi, że czuje się tu jak w domu.

W świecie, który nieustannie zachęca, żeby gonić za nowościami, Ty wybrałaś drogę zrównoważonego rozwoju. Czym jest dla Ciebie „pozostanie przy tym, co dobre”?

To był świadomy wybór. W świecie, który nieustannie popycha do przodu, podsuwa nowinki, obiecuje natychmiastowe efekty – ja postawiłam na spokój. Na jakość, która dojrzewa. Nie chciałam, by Instytut był miejscem, w którym wciąż coś trzeba wdrażać, testować, reklamować. Kobiety, które tu przychodzą, szukają czegoś innego. Chcą odpocząć od świata, od presji, od hałasu. Chcą się zatrzymać. Stworzyłam przestrzeń, która koi zmysły. Dlatego tak ważne jest dla mnie podejście holistyczne. Łączymy nowoczesne technologie z dotykiem, ruchem, uważnością. Technologia nie jest dla mnie celem. Jest narzędziem – o ile jest sprawdzona, bezpieczna, certyfikowana. Nie wybiegamy przed siebie tylko dlatego, że „tak trzeba”. Nie ryzykujemy zdrowiem naszych podopiecznych. Nie przekraczamy granic, które zarezerwowane są dla lekarzy. Wiem, że nie wszystkie nasze wybory były łatwe – niektóre bardzo kosztowne. Ale były słuszne. I nawet jeśli nie możemy o wszystkim mówić tak głośno, jak byśmy chcieli, to mam spokój w sercu, bo wiem, że działamy odpowiedzialnie. W zgodzie z tym, co dobre i prawdziwe.
Instytut jest miejscem wyciszenia.

A co pozwala Ci pozostać blisko siebie, mimo rytmu dnia, obowiązków, bodźców z zewnątrz?

Muzyka, taniec, ruch – to moje powroty do siebie. W świecie pełnym bodźców, decyzji, spraw do załatwienia to właśnie one pozwalają mi się zatrzymać i znów usłyszeć siebie. Przywracają rytm, który jest mój. Ale ogromne znaczenie ma też atmosfera, jaką udało się zbudować w Instytucie. To miejsce, w którym mogę być sobą. Gdzie poranna kawa z dziewczynami, śmiech w przerwie między obowiązkami, zwykłe rozmowy tworzą coś więcej niż tylko dzień pracy. Mam też ogromne szczęście do ludzi. Otaczają mnie empatyczni współpracownicy i cudowni klienci, którzy potrafią dzielić się dobrym słowem, zrozumieniem, obecnością. To dzięki nim to miejsce oddycha spokojem. I dzięki nim ja również potrafię zachować spokój w sobie.

Czy pamiętasz taki moment w tych dziesięciu latach istnienia Instytutu, który był szczególnie ważny, poruszający?

Zdecydowanie pandemia to był najtrudniejszy moment. Zatrzymała nas w momencie, kiedy naprawdę szłyśmy jak burza. Instytut był w najlepszym okresie swojego rozwoju: nagrody, zadowolone klientki, świetna energia. A tu nagle stop. Cisza. Pustka. I bardzo poważna myśl: może to jest właśnie ten moment, żeby się zatrzymać na dobre. Zamknąć. Odpuścić. Ale coś we mnie mówiło: nie teraz. Nie w taki sposób. Nie po tym wszystkim, co już zbudowałyśmy. I przetrwałyśmy. Dzięki sile zespołu, lojalności klientek i chyba trochę też dzięki temu, że ten Instytut naprawdę ma w sobie duszę – przetrwaliśmy ten trudny czas. Ponadto w trakcie tych lat było wiele pięknych momentów, choćby ten z samego początku, kiedy kupiłam sobie statuetkę, taką symboliczną. Wizualizowałam, że w ciągu roku dostaniemy prawdziwą nagrodę. Postawiłam ją na półce i mówiłam do niej z uśmiechem: „Ty tu postoisz tylko chwilę, zaraz cię wymienimy”. I dokładnie po 11 miesiącach naprawdę dostałyśmy statuetkę Gala Beauty Stars za najlepsze Day Spa w Polsce. To było ogromne wzruszenie. Potwierdzenie, że marzenia mają moc, jeśli podlewa się je codziennością, cierpliwością i sercem.

Co najbardziej lubisz w samym miejscu, jakim jest Instytut? Jakiś jego detal, zapach, dźwięk, porę dnia?

Zdecydowanie poranki. Te chwile, kiedy Instytut jeszcze śpi, a ja mam go tylko dla siebie. Zapach świeżo parzonej kawy, śpiew ptaków, chłodne powietrze, które wypełnia ogród – to wszystko tworzy ciszę, która nie jest pustką, tylko przestrzenią do złapania oddechu. Lubię wtedy stanąć przed wejściem i po prostu popatrzeć. Pomyśleć: to moje miejsce. Miejsce, które dojrzewało razem ze mną. Czasem przechodzę się po salach, zaglądam do nich tak, jakbym chciała je znów poczuć od środka. I przypominam sobie, jak tętniły życiem. Jakie rozmowy się w nich toczyły, ile emocji się przez nie przewinęło.
Lubię być tu sama. Bez pośpiechu. Bez planu. Po prostu pobyć. I to chyba najpiękniejsze, że po tylu latach to miejsce wciąż we mnie rezonuje. Wciąż wywołuje wzruszenie. Jeśli pytasz o emocje, to tak, kocham to miejsce.

Czy bycie blisko ludzi, którzy szukają tu ukojenia, zmienia również Ciebie?

Bardzo. I myślę, że to jedna z najważniejszych lekcji, jakie dało mi prowadzenie tego miejsca. Spotykanie ludzi, którzy przychodzą tu po coś więcej niż tylko zabieg – po spokój, zrozumienie, ciszę – zmienia sposób patrzenia na świat. I na siebie samą. Z czasem zaczynasz widzieć to wyraźnie, że wszyscy jesteśmy do siebie podobni. Bez względu na status, wygląd, rolę, którą odgrywamy na co dzień – w środku nosimy te same emocje. Lęk, samotność, napięcie, niepewność. I ogromne pragnienie, żeby ktoś nas na chwilę po prostu zobaczył. Zaufanie, które dostaję od osób, które tu przychodzą, jest czymś, co mnie porusza do dziś. Bo nie jest oczywiste. Kiedy ktoś oddaje ci kawałek siebie, swoje wspomnienia, emocje w ciszy, w dotyku, w rozmowie bez słów, to działa głębiej niż jakakolwiek rozmowa.
Niektórzy zostają z nami na lata. Inni wracają po czasie. Ale zawsze coś po sobie zostawiają. Jakąś małą cząstkę siebie. Myśl, emocję, historię. I to wszystko we mnie zostaje. Kształtuje mnie. Uczy pokory. I przypomina, że uważność na drugiego człowieka to nie jest rola – to wybór. Codzienny. Prawdziwy.

Jakie słowo dziś najlepiej opisuje to miejsce?

Spokój. To jest coś, co tu naprawdę czuć.

Na co masz teraz największą zgodę – w życiu, w pracy, w sobie?

Na bycie sobą. Nie wyretuszowaną wersją, tylko sobą prawdziwie, z wrażliwością, emocją, ciszą, intuicją. I na to, że to wystarcza. Że ja jestem wystarczająca. I że to miejsce, które stworzyłam, też jest wystarczające. Takie, jakie jest. Zbudowane z serca, z uważności, z relacji. Dobre. Pełne. Wystarczające.

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
Katarzyna Kabat Idea Fit and SPa
REKLAMA
REKLAMA

dr inż. Artur Dudziak, PlugBox Europe | Elektromobilność po poznańsku

Artykuł przeczytasz w: 21 min.
dr inż. Artur Dudziak, Plugbox


Od pasji do klasycznych aut, przez inżynierską precyzję, aż po innowacje, które zmieniają polski krajobraz elektromobilności. Po drodze – intuicja biznesowa, odwaga inwestycyjna i odpowiedź na realną lukę w systemie. To opowieść o wizji, która zmieniła się w działanie – i dziś przynosi realny zysk inwestorom. Bo przyszłość to nie pusty slogan z urzędowych plakatów o transformacji energetycznej, tylko konkret, który możesz postawić na parkingu. O tym, jak budować dochód pasywny na stacjach ładowania i dlaczego technologia nie musi wykluczać analogowych wartości – mówi Artur Dudziak, CEO PlugBox Europe.

Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Maciej Sznek, Escargofoto

Jak oceniasz dotychczasowy rozwój elektromobilności w Polsce? Gdzie jesteśmy dziś i jak wypadamy na tle Europy?

ARTUR DUDZIAK: Przede wszystkim – na tle Europy wypadamy marnie. Bardzo marnie. Porównajmy naszych sąsiadów, na przykład Niemcy…

Przepraszam, od razu Ci przerwę. Niemcy to pierwsza gospodarka Europy, trzecia świata. Polska jest szósta w Europie, dwudziesta pierwsza na świecie. Porównanie tych dwóch gospodarek to przepaść…

Masz rację, Niemcy to potęga gospodarcza, ale nie w elektromobilności. Niemcy są rozwinięci, ale to Norwegia jest tutaj liderem pod względem bezemisyjnych aut, a Holandia pod względem publicznej infrastruktury ładowania. Aby zobrazować gdzie jesteśmy, często podaję następujące porównanie: Niemcy mają ok. 80 milionów obywateli i 160 000 punktów ładowania. Polska ma około 40 milionów mieszkańców i… około 10 000 punktów ładowania. To jest ilościowa przepaść.

Z czego wynika ta dysproporcja?

Jest kilka przyczyn. Po pierwsze – opieszałość we wdrażaniu unijnych dyrektyw. Straciliśmy lata, które powinniśmy byli wykorzystać. Nadal nie wdrożyliśmy dyrektyw RED II i RED III – te przepisy dopiero teraz zaczynają wchodzić w życie. Druga sprawa – sposób wdrażania elektromobilności. Robimy to pod pewnego rodzaju przymusem, a my, Słowianie, nie lubimy, jak się nam coś narzuca. Jesteśmy buntownikami. Gdyby zostawić to naturalnemu, organicznemu rozwojowi, rozwój byłby szybszy, bez całej tej nieprzyjemnej ideologii i powielania szkodliwych fake newsów.

dr inż. Artur Dudziak, Plugbox

Jak choćby ten o tym, że samochody elektryczne palą się zdecydowanie częściej niż samochody spalinowe…

No właśnie, a tak nie jest. Oprzyjmy się na faktach. Dane statystyczne jasno wskazują, że w 2024 roku w naszym kraju odnotowano 30 pożarów aut na prąd, co stanowi zaledwie 0,31% wszystkich takich zdarzeń. Sprowadzając do 1000 aut, jest to 0,372. To tak naprawdę pokazuje jak niewielki jest to odsetek. Pożar samochodu elektrycznego jest medialny i łatwo taki news podchwycić i go rozdmuchać… A prąd elektryczny jest po prostu jednym z paliw. Mamy paliwa płynne jak benzyna czy olej napędowy, mamy kilka rodzajów gazów do zasilania i jest energia elektryczna. Dobrze by było, gdyby każdy mógł sobie wybrać czym chce jeździć, bez presji, mitów i ideologicznych narracji. Bo nie chodzi o to, żeby wszystkich przekonać na siłę do elektromobilności – tylko, żeby każdy miał rzetelną wiedzę i realną alternatywę.

Czy obecne tempo wdrażania infrastruktury do ładowania odpowiada rzeczywistym potrzebom rynku?

Nie, absolutnie nie. To klasyczne błędne koło – infrastruktura nie powstaje, bo rzekomo brakuje samochodów elektrycznych, a auta nie są kupowane, bo brakuje stacji ładowania. I tak w nieskończoność. Potrzebny jest impuls, który uruchomi zmianę – i ten impuls powinien pochodzić z rynku. My go dostarczamy. Rozwijamy sieć, korzystamy z dostępnych funduszy unijnych, pojawiają się inwestorzy. Oferujemy gotowy model inwestycyjny, który pozwala generować pasywny przychód – stawiasz stację, korzystasz z naszego oprogramowania i zwyczajnie zarabiasz. Relatywnie rzecz ujmując, to właśnie prywatni inwestorzy są motorem napędowym rozwoju infrastruktury elektromobilności.

Co według Ciebie najbardziej blokuje rozwój elektromobilności w Polsce – świadomość, przepisy, technologia, a może przyzwyczajenia?

Przede wszystkim świadomość – a właściwie jej brak. Brakuje edukacji, rzetelnej informacji, doświadczenia. Ludzie często nie rozumieją, jak to działa, nie mieli okazji tego sprawdzić. Sam pamiętam swój pierwszy kontakt z samochodem elektrycznym i mój zachwyt. Cisza, moment obrotowy dostępny od zera, natychmiastowa reakcja. Jeśli lubisz dynamiczne ruszanie spod świateł, to elektryk jest dla ciebie – „wbija” w fotel jak myśliwiec. Są oczywiście głosy, że nasze sieci energetyczne nie są gotowe na elektromobilność. I jest w tym trochę prawdy, ale tylko trochę. Sieci są modernizowane, pojawiły się też środki unijne, inwestycje są możliwe. A z naszej praktyki w PlugBox wiemy jedno: w Polsce jest mnóstwo miejsc z niewykorzystanymi mocami przyłączeniowymi. To często pozostałości po starych zakładach przemysłowych – stoją tam transformatory, cała infrastruktura istnieje, tylko nikt z niej nie korzysta. To ogromny potencjał, który czeka, aż ktoś go dostrzeże.

dr inż. Artur Dudziak, Plugbox

Jak oceniasz przepisy, które weszły w życie od 1 stycznia 2025 roku? Co się zmieniło dla zarządców nieruchomości?

To kolejny etap wdrażania ustawy o elektromobilności z 2018 roku, z późniejszą nowelizacją w 2021 i tekstem jednolitym opublikowanym w 2024 r. Od 1 stycznia 2025 nowe obowiązki obejmują właścicieli nieruchomości niemieszkalnych takich jak centra handlowe, firmy, szkoły czy urzędy. A mówią one o tym, że jeśli budynek istnieje i ma co najmniej 20 miejsc parkingowych – musi mieć co najmniej jeden punkt ładowania. Dla nowo budowanych – ustawodawca określił w przepisach konieczność zainstalowania jednego punktu ładowania na każde 10 miejsc. Celem jest natomiast jeden punkt ładowania na każde 5 miejsc.

Ale ustawa nie zawiera sankcji za niewdrożenie tych przepisów. Czy to nie osłabi skuteczności jej implementacji?

To prawda, w obecnej wersji ustawy nie zapisano ani sankcji, ani instytucji odpowiedzialnej za egzekwowanie przepisów. Ale to wcale nie oznacza, że prawo powstało tylko po to, żeby dobrze wyglądało na papierze. Spodziewam się, że to kwestia czasu – podobnie jak było z obowiązkiem odbioru publicznych stacji ładowania, który ostatecznie został powierzony Urzędowi Dozoru Technicznego. I sądzę, że również w tym przypadku pojawi się wkrótce organ, który będzie weryfikować wdrażanie tych przepisów w praktyce.

Mali i średni przedsiębiorcy zostali tymczasowo wyłączeni z obowiązku montażu ładowarek.

Tak, przepisy nie obejmują na razie sektora MŚP, ale w branży coraz częściej słychać głosy, że to tylko kwestia czasu – maksymalnie dwóch, może trzech lat – aż ten obowiązek obejmie także mniejszych przedsiębiorców. Warto jednak spojrzeć na to nie tylko jak na obowiązek, ale też jako na szansę. Bo elektromobilność to nie tylko regulacje, to także dostęp do funduszy unijnych, możliwość inwestycji w nowoczesną infrastrukturę i realne źródło dodatkowych, pasywnych przychodów.

Firma PlugBox, którą stworzyłeś, powstała jako odpowiedź na konkretne potrzeby rynku. Skąd wziął się pomysł na jej stworzenie?

Zaczęło się właściwie równolegle z wejściem w życie ustawy o elektromobilności w 2018 roku. To był moment przełomowy – pojawiły się pierwsze ramy prawne, ale rynek był jeszcze całkowicie nieukształtowany. Po latach pracy na stanowiskach managerskich w dużych firmach, szukałem przestrzeni, w której mogę połączyć doświadczenie w budowaniu biznesów z realną potrzebą rynkową. Elektromobilność była wtedy świeżym tematem – nie do końca jeszcze rozpoznanym, ale już wiadomo było, że będzie się dynamicznie rozwijać. Postawiłem na rozpoznanie bojem. (śmiech) Uczyliśmy się rynku w działaniu, testowaliśmy, analizowaliśmy, aż w końcu wyłoniła się wyraźna nisza. Zrozumiałem, że na rynku brakuje nie tylko stacji ładowania, ale przede wszystkim systemu, który pozwalałby efektywnie nimi zarządzać. Tak powstał PlugBox Europe – spółka technologiczna, która dostarcza nie tylko stacje ładowania, ale cały system oparty na dwóch filarach: hardware’ze (czyli samej infrastrukturze ładowania) oraz software’ze – naszym autorskim oprogramowaniu, które umożliwia właścicielom stacji pełną kontrolę i monetyzację inwestycji w modelu przychodu pasywnego.

dr inż. Artur Dudziak, Plugbox

I powstały pierwsze stacje ładowania. Jesteście ich producentem – jakie wyzwania stanęły przed Tobą na początku drogi?

Tak, działamy jako producent, choć wykorzystujemy moce produkcyjne dwóch fabryk w modelu OEM. Zweryfikowani dostawcy produkują stacje według naszych specyfikacji. Ale zanim do tego doszło, minęły niemal trzy lata intensywnych poszukiwań, testów i analiz. Sprawdzaliśmy różne rozwiązania, porównywaliśmy jakość, wydajność, trwałość i koszty, zanim udało się znaleźć idealny kompromis między niezawodnością a opłacalnością. To była żmudna, ale niezbędna droga, która pozwoliła nam zbudować solidny fundament pod dalszy rozwój PlugBoxa.

Czy twoje wykształcenie inżynierskie pomogło ci w tym procesie?

Trudno powiedzieć. Kończyłem nieistniejący już dziś Wydział Architektury, Budownictwa i Inżynierii Środowiska, z doktoratem włącznie… a dziś zajmuję się prądem. (śmiech) Po studiach pracowałem jako inżynier tylko przez jakieś trzy lata – potem szybko wskoczyłem na stanowiska menedżerskie, a dziś jestem po stronie zarządzającej. Oczywiście w międzyczasie uzupełniłem wykształcenie o studia typowo biznesowe, ale myślę, że to właśnie Politechnika dała mi techniczne wyczucie, które pomaga unikać błędów i technologicznych pułapek.

Jakie były kolejne kroki po znalezieniu fabryk?

Zaczęliśmy montować stacje, ale bardzo szybko odkryłem największą niszę na rynku – brak dobrego, nowoczesnego oprogramowania do zarządzania całą infrastrukturą. To właśnie wtedy narodziła się nasza najmocniejsza strona – autorski system Communev by PlugBox, jeden z zaledwie kilku tego typu w Europie, stworzony z myślą o inwestorach, a nie tylko użytkownikach końcowych. Nasze oprogramowanie pozwala właścicielowi stacji na bieżąco śledzić przychody, analizować sesje ładowania i od razu wykorzystywać zarobione środki – może je wypłacić albo na przykład użyć do doładowania własnego samochodu. To zamknięty, transparentny i intuicyjny ekosystem, który daje pełną kontrolę nad inwestycją bez konieczności zagłębiania się w skomplikowane procesy techniczne.

Czyli to nie tylko aplikacja dla kierowcy, ale przede wszystkim zaawansowane zaplecze dla właściciela stacji?

Zdecydowanie. To, co widzi kierowca, to tylko ułamek możliwości systemu. Sedno tkwi w zapleczu (backendzie) – narzędziu stworzonym z myślą o inwestorach. Właściciel stacji ma stały dostęp do panelu, który w przejrzysty sposób pokazuje wszystkie dane operacyjne i finansowe. Co ważne – wszystko działa w czasie rzeczywistym: żadnych opóźnień, żadnych miesięcznych raportów, żadnych znaków zapytania. Chcieliśmy, żeby właściciel stacji mógł w każdej chwili sprawdzić, ile zarabia, kto korzystał ze stacji (oczywiście z poszanowaniem RODO), i od razu zdecydować, co robi z tymi środkami – wypłaca, zostawia, wykorzystuje do ładowania własnego auta. To nie jest tylko technologia. To narzędzie do zarządzania inwestycją.

dr inż. Artur Dudziak, Plugbox

Zatem jakie stacje ładowania oferuje dzisiaj PlugBox?

PlugBox oferuje dziś bardzo szeroki wachlarz rozwiązań – od prostych, domowych wallboxów o mocy 7 kW, przez miejskie stacje AC 2×22 kW, aż po zaawansowane stacje szybkiego ładowania DC o mocy 600 kW i więcej, które sprawdzają się m.in. w transporcie ciężarowym. Pomiędzy tymi skrajnościami mamy też rozwiązania pośrednie – ładowarki 20, 60, 90, 120 czy 240 kW – które dopasowujemy do konkretnych potrzeb klienta.

Kto taką stację ładowania może sobie zamontować?

Tak naprawdę każdy! Nasze stacje można spotkać zarówno przy domach jednorodzinnych, hotelach, urzędach i firmach, jak i w dużych hubach logistycznych. Wyobraź sobie, że montowaliśmy je także przy parafiach! Wyposażaliśmy wszystkie powiatowe komendy policji na Dolnym Śląsku, prestiżową Ekomarinę w Giżycku, uniwersytety… więc ten przekrój jest naprawdę ogromny. W publicznej sieci dziś w Polsce znajduje się 40 stacji, natomiast ogółem zamontowaliśmy w Polsce ponad 300 ładowarek. Nasze stacje trafiły też do Szwajcarii, Czech, Korei Południowej, a nawet do…Izraela. Oferujemy też przenośne ładowarki, które doskonale sprawdzają się w podróży. Dzięki tak zróżnicowanemu portfolio jesteśmy w stanie odpowiedzieć na potrzeby zarówno klientów indywidualnych, jak i instytucjonalnych.

Jak dobieracie stację do konkretnego miejsca? Czy wszystko opiera się na szybkim ładowaniu?

Dobór stacji zawsze zaczynamy od analizy potrzeb i charakterystyki danego miejsca. Jeśli np. mówimy o hotelu, gdzie goście zatrzymują się na kilka czy kilkanaście godzin, to rozwiązaniem idealnym będzie stacja AC 22 kW – ekonomiczna, w pełni wystarczająca. Ale zdarzają się też sytuacje, w których rekomendujemy szybsze rozwiązania – jak choćby przy hotelu w Bolesławcu, gdzie okazało się, że w promieniu kilku kilometrów nie ma żadnej publicznej stacji. Tam zasugerowaliśmy stację DC i była to świetna decyzja – dziś stacja działa i obsługuje nie tylko hotelowych gości, ale też mieszkańców i kierowców tranzytowych. Zawsze patrzymy nie tylko na samego klienta, ale też na jego otoczenie i potencjał lokalizacji.

A jakie warunki trzeba spełnić, aby taką stację mieć na swoim terenie?

Tak naprawdę, to wystarczy zadzwonić do nas, a my się zajmiemy resztą. (śmiech)

Brzmi jak z reklamy katalogu, ale gdybyś mógł uszczegółowić…

Kiedy ktoś się do nas zgłasza, robimy audyt – sprawdzamy, czy jest prąd i jakiej mocy. Te dane znajdziesz np. na rachunku za prąd – jako „moc umowna” lub „moc przyłączeniowa”. Sprawdzamy też miejsce montażu: czy da się fizycznie postawić stację, czy jest utwardzony teren, czy jest to miejsce dostępne dla osób z niepełnosprawnościami. Publiczne stacje muszą być dostępne i bezpieczne – np. bez wysokich krawężników. I jeśli te warunki są spełnione, pozostaje nam dobrać moc stacji i rozpocząć prace.

dr inż. Artur Dudziak, Plugbox

Czy potrzebne są jakieś pozwolenia?

Jeśli to stacja publiczna – składamy zawiadomienie do starostwa , nie jest wymagane pozwolenie na budowę. Jeśli w ciągu 30 dni nie ma sprzeciwu, zaczynamy montaż. Jeśli trzeba – utwardzamy teren, doprowadzamy przewody, współpracujemy z partnerami od przebudowy energetycznej. Działamy kompleksowo – klient niczym się nie martwi.

Ale PlugBox oferuje także możliwość samodzielnego montażu stacji.

Tak, choć ograniczamy to tylko do stacji domowych – ze względu na bezpieczeństwo i przepisy. Publiczne stacje wymagają odpowiedniego montażu i zgłoszeń. Domową możesz mieć nawet jako plug-and-charge bez naszego systemu, jeśli ładujesz tylko swój samochód.

A co jeśli mam fotowoltaikę? Czy mogę ładować swój samochód i udostępniać stację innym?

To sytuacja idealna! Jeśli masz samochód elektryczny, panele i nadwyżkę prądu – możesz go zużywać na własne potrzeby, a przez resztę dnia udostępniać stację innym. Nasze oprogramowanie pozwala ci ładować swój samochód prądem z paneli nawet w trasie – np. w drodze na wakacje. To działa jak zamknięty system: ktoś ładuje się u ciebie, a ty potem wykorzystujesz te środki na stacji w innym miejscu. Koszty użytkowania auta elektrycznego mogą spaść do zera.

Ile kosztuje postawienie stacji ładowania? To duża inwestycja?

Wcale nie musi być. Domowa stacja którą możesz udostępnić innym – kosztuje od 4 000 zł brutto. Jeśli dodasz odbiór UDT i inne koszty, to pełny nakład inwestycyjny może zamknąć się w kwocie poniżej 10 000 zł. Duża stacja dla samochodów ciężarowych o mocy od 350 kW zgodna ze specyfikacją CEF (unijny fundusz) to wydatek rzędu 180 000 zł netto – plus koszty dodatkowe, np. utwardzenia terenu.

A co z finansowaniem? Bo sporo się mówi o dofinansowaniach na tego typu inwestycje.

Tak – szczególnie dla infrastruktury dla ciężarówek. W tym roku będzie jeszcze jeden nabór w lipcu, w ramach funduszu CEF. Kwota dotacji to 35 000 euro na stację.
Dla stacji osobowych na razie nie ma wsparcia – ale ma to się zmienić.

dr inż. Artur Dudziak, Plugbox

Można wziąć stację w leasing?

Oczywiście. Współpracujemy z dwiema firmami leasingowymi, które oferują leasing stacji ładowania – to dobra opcja dla tych, którzy nie chcą od razu wykładać gotówki.
Nie trzeba mieć całej kwoty od razu – wszystko można rozłożyć w czasie.

Co się dzieje po montażu? Czy potrzebny jest odbiór techniczny?

Tak, każda stacja publiczna musi zostać odebrana przez Urząd Dozoru Technicznego, ale ten etap również jest po naszej stronie. Ty się niczym nie przejmujesz, zdejmujemy z Twojej głowy także wszystkie kwestie „papierologiczne”. Jeśli w trakcie użytkowania stacji nic się nie zmienia w jej konstrukcji – odbiór jest jednorazowy. Ale jeśli np. ktoś wjedzie w nią autem i uszkodzi obudowę – po naprawie trzeba wezwać UDT ponownie.

Właśnie, co się dzieje w przypadku awarii?

Jeśli stacja jest podpięta do naszego systemu – możemy usunąć 95% awarii zdalnie. Często wystarczy restart, tak jak z komputerem: „włączyć i wyłączyć”. Jeśli nie da się tego zrobić zdalnie – z logów widzimy, co się dzieje i nasz serwisant przyjeżdża z konkretną częścią. Mamy własny serwis i samochód serwisowy. Ale szczerze? Nie mieliśmy jeszcze awarii, która wymagałaby fizycznej wymiany sprzętu.

Czy stacje mogą działać bez połączenia z waszym systemem?

Tak – jeśli ktoś ma stację tylko do własnych potrzeb, np. w garażu. Wtedy działa ona w trybie offline – podłączasz, ładujesz i tyle. Ale jeśli chcesz zarabiać, udostępniać, mieć monitoring i serwis – lepiej mieć stację spiętą z naszym systemem.
Jako ciekawostkę dodam, że mamy też klientów, którzy zdecydowali się na szybkie stacje DC na własne potrzeby. Jest to spory nakład inwestycyjny, ale w zamian otrzymujemy szybkość ładowania podobną do szybkości tradycyjnego tankowania. Jeden z naszych klientów, ładuje naszą stacją DC najnowszego elektrycznego Rolls Royce’a Spectre. To chyba jedyna taka sytuacja w Wielkopolsce, o ile nie w całym kraju.

Czy stacje są ubezpieczone? Co, jeśli ktoś je zniszczy?

Tak, stacje ładowania można – i zdecydowanie warto – ubezpieczyć, szczególnie jeśli mówimy o urządzeniach wartych kilkadziesiąt czy nawet kilkaset tysięcy złotych. W przypadku uszkodzenia przez znanego sprawcę, koszty pokrywane są z jego polisy OC. Jeśli sprawcy nie uda się zidentyfikować, odpowiedzialność spada na właściciela stacji – dlatego ubezpieczenie jest tak istotne. Współpracujemy z PZU, ale rynek ubezpieczeniowy jest otwarty na tego typu rozwiązania i nie ma problemu z objęciem stacji odpowiednią polisą.

Czy zarządzanie stacją ładowania wymaga zaangażowania właściciela?

Nie, i to jest w tym modelu najwygodniejsze – stacja działa, a właściciel zarabia, praktycznie nie angażując się w jej obsługę. Od momentu audytu technicznego po montaż i uruchomienie – wszystkim zajmujemy się my. System działa automatycznie, a jeśli cokolwiek się wydarzy, np. zaniknie łączność czy pojawi się błąd, nasz zespół reaguje zdalnie. Właściciel może jedynie od czasu do czasu sprawdzić w aplikacji, ile środków wpłynęło na jego konto. To rozwiązanie stworzone z myślą o wygodzie i pasywnym zysku.

Mówisz o przychodzie pasywnym, zatem muszę zapytać – czy PlugBox pobiera prowizję od przychodu właściciela stacji?

Tak, pobieramy niewielką opłatę transakcyjną – to około 5% przychodu z każdej sesji ładowania. Nie jest to jednak klasyczna prowizja „za nic” – z tej kwoty pokrywamy m.in. koszty operatorów płatności, takich jak Blik, Google Pay, Apple Pay czy operatorzy kart kredytowych. Finalnie u nas zostaje może 0,5%. Nie bawimy się we własne technologie finansowe, bo to bardzo wrażliwy obszar – korzystamy z certyfikowanych, zewnętrznych rozwiązań, które zapewniają bezpieczeństwo całego systemu.

Dobrze, że wspomniałeś o płatnościach – jak dziś klient stacji rozlicza się za ładowanie i czy może zapłacić kartą lub gotówką?

Standardowo rozliczenie odbywa się przez aplikację – szybko, wygodnie i z wykorzystaniem popularnych metod płatniczych, jak karta, BLIK, Google Pay czy Apple Pay. Czasami pojawiają się pytania o możliwość płatności gotówką, ale tu wkraczamy już w świat technologii, który siłą rzeczy ten sposób rozliczeń trochę wyklucza. Istnieją co prawda na rynku eksperymentalne rozwiązania – testowaliśmy na przykład urządzenia z tzw. „wrzutkami na monety” od jednego z brytyjskich producentów – ale nie zdały one egzaminu w praktyce. Robimy natomiast coś znacznie bardziej przyszłościowego. Oprócz ustawy o elektromobilności obowiązuje nas również unijne rozporządzenie AFIR (Alternative Fuels Infrastructure Regulation – przyp. red), czyli rozporządzenie w sprawie infrastruktury paliw alternatywnych, które wprowadza wymóg umożliwienia tzw. płatności jednorazowych – bez potrzeby logowania się do aplikacji. Dlatego opracowaliśmy rozwiązanie, które pozwala na montaż terminala płatniczego przy każdej stacji – niezależnie od jej konstrukcji. Terminal działa w chmurze, nie ingeruje fizycznie w stację i umożliwia szybkie, intuicyjne płatności bezpośrednio na miejscu. Tutaj warto dodać, że od strony programistycznej jesteśmy w stanie zrobić wszystko. Mamy swój zespół. Jeśli klient szuka jakiegoś rozwiązania nietypowego, lub szytego na miarę, to podejmujemy temat. Im trudniejszy tym lepszy.

Nowe technologie to Twoja codzienność – czy prywatnie też jesteś ich entuzjastą?

Paradoksalnie – nie do końca. Uwielbiam klasyczne książki i papierowe gazety, a ekranów – mam wrażenie – i tak jest już zbyt dużo wokół nas. Nie uwierzysz, ale naprawdę długo nie mogłem przekonać się do smartfona. (śmiech) Do dziś prenumeruję fizyczne wydania magazynów motoryzacyjnych, a moment, w którym raz w miesiącu trafiają do mojej skrzynki, to dla mnie małe święto. Siadam wtedy z kawą, rozsiadam się w fotelu i chłonę je bez pośpiechu. Świat analogowy nadal ma swój niepowtarzalny urok. (śmiech)

dr inż. Artur Dudziak, Plugbox

Twoja sympatia do świata analogowego znajduje odzwierciedlenie także w prywatnej pasji – klasycznej motoryzacji. Mimo że zawodowo jesteś mocno osadzony w świecie nowych technologii, to sercem wciąż wracasz do silników sprzed lat… Skąd ta miłość do samochodów vintage?

Tworząc PlugBox i dzisiaj pracując na rzecz rozwoju elektromobilności, towarzyszy mi motto, że tworzymy motoryzacje przyszłości, ale z wielkim poszanowaniem tej klasycznej. Uwielbiam dźwięk silnika V8, klasyczne linie, zapach starej skóry. To dla mnie odskocznia od cyfrowego świata.
Jakie samochody przewinęły się przez Twój garaż? Bo wiem, że było ich całkiem sporo.
Rzeczywiście, trochę ich było! Wśród nich znalazło się m.in. Porsche 911, kilka klasycznych Mercedesów 124 w wersji Cabrio, Aston Martin DB9, Bentley Arnage czy imponujący Mercedes 600SEC z potężnym silnikiem V12. Teraz ruszam z nowym projektem – w zaprzyjaźnionym warsztacie czeka już na renowację Nissan 300ZX Twin Turbo z lat 90., czyli ówczesna odpowiedź Nissana na samochody Ferrari. Do dziś pamiętam czerwony egzemplarz z katalogów z 1992 czy 1993 roku. Marzenie. Ratowanie takich samochodów przed zapomnieniem i złomowaniem to dla mnie największa frajda. To nie tylko pasja, ale też realizacja marzeń z dzieciństwa. Jako nastolatek zaczytywałem się w katalogach „Samochody Świata” i wzdychałem do tych modeli. Dziś mogę mieć je w swoim garażu – i dać im drugie życie.

To na koniec. Dokąd zmierza rynek elektromobilności? Jak Twoim zdaniem będzie wyglądał za 5, 10 czy 15 lat?

Zdecydowanie zmierzamy w stronę pojazdów autonomicznych – i właśnie temu służy elektromobilność. Przepływem prądu znacznie łatwiej zarządzać niż skomplikowaną mechaniką silnika spalinowego, dlatego samochody elektryczne stają się naturalną bazą pod rozwój autonomii. Jako PlugBox też patrzymy w przyszłość – technologicznie jesteśmy już gotowi na ładowanie pojazdów po ich identyfikacji, np. po adresie MAC. Auto się podłącza, a stacja wie, kto podjechał, jaki jest stan konta i do jakiej kwoty może naładować pojazd – bez logowania, bez aplikacji. Rozważaliśmy także wdrożenie sztucznej inteligencji, ale na dziś nie widzę dla niej realnej przestrzeni wewnątrz samej stacji – to proste urządzenie: impuls, połączenie, płatność. Może AI znajdzie zastosowanie przy optymalizacji tras i przepływu ruchu. A co dalej? W przyszłości czeka nas infrastruktura wbudowana w drogi – autostrady, które ładują samochód podczas jazdy. To już się dzieje. Szwedzi mają pierwszy odcinek takiej trasy z wbudowaną indukcją. To ogromne wyzwanie technologiczne i inwestycyjne, wymagające precyzji i przygotowania pod coraz cięższe auta, ale to nie jest już science fiction. To realna przyszłość, w którą wchodzimy szybciej, niż mogłoby się wydawać.

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
dr inż. Artur Dudziak, Plugbox
REKLAMA
REKLAMA

Kajetan Vincent Nawrocki – JUICY EVENTS | Już nie chodzi o Rolexa

Artykuł przeczytasz w: 12 min.
Kajetan Vincent Nawrocki Juicy Events


Z właścicielem butikowej agencji eventowej JUICY EVENTS – Kajetanem Vincentem Nawrockim rozmawiamy o dorastaniu w biznesie, budowaniu wartości i osobistej przemianie.

Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Łukasz Saturczak

Dwa lata temu, z błyskiem w oku, mówiłeś, że na trzydziestkę kupisz sobie „pięknego Rolexa” – trochę w stylu DiCaprio grającego Belforta. Dziś, gdy patrzysz na ten moment z perspektywy czasu i zmian, które w Tobie zaszły – czy ten zegarek dalej symbolizuje spełnienie, czy może pojawił się inny sposób na mierzenie wartości w życiu?

KAJETAN NAWROCKI: Nadal lubię zegarki, nawet coraz bardziej! (śmiech) Natomiast dziś patrzę na życie inaczej niż dwa lata temu. Nadal stoję w kontraście do banału, natomiast co ciekawe, wartości, które dwa lata temu wydawały się nudne, dziś są podstawą moich działań. Odpowiadając na Twoje pytanie, zegarek to dla mnie inwestycja i nagroda za dobrze przepracowany rok, w kwestii wartości – dziś stawiam w pierwszej kolejności na szeroko pojęty self care, relację z rodziną i bliskimi. I to sprawia, że mam energię, by się rozwijać i prowadzić biznes.

Od czasu naszej ostatniej rozmowy minęły dwa intensywne lata. Jak w tym czasie zmieniła się Twoja firma – JUICY EVENTS? Czy organizowanie eventów to nadal główny kierunek, czy pojawiły się nowe ścieżki? Co dziś daje Ci najwięcej zawodowej satysfakcji?

Tak, wiele się zmieniło. Dziś JUICY EVENTS to zespół wyselekcjonowanych przez kilka lat ambitnych osób tworzących butikową agencję zrównoważonych doświadczeń offline, projektującą rozwiązania dla biznesu, dla firm liczących nawet do 800 osób. Produkujemy również wyjątkowe imprezy okolicznościowe. Są to najczęściej urodziny, tworzymy przestrzeń dla sponsorów, by wspierali marketing eksperymentalny, czyli eventy biletowane dla klienta indywidualnego, także staramy się z wielką pompą udzielać się artystycznie. Mamy daleko idącą misję, aby mieć realny wpływ na rozwój branży w kilku sektorach.

Wiem, że lubisz mieć wpływ na każdy szczegół – od narracji wydarzenia po emocje, które uczestnik wynosi po wyjściu. Jak dziś tworzysz scenariusze eventów? Skąd czerpiesz inspiracje, by za każdym razem opowiadać coś nowego? I czy po tylu realizacjach wciąż zdarza Ci się zaskoczyć samego siebie?

Uważam, że nasze projekty to historie o klientach, przede wszystkim dla nich samych. Interesują nas projekty, które realnie wpływają na życie odbiorców. Naszymi inspiracjami są: światowe trendy, technologia, przeróżne wydarzenia, których powstało w ostatnich latach mnóstwo. Niezmiennie: kinematografia, muzyka, szeroko pojęty ART, literatura – to z tych grzeczniejszych. (śmiech) Dalej to festiwale, coroczne wyjazdy na Ibizę, świadome imprezowanie (naprawdę się da!). Natomiast do jednych z ciekawszych i unikatowych inspiracji należą historie niezwykle ciekawych ludzi, których poznajemy na swojej ścieżce. Chciałbym dodać, że każdy z nas może ich spotkać, trzeba być tylko ciekawym drugiego człowieka.

20250428 28

W swoich postach często piszesz o wartościach, granicach, pomaganiu. Czy można powiedzieć, że Twój biznes zyskał drugą warstwę – głębszą, społeczną, może nawet duchową? Jak doszedłeś do tego miejsca, w którym pieniądze przestały być tym kluczowym celem?

Bardzo dziękuję Ci za to pytanie. Odpowiadając – po 3 latach prowadzenia działalności nadal jestem na początku swojej drogi i to jest świetne, bo wiele się uczę, zatem ciężko powiedzieć o jakimkolwiek oświeceniu. Dla jasności – budżety, plany sprzedażowe i rozwój wewnętrznych systemów tak, aby praca przynosiła jak najlepsze efekty przy jak najmniejszym nakładzie czasowym, skupienie się na automatyzacji i wiele innych czynników są bardzo istotne, tak samo jak pieniądze. Jako firma nie jesteśmy jeszcze na etapie, aby mówić, że mamy ich dosyć, bo wcale tak nie jest, dlatego intensywnie pozyskujemy klientów oraz sponsorów. Natomiast dziś w mojej definicji są środkiem i narzędziem do tego, aby stworzyć komfortowe środowiska pracy dla zespołu, który wnosi coraz większą wartość na rynek.

Jesteś liderem, który nie ukrywa emocji – ani swoich błędów. W dzisiejszym świecie to wciąż rzadkość. Czy pokazywanie prawdy o sobie – bez filtrów – to dla Ciebie forma odwagi, strategii czy… terapii?

Każdy ma jakąś fasadę, którą kontaktuje się ze światem zewnętrznym, co nie jest tożsame z zakładaniem maski, o zgrozo! Jako ludzie spełniamy różne role. Każdy ma inny zestaw, Ty masz swój unikatowy, podobnie mam i ja. Więc można by rzec, że filtry tak czy inaczej obecne są w naszym życiu. Nie traktuję biznesu jako środowiska, które jest miejscem do uzewnętrzniania się czy pokazywania prywaty. W kwestii pokazywania – jestem daleki od emanowania i zakrzywiania rzeczywistości, wspieram natomiast autentyczność. Takie podejście pozwoliło mi osobiście uwolnić się na przykład od roli showmana.

Czy był w ostatnich latach moment, w którym pomyślałeś: „Nie dam rady”? Co wtedy zrobiłeś – zacisnąłeś zęby, czy pozwoliłeś sobie na słabość?

Ze świadomością przychodzi też pokora – na to czekałem, bo dzisiaj już nie rozpraszam się aktywnościami, które nie wspierają mnie i mojej firmy. Wiele się uczę, działam, pracuję w sferach prywatnej i zawodowej. Pojawiają się bodźce i sytuacje, które powodują wyładowywanie bateryjek. I jasne! Zdarza się od czasu do czasu, że po ludzku „mam dosyć” i wtedy potrzebny jest moment na regenerację, natomiast nie myślę w kategoriach, że „nie dam rady”. Jak się czegoś podejmuję, to zwykle jest to wszerz i wzdłuż przeanalizowane. Może brak wcześniej wspomnianych myśli o „braku dawania rady” wynika ze świadomości, mocy przerobowych i miejsca na osi czasu? W firmie praktykujemy zasadę „no tapout”, więc nie odklepujemy, walczymy – działamy do końca, z optymizmem i ekscytacją. Z każdej sytuacji, nawet najtrudniejszej można znaleźć rozwiązanie!

W poprzedniej rozmowie dużo mówiłeś o potrzebie „wyróżniania się”. Hasło „proud to be different” przewijało się jak refren. Jak dziś rozumiesz tę „inność”? Czy nadal jest Twoim motorem napędowym – czy może z czasem inność stała się bardziej odpowiedzialnością niż manifestem?

Mam pewne obserwacje i przemyślenia zarówno ze sfery prywatnej, jak i zawodowej. Dziś dla mnie to w wielkim skrócie (bo jak wiesz, mógłbym godzinami odpowiadać na pytania) to uważność na drugiego człowieka, szukanie wspólnego mianownika i konsekwentne podnoszenie standardu. Dodałbym również, że „powracam do korzeni”, gdzie – pozwolę sobie na metaforę – „dane słowo jest droższe od pieniędzy”.

20250428 29

Z perspektywy młodego przedsiębiorcy – czy czujesz, że w Polsce mamy przestrzeń do prawdziwej otwartości w biznesie? Do mówienia o emocjach, wartościach, kryzysach? Czy Ty sam czujesz się wolny, by być sobą – nawet jeśli nie zawsze to się „klika”?

Dużo pracowałem nad sobą. W momencie kiedy zaakceptowałem siebie, zacząłem siebie lubić, załapałem większy luz i tak – czuję się wolny w byciu sobą. Odpowiadając na pierwszą część pytania – dzielenie się przemyśleniami, case study, wymiana doświadczeń, to jest fantastyczne. Nie stawiałbym jednak znaku równości między „otwartością” a „mówieniem o emocjach i kryzysach”. Mam inną definicję otwartości biznesowej. Uważam, że jest to przede wszystkim postawa.

Patrząc szerzej – systemowo, kulturowo – co według Ciebie jest dziś największym błędem starszego pokolenia wobec młodych? Gdzie najczęściej się rozmijamy?

Szufladkowanie i takie bardzo płytkie wrzucanie młodych adeptów do worka z napisem „słabi”. Każde pokolenie wzrasta w innych warunkach, ma inne motywacje, panują inne trendy i to jest w porządku, bo stwarza przestrzeń do nauki i wyciągania od siebie nawzajem tego, co jest esencją życia.

A jak to wygląda u Ciebie na co dzień? Współpracujesz z osobami znacznie młodszymi od siebie, choć sam przyznałeś, że kiedyś miałeś do tego dystans. Jak dziś budujesz z nimi relację? Czego się od nich uczysz, a czego – Twoim zdaniem – oni mogą nauczyć się od Ciebie?

Pewnie! Dla mnie są motorem napędowym. Mam ogromną przyjemność współpracować z moją asystentką Zuzanną, która jest definicją pracowitości, skrupulatności i nowoczesności (posiada wiele wspaniałych cech). Widząc jak się rozwija i funkcjonuje, wróżę jej solidną pozycję w świecie biznesu. Dziś nie wchodzę w rolę szefa, który uskutecznia micromanagement, podchodzę do relacji zawodowej partnersko, delegując odpowiedzialność i ucząc się delikatniejszego podejścia do ludzi. Na przykład, nagrodziliśmy się za dobrze przepracowany tydzień piątkową matchą i półgodzinnym wypadem do mojej ulubionej kawiarni. (śmiech) Dla jasności – matcha to pomysł Zuzanny, która uczy mnie, że w zespołowej pracy należy również znaleźć przestrzeń na tę ludzką część. Mam wrażenie, że młodzi tego potrzebują. Ja natomiast uczę Zuzannę otwartości w komunikacji, doświadczaniu i wychodzenia z mitycznej strefy komfortu.

Kim tak naprawdę jest AZIZA? Co daje Ci granie jako DJ – to tylko odskocznia od biznesu, czy może sposób na kontakt z czymś bardziej pierwotnym, emocjonalnym, prawdziwym?

Dobre pytanie. Muzyka od zawsze była dużą częścią mojego życia, niektóre gatunki, które obecnie najczęściej zgłębiam jak afro house czy progressive house są dla mnie portalem do sfery emocjonalnej. Prowadzę bardzo intensywne życie. Kiedy od rana do wieczora projektuję wydarzenia, siedzę w tabelach, zarządzam zespołem, rozwijam biznes. Po pracy mam coraz więcej prywatnych obowiązków jak na młodego pretendującego do dojrzałości przystało. (śmiech) Jest tego dużo, zdarza mi się odciąć od emocji. Muzyka to mój portal, żeby czuć je na nowo, wrócić do nich, stanąć twarzą w twarz. W kwestii grania, zacząłem z pasji jako zajawka i myślałem o roli DJ-a raczej w kategorii dodatku. Dzisiaj się okazuje, że projekt AZIZA chwycił i gram dosyć sporo.

Bycie w centrum uwagi to dla Ciebie naturalne środowisko. Ale czy bywa też męczące? Masz momenty, w których masz ochotę po prostu… zniknąć? Jak wtedy ładujesz baterie?

Kajetan Vincent Nawrocki to jest po części moja rola, z którą komunikuję się ze światem, w końcu każdy ją ma. Co śmieszne – każdego dnia pracuję nad tym, aby być bliżej siebie, aby projekty były spójne z moją wizją, abyśmy jako zespół wyznawali te same wartości, nie staram się już być w centrum uwagi, a myślę, że ludzie to trochę mylą z byciem charyzmatycznym, proaktywnym, no i może trochę nadpobudliwym.
Co do znikania – jasne! Zawijam się w tortillę z kołdry i jestem „małym gburkiem”, który uskutecznia domowe spa i jojczy. (śmiech)

20250428 30

Wiem, że dużo podróżujesz i nie boisz się nowych doświadczeń. Powiedz mi: co zrobiłeś w tym roku po raz pierwszy? Coś, co wyrzuciło Cię poza strefę komfortu, ale też pokazało Ci nowy kierunek myślenia?

Podróżuję najwięcej pociągami między Warszawą a Poznaniem, parę razy wyskoczę za granicę. Tak jak wcześniej wspomniałem czerpię z życia pełnymi garściami, nienawidzę ograniczeń, to też rzucam się często w paszczę lwa. W 2024 roku największym wyjściem ze strefy komfortu było dla mnie otwarcie serca na drugiego człowieka. Wszedłem w dojrzałą relację, w której jestem obecny emocjonalnie, pierwszy raz w życiu. Po 31 latach poznałem moją miłość, z którą związek sprawia, że każdego dnia rozwijam się jako człowiek i mężczyzna. Czuję odpowiedzialność, czuję że jestem dojrzały, czuję że żyję.

Gdyby Twoje życie zawodowe było filmem, to na jakim etapie scenariusza jesteśmy dzisiaj? Początek drugiego aktu? Zwrot akcji? A może już moment, w którym główny bohater odkrywa, że to nie cel sam w sobie, a droga była najcenniejsza?

Hmm… zacznę od ostatniego pytania – za mało zrobiłem dla świata, żeby myśleć w tych kategoriach. Jestem po pierwszym bardzo intensywnym, angażującym emocjonalnie i fizycznie akcie, po którym zrobiłem sobie krótką przerwę, wziąłem prysznic, ogoliłem się, ubrałem nowy skrojony na miarę garnitur i pachnący niszowym zapachem (to moja absolutna pasja – niszowe zapachy) wchodzę w Akt Drugi. (śmiech)

I na koniec pytanie, które sama zadaję sobie coraz częściej: co po Tobie zostanie? Gdybyś dziś miał zamknąć firmę i wyjechać gdzieś na dobre, co chciałbyś, żeby ludzie o Tobie zapamiętali? Czego chcesz być symbolem?

Gdybym dziś zniknął, chciałbym, aby ludzie zapamiętali mnie jako symbol bezkompromisowego dążenia do najwyższego standardu i jakości, a również optymizmu, życia na własnych zasadach, dając przy tym oczywiście absolutnego rock’n’rolla. Z drugiej strony chciałbym być dla ludzi definicją otuchy i wsparcia. Przykro mi patrzeć na osoby, które myślą o sobie w kategorii niegodnych osiągnięcia swoich planów, ulegają agresywnym zachowaniom, również wobec siebie, blokując tym samym swój potencjał. Porównują się, zaniedbują, umniejszają sobie i innym. Chciałbym, aby na myśl o mojej osobie czuli, że nie muszą już w tym uczestniczyć i mają pełne prawo zająć się sobą, swoimi celami, marzeniami i sprawami. Po prostu – odpowiedzialnym, ale jednak rock’n’roll. (śmiech)

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
Kajetan Vincent Nawrocki Juicy Events
REKLAMA
REKLAMA

DR DARIUSZ GRZYBEK | 100-lecie Fundacji Zakłady Kórnickie

Artykuł przeczytasz w: 13 min.
Fundacja Zakłady Kórnickie


Fundacja Zakłady Kórnickie kultywuje pamięć o swoich założycielach, organizuje wystawy im poświęcone, koncerty i konkursy oraz wydaje publikacje. Rok 2023 ogłoszony był Rokiem Jadwigi Zamoyskiej, a rok 2024 upłynął pod znakiem obchodów setnej rocznicy śmierci Władysława Zamoyskiego. Natomiast obecny, 2025, jest rokiem jubileuszowym – FZK obchodzi 100. rocznicę działalności. O licznych wydarzeniach związanych z jubileuszem, inicjatywach i projektach Fundacji, które wykraczają poza granicę Wielkopolski, opowiada prezes FZK – dr Dariusz Grzybek.

Rozmawia: Magdalena Ciesielska | Zdjęcia: Piotr Łysakowski

Niedawno, bo 18 marca br., Fundacja Zakłady Kórnickie zainaugurowała obchody jubileuszu 100-lecia działalności. Zaproszeni byli znakomici goście, którzy wspólnie z osobami tworzącymi FZK świętowali ten piękny jubileusz. Co pozostało po tym wydarzeniu? Jakie wspomnienia, jakie wartościowe podsumowania?

DR DARIUSZ GRZYBEK: Inauguracja była niezwykle korzystana pod wieloma aspektami, konferencja zwarta tematycznie, obejmująca pięć wykładów. Najpierw prof. Przemysław Matusik przybliżył nam epokę XIX wieku pracy organicznej w Wielkopolsce, później bardzo dobre wystąpienie dra Zbigniewa Kalisza przypominające Fundację z 20-lecia międzywojennego i co istotne, ta wypowiedź skłaniała nas również do zatrzymania się nad ważną kwestią, jaką było i jest aktualnie funkcjonowanie gospodarcze, finansowe Fundacji – o tym często się zapomina, bo Fundacja to piękny, romantyczny dar rodziny Zamoyskich, którzy zdecydowali się oddać swój majątek na rzecz narodu polskiego, to wielki dar serca i rozumu. Okres 20-lecia międzywojennego to okres kryzysu – Władysław Zamoyski kupuje wówczas dobra zakopiańskie na kredyt i jego majątek zostaje obciążony kredytami, które musi spłacać Fundacja. Dlatego w pewnym momencie zarząd i kuratorzy Fundacji podejmują decyzję o sprzedaży Lasów Tatrzańskich, aby wyjść z długów. I tak w 1933 r. lasy zostają sprzedane i na chwilę to uzdrawia sytuację, ale pozostają inne newralgiczne kwestie, jak chociażby wysokie apanaże dla Rady Kuratorów FZK. W przededniu II wojny światowej FZK funkcjonuje z dużymi problemami finansowymi – i doskonale o tym opowiedział dr Z. Kalisz.
Trzecie wystąpienie inaugurujące obchody to wystąpienie dra Piotra Grzelczaka, bardzo interesujące doniesienia naukowe, które pierwszy raz ukazały się w przestrzeni publicznej, ponieważ nikt jeszcze dokładnie nie zbadał okresu FZK pomiędzy rokiem 1939 a 1953 r., czyli do wprowadzenia dekretu rozwiązującego Fundację. I dr Piotr Grzelczak pisze monografię na ten temat. Mam nadzieję, że ukaże się ona się w tym roku jubileuszowym. To jest bardzo ważny temat, z jakimi problemami borykały się osoby zaangażowane przed laty w Fundację. Wystąpienie dr Grzelczaka przybliżyło nam też skomplikowaną sytuację polityczną między partią, która rządzi krajem a ówczesnym wojewodą poznańskim, Feliksem Widy-Wirskim. Wspomniał w nim również o ostatnim prezesie Fundacji Zakłady Kórnickie przed 1953 rokiem, prof. Wiktorze Schrammie, który z wielkim heroizmem próbował odbudować Fundację, a skończyło się to jego aresztowaniem. Czwarty prelegent, który wystąpił 18 marca br. w Sali Lubrańskiego, jest jego wnukiem. Tomasz Schramm opowiadał o swoim dziadku właśnie z perspektywy kogoś bliskiego, kto pamięta tak wybitną postać, jego postawę, jego życiowe wskazówki. A ostatnim prelegentem był prof. Andrzej Gulczyński, obecny przewodniczący Rady Kuratorów FZK, który przybliżył okres Fundacji po restytucji, czyli po 2001 roku do czasów obecnych. To też było bardzo ożywcze spojrzenie pokazujące wielobarwność i wielowymiarowość działań Fundacji, szczególnie poprzez projekty, które Fundacja realizuje.
Konferencja otwierająca obchody 100-lecia Fundacji była bardzo udana, bohaterką konferencji była sama jubilatka. Koncert w wykonaniu Orkiestry Kameralnej Polskiego Radia Amadeus – z charyzmatyczną dyrygentką Anną Duczmal-Mróz, a w szczególności „Orawa” – był wyjątkowy i błyskotliwy. Naprawdę wiele dobrych i pozytywnych emocji oraz wspaniała atmosfera panowały podczas jubileuszu.

Fundacja Zakłady Kórnickie

Zatrzymajmy się przy aktualnych projektach. Jakie przedsięwzięcia powstały z inicjatywy Fundacji Zakłady Kórnickie?

Nieustannie kładziemy nacisk na popularyzację ważnych tematów w przestrzeni publicznej, edukując, kształtując postawy w duchu przyjaźni i patriotyzmu, pracy organicznej i proekologii – wszystko w kontekście zasług rodziny Zamoyskich.
„Drzewo Franciszka” to projekt ekologiczny dający przestrzeń do wymiany poglądów nt. ochrony środowiska naturalnego i zrównoważonego rozwoju, spraw dotyczących naszego klimatu, ekologii integralnej w różnych środowiskach, nowych nasadzeń drzew wzorem Dezydera Chłapowskiego. Bo warto pamiętać, że generał Dezydery Chłapowski zasłynął jako pionier zadrzewień śródpolnych w Polsce. W swoim majątku w Turwi, w Wielkopolsce, wprowadził pasy zadrzewień, które chroniły pola przed wiatrem. „Drzewo Franciszka” od lat kultywuje aktywności proekologiczne i postawy przyjazne środowisku naturalnemu. W ramach tego projektu mamy w Poznaniu Festiwal Ekologii Integralnej.
Kolejnym naszym fundacyjnym projektem jest „Agrokultura”, która propaguje dobre praktyki rolnicze, przedstawia nowoczesne rozwiązania agrotechniczne i trendy we współczesnym rolnictwie. Współpracujemy w tym zakresie z Uniwersytetem Przyrodniczym w Poznaniu. Co roku w ramach projektu odbywa się konkurs „Ucz się na Maksa”, który skierowany jest do uczniów szkół średnich kształcących się w zawodach rolniczych. Dla młodych osób skierowany jest także Ogólnopolski Konkurs Wiedzy i Umiejętności Praca Organiczna 2.0, który w swoich założeniach popularyzuje postawy prospołeczne – integrujące społeczności lokalne wokół wspólnego celu – oraz postawy innowacyjnych działań ekonomicznych opartych na wiedzy. Praca Organiczna 2.0 to jedyny taki projekt, w którym jest duża dowolność do redefiniowania XIX-wiecznego pojęcia pracy organicznej do współczesnych realiów i potrzeb.
Portal „Hrabia Tytus”, odwołujący się do idei patriotyzmu, tożsamości historycznej i narodowej Polaków, nawiązuje do postaci hrabiego Tytusa Działyńskiego, wybitnego polskiego arystokraty, mecenasa sztuki, założyciela Biblioteki Kórnickiej, który zgromadził kilkadziesiąt tysięcy książek i rękopisów, ratując je przed grabieżą. „Hrabia Tytus” to niewątpliwie najpopularniejszy polski portal edukujący na temat historii Polski, ale i świata. Profil obserwuje na Facebooku już blisko 130 tys. osób, a interesujące wpisy na Instagramie śledzi ponad 30 tys. użytkowników tego serwisu.
Naszym najmłodszym, bo 2-letnim przedsięwzięciem, jest „WielkoPolka” – konkurs mający na celu uhonorowanie kobiet aktywnych w Wielkopolsce w trzech kategoriach: edukacja, działalność społeczna i przedsiębiorczość. Nawiązujący do społecznego zaangażowania i cennych wartości, jakie przyświecały Jadwidze Zamoyskiej.

Faktycznie, mnogość inicjatyw FZK i podejmowanych tematów jest imponująca. A który ze współczesnych projektów Fundacji jest Panu najbliższy?

To bez wątpienia Muzeum Matematyki, w skrócie i pieszczotliwie nazwane MuMa (śmiech). Projekt jest w fazie realizacji w Kórniku nad jeziorem Skrzynki Duże. W tym obszarze swoje wsparcie zadeklarowały dwie ważne instytucje na świecie, jakimi są muzeum MoMath w Nowym Jorku oraz Mathematikum w Giessen, w Niemczech.
MuMa ma pokazać wagę i rolę matematyki we współczesnym świecie, jako królową nauk, jako coś, co nas wszystkich otacza i przenika w codziennym życiu. Bez matematyki nie uda się załatwić wielu spraw i podjąć wielu nowych tematów, a nierzadko i ważnych decyzji. Traktuję Muzeum Matematyki jako ogromny krok w rozwoju Fundacji Zakłady Kórnickie, który podkreśli jak istotne jest logiczne, a zarazem krytyczne myślenie. Pragniemy kształcić młodych ludzi, którzy będą asertywni, będą mieć swoje zdanie. Będą posiadać umiejętność logicznego czytania i przetwarzania danych. Zakładam, że MuMa będzie to dzieło nie tylko FZK, ale całego Poznania, środowiska akademickiego, ludzi, który rozumieją wielką potrzebę kształtowania kompetencji matematycznych. Pragnę nadmienić, iż szukamy osób, które będą skłonne zaangażować się w ten projekt.
Matematykę po prostu trzeba polubić – już staramy się to robić, bo corocznie organizujemy Festiwal Matematyki w Kórniku. Ostatnio gościliśmy ponad 1500 osób, co nas niezmiernie cieszy. Młodzi ludzie, dzieci naprawdę chcą eksperymentować z matematyką, chcą się tą nauką bawić. I my, jako Fundacja Zakłady Kórnickie, im to umożliwiamy, odczarowując choć w taki sposób często nielubiany przedmiot, niezrozumiały, trudny, za jaki uważana jest matematyka.

Fundacja Zakłady Kórnickie

Poza jubileuszową sesją naukową w Sali Lubrańskiego otwierającą kalendarz wydarzeń jubileuszowych oraz koncertem w Auli UAM, Fundacja przygotowała w 2025 roku szereg spotkań, wystaw, projektów okolicznościowych. Co jeszcze przed nami?

W majowy weekend (17-18.05.) w Akademii Muzycznej im. Ignacego Jana Paderewskiego w Poznaniu odbędzie się III Ogólnopolski Konkurs Wokalny im. Marii Zamoyskiej, a już 23 maja III edycja konkursu WieloPolka w Polskim Teatrze Tańca. Z jubileuszową wystawą wyjeżdżamy poza Poznań – w październiku br. na Zamku Królewskim w Warszawie będzie miała miejsce konferencja i wystawa poświęcona 100-leciu Fundacji Zakłady Kórnickie, a jeszcze wcześniej, bo w czerwcu i lipcu wystawa w Sejmie i Senacie Rzeczypospolitej Polskiej.
Ponadto 21 września przygotowaliśmy w Kórniku piknik z Władysławem Zamoyskim. Pragnę podkreślić, iż do roku jubileuszowego osoby tworzące Fundację przygotowywały się od czterech lat, zdobywając kompetencje, poszerzając znajomości i kontakty, które skutkowały nawiązywaniem nowych relacji, a co za tym idzie otwierające drzwi do współpracy.

Fundacja Zakłady Kórnickie współpracuje od lat z wieloma ważnymi instytucjami w regionie, z instytucjami o długiej tradycji i bogatym dorobku. Mam tu na myśli: Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, Uniwersytet Przyrodniczy w Poznaniu, Bibliotekę Kórnicką, Instytut Dendrologii, Teatr Muzyczny w Poznaniu czy wspomnianą już Akademię Muzyczną w Poznaniu. Jakie wspólne przedsięwzięcia zaplanowane są w niedalekiej przyszłości?

Już w kwietniu odbędzie się konferencja „Natura i Kultura” na UAM w Poznaniu, popularnonaukowa inicjatywa, która ukierunkowana jest na sprawy szeroko rozumianej kultury, będącej odbiciem przyrodniczych inspiracji, świata, który nas otacza. Obie te dziedziny naszego życia idealnie się przenikają, wchodząc ze sobą w tzw. symbiozę. Jesteśmy ludźmi, którzy powinniśmy być kulturalni, kultura powinna nas pchać do rozwijania piękna przyrody, a nie jej zaśmiecania czy dewastowania.
Współpraca z Teatrem Muzycznym w Poznaniu, z dyrektorem P. Kieliszewskim, obejmuje przygotowywane od kilkunastu lat Salony Poezji. Często wspominam wspaniały Salon Poezji z udziałem Anny Dymnej i bardzo dobre wystąpienie wiceprezydenta Jędrzeja Solarskiego, który podkreślał wagę Fundacji Anny Dymnej oraz tego, co robi artystka dla osób niepełnosprawnych, dla osób potrzebujących. My, jako Fundacja Zakłady Kórnickie, wpisujemy się w ten koncept, pomagamy i wspieramy, a poezja w naszym odczuciu jest niezwykle potrzebna, bez niej człowiek ubożeje.
W tym roku – i to jest olbrzymi sukces Fundacji Zakłady Kórnickie oraz sukces miasta – podpisaliśmy umowę w sprawie organizowania Festiwalu Ekologii Integralnej. I to spowodowało, że z takimi instytucjami, jak Teatr Muzyczny w Poznaniu czy Akademia Muzyczna w Poznaniu, tworzymy wartościowe projekty, w które zaangażowanych jest mnóstwo osób. 4 października ruszamy z koncertem Meli Koteluk w Akademii Muzycznej, a 6 października – również w ramach V edycji Festiwalu Ekologii Integralnej – z koncertem kwartetu VOŁOSI, zespołu stworzonego przez górali z Beskidu Śląskiego oraz muzyków klasycznych związanych z Katowicką Akademią Muzyczną. A na zakończenie tego projektu, bo 09.10., wystąpi zespół PECTUS.
Fundacja Zakłady Kórnickie współpracuje również z Muzeum Narodowym w Poznaniu, Muzeum Niepodległości, z Samorządem Województwa Wielkopolskiego. Ponadto, 16 stycznia br. odbyła się promocja książki „Jadwiga Zamoyska i jej światy. Abecedariusz” pod redakcją prof. Ewy Kraskowskiej. Było widać zaangażowanie rektor UAM prof. Bogumiły Kaniewskiej – w ogóle całe środowisko UAM przyjaźnie patrzy na działania fundacyjne, także środowisko związane z Uniwersytetem Przyrodniczym w Poznaniu, gdzie np. w listopadzie br. zorganizowana będzie konferencja „Nowatorskie aspekty rolnictwa europejskiego w kontekście sytuacji geopolitycznej”.

Fundacja Zakłady Kórnickie

W kontekście rodziny Zamoyskich, warto również wspomnieć o połączeniu wielkopolskiej myśli pracy organicznej z góralszczyzną i folklorem.

Z samorządami tatrzańskimi – zarówno z gminą Zakopane, Starostwem Tatrzańskim, jak i z Bukowiną Tatrzańską – Fundacja od dwóch lat współpracuje bardzo sprawnie, wręcz wzorcowo. Rozpoczynaliśmy poznawać się przy organizacji Roku Jadwigi Zamoyskiej w 2023, stworzyliśmy wspólne projekty, bardzo dobrze wypadła konferencja w Książówce, tj. historyczne miejsce, bo tam mieszkała Jadwiga Zamoyska, jak przyjechała do Zakopanego. Wtedy to miejsce nazywało się Adasiówka, od Adama Raczyńskiego, a później Wł. Zamoyski wybudował jej budynek pod Szkołę Domowej Pracy Kobiet w Kuźnicy, w którym obecnie jest siedziba Tatrzańskiego Parku Narodowego. Podpisaliśmy też umowę z Tatrzańskim Parkiem Narodowym już w roku 2024, Roku Władysława Zamoyskiego.
Kórnickie Stowarzyszenie „Ogończyk” miało pomysł, aby postawić pomnik Władysława Zamoyskiego i my się do tego przyłączyliśmy, a także Starostwo Tatrzańskie – w efekcie tego pomnik stoi w Kórniku i jest bliźniaczo podobny do tego, który stoi w Zakopanem. Pokazuje to łączność pomiędzy Wielkopolską a południem Polski. Ponadto udało przekonać się dyrektora Muzeum Tatrzańskiego – Michała Murzyna, aby jeszcze bardziej zaangażować się w opowieść o Władysławie Zamoyskim i jego matce, Jadwidze Zamoyskiej. I to właśnie robimy – świętowanie imienin ulicy Władysława Zamoyskiego w Zakopanem jest doskonałym przykładem inicjatyw oddolnych, w które włączają się restauratorzy, właściciele pensjonatów itp. Imieniny ulicy już na stale są wkomponowane w kalendarz kulturalny stolicy polskich Tatr – w tym roku uroczystość przypada na 7 lipca. Przywracamy pamięć o rodzinie Zamoyskich w Zakopanem, co nas bardzo satysfakcjonuje.
Władysław Zamoyski miał przecież ogromny wkład w powstanie Tatrzańskiego Parku Narodowego, bo kupując dobra zakopiańskie, zastopował dewastację lasów tatrzańskich. Przyjęto zasadę uprawy lasów tatrzańskich, co podkreślał Zamoyski, że nie robi tego dla siebie, tylko dla przyszłych pokoleń. Niektóre z drzew, które tam rosną, to są nasadzenia jeszcze z czasów Władysława Zamoyskiego.

Ścisła współpraca różnych instytucji i propagowanie wiedzy na temat zasług Zamoyskich już zostało przytoczone w aspekcie kulturalnym, muzycznym, rolniczym, historycznym. Mamy jeszcze wymiar sportowy, sportowej rywalizacji – i wiem, że tutaj również nazwisko Zamoyskich ma nośność.

Bieg Zamoyskiego w czerwcu br. organizowany przez Uniwersytet Przyrodniczy, a w październiku br. przez Kórnickie Centrum Rekreacji, ma oprócz aktywności fizycznej jeszcze jedno oblicze. Pragniemy poprzez ten projekt nakłaniać mężczyzn do badań, do profilaktyki zdrowotnej. Uświadamiamy jednocześnie jak ważny jest aktywny styl życia, a także profilaktyka badań męskich, np. marker z krwi PSA w celu wykrycia nowotworu prostaty. Mężczyźni – badajcie się!

Magda Ciesielska

Magdalena Ciesielska

redaktor prowadząca
REKLAMA
REKLAMA
Fundacja Zakłady Kórnickie
REKLAMA
REKLAMA

Dr n. med. Marta Bogusz | Klinika Młodość Od filtrów do faktów. O mądrej stronie piękna

Artykuł przeczytasz w: 22 min.
Klinika Młodość


Nie wierzy w „cudowne efekty” z Instagrama, za to bezwarunkowo ufa nauce, diagnostyce i indywidualnemu podejściu do pacjenta. Dr n. med. Marta Bogusz, założycielka Kliniki Młodość i organizatorka konferencji „Trendy w estetyce 2025”, opowiada o najnowszych kierunkach w medycynie estetycznej, rosnącej roli zabiegów autologicznych i tym, dlaczego dziś nie wystarczy już tylko dobrze wykonywać zabiegi – trzeba jeszcze umieć słuchać.

Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Łukasz Filipowski

Spotykamy się w przededniu Twojej konferencji „Trendy w estetyce 2025” – to już kolejna edycja wydarzenia, które z roku na rok przyciąga coraz więcej specjalistów. Co przygotowałaś w tym roku? Jakie zagadnienia i tematy postanowiłaś wyeksponować?

Dr n. med. MARTA BOGUSZ: W tym roku postanowiłam skupić się na temacie skutecznej stymulacji tkankowej – nie tylko z perspektywy praktycznej, ale także nauk podstawowych.. Zależy mi na tym, aby przybliżyć uczestnikom mechanizmy związane z epigenetyką, genetyką, fizjologią oraz immunologią, które leżą u podstaw efektywnej pracy z tkankami. Podczas konferencji będziemy rozmawiać o tym, na jakich głębokościach skóry powinniśmy działać, aby osiągnąć maksymalną skuteczność zabiegową, jak dobierać i łączyć poszczególne procedury, oraz jak dostosować częstotliwość pracy do indywidualnych potrzeb skóry. Chcę również podkreślić, że stymulacja tkankowa to nie tylko preparaty iniekcyjne i chemiczne – to także zaawansowane technologie: urządzenia działające na zasadzie termicznej, gazowej, biochemicznej, elektrostymulacji, fototerapii i wielu innych innowacyjnych metod. Medycyna estetyczna daje nam dziś ogrom możliwości, a celem tej edycji jest pokazanie, jak mądrze i świadomie z nich korzystać, aby osiągać długofalowe efekty u pacjentów.

Moją uwagę przykuł panel o komórkach macierzystych, które coraz częściej pojawiają się w kontekście nowoczesnej medycyny estetycznej. Dlaczego ten temat uznałaś za tak ważny podczas tegorocznej konferencji?

Komórki macierzyste, miliGraft, grafty autologiczne jak np. graft zza ucha, to rzeczywiście jedne z najgorętszych nowości w medycynie estetycznej. Temat budzi ogromne zainteresowanie, szczególnie na rynku międzynarodowym, dlatego uznałam, że warto poświęcić cały panel właśnie zabiegom autologicznym. To bardzo obiecujący kierunek, który mocno koncentruje się na naturalnych procesach regeneracyjnych organizmu. Świadomość tych metod wśród specjalistów i pacjentów rośnie, a my chcemy być częścią tej zmiany i rozwijać się razem z globalnymi trendami w medycynie estetycznej. Panel o roli komórek macierzystych we współczesnej estetyce poprowadzi dr n.med. Claudia Musiał. Dodatkowo, podczas konferencji chcemy zmierzyć się z mitami krążącymi wokół tzw. „Ozempic face”. Coraz częściej temat ten budzi kontrowersje i bywa demonizowany – dlatego poświęcimy czas na rzetelną rozmowę z lekarzem obesitologii Szymonem Błaszakiem, o tym, jak podejść do zdrowego, skutecznego odchudzania również w kontekście estetyki twarzy. Chcemy, aby uczestnicy dowiedzieli się, jak unikać negatywnych skutków szybkiej utraty masy ciała i jak wspierać procesy regeneracyjne, aby twarz zachowała młody i naturalny wygląd.

Klinika Młodość specjalizuje się w edukacji w zakresie diagnostyki i leczenia powikłań po zabiegach estetycznych. Nie wyobrażam sobie, aby tego tematu zabrakło podczas konferencji…

I masz rację! Nie zabraknie tego tematu, bo jest niezwykle istotny. Naszym gościem będzie dr hab. n. med. Robert Młosek – radiolog, który na co dzień pracuje z pacjentami z powikłaniami po zabiegach medycyny estetycznej. Dr Młosek specjalizuje się w diagnostyce radiologicznej przy użyciu ultrasonografii o wysokiej częstotliwości. To technologia, która pozwala na bardzo precyzyjne obrazowanie tkanek i struktur anatomicznych, co w kontekście powikłań po zabiegach staje się bezcennym narzędziem. Dzięki takiej diagnostyce możemy skuteczniej lokalizować problemy, trafniej planować leczenie i minimalizować ryzyko powikłań w przyszłości. Będzie to jeden z kluczowych punktów naszej konferencji, bo odpowiedzialna i świadoma medycyna estetyczna to także umiejętność radzenia sobie z niepożądanymi efektami zabiegów, a ultrasonografia to złoty standard w gabinecie estetycznym.

Klinika Młodość
Zespół Kliniki Młodość. Od lewej: Anna Szukalska, lek. Szymon Błaszak, lek. Joanna Błaszak, lek. Anna Kostrzewska, dr n. med. Marta Bogusz, lek. dent. Aleksandra Degis, lek. dent. Natalia Gadzińska, lek. Maria Czwojda, lek. dent. Kay Kwiatkowska

Konferencja nosi nazwę „Trendy w estetyce 2025”, więc nie sposób nie zapytać – jakie nowe kierunki i tendencje w medycynie estetycznej będziecie szczególnie podkreślać podczas tego wydarzenia?

Tę część powierzamy dr Krzysztofowi Biegańskiemu – chirurgowi plastycznemu, który podczas konferencji opowie o trendach w chirurgii plastycznej. Przybliży uczestnikom, co dziś jest na topie, co odchodzi do lamusa, a co wkrótce może stać się nowym standardem. Ale to nie wszystko – dr Biegański spojrzy na trendy przez pryzmat bezpieczeństwa i skuteczności. Bo w chirurgii plastycznej modne rozwiązania muszą iść w parze z odpowiedzialnością wobec pacjenta i najwyższą jakością procedur, zarówno przed, jak i po zabiegu. Wśród prelegentów znajdą się także m.in. prof. Magdalena Górska-Ponikowska, dr Mariusz Borkowski, dr Joanna Zappa-Gawłowska i Piotr Majkowski – każdy z nich pokaże inne oblicze nowoczesnej estetyki: od siły dermokosmetyków, przez lifting bez skalpela, aż po wpływ uzębienia i zgryzu na wygląd twarzy.

Piękny wygląd zaczyna się od środka – to coś więcej niż zabiegi, to także zdrowy styl życia i równowaga organizmu. Na konferencji pojawi się panel „Zdrowe jelita – zdrowa skóra”. Jak bardzo te dwa światy – kosmetologia i dietetyka – przenikają się dziś w codziennej pracy specjalistów?

Musimy jasno podkreślić, że skuteczna stymulacja tkankowa nie jest możliwa bez zdrowego organizmu – również od środka. Skóra to nasz największy organ i jej kondycja zawsze odzwierciedla to, co dzieje się wewnątrz ciała. Jeśli organizm nie funkcjonuje prawidłowo, jeśli mikrobiota jelitowa jest zaburzona, to nawet najlepsze zabiegi mogą nie przynieść oczekiwanych efektów. Dlatego tak mocno podkreślamy podczas konferencji znaczenie holistycznego podejścia – kosmetologia i dietetyka muszą iść dziś ramię w ramię, jeśli chcemy mówić o prawdziwie skutecznej i zdrowej pracy nad wyglądem pacjenta. Stąd obecność na konferencji dietetyka Sebastiana Dzuły, ale także cały panel, który poprowadzę z dr n. biol. Joanną Bartkowiak Wieczorek, tj. Piramida ważności stymulacji tkankowej. Bo najlepsze zabiegi medycyny estetycznej nie pomogą, jeśli nasz organizm jest obciążony silną oksydacją, np. palimy, jemy bardzo dużo cukru lub brak nam aktywności sportowej. Wtedy pieniądze, które wydajemy na zabiegi medycyny estetycznej, wydajemy nieefektywnie.

Jak zmienia się branża medycyny estetycznej, patrząc na Twoją konferencję? Czy widzisz, że eksperci coraz chętniej rozmawiają o powikłaniach i bezpieczeństwie, a mniej o „cudownych efektach” zabiegów?

„Cudowne efekty” zabiegów – czyli, mówiąc wprost, dobrze opakowana marketingowa ściema – wciąż mają swoich odbiorców, ale na szczęście pacjent staje się coraz bardziej świadomy. Coraz więcej osób poszukuje rzetelnej wiedzy, chce rozumieć, co naprawdę działa, a co jest tylko pustym sloganem. Mamy dziś dużo większy dostęp do informacji o tym, co jest skuteczne i bezpieczne, a co może prowadzić do niepożądanych efektów. Zmienia się też rola mediów społecznościowych – coraz więcej specjalistów wykorzystuje je nie jako „słupy reklamowe”, ale jako platformę do budowania dialogu z pacjentem, edukowania i tłumaczenia mechanizmów stojących za zabiegami. To bardzo pozytywny trend, niejako wymuszony przez coraz lepiej wyedukowanych pacjentów, którzy coraz śmielej zadają pytania i są coraz bardziej asertywni.

Czy nie taka powinna być zawsze rola lekarza niezależnie od specjalizacji? Żeby odpowiedzialnie podchodził do swoich pacjentów?

Niestety, medycyna estetyczna to taka dziedzina, w której nadal zbyt łatwo można kogoś „kupić” – czy to celebrytę, który stanie się twarzą kontrowersyjnej kampanii, czy – co gorsza – lekarza, który zapomni o tym, że reprezentuje zawód zaufania publicznego. I to jest niepokojące. Na szczęście pacjenci zaczęli to dostrzegać i mówią „sprawdzam”. Coraz częściej chcą poznać prawdę – nie tylko z poziomu chwytliwej reklamy, ale z realnej wiedzy i odpowiedzialnej praktyki. Bo na końcu chodzi o coś więcej niż estetykę – to ich twarz, zdrowie, a czasem nawet życie.

Klinika Młodość

Odpowiedzialność zawodowa lekarzy i kosmetologów w świetle prawa to kolejny panel, który proponujesz uczestnikom konferencji.

Nasze prawodawstwo wciąż jest niejednoznaczne i niedookreślone. W niektórych obszarach doskonale wiemy, gdzie zaczyna się i gdzie kończy odpowiedzialność lekarza czy kosmetologa w gabinecie estetycznym, ale w innych – prawo zostawia sporo niedopowiedzeń i „szarych stref”, które niektórzy potrafią wykorzystywać. Z tego powodu uznałam, że temat odpowiedzialności zawodowej wciąż wymaga omówienia i to na przykładach z sal sądowych. Naszymi gośćmi będą zatem prawniczki dr r.pr Joanna Podczaszy i Katarzyna Gurgul oraz mec. Anna Kogut. Chcemy pokazać uczestnikom konferencji, również pacjentom, jak poruszać się w tym niełatwym środowisku z większą świadomością i odpowiedzialnością, bo to kwestia nie tylko ochrony specjalisty, ale przede wszystkim bezpieczeństwa pacjenta.
Komu w szczególności dedykowana jest tegoroczna edycja konferencji? Czy to wydarzenie bardziej dla lekarzy, kosmetologów, a może wszystkich, którzy chcą świadomie rozwijać się w branży estetycznej?
Konferencja – tak jak moje gabinety i media społecznościowe – jest dedykowana wszystkim, którzy chcą zgłębiać temat medycyny i kosmetologii estetycznej. Zapraszam zarówno lekarzy, kosmetologów, kosmetyczki, jak i dietetyków, rehabilitantów, fizjoterapeutów czy wszystkich specjalistów, którzy w swojej pracy troszczą się o szeroko pojęty well-being pacjenta. Ale nie tylko – konferencja jest także dla pacjentów i osób, które po prostu chcą wiedzieć więcej, lepiej zrozumieć mechanizmy, procesy i możliwości, jakie daje nowoczesna medycyna estetyczna. Wiedza jest dziś fundamentem bezpiecznych i świadomych decyzji, zarówno po stronie specjalisty, jak i pacjenta.

Miejsce wydarzenia także wybrałaś nieprzypadkowo.

Wybór Polskiej Akademii Nauk był dla mnie naturalny. To przestrzeń, która od lat kojarzy się z rzetelną nauką, pokorą wobec wiedzy i szacunkiem dla faktów. Chciałam, aby nasza konferencja odbyła się właśnie w takim miejscu – gdzie to nie ornamenty, a nauka i merytoryka mają największe znaczenie. PAN to również przestrzeń dialogu, wymiany myśli i doświadczeń, dlatego podczas konferencji nie zabraknie czasu na otwartą dyskusję. Zależy nam, aby uczestnicy nie tylko wysłuchali prelekcji, ale mieli możliwość zadawania pytań i wymiany poglądów, bo właśnie w takim otwartym środowisku rodzą się najlepsze rozwiązania dla branży estetycznej.

Tworzysz przestrzeń, gdzie spotykają się różne specjalizacje – lekarze, naukowcy, kosmetolodzy. Jak ważne jest według Ciebie to interdyscyplinarne spojrzenie na estetykę i zdrowie pacjenta?

W mojej opinii to absolutnie kluczowe! Spójrzmy choćby na tzw. świadomą zgodę. Każdy, kto kiedykolwiek przeszedł zabieg lub operację w szpitalu, pamięta ten moment – zgoda na zabieg, formularz podany do podpisu. Często bywa to jedynie formalność: pacjent zostaje poinformowany i… na tym koniec. Tymczasem dziś coraz częściej mówimy o świadomej zgodzie – o prawdziwej rozmowie, która obejmuje nie tylko opis samego zabiegu, ale także wskazanie jego alternatyw, możliwe scenariusze przed, w trakcie i po procedurze. Bo nawet najlepiej przeprowadzony zabieg nie eliminuje ryzyka niepożądanych efektów. I właśnie ten model zaczyna powoli wkraczać także do gabinetów medycyny estetycznej. Niestety, wciąż zdarza się, że lekarze korzystając z autorytetu zawodu zaufania publicznego, mówią pacjentom zbyt mało. A według mnie to właśnie niedoinformowanie najczęściej prowadzi do nieporozumień i zderzenia nierealnych oczekiwań z możliwościami. Interdyscyplinarna wymiana wiedzy – pomiędzy lekarzami, kosmetologami i naukowcami – to szansa na zmianę tego schematu i wprowadzenie do branży jeszcze większej transparentności oraz odpowiedzialności.

Wciąż zdarzają się pacjenci z nierealnymi oczekiwaniami? Tacy, którzy po przeglądzie Instagrama przychodzą i mówią: „chcę wyglądać jak mój ulubiony celebryta, jeden do jednego”?

Oczywiście! Internet wciąż jest pełen półprawd i mitów, które wprowadzają pacjentów w błąd. Nie dalej jak kilka dni temu w Klinice Młodość pojawiła się dziewczyna, która chciała „podnieść sobie czubek nosa” przy pomocy toksyny botulinowej. To klasyczny przykład nieporozumienia – bo toksyna ogranicza pracę mięśni, zahamuje ich działanie, ale nie działa jak lifting. Efekt? Mięśnie przestają pracować, ale nie sprawi to, że czubek nosa nagle się uniesie – w ruchu owszem poruszać się będzie mniej, ale statycznie nic się nie zmieni. Drugim, równie zaskakującym przypadkiem była prośba o podanie toksyny botulinowej… w ucho, aby ograniczyć uczucie głodu. Najprawdopodobniej ktoś błędnie zinterpretował techniki medycyny chińskiej czy akupunktury i postanowił połączyć je z toksyną botulinową – i w ten sposób w social mediach „urodził się” nowy zabieg. Problem w tym, że nie istnieje żadna publikacja naukowa potwierdzająca skuteczność takiej metody. Takie prośby pokazują, jak pacjenci są podatni na niezweryfikowane informacje z Instagrama czy TikToka. I jak ogromną rolę mamy dziś do odegrania jako specjaliści – by prostować takie mity i tłumaczyć pacjentom mechanizmy, które stoją za każdą procedurą.

Z jakimi emocjami Ty sama podchodzisz do roli organizatorki tak dużego wydarzenia, jakim jest majowa konferencja? Czy wciąż czujesz adrenalinę, jak przy pierwszej edycji?

Bardzo lubię organizować tego typu wydarzenia, bo przyciągają osoby otwarte – zarówno na wiedzę, jak i na inne środowiska. To nie są ludzie zamknięci w bańce jednej specjalizacji, ale eksperci, którzy chcą współpracować i patrzeć na medycynę estetyczną szerzej. A to jest dla mnie ogromnie ważne, bo estetyka nie ogranicza się tylko do jednej profesji czy do zabiegów tylko o charakterze iniekcyjnym – to znacznie szersza i bardziej złożona dziedzina, w której każdy znajdzie swoje miejsce w granicach swojej odpowiedzialności zawodowej. Mam też zupełnie prywatny powód do radości – tegoroczna konferencja będzie dla mnie preludium do premiery mojej nowej książki poświęconej skutecznej stymulacji tkankowej. Tym bardziej nie mogę się doczekać tego spotkania i rozmów, które – jak wiem – wykraczają daleko poza sam program konferencji.

Klinika Młodość
od lewej; lek. dent. Kay Kwiatkowska, lek. dent. Natalia Gadzińska,
lek. dent. Aleksandra Degis

W tej chwili większość Twoich myśli krąży zapewne wokół zbliżającej się konferencji, jednak Klinika Młodość nie próżnuje – co nowego wydarzyło się w ostatnich miesiącach?

Rzeczywiście, sporo się wydarzyło! Wprowadziliśmy kilka nowych zabiegów i rozbudowaliśmy naszą ofertę o technologie, które pozwalają nam działać jeszcze skuteczniej i bardziej precyzyjnie.

Co konkretnie znalazło się wśród tych nowości?

Jedną z najciekawszych procedur jest EndoliftX – zabieg laseroterapii podskórnej, który w Polsce wciąż nie jest jeszcze powszechny. Pracujemy tutaj z użyciem światłowodu o długości fali 1470 nm. Laser ten działa podwójnie – z jednej strony rozbija tkankę tłuszczową w miejscach takich jak podbródek, chomiki, brzuch czy wewnętrzne strony ud, a z drugiej strony działa napinająco, stymulując włókna kolagenowe do odbudowy. To świetna alternatywa dla pacjentów z umiarkowaną wiotkością skóry, którzy nie potrzebują jeszcze klasycznego liftingu chirurgicznego, ale chcą poprawić kontur i jędrność wybranych partii ciała.

Wprowadziliście też MiliGraft i Skin Cells – to także zabiegi regeneracyjne?

Tak, oba zabiegi opierają się na potencjale komórek autologicznych. W przypadku MiliGraftu pracujemy na komórkach macierzystych, pobieramy tkankę tłuszczową pacjenta, przefiltrowujemy ją i uzyskujemy frakcję komórek macierzystych, które następnie podajemy podskórnie lub śródskórnie. To zabieg, który daje świetne efekty regeneracyjne i sprawdza się nie tylko na twarzy, ale też w terapii szyi, dekoltu, dłoni, a nawet przy leczeniu blizn czy łysienia. Z kolei Skin Cells, czyli tzw. graft zza ucha, opiera się na fibroblastach. Pobieramy niewielki wycinek (3-5 graftów) skóry z okolicy za uchem – tam, gdzie fibroblasty są najwyższej jakości – i po przefiltrowaniu oraz połączeniu z osoczem podajemy je najczęściej śródskórnie. Świetnie sprawdza się to np. w regeneracji skóry po usunięciu implantów żelowych lub blizn, kiedy tkanka była narażona na przewlekły stan zapalny i degradację.

A Cellular Matrix?

To kolejny zabieg z obszaru autologii, czyli wykorzystania własnych zasobów organizmu. Cellular Matrix łączy kwas hialuronowy z osoczem bogatopłytkowym w jednym podaniu i stymuluje skórę do odbudowy w sposób naturalny. Takie terapie cieszą się coraz większą popularnością wśród pacjentów szukających alternatywy dla klasycznych wypełniaczy.

Rozwinęliście też ofertę laserów i peelingów – jak to wygląda teraz?

Zdecydowanie! Mamy teraz pełne spektrum długości fali, co daje nam ogromne możliwości. Pracujemy m.in. na laserze tulowym, który sprawdza się w odmładzaniu i leczeniu przebarwień, laserze Neauvia 1470 nm (działającym zarówno podskórnie, jak i śródskórnie), CO2, laserze erbowo-yagowym ablacyjnym i nieablacyjnym również w obszarze powiek, oraz DVL, a także neodymowo-yagowym do usuwania teleangiektazji („naczynek”) z twarzy i kończyn. Dzięki temu możemy łączyć terapie laserowe z innymi procedurami i działać na różne potrzeby pacjentów – od leczenia blizn, przez lifting skóry, po modelowanie konturów twarzy i ciała. Do tego dochodzi pełne spektrum nowych peelingów kwasowych i rozwój tzw. procedur łączonych. Protokoły łączone to obecnie najskuteczniejsze podejście w nowoczesnej medycynie estetycznej, bo dają możliwość działania kompleksowego – bez skupiania się wyłącznie na jednym problemie.

Z pewnością pacjentki pytają Cię o skuteczność i bezpieczeństwo tych nowości – na co sama zwracasz największą uwagę, wprowadzając nowe technologie do gabinetu?

Najważniejsza jest dla mnie podstawa naukowa – wiedza oparta na rzetelnych badaniach i pracach przeglądowych. Kiedy analizuję nową technologię, nie wystarczy mi pojedynczy przypadek kliniczny czy krótkoterminowy efekt. Zależy mi na tym, aby dana technologia była już dojrzała, dobrze przebadana i poparta solidnymi metaanalizami. Z drugiej strony, rynek cały czas oczekuje nowości – dlatego zwróciłam się w kierunku zabiegów autologicznych, bo to obszar, który jest bezpieczny. W przeciwieństwie do niektórych zabiegów chemicznych, do których podchodzę z większą ostrożnością. Dobrym przykładem jest tutaj kwas polimlekowy – jeszcze do niedawna bardzo modny w podawaniu w okolice dolnych powiek. Ja nigdy nie zdecydowałam się wprowadzić go do naszej praktyki i okazało się, że miałam rację – na początku tego roku Urząd Wyrobów Medycznych wydał oficjalny komunikat zakazujący podawania tego preparatu w okolice powiek z uwagi na wysokie ryzyko powstania grudek i nierówności. Dlatego każdą nowość w gabinecie oceniam przez pryzmat nauki i rzetelnych danych, a nie chwilowej mody czy „efektu wow” w mediach społecznościowych. Patrzę na metaanalizy i prace przeglądowe, które obejmują szerokie grupy pacjentów – bo to one dają nam poczucie bezpieczeństwa i odpowiedzialności wobec naszych pacjentów.

Czy widzisz, że oczekiwania pacjentek i pacjentów zmieniają się? Czy dziś częściej szukają naturalnego efektu, regeneracji skóry niż spektakularnych „szybkich” metamorfoz?

Widzę tu pewien dualizm. Z jednej strony pacjenci coraz częściej oczekują naturalnego efektu – nie chcą zmieniać rysów twarzy, chcą po prostu wyglądać świeżo i zdrowo. Z drugiej strony wielu z nich wciąż marzy o natychmiastowym rezultacie. Naszą misją jest edukowanie pacjentów i tłumaczenie im, czym jest realna odpowiedź komórkowa, bo to proces, który nigdy nie dzieje się z dnia na dzień. Owszem, możemy osiągać bardzo dobre efekty, ale jeśli działamy systematycznie, z umiarem i bez przesady w częstotliwości zabiegów. To trochę jak z podlewaniem roślin – jeśli będziemy podlewać je rozsądnie i regularnie, pięknie się rozwijają. Jeśli zaś przesadzimy lub zaniedbamy ten proces, szybko pojawią się problemy. Podobnie jest ze skórą – ona lubi mądre i długofalowe podejście.

Klinika Młodość

Jakie globalne lub lokalne trendy w estetyce uważasz obecnie za najbardziej inspirujące?

Nie wiem, czy powinniśmy mówić tutaj o trendzie, ale dla mnie niezmiennie najważniejsze jest bezpieczeństwo. Takim game changerem w medycynie estetycznej stało się obrazowanie ultrasonograficzne. To narzędzie, które pozwala nam zrozumieć indywidualną anatomię pacjenta – zobaczyć, jak zbudowana jest jego tkanka, jaka jest grubość skóry i tkanki podskórnej, gdzie dokładnie przebiegają mięśnie czy struktury naczyniowe. Dzięki temu możemy działać precyzyjnie i odpowiedzialnie. Przykład? Czasem zdarza się, że zamiast podać toksynę botulinową w żwacz, trafiamy w mięsień śmiechowy – i zaburzamy u pacjenta symetrię uśmiechu. Dlatego ultrasonografia staje się dla mojego zespołu lekarzy nieodłącznym elementem codziennej pracy i czymś, co powinno być standardem w nowoczesnej medycynie estetycznej. Ponieważ jesteśmy na bieżąco, aby weryfikować swoją pracę. W Klinice Młodość wprowadziliśmy także system skanowania twarzy 3D AURA, ponieważ klasyczne zdjęcia nigdy nie oddadzą nam w 100% tego, co faktycznie dzieje się ze skórą i twarzą pacjenta. Skan 3D pozwala nam dokładnie ocenić strukturę skóry, symetrię twarzy i jej proporcje. To narzędzie diagnostyczne, które wspiera zarówno planowanie zabiegów, jak i kontrolę efektów terapii. Pacjent również widzi na takim obrazie znacznie więcej niż na zwykłej fotografii – widać m.in. różnice w objętości, napięciu i teksturze skóry, poprawie jej jakości – niwelowania zmarszczek, przebarwień, rumienia. Dla nas to dodatkowy element budowania świadomej i indywidualnej ścieżki zabiegowej.

Zatem odpowiedzialna medycyna estetyczna powinna dziś koncentrować się na bezpieczeństwie?

Także na diagnostyce i na myśleniu! Pamiętasz pewnie czasy, gdy sprzedawało się pacjentom pakiety – na przykład dziesięciu zabiegów mezoterapii, najlepiej co dwa tygodnie? Dziś wiemy już, że to nie jest najlepsze podejście. Znając mechanizmy odpowiedzi komórkowej, wiemy, że warto działać etapami i z większą uważnością. Teraz najpierw obserwujemy reakcję skóry po jednym zabiegu i dopiero wtedy decydujemy, co będzie najlepsze dla pacjenta. Odpowiedzialna medycyna estetyczna to dziś nie tylko bezpieczeństwo, ale też elastyczne i świadome planowanie terapii – dostosowane do indywidualnych potrzeb skóry i jej tempa regeneracji.

A diagnostyka? Dlaczego jest tak ważna?

Pacjent powinien przychodzić na zabieg zdrowy – to absolutna podstawa. A jeszcze kilka lat temu mało kto zastanawiał się nad ogólnym stanem zdrowia pacjenta czy jego chorobami przewlekłymi. Pacjent przychodził i „kupował” zabieg jak produkt w sklepie spożywczym. Dziś wiemy, że takie podejście jest nieodpowiedzialne. Ogromną rolę w zmianie tego myślenia odegrała pandemia COVID-19, która pokazała, jak ważna jest szczegółowa diagnostyka i wywiad zdrowotny. Sami widzieliśmy w gabinetach, że przejście COVID-19 lub nawet szczepienie przeciwko temu wirusowi u niektórych pacjentów mogło powodować reakcje niepożądane po zabiegach medycyny estetycznej – choćby zwiększoną tendencję do obrzęków, dłuższe gojenie czy reakcje zapalne. To było dla nas nowe zjawisko, bo COVID-19 był przecież nowym wirusem i nie mieliśmy jeszcze pełnych danych. Podobnie jest z chorobami autoimmunologicznymi – to stosunkowo nowe zjawisko, o którym w medycynie mówi się szerzej dopiero od 10-20 lat, a w skali nauki to wciąż nie jest bardzo długi czas. Jeszcze kilkanaście lat temu wielu pacjentów z Hashimoto, toczniem czy innymi zaburzeniami autoimmunologicznymi poddawano standardowym zabiegom bez większej refleksji nad wpływem tych chorób na proces gojenia czy ryzyko powikłań. Stąd tak ważne jest, by pacjenci byli dobrze zdiagnozowani i świadomi swojego stanu zdrowia przed podjęciem terapii.

Klinika Młodość

Pacjentki do gabinetu medycyny estetycznej trafiają, często szukając samoakceptacji. To duże wyzwanie?

Musimy pamiętać, że medycyna estetyczna nie rozwiąże wszystkich problemów. Pacjentki często przychodzą po poprawę nastroju czy samooceny – i choć zabieg może pomóc, czasem potrzebne jest coś więcej. Dlatego w Klinice Młodość zapewniamy także wsparcie psychiatryczne, jeśli widzimy, że pacjentka tego potrzebuje. To szczególnie ważne w pracy z osobami po powikłaniach, które – i z takimi przypadkami spotykamy się w naszym gabinecie – bywają źródłem traumy. Tacy pacjenci potrzebują nie tylko dobrej korekty, ale też zrozumienia, empatii i odbudowania zaufania.

Na co uczulasz Wasze pacjentki, kiedy po raz pierwszy przekraczają próg gabinetu? Czy jest jakaś „złota zasada”, która zawsze im towarzyszy?

Stawiamy na dialog z pacjentem – to dla nas absolutna podstawa. Już podczas pierwszej wizyty prosimy, by pacjentka otwarcie mówiła o tym, jakie zabiegi miała wykonywane wcześniej. To niezwykle ważne, bo różne procedury potrafią wzajemnie na siebie oddziaływać, a brak tej wiedzy może prowadzić do reakcji krzyżowej i w konsekwencji – do powikłań. Bez szczerej rozmowy nie ma bezpiecznego planu zabiegowego.

Gdybyś miała wybiec myślami 10 lat do przodu – jak wyobrażasz sobie przyszłość medycyny estetycznej? Czy będziemy pracować już wyłącznie na poziomie komórkowym, czy może pojawią się zupełnie nowe, nieoczywiste kierunki?

Myślę, że przyszłość medycyny estetycznej to przede wszystkim praca na poziomie komórkowym, epigenetycznym i genetycznym. W tym tkwi prawdziwy potencjał – nie tylko w poprawianiu wyglądu, ale w głębokim zrozumieniu, jak funkcjonuje nasza skóra, jak się starzeje i jak możemy wpływać na te procesy u źródła. Nasza skóra zawiera miliardy komórek – a każda z nich niesie konkretne informacje, reaguje na środowisko, styl życia, dietę, stres. Myślę, że za 10 lat zabiegi będą mniej inwazyjne i oparte na realnej analizie biologicznej pacjenta, a nie tylko na jego wyglądzie zewnętrznym. I bardzo mnie to cieszy, bo właśnie w tym kierunku powinniśmy iść – w stronę świadomej, mądrej estetyki.

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
Klinika Młodość
REKLAMA
REKLAMA

Toyota Professional Bońkowscy | Kupno samochodu dostawczego to dopiero początek zabawy

Artykuł przeczytasz w: 17 min.
Toyota Professional Bońkowscy


Salon Toyota Professional w Sadach to nie tylko miejsce zakupu samochodów dostawczych – to przestrzeń, w której motoryzacja spotyka się z biznesem, nowoczesnym podejściem do obsługi i… pszczołami na dachu. Dominika i Darek Bońkowscy opowiadają, jak stworzyli pierwszy w Polsce salon Toyota Professional, dlaczego kupno auta użytkowego to dopiero początek zabawy i jak zmienia się rynek samochodów dostawczych.

Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Maciej Sznek, Escargofoto, Toyota Central Europe

Czy pamiętacie wieczór otwarcia salonu Toyota Professional w Sadach? Salon zamienił się wówczas w wybieg dla modelek. Jakie emocje Wam wtedy towarzyszyły?

Dominika Bońkowska: Przyznam, że było to dość odważne i kontrowersyjne zestawienie – samochody dostawcze i moda to połączenie, które na pierwszy rzut oka może wydawać się nietypowe. Choć trzeba dodać, że samochody dostawcze są również nieodłącznym elementem transportu odzieży. (śmiech) Naszym głównym celem było przyciągnięcie jak największej liczby klientów do salonu oraz pokazanie im, że otwieramy nowy punkt w Sadach, który wyróżnia się wyjątkowo silną obsługą mechaniczną. W 2019 roku na rynku było niewiele samochodów dostawczych Toyoty, a z perspektywy biznesowej, utrzymanie tak dużego obiektu, w którym znajdowałyby się tylko modele dostawcze, wydawało się nieopłacalne. Dlatego zdecydowaliśmy się z pełną premedytacją wprowadzić do salonu w Sadach kompleksową ofertę usług blacharskich, lakierniczych oraz serwis mechaniczny. Naszym celem było wyjście na rynek z informacją, że w północno-zachodniej części miasta klienci mogą spotkać się z szeroką ofertą Toyoty, a także samochodów używanych.
Darek Bońkowski: To, co w tamtym czasie stanowiło pewną innowację, to fakt, że samochody dostawcze sprzedawaliśmy bezpośrednio z salonu, a nie z placu. Nie były to pojazdy wystawiane w tradycyjny sposób, lecz oferowaliśmy je w eleganckim, profesjonalnym otoczeniu, co miało na celu podniesienie komfortu zakupu i podkreślenie wyjątkowości naszej oferty. Samochód dostawczy to przede wszystkim narzędzie pracy – pojazd użytkowy, niezbędny w wielu branżach. Dziś coraz częściej za sterami firm, które stereotypowo kojarzone były z mężczyznami, stoją kobiety. Niezależnie od tego, czy mówimy o branży budowlanej, logistycznej czy innej, to właśnie kobiety coraz częściej podejmują decyzje zakupowe, również w zakresie wyboru samochodów dostawczych. Stąd też nasz pomysł na tak „kobiecy” akcent podczas wieczoru otwarcia – chcieliśmy podkreślić, że świat motoryzacji, a zwłaszcza segment samochodów dostawczych, dynamicznie się zmienia, stając się coraz bardziej otwartym i dostosowanym do różnorodnych potrzeb klientów, niezależnie od płci.

Wspomnieliście Państwo, że w tamtym czasie oferta samochodów dostawczych Toyoty była dość ograniczona. Mimo to zdecydowaliście się na stworzenie salonu dedykowanego właśnie tym pojazdom – to dość odważne podejście. Co skłoniło Was do takiej decyzji?

Darek Bońkowski: Samochodów dostawczych nie możemy traktować w tych samych kategoriach co osobowy – nie wystarczy powiedzieć, że mamy dwa modele i na tym koniec. Samochody użytkowe mają wiele „twarzy”. Jeden model dostawczy może występować w ogromnej liczbie konfiguracji – w różnych wysokościach i długościach, co daje szeroką paletę możliwości. Innego pojazdu będzie potrzebowała firma budowlana, innego firma kurierska, a jeszcze innego piekarnia. Kluczową rolę odgrywa tutaj kwestia zabudowy – to właśnie ona dostosowuje dany samochód do specyficznych potrzeb biznesu, sprawiając, że oferta dostawczych Toyot była i jest znacznie bardziej różnorodna, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.
Dominika Bońkowska: W tamtym czasie byliśmy pierwszą stacją Toyota Professional w Polsce. Toyota, wchodząc w segment samochodów dostawczych, poszukiwała zaufanych partnerów, którzy mogliby współtworzyć i rozwijać tę nową gałąź marki. Co istotne, przystąpienie do programu Toyota Professional nie było obowiązkowe – był to świadomy wybór dealerów, którzy chcieli zaangażować się w ten projekt i zaoferować klientom kompleksową obsługę pojazdów użytkowych. Dla nas było to naturalnym krokiem, ponieważ od lat kładliśmy duży nacisk na profesjonalny serwis oraz indywidualne podejście do klientów biznesowych.

Toyota Professional Bońkowscy

Jakie było największe wyzwanie, gdy otwieraliście salon w Sadach?

Darek Bońkowski: Toyota ogłosiła, że program Toyota Professional będzie funkcjonował niezależnie od sprzedaży samochodów osobowych, a dealerzy, chcąc uzupełnić swoją ofertę, mogli wygospodarować na swoich placach miejsce na jedno, dwa auta użytkowe. My jednak znaleźliśmy się w zupełnie innej sytuacji – dysponowaliśmy dużym obiektem w Sadach, który mogliśmy w pełni zaadaptować pod sprzedaż samochodów dostawczych. Postanowiliśmy więc pójść o krok dalej i stworzyć przestrzeń dedykowaną właśnie temu segmentowi, więc największym wyzwaniem okazało się… zatowarowanie salonu. (śmiech) To jest duży obiekt, a dostępność aut użytkowych w tamtym czasie była mocno ograniczona. Musieliśmy znaleźć sposób, aby efektywnie zagospodarować przestrzeń i jednocześnie zapewnić klientom szeroki wybór, mimo że liczba dostępnych modeli była początkowo niewielka.

Jak duży jest salon i co klienci mogą w nim znaleźć?

Darek Bońkowski: Nasz obiekt jest naprawdę duży – ma około 3200 metrów kwadratowych, dlatego podzieliliśmy tę przestrzeń na różne strefy. Znajdują się tu samochody dostawcze, samochody używane oraz rozbudowane zaplecze warsztatowe. Posiadamy zarówno warsztat mechaniczny, jak i blacharsko-lakierniczy, więc z jednej strony mamy przestrzeń typowo sprzedażowo-wystawienniczą, a z drugiej – pełne zaplecze techniczne.

Toyota Professional Bońkowscy

To porozmawiajmy chwilę o samochodach. Jakie modele samochodów dostawczych obecnie oferuje Toyota Professional?

Darek Bońkowski: Samochody dostawcze Toyoty są dostępne pod nazwą PROACE, w tym w wersjach Proace City, Proace oraz Proace Max, które różnią się wielkością i przeznaczeniem, dostosowując się do różnych potrzeb biznesowych.
Dominika Bońkowska: Decyzja o zakupie samochodu użytkowego to dopiero początek zabawy. (śmiech) Taki pojazd może pełnić wiele różnych funkcji – może być brygadówką, mobilnym warsztatem, chłodnią, bankowozem, a nawet specjalistycznym autem do przewozu kwiatów, sukienek czy mebli. Niezależnie od potrzeb, jesteśmy w stanie dostosować samochód tak, aby idealnie spełniał oczekiwania klienta. Możliwości są praktycznie nieograniczone, a my pomagamy znaleźć najlepsze rozwiązanie.

Najbardziej zaskakujące zastosowanie PROACE’a, z jakim przyszło Wam się zmierzyć?

Dominika Bońkowska: Przez lata realizowaliśmy mnóstwo nietypowych adaptacji samochodów użytkowych, dostosowując je do różnych branż i indywidualnych potrzeb. Jednak jednym z najbardziej chwytających za serce projektów było przystosowanie PROACE’a do potrzeb rodziny opiekującej się osobą z niepełnosprawnością. Pojazd musiał zostać dostosowany tak, aby pomieścić wózek inwalidzki i zapewnić wygodny transport. Dlatego zamontowany został specjalny podnośnik, który ułatwiał wsiadanie i wysiadanie, a przestrzeń w pojeździe zaprojektowano tak, aby zapewnić maksymalny komfort i bezpieczeństwo podczas podróży. To była wyjątkowa realizacja, bo pokazała, że samochód dostawczy może pełnić znacznie więcej funkcji niż tylko użytkowe czy biznesowe. Może realnie ułatwiać codzienne życie i dawać rodzinom większą swobodę w poruszaniu się. Takie projekty są dla nas szczególnie ważne, bo za każdą zabudową stoi ludzka historia, emocje i potrzeba, na którą możemy odpowiedzieć.
Darek Bońkowski: Wersja City doskonale sprawdza się zarówno w przypadku rodzin wielodzietnych, jak i w transporcie osób. Dzięki osobnym siedziskom pasażerowie mają znacznie więcej przestrzeni i komfortu niż w tradycyjnym samochodzie typu combi. To rozwiązanie, które łączy funkcjonalność auta użytkowego z wygodą rodzinnego vana, dlatego świetnie sprawdza się nie tylko jako samochód rodzinny, ale także jako pojazd do przewozu osób – na przykład w ramach usług transportowych czy jako shuttle bus.
Dominika Bońkowska: Na narty jeździmy tylko PROACE’em! To idealny samochód na zimowe wyprawy – przestronny, wygodny i praktyczny. Zresztą, co roku przed feriami widzimy zwiększone zainteresowanie wynajmem właśnie tego modelu. Niezależnie od tego, ile byśmy ich mieli na stanie, wszystkie znikają błyskawicznie. Klienci doceniają przede wszystkim jego przestronność, możliwość zabrania całego ekwipunku narciarskiego oraz komfort podróży nawet na dłuższych trasach.

Toyota Professional Bońkowscy

Jak wygląda proces dopasowania samochodu do indywidualnych potrzeb klienta biznesowego, który trafia do salonu z konkretnymi wymaganiami dla swojego biznesu?

Darek Bońkowski: W naszym salonie mamy dedykowaną osobę, która zajmuje się dopasowaniem samochodu do indywidualnych potrzeb klienta biznesowego. Proces ten zaczyna się od szczegółowej rozmowy – siadamy z klientem i analizujemy jego wymagania, branżę, w której działa, oraz sposób, w jaki pojazd będzie wykorzystywany. Następnie dobieramy odpowiednie elementy zabudowy, tak aby samochód spełniał wszystkie oczekiwania i maksymalnie wspierał codzienną pracę. Wiele konfiguracji mamy dostępnych od ręki, ale jeśli potrzeby są bardziej specyficzne, możemy zaprojektować i wykonać zabudowę na indywidualne zamówienie. Bardzo istotnym aspektem jest w takim przypadku homologacja, ponieważ każda modyfikacja pojazdu musi być zgodna z obowiązującymi przepisami i dopuszczona do ruchu. Dzięki temu klient ma pewność, że jego pojazd nie tylko spełnia jego potrzeby biznesowe, ale również jest w pełni legalny i bezpieczny na drodze.

W styczniu bieżącego roku w Polsce zarejestrowano 1373 osobowe i dostawcze pojazdy z gamy Toyota Professional. To wzrost o 97% w porównaniu z tym samym okresem 2024 roku. W dziesiątce najpopularniejszych samochodów dostawczych znalazły się wszystkie trzy modele z rodziny PROACE. W segmencie użytkowych aut z napędem elektrycznym udział Toyota Professional wzrósł do 24,2%. Skąd taki skok?

Darek Bońkowski: Kluczowe okazały się dostępność oraz zaufanie, jakie Toyota wypracowała sobie na rynku samochodów użytkowych, mimo że przez długi czas nie mieliśmy pełnej gamy modelowej. To, że osiągnęliśmy tak imponujący wynik, jest tym większym sukcesem, jeśli weźmiemy pod uwagę, że PROACE MAX pojawił się dopiero w IV kwartale ubiegłego roku. Toyota Professional konsekwentnie budowała swoją pozycję, stawiając na niezawodność, kompleksową obsługę biznesową i elastyczne rozwiązania dla klientów. Połączenie tego z coraz lepszą dostępnością samochodów sprawiło, że nasze modele zaczęły zdobywać coraz większą popularność, co widać w statystykach sprzedaży. Co więcej, na rynku widzimy wyraźny trend profesjonalizacji biznesów. Kiedyś przedsiębiorcy kierowali się zasadą „im większy samochód, tym lepiej” – duży pojazd pozwalał zabrać wszystko, co było potrzebne i niepotrzebne. Dziś podejście jest inne. W branży usługowej, zwłaszcza remontowej czy instalacyjnej, poruszanie się dużym samochodem po mieście staje się coraz większym wyzwaniem. Coraz więcej firm zamiast maksymalnie dużego auta wybiera mniejszy, ale nadal bardzo użytkowy pojazd, który jest bardziej funkcjonalny w miejskich warunkach, łatwiejszy w parkowaniu i tańszy w eksploatacji. Właśnie dlatego Toyota Professional, oferując różne warianty PROACE idealnie wpisuje się w potrzeby współczesnych biznesów. Klienci oczekują dziś nie tylko przestrzeni ładunkowej, ale przede wszystkim rozwiązań, dopasowanych do ich realnych warunków pracy.
Dominika Bońkowska: Nie bez znaczenia są także warunki, na jakich oferujemy nasze samochody. Klienci biznesowi oczekują dziś nie tylko niezawodnego pojazdu, ale również profesjonalnej obsługi i rozwiązań finansowych, które wspierają rozwój ich firm. Dlatego stawiamy na korzystne opcje leasingu, atrakcyjne finansowanie oraz elastyczne formy zakupu, dopasowane do realnych potrzeb przedsiębiorców. Ważnym elementem naszej oferty jest także samochód zastępczy na czas naprawy, bo w biznesie liczy się ciągłość działania – przestój to realna strata. Ogromnym atutem jest również gwarancja na milion kilometrów, która daje klientom pewność, że ich auto będzie niezawodne przez długie lata. Warto podkreślić, że zmieniło się także podejście do wizerunku w biznesie. Skończyły się czasy, kiedy ekipa remontowa podjeżdżała pod dom klienta starym, wysłużonym samochodem, z którego kapał olej na nowo położoną kostkę brukową. Coraz więcej firm dba nie tylko o jakość usług, ale także o spójny, profesjonalny wizerunek, a samochód dostawczy stał się jego ważnym elementem. Nie tylko przewozi sprzęt czy materiały, ale także buduje zaufanie i pokazuje standard, jaki firma reprezentuje. 

Toyota Professional Bońkowscy

Jak wygląda przyszłość samochodów dostawczych z napędem elektrycznym? Czy przedsiębiorcy są już gotowi na elektryfikację floty, czy wciąż dominują obawy związane z zasięgiem i infrastrukturą ładowania?

Darek Bońkowski: Może się okazać, że elektryfikacja w segmencie samochodów użytkowych będzie postępować znacznie szybciej niż w przypadku aut osobowych. Dlaczego? Ponieważ w przypadku samochodów dostawczych trasy są precyzyjnie zaplanowane, co pozwala lepiej zarządzać zasięgiem i procesem ładowania. Firmy transportowe i usługowe dokładnie wiedzą, ile kilometrów ich pojazdy pokonują każdego dnia, w jakich godzinach są wykorzystywane i kiedy mogą być ładowane. To zupełnie inna sytuacja niż w przypadku prywatnych użytkowników, którzy często obawiają się, czy ich samochód elektryczny sprawdzi się w nieprzewidywalnych warunkach. Dodatkowo w wielu miastach wprowadza się strefy czystego transportu, co sprawia, że pojazdy elektryczne stają się dla biznesu nie tylko ekologicznym, ale i praktycznym wyborem. Firmy coraz częściej dostrzegają także korzyści ekonomiczne – niższe koszty eksploatacji, ulgi podatkowe i możliwość uzyskania dopłat sprawiają, że inwestycja w elektryczną flotę staje się coraz bardziej opłacalna.

Wróćmy do salonu. Spektakularna metamorfoza salonu w Sadach, zgodna z wytycznymi Toyota Retail Concept spowodowała duże zmiany. To pierwszy po takiej modernizacji salon w Europie. Co się zmieniło?

Dominika Bońkowska: To na pewno pierwszy po zmianach taki salon w Polsce – przestrzeń w pełni dedykowana samochodom użytkowym, zaprojektowana zgodnie z nowoczesnymi standardami obsługi i sprzedaży. Nie chodzi tylko o sam wygląd salonu, ale o zupełnie nowe podejście do kontaktu z klientem, które stawia na intuicyjność, personalizację i cyfryzację. Odchodzimy od tradycyjnego modelu sprzedaży, gdzie klienci byli obsługiwani zza biurka, a dokumentacja była wypełniana ręcznie. Dziś większość formalności możemy załatwić cyfrowo – od konfiguracji samochodu, przez dobór odpowiedniego finansowania, aż po podpisanie umowy. Cały proces stał się bardziej elastyczny, płynny i dopasowany do potrzeb współczesnych przedsiębiorców, którzy cenią swój czas i chcą mieć pełną kontrolę nad zakupem. Kolejną istotną zmianą jest nowe podejście do obsługi klienta w samym salonie. Zależy nam na tym, by od pierwszego momentu, gdy ktoś wchodzi do środka, czuł się zaopiekowany – nie poprzez klasyczne stanowisko recepcyjne, ale bezpośredni kontakt z doradcą już przy samochodzie. W końcu samochody sprzedaje się, stojąc przy nich, a nie siedząc przy biurku. Klient ma być prowadzony przez proces naturalnie, z naciskiem na jego potrzeby i sposób, w jaki faktycznie użytkuje pojazd.
Darek Bońkowski: Ważnym elementem było odświeżenie fasady budynku, aby nadać jej bardziej nowoczesny wygląd, spójny z koncepcją Toyota Retail Concept. Zależało nam na tym, by salon nie tylko funkcjonalnie odpowiadał na potrzeby klientów, ale również wizualnie wpisywał się w nowoczesne standardy. Równie istotnym aspektem było dostosowanie wysokości bram wjazdowych, tak aby mogły przez nie swobodnie przejeżdżać pojazdy o różnych gabarytach, niezależnie od wysokości zabudowy.

Toyota Professional Bońkowscy


Jakie opinie zbieracie wśród klientów?

Dominika Bońkowska: Klienci często mówią, że czują się u nas swobodnie i komfortowo, jak w miejscu, które sprzyja zarówno pracy, jak i rozmowie. To nie jest typowy salon, gdzie wpada się tylko na chwilę, załatwia formalności i wychodzi. Jeśli ktoś zostawia u nas auto w serwisie, może spokojnie popracować, napić się kawy, a nawet nawiązać rozmowę z innymi, którzy również korzystają z naszych usług. Tworzy się tu pewna społeczność, w której klienci nie tylko kupują samochody, ale też dzielą się doświadczeniami i inspirują nawzajem. To dla nas ogromnie ważne, bo pokazuje, że udało nam się stworzyć miejsce, które łączy ludzi i odpowiada na realne potrzeby współczesnego biznesu.

Czym Toyota Professional zaskoczy nas w tym roku?

Darek Bońkowski: W tym roku stawiamy na PROACE MAX, co oznacza, że nasza oferta samochodów użytkowych staje się w pełni komplementarna. Dzięki temu mamy teraz pełne spektrum rozmiarów i możliwości – od kompaktowego PROACE CITY, przez wszechstronnego PROACE, aż po największego i najbardziej pojemnego PROACE MAX. To model, który idealnie uzupełnia gamę Toyota Professional, dając naszym klientom jeszcze większy wybór i elastyczność w dopasowaniu pojazdu do ich biznesowych potrzeb. Teraz każdy przedsiębiorca, niezależnie od skali działalności, znajdzie w Toyocie dostawcze rozwiązanie skrojone na miarę.

Salon w Sadach to nie tylko samochody, ale także… pszczoły. Jak poradziły sobie w trakcie remontu i jak dziś wygląda Wasze zaangażowanie w ich ochronę?

Dominika Bońkowska: Pszczoły to niezwykle ważna część naszej proekologicznej misji, dlatego na czas remontu zadbaliśmy o to, by miały odpowiednie warunki i pełne bezpieczeństwo. W ramach projektu Let’s go BEEyond konsekwentnie realizujemy działania wspierające ich populację, niezależnie od okoliczności. Przez cały czas kontynuowaliśmy inicjatywy edukacyjne i ekologiczne, w tym ekowarsztaty dla dzieci, które pomagają budować świadomość o kluczowej roli pszczół w naszym ekosystemie. Dla nas troska o środowisko to długofalowe zobowiązanie – nie chwilowy projekt, ale stały element filozofii Toyota Professional Bońkowscy.

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
Toyota Professional Bońkowscy
REKLAMA
REKLAMA

Katarzyna Jakubowska. Dyrektor Wielkopolskiej Loży BCC | Sztuka budowania relacji w biznesie

Artykuł przeczytasz w: 14 min.
Katarzyna Jakubowska Dyrektor Wielkopolskiej Loży BCC


W biznesie relacje są kluczowe – to one decydują o sukcesie, partnerstwie i możliwościach rozwoju. Katarzyna Jakubowska przeszła drogę od „twardego zadaniowca” do liderki, dla której wartości, zaufanie i prawdziwe zainteresowanie drugim człowiekiem stały się fundamentem pracy. Dziś, jako Dyrektor Wielkopolskiej Loży BCC, jednoczy przedsiębiorców i tworzy przestrzeń do budowania trwałych, wartościowych relacji w wielkopolskim środowisku biznesowym.

Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Katarzyna Sierszeńska

Twoja ścieżka zawodowa obejmuje zarządzanie sprzedażą, współpracę z międzynarodowym biznesem, rozwój kluczowych relacji i protokół biznesowy. Jak te doświadczenia wpłynęły na Twój sposób pracy i podejście do budowania relacji?

KATARZYNA JAKUBOWSKA: Rzeczywiście, trochę tych doświadczeń się nazbierało. (śmiech) Ponad 20 lat poruszania się w świecie biznesu, zwłaszcza międzynarodowego, otwiera umysł, daje szersze perspektywy. Zaczynając swoją drogę zawodową, byłam tzw. twardym zadaniowcem, z wysoko postawioną potrzebą sukcesu i atrybutami lidera. Z czasem, przyjmując coraz większe obszary odpowiedzialności zarówno w kontekście wielkości zespołów, budżetów czy obszaru geograficznego, nabywałam coraz więcej pokory. Ważniejsze bowiem stawały się dla mnie dwie perspektywy – pozostania w zgodzie z własnymi wartościami oraz prawdziwe zainteresowanie drugim człowiekiem. Podkreśliłabym tu słowo prawdziwe. Jesteśmy w Polsce relatywnie świeżą demokracją, na przełomie wieku, ciągle uczącą się jeszcze reguł kapitalizmu. Nasza kultura pracy, zakładane biznesy opierały się na twardych ekonomicznych parametrach, a tzw. zasób ludzki miał być siłą sprawczą. Myślę, że wiesz, co mam na myśli. Na szczęście od kilkunastu lat na efektywne zarządzanie biznesem spogląda się bardziej holistycznie, rozumiejąc, że relacje, zarówno te wewnątrz, jak i zewnętrzne stają się często determinantą sukcesu lub jego braku. Biznes międzynarodowy wie to od dawna, dlatego równie mocno skupia się na celu i na budowie relacji. U nas to ciągle proces, który dopiero nabiera rozpędu i zrozumienia, że przecież biznes robimy zawsze z osobą, a nie firmą, a najchętniej z tą, którą znamy i lubimy.

Jakie kompetencje są kluczowe w świecie biznesu? Jakie umiejętności są niezbędne w pracy z przedsiębiorcami i liderami?

Elastyczność, otwartość i naturalność. Dziś pozerstwo, sztuczność, politykierstwo nie są dobrze widzianymi praktykami. Zresztą tak naprawdę nigdy nie były. Być może dodawały tzw. atrybutu władzy. Pozornego. Przedsiębiorcy, którzy wykonują „taniec kogutów” wokół siebie, stanowiący element wzajemnych negocjacji, często kończą bez dopięcia transakcji. Obserwowałam dziesiątki takich sytuacji. Inwestorzy i przedsiębiorcy z Bliskiego Wschodu, Azji oraz Stanów Zjednoczonych, najpierw poznają człowieka. Dopiero jak okazuje się reprezentować określone wartości, odpowiednią kulturę biznesu i oczywiście zaplecze niezbędne do współpracy, następuje istotne otwarcie rozmów.

Pracowałaś w środowisku międzynarodowym, współpracując z globalnymi markami i zarządami firm. Jakie różnice w kulturze biznesowej najbardziej Cię zaskoczyły?

Cały czas środowisko międzynarodowe jest mi bliskie. Trochę żartem, trochę serio – przed laty zaskoczyło mnie jak Amerykanie potrafią szybko rozpocząć znajomość podczas bankietu, czy innego spotkania o charakterze biznesowo-towarzyskim, zrewidować podczas 3-5 minutowej rozmowy Twoją „przydatność” biznesową i z czarującym uśmiechem podziękować oraz przenieść się do kolejnego rozmówcy. To o tyle było zaskakujące i zabawne, że nasze narodowe small-talki, długość powitania i pożegnania oraz wymiana uprzejmości, często po prostu nie zostawiają czasu na to co najistotniejsze, czyli ocenę faktycznych przestrzeni do wzajemnego zrobienia. Tam nikogo to nie razi, co więcej niegrzecznie jest zatrzymywać kogoś na dłuższą rozmową.

Relacje biznesowe to klucz do sukcesu. Jak buduje się wartościowe kontakty w świecie, gdzie networking często sprowadza się do wymiany wizytówek?

Taki networking, o którym wspominasz, to strata czasu. Niestety sama co kilka lat czyszczę pudełko z wizytówkami, ponieważ ani osoby, ani firmy nic mi nie mówią. Pamiętam doskonały wykład w Akademii Dyplomacji w Waszyngtonie, czym jest wizytówka, z jaką atencją powinniśmy ją dawać i przyjmować. Największą uważność w tym zakresie wykazują Azjaci. Współpracując z Koreańczykami i Japończykami, otrzymywałam wizytówkę przekazaną obiema rękoma, wraz z ukłonem. To jak powierzenie kawałka siebie, swojej tożsamości. Tu oczywiście dochodzą różnice kulturowe. Niemniej skanowanie elektronicznych wizytówek czy wsuwanie do ręki komuś własnej wizytówki nie jest ani dobrą, ani elegancką, ani przede wszystkim skuteczną metodą działania. Wartościowy kontakt to uważność i skupienie się na rozmówcy, lepiej przez kilka minut z prawdziwą, wzajemną atencją podejść do rozmowy, aniżeli czuć satysfakcję z ilości wydanych i zebranych wizytówek.

Katarzyna Jakubowska Dyrektor Wielkopolskiej Loży BCC

Jakie spotkanie lub rozmowa szczególnie zapadły Ci w pamięć w Twojej karierze?

Jedno, które od razu przychodzi mi na myśl, to osobista rozmowa z Philipem Kotlerem, twórcą i guru nauki marketingu. Podczas konferencji, na której Pan Profesor był głównym gościem, traf chciał, że znaleźliśmy się po jej zakończeniu wspólnie w tej samej windzie, a i pokój w hotelu mieliśmy na tym samym piętrze. To były lata, kiedy Prof. Kotler współpracował intensywnie ze Stevem Jobsem przy koncepcie Apple Store. Podczas 15 minut rozmowy, najpierw zadał mi kilka pytań o moje życie zawodowe i wyzwania, z którymi się borykam, by potem w kilku zdaniach skonkludować i powiedzieć jedno, które mi zostało w pamięci: „To nie będzie łatwe, ale jeśli czujesz, że to jest dobra droga, idź nią. Ja bym poszedł.” Przywołuję to zdanie w głowie, ilekroć mam wątpliwości, czy jakaś droga jest dobra. I jeśli czuję, że tak, po prostu nią idę. Choć oczywiście nie wiem, co na taką decyzję powiedziałby dziś Profesor.

Masz doświadczenie w zakresie dyplomacji i protokołu biznesowego – to rzadka i niezwykle cenna umiejętność. Jakie znaczenie mają te kompetencje w budowaniu relacji zawodowych, zwłaszcza w środowisku międzynarodowym? Jakie wyzwania wiążą się z odpowiednim kształtowaniem wizerunku i budowaniem relacji na wysokim szczeblu? Czy dostrzegasz różnice w podejściu do dyplomacji biznesowej w Polsce i innych krajach, gdzie miałaś okazję współpracować?

Dyplomacja to międzynarodowy język reguł. Jest absolutnie niezbędna, jeśli chcesz działać w biznesie międzynarodowym. Oczywiście kojarzyć się może z wizytami oficjeli, głów państw, ceremoniałami czy pierwszeństwem, ale to także cała paleta wydawać by się mogło drobiazgów, które jednak rzutują na to, czy wiesz jak się zachować, co powiedzieć, gdzie usiąść, kogo komu przedstawić, kogo przepuścić w drzwiach itd. W protokole biznesowym wiele reguł ma uniwersalne znaczenie, na które zawsze warto nałożyć specyfikę danego kraju czy regionu, by mieć swobodę w zachowaniu, gdziekolwiek się jest. Dotyczy to również działania na naszym rodzimym rynku, tu też ciągle jest bardzo wiele jeszcze do zrobienia. Wielu liderów prosi o indywidualne konsultacje, co zawsze z dużą przyjemnością czynię, bo wiem, jaki to ma wpływ na ich komfort, ale i wprost przekłada się na biznes. Natomiast jeszcze większą radością odczuwam, gdy przedsiębiorcy chcą by i ich zespoły stawały się profesjonalną wizytówką firmy. Taka wiedza daje swobodę zachowania podczas spotkań, pozytywną pewność siebie, umiejętność otwierania i budowania relacji, a będąc gościem w takiej firmie, czujemy się od pierwszego kontaktu z recepcją czy sekretariatem wyjątkowo, jakby właśnie na nas wszyscy tam czekali.

W zeszłym roku objęłaś funkcję Dyrektora Loży Wielkopolskiej BCC. Jakie są Twoje pierwsze spostrzeżenia na temat wielkopolskiego biznesu? Czy coś Cię szczególnie zaskoczyło lub zainspirowało?

Jestem urodzoną poznanianką, więc zalety i słabości ludzi z tej części Polski są mi dość dobrze znane. (śmiech) Czy coś mnie zaskoczyło? Może to, że jesteśmy nadal tak bardzo asekuracyjni w relacjach biznesowych, ostrożni i nieufni. Wszystkie te cechy znikają, jeśli bariera zostaje przełamana, a w zasadzie nie bariera tylko zapora i to niekiedy niczym wielka Zapora Hoovera. Wtedy stajemy się niezwykle lojalnymi i serdecznymi osobami, chętnie budującymi głębsze relacje. To cudowne i wyjątkowe, jednak zastanawia mnie na ile pewne tematy, współpraca, dialog i działanie mogłyby iść sprawniej, gdyby nie trzeba było najpierw zajmować się niwelowaniem tej zakorzenionej w nas ostrożności.

Jak oceniasz przedsiębiorczość w Wielkopolsce w porównaniu z innymi regionami w Polsce? Jakie widzisz mocne strony, a jakie wyzwania stoją przed lokalnym biznesem?

To trudne pytanie, mam zbyt mało wiedzy o stanie przedsiębiorczości w poszczególnych regionach, by móc pokusić się o skalę porównawczą. Wiem jednak, że jesteśmy bardzo pracowitymi, nie szukającymi poklasku przedsiębiorcami. Dostrzegam jednak dość duże przyzwyczajenie do klastrowania, zamykania się jednych środowisk na drugie. Tu wyraźnie dostrzegam różnice. Jest wiele dużych miast w Polsce, gdzie poszczególne środowiska współpracują ze sobą, tworząc tym samym z jednej strony silne lobby przedsiębiorców, z drugiej – realizując wspólnie wiele ważnych lokalnych inicjatyw.

Katarzyna Jakubowska Dyrektor Wielkopolskiej Loży BCC

Jakie są główne cele i misja Loży Wielkopolskiej BCC? Jakie wartości przyświecają organizacji i w jaki sposób wspieracie przedsiębiorców?

Loża Wielkopolska BCC ma tożsame cele jak cały Business Centre Club. Jesteśmy organizacją ogólnopolską, najstarszym i największym klubem przedsiębiorców indywidualnych w Polsce, dzięki czemu, na mocy ustawy, możemy skutecznie reprezentować interesy przedsiębiorców w Radzie Dialogu Społecznego, a na naszym terenie w Wielkopolskiej Radzie Dialogu Społecznego. Jesteśmy obecni w Wielkopolskiej Radzie Rynku Pracy, Radach Gospodarczych oraz Komitetach sterujących oraz współpracujemy z innymi branżowymi organizacjami. W ramach samego BCC mamy kilkanaście Komisji, w których skupiamy ekspertów i praktyków z danych środowisk, by opiniować i wnioskować o zmiany legislacyjne w Polsce. Firma Grant Thornton, jedna z 5 największych firm konsultingowych, wyróżniła BCC na podium jako Partnera Społecznego Dekady 2014-2023, w zakresie aktywności legislacyjnej. Mamy w swoich strukturach kilkudziesięciu znakomitych ekspertów, niemalże ze wszystkich branż. Od kiedy BCC zostało założone w 1991 r. przez nieżyjącego już Marka Goliszewskiego, skupiało wokół swojego Klubu nie tylko biznes polski, ale i nawiązywało silne relacje międzynarodowe. Wspomnę tylko, że wśród honorowych Członków BCC znajdują się takie osobistości świata jak: Margaret Thatcher, Bill Clinton, Aleksander Kwaśniewski, prof. Leszek Balcerowicz, Tony Blair, Lech Wałęsa, Papież Franciszek czy Wolodymir Zalensky. Ta lista jest naprawdę długa.
Ponadto to, o co dbamy w sposób szczególny, to relacje, które stanowią o sile Klubu, dając przestrzeń naszym Klubowiczom do nowych kontaktów, rozwoju biznesu, podnoszenia własnych kompetencji czy dzięki polisie bezpieczeństwa, gwarancję wsparcia wobec instytucji zewnętrznych, w sytuacji zagrożonego interesu gospodarczego.

Co wyróżnia Lożę Wielkopolską BCC na tle innych organizacji biznesowych?

Niemalże wszystkie elementy, o których wspomniałam powyżej. Przede wszystkim jesteśmy organizacją ogólnopolską, o zasięgu międzynarodowym i reprezentacji ustawowej pracodawców, co oznacza, że nasz głos jest słyszany. To nas odróżnia od organizacji lokalnych. A od kilku innych o zasięgu krajowym tym, że relacje w BCC są w centrum uwagi, ich jakość, selektywność środowiska oraz wysoki poziom merytoryki, kultury biznesowej i etyki działania.

Jak wygląda współpraca BCC z władzami samorządowymi oraz centralnymi?

Odpowiedź na to pytanie nie będzie jednoznaczna, ponieważ współpraca to zawsze zaangażowanie dwóch stron i otwartość do takiej współpracy. Od ubiegłego roku nastąpił powrót do dialogu pomiędzy środowiskiem biznesu i stroną rządową. Tu bez wątpliwości można podkreślić bardzo dużą zmianę, wobec ośmiu wcześniejszych lat. Wystarczy śledzić scenę polityczną ostatnich tygodni, by dostrzec wyraźne otwarcie i oddanie głosu przedsiębiorcom w zakresie określenia przez nich potrzeb deregulacyjnych, inwestycyjnych czy kierunków rozwoju w zakresie nowych technologii oraz zmieniających się realiów i potrzeb globalnych. Władza samorządowa natomiast to trochę inna historia, ale wszystko tak jak wspomniałam na wstępie, ma swój początek w chęci podjęcia współpracy. Mamy w wielu podmiotach administracji lokalnej bardzo dobre relacje. Wzajemne poszanowanie zawsze jest podstawą naszej aktywności.

Katarzyna Jakubowska Dyrektor Wielkopolskiej Loży BCC

Wspomniałaś o ważności relacji w BCC. Czy możesz zdradzić, z jakich form współpracy i budowy takich relacji Wasi klubowicze mogą korzystać?

Jako klub ogólnopolski mamy wydarzenia centralne, m.in. najbardziej rozpoznawalną i obecną na mapie Polski od ponad 20 lat, Wielką Galę Liderów Polskiego Biznesu, gdzie co roku spotyka się grono kilkuset przedsiębiorców. W tym roku ta liczba sięga 700 przedsiębiorców. Drugim wyjątkowym wydarzeniem jest na pewno BCC for the Future, Liderzy Jutra im. Marka Goliszewskiego, gdzie wyróżnienia odbierają najbardziej prężni młodzi Liderzy. Dwukrotnie w roku odbywa się też ogólnopolski Biznes Mixer, podczas którego środowisko biznesu może poznać się wzajemnie. Do tego bardzo ważnym elementem są wydarzenia lokalne, mające miejsce w kilkudziesięciu Lożach regionalnych. Loża Wielkopolska BCC to jedna z aktywniejszych, intensywnie rosnących struktur na przestrzeni ostatnich miesięcy. Co dwa miesiące spotykamy się w większym gronie, w towarzystwie ekspertów, przedstawicieli świata nauki, polityków oraz innych ciekawych dla ludzi biznesu osób, które nie tylko są wartościowymi mówcami, ale przede wszystkim poruszają bieżące tematy gospodarcze, dostarczając wysoki poziom wiedzy eksperckiej. Każde z naszych spotkań ma część wiedzy merytorycznej, gospodarczej, podatkowej, legislacyjnej, drugą cześć inspiracyjną i trzecią – networkingową. Obok takich spotkań dostępne są śniadania biznesowe naszych Partnerów, możliwość udziału w wydarzeniach objętych Patronatami BCC czy spotkaniach relacyjnych przy dobrej muzyce i winie.

Czy polski biznes jest dziś wystarczająco aktywny w dialogu społecznym i politycznym? Jaką rolę powinny odgrywać organizacje takie jak BCC w budowaniu lepszego klimatu dla przedsiębiorców?

Gdyby zapytać biznes czy chciałby być bardziej słuchany i słyszany, odpowiedź byłaby jednoznacznie pozytywna. Jednym z ważniejszych obszarów, o które od dłuższego czasu wnioskujemy jest pilne wprowadzenie działań deregulacyjnych. Nie jesteśmy sami w tych postulatach, o podobne działanie zabiega również środowisko urzędników przytłoczonych nadmiarem przepisów, które zacieśniają wolność i swobodę prowadzenia działalności z jednej strony, z drugiej – zainteresowanie inwestorów naszym regionem, a kolejnej – poczucie bezpieczeństwa działania w zgodzie z obowiązującym prawem. Następnym ważnym punktem jest potrzeba silnej komórki w strukturach rządu odpowiedzialnej za gospodarkę. To kolejny z postulatów, który powinien być szybciej i skuteczniej wprowadzony w życie. Żyjemy w czasach dużej zmienności czynników zewnętrznych, geopolitycznych i technologicznych, z utratą łatwego prognozowania czy przewidywalności, więc zwinność gospodarcza wydaje się być jedną z istotniejszych obecnie kompetencji managerskich, ale do tego potrzebne jest właściwe podłoże ustawo-prawne.

Jakie plany i cele stawia sobie Loża Wielkopolska BCC na najbliższe lata?

Mam wewnętrzne przekonanie, że głos przedsiębiorczej Wielkopolski powinien być głośniej słyszany na mapie kraju. Jesteśmy 3 regionem, po województwie mazowieckim i śląskim, które generuje największe wpływy do budżetu. Chcemy i mamy do tego wszelkie umocowania i kompetencje jako BCC, by stać się jednym z najsilniejszych środowisk regionalnych. Budujemy aktywnie naszą społeczność, zapraszamy selektywnie do naszego grona, pozostając jednak bardzo otwartymi na całe środowisko biznesu. Jako, że bliskie mi są doświadczenia ze współpracy z biznesem międzynarodowym, od czego zaczęłyśmy tę rozmowę, chciałabym, aby w Loży Wielkopolskiej BCC, którą mam przyjemność prowadzić, obecnie były najlepsze praktyki międzynarodowe, jakość, wartościowe relacje, otwartość mentalna i wysoka kultura biznesu. To dziś przyciąga coraz większe grono przedsiębiorców i jestem przekonana, że będzie to stały trend również na nadchodzące lata.

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
Katarzyna Jakubowska Dyrektor Wielkopolskiej Loży BCC
REKLAMA
REKLAMA

Jubileusz 30-lecia firmy Lafrentz. Od dwóch biurek do silnej grupy kapitałowej– historia, którą napisał zespół

Artykuł przeczytasz w: 15 min.
Lafrentz Polska 30 lat


Dziś Lafrentz to firma o ugruntowanej pozycji na rynku, która gwarantuje bezpieczeństwo inwestycji, zaangażowanie zespołu, specjalistyczną wiedzę z poszczególnych branż. To nie jest zwykła opowieść o firmie budowlanej, to historia ludzi, którzy przez 30 lat zbudowali coś więcej niż konstrukcje – zbudowali relacje, doświadczenie i markę, która dziś wspiera inwestorów na każdym etapie realizacji. Od skromnych początków przy dwóch biurkach po grupę kapitałową z silnym zespołem, który realnie zmienia otaczającą nas przestrzeń. Z prezesem Lafrentz Maciejem Durskim rozmawiam o pięknym okrągłym jubileuszu oraz o historii stworzonej przez wspaniałych ludzi, pracowników firmy, którzy są i jej fundamentem, i motorem napędowym.


Rozmawia: Magdalena Ciesielska | Zdjęcia: Materiały prasowe Lafrentz

Wspominałeś niedawno o wstążkach na „przyjęcie”. Zatem jak przebiegła uroczystość związana z jubileuszem 30-lecia firmy Lafrentz?

MACIEJ DURSKI: Jubileusz świętowaliśmy 21 lutego w Porcie Sołacz – i to nie był przypadek. Dokładnie 30 lat temu, w ówczesnym Meridianie, rozpoczęła się historia Lafrentz Polska. To było pierwsze oficjalne spotkanie, kiedy zaczynaliśmy działalność w Polsce, więc uznałem, że to idealne miejsce na podsumowanie tych trzech dekad. Zaprosiłem ludzi, którzy byli częścią tej historii – pracowników, byłych współpracowników, osoby, które budowały firmę od podstaw. Był to wieczór dla zespołu Lafrentz – zarówno tych, którzy pracują tu od lat, jak i tych, którzy już są na emeryturze, ale zostawili swój ślad w firmie. W sumie było nas ponad 90 osób. Przygotowaliśmy film podsumowujący historię Lafrentz, były wspólne zdjęcia, chwile wspomnień i refleksji. To nie było wydarzenie stricte formalne – zależało mi, by była to okazja do rozmów, spotkań i świętowania.
Co ciekawe i warte podkreślenia, że historia początków Lafrentz sięga 1945 roku, więc w tym roku obchodzimy w ogóle jubileusz 80-lecia marki, a także 30-lecie jubileuszu Lafrentz Polska. Tegoroczna uroczystość w Porcie Sołacz to była okazja, by spojrzeć wstecz na projekty, które ukształtowały naszą firmę i podziękować tym wszystkim ludziom, którzy od lat są częścią naszej historii, nieustannie budując silny wizerunek i pozycję firmy.

Początki firmy Lafrentz można by zestawić z garażowymi początkami znanych osób, bo w jednym i drugim przypadku trudne początki przyniosły zachwycający efekt i rezultat prac.

Podczas uroczystości jubileuszowej opowiedziałem o trzech dekadach pracy Lafrentz i początkach, które naprawdę nie były łatwe… Pierwsze wynajęte biuro, gdzie rozpoczynaliśmy, jeden telefon, dwa biurka i projekty rysowane ręcznie – teraz nikt sobie tego nie wyobraża, (śmiech) a tak wówczas wyglądał nasz start, bez jakichkolwiek fajerwerków. Z panem Januszem Szostakiem, ówczesnym prezesem Lafrentz, siedzieliśmy naprzeciwko siebie, w wynajmowanym pokoju w Transprojekcie Poznań, przy ul. Chłapowskiego, zastanawiając się, o co tym Niemcom chodzi. (śmiech) Pierwsze biuro doskonale pamiętam – był to pokój nr 308. (śmiech) Po pewnym czasie zmieniliśmy siedzibę na ul. Starowiejską, potem kupiliśmy już nasz budynek przy ul. Zbąszyńskiej. Następnie, gdy rozwój firmy spowodował nowe rekrutacje i zatrudniliśmy nowe osoby, wynajęliśmy większy metraż w Wysogotowie, a stamtąd przenieśliśmy się tutaj, gdzie się spotykamy, czyli przy ul. Kamiennogórskiej 22 w Poznaniu.

Dodatkowo posiadacie biura terenowe…

Tak, związane są z kontraktami nadzoru i najczęściej znajdują się przy budowach. W innych miastach mamy też nasze oddziały, tj. biuro projektowe w Katowicach, w Szczecinie oddział Lafrentz Home, który zajmuje się kompleksowym wykończeniem i aranżacją wnętrz. Resztę zespołu Lafrentz stanowią ludzie zatrudniani na kontrakty.

Lafrentz Polska 30 lat

Czy pomiędzy Tobą, 25-latkiem startującym w biznesie budowlanym, a panem Januszem, który jest pokolenie starszy od Ciebie, kiedykolwiek doszło do ostrej wymiany zdań, tzw. różnicy pokoleń?

Ani na początku współpracy, ani przez 30 lat znajomości, nie było pomiędzy nami żadnej sprzeczki. Uświadomiłem to sobie niedawno. Nie wiem, kto z kim bardziej wytrzymał, (śmiech) – ja z Januszem czy Janusz ze mną. Wiele wspólnie spędzonych godzin, rozmów, zastanawiania się, co dalej… i nikt do nikogo nie miał pretensji… Zero konfrontacji… Ta relacja również idealnie wpisuje się w temat więzi międzyludzkich, przyjaźni biznesowych, a w szczególności atmosfery wśród pracowników, jaka panuje w miejscu pracy.

Ilu pracowników jest obecnie na pokładzie Lafrentz?

To ogromny zespół, zapewniamy pracę dla ponad tysiąca osób, w różnych formach zatrudnienia.
Jakie osiągnięcia Lafrentz uważasz za najważniejsze w historii firmy?
Właśnie ludzie – to oni pozwolili mi stworzyć Lafrentz. Są niezaprzeczalnym fundamentem naszych wspólnych sukcesów, lojalni, zaangażowani, utalentowani, dobrze wykształceni, z ogromną wiedzą i bogatym doświadczeniem w swojej branży; ponadto odpowiedzialni za powierzone obowiązki, wykazujący się kreatywnością, otwartą głową i myśleniem nieszablonowym… Wielokrotnie powtarzam, że Lafrentz nie ma linii produkcyjnej, nie ma maszyn, ma TYLKO i aż tylko ludzi. Bez nich nie miałbym jakichkolwiek szans, aby iść dalej, aby rozwijać biznes przez trzy dekady.
W zespole mamy osoby, które są z nami od ponad 25 lat, kilkanaście osób pracuje tu ponad 20 lat, a około 100 osób ma staż dłuższy niż 15 lat. Można powiedzieć, że mam szczęście do ludzi, którzy zbudowali ze mną tę firmę, ale wiem, że nie byliby oni pracownikami Lafrentz, jeśli nie otrzymaliby też czegoś w zamian… I nie myślę tu tylko o wynagrodzeniu…

Lafrentz Polska 30 lat

Czyli jaki aspekt pracy w Lafrentz najbardziej doceniają pracownicy?

Niewątpliwie jest to atmosfera w pracy, na którą ja również zwracam ogromną uwagę. Często słyszę taką pozytywną opinię „u Was jest tak fajnie, wesoło, bez patosu”. Do mnie drzwi są zawsze otwarte, jestem dostępny dla pracowników. Zapraszam, aby podzielić się swoim spostrzeżeniem, cenną uwagą, aby w przyjacielskiej atmosferze opowiedzieć o swoich problemach, trudnościach. Dobra atmosfera w pracy, swoboda, możliwość wypowiadania się na różne tematy – to moje priorytety. Pracownik jest po prostu wysłuchany, nie jest zbywany, chcę w ten sposób pokazywać, jak doceniam współpracę, jak ważne jest dla mnie nawiązywanie i podtrzymywanie dobrych relacji międzyludzkich. Bo tak na logikę, jeśli nie zaufałbym ludziom, którzy na drugim końcu Polski budują potężną inwestycję, co by mi przyszło z zadufania i zamknięcia się w swoim gabinecie? Mam na myśli i nadzory, i wielkie projekty, ale i współpracę w Lafentz Home, gdzie oferujemy kompleksowe wykończenia i aranżację wnętrz, dodatkowo Lafrentz Construction, budownictwo kubaturowe i przemysłowe czy Lafrentz Energy gdzie przygotowujemy projekty farm fotowoltaicznych, wiatrowych czy też magazynów energii. Każdy nasz dział jest usługowy, jesteśmy firmą oferującą kompleksowe usługi, a cała praca obraca się wokół ludzi. To praca z ludźmi, ręka w rękę, i praca dla ludzi, więc jakbyśmy sobie nie ufali, nie tworzyli zgranej ekipy, dobrej atmosfery – byłoby według mnie kiepsko.

Czy te trzy dekady funkcjonowania Lafrentz można nazwać podróżą, podróżą w nieznane, podróżą ryzykowną, pewnego rodzaju wyzwaniem?

Bezsprzecznie można. (śmiech) W pewnym momencie Niemcy zaczęli zamykać swoje oddziały, stwierdzili, że nie będą w polskie biura inwestować i – jeśli dobrze pamiętam – w roku 2004 holding został rozwiązany i pozostały tylko cztery oddziały. Natomiast ja z panem Januszem Szostakiem zostaliśmy bez kapitału, bez wsparcia, który miał być ukierunkowany na rozwój firmy budowlanej. Lafrentz wtedy był w pierwszej trójce firm w Niemczech, miał potężną siłę – jeśli oni zrealizowaliby swój plan, to dzisiaj bylibyśmy ogromną firmą budowlaną w Polsce. Ale życie napisało inny scenariusz… Pozostawieni sami sobie, w latach 1998-2000 rozpoczęliśmy działalność consultingową i zaczęliśmy realizować nadzory inwestorskie nad drogami, mostami i tego typu infrastrukturą w naszym kraju, wpisując w tę słynną tabelkę „Nie posiadamy doświadczenia, ale mamy olbrzymi potencjał”. (śmiech) Powoli zaczęliśmy przebijać się na rynku, bo podobnych do naszej były wówczas trzy firmy, więc konkurencja mała. Dzisiaj są już trzydzieści trzy takie firmy, albo i więcej.
Przez wiele lat funkcjonowania Lafrentz posiłkuję się powiedzeniem Janusza Szostaka „Nieraz trzeba podjąć szybką decyzję niezmąconą znajomością zagadnienia”, trzeba umieć podejmować ryzykowne decyzje, działać tu i teraz, patrzeć perspektywicznie w przyszłość. Tego się przez lata nauczyłem.

Lafrentz Polska 30 lat

Byłeś współzałożycielem i jednocześnie pracownikiem firmy, pełniłeś wiele ról…

Na początku istnienia firmy robiłem prawie wszystko, zgodnie z powiedzeniem „żadnej pracy się nie boję”. (śmiech) Były prezes Janusz i wiceprezes Maciej plus jeden komputer. Przygotowywałem dokumentację do przetargów, składałem oferty, rekrutowałem ludzi, jeździłem na rozmowy, spotkania z inwestorami. Robiłem wówczas ok. 8 tys. km miesięcznie. I wyrzucałem śmieci z biura. (śmiech)

Obecnie zatrudniasz wielu specjalistów na wysokich stanowiskach. Czy miałeś problem z delegowaniem zadań, obowiązków? Z wyzbyciem się poczucia „wiem najlepiej i nikt mnie nie zastąpi”?

Współczuję dyrektorom, prezesom wielu firm, którzy nie umieją lub po prostu nie chcą dzielić się obowiązkami. Nie potrafią delegować zadań. Współczuję im, bo oni nawet będąc na wakacjach, na urlopie, nie odpoczywają. Każda z takich osób myśli, że nie można jej zastąpić, co według mnie jest dużym błędem, wręcz porażką, bo najważniejsze jest przecież zdrowie i umiejętne korzystanie z życia.
W tej materii odwaga stała się dla mnie niezwykle istotna, tzn. gdy po raz pierwszy odważyłem się przekazać obowiązki, delegować zadania. I to uważam za swój osobisty sukces, moment wręcz przełomowy i dla firmy, i dla mnie samego, że się na taką decyzję zdobyłem. Wielu z nas powtarza jak mantrę „work life balance”, ale tylko nieliczni czerpią z tych słów prawdziwą naukę i potrafią tak pokierować swoim życiem, aby praca nadawała sens życiu, ale nie była tylko i wyłącznie jego sensem. Trzeba pozbyć się przyzwyczajenia, że wiemy wszystko najlepiej…
W 2008 roku objąłem funkcję prezesa w Lafrentz i wówczas zaryzykowałem, podjąłem decyzję o zatrudnieniu dyrektorów i powierzeniu im konkretnych obowiązków. To był dla mnie milowy krok. Oczywiście, że do tej pory sprawdzam, pomagam, jestem z nimi na każdym etapie projektu, wsłuchuję się w głosy pracowników, ale nie zadręczam siebie wszystkim. Doszedłem do wniosku, że jeżeli mam rozbudować firmę o inne działy, moje jedno serce by nie wytrzymało, a dwóch serc nie sposób mieć…
Aktualnie zginąłbym bez Pawła Kubackiego, Dyrektora Zarządzającego Lafrentz, który mnie stawia do pionu, gdy wdrażam się w szczegóły poszczególnych prac i projektów. Paweł otwarcie i szczerze mówi „musisz sobie dać spokój, nie możesz robić tego, co kiedyś”, „kto jak nie Ty będzie myślał o rozwoju firmy i miał trzeźwy umysł w negocjacjach”. I to jest prawda, nie można skupiać się na detalach, na rzeczach, od których ma się wyspecjalizowanych pracowników. Ja już mogę pozwolić sobie na inny poziom pracy, aby scalać te wszystkie szczegóły w jeden korzystny, wizjonerski projekt.

Lafrentz Polska 30 lat

Pod koniec ubiegłego roku podjąłeś jeszcze jedną kluczową decyzję a propos dzielenia się obowiązkami…

(śmiech) Tak, z dniem 1 grudnia 2024 roku do zarządu dołączył Mateusz Durski, obejmując stanowisko Wiceprezesa Lafrentz. To dla mnie ważny moment, bo wiem, że przyszłość firmy jest w dobrych rękach. Sukcesja to temat, który dla wielu przedsiębiorców jest wyzwaniem – u nas ten proces przebiegł naturalnie. Nie muszę się martwić o to, co będzie dalej – wiem, że Lafrentz będzie kontynuować swoją drogę z ludźmi, którzy rozumieją jej DNA i wartości.
Od początku dobrze odnalazł się w nowej roli, szybko dostrzegł, co jest wyjątkowe w Lafrentz. Po kilku dniach powiedział: „Niesamowite, że ludzie sami wiedzą, co mają robić, nie trzeba ich non stop instruować”. To najlepsze podsumowanie naszej kultury pracy – mamy zespół, który działa z pełnym zaangażowaniem i odpowiedzialnością.

Jak wspominasz przeszłe lata w zestawieniu z obecnymi czasami?

Rozmowa z ludźmi wyglądała kiedyś zdecydowanie inaczej… Nie krytykując obecnego pokolenia, bo nie jestem za porównywaniem „bo kiedyś było lepiej”, widzę jednak, że zmienili się pracownicy, ich mentalność, nastawienie do pracy; oni są inaczej wychowani, młodzi mają większy chillout. Obecnie zwracają większą uwagę na swój wolny czas, i bardzo dobrze, że nie chcą żyć tylko pracą, bo uważam, że weekend ma być odpoczynkiem, rozrywką, czasem na spotkania rodzinno-towarzyskie. Mamy zasadę ogólnopanującą w Lafrentz, aby w weekend nie rozmawiać o pracy, nie dzwonić do siebie w sprawach obowiązków służbowych. Uważam, że dopiero pracownik wypoczęty jest w stanie dobrze pracować, myśleć kreatywnie. Dzisiaj zarządzanie firmą, kontakt z pracownikami – poznawanie ludzi, ich potrzeb, oczekiwań – to zupełnie innym level niż przed laty.

Pracownicy Lafrentz, ich relacje, wewnętrzne wsparcie – to wszystko definiuje firmę i pokazuje, w jaki sposób można osiągnąć wysokie cele. Pamiętasz na przestrzeni tych 30 lat zabawne sytuacje międzyludzkie w Lafentz?

Na jubileuszowej imprezie wspominałem właśnie sytuacje, gdy inżynierowie wojskowi, z terenowego lotniskowego oddziału z Poznania, którzy w wieku ponad 40 lat przechodzili na emeryturę, przyszli do nas do pracy jako inspektorzy i tak zostali. I z jednym z nich wiąże się moja anegdota. Emerytowany inżynier major i ja młody chłopak, wiceprezes Lafrentz, pojechaliśmy z zespołem na pomiary geodezyjne, a wieczorem, jak przystało na budowie (śmiech), musieliśmy uczcić te pomiary i przygotować się do zimnych pomiarów następnego dnia. Więc jak rozlano procenty, dystyngowany inżynier major zwrócił się do mnie „Panie Macieju, uważam, że już na tyle się poznaliśmy, że może Pan się do mnie inaczej zwracać”. Ja zadowolony, bo jaka myśl zawsze przyświeca po takich słowach? Że przechodzimy na „Ty”. A on podaje mi rękę i tłumaczy „od tej pory możesz do mnie mówić Panie Jurku”. Zdębiałem. (śmiech)

Lafrentz Polska 30 lat

A teraz odwracając wcześniejsze pytanie, co przez te trzy dekady było najtrudniejsze?

Zapewne lata 2009-2011. Źle wspominam okres, kiedy padły banki w Stanach Zjednoczonych, a do nas ta kula śnieżna dotarła nieco z opóźnieniem. Z jednej strony smutek, ale teraz – z perspektywy czasu – wielka duma, że przetrwaliśmy mimo niepowodzeń, niesprzyjających warunków ogólnoświatowych. 2009-2011 to dla nas długi moment, gdy kontrakty zostały wyciszone, niektóre wręcz zakończone, nie ogłoszono nowych, bo nie było na to środków. Większość tematów należała wtedy do Skarbu Państwa. Była wielka niepewność w Lafrentz, firma była nad przysłowiową przepaścią – zostaliśmy bez zleceń, z ludźmi zatrudnionymi na umowach o pracę. Rozmawialiśmy nawet, aby zarząd zrezygnował z wynagrodzeń, aby ludziom wypłacać pensje. Był to naprawdę trudny i stresogenny czas, z którego wyciągnęliśmy konstruktywny wniosek – jeżeli umiesz zarządzać w ekstremalnym momencie, to sobie poradzisz w każdym innym. I tego się trzymam. W nawiązaniu do tego zdarzenia, mogę powiedzieć, że sukcesem firmy jest – oprócz wspaniałych ludzi – niekorzystanie z kredytów bankowych. Wszystko staramy się sami finansować.

Taka postawa jest jeszcze bardziej stresująca…

Oczywiście, bo decyzje biznesowe zawsze wiążą się z presją. Kiedy przychodzi oferta na kilkadziesiąt milionów i trzeba zdecydować, czy startujemy, to przy obecnej zmienności rynku materiałów budowlanych i kosztów realizacji bywa to jak gra na loterii. Czasami w jednym momencie pojawia się nagły wysyp przetargów, ceny szybują w górę, a za chwilę wszystko nagle hamuje. W ciągu 30 lat nigdy nie widziałem pełnej stabilizacji – to zawsze jest sinusoida.
PESEL nauczył mnie jednego – nie denerwować się na zapas, nie stresować się niepowodzeniami, bo co to da? Nigdy nie byłem furiatem, bo w biznesie sytuacje bywają różne. Ważniejsze jest to, czy potrafimy wyciągać wnioski i iść do przodu.

Patrząc perspektywicznie, w przyszłość, jak dla Lafentz się ta przyszłość maluje?

Obecnie uczestniczymy w projektach przebudowy sieci energetycznej w Polsce i w wielu innych wartościowych inwestycjach. Mam jednak takie odczucie, że potrafimy robić, to, co robimy i potrzebny jest nam projekt kompletnie nowy, świeży, tzw. zastrzyk nowości, zastrzyk adrenaliny, energii. Oczywiście, z tej naszej branży, na której się znamy. Pracownicy postrzegają mnie jako wizjonera, (śmiech) więc nieskromnie mogę powiedzieć, że wizję na przyszłość mam, wizję niesztampową, dość oryginalną. Czekam, co wydarzy się na rynku międzynarodowym, bo nowy projekt Lafrentz będzie wychodzić poza granice Polski. Te plany nie są ograniczone wyłącznie do Starego Kontynentu – tyle na razie mogę zdradzić. (śmiech) Mamy potencjał, aspiracje, więc się rozwijamy.

Magda Ciesielska

Magdalena Ciesielska

redaktor prowadząca
REKLAMA
REKLAMA
Lafrentz Polska 30 lat
REKLAMA
REKLAMA

Łukasz Nowak. Klinika Wnętrz | Luksus autentyczności

Artykuł przeczytasz w: 23 min.


Nie podąża ślepo za trendami – przeciwnie, uważa, że często przynoszą one więcej szkody niż pożytku. W projektowaniu i urządzaniu wnętrz stawia na funkcjonalność, harmonię i autentyczność. Tworzy przestrzenie, które nie tylko zachwycają estetyką, ale przede wszystkim odpowiadają na realne potrzeby ich właścicieli. O tym jak projektowanie wnętrz staje się w jego rękach „luksusowym spacerem równoległym” z klientem i co naprawdę decyduje o wyjątkowości przestrzeni opowiada Łukasz Nowak, założyciel Kliniki Wnętrz.

Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Dagmara Maroszek – Bździuch, Mufka Fotografia, zdjęcia zrealizowane dzięki uprzejmości salonu INTU

Jak definiujesz luksus w przestrzeni? Czy to kwestia drogich materiałów, designerskich mebli, czy być może czegoś więcej?

ŁUKASZ NOWAK: To świetne pytanie, bo luksus we wnętrzach to coś znacznie więcej niż ekskluzywne materiały i designerskie meble. Dla mnie luksus to przestrzeń, która idealnie odpowiada na potrzeby jej mieszkańców – odzwierciedla ich styl życia, osobowość, marzenia, a bardzo często jest silnym motywatorem na zakorzenione w człowieku ograniczenia. Bo każdy z nas je ma – obawy przed oceną, konwenanse czy chwilowe mody, które nie zawsze współgrają z tym, czego naprawdę pragniemy. W mojej pracy nie chodzi o kopiowanie trendów ani tworzenie wnętrz, które wyglądają jak żywcem wyjęte z Pinteresta. Projektuję i tworzę z moim zespołem przestrzenie, które są skrojone na miarę konkretnego człowieka. Dopasowane do jego własnej historii, rytmu dnia, tego, jak chce czuć się we własnym domu. Wnikliwie wsłuchuję się w potrzeby moich klientów, czasem nawet w te niewypowiedziane, aby dawać ludziom wnętrza, które będą im najbliższe, zgodne z ich własnym DNA. Zawsze powtarzam, że kiedy oddajemy do użytku jakiś obiekt, mieszkanie, dom, to ja wychodzę z tego wnętrza, ale zostaję tam człowiek, którego serce ma się cieszyć nieustannie na samą myśl, że kiedy wróci po pracy, zastanie we wnętrzu swoje naturalne środowisko, w którym ma czuć się dobrze. Prawdziwy luksus to nie katalogowy obrazek, ale przestrzeń, w której człowiek czuje się w pełni sobą i w kontakcie z sobą.

Usłyszałam kiedyś takie zdanie, że dobry architekt i wykonawca wnętrz jest artystą, psychologiem i menedżerem, czasem rzemieślnikiem. Tak jest?

Tak! I choć nie chcę używać górnolotnych słów, że projektuję komuś życie… to w pewnym sensie tak właśnie jest. Dobry architekt wnętrz powinien nie tylko tworzyć ciekawe przestrzenie, ale też rozumieć ludzi, ich potrzeby i sposób, w jaki funkcjonują na co dzień. I może brzmi to jak kolejne oklepane hasło, ale po ponad 20-stu latach w branży projektowo-wykończeniowej wiem, że nadal wielu architektów nie słucha… ze zrozumieniem. Z wykształcenia jestem projektantem, ale studiowałem także ogrodnictwo. Szybko zrozumiałem, że jeśli chcę tworzyć i budować wnętrza naprawdę dopasowane do ludzi, to muszę rozwijać się w wielu kierunkach. Dlatego zdecydowałem się na studia podyplomowe na pierwszym w Polsce kierunku Design Management, gdzie uczyłem się od najlepszych – Zuzy Skalskiej, jednej z czołowych trendwatcherek, oraz Tomasza Rygalika, wybitnego jak dla mnie projektanta i wykładowcy, że projektowanie to nie tylko estetyka, ale przede wszystkim umiejętność kreowania doświadczeń. Nie przerywałem studiów i już trochę starawy (śmiech), skończyłem potrzebne mi w tej pracy kierunki związane z visual merchandisingiem oraz stylistyką witryn sklepowych. Z czasem dostrzegłem, jak ogromną rolę w mojej pracy odgrywa psychologia – nie tylko w kontekście funkcjonowania przestrzeni, ale przede wszystkim w relacji z klientem. Chciałem lepiej rozumieć potrzeby ludzi, umieć wsłuchać się w ich oczekiwania i komunikować się w sposób przejrzysty i świadomy. Dlatego ukończyłem Psychologię w społeczeństwie, Negocjacje w biznesie, Akademię Trenera oraz „klasyczną” psychologię. Dzięki temu moje podejście do projektowania stało się znacznie głębsze. Nigdy nie tworzę wnętrz tylko na podstawie trendów – projektujemy przestrzenie, które są odzwierciedleniem stylu życia moich klientów. Moim celem było stworzenie usługi wyjątkowej – kompleksowej, intuicyjnej i wyprzedzającej trendy. Czy mi się to udało? Tak! Dziś wiem, że prawdziwie dobrze zaprojektowane i wykonane wnętrze to takie, które nie tylko wygląda efektownie, ale przede wszystkim odpowiada na realne potrzeby ludzi, którzy w nim żyją. Co jeszcze wyróżnia usługi Kliniki Wnętrz, z których jestem dumny? To, co najważniejsze, to maksymalne złagodzenie, dość jak wszyscy wiemy, stresującego procesu, jakim jest urządzanie wnętrz. Jak? Za cały proces od projektu do ostatniego detalu w domu/mieszkaniu, jakim jest z reguły świeca czy świeże kwiaty, odpowiedzialna jest tylko jedna osoba… czyli ja.

Łukasz Nowak Klinika Wnętrz

Klinika Wnętrz to za chwilę 20 lat doświadczenia w projektowaniu, budowaniu, remontowaniu wnętrz. Jak zaczęła się Twoja pasja? Co zainspirowało Cię do założenia własnej firmy?

Miejsce, w którym jestem dzisiaj, w dużej mierze zawdzięczam mojemu wiecznie zabieganemu ojcu (śmiech), który jako zapracowany człowiek i znany ówczesnie piłkarz nie miał czasu na domowe remonty. Kiedy miałem 15 lat, postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce i samodzielnie odnowić rodzinny dom. Tak zaczęła się moja przygoda z aranżacją przestrzeni. Krok po kroku, błąd po błędzie, rok po roku zdobywałem doświadczenie. Wraz ze szwagrem zbudowałem pierwszy dom – wtedy to była po prostu rzeczywistość, działało się intuicyjnie, ucząc się w praktyce. (śmiech) To doświadczenie dało mi ogromną pewność – na budowie niewiele jest w stanie mnie zaskoczyć i większość potafię sam zrobić w sytuacji tego wymagającej. Więc jeśli pojawia się problem, zakasuję rękawy i działam. Nigdy nie chciałem prowadzić firmy zza biurka. Jestem obecny zarówno dla moich klientów, jak i mojego zespołu, bo wierzę, że tylko wtedy można tworzyć przestrzenie, które są naprawdę funkcjonalne i przemyślane. Zanim jednak w pełni poświęciłem się wnętrzom, założyłem firmę projektującą ogrody – to były czasy dynamicznego rozwoju budownictwa jednorodzinnego, więc pracy nie brakowało. A potem naturalnie przyszło projektowanie wnętrz. Najpierw pod inną marką, aż w końcu powstała Klinika Wnętrz, w której jak to w klinikach – można powiedzieć – „uzdrawiam” i tworzę, często od zera, przestrzenie.

Jaka jest struktura firmy?

Zespół, którym kieruję, składa się z 63 specjalistów – od projektantów, przez doświadczonych budowlańców, po najlepszych w swojej branży ekspertów w dosłownie każdej dziedzinie w tej branży. Każdy z moich wybitnie zdolnych ludzi wnosi do firmy dopracowane do perfekcji umiejętności, które pozwalają nam realizować projekty na najwyższym poziomie. Tworząc tę dość rozbudowaną strukturę, przyświecała mi jedna myśl: zapewnić klientowi kompleksową obsługę na każdym etapie inwestycji bez zbędnych haseł, zapewnień – czysta partnerska relacja od samego początku. Od znalezienia odpowiedniej działki, przez budowę i uzyskanie wszystkich pozwoleń, aż po projekt wnętrz i finalne wykończenie – dbamy o każdy detal, eliminując stres moich klientów do minimum, bez konieczności angażowania wielu różnych ekip z różnych firm. Dzięki wieloletniej pracy w branży dysponuję zespołem sprawdzonych fachowców na każdym etapie realizacji – od konstruktorów, stolarzy i specjalistów od wykończeń, po dekoratorów i osoby zajmujące się ostatnimi detalami, jak perfekcyjnie upięte zasłony czy dobrze dobrany zapach do wnętrza. To sprawia, że każdy element procesu jest dopracowany, a klient może mieć pewność, że wszystko zostanie wykonane zgodnie z wizją i najwyższymi standardami i w czasie, jaki określamy na samym początku inwestycji. Osobiście nadzoruję cały proces, dzięki czemu klient spotyka się głównie ze mną – co oszczędza mu czas, energię i eliminuje konieczność koordynowania wielu wykonawców. Sam stworzyłem sobie stanowisko pracy i odpowiadam za absolutnie wszystko.

A meble? Z kim pracujesz w tym zakresie?

W kwestii mebli mamy pełen zakres możliwości, korzystając z najlepszych marek dostępnych na rynku i dobierając rozwiązania idealnie dopasowane do konkretnego wnętrza. Ale zdradzę Ci mały sekret – w tej chwili powstaje moja własna marka mebli, Horn Home Collection. Będzie to kolekcja mebli tapicerowanych oraz drewnianych, zaprojektowana z myślą o najwyższej jakości, ponadczasowej elegancji i funkcjonalności. Znajdzie się w niej moja autorska linia – po latach pracy w branży doskonale wiem, czego wciąż brakuje, a czego my, Polacy, najczęściej poszukujemy. To kwestia dwóch, trzech miesięcy, kiedy będziemy mogli zaprezentować ją światu – i jestem przekonany, że będzie to coś wyjątkowego, czego jeszcze na rynku nie ma.

Łukasz Nowak Klinika Wnętrz

Zaintrygowałeś mnie…

Decyzja o stworzeniu własnej kolekcji mebli była naturalnym krokiem w rozwoju mojej marki. Od lat projektuję wnętrza, w których każdy detal ma znaczenie – od układu przestrzeni po wybór idealnych materiałów. W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że aby osiągnąć pełną spójność, potrzebuję mebli, które będą nie tylko piękne i funkcjonalne, ale też w 100% dopasowane do mojej filozofii projektowania i rozszalałej niejednokrotnie wyobraźni klienta.

Do kogo kierujesz swoje usługi?

Od lat pracuję z klientem premium, który luksus postrzega jako komfort, doskonałą jakość i przestrzeń dopasowaną do jego stylu życia, nienachalność. To osoby, które przez lata budowały swoje biznesy, podejmowały odważne decyzje, inwestowały czas i energię w sukces, a dziś chcą otaczać się wnętrzami, które w pełni odpowiadają ich oczekiwaniom. Często są to drugie, trzecie, czy jeszcze kolejne domy – zarówno w Polsce, jak i za granicą. A każdy z nich pełni inną funkcję: jeden staje się spokojnym azylem, drugi elegancką przestrzenią do przyjmowania gości, trzeci miejscem, gdzie można pracować i odpoczywać w pełnym komforcie, kolejne po prostu inwestycją. Moi klienci doskonale wiedzą, czego chcą, a moją rolą jest zamienić tę wizję w rzeczywistość. Oni nie podążają za modą – szukają klasy, harmonii i perfekcyjnie dopracowanych rozwiązań. Praca z takimi osobami to duże wyzwanie, ale i ogromna satysfakcja. Tworzę wnętrza, które nie tylko zachwycają, ale stają się częścią ich stylu życia, wyprzedzając niejednokrotnie ich aktualne potrzeby.

Pracujesz z ludźmi, którzy oczekują najwyższej jakości. Czy projektowanie wnętrz dla klientów premium to większa presja czy większa swoboda twórcza?

To na pewno większa frajda! Naprawdę! (śmiech) Nie szukam w projektowaniu łatwych rozwiązań – im większe wyzwanie stawia przede mną klient, tym bardziej mnie to motywuje i nakręca. Praca dla klientów premium to ekscytujące wyzwanie, bo pozwala szukać nieszablonowych rozwiązań i pracować na najwyższym poziomie jakości, a to kocham! Moi klienci wiedzą, czego chcą i nie podejmują decyzji pochopnie. Wydają niemałe pieniądze, ale nie dlatego, że są rozrzutni – przeciwnie, traktują swoje wnętrza jako świadomą inwestycję w komfort i jakość życia. Dzięki temu mam dużą swobodę w całym procesie powstawania wnętrz, bo pracuję z ludźmi, którzy cenią indywidualne podejście i nieszablonowe pomysły. Chcą wnętrz dopasowanych do nich, przemyślanych, funkcjonalnych i ponadczasowych. To daje mi możliwość kreowania czegoś naprawdę unikalnego, czegoś, co wykracza poza schematy i pozostaje aktualne na lata.

Łukasz Nowak Klinika Wnętrz

Jak wygląda proces współpracy – od pierwszej rozmowy po gotowy projekt?

Stawiam na partnerską współpracę, dlatego dobry projekt to efekt rozmowy, a nie narzucania gotowych rozwiązań. Już na pierwszym spotkaniu określamy wizję i funkcję, jaką ma spełniać wnętrze. Dom weekendowy nad morzem to coś zupełnie innego niż mieszkanie w centrum Poznania – każde miejsce ma swoje przeznaczenie i swój rytm. Najważniejsze jest dla mnie słuchanie i jeszcze raz słuchanie – tak właśnie rodzą się najlepsze projekty. Często wystarczy jedno spotkanie, by wyczuć kierunek, a potem rozpoczyna się „spacer równoległy”, w którym idziemy ramię w ramię, odkrywając, to, co jest dla nas wszystkich naprawdę istotne. Gdy mamy wyznaczony cel, przystępujemy do projektowania. Nie chodzi o to, by stworzyć efektowne wnętrze do zdjęć, ale przestrzeń, która faktycznie pasuje do życia właściciela.

„Spacer równoległy” ładnie powiedziane…

To dla mnie kwintesencja dobrej współpracy z klientem i moje najważniejsze motto w życiu. Tworzenie wnętrza nie polega na narzucaniu własnej wizji, ale na uważnym towarzyszeniu drugiej osobie w procesie odkrywania jej własnej przestrzeni. To nie sprint do efektu końcowego, ale wspólna droga, w której idziemy ramię w ramię, dostosowując swoje własne tempo i kierunek działań do siebie nawzajem. W „spacerze równoległym” kluczowe jest słuchanie, obserwacja i wyczucie, bo czasem prawdziwe potrzeby nie są wypowiedziane wprost – trzeba je wyczuć, pozwolić im dojrzeć, a potem uformować. Projektowanie i wykończenie wnętrz to dialog, a nie monolog. Najlepszy dom to taki, w którym staje się on naturalnym przedłużeniem stylu życia jego właściciela, a nie demonstracją umiejętności architekta czy innych fachowców. Dlatego dla mnie Klinika Wnętrz to od lat taki „spacer równoległy” – pełen uważności, ale też swobody, w którym krok po kroku dochodzimy do przestrzeni, w której klient się – jakkolwiek to banalnie zabrzmi (śmiech) – zakochuje od razu.

Łukasz Nowak Klinika Wnętrz

Czym różni się praca z klientami premium od standardowych projektów? Jakie są najważniejsze potrzeby, które trzeba uwzględnić, tworząc wnętrza dla najbardziej wymagających osób?

Projektowanie i tworzenie wnętrz dla klientów premium to specyficzna i wymagająca dużej uwagi część naszych usług. To osoby, które jak wspominałem wcześniej mają już za sobą doświadczenie z wieloma nieruchomościami – wiedzą, czego chcą, ale równie dobrze pamiętają, co w poprzednich domach czy mieszkaniach się nie sprawdziło. Mają bardzo sprecyzowane oczekiwania, a moim zadaniem jest dopasować przestrzeń do ich realnych potrzeb. Każdy proces to inny kontekst i inne funkcje. Mieszkanie w Wiedniu, które ma służyć jako „sypialnia” na czas podróży biznesowych, wymaga zupełnie innego podejścia niż apartament dla córki inwestora, który ma być miejscem do życia, nauki i spotkań z rodziną. W jednym przypadku kluczowa będzie komfortowa, minimalistyczna przestrzeń do odpoczynku, w drugim – wnętrze musi uwzględniać pełen pakiet marzeń i funkcjonalności, dopasowanych do stylu życia młodej osoby.

Jakie elementy decydują o tym, że projekt staje się „premium”? Co wyróżnia takie projekty na tle innych?

Nie wystarczy zrobić drogo, żeby było „premium”. Wprost przeciwnie – jeśli wnętrze jest naszpikowane logotypami, efekt często okazuje się odwrotny do zamierzonego. Luksus to nie ostentacja, ale elegancja, wyważenie i subtelność. Prawdziwie ekskluzywne wnętrza wyróżnia balans i harmonia i panujący w nich spokój. To dbałość o proporcje, szlachetność użytych materiałów i umiejętność stworzenia wnętrza, które nie krzyczy w żaden sposób, ale emanuje czymś tak wyważonym, co jest przypisane właśnie dobrej definicji luxusu. Granica między dobrym smakiem a przesadą jest bardzo cienka, dlatego tworzenie wnętrz premium to sztuka subtelności. To wnętrza, w których wszystko ma swoje miejsce, a luksus nie przytłacza, lecz naturalnie współgra z przestrzenią i stylem życia właściciela.

Ale gdybyś miał dać jakieś praktyczne rady, aby swoje wnętrze uczynić bardziej premium, to, co by to było?

Jedną z zasad, którą stosuję, jest zasada trzech kolorów – choć bywa dyskusyjna, w praktyce sprawdza się doskonale. Im więcej kolorów w jednym wnętrzu, tym łatwiej stracić elegancję i harmonię. Luksus nie polega na nadmiarze, ale na umiejętnym balansie. Tworzenie przestrzeni premium to nie tylko praca z psyche klienta, ale przede wszystkim precyzyjna, techniczna robota oparta na sprawdzonych zasadach. Proporcje, kształt, kolor i dopasowanie materiałów muszą ze sobą współgrać – inaczej zamiast elegancji otrzymujemy przepych, chaos i kicz. Dlatego wnętrze premium to świadome decyzje, które tworzą spójną, przemyślaną przestrzeń. Każdy element musi mieć swoje miejsce i uzasadnienie – bo prawdziwy luksus to nie ilość, ale jakość. Klasyka jest luksusem, minimalizm jest luksusem, nieśmiertelna zasada „less is more” działa niezawodnie – bo w dobrze zaprojektowanej przestrzeni nic nie jest przypadkowe, ale wszystko ma swoje znaczenie. No i najważniejsze – prawdziwy luksus nie tkwi w tym, co „ładne” czy „drogie”, ale w tym, co osobiste i wymarzone. To nie gotowe definicje piękna, ale to, co idealnie pasuje do Ciebie i Twojego stylu życia.

Łukasz Nowak Klinika Wnętrz

Klient premium poddaje się wizji Twojej firmy, czy raczej forsuje swoje pomysły?

To oczywiście zależy od klienta – jego charakteru i determinacji. Wychodzę jednak z założenia, że jeśli ktoś mocno forsuje swoją koncepcję, to znaczy, że ma na nią realną potrzebę. I to jest świetne, bo oznacza, że naprawdę wie, czego chce, a moją rolą jest to zrealizować. Co do zasady, nie oceniam wnętrza – oceniam intencję, jaka za nim stoi. Zawsze staram się zrozumieć, czy konkretne rozwiązanie wynika z autentycznych potrzeb klienta, czy raczej jest efektem chwilowego trendu. Jeśli czuję, że to drugie – podważam, dopytuję, skłaniam do refleksji. Bo trendy mają to do siebie, że dzisiaj są, a jutro znikają. A moja praca nie jest po to, by wnętrze dobrze wyglądało przez jeden sezon – wnętrza, które tworzę, mają być funkcjonalne przez lata.

Gdzie szukasz inspiracji do swoich projektów?

W Hiszpanii! To moja oaza – miejsce, które mnie inspiruje i w którym zakochałem się bez reszty. Hiszpańska szczerość, naturalność i dobra emocjonalność są mi niezwykle bliskie. Tam wnętrza nie są wystudiowaną dekoracją – to żywe, organiczne przestrzenie, które współgrają z rytmem dnia, światłem, temperamentem domowników. To właśnie w Hiszpanii szukam prawdy i autentyczności. To mój spacer równoległy. (śmiech) W Hiszpanii odnajduję harmonijny balans między estetyką a funkcjonalnością, między tradycją a nowoczesnością. Nic tam nie jest przesadzone, nadmiernie zaplanowane – wszystko ma swój naturalny, niewymuszony porządek. I to jest dla mnie kwintesencja dobrego designu – wnętrza powinny żyć, oddychać, dostosowywać się do człowieka, a nie na odwrót. A zupełnie prywatnie – Hiszpania jest dla mnie drugim domem, od kilku lat mam tam swój własny kąt i kawałek ziemi, gdzie mogę dbać o swoje palmy, w których jestem absolutnie zakochany! (śmiech) Mam tu w Poznaniu dość dużą kolekcję tych roślin – dzielnie dbam o nie zimą, dogrzewam, naświetlam bo są one dla mnie właśnie namiastką Hiszpanii.

Łukasz Nowak Klinika Wnętrz

Zacząłeś mówić o trendach. Jakie obecnie panujące trendy w aranżacji wnętrz są szczególnie Ci bliskie?

Nie lubię trendów. Pracowałem blisko 10 lat temu w dużej firmie związanej z designem jako trendwatcher. Prowadziłem tam obserwację i badania nad tym, jak trendy wpływają na nasze życie – i już wtedy wiedziałem, że nie zawsze w pozytywny sposób. Żyjemy w świecie, który jest zdominowany przez media społecznościowe, a trendy zmieniają się szybciej niż kiedykolwiek i cokolwiek. Nowe style, produkty i technologie, virale na wszystko pojawiają się i znikają w mgnieniu oka, a presja, by za nimi nadążyć, może być przytłaczająca. Efekt? Pogoń za modą często prowadzi do poczucia zmęczenia, frustracji i utraty własnej tożsamości. Doskonałym przykładem są kolory we wnętrzach. Jeszcze kilka lat temu nikt nie pomyślałby o malowaniu ścian na taki czy inny kolor – większości kojarzyłyby się np. ze ścianą przybrudzoną od dymu tytoniowego. Dziś pewne kolory i elementy zdominowały wnętrza, bo Internet wypromował ten trend. Podobnie było z obłymi kształtami, które przez lata były moją estetyczną fascynacją. Teraz stały się trendem – i w każdej sieciówce można znaleźć obłą ramkę do zdjęć czy lustro w miękkiej, organicznej formie. Czy to źle? Dla tych, którzy to kupują i im się to podoba – pewnie nie. Ale pytanie brzmi: czy te wybory są naprawdę nasze, czy tylko ulegamy presji i kopiujemy to, co aktualnie modne?

Ale pomimo Twojej niechęci do trendów pociągnę Cię trochę za język, bo zakładam, że patrzysz też globalnie na branżę. Co dzisiaj jest na topie?

Nie chcę wyjść na przeciwnika trendów. (śmiech) Trendy były, są i będą – to naturalne. Jednak warto spojrzeć na nie jak na sygnały i zastanowić się, czy faktycznie do nas pasują. Bo one same zawsze będą próbowały udowodnić, że tak. A jeśli chodzi o konkretne kierunki? Na pewno szlachetne drewno o wyrazistej strukturze, niezmiennie popularna jodełka, a także subtelny luksus, o którym dziś sporo rozmawiamy. Do tego meble z miękkich, przytulnych materiałów i współczesny minimalizm ocieplony przyjaznymi akcentami. A kolor roku 2025? Według Instytutu Pantone… mocha mousse! (śmiech) Ale powtórzę – z trendami trzeba postępować ostrożnie. Są… uwaga, mocne (śmiech) i ściśle powiązane z biznesem. Często nie wynikają z autentycznej potrzeby estetycznej, a z czystej kalkulacji. Jeśli w tym sezonie modne są krótkie spodnie, wyglądające jak własnoręcznie przycięte długie – to całkiem możliwe, że są to właśnie te długie, które nie sprzedały się w poprzednim sezonie. Wystarczyło wziąć nożyczki i… voilà, mamy nowy produkt. W designie działa to często podobnie. Nie oznacza to oczywiście, że trendy należy ignorować – to cenne sygnały zmian na świecie. Ale jeśli zmieniają się kilkanaście razy w roku, łatwo o chaos. A tam, gdzie chaos, do nieporządku już tylko krok. Dlatego warto podchodzić do nich z dystansem i rozwagą – bo nie wszystko, co modne, jest ponadczasowe i uniwersalne.

Ale czy w trendach nie kryje się jednak pewien pozytywny kierunek? Bo choć zmieniają się dynamicznie, to niektóre z nich niosą ze sobą wartości, które mogą mieć realny wpływ na nasze życie. Dziś widzimy choćby trend „powrotu do natury” – ucieczki od nadmiaru, zbliżania się do przyrody, szukania równowagi w świecie zdominowanym przez beton i technologię. Czy to nie dowód na to, że niektóre zmiany mogą iść w dobrym kierunku?

Zdecydowanie tak! I dobrze, że o to zapytałaś. Są trendy, które wynikają z głębszej potrzeby społecznej i faktycznie wnoszą wartość – a jednym z nich jest właśnie powrót do natury. Im bardziej świat staje się zabetonowany, tym mocniej ludzie szukają balansu – kontaktu z przyrodą, naturalnych materiałów, przestrzeni, która daje im oddech. Drewno, kamień, surowe tekstury, miękkie formy – to wszystko ma w sobie coś, co uspokaja i pozwala poczuć się dobrze we własnej przestrzeni. To nie chwilowa moda, ale raczej ewolucja w stronę bardziej świadomego życia i projektowania. W tym sensie trendy mogą być wartościowe – jeśli wynikają z realnych potrzeb, a nie tylko z potrzeby sprzedaży kolejnych produktów. Jeśli „moda na naturę” sprawia, że ludzie zaczynają otaczać się materiałami wysokiej jakości, wybierać trwałe rozwiązania i bardziej świadomie podchodzić do przestrzeni, w której żyją – to jest to kierunek, który mogę tylko wspierać. Chociaż znowu nie byłbym sobą, gdybym nie nazwał tego tęsknota za czymś bardzo pierwotnym.

Łukasz Nowak Klinika Wnętrz

W świecie designu często mówi się o równowadze między estetyką a funkcjonalnością. Jakie wartości są dla Ciebie kluczowe w projektowaniu wnętrz?

Zdecydowanie funkcjonalność! Funkcjonalność jest seksowna, użyteczność jest seksowna. Estetyka? Oczywiście, że ma znaczenie, ale jest tylko opakowaniem funkcji. To funkcja definiuje przestrzeń, a nie odwrotnie. Dobrze zaprojektowane wnętrze musi „działać”, ułatwiać życie, odpowiadać na każdą potrzebę domowników. Można stworzyć najpiękniejszą przestrzeń, ale jeśli nie będzie intuicyjna, szybko zacznie męczyć, irytować, utrudniać nam codzienne życie, Estetyka jest jak pięknie zapakowany prezent – a liczy się to, co jest w środku. Nie ma dla mnie większej satysfakcji niż moment, kiedy klient mówi: „Tu wszystko jest dokładnie tam, gdzie powinno być” – bo to oznacza, że przestrzeń nie tylko wygląda dobrze, ale przede wszystkim działa tak, jak powinna.

Czy jest jakiś projekt, który szczególnie zapadł Ci w pamięć?

Tak, ostatnie, jeszcze ciepłe i świeżo zakończone apartamenty – projekty i realizacje w poznańskich Willach Sołackich. Procesowo bardzo duże i długie, nauczyły mnie nie tylko czegoś więcej o całym procesie powstawania wnętrz premium. Dały mi cenną informacje zwrotną o mnie samym. O tym, że potrafię nadal słuchać ze zrozumieniem, że potrafię pracować z klientem ramię w ramię, że umiem „spacerować równolegle” – wspólnie tworząc najbardziej świadomą, elegancką, po prostu piękną przestrzeń. Te projekty udowodniły mi po raz kolejny, że potrafię dostosować swój rytm do tempa klienta, pozwolić klientowi „dojrzewać” do zaproponowanych rozwiązań, zamiast narzucać gotowe schematy. Lubię bardzo takie wartości sprawdzać na sobie, bo wiem, jak łatwo; obserwując innych można „odlecieć od ziemi” i stracić kontakt z samym sobą. Dzięki temu dojrzewam też zawodowo – rozumiem, że nic w projekcie nie musi być „moje”. Nie mam pokusy, by dorzucić coś tylko po to, by zaznaczyć swój ślad (a takich praktyk nie brakuje w branży projektowo-budowlanej). Największa wartość tych projektów? Świadomość, że dobry design nie polega na popisie architekta, ale na harmonii między przestrzenią a człowiekiem.

W którą stronę ewoluuje pojęcie luksusu we wnętrzach?

Luksus we wnętrzach coraz bardziej zmierza w stronę komfortu, jakości i autentyczności. To już nie ostentacja ani pogoń za trendami, lecz tworzenie przestrzeni, w której człowiek czuje się dobrze – otoczony starannie dobranymi, funkcjonalnymi i trwałymi materiałami. Gdybyśmy rozmawiali o tym dekadę temu, padłyby podobne słowa. Co więc się zmieniło? Świadomość. Dziś nie wystarczają nam już modne slogany – oczekujemy dowodów, prawdziwej wartości i rozwiązań dopasowanych do naszego stylu życia. Luksus to nie życie w poczuciu braku, ale umiejętność czerpania z zasobów, które już mamy. Nie gromadzenie dla samego gromadzenia, lecz świadome wybory, które dają satysfakcję i pozwalają poczuć się dobrze we własnej przestrzeni.

Klinika Wnętrz – Łukasz Nowak
tel. 535 736 700
mail: kontakt@klinika-wnetrz.com
www.klinika-wnetrz.com
IG: klinika_wnetrz

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

HANNA RADZIWIŁKO I MAŁGORZATA SZURKO, ESTINERO | Odkrywamy nieruchomości inwestycyjne w Europie

Artykuł przeczytasz w: 17 min.
Hanna Radziwiłko, Malgorzata Szurko Estinero


Właścicielki biura nieruchomości ESTINERO doskonale wiedzą, co i w jakiej lokalizacji polecić swoim klientom jako dobrą inwestycję na międzynarodowym rynku. Co przyniesie korzyści i zyski finansowe? Jakiego wyboru dokonać – Portugalia, Grecja czy Cypr Północny? Turystyka medyczna, pola golfowe, kasyna, zjawiskowe plaże – co obecnie najbardziej przyciąga inwestorów? Na te i wiele innych pytań odpowiadały Hanna Radziwiłko oraz Małgorzata Szurko, rekomendując nieruchomości w Europie, które łączą wyjątkowy design z wysokim potencjałem inwestycyjnym.

Rozmawia: Magdalena Ciesielska | Zdjęcia: Maciej Sznek, EscargoFoto | Stylizacja: Katarzyna Skowronek-Ajchstet, KIURU Visage

Jak zaczęła się Wasza przygoda w branży nieruchomości? Czy to plan, czy czysty przypadek?

HANNA RADZIWIŁKO: Nie pochodzę z Poznania, tylko z województwa lubuskiego. W domu przewijał się temat wynajmu mieszkania, gdyż moja starsza siostra rozpoczęła edukację w stolicy Wielkopolski. Jestem najmłodszym dzieckiem moich rodziców, pomiędzy mną a siostrą jest sześć lat różnicy. Z zaciekawieniem przysłuchiwałam się tym rozmowom, czy lepiej kupić konkretną nieruchomość niż ją wynajmować, o ile jest to bardziej opłacalne. Ten pomysł zaczął mi przyświecać w dalszym życiu, postanowiłam tak wszystko poukładać, aby kupić nieruchomość i nie ponosić dodatkowych kosztów związanych z najmem.
MAŁGORZATA SZURKO: My jesteśmy kompletnie innym pokoleniem niż nasi rodzice czy dziadkowie. Innym pod kątem podejmowania decyzji, a przede wszystkim ryzyka. Dla wcześniejszych pokoleń mieszkanie czy dom był jeden jedyny, ten wymarzony, a my szukamy cały czas nowych możliwości i rozwiązań. Po studiach, na początku mojej drogi zawodowej, kiedy już mogłam mieć zdolność kredytową, kupiłam kawalerkę na os. Zwycięstwa. Mieszkałam tam krótko, bo to mieszkanie zostało wystawione na sprzedaż.
H.R.: Przez długi czas przeprowadzałam się z mężem, kupując i sprzedając mieszkania. Np. przez 4 lata przeprowadziłam się aż 11 razy w Poznaniu. To było planowane, celowe działanie, aby zainwestować i osiągnąć zyski. Oczywiście, to był czas, gdy nie mieliśmy jeszcze dzieci, a przeprowadzka była prostsza.

Można rzec, iż okoliczności życiowe, Wasze dążenia i charaktery wprowadziły Was do branży i zaczęłyście działać na lokalnym rynku jako pośredniczki ds. nieruchomości.

H.R.: U mnie wszystko potoczyło się naturalnie. Wcześniej pracowałam w innej firmie, jednak zbieg okoliczności spowodował, iż przebranżowiłam się, bo zostałam polecona do pracy w biurze nieruchomości. W 2004 r. rozpoczęłam więc nową pracę i przez kilka kolejnych lat zdobywałam doświadczenie, rekomendując nieruchomości do zakupu czy najmu dla klientów biura oraz rozpoczęłam inwestycje w nieruchomości własne. W 2006 r. poznałam mojego męża, który działał w branży ubezpieczeń majątkowych, a rok później, tj. w 2007 r., łącząc wiedzę i doświadczenie, założyliśmy własną firmę pod szyldem HanRad Nieruchomości, z siedzibą w Poznaniu.
M.SZ.: Poznając mojego męża, który jest bratem Hani, dołączyłam do zespołu HanRad Nieruchomości. Współpraca układała nam się bardzo dobrze, podobne spojrzenie na rozwój, na pozytywne relacje z klientami, podobna energia do działania… Intensywny rozwój zawodowy i osobisty mój oraz Hani pokierował nas na własne ścieżki kariery. W ten sposób powstała też marka OMIGO Nieruchomości. Długoletnie doświadczenie w branży – zyskane przez lata umiejętności, wiedza, zrozumienie specyfiki branży oraz wiele skutecznie przeprowadzonych, często bardzo skomplikowanych transakcji – doprowadziło do intensywnej rozbudowy sieci naszych kontaktów. Posiadając takie zaplecze oraz silną motywację do działania, postanowiłyśmy rozpocząć pracę nad nowym projektem związanym z obrotem nieruchomościami na rynkach europejskich. Tak powstała nasza wspólna marka ESTINERO Properties of Europe.

20250220 ESC2795 duze 2

Koligacje rodzinne ułatwiają czy utrudniają prowadzenie biznesu?

M.SZ.: Nasza praca jest naszą pasją, dlatego oczywistym jest, że o sprawach zawodowych rozmawiamy nie tylko w pracy, ale również bardzo często prywatnie.
H.R.: Uwielbiamy nasze rozmowy przy rodzinnym stole, kiedy w zupełnie innych okolicznościach, z większą swobodą i wyluzowaniem możemy sięgać myślami dalej i wyżej. Marzyć i wdrażać w życie nasze plany, również te inwestycyjne.

Dlaczego warto wybrać biuro nieruchomości ESTINERO?

M.SZ.: Przede wszystkim pomagamy podejmować trafne decyzje inwestycyjne, zapewniając bezpieczeństwo i maksymalne korzyści z inwestycji. Z nami każda transakcja staje się prostsza, pewniejsza i bardziej opłacalna. W ESTINERO klient znajdzie tylko sprawdzone i wyjątkowo atrakcyjne oferty, które wyróżniają się na rynku. Dbamy o to, aby każdy projekt inwestycyjny był dopasowany do najwyższych oczekiwań i zapewniał maksymalny potencjał zysku. Gwarantujemy kompleksową ofertę dla wszystkich inwestorów, którzy planują sprzedaż, zakup, najem lub dzierżawę nieruchomości. Dbamy o wszystko – od fachowego doradztwa, przez kwestie formalne i prawne, aż do finalizacji transakcji.
H.R.: Wszystkie rekomendowane przez nas oferty są sprawdzone przez naszych zaufanych specjalistów. Prowadzimy wieloletnie współprace z podmiotami powiązanymi z branżą obrotu nieruchomościami, takimi jak kancelarie notarialne, kancelarie radców prawnych i doradców podatkowych, biura rzeczoznawców majątkowych, biura pośrednictwa kredytowego, tłumacze przysięgli oraz uprawnieni specjaliści z zakresu budownictwa i prawa budowlanego. Dzięki temu odciążamy klientów od wielu obowiązków.
M.SZ.: Dzięki nam klient uzyska najlepsze warunki zakupu. Ustalimy indywidualne plany spłaty i finansowania, kompleksową obsługę prawną w zakresie przygotowania dokumentacji, a po finalizacji transakcji zajmiemy się obsługą i maksymalizacją zwrotów z najmu.

Hanna Radziwiłko, Malgorzata Szurko Estinero

Długoletnie doświadczenie w branży to Wasz niezaprzeczalny atut. Co było dla Was motywacją, inspiracją, aby podjąć nowe wyzwanie, wyjść na międzynarodowe rynki?

H.R.: Kiedy w Polsce sytuacja na rynku nieruchomości bardzo się zmieniła i inwestycje rodzime przestały być tak bardzo opłacalne jak jeszcze parę lat temu, to klienci przychodzili do nas z prośbą o nowe propozycje.
M.SZ.: Mamy swoich stałych klientów, którzy pytali nas o różne zagraniczne kierunki. Już jakiś czas temu zaczęłyśmy planować, aby rozszerzyć naszą ofertę na rynki zagraniczne i tak rozpoczął się proces tworzenia marki ESTINERO.
H.R.: Myślę, że warto tu jeszcze wspomnieć o rodzinie, która jest naszą siłą i w wielu wypadkach motywuje nas i mobilizuje do dalszych działań. Chciałabym powiedzieć tu o moim Tacie, byłym sportowcu, zawodowym kolarzu, który jest dla nas ogromną zawodową inspiracją. Zawsze nas wspiera w nowych pomysłach i przedsięwzięciach, nigdy nie stopuje naszych planów, wprost przeciwnie – on w nas wierzy i z wielką radością kibicuje naszym nowym przedsięwzięciom. To on dodaje nam przysłowiowego wiatru w żagle.

Działając w branży od 20 lat, wciąż poszerzacie swoje portfolio. Sięgacie po nowe rynki, szukając atrakcyjnych miejsc dla swoich klientów. W jaki sposób Cypr pojawił się w ofercie ESTINERO jako ciekawy kierunek inwestycyjny?

M.SZ.: Od sierpnia ub.r. stale byłyśmy na walizkach, w niekończącej się podróży w poszukiwaniu docelowych miejsc, atrakcyjnych dla naszych klientów. Zjeździłyśmy południe Europy, odkrywając najlepsze rynki pod inwestycje. Miałyśmy możliwość analizy rynków Grecji kontynentalnej, greckich wysp (w szczególności Krety) oraz Hiszpanii i Portugalii. Na końcu tej listy znalazł się Cypr.
H.R.: Cypr Północny to dynamicznie rozwijający się rynek wraz z towarzyszącą temu intensywną rozbudową infrastruktury wokół inwestycji, co już teraz przyciąga inwestorów w całego świata. Wiedzą bowiem, że przy tak mocnym i intensywnym rozwoju już niedługo ceny nieruchomości poszybują w górę, a oni na tym zyskają.

20240503 3 MAY PHUKET 1

Cypr ma wielki potencjał, widać na tym obszarze dynamiczny rozwój branży deweloperskiej i budowlanej. Dodatkowo rząd cypryjski umożliwia wiele nowych inwestycji. Dlaczego – według Was – ten kraj, będący na styku dwóch kultur i tradycji, zyskuje na popularności?

H.R.: Wielkim plusem Cypru Północnego jest położenie na mapie Europy oraz ukształtowanie terenu: z jednej strony długa linia brzegowa z ciepłą wodą, plażami, z drugiej strony przepiękne pasmo Gór Kyreńskich. Cypr rozpieszcza nas także piękną pogodą, którą możemy cieszyć się prawie przez cały rok. Ogromnym atutem Cypru jest zasilenie go rurociągiem w słodką wodę pochodzącą z Turcji lądowej.
O atrakcyjności Cypru świadczą chociażby odnalezione złoża gazu, którego beneficjentem jest zarówno część północna, jak i południowa oraz Turcja. Złoże znajduje się na wodach terytorialnych Cypru i właśnie Turcji. Rozpoczęto rozmowy o planowanym wydobyciu oraz budowie na północnej części wyspy hubu przesyłowego między innymi do Turcji. W konsekwencji Turcja rozpocznie rozbudowę infrastruktury na Cyprze Północnym, aby zabezpieczyć swoje interesy, a to ostatecznie przyciągnie kolejnych inwestorów.
M.SZ.: Kolejnymi czynnikami wpływającymi na atrakcyjność Cypru są planowane kluczowe zmiany przepisów i zasad nabywania przez obcokrajowców nieruchomości na Cyprze Północnym. Wprowadzą one możliwość nabywania większej ilości nieruchomości inwestycyjnych przez jedną osobę, co spowoduje jeszcze większy popyt i zachętę dla inwestorów.

Przybliżmy, proszę, kwestię formalną. Na co w niedalekiej przyszłości mogą liczyć inwestorzy, pragnący zakupić nieruchomość na słonecznym Cyprze?

M.SZ.: Wpływ na wzrost cen inwestycji w następnych latach będą miały zmiany miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego. W niektórych miejscach nowe MPZP mocno ograniczają i tak już okrojone możliwości budowy na danym terenie. Wysokość zabudowy także zostanie ograniczona do dwóch kondygnacji, co spowoduje zmniejszenie ilości metrów w przyszłości realizowanych inwestycji. Koszt wytworzenia tego metra stanie się wyższy także poprzez podniesienie najniższej pensji krajowej oraz podniesienie podatków dla deweloperów. To pociągnie za sobą kolejne wzrosty oraz podwyżki cen gotowego metra kwadratowego. W najbliższym czasie planowane jest wprowadzenie na rynek i oferowanie pierwszych produktów kredytów hipotecznych dla inwestorów zagranicznych, którzy będą chcieli zainwestować na wyspie i sfinansować swoje inwestycje. Konsekwencją tego będzie intensywne zainteresowanie, które wpłynie na ogromny wzrost cen. Do gry wejdą ci, którzy nie mieli wystarczającej gotówki na to, aby tu zainwestować oraz ci, którzy czuli zbyt duże ryzyko odnośnie inwestowania swoich pieniędzy właśnie w tej lokalizacji. Jesteśmy przekonane, że ceny nieruchomości na Cyprze Północnym znacząco wzrośnie w najbliższych latach i teraz jest najlepszy moment na to, aby rozpocząć tam właśnie inwestycje.
H.R.: Bardzo ważnym kierunkiem rozwoju Cypru Północnego oprócz turystyki wakacyjnej oraz turystyki służącej eksploracji nowoczesnych pól golfowych jest rozwijanie tzw. turystyki medycznej, która jest bardzo popularna już w Turcji.

20220913 4 11

Ze względu na rozwój turystki medycznej oraz bogatą ofertę pół golfowych czy możemy mówić o najmie całorocznym na wyspie?

M.SZ.: Oczywiście! Kupując nieruchomość na Cyprze mamy gwarancję wynajmowania jej przez większą część roku. To zapewnia nam wysoki zwrot z inwestycji.
H.R.: Na najem całoroczny ma wpływ nie tylko kierunek rozwoju turystyki medycznej jak branża beauty, zabiegi i operacje z tego zakresu, stomatologia, ortodoncja czy bardzo popularny i rozwojowy temat legalnych klinik in vitro przyciągających klientów z całego świata, a także zaplanowane budowy bardzo nowoczesnych pól golfowych oraz kasyn w rejonie Iskele. To gwarantuje jedne z wyższych wskaźników zwrotu z inwestycji najmu w Europie.

Oprócz Iskele – które funduje bogate życie nocne, oferuje luksusowe hotele i wciąż rozwijającą się bazę noclegowo-rozrywkową – jakie miejsca polecacie jeszcze na Cyprze Północnym? Jakie walory ma ten kraj, gdzie łączą się wpływy kultur i tradycji, przenikają religie i zwyczaje kultywowane od pokoleń?

H.R.: Cypr Północny to region znany ze wspaniałych krajobrazów, od gór po malownicze doliny, które są idealne do wędrówek i aktywnego wypoczynku. Można tu znaleźć także wiele urokliwych, wciąż tradycyjnych wiosek. Cypr Północny oferuje też mniej zatłoczone plaże w porównaniu do południowej części wyspy. Plaże w miejscowościach takich jak Kyrenia czy Famagusta to wspaniałe miejsca na relaks w ciepłych wodach Morza Śródziemnego. Region ma bogatą historię sięgającą starożytności. Warto odwiedzić takie miejsca jak starożytne ruiny Salamis, średniowieczny zamek w Kyrenii czy Wzgórza Bellapais, które oferują nie tylko piękne widoki, ale i fascynujące ślady przeszłości. Cypr Północny ma swój unikalny charakter kulturowy, łącząc tradycje tureckie i cypryjskie. Ponadto, kuchnia jest wyjątkowa, pełna smaków z Bliskiego Wschodu i Morza Śródziemnego.
M.SZ.: Oprócz tego Cypr Północny to region pełen ukrytych skarbów, które mogą zainteresować turystów szukających zarówno historii, jak i naturalnego piękna. Kolejnym z nich jest Karpaz zwany też Złotym Półwyspem. To dzika i piękna część Cypru Północnego, gdzie można poczuć się jak na końcu świata. Przepiękne plaże, takie jak Golden Beach, są idealne do relaksu.
Ważnym miejscem jest także Stare Miasto w Lefkosi, czyli stolicy Cypru Północnego. To miasto, które zostało podzielone przez mur graniczny. Warto przejść przez punkt kontrolny do części południowej, aby zobaczyć unikalną atmosferę, gdzie łączą się dwie kultury – turecka i grecka. W Lefkosi znajduje się także wiele zabytków, w tym meczet Selimiye, który pierwotnie był katedrą, a także liczne bazary i muzeum. Według nas, w północnej części Cypru każdy znajdzie odpowiednie atrakcje dla siebie – od pustych, dzikich plaż, po tętniące życiem kasyna.

Pogoda, zabytki, atrakcje turystyczne, piękne plaże – wszystko to nie podlega dyskusji. To niezaprzeczalne benefity Cypru, jednak dla inwestorów liczą się także korzystne warunki finansowania nieruchomości. Co warto wiedzieć w tym temacie?

M.SZ.: Zakupu nieruchomości na Cyprze możemy dokonać zarówno ze środków własnych, jak i ze środków pochodzących z kredytu bankowego dostępnego w Polsce. Nasz zespół specjalistów przygotował specjalną ofertę dla tych wszystkich, którzy są zainteresowani inwestycjami w tym regionie.
H.R.: Bardzo ważnym aspektem jest też planowane wprowadzenie finansowania w postaci kredytów hipotecznych, które inwestorzy zagraniczni będą mogli realizować w bankach cypryjskich na preferencyjnych warunkach. Na Cyprze za nieruchomość można zapłacić w każdej walucie: funtem brytyjskim, euro, dolarami, kryptowalutą, gotówką. Forma rozliczenia jest dowolna.

20230218 phase 2 A type 11

Z jakimi kwotami za nieruchomość trzeba się liczyć na Cyprze Północnym? Ile Wasz klient musi zainwestować?

H.R.: Ceny nieruchomości, które rekomendujemy, zaczynają się od poziomu ok.130 tysięcy funtów brytyjskich. Za tę cenę inwestor może nabyć bardzo dobrze położony apartament z widokiem na morze i góry, z szerokim wachlarzem udogodnień w postaci basenów, strefy spa (hamam), fitness czy restauracji.
M.SZ.: Odnosząc się do pytania o kwocie inwestycji, należy podkreślić, jakie generuje ona zyski z najmu. A są one na naprawdę bardzo wysokim poziomie i sięgają nawet do 18 procent. Aby osiągnąć takie zyski, warto również skorzystać z przygotowanej przez nas oferty zarządzania najmem.

Jakie dodatkowe miejsca – oprócz Cypru – wybierają klienci ESTINERO?

M.SZ.: W zależności od potrzeb klienci wybierają różne kierunki. Istotnym jest odpowiedzenie na pytanie czy poszukują nieruchomości na użytek własny czy inwestycyjnie. Kreta jest bez wątpienia idealnym miejscem dla osób, które szukają greckich klimatów, tawern ze śródziemnomorskimi przysmakami, a także spokojnego tempa życia za dnia. Tym bardziej rekomendujemy Kretę jako miejsce wakacyjnego wypoczynku.
H.R.: Polecane przez nas inwestycje zlokalizowane są na północnej części wyspy, około 40 minut od lotniska w Chani. Cały czas pracujemy, aby rozszerzyć nasze portfolio o inne greckie regiony, które również przyciągają inwestorów z całego świata, gdyż Grecja to ogromny i bardzo zróżnicowany kraj.

Zakup nieruchomości za granicą czy to dobra inwestycja w tak burzliwych realiach geopolitycznych?

M.SZ.: Zakup nieruchomości za granicą może być dobrym rozwiązaniem, nawet w obliczu burzliwych realiów geopolitycznych, pod warunkiem, że inwestycja zostanie dobrze przemyślana. Posiadanie nieruchomości w różnych krajach może pomóc w rozproszeniu ryzyka związanego z kryzysami politycznymi, gospodarczymi czy walutowymi w jednym regionie. Mimo burzliwych czasów, nieruchomości w wielu krajach nadal mogą zyskiwać na wartości w długoterminowej perspektywie. Wzrost wartości nieruchomości w wyniku poprawy infrastruktury, wzrostu popytu czy rozwoju lokalnych rynków może przynieść duży zysk.
H.R.: W niektórych krajach zakup nieruchomości może wiązać się z korzyściami podatkowymi, zwłaszcza jeśli inwestor korzysta z możliwości związanych z ulgami podatkowymi lub korzystnymi regulacjami prawnymi. Ponadto inwestycje w nieruchomości mogą stanowić skuteczną ochronę przed inflacją. W miarę wzrostu cen i kosztów życia, wartość nieruchomości oraz dochód z wynajmu mogą rosnąć, co pozwala zrównoważyć wpływ inflacji na inwestycje. Właśnie naszym zadaniem jest dokładne zbadanie sytuacji politycznej i gospodarczej danego kraju, lokalnego rynku nieruchomości oraz regulacji prawnych. To pozwoli naszym inwestorom na podjęcie świadomej decyzji inwestycyjnej, która zminimalizuje ryzyko. Tym samym realizowane za naszym pośrednictwem transakcje są na najwyższym poziomie bezpieczeństwa.

20240522 PHUKET 1 MAY 22 2

Rozmawiamy o tu i teraz, a chciałabym poznać Wasze plany i marzenia zawodowe…

M.SZ.: Celem naszej firmy jest dynamiczny rozwój działalności na rynkach europejskich. Nasze plany obejmują rozbudowanie portfolio o kolejne oferty przy współpracy z inwestorami, deweloperami oraz lokalnymi partnerami z wybranych przez nas regionów Europy. Będziemy oferować kompleksową usługę, w tym doradztwo w zakresie prawa lokalnego, finansowania oraz analizy rentowności inwestycji. Obsługę nie tylko w trakcie realizacji transakcji zakupu nieruchomości, ale również po jej finalizacji. Planujemy utrzymywać długoterminową relację z klientami, których portfel chcemy w dalszym ciągu powiększać.
H.R: Aby osiągnąć te cele, zamierzamy skupić się na kilku kluczowych obszarach. Ważnym krokiem w realizacji planu rozwoju będzie dokładna analiza kolejnych atrakcyjnych pod kątem inwestycyjnym rynków zagranicznych. Będziemy koncentrować się na lokalizacjach o wysokim potencjale wzrostu, takich jak obszary rozwijających się miast, ośrodki turystyczne czy miejsca o dużym zapotrzebowaniu na wynajem krótko- i długoterminowy. W celu szybszego i bardziej efektywnego wejścia na nowe rynki, planujemy nawiązać współpracę z lokalnymi deweloperami, agencjami nieruchomości, bankami oraz firmami świadczącymi usługi zarządzania nieruchomościami. Dzięki tym partnerstwom zyskamy dostęp do wiedzy na temat specyfiki danego rynku, co pozwoli nam skuteczniej realizować transakcje i zarządzać portfelem nieruchomości.

Magda Ciesielska

Magdalena Ciesielska

redaktor prowadząca
REKLAMA
REKLAMA
Hanna Radziwiłko, Malgorzata Szurko Estinero
REKLAMA
REKLAMA

DANIEL NOWAK | Dubaj – zamieszkaj w mieście smakoszy życia

Artykuł przeczytasz w: 18 min.


Dubaj – miasto, które fascynuje i kusi swoją nowoczesnością, luksusem oraz nieograniczonymi możliwościami. To tutaj, w sercu pustyni, powstała globalna metropolia przyciągająca inwestorów, turystów i przedsiębiorców z całego świata. Jak wygląda codzienne życie w miejscu, gdzie tradycja przeplata się z futurystyczną wizją, a nieruchomości sprzedają się szybciej niż świeże pieczywo? O tajemnicach dubajskiego rynku nieruchomości, wyjątkowej atmosferze miasta oraz powodach, dla których warto tu inwestować, rozmawiam z Danielem Nowakiem – doradcą ds. nieruchomości, przedsiębiorcą i inwestorem z ponad 15-letnim doświadczeniem, który zna Dubaj od podszewki.

Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: materiały własne DN, iStock, Adobe Stock, materiały własne Sobha Seaheaven

Rozmawiamy w połowie stycznia, za oknem szaro, ciemno, słońca niewiele. A jaka jest obecnie pogoda w Dubaju?

DANIEL NOWAK: Pogodę mamy piękną, około 25 stopni, słonecznie, nie ma na co narzekać. (śmiech)

Zazdroszczę Ci tej aury, bo u nas 3,5 stopnia w ostatnich tygodniach, to takie maksimum… 

Słyszałem! Klienci trochę się skarżą, że teraz to najmniej lubiany przez wielu okres w roku w Polsce. U nas w tej chwili trwa najwyższy sezon, czyli taki, gdzie odwiedza nas najwięcej turystów, właśnie ze względu na pogodę. Nie za ciepło, nie za zimno. Idealnie! Niedawno zostały uruchomione bezpośrednie loty z Poznania do Dubaju, podróż w praktyce trwa około 5 godzin, więc wyprawa do Dubaju nie jest w żaden sposób uciążliwa. 

Jak prawdziwi Polacy zaczęliśmy od pogody, to porozmawiajmy o samym Dubaju, który uchodzi za miasto luksusu i innowacji. Jak opisałbyś mentalność jego mieszkańców i atmosferę, która przyciąga ludzi z całego świata?

Od 15 lat działam na rynku nieruchomości w Dubaju, a od 10 lat jestem jego rezydentem. Dzięki temu mam kontakt z osobami odwiedzającymi to miasto – zarówno w celach turystycznych, jak i inwestycyjnych. Mogę z całą pewnością stwierdzić, że nie ma osoby, na której Dubaj nie wywarłby wrażenia. To przede wszystkim miasto niezwykle bezpieczne. Poza tym, jego infrastruktura sprawia, że poruszanie się po nim jest wyjątkowo łatwe. Te dwie cechy – bezpieczeństwo i wygoda – pozwalają odkrywać Dubaj w swoim tempie i na własnych zasadach, bez żadnych obaw. Na przestrzeni lat miasto przeszło ogromną transformację, nie tylko wizualną, ale i kulturową. Liberalizacja prawa oraz otwartość na międzynarodowe wpływy sprawiły, że Dubaj stał się jeszcze bardziej przyjazny dla ludzi z całego świata.

Statystyki do których dotarłam mówią, że rdzenni mieszkańcy Dubaju stanowią ok. 30 proc. wszystkich mieszkańców miasta… 

Myślę, że ta liczba może być znacznie niższa – prawdopodobnie bliższa 10 procentom. Dubaj to prawdziwie kosmopolityczne miasto, w którym można spotkać przedstawicieli niemal wszystkich narodowości. Liczba mieszkańców wynosi obecnie około 4 milionów, co czyni Dubaj jednym z najbardziej różnorodnych pod względem kulturowym miejsc na świecie. W tym wyjątkowym mieście tradycja harmonijnie przeplata się z nowoczesnością, a ludzie z różnych zakątków globu odnajdują swoje miejsce. Warto dodać, że rdzenni mieszkańcy Dubaju – obywatele Zjednoczonych Emiratów Arabskich – mogą cieszyć się niezwykle wysokim poziomem życia. Państwo gwarantuje im szerokie wsparcie, które obejmuje m.in. bezpłatną opiekę zdrowotną na najwyższym światowym poziomie, edukację, a nawet różne formy pomocy mieszkaniowej. Zasoby finansowe pochodzące z dochodów z ropy naftowej oraz rozwijających się gałęzi gospodarki, takich jak turystyka i nieruchomości, sprawiają, że rdzenni mieszkańcy są otoczeni systemem wsparcia, który znacząco podnosi komfort ich życia. Jako ciekawostkę dodam, że do niedawna, obcokrajowiec chcący założyć firmę w Dubaju, musiał mieć rdzennego mieszkańca Emiratów jako udziałowca, co dodatkowo sprawiało, że każdy z mieszkańców miał udziały w jakiejś firmie. (śmiech) Jednak ten przepis już nie obowiązuje, ponieważ stanowił barierę w przyciąganiu nowych inwestorów. Dziś Dubaj stawia na jeszcze bardziej otwarte podejście, co tylko zwiększa jego atrakcyjność w oczach globalnych inwestorów.

Pochodzisz z Wielkopolski, ze Środy Wielkopolskiej, od 10 lat na stałe mieszkasz w Dubaju. Co przyciągnęło Cię do miasta luksusu? 

To był czysty przypadek. Mój ojciec, ze względu na pracę, często podróżował, także do Dubaju. To on zainspirował mnie tym miejscem. I po studiach, szukając swojej drogi zawodowej, los przywiódł mnie właśnie tutaj. Dubaj od razu pokazał mi swój potencjał – to dynamiczne centrum biznesowe z ogromnymi możliwościami rozwoju. Nowoczesna infrastruktura, wysoki standard życia i różnorodność kulturowa sprawiły, że poczułem się tu jak w domu. To miasto, gdzie tradycja spotyka się z nowoczesnością, oferując wyjątkowe warunki do życia i pracy.

A zawodowo? Dlaczego właśnie rynek nieruchomości? 

Z wykształcenia jestem ekonomistą, ale zawsze miałem słabość do pięknej architektury, budownictwa, remontowania. (śmiech) Kiedy przyjechałem do Dubaju wraz z moją żoną, bardzo uzdolnioną dekoratorką wnętrz chcieliśmy wnieść europejską jakość i powiew świeżości do dubajskich mieszkań. Początkowo robiliśmy to hobbystycznie, a z czasem stało się to naszym pomysłem na pracę i życie tutaj. Zauważyliśmy, że na dynamicznie rozwijającym się rynku Dubaju istnieje ogromne zapotrzebowanie na wysokiej jakości usługi związane z nieruchomościami. Nasze doświadczenie ekonomiczne w połączeniu z pasją do architektury pozwoliło nam stworzyć unikalną ofertę, która łączy funkcjonalność z estetyką. Dzięki temu udało nam się zbudować silną pozycję na rynku, oferując klientom nie tylko standardowe usługi, ale także kompleksowe rozwiązania dostosowane do ich indywidualnych potrzeb. Taka jest historia naszej firmy Konsultacje-Dubaj.

20180528 AdobeStock 219683400
Wyspa Palmowa, Dubaj

Dlaczego warto zainwestować w nieruchomości właśnie w Dubaju? Czym wyróżnia się ten rynek na tle innych światowych metropolii?

Tu odpowiedz jest dosyć łatwa. Dubaj jest jedną z najbardziej obleganych w tej chwili destynacji, przede wszystkim ze względu na wspomniane bezpieczeństwo. Jeśli zostawisz w Dubaju portfel na ławce i wrócisz po niego za godzinę, na pewno nadal tam będzie. Wynika to oczywiście z surowości prawa, ale także z łatwej możliwości utraty rezydencji w przypadku popełnienia wykroczenia. Drugim elementem, który przyciąga do Dubaju, jest bardzo dobra opieka zdrowotna. Mamy tu dostęp do najlepszych lekarzy, świetnie wyposażone szpitale, a usługi na najwyższym światowym poziomie. Każda osoba pracująca w Dubaju musi posiadać ubezpieczenie zdrowotne. Pracodawcy są zobowiązani do zapewnienia podstawowego ubezpieczenia dla swoich pracowników. Dodatkowo, jeśli ktoś jest specjalistą w swojej dziedzinie, to tu się naprawdę świetnie zarabia. Tu żyje się naprawdę na wysokim poziomie, mamy świetną gastronomię, jedną z najlepszych na świecie linii lotniczych, Dubai Mall jest najchętniej odwiedzanym centrum handlowym na świecie. Dodatkowo panuje tu wyjątkowa stabilność polityczna i ekonomiczna. Dubaj stał się motorem napędowym Zjednoczonych Emiratów Arabskich, miastem, które jako pierwsze otworzyło się na inwestycje i mieszkańców innych krajów. I dzisiaj widać tego efekty. To miejsce dla prawdziwych smakoszy życia. 

Czy cudzoziemcy mogą kupować nieruchomości w Dubaju? Jeśli tak, to czy obowiązują ich jakieś ograniczenia?

Tak, cudzoziemcy mogą kupować nieruchomości w Dubaju, choć oczywiście nie wszędzie. W Dubaju istnieją tzw. strefy freehold, czyli obszary, w których obcokrajowcy mogą bez ograniczeń nabywać nieruchomości i stawać się ich pełnoprawnymi właścicielami na zawsze. Prawo to obowiązuje od 2002 roku. Wcześniej właścicielami nieruchomości mogli być jedynie obywatele państw należących do Rady Współpracy Zatoki Perskiej. Osoby z innych krajów mogły jedynie kupować nieruchomości na zasadzie naszego użytkowania wieczystego na okres do 99 lat. Obecnie strefy freehold umożliwiają obcokrajowcom zakup mieszkań na stałe, z możliwością ich dziedziczenia. Oznacza to, że inwestorzy z zagranicy mogą swobodnie kupować, sprzedawać i zarządzać swoimi nieruchomościami bez obaw o ograniczenia czasowe czy prawne.

Ile jest stref freehold w Dubaju? 

Jest ich sporo. Na dzisiaj szacuję, że stanowią one około 50 procent powierzchni Dubaju. To wszystkim znane lokalizacje takie jak Wyspa Palmowa, Dubaj Marina czy Downtown. Dodatkowo wciąż powstają nowe, deweloperzy otrzymują kolejne pozwolenia na budowę następnych osiedli. 

20131102 AdobeStock 178447954
Dubaj Marina

A ile trzeba mieć pieniędzy, żeby w ogóle myśleć o zakupie nieruchomości w Dubaju? 

To oczywiście zależy od tego, co chce się kupić. Najtańsze apartamenty typu studio, czyli nasze kawalerki rozpoczynają się od 600 tys. dirhamów (skrót. AED-przyp.red.), czyli około 650 tys. polskich złotych. I ta cena gwarantuje nam kupno nieruchomości od dobrego dewelopera, w dobrej dzielnicy. Nieruchomości, które dobrze się wynajmą i przyniosą oczekiwany zwrot z inwestycji. 

Górna granica?

Nie ma takiej! (śmiech) Jako agent nieruchomości w Dubaju, ciągle jestem zaskakiwany przez deweloperów. Ostatnio przyglądaliśmy się penthouse’owi za 160 mln AED, notabene jednemu z najpiękniejszych penthouse’ów w Sobha Seaheaven i wydawało nam się to bardzo dużo, a potem okazało się, że inny deweloper oferuje mieszkania, wcale nie jakieś ogromne, bo z czterema sypialniami za 320 mln AED. I co ciekawe takie nieruchomości bardzo szybko znajdują swoich nabywców. A najnowszą inwestycją w Dubaju jest drugi najwyższy budynek na świecie – Burj Azizi – tam deweloper za penthouse na najwyższym piętrze życzy sobie miliard AED. Można powiedzieć, że w Dubaju na nieruchomość można wydać każde pieniądze. Miasto przyciąga najbogatszych ludzi na świecie, a deweloperzy prześcigają się w oferowanych luksusach. 

20231220 4219 SEAHAVEN PENTHOUSE INT THE GREAT ROOM FINAL
Penthouse w Sobha Seaheaven

A gdyby to uśrednić? Dobra średnia półka to? 

To częste pytanie ze strony inwestorów. Z mojej perspektywy optymalnym wyborem jest mieszkanie z dwoma sypialniami, które cieszy się dużym popytem na rynku ze względu na ich mniejszą dostępność w porównaniu do mieszkań z jedną sypialnią. Dzięki temu konkurencja w zakresie wynajmu jest również mniejsza. Jeśli chodzi o uśrednioną cenę, nowe mieszkanie o wysokim standardzie od jednego z najlepszych deweloperów kosztuje obecnie około 25 tysięcy AED za metr kwadratowy. Oznacza to, że za mieszkanie z dwoma sypialniami należy liczyć się z wydatkiem rzędu 2,5 miliona złotych.

Czy w takie mieszkanie trzeba jeszcze zainwestować, aby nadawało się do zamieszkania? 

Nie, nie ma takiej potrzeby. Mieszkania w Dubaju są zazwyczaj oferowane w pełni wykończonym stanie. Oznacza to, że posiadają już gotowe łazienki, świeżo pomalowane ściany, nowoczesne podłogi wykonane z płytek, paneli lub innych wysokiej jakości materiałów, a także w pełni wyposażoną kuchnię wraz z meblami i sprzętem AGD. Dzięki temu wystarczy jedynie dostosować wnętrze do własnych preferencji, wnosząc dodatkowe meble czy dekoracje, aby natychmiast móc zamieszkać lub rozpocząć wynajem.

Jak wygląda stopa zwrotu z inwestycji w nieruchomości w Dubaju?

Dobrze, że o to pytasz, ponieważ jest to jedno z najczęściej zadawanych pytań przez inwestorów. Większość agentów nieruchomości informuje, że stopa zwrotu może wynieść około 15%. Jednak jako ekonomista, preferuję dokładniejsze analizowanie tych danych. Rzeczywiście, 15% to możliwa stopa zwrotu, ale należy uwzględnić początkową cenę zakupu nieruchomości. Obecnie nieruchomości położone bezpośrednio nad samym wybrzeżem znacznie podrożały, co wpływa na oczekiwane stopy zwrotu. Dlatego często większą stopę zwrotu możemy osiągnąć, inwestując w nieruchomości znajdujące się nieco dalej od wybrzeża. Nieruchomości na wybrzeżu w dojrzałych dzielnicach oferują stopę zwrotu w granicach od 5 do 7%, podczas gdy te oddalone od wybrzeża mogą zapewnić zwrot na poziomie od 8 do 15%. Wynika to z różnic w cenach zakupu oraz potencjale wzrostu wartości nieruchomości. Inwestując w dzielnice mniej centralne, ale rozbudowujące się, możemy skorzystać z bardziej atrakcyjnych cen początkowych, co w dłuższej perspektywie przekłada się na wyższą stopę zwrotu.

20241114 DSC 5876 HDR
Realizacja Konsultacje – Dubaj

To pogadajmy o podatkach. Czy w Dubaju obowiązują podatki od nieruchomości?

W Dubaju obowiązuje tzw. Dubai Land Department Fee (DLD), który można porównać do naszego podatku od zakupu nieruchomości. Opłata ta wynosi 4% wartości nieruchomości i jest płatna przez kupującego zarówno na rynku pierwotnym, jak i wtórnym. Warto podkreślić, że w Dubaju nie obowiązuje podatek dochodowy od osób fizycznych, co stanowi znaczną zaletę dla inwestorów indywidualnych. Od około roku wprowadzono podatek dochodowy od firm w wysokości 9%, jednak nadal obowiązuje wysoka kwota wolna od podatku wynosząca 375 000 AED, co minimalizuje obciążenia dla większości przedsiębiorstw. Dodatkowo, w przeciwieństwie do Polski, w Dubaju nie płaci się corocznego podatku od nieruchomości. Oznacza to, że poza jednorazową opłatą DLD przy zakupie, właściciele nieruchomości nie muszą obawiać się dodatkowych rocznych obciążeń podatkowych związanych z posiadaniem nieruchomości.

Aby kupić nieruchomość w Dubaju, muszę się w nim pojawić osobiście? 

Jeśli mi zaufasz, to nie musisz! A na poważnie – od czasów pandemii istnieje możliwość zakupu nieruchomości zdalnie. Wymaga to spełnienia kilku formalności, takich jak podpisanie dokumentów elektronicznych i współpraca z lokalnym agentem nieruchomości, co znacznie ułatwia cały proces inwestycyjny. Dzięki nowoczesnym technologiom możesz obejrzeć nieruchomości online, negocjować warunki oraz finalizować transakcje bez konieczności fizycznej obecności w Dubaju.

20230710 SH B 302
Penthouse w Sobha Seaheaven

Kto czuwa nad bezpieczeństwem transakcji podczas zakupu nieruchomości? Jak zapewniacie klientom spokój ducha?

Jeśli masz zamiar kupić nieruchomość w Dubaju, to przede wszystkim wybierz sprawdzone i licencjonowane biuro. Takie biuro łatwo jest zweryfikować na stronie Dubai Land Department, aby mieć pewność, że jest podmiotem licencjonowanym i zarejestrowanym. Zaufany i sprawdzony agent pomoże wybrać ugruntowanego dewelopera i przeprowadzi przez meandry prawne transakcji. 

Rynek dubajski ma jednak swoje specyficzne cechy. Czym jest off-plan? 

Aby zostać właścicielem nieruchomości w Dubaju, istnieją dwie główne ścieżki. Pierwszą opcją jest zakup mieszkania na rynku wtórnym, co jest stosunkowo proste, ponieważ nabywamy nieruchomość, która już stoi. Można ją obejrzeć, przeprowadzić transakcję i od razu zamieszkać lub rozpocząć wynajem. Off-plan odnosi się natomiast do rynku pierwotnego, czyli nieruchomości, które dopiero mają powstać. Obecnie obserwujemy ogromne zainteresowanie inwestycjami mieszkaniowymi na tym rynku, a mieszkania często wyprzedają się w początkowych etapach sprzedaży. Aby kupić mieszkanie od dewelopera w ramach off-plan, należy nabyć nieruchomość, która jest dopiero ogłaszana lub znajduje się na bardzo wczesnym etapie budowy, a następnie oczekiwać około dwóch do trzech lat na ukończenie inwestycji. Inwestowanie off-plan w Dubaju jest popularne ze względu na niższe ceny zakupu oraz elastyczne plany płatności oferowane przez deweloperów. Dodatkowo, inwestorzy mogą skorzystać z potencjalnego wzrostu wartości nieruchomości w miarę postępu budowy, co czyni tę formę inwestycji atrakcyjną na dynamicznie rozwijającym się rynku dubajskim.

Czy mogę wziąć kredyt na mieszkanie w Dubaju? 

Jak najbardziej i nie trzeba być nawet rezydentem. Jeśli tylko spełniamy warunki, bank w Dubaju jest w stanie zapewnić nam finansowanie takiej inwestycji aż do 60 procent wartości nieruchomości. Jeśli jesteśmy rezydentem to nawet do 80 procent wartości nieruchomości. 

Ciężko zostać rezydentem?

Stosunkowo łatwo. Istnieje kilka dróg, aby uzyskać status rezydenta w Dubaju. Pierwszą z nich jest zatrudnienie w lokalnej firmie, gdzie pracodawca zapewnia wizę pracowniczą. Drugą opcją jest założenie własnej spółki, co umożliwia uzyskanie wizy inwestorskiej. Najprostszym rozwiązaniem jest zakup nieruchomości o wartości powyżej 750 tysięcy AED, co kwalifikuje do dwuletniej wizy inwestorskiej. Dodatkowo, inwestując co najmniej 2 miliony AED w jedną lub więcej nieruchomości, można ubiegać się o tzw. Golden Visa – wizę rezydenta wydawaną na 10 lat. Golden Visa jest prestiżową formą rezydencji, która oferuje posiadaczom szereg przywilejów, takich jak długoterminowa stabilność, możliwość podróżowania bez dodatkowych wiz oraz ułatwienia w prowadzeniu działalności gospodarczej w Dubaju.

20240229 DSC 2528 HDR
Realizacja Konsultacje – Dubaj

Twoi klienci kupują nieruchomości bardziej pod wynajem czy raczej na własne potrzeby? Jaki zauważasz trend? 

Większość moich klientów z Polski inwestuje w nieruchomości w Dubaju głównie z myślą o wynajmie krótkoterminowym. Chcą oni korzystać z mieszkań w określonych terminach, kiedy odwiedzają Dubaj, a w pozostałym czasie generować z nich przychód. Ten trend wynika z wysokiego popytu na wynajem w dynamicznie rozwijającym się rynku turystycznym Dubaju, co sprawia, że taka inwestycja jest zarówno opłacalna, jak i elastyczna.

Przez Europę przetacza się burzliwa dyskusja na temat najmu krótkoterminowego. Mieszkańcy europejskich miast, zmęczeni nieustannym napływem turystów, a także zaniepokojeni wzrostem cen wynajmu dla lokalnych mieszkańców, wywierają presję na władze, domagając się ograniczeń w tej formie najmu. W obliczu takich zmian wielu inwestorów zadaje sobie pytanie: czy jako właściciel mieszkania w Dubaju mogę być pewny, że podobne regulacje nie obejmą tego miasta? Czy moja inwestycja w Dubaju okaże się bezpieczna i przyszłościowa?

Dubaj jest na zupełnie innym etapie rozwoju. To stosunkowo młode miasto, którego gospodarka w dużej mierze opiera się na turystyce – wpisanej wręcz w DNA tego miejsca. Turystyka jest obecnie jedną z kluczowych gałęzi gospodarki, a władze miasta nie planują wprowadzać ograniczeń dotyczących najmu krótkoterminowego. Wręcz przeciwnie, Dubaj ma ambitne plany. Do 2030 roku miasto zamierza podwoić swoją populację, przyciągając zarówno nowych mieszkańców, jak i inwestorów. Oznacza to, że krótkoterminowy najem nie tylko nie jest zagrożony, ale stanowi ważny element strategii rozwoju miasta.

Czy pomagacie klientom w wynajmie ich nieruchomości? 

Oczywiście! Zapewniamy wsparcie na każdym etapie od przedstawienia propozycji zakupu, poprzez kontakty z deweloperem, zakup, odbiór mieszkania, aż po jego urządzenie i obsługę wynajmu. To wszystko zorganizujemy dla naszego klienta, aby ten nie musiał się o nic martwić. Jego jedynym zmartwieniem będzie ustalenie dat, w których będzie chciał przylecieć do Dubaju na wakacje i skorzystać ze swojego mieszkania. 

20230609 CAMERA 005
Penthouse w Sobha Seaheaven

Jakich stawek można oczekiwać za najem krótkoterminowy w Dubaju? 

Wynajem krótkoterminowy w Dubaju jest silnie uzależniony od sezonowości rynku. Na przykład, dla mieszkania z dwoma sypialniami o powierzchni około 100 metrów kwadratowych, stawki wynajmu w niskim sezonie mogą wynosić około 400 AED za noc. Natomiast w wysokim sezonie, takim jak okres sylwestra, ceny mogą wzrosnąć nawet do 2500 AED za noc. W przypadku najmu długoterminowego można natomiast oczekiwać stóp zwrotu na poziomie 7–8% wartości mieszkania.

A jakie są koszty utrzymania takiego mieszkania? 

Największym kosztem jest czynsz, który wynosi około 150 AED za metr kwadratowy rocznie. W tej cenie mamy dostęp do podgrzewanych basenów, siłownię, opiekę nad ogrodami, częściami wspólnymi, a także dostęp do usługi concierge, która jest standardem w Dubaju, sprzątanie części wspólnych i wiele innych udogodnień zależnych od standardu. Osiedle, na którym mieszkam, ma na przykład lagunę ze sztuczną plażą, więc wyobrażam sobie, że utrzymanie jej trochę kosztuje… 

Będąc aktywnym uczestnikiem rynku nieruchomości w Dubaju, z pewnością obserwujesz także inne rynki, w tym europejskie. Gdybyś miał je porównać, jakie kluczowe różnice widzisz między dubajskim a europejskimi rynkami?

Pomijając kwestie prawne, które naturalnie różnią się w poszczególnych krajach, największą różnicą jest dynamika. W Dubaju sprzedaż mieszkań przypomina sprzedaż świeżego pieczywa – te wartościowe znikają niemal od razu. Dobre mieszkania od renomowanych deweloperów często są wyprzedawane w błyskawicznym tempie, a nieoficjalny rekord mówi o sprzedaniu całej inwestycji w zaledwie 14 minut! Jako Europejczycy często nie zdajemy sobie sprawy, że w Dubaju nie ma czasu na zastanowienie. Nieruchomości znikają w mgnieniu oka, a szukanie alternatywy zazwyczaj oznacza, że kolejna oferta nie będzie już tak atrakcyjna jak ta, którą pierwotnie sobie upatrzyliśmy. Dlatego decyzje trzeba podejmować szybko – tutaj zwlekanie po prostu się nie opłaca.

Kontakt:
Daniel Nowak
kontakt@konsultacje-dubaj.pl
+48 455 444 000

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Radosław Mączyński | DomData Z Poznania na szczyt technologicznego świata

Artykuł przeczytasz w: 17 min.
Radosław Mączyński Prezes Zarządu DomData


Radosław Mączyński, absolwent poznańskiego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, w 1997 roku rozpoczął pracę w DomData jako programista. Dziś stoi na czele firmy, która zatrudnia ponad 500 osób, wspiera największe banki w Polsce i śmiało patrzy na rynek niemiecki i amerykański. Mówi o sobie, że prywatnie woli Poznań od Warszawy, uwielbia rozmowy z taksówkarzami i wierzy, że technologia powinna wspierać, a nie zastępować ludzi. O sztucznej inteligencji, wizji przyszłości i sile lokalności opowiada w rozmowie o firmie, która zmieniła zasady gry na rynku IT.

Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: materiały własne DomData

Jakie były początki DomData? Skąd pomysł na stworzenie firmy specjalizującej się w automatyzacji procesów biznesowych?

RADOSŁAW MĄCZYŃSKI: Historia DomData sięga trzydziestu lat wstecz, jednak specjalizacja w automatyzacji procesów biznesowych pojawiła się dopiero z czasem. Początkowo firma została założona przez niemiecki bank i jego spółki córki, którzy potrzebowali w Polsce partnera wspierającego ich działalność od strony IT. Przez pierwsze lata głównym celem DomData było świadczenie usług informatycznych na potrzeby banku i jego spółek zależnych, którzy jednocześnie pełnili rolę głównych udziałowców spółki. Dopiero później firma zaczęła ewoluować i rozwijać swoją obecną specjalizację.

Ale dzisiaj firma jest w rękach polskich. Jak to się stało, że zostałeś akcjonariuszem, a DomData zmieniła profil działalności?

Historia przejęcia DomData przez polskie ręce to wynik kilku czynników, w tym zmieniającej się strategii banku oraz globalnego kryzysu finansowego, który miał miejsce w 2008 roku. To stworzyło przestrzeń na zmiany w strukturze właścicielskiej firmy. Moja droga w DomData rozpoczęła się w 1997 roku, kiedy dołączyłem do zespołu jako programista. Z czasem awansowałem na stanowiska lidera zespołu, project managera, dyrektora jednostki, a w końcu członka zarządu. Wraz z przejęciem firmy postawiliśmy na zmianę profilu działalności i rozwój w kierunku automatyzacji procesów biznesowych, co stało się naszą specjalizacją i siłą napędową.

20250209 1716545808653

Zatem porozmawiajmy o czasach „nowożytnych”. 15 lat funkcjonowania firmy w obecnym profilu. Czy pamiętasz pierwszy projekt, który firma zrealizowała? 

Początek firmy pod nowymi rządami to było ogromne wyzwanie. Wcześniej działalność opierała się na jednym głównym odbiorcy, który w jednej chwili zniknął, pozostawiając nas w sytuacji, gdzie trzeba było wymyślić nową koncepcję, zbudować ofertę i pozyskać klientów od zera. To nie były łatwe lata – wymagały determinacji, ciężkiej pracy i odrobiny szczęścia. Naszym pierwszym klientem, który nam zaufał i w pewien sposób pomógł zdefiniować nowy profil naszej działalności, był mBank. Powierzył nam stworzenie systemu automatyzującego procesy sprzedażowe, obejmującego m.in. otwieranie rachunków, sprzedaż kredytów czy wydawanie kart. Było to ambitne przedsięwzięcie, ale udało się stworzyć rozwiązanie, które spełniło potrzeby mBanku. Następnie skalowaliśmy ten system, przekształcając go w tzw. „produkt pudełkowy” – gotowe rozwiązanie, które można było zaoferować innym klientom. To był moment przełomowy, który otworzył nowy rozdział w historii DomData.

Czym dokładnie zajmuje się DomData? Jak w prosty sposób wyjaśnić Waszą działalność komuś, kto nie zna branży IT?

DomData to firma informatyczna, choć nie w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Obecnie, wraz ze spółkami zależnymi, zatrudniamy ponad 500 osób. Co ciekawe, większość naszego zespołu to specjaliści z różnych dziedzin, a nie tylko programiści – dzięki temu nasze rozwiązania są kompleksowe i dostosowane do potrzeb różnych branż. Naszym flagowym produktem jest platforma do automatyzacji procesów biznesowych. Chociaż skupiamy się głównie na sektorze bankowym, nasze rozwiązania znajdują zastosowanie również w innych branżach, takich jak branża energetyczna, telekomunikacyjna czy branża zarządców nieruchomości. W skrócie – usprawniamy procesy, które kiedyś były czasochłonne i skomplikowane, zamieniając je w szybkie i intuicyjne działania.

Usprawnianie procesów brzmi skomplikowanie… 

Ale wcale takie nie jest. (śmiech) Dla przykładu, kiedyś otwarcie rachunku bankowego wymagało wizyty w placówce, wypełnienia stosu papierowych dokumentów, podpisania ich długopisem, a następnie ręcznego wprowadzania danych do systemu przez pracownika banku. Był to czasochłonny i angażujący wiele osób proces. Dziś, dzięki naszym rozwiązaniom, klient może otworzyć konto samodzielnie – wystarczy, że wypełni formularz online i podpisze go elektronicznie. Nasz system automatycznie przetwarza dane, łączy się z innymi bazami i maksymalnie upraszcza całą procedurę. I to nie wszystko – nasze oprogramowanie obsługuje również wszystkie inne operacje, takie jak chociażby składanie wniosków o kredyt, zastrzeganie czy wydawanie kart czy aktualizację danych osobowych. Wszystkie te procesy, które wcześniej były długotrwałe i wymagały wizyt w placówce, teraz można wykonać szybko i sprawnie online. Dostarczamy rozwiązania, które oszczędzają czas, redukują koszty i upraszczają codzienne działania sektora bankowego. 

20250209 1 9

DomData współpracuje z dużymi graczami na rynku, takimi jak Bank Pekao, ING czy mBank. Jak zdobywa się zaufanie takich klientów?

Kluczem do sukcesu było zbudowanie solidnych fundamentów referencyjnych przy pierwszych klientach. Dostarczenie rozwiązania, które spełniło wymagania pierwszych odbiorców, sprawiło, że stali się oni naszymi ambasadorami, polecając nasze produkty i usługi kolejnym firmom. Tak właśnie zdobyliśmy zaufanie rynku. Oczywiście nie wystarczy dobry początek – równie ważny jest niezawodny produkt, który odpowiada na potrzeby klientów, zarówno funkcjonalne, jak i cenowe. Naszą dużą przewagą nad konkurencją, głównie firmami amerykańskimi, jest lokalność. Działając w Polsce, jesteśmy w stanie błyskawicznie reagować na potrzeby klientów i zapewnić wsparcie w przypadku jakichkolwiek problemów – często dosłownie „od ręki”. Projekty realizujemy z udziałem polskich specjalistów, doskonale znających lokalne przepisy i specyfikę rynku. Dzięki temu nasze rozwiązania są nie tylko skuteczne, ale także elastyczne, a decyzje i działania podejmujemy szybko. Dziś nasze oprogramowanie wspiera funkcjonowanie około 70 procent sektora bankowego w Polsce. To dla nas ogromne wyróżnienie i potwierdzenie, że lokalność, niezawodność i jakość są kluczowe w budowaniu zaufania rynku. 

Ferryt Low-Code nazwa Waszego produktu brzmi tajemniczo. Czy możesz wyjaśnić, czym jest ta platforma? 

Ferryt Low-Code to innowacyjna platforma, która zmienia sposób, w jaki tworzy się systemy informatyczne. Tradycyjnie tego rodzaju rozwiązania tworzą programiści – specjaliści po studiach kierunkowych, którzy posługują się klasycznymi językami programowania. Nasza platforma low-code działa zupełnie inaczej. Umożliwia tworzenie systemów bez konieczności kodowania w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, a raczej „low-codując”. W praktyce oznacza to, że systemy informatyczne mogą być tworzone nie przez programistów, ale przez ludzi z biznesu, którzy doskonale znają specyfikę swojej branży i wiedzą, jakie funkcjonalności są im potrzebne. Ferryt Low-Code pozwala na tworzenie systemów poprzez układanie gotowych elementów, takich jak grafy czy moduły. Dzięki temu proces jest prostszy, szybszy i bardziej intuicyjny, a tworzone rozwiązania są precyzyjnie dopasowane do potrzeb klienta. 

Ale jak rozumiem, te gotowe „pudełka” trzeba jednak napisać w języku programowania?

Oczywiście! W naszym zespole pracują programiści, ale stanowią oni około 20 procent zatrudnionych w DomData. To oni tworzą gotowe elementy, które później wykorzystywane są w naszej platformie low-code. Jednak zdecydowana większość naszego zespołu to specjaliści poruszający się w obszarach okołobiznesowych. To ludzie, którzy doskonale rozumieją potrzeby klientów, procesy oraz specyfikę branż. Dzięki temu jesteśmy w stanie tworzyć rozwiązania, które są zarówno technicznie zaawansowane, jak i idealnie dostosowane do realiów biznesowych naszych klientów.

20250209 1727893333465

Dlaczego postawiliście właśnie na taki model? Dlaczego to nie programiści odpowiadają za cały proces automatyzacji?

Ponieważ kluczowe dla sukcesu automatyzacji procesów biznesowych jest zrozumienie samego biznesu, jego intencji i specyfiki. Ludzie poruszający się w obszarze okołobiznesowym mają przewagę w tej dziedzinie, ponieważ to oni najlepiej wiedzą, jak działa dany proces, jakie są potrzeby użytkowników końcowych i jakie cele ma osiągnąć dany system. Dzięki temu, że tworzeniem rozwiązań zajmują się osoby znające biznes od środka, finalny produkt jest dużo bardziej dopasowany do wymagań klienta. Taki model pozwala nam także znacznie zredukować koszty i czas realizacji projektów. W efekcie proces jest szybszy, bardziej precyzyjny i, co równie ważne, tańszy – zarówno dla nas, jak i dla klienta.
Programiści oczywiście odgrywają swoją rolę, ale to właśnie specjaliści biznesowi, korzystając z naszej platformy low-code, przejmują większość pracy związanej z tworzeniem konkretnych rozwiązań. 

To źródło sukcesu DomData? 

Bez wątpienia, to podejście było jednym z kluczowych elementów naszego sukcesu. Łączymy wiedzę biznesową z technologicznymi możliwościami, co pozwala nam tworzyć rozwiązania maksymalnie dopasowane do potrzeb naszych klientów. Do tej pory to działało świetnie – a od niedawna dodaliśmy do tego kolejny element, który wynosi nasze możliwości na zupełnie nowy poziom: sztuczną inteligencję.

Wyprzedziłeś moje pytanie. Sztuczna inteligencja to dziś gorący temat. Jaką rolę odgrywa w Waszych rozwiązaniach?

Pokładamy w sztucznej inteligencji ogromne nadzieje, bo dostrzegamy jej ogromny potencjał w usprawnianiu procesów. AI nie tylko analizuje dane, ale również optymalizuje procesy, które dla człowieka mogłyby być czasochłonne i obarczone ryzykiem błędu. Jednym z kierunków, które szczególnie nas interesują, są tzw. asystenci lub agenci AI. To narzędzia, które odciążają pracowników od powtarzalnych zadań, takich jak ręczne wprowadzanie danych. Dziś mamy już dostępne rozwiązania, które automatycznie skanują dokumenty i zapisują odpowiednie dane w systemach, eliminując konieczność ręcznej obsługi. Dzięki temu pracownik banku może skoncentrować się na budowaniu relacji z klientem, a nie na żmudnych formalnościach. To nie tylko zwiększa efektywność, ale również wpływa na jakość obsługi – klienci otrzymują szybkie i trafne rozwiązania, a pracownicy mają więcej czasu na bardziej wymagające i twórcze zadania. Właśnie w tym kierunku widzimy przyszłość – AI wspierającą ludzi, a nie zastępującą ich.

Ściśle współpracujecie z UAM w Poznaniu, z Centrum Sztucznej Inteligencji UAM, z Wydziałem Matematyki i Informatyki. Co Wam to daje?

To bardzo korzystna współpraca, która przynosi wymierne efekty. Na Wydziale Matematyki i Informatyki UAM kształci się obecnie specjalistów w obszarze sztucznej inteligencji, pozyskując kompetencje, które są niezwykle cenne i coraz bardziej pożądane w naszej organizacji. Wspólnie z uniwersytetem realizujemy projekty badawczo-rozwojowe, które dostarczają nam cennych wskazówek dotyczących kierunków rozwoju w zakresie AI. Ten model współpracy między biznesem a środowiskiem akademickim wynieśliśmy wprost z Doliny Krzemowej, gdzie tego typu relacje są standardem. Tego rodzaju synergiczne podejście pozwala łączyć innowacyjność i praktyczną wiedzę z naukową precyzją, co przynosi ogromne korzyści obu stronom. Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu umożliwia nam korzystanie z wiedzy i doświadczenia zarówno kadry profesorskiej, jak i studentów. Dzięki projektom studenckim, realizowanym pod okiem wykładowców, mamy możliwość testowania konkretnych rozwiązań na rzeczywistych danych z biznesu. Z kolei dla studentów jest to szansa na zdobycie praktycznego doświadczenia i pracy nad realnymi wyzwaniami. To obopólna korzyść – my zyskujemy świeże spojrzenie i innowacyjne pomysły, a uniwersytet oferuje swoim studentom dostęp do „żywego” materiału, co wzbogaca ich edukację i przygotowuje ich do wejścia na rynek pracy.

20250209 IMG 8511

Sam jesteś absolwentem UAM i wspomnianego Wydziału Matematyczno-Informatycznego. Do firmy dołączyłeś w 1997 roku. Jestem ciekawa Twojej perspektywy. Jak zmieniła się branża IT przez ten czas? 

Branża IT rozwija się w zawrotnym tempie, szybciej niż jakakolwiek inna. Kiedy studiowałem, podstawowym nośnikiem danych była dyskietka. (śmiech) Dzisiaj przechowujemy dane w chmurze, co oznacza, że nawet nie wiemy dokładnie, gdzie są one fizycznie zapisane. Ogromne zmiany zaszły również w sprzęcie, z którego korzystamy. Dawniej były to komputery zajmujące całe pomieszczenia, dziś każdy z nas ma w kieszeni smartfon – urządzenie niewielkie, a jednak zapewniające dostęp do niemal każdej informacji i komunikacji z dowolnym miejscem na świecie.
Jeśli jednak spojrzymy na programowanie w klasycznym podejściu, można powiedzieć, że fundamenty tej pracy pozostają zaskakująco podobne. Oczywiście zmieniło się środowisko pracy – kiedyś programista pracował w surowym, tekstowym interfejsie, a dziś korzysta z zaawansowanych, graficznych narzędzi, które oferują wsparcie na każdym kroku. Do tego doszła sztuczna inteligencja, która potrafi wygenerować fragment kodu, a czasem nawet cały program, który trzeba jedynie zweryfikować.
Największą rewolucją jest jednak rozwój platform low-code, takich jak nasz Ferryt. Pokazują one, że tworzenie oprogramowania nie musi być zarezerwowane wyłącznie dla programistów. 

A w którą stronę idziemy? 

W stronę coraz większej automatyzacji procesów programowania. Pewne działania programistów będą coraz częściej wspierane przez agentów AI, którzy są w stanie przejąć na siebie część zadań. To ogromna zmiana, która pozwala skupić się na bardziej kreatywnych i strategicznych aspektach tworzenia oprogramowania.

A dla nas? Użytkowników końcowych, jak technologia będzie zmieniać nasze życie? 

Tu obstawiam, że integralną częścią naszego życia staną się inteligentni asystenci. Ten kierunek już teraz możemy obserwować w samochodach, gdzie systemy wspierają nas w prowadzeniu – od automatycznego parkowania, przez systemy ostrzegające przed kolizjami, aż po autonomiczne pojazdy. Nasze telefony są wyposażone w asystentów głosowych, którzy mogą zapisać notatkę, zaplanować spotkanie czy zamówić jedzenie. Inteligentne domy, które nie tylko regulują temperaturę czy oświetlenie, ale też przewidują Twoje potrzeby na podstawie codziennych nawyków. W przyszłości technologia stanie się jeszcze bardziej intuicyjna i spersonalizowana. 

To dobrze? 

Zależy, co kto lubi. (śmiech) Jeśli cenisz rozmowy z taksówkarzem, może się zdarzyć, że w przyszłości już ich nie uświadczysz – bo taksówka, którą zamówisz, będzie autonomiczna, bez kierowcy. To pokazuje, że technologia wpłynie nie tylko na nasze codzienne życie, ale też na relacje międzyludzkie, minimalizując ich liczbę. Czy to dobrze? Dla mnie osobiście nie – lubię rozmawiać z taksówkarzami. (śmiech)

20240605 20240605 172300

Czy istnieje jakiś projekt, z którego jesteś szczególnie dumny?

Tych projektów na przestrzeni lat było setki, więc trudno wskazać jeden konkretny. Myślę, że jestem najbardziej dumny z całokształtu naszej pracy – z tego, co udało nam się osiągnąć jako firma. To właśnie suma naszych działań pozwoliła nam zaistnieć i ugruntować pozycję na tak wymagającym rynku, jakim jest sektor bankowy. Największą satysfakcję daje mi fakt, że byliśmy w stanie wygrać konkurencję z gigantami zza oceanu i udowodnić, że polska myśl technologiczna nie ustępuje światowym liderom. Co więcej, dzięki naszej lokalności, elastyczności i szybkiej reakcji na potrzeby klientów, często jesteśmy w stanie dostarczyć rozwiązania lepiej dopasowane i bardziej efektywne. To pokazuje, że na rynku usług programistycznych Polacy mają powody do dumy.

Główna siedziba spółki znajduje się w Poznaniu. Nie kusiło Cię nigdy, żeby przenieść firmę do Warszawy? Utarło się myśleć o stolicy jako o centrum biznesu, gdzie przy mnogości dużych graczy może być łatwiej prowadzić interesy.

Nie, zupełnie nie widzimy takiej potrzeby, a pandemia tylko to potwierdziła. Banki, z którymi współpracujemy, mają swoje centrale w Warszawie, ale ich centra operacyjne są rozsiane po całym kraju. Jako grupa działamy na terenie całej Polski, a także poza jej granicami – mamy na przykład spółkę córkę w Hamburgu, która odpowiada za rynek niemiecki. Prowadzimy również spółkę powstałą we współpracy z bankiem ING, która realizuje wysoko wyspecjalizowane usługi dla tego klienta. Nasza siedziba w Poznaniu absolutnie nie jest ograniczeniem – wręcz przeciwnie, jesteśmy lokalnym graczem z międzynarodowym zasięgiem.

Liczyłam, że powiesz, że kochasz Poznań… 

Na pewno bardzo lubię to miasto, bo daje mi wszystko, czego potrzebuję. Mamy tu teatry, lotnisko, galerie sztuki, dobre sklepy – a jednocześnie Poznań nie jest przytłaczający. Nie jest zbyt duży, nie ma wszechobecnych korków, a poruszanie się po mieście nie zabiera połowy dnia. To miasto, które jest funkcjonalne, wygodne i – co też ważne – bezpieczne. Idealne miejsce do życia i prowadzenia biznesu.

Osiągnąłeś wraz z firmą ogromny sukces. Firma zatrudnia ponad 500 osób, realizujecie projekty dla największych podmiotów na rynku bankowym. Jakie cechy charakteru są niezbędne, by prowadzić tak dynamiczną firmę? 

Na pewno kluczowe jest bycie ekspertem w swojej dziedzinie. Dzięki temu dokładnie rozumiesz, jak działa firma, a co za tym idzie, wiesz, jak skutecznie ją rozwijać. Wytrwałość w dążeniu do założonych celów również odgrywa ogromną rolę – bez niej trudno poradzić sobie w momentach wyzwań i niepewności. Ważny jest też talent do przekonywania innych do swoich pomysłów i idei. W końcu sukces firmy to nie tylko Twoje działania, ale także zespół ludzi, którzy podzielają Twoją wizję i są gotowi działać razem na rzecz jej realizacji. A o tego… trzeba też mieć szczęście. I spotkać na swojej drodze właściwych ludzi. 

20241026 Konferencja o polskich LLM ach 37

A masz jakieś „codzienne rytuały”, które pomagają w zarządzaniu?

Staram się regularnie poświęcać czas na sport, który nie tylko pozwala mi utrzymać dobrą kondycję, ale przede wszystkim pomaga oczyścić umysł i złapać dystans do codziennych wyzwań. Dodatkowo dbam o to, by regularnie ćwiczyć języki obce – czy to przez czytanie, rozmowy, czy oglądanie materiałów w innych językach. To nie tylko podtrzymuje moje umiejętności komunikacyjne na wysokim poziomie, ale też daje poczucie ciągłego rozwoju i otwiera nowe perspektywy.

A w życiu prywatnym korzystasz z najnowszych zdobyczy technologii? 

Zupełnie nie! Zdziwię Cię pewnie, ale wiesz, że nigdy niczego nie kupiłem przez Internet? 

Nie wierzę! 

A nie – przepraszam! Raz kupiłem! Samochód do remontu. (śmiech) Ale to było doświadczenie bardziej społeczne niż zakupowe. 

Jakie są największe wyzwania, przed którymi stoi DomData w najbliższych latach?

Zeszły rok był dla nas przełomowy – zdecydowaliśmy się na wejście na rynek niemiecki. To duże wyzwanie, wymagające sporych nakładów finansowych i odpowiedniego przygotowania, bo wejście na nowy rynek nigdy nie jest proste. Naszym marzeniem jest jednak pójść o krok dalej i zaistnieć na rynku amerykańskim. Niedawno wróciłem ze Stanów Zjednoczonych i z całą pewnością mogę powiedzieć, że widzę tam ogromny potencjał. Poziom digitalizacji w USA jest zaskakująco niższy niż w Polsce, co otwiera przed nami szerokie możliwości. Wyzwaniem będzie nie tylko zdobycie zaufania tamtejszych klientów, ale też dostosowanie naszych rozwiązań do specyfiki i potrzeb tego rynku. To jednak kierunek, który chcemy eksplorować, bo wierzymy, że nasze doświadczenie i elastyczność mogą być dużym atutem.

Gdybyś miał zareklamować poznaniakom DomData jednym zdaniem, co by to było?

Lata pracy w biznesie nauczyły mnie, że często szukamy rozwiązań gdzieś daleko – w innym kraju, na innym kontynencie – a tymczasem najlepsze rozwiązania mamy tuż obok. Dlatego powiedziałbym: „Cudze chwalicie, swego nie znacie” a my, DomData, jesteśmy tego najlepszym dowodem.

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
Radosław Mączyński Prezes Zarządu DomData
REKLAMA
REKLAMA

Krzysztof Ast | Praca detektywa jest grą w szachy

Artykuł przeczytasz w: 21 min.
Krzysztof Ast, prywatny detektyw


Sherlock Holmes, Hercules Poirot, porucznik Columbo – ikony literatury i filmu, które od dekad fascynują swoją genialną dedukcją, dramatyzmem i aurą tajemnicy. Ale jak wiele wspólnego z rzeczywistością ma romantyczny, kreowany przez popkulturę wizerunek detektywa? Czy w prawdziwym życiu są momenty przypominające sceny z powieści Agathy Christie, czy może to głównie godziny cierpliwej obserwacji i skrupulatnej analizy? Praca detektywa to jak gra w szachy – strategiczne planowanie, przewidywanie ruchów przeciwnika i precyzyjne wykonanie planu. O kulisach tej profesji, wyzwaniach współczesnego świata i codzienności pełnej niespodzianek opowiada Krzysztof Ast, prywatny detektyw z osiemnastoletnim doświadczeniem.

Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Maciej Sznek, Sznek, EscargoFoto

Podziękowanie dla Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej im. Olgi Sławskiej-Lipczyńskiej w Poznaniu za udostępnienie Dziedzińca na potrzeby sesji zdjęciowej

Zawód detektywa jest dość licznie reprezentowany w popkulturze. Sherlock Holmes, Hercules Poirot, Philip Marlowe czy Miss Marple to tylko te najbardziej ikoniczne postaci z całego panteonu detektywistycznych sław. Masz swojego ulubionego detektywa?

KRZYSZTOF AST: Trudno wskazać jedną ulubioną postać, bo jest ich naprawdę wiele. Gdybym jednak miał wybrać, to chyba postawiłbym na Sherlocka Holmesa – jego romantyczny wizerunek budzi pewien podziw, choć oczywiście ma niewiele wspólnego z rzeczywistością pracy detektywa. Bliski jest mi także Kojak, chociaż był policjantem, a nie prywatnym detektywem. Czuję do niego sentyment – może przez to, że nosimy podobną fryzurę? (śmiech)

Wychowałeś się na kryminałach?

Może Cię zaskoczę, ale nie. Zdecydowanie bardziej pociągają mnie biografie – lubię poznawać życie ludzi, ich decyzje i motywacje. Chociaż muszę przyznać, że Hercules Poirot, mimo że jest fikcyjną postacią, został przez Agathę Christie opisany tak szczegółowo i barwnie, że można by z jego historii stworzyć niemal pełnoprawną biografię. Charyzmatyczny, z niezwykłą precyzją myślenia i dbałością o szczegóły. Jego legendarna „mała szara komórka” to symbol dedukcji na najwyższym poziomie, a jednocześnie urzeka mnie jego ludzka strona – przywiązanie do porządku, elegancja i drobiazgowość, które czynią go kimś więcej niż tylko detektywem. To postać wielowymiarowa, która wciąż fascynuje i inspiruje.

Wspomniałeś o romantycznym wizerunku detektywa, którego wielu z nas kojarzy jako samotnego, genialnego tropiciela prawdy. Fikcyjny świat zagadek kryminalnych różni się od codziennych realiów pracy?

Powtarzam to nieustannie – nie po to, by kogokolwiek zniechęcić, ale by oddać prawdę. Wizerunek detektywa kreowany przez popkulturę jest mocno oderwany od rzeczywistości. W literaturze czy filmach widzimy geniuszy dedukcji, którzy w ciągu kilku dni rozwiązują najtrudniejsze zagadki. W rzeczywistości praca detektywa to głównie godziny spędzone na obserwacji, analizie i czekaniu – czasem w deszczu, na zimnie, w upale. Bywa, że trzeba biegać, jeździć na rowerze czy siedzieć nieruchomo w samochodzie przez długie godziny. Detektyw w prawdziwym życiu ma być niewidoczny, skuteczny, a dowody jego pracy ujawniane są dopiero w sądzie. Popkultura lubi aurę tajemnicy, samotności i dramatyzmu, ale realia to głównie mozolna praca, technologia i ogromna cierpliwość. Owszem, zdarzają się chwile przypominające filmowe sceny – nieoczekiwane odkrycia czy nagłe zwroty akcji – ale to wyjątki, a nie codzienność. Filmy i książki pokazują to, co widowiskowe, bo takie obrazy przyciągają widzów. Tymczasem za każdą „romantyczną” sceną detektywistyczną kryje się codzienna, żmudna praca – od analizy dokumentów, poprzez wielogodzinne obserwacje, po szczegółowe raporty. To ta codzienność, choć mniej spektakularna, jest kluczem do sukcesu w naszym zawodzie.

Zatem nie ma rozwiązywania zagadek kryminalnych? 

Nasza praca bardziej przypomina grę w szachy niż rozwiązywanie tajemnic rodem z książek czy filmów. Mamy określone dane, analizujemy je, przewidujemy ruchy przeciwnika i musimy go wyprzedzić – zarówno w myśleniu, jak i w działaniu. Na podstawie doświadczenia oraz informacji przekazanych przez klienta staramy się określić, jakie kroki podejmie nasz figurant czy figurantka. Następnie planujemy działania, które pozwolą nam uchwycić kluczowe momenty i zebrać materiał dowodowy potrzebny klientowi w dalszym procesie. Nasza specjalizacja to sprawy rozwodowe, więc często koncentrujemy się na dokumentowaniu faktów istotnych w kontekście postępowania sądowego. To praca wymagająca strategii, cierpliwości i precyzji, ale ma niewiele wspólnego z dynamicznymi zwrotami akcji czy nagłymi odkryciami, jakie znamy z kryminałów. Choć myślenie nieszablonowe nie jest mi obce. Kiedy trzeba wejść na drzewo, to się wchodzi na drzewo, jak trzeba zrobić szałas w lesie, to się go robi. Jeśli sytuacja wymaga spędzenia godzin w samochodzie na obrzeżach miasta albo udawania klienta w restauracji, to po prostu staje się to częścią planu. W tej pracy liczy się elastyczność i umiejętność dostosowania się do każdej, nawet najbardziej nieoczekiwanej sytuacji.

Krzysztof Ast, prywatny detektyw

Jakie wobec tego cechy charakteru i umiejętności są kluczowe, aby być skutecznym detektywem?

Z pewnością kluczowa jest umiejętność łączenia faktów, ta przysłowiowa zdolność „łączenia kropek”. Liczy się inteligencja życiowa, szybkość analizy, refleks i umiejętność podejmowania błyskawicznych decyzji. Nie można zapominać o cierpliwości – tej potrzeba w tym zawodzie w ogromnych ilościach. Do tego dochodzi dyspozycyjność i autentyczna chęć działania. Moja mama zawsze mówi: „Nie wiesz, jak coś zrobić? Po prostu zacznij to robić”. To prosta, ale bardzo skuteczna rada – bo nawet w momentach, gdy wydaje nam się, że utknęliśmy, wystarczy zrobić pierwszy krok. Porozmawiać z jednym, drugim człowiekiem, podjąć działanie – i nagle okazuje się, że droga się otwiera.

Jak wyglądały początki Twojej kariery jako detektywa? Czy zawsze wiedziałeś, że to jest zawód, który chcesz wykonywać?

Szczerze? Nigdy o tym nie myślałem. (śmiech)

To skąd wybór takiej drogi życiowej? 

Mój ojciec, emerytowany oficer policji, przez lata pracował w wydziale dochodzeniowo-śledczym Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu, prowadząc dochodzenia w sprawach najcięższych przestępstw. Jedną z najciekawszych historii, które opowiadał, była sprawa „skoku stulecia” – kradzieży obrazu Claude’a Moneta Plaża w Pourville z Muzeum Narodowego w Poznaniu. Ta historia brzmi jak scenariusz filmu. Po kradzieży udało się zabezpieczyć częściowy odcisk palca na ramie obrazu, ale przez lata nie można było dopasować go do żadnej osoby. Dopiero dekadę później, podczas zupełnie innego śledztwa, okazało się, że odcisk pasuje do mężczyzny z innego miasta. Wyobraź sobie – przez dziesięć lat dzieło warte siedem milionów dolarów leżało na dnie jego szafy. Takie historie, opowiadane wieczorami w domu, działały na wyobraźnię. Ojciec zawsze był dla mnie wzorem – jego opowieści o zabójstwach, porwaniach czy kradzieżach chłonąłem z zapartym tchem. Gdy zbliżał się do emerytury, a ja wciąż nie byłem pewien swojej ścieżki zawodowej, zaproponował, żebyśmy wspólnie założyli agencję detektywistyczną. Był rok 2007. W Poznaniu agencji detektywistycznych było niewiele, a część z tych, które działały, nie cieszyło się najlepszą opinią. Pomyślałem, że może warto spróbować. Tak zaczęła się moja droga – od wspólnej decyzji i inspiracji, którą dał mi ojciec. A żeby było zabawniej – ojciec nigdy do mnie nie dołączył, bo to, czym się zajmuję, jest dokładnie tym, czego on zazwyczaj unikał, w policji tym zajmuje się Wydział Techniki Operacyjnej. Mój tato jest wybitnie inteligentnym, genialnym analitykiem, świetnie porusza się we wszelkich aspektach prawnych, wyłapuje szczegóły, które łatwo przeoczyć i do tego ma bardzo otwarty umysł. To prawdziwy człowiek renesansu, więc śledzenie czy prowadzenie obserwacji w terenie, często w trudnych warunkach, nigdy go nie pociągało.

Ale przyznasz, że zawód detektywa otacza pewna aura tajemniczości. Jesteś gwiazdą na spotkaniach towarzyskich?

Niestety jestem. (śmiech) Niestety, bo w mojej opinii ten zawód, ale też moje cechy charakteru predestynują mnie do tego, żeby działać w ukryciu. Sam siebie określam mianem „samotnego wilka”, nie przepadam za pracą w zespołach, choć w środowisku detektywistycznym praca w parach jest standardem – z prostego powodu: to wygodniejsze. Na przykład, gdy obserwowany obiekt zostawia samochód i rusza pieszo, druga osoba może przejąć obserwację, a ty masz czas na znalezienie miejsca parkingowego. Praca w pojedynkę bywa bardziej wymagająca logistycznie, ale odpowiada mojej naturze. Moi ludzie pracują w pojedynkę. Łączymy siły tylko wtedy, gdy sytuacja tego wymaga.

Krzysztof Ast, prywatny detektyw

Co trzeba zrobić, żeby zostać w Polsce detektywem? 

Od 2001 roku istnieje w Polsce ustawa o usługach detektywistycznych, która określa wymagania, jakie trzeba spełnić, aby ten zawód wykonywać. Kiedy w 2007 roku starałem się o licencję detektywa kryteria były mocno surowe. Odnawianie licencji co pół roku, egzamin przed ośmioosobową komisją, mnóstwo materiału teoretycznego do nauczenia, badania psychologiczne. Te kryteria były tak wyśrubowane, że licencję podczas takiego egzaminu otrzymywały dwie, może trzy osoby na całe województwo! Z czasem się to zmieniło. W 2014 roku przeprowadzono tzw. deregulację zawodu detektywa i dzisiaj każdy, kto ukończy krótki kurs, może takim detektywem zostać.

To dobrze czy źle dla zawodu detektywa? 

Od czasu wprowadzenia deregulacji zawodu detektywa często powtarzam, że zdobycie licencji detektywa, z nikogo detektywa nie czyni. Bo przeczytanie wszystkich kryminałów Agathy Christie, obejrzenie wszystkich paradokumentów na temat pracy detektywistycznej, czy nawet ukończenie wymaganego kursu, nie wystarczy, by zostać prawdziwym detektywem. Ten zawód wymaga znacznie więcej – doświadczenia, intuicji, umiejętności analitycznego myślenia, ale przede wszystkim etyki i odpowiedzialności. Deregulacja niestety sprawiła, że na rynku pojawiło się wiele osób, które moim zdaniem nie mają odpowiednich kompetencji, a to często psuje wizerunek całej branży. Detektyw to zawód, w którym wciąż uczysz się na każdej sprawie, więc licencja jest tylko początkiem drogi, a nie jej celem.

To jak w takim razie zweryfikować, czy detektyw, do którego trafiamy, często w trudnym momencie życia jest wystarczająco wykwalifikowany? I czy krótko mówiąc nie jest naciągaczem? 

To pierwsze zadanie detektywistyczne, jakie stoi przed chcącym skorzystać z biura detektywistycznego. (śmiech) Warto zweryfikować taką osobę poprzez przeczytanie opinii, czy skorzystanie z polecenia znajomych, którzy z takich usług już korzystali. I nie bać się pytać. Jak widzisz moje biuro detektywistyczne sygnuję swoim nazwiskiem i podpisuję się nim pod swoją pracą. Bo wiem na jakim poziomie świadczymy usługi, nieprzerwanie od 18 lat. I nie muszę ukrywać się pod nic nikomu nie mówiącą nazwą.

Krzysztof Ast, prywatny detektyw

18 lat to szmat czasu. Czy ludzie chętniej korzystają z usług detektywistycznych niż kiedyś? Czy zmienił się klient albo rodzaj spraw? 

Dziś spraw jest znacznie więcej niż kiedy rozpoczynałem swoją detektywistyczną działalność, co wynika z rosnącej świadomości klientów. Skorzystanie z usług profesjonalnego biura detektywistycznego to oczywiście inwestycja – materialna, a także emocjonalna, ale dzięki tej inwestycji klienci zyskują czas, który zmarnowaliby na próby samodzielnego dotarcia do prawdy, a jednocześnie są lepiej przygotowani emocjonalnie na to, co może ich czekać w sądzie. Często to właśnie na wcześniejszym etapie konfrontują się z emocjami, które mogłyby być obciążeniem podczas formalnego postępowania. Co ciekawe, zmienił się również profil klienta. Jeszcze kilkanaście lat temu większość zleceń pochodziła od kobiet – zdradzanych żon czy partnerek. Dziś to mężczyźni coraz częściej przychodzą z prośbą o obserwację swoich kobiet. Widać tutaj wpływ przemian społecznych, pewnej emancypacji w relacjach i równowagi w podejściu do tego typu spraw. Świat się zmienia, a wraz z nim detektywistyczne historie, które odzwierciedlają te przemiany.

Krzysztof Ast, prywatny detektyw

Czy zdarza Ci się, że Twoi klienci mają wątpliwości lub odczuwają opory przed zleceniem obserwacji swojego często wieloletniego partnera? Jak radzisz sobie z ich obawami, że „nasyłają” detektywa na bliską osobę?

To zupełnie normalna reakcja osoby, która przychodzi do mnie po pomoc. Boją się, że usłyszą „jak mogłaś, jak mogłeś nasłać na mnie detektywa”. Ale to pytanie powinno zostać zadane w drugą stronę. „Jak mogłeś/mogłaś mnie zdradzić?”… To zazwyczaj wystarczający argument. 

Kobiety zdradzają inaczej niż mężczyźni? Stosujesz inne metody wobec kobiet, a inne wobec mężczyzn, aby zdobyć materiał dowodowy? 

Kobiety są zupełnie innymi obiektami obserwacji niż mężczyźni. Kobiety i mężczyźni zdradzają w zupełnie różny sposób, co przekłada się na odmienne podejście podczas obserwacji. Mężczyźni, powiedzmy to wprost, „idą za potrzebą”. Działają impulsywnie, często bez większego planu i nie zwracają szczególnej uwagi na otoczenie, co czyni ich łatwiejszymi obiektami do monitorowania. Kobiety z kolei zdradzają bardziej emocjonalnie i są znacznie bardziej ostrożne. Potrafią latami prowadzić podwójne życie, zanim partner w ogóle zauważy, że coś jest nie tak. Ich działania są subtelniejsze, trudniejsze do uchwycenia, co wymaga bardziej wyrafinowanych metod obserwacji i większej cierpliwości. To zupełnie inny poziom wyzwania dla detektywa, ale jednocześnie fascynujący element tej pracy.

Co wolno, a czego nie wolno prywatnemu detektywowi? Jakie są granice, których nie można przekraczać w tym zawodzie?

To dobre pytanie, bo prywatnemu detektywowi, szczerze mówiąc, niewiele wolno. W ustawie o wykonywaniu usług detektywistycznych znajduje się zapis, który mówi, że prywatny detektyw, posiadający licencję i działający zgodnie z prawem w ramach zatrudnienia w agencji detektywistycznej lub takową posiadający, ma obowiązek przestrzegania norm prawa dokładnie tak samo, jak każdy inny obywatel, który detektywem nie jest. Jest jednak jeden wyjątek – prywatny detektyw może przetwarzać dane osobowe bez wiedzy i zgody osób, których te dane dotyczą. Ten zapis otwiera przed nami szerokie spektrum możliwości. Wszystko zależy od inwencji twórczej, inteligencji, sprytu i znajomości zdobyczy techniki, aby w sposób legalny zebrać potrzebne dowody. Ale to nie jest tak, jak pokazują filmy – że licencja otwiera wszystkie drzwi. Nie mogę wpaść do lokalu, zabrać zapis z monitoringu, zamontować podsłuch w samochodzie czy poprosić bank o podanie stanu czyjegoś konta, a oni z uśmiechem to zrobią. (śmiech) W rzeczywistości granice, których nie można przekroczyć są jasne – działania muszą być zgodne z obowiązującym prawem. Lata pracy i doświadczenia pozwoliły mi jednak zbudować sieć kontaktów i znajomości. To osoby, które darzę zaufaniem i do których mogę zwrócić się o pomoc w uzyskaniu informacji w sposób zgodny z prawem. Dzięki temu jestem w stanie działać skuteczniej, choć oczywiście zawsze w granicach tego, co legalne i etyczne.

Są tematy, których nie weźmiesz? 

Oczywiście! Nigdy nie przyjmę sprawy, w której ktoś chce mi zapłacić za sprowokowanie do zdrady, tzw. weryfikacja wierności. Nie ma takich pieniędzy, dla których zgodziłbym się na taki układ. Nie przyjmuję spraw wątpliwych moralnie, z nieczytelną intencją. Miałem lata temu sprawę, kiedy pojawiła się u mnie kobieta, która chciała abym zrobił jej i jej żonatemu partnerowi zdjęcia, niby z ukrycia, po to aby ona mogła wysłać je jego żonie. Nie wziąłem. Brzydzi mnie to. Nie przyjmuję także spraw przeciwko policjantom czy wymiarowi sprawiedliwości. Takie mam zasady i koniec kropka. 

Krzysztof Ast, prywatny detektyw

Czy praca detektywa bywa emocjonalnie obciążająca? Jak radzisz sobie z trudnymi sprawami, które mają wpływ na ludzkie życie i relacje?

Na początku kariery przeżywałem każdą sprawę bardzo osobiście. Angażowałem się emocjonalnie, kibicowałem klientom i ich historiom. Dziś, choć nadal jestem po stronie osób, które mi zaufały, staram się zachować większy dystans. Przy tej liczbie spraw dotyczących zdrad i rozstań, zbyt duże zaangażowanie mogłoby być dla mnie wyniszczające. (śmiech) Ale poważnie mówiąc, oczywiście nadal zdarzają się sytuacje, które wywołują adrenalinę, zwłaszcza te bardziej wymagające czy nieprzewidywalne. Jednak z biegiem czasu, przez powtarzalność i schematy zachowań ludzi, których obserwuję, nauczyłem się podchodzić do takich momentów bardziej profesjonalnie i z chłodną głową.

Coś jest w stanie Cię jeszcze zaskoczyć podczas obserwacji? 

Zdziwię Cię. Bezczelność i arogancja. W takim sensie, że zakładam strategicznie, że ktoś będzie się ukrywał, próbował przemykać niezauważenie, czy unikał publicznych miejsc. Tymczasem zdarza się coś zupełnie odwrotnego – spacer zakochanych w samym centrum miasta, w godzinach szczytu, gdzie ryzyko spotkania sąsiada, znajomego czy nawet członka rodziny jest naprawdę ogromne. Taka pewność siebie bywa naprawdę zadziwiająca. 

Po latach pracy w zawodzie „czytasz” ludzi? 

Nieskromnie powiem, że tak. To umiejętność, którą odziedziczyłem po ojcu. Wystarczy, że chwilę z kimś porozmawiam, przyjrzę się jego zachowaniu i zazwyczaj bezbłędnie trafiam w to, co dana osoba myśli lub czuje. Ta umiejętność jest niezwykle przydatna w mojej pracy – pozwala szybciej ocenić sytuację, przewidzieć możliwe reakcje i dostosować działania. To nie magia, ale połączenie doświadczenia, obserwacji i intuicji. 

Ale Twoje biuro nie zajmuje się tylko tematami zdrad. 

To prawda choć sprawy związane ze zdradami to duża część naszej działalności, głównie dlatego, że moja żona, adwokatka, specjalizuje się w tego typu sprawach. Współpracujemy w naturalny sposób – ja dostarczam dowody i wiedzę operacyjną, a ona przekłada je na argumenty procesowe w sprawach rozwodowych czy dotyczących podziału majątku. Klient trafiający do nas, nie musi szukać kancelarii, która zajmie się dalej jego sprawą. Ściśle współdziałamy na każdym etapie, po to aby efekt przed sądem był zadowalający. Nasza działalność wykracza jednak daleko poza ten obszar. Coraz częściej zajmujemy się sprawami biznesowymi, takimi jak dokumentowanie przypadków nieuczciwych pracowników przebywających na „lewych” L4, czy ustalanie naruszeń klauzul konkurencyjnych przez byłych pracowników. Nie brakuje też zleceń dotyczących nieuczciwych wspólników w biznesie. Sporą część naszych zadań stanowią sprawy związane z ustalaniem poziomu życia tzw. „alimenciarzy” – osób, które nie płacą lub próbują unikać wyższych alimentów. Bywa też, że dostajemy zlecenia związane z ustaleniem ojcostwa, gdzie konieczne jest pozyskanie materiału DNA, czy to w kontekście alimentów, czy spraw spadkowych. Nie brakuje też zadań bardziej nietypowych. Czasem chodzi o odnalezienie byłego pracodawcy w celu uzyskania niezbędnych dokumentów, czasem o pomoc w poszukiwaniu członków rodziny, z którymi ktoś stracił kontakt wiele lat temu. Pojawiają się także zlecenia związane z odkrywaniem historii przodków – to fascynująca praca, taka podróż do źródeł detektywistycznego fachu, w której kluczową rolę odgrywają archiwa i dokumenty. Stanowi to miłą odmianę po wielogodzinnej obserwacji zakochanych. (śmiech) Mamy też sporo zleceń typowo technicznych, takich jak zamontowanie ukrytych kamer czy programów komputerowych. 

Krzysztof Ast, prywatny detektyw

A wzorem najsłynniejszego detektywa w Polsce – sprawy medialne, kryminalne? Miewasz takie zlecenia? 

Nie, bo się w nich nie specjalizuję. Większość klientów trafia do mojego biura z polecenia, więc są oni doskonale zorientowani, w czym jesteśmy w stanie im pomóc. 

Które z dotychczasowych prowadzonych przez Ciebie spraw były najtrudniejsze? Czy jest jakaś sprawa, która szczególnie utkwiła Ci w pamięci?

Były dwie takie sprawy. Pierwsza dotyczyła dziewczynki, więzionej przez ojca, który miał powiązania z przestępczymi strukturami. Zlecenie przyszło od jej babci, która od lat nie miała kontaktu z wnuczką. Kiedy przyszła do mnie i drżącym głosem opowiedziała historię, która mroziła krew w żyłach, wiedziałem, że chcę pomóc. Jej jedynym marzeniem było upewnić się, że dziewczynka żyje. Pojechaliśmy na miejsce, ale sytuacja okazała się wyjątkowo trudna. Teren był monitorowany, naszpikowany elektroniką. Niestety, zostaliśmy zdemaskowani i zrobiło się niebezpiecznie. Żeby Ci to delikatnie nakreślić – wprowadziłem później zapis do umów, że w przypadku realnego zagrożenia życia lub zdrowia zastrzegam sobie możliwość odstąpienia od realizacji usługi. Mimo wszystko, tamten mężczyzna – być może chcąc się nas pozbyć – umożliwił nam zobaczenie dziewczynki, wyjechał z posesji swoim samochodem, córka siedziała na fotelu pasażera. To pozwoliło nam zrobić zdjęcie. Dzięki temu babcia mogła upewnić się, że wnuczka żyje, co przyniosło pewną ulgę, choć cały czas towarzyszyło nam poczucie bezsilności. Ta sprawa wciąż do mnie wraca. Często zastanawiam się, czy można było podjąć inne działania, zrobić coś więcej… Druga sprawa to zlecenie na założenie ukrytego monitoringu w prywatnym mieszkaniu, w którym dochodziło do molestowania dzieci. Już nie chcę opowiadać szczegółów… Na realizację tematu było parę dni. Sprawca wraz z dziećmi miał się wyprowadzić pod inny adres, gdzie nie było już dostępu. Zlecająca została oszukana przez kogoś z naszej nieuczciwej konkurencji, kto wziął zaliczkę, ale się nie wywiązał z podjętego zobowiązania. Nie byłem w stanie wziąć tego zlecenia ze względów czasowych. I do dzisiaj o tym myślę. 

A w przeciwwadze do tych trudnych emocjonalnie spraw zdarzały Ci się jakieś zaskakujące? Śmieszne? 

Pojawiła się kiedyś w moim biurze dziewczyna z fundacji prozwierzęcej, abym znalazł kota. Bo uciekł. I pytam dziewczynę, która pełna pasji i zaangażowania opowiada mi tę historię, jak ja mam tego Mruczusia znaleźć? A ona mówi – no przecież to proste! On ma amputowaną łapkę! Nie wziąłem tej sprawy… 

Szkoda, bo być może byłbyś pierwszym detektywem w Polsce – a może nawet na świecie – o takiej specjalizacji. A czy zdarzają Ci się osoby, które nie do końca realistycznie podchodzą do otaczającej rzeczywistości? Słyszałam, że policja czasami przyjmuje zgłoszenia od osób twierdzących, że zostały okradzione przez Ludwika XVI, albo porwane przez kosmitów.

Tak, takie osoby zdarzają się. Na szczęście nieczęsto, ale gdy ktoś przychodzi z prośbą o dowody na to, że sąsiedzi kontrolują jego myśli albo podsłuchują go za pomocą urządzeń zainstalowanych w lampach ulicznych, wiem, że tu potrzebna jest medyczna pomoc specjalistyczna, a nie detektywistyczna. W takich przypadkach staram się delikatnie, ale stanowczo wyjaśnić, że to nie jest sprawa, którą mogę się zająć.

20241217 DSC1653 v2 2

Jak zmienił się zawód detektywa na przestrzeni lat? Czy nowe technologie, takie jak sztuczna inteligencja czy monitoring, zmieniły sposób, w jaki pracują detektywi?

Technologia z pewnością odegrała ogromną rolę w rozwoju naszego zawodu, ale fundamenty pracy detektywa pozostały takie same. Postępująca miniaturyzacja sprzętu bardzo ułatwiła nasze zadania – dziś nie nosimy już ciężkich, nieporęcznych kamer, bo mamy urządzenia wielkości pudełka zapałek. Każdy z nas ma w kieszeni telefon, który nie wzbudza niczyich podejrzeń, a jednocześnie jest narzędziem pracy. Nowoczesne technologie, takie jak bezprzewodowe przesyłanie danych, przechowywanie informacji w chmurze, drony do obserwacji z powietrza czy miniaturowe nadajniki, znacznie zwiększyły nasze możliwości i efektywność. Jednak to nadal człowiek musi pojechać za obserwowanym obiektem, wykonać pracę w terenie, dostrzec szczegóły, których technologia sama nie wychwyci. Sztuczna inteligencja i zaawansowane systemy wspierają nas w analizie i organizacji danych, ale nie zastąpią detektywa w działaniu – to człowiek podejmuje decyzje, reaguje na zmienne sytuacje i dostosowuje się do okoliczności. Wciąż to detektyw, a nie maszyna, musi zbudować strategię i nawiązać kontakt z rzeczywistością w sposób, w jaki technologia po prostu nie jest w stanie.

A co najbardziej lubisz w swojej pracy? 

Efekt końcowy! Ten moment, kiedy wszystko, co wcześniej zaplanowałeś, zadziałało zgodnie z przewidywaniami. Kiedy te przysłowiowe szachy, które poustawiałeś na planszy, kończą się zwycięstwem. Szach mat i mamy to! 

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
Krzysztof Ast, prywatny detektyw
REKLAMA
REKLAMA

10 lat Why Thai w Poznaniu. Michał Niemiec | Czy osiągnąłem sukces? Ciągle mi mało!

Artykuł przeczytasz w: 14 min.
10 urodziny WHY THAI


Kiedy 10 lat temu wprowadził kuchnię tajską do Poznania, był prekursorem w branży gastronomicznej. Michał Niemiec, właściciel Why Thai, przy okazji 10. urodzin restauracji opowiada o swojej drodze do sukcesu, kulisach budowania marki i o tym, jak gastronomia stała się jego życiową pasją – pomimo że życie pchało go w objęcia ogrodnictwa, straży pożarnej, a nawet muzyki… Dziś Why Thai świętuje dekadę i rozwija nowy koncept, który na nowo odkrywa polską kuchnię.

Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Michał Musiał

Jadasz coś innego niż kuchnia tajska?

MICHAŁ NIEMIEC: (śmiech) Oczywiście, że tak! Zdradzę Ci tajemnicę, że w sumie to jadam jej już niewiele. (śmiech) Jak to mówią, co za dużo, to niezdrowo – nawet najlepszą kuchnią świata można się w końcu przejeść. Ale zawsze próbuję nowych dań, pilnuję standardów, czy chcę czy nie chcę, bo w końcu to moja praca i pasja – muszę wiedzieć, co serwuję i dbać o to, żeby wszystko było na najwyższym poziomie.

Skąd zamiłowanie do kuchni i gotowania?

Miłość do kuchni zaszczepiła we mnie moja babcia, która świetnie gotowała, potem moja mama, dodatkowo mój wujek był kucharzem. A ja od najmłodszych lat towarzyszyłem im podczas przygotowywania posiłków. Pamiętajmy, że były to lata 80-te, gdzie normą było gotowanie w domu, kuchnia tętniła życiem i była miejscem, które scalało całą rodzinę. Obserwowałem, jak z prostych składników można stworzyć coś wyjątkowego, a wspólne gotowanie było okazją do rozmów i budowania więzi. To właśnie wtedy zrozumiałem, jak wielką radość może dawać przygotowywanie posiłków dla innych.

Babcia i mama wspierały Cię w Twojej rodzącej się wówczas pasji?

One tak, tata niekoniecznie. (śmiech) Jego marzeniem było, abym poszedł w jego ślady i przejął po nim gospodarstwo ogrodnicze. Przez wiele lat hodował róże, dodatkowo był prezesem Ochotniczej Straży Pożarnej, więc jak już pogodził się z tym, że ogrodnikiem nie zostanę, to pojawił się pomysł, abym został strażakiem, a dodatkowo zapisał mnie na lekcje gry na saksofonie, bo trzecim wyborem była kariera muzyka. (śmiech) Ale to wszystko nie było dla mnie. Moim przeznaczeniem jest gastronomia.

Michał Niemiec Why Thai

Ale w rodzimym gospodarstwie ogrodniczym jednak trochę pracowałeś…

Nie miałem wyjścia. (śmiech) Jednak zawsze uciekałem w stronę sztuki gotowania. Kilka lat spędziłem, pracując w hotelach orbisowskich, a następnie ukończyłem Wyższą Szkołę Hotelarstwa i Gastronomii. To był czas, kiedy turystyka dopiero raczkowała, a Polska zaczynała otwierać się na świat. Dzięki zagranicznym praktykom mogliśmy poznawać nowe smaki i wprowadzać je na nasze stoły, co było niezwykle inspirujące. Po śmierci rodziców wróciłem do Kalisza, parę lat prowadziłem gospodarstwo, zostałem nawet radnym, ale to nie była moja droga. Postawiłem więc wszystko na jedną kartę – wybrałem gastronomię. Choć z perspektywy czasu nie mogę powiedzieć, że praca w gospodarstwie niczego mi nie dała – przede wszystkim nauczyła mnie ciężkiej pracy i szacunku do tego, co samodzielnie się wypracuje. Te doświadczenia ukształtowały mój charakter i nauczyły wytrwałości, która później okazała się kluczowa w budowaniu mojego miejsca w gastronomii.

Jakie było to ostatnie 10 lat dla Ciebie?

Na pewno bardzo pracowite, pełne wyzwań i intensywnego rozwoju. To czas, który nauczył mnie wytrwałości oraz elastycznego podejścia do różnorodnych wyzwań. Były trudne chwile, ale również wiele radości płynącej z osiągnięć i pokonywania barier. Pandemia, inflacja, wojna w Ukrainie, a także nasze lokalne trudności, takie jak niekończący się remont Starego Rynku, uświadomiły mi, jak istotna jest zdolność adaptacji. Te wydarzenia stanowiły poważny test, a jednocześnie stały się impulsem do działania i poszukiwania nowych dróg w obliczu zmian.

Mija właśnie 10 lat, kiedy powstał pierwszy lokal Why Thai. Jak wspominasz początki, bo zdaje się, że pierwszym pomysłem, była kuchnia włoska. Co zaważyło na zmianie strategii?

To prawda. Why Thai w Poznaniu świętuje właśnie swoje 10-te urodziny, ale cała grupa ma już 12 lat. Pierwszy lokal powstał w Warszawie dlatego, że w Poznaniu nie mogłem znaleźć odpowiedniej lokalizacji. Lokal znalazł się w Warszawie, więc niewiele się zastanawiając, wyruszyłem na podbój stolicy. Nie mając zupełnie wiedzy na temat tamtejszego rynku gastronomicznego, poszedłem na żywioł. (śmiech) I faktycznie początkowo moim pomysłem było otworzenie restauracji z włoskim jedzeniem, ale Warszawa była wówczas już naszpikowana włoskimi smakami, więc z czysto biznesowego punktu widzenia, zmieniłem koncepcję i postawiłem na kuchnię tajską. Dziś z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że Warszawa wiele mnie nauczyła i na pewno dała solidne podwaliny pod biznes w Poznaniu. Z takich ciekawostek powiem Ci, że kiedy po dwóch latach prowadzenia biznesu w Warszawie postanowiłem wrócić na rodzime wielkopolskie podwórko, tu i ówdzie było słychać głosy, że to warszawska firma otwiera knajpę w Poznaniu. (śmiech) A było zupełnie odwrotnie. Jestem wielkopolaninem, pochodzę z Kalisza, więc to Poznań ruszył na podbój Warszawy, a nie odwrotnie. (śmiech) 

Michał Niemiec Why Thai

Pierwszy lokal powstał w Warszawie, potem kolejne w Poznaniu. Warszawa to miasto globalnych korporacji, międzynarodowej społeczności, tam kuchnia tajska pewnie nie była niczym dziwnym. Jednak Poznań, miasto bardziej kulinarnie konserwatywne, ze swoją nieśmiertelną kaczką po poznańsku. Nie obawiałeś się rodzimego rynku?

Poszedłem za ciosem warszawskiego sukcesu i nie miałem większych obaw co do tego, jak poznaniacy przyjmą kuchnię tajską, choć faktycznie była ona dość egzotyczna. Myślę, że duży wkład w popularyzację światowych, a zwłaszcza azjatyckich smaków, miały wtedy lokale z sushi, które w tamtym czasie zaczęły zdobywać w Poznaniu dużą popularność. Dzięki nim klienci byli już otwarci na nowe kulinarne doświadczenia i gotowi spróbować czegoś nieco innego. Dziś myślę, że w tym miejscu, w którym my byliśmy 10 lat temu, jest kuchnia koreańska, którą dopiero poznajemy i oswajamy, podobnie jak wtedy kuchnię tajską. To pokazuje, że kulinarne gusta w Polsce cały czas ewoluują, a klienci są coraz bardziej otwarci na nowe smaki i nieznane wcześniej tradycje kulinarne. W tamtym czasie tajska kuchnia wydawała się egzotyczna, dziś jest dla wielu naturalnym wyborem. 

Czy są jakieś wspomnienia lub historie z początków Why Thai, które szczególnie zapadły Ci w pamięć?

Wspominam ten czas jako okres niezwykle intensywnej pracy. Przygotowując się do otwarcia lokalu w Warszawie, pracowałem po 350-370 godzin miesięcznie. Gdy warszawska restauracja zaczęła funkcjonować stabilnie, bez chwili wytchnienia ruszyłem z przygotowaniami do otwarcia lokalu w Poznaniu. Lokal przy ulicy Kramarskiej, w którym mieścimy się do dzisiaj, przeszedł generalny remont, więc w zasadzie kursowałem non stop pomiędzy Warszawą i coraz lepiej prosperującym tam lokalem, a Poznaniem i lokalem w remoncie. (śmiech) Sam remont przebiegł dość szybko i w miarę bez większych trudności, ale ja byłem koszmarnie zmęczony, a mój organizm domagał się odpoczynku. Przyjaciele przekonali mnie, że przed samym otwarciem muszę odpocząć i w końcu dałem się namówić na tydzień urlopu, który pozwolił mi złapać oddech przed kolejnym wyzwaniem, jakim było otwarcie. Pamiętam też wydarzenie z 2015 roku, które na długo zapisało się w mojej pamięci – pękła rura w ulicy i zalała nasz lokal. Co gorsza, stało się to w Boże Narodzenie, więc odkryliśmy problem dopiero po świętach. Piwnica była zalana po sufit, sprzęty zniszczone, a restauracja wymagała generalnego odmalowania. Przez trzy miesiące walczyliśmy, żeby wszystko naprawić i przywrócić lokal do życia. To była jedna z tych sytuacji, które uczą pokory, cierpliwości i tego, że w gastronomii zawsze trzeba być gotowym na niespodziewane wyzwania.

Za oryginalne, tajskie smaki w Why Thai odpowiadają rodowici Tajowie. Już od samego początku zdecydowałeś się zatrudniać kucharzy z Tajlandii, aby zapewnić autentyczność potraw. To nie jest łatwa droga. 

Mam chyba trochę szczęścia w życiu. (śmiech) Mój znajomy, którego żona pochodzi z Tajlandii, bardzo pomógł mi w rekrutacji kucharzy bezpośrednio stamtąd. Dzięki jego wsparciu udało się nie tylko załatwić wszystkie formalności, ale znaleźć prawdziwych mistrzów, którzy zarówno znają techniki tajskiej kuchni, jak i przekazują jej autentycznego ducha. To było wyzwanie, ale kluczowe dla utrzymania najwyższej jakości i prawdziwości naszych dań. Nasza Szefowa Kuchni Mala, pracuje z nami już 10 lat…

Michał Niemiec Why Thai

Czy widzisz różnicę w podejściu Polaków do kuchni tajskiej 10 lat temu i teraz? Czy przez te lata zmieniły się gusta klientów lub ich oczekiwania względem autentycznych smaków Azji?

Bardzo! I to bardzo dobrze! Pamiętam, kiedy otworzyliśmy pierwszą restaurację w Poznaniu, nie mogliśmy przygotowywać dań w takiej ostrości, w jakiej oryginalnie występują, bo dla naszego poznańskiego podniebienia to było zdecydowanie za dużo. (śmiech) Dziś pad thai czy kurczak słodko-kwaśny podawane w Why Thai, smakują tak samo jak w Tajlandii – autentycznie i bez kompromisów w kwestii przypraw czy ostrości. Klienci stali się bardziej otwarci na intensywne smaki, a także świadomi tego, czym naprawdę jest kuchnia tajska. To ogromna zmiana w porównaniu do początków, kiedy musieliśmy dostosowywać przepisy, aby były bardziej neutralne i łagodniejsze.

Ile dzisiaj jest restauracji w sieci?

Obecnie w skład sieci Why Thai wchodzą dwie restauracje z obsługą kelnerską – Why Thai Food & Wine w Warszawie oraz w Poznaniu. To miejsca, które łączą elegancję z autentycznymi tajskimi smakami, oferując gościom wyjątkowe kulinarne doświadczenia. Dodatkowo, półtora roku po otwarciu poznańskiej restauracji, narodził się koncept Why Thai Express. To zupełnie inny pomysł, skierowany do osób ceniących szybkie i wygodne rozwiązania w stylu street food. Why Thai Express specjalizuje się w daniach na wynos, zachowując przy tym charakterystyczną dla sieci jakość i smak autentycznej kuchni tajskiej. Takich punktów mamy w Poznaniu trzy, co pozwala nam pokryć swoim zasięgiem całe miasto. Cała sieć zatem to pięć restauracji.

Michał Niemiec Why Thai

Z perspektywy 10 lat działalności, co uważasz za największy sukces Why Thai? Co według Ciebie sprawiło, że klienci pozostają lojalni wobec Waszych restauracji?

Kiedy prowadzisz własny biznes, praca staje się codziennością, a sukces nie jest czymś, o czym myślisz na co dzień. Dla mnie prawdziwym sukcesem są ludzie, z którymi pracuję, bo bez nich niczego bym nie zrobił. To oni tworzą atmosferę tego miejsca. No i nasi klienci – ci, którzy wracają do nas od lat, polecają nasze restauracje swoim bliskim i wciąż obdarzają nas zaufaniem. Czy czuję, że sam osiągnąłem sukces? Szczerze mówiąc, nie patrzę na to w ten sposób. Ciągle mi mało. (śmiech) O wiem! Mam już dzisiaj struktury tak poukładane, że mogę od czasu do czasu pozwolić sobie na krótki odpoczynek – i to jest mój osobisty sukces! (śmiech)

Co słyszysz od swoich gości?

Słyszę, że jest smacznie i świeżo. W końcu hasło „najlepszy pad thai w mieście” nie wzięło się znikąd! W naszej kuchni używamy wyłącznie świeżych produktów i oryginalnych, tajskich składników. Nie idziemy na skróty ani nie pracujemy na zamiennikach – autentyczność smaku jest dla nas priorytetem i to właśnie doceniają nasi goście.

A Twoja ulubiona potrawa?

Nie będę zbyt oryginalny, (śmiech) oczywiście, pad thai! To klasyka, która nigdy mi się nie znudzi. Ale jeśli miałbym wskazać coś mniej oczywistego, to zdecydowanie khao soi – potrawa pochodzącą z rodzinnego miasta naszej szefowej kuchni. To danie niezwykle aromatyczne i sycące, będące czymś pomiędzy zupą a drugim daniem. Składa się z makaronu zanurzonego w intensywnym curry, mięsa wołowego, kiszonek, świeżych warzyw i chrupiącego makaronu na wierzchu. Każdy kęs to eksplozja smaków, która zawsze przenosi mnie na chwilę do Tajlandii.

Michał Niemiec Why Thai

Gastronomia w Polsce przechodziła przez różne okresy, w tym przez trudności związane z pandemią. Czy doświadczenia ostatnich lat wpłynęły na strategię Why Thai? Co się zmieniło, a co pozostało takie samo?

Przede wszystkim poukładaliśmy strukturę. Dzisiaj zatrudniam 75 osób, a to już wymagało stworzenia jasnego podziału obowiązków i zbudowania solidnego systemu zarządzania. Zależało mi, aby każdy członek zespołu wiedział, za co odpowiada i miał przestrzeń do rozwoju. Od początku istnienia restauracji w Poznaniu, nie czułem się dobrze z tym, że w restauracji z obsługą kelnerską realizujemy również wynosy. Dostawcy wpadali do restauracji jak przeciąg, zakłócając atmosferę, którą chcieliśmy stworzyć dla gości jedzących na miejscu. To powodowało pewien chaos i wpływało na komfort tych, którzy przyszli, aby cieszyć się posiłkiem w spokojnym otoczeniu. Stąd dość szybkie powstanie Why Thai Express, które w pandemii okazało się zbawienne, bo kiedy inni restauratorzy dopiero uczyli się wynosów, my tę strukturę mieliśmy już zbudowaną. Dziś widzę, że dużo większym wyzwaniem niż pandemia, jest inflacja. Ceny produktów poszły mocno w górę, koszty utrzymania lokali wzrosły, a portfel klienta nie jest z gumy… Ale to, co pozostało niezmienne, to dbałość o jakość, autentyczność naszych potraw i budowanie relacji z gośćmi, które zawsze były fundamentem naszej marki.

Twoim nowym dzieckiem jest Restauracja OT.Warta, koncept zupełnie inny niż Why Thai. Co zainspirowało Cię do jej otwarcia?

To było szalone! (śmiech) Ale byłaś tam i przyznasz, że jest pięknie?

Jest pięknie, ale to zupełnie inna bajka niż Why Thai. Wszystko tam jest odmienne od tego, co spotykam w Why Thai. Inny wystrój, inna kuchnia, inne smaki, inna filozofia. Potrzebowałeś zmiany?

Bardzo! Odkryłem to miejsce podczas spaceru z psem i od razu wiedziałem, że chcę tam mieć restaurację. OT.Warta mieści się w zabytkowym budynku Łazienek Rzecznych nad Wartą, które w latach 20. i 30. były jednym z najpopularniejszych miejsc w Poznaniu – przed wojną dziennie odwiedzało je nawet 5000 osób, bo znajdowały się tam miejskie kąpieliska. Niestety, przez lata miejsce popadło w zapomnienie, ale dziś, dzięki modernizacji, odzyskało swój dawny blask. Dla mnie to ogromna satysfakcja, że mogę być częścią tej nowej historii, przywracając to miejsce poznaniakom w zupełnie nowej odsłonie. Miejsce znajdujące się 15 minut spacerem od Starego Rynku, pełne historii, niepowtarzalnego uroku i wyjątkowego charakteru. Kto tam raz zawita, zakocha się w tym miejscu. Gwarantuję.

To powiedz jeszcze, jaką kuchnię serwuje OT.WARTA?

Poznaniacy znajdą tam polską kuchnię w nowoczesnym wydaniu, inspirowaną dawnymi przepisami zaczerpniętymi ze starych książek kucharskich. To dania, które nawiązują do tradycji, ale są podane w sposób współczesny, z wykorzystaniem najwyższej jakości lokalnych składników. Dzięki temu goście mogą odkrywać klasyczne smaki na nowo, w odświeżonej i kreatywnej formie.

Gdzie znajdujesz inspiracje do rozwoju swoich restauracji i wprowadzania nowych pomysłów? Rozwinąłeś sieć, otworzyłeś OT.WARTĄ, podejmujesz odważne decyzje. Skąd czerpiesz pomysły na to, jak dalej rozwijać swoje marki?

To chyba moja domena, że kiedy mam chwilę wolnego czasu, zaczynam intensywnie myśleć o nowych pomysłach. (śmiech) A tak na poważnie, wszystko wynika z mojej pasji do gastronomii – choć czasem mam wrażenie, że nie zawsze jest to miłość odwzajemniona. (śmiech) Lubię, kiedy coś się dzieje, kiedy jestem w ruchu i mogę tworzyć nowe rzeczy. To właśnie ten dynamizm, poszukiwanie nowych wyzwań i chęć odkrywania, co jeszcze można zrobić, napędzają mnie do działania.

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
10 urodziny WHY THAI
REKLAMA
REKLAMA

MARZENA ROSZAK PropertyForYou | Budowanie relacji z klientem jest dla mnie najważniejsze

Artykuł przeczytasz w: 20 min.
Marzena Roszak Property forU


Jest ekspertem branży nieruchomości w słonecznej Hiszpanii. Doradza klientom korzystnie i bezpiecznie dokonać transakcji za granicą, współpracując ze sprawdzonymi deweloperami i hiszpańskimi pośrednikami. Tłumaczy, jak niezbędne jest wsparcie prawnika i pośrednika w całym procesie zakupu nieruchomości, jak przedstawiają się dodatkowe koszty administracyjne, w zależności od regionu czy prowincji. Marzena Roszak zapracowała na wielkie zaufanie ze strony klientów, pomagając im na każdym etapie zakupu, już od pierwszego lotu do Hiszpanii. Jest jak farmer w branży nieruchomości, zasadzi, zasieje dobre relacje, aby potem zebrać obfity plon.

Rozmawia: Magdalena Ciesielska | Zdjęcia: Tomek Tomkowiak

Dlaczego warto skorzystać z wiedzy i doświadczenia pośrednika, kupując nieruchomość w słonecznej Hiszpanii? I dlaczego ta opcja, wbrew obiegowej opinii, jest najtańsza i najbezpieczniejsza?

MARZENA ROSZAK: Wersja z pośrednikiem jest tańsza o błędy, które możemy popełnić, nie znając języka hiszpańskiego niezbędnego w urzędach oraz hiszpańskiego prawa nieruchomości, ogólnie przyjętych zasad i reguł, prawidłowości w postępowaniu krok po kroku, co należy uczynić, aby zabezpieczyć swoją inwestycję oraz swoje pieniądze. Nie pobieram prowizji od klienta, który do mnie przychodzi i chce kupić konkretną nieruchomość.
Często ludzie myślą, że pośrednik jest niepotrzebny, bo „co on może zrobić, czego ja nie zrobię?”. Z pełną świadomością i odpowiedzialnością tłumaczę klientom, że warto skorzystać z pomocy i porady pośrednika, nie tylko za granicą, ale również i w Polsce. Pośrednik powinien mieć również kontakt z dobrym prawnikiem, notariuszem, z osobami, które może polecić klientowi podczas całego procesu związanego z zakupem nieruchomości.

Od 2009 roku posiadasz Państwową Licencję Pośrednika w Obrocie Nieruchomościami. Powiedz, proszę, o kompleksowości usług, na jakie może liczyć klient, wybierając Twoją firmę.

Niezależnie w jaki sposób klient się ze mną skontaktuje – czy to jest kontakt przez stronę, poprzez formularz, czy dzięki targom branżowym, czy przez znajomego – ustalamy, co klient potrzebuje i do czego, tzn. czy zakupiona nieruchomość ma być tylko i wyłącznie dla właściciela, jako drugi dom, czy ma to inny cel, najmu krótko- lub długoterminowego. Potem wybieramy oferty w regionie, który klienta interesuje i za kwotę, w której pragnie się zmieścić. Zawsze oscyluję w granicach podanej kwoty, aby nie przekraczać tzw. progu bólu klientów. Kolejnym krokiem jest spotkanie z klientem u mnie w biurze, tu na Libelta 27, czy spotkanie on-line, podczas którego ustalamy, kiedy klient chce oglądać konkretne nieruchomości w Hiszpanii.
Moja zasada jest taka, że podczas pierwszego lotu klienta, również lecę razem z nim lub spotykamy się w umówionym miejscu w Alicante. Odbieram klienta np. z hotelu i zwiedzamy okolicę, interesujące go miejsca. Pragnę, aby klient czuł komfort, miał poczucie wsparcia. Często osoby te mają barierę językową lub wcześniej nie dokonywały podobnych transakcji, więc trzeba im w tym pomóc. Obwożę klienta po tych nieruchomościach, które on już wcześniej wybrał, zadeklarował do obejrzenia. Nieraz tak się zdarza, że wizja oferty, która była propozycją mailową, jest inna niż to, co klient zastaje na miejscu. Widzi otoczenie i stwierdza, że jest tu np. za dużo bloków, za mało zieleni, więc natychmiast – w takich wypadkach – uruchamiam swój plan B (śmiech), mając kontakt z deweloperami i pośrednikiem w Hiszpanii, aby pokazać zainteresowanemu podobne oferty w innych lokalizacjach. Moja wizyta, mój lot do Hiszpanii za pierwszym razem jest tzw. moim wkładem w jego potencjalny zakup mieszkania. Tu klient w żaden sposób nie ponosi kosztów za to, że ja z nim lecę. Każdy kolejny lot – gdy klient odczuwa potrzebę dalszej pomocy – ustalany jest i wyceniany indywidualnie. W większości przypadków jeden wspólny lot pomaga wybrać satysfakcjonującą nieruchomość, resztę formalności załatwiamy on-line. Klient jedynie musi przylecieć do Hiszpanii do notariusza na podpisanie aktu notarialnego.
Bywa też tak, że podczas pierwszego lotu z klientem inwestycja, która go interesuje jest we wstępnej fazie budowy, kiedy jeszcze nie wjechał sprzęt ciężki i nie rozpoczęły się prace budowlane. Wtedy oglądamy tzw. show house, czyli pokazowe mieszkania dostępne u konkretnych deweloperów, po to, by zobaczyć standard wykończenia wnętrz, a także jakość użytych materiałów. Wówczas zdecydowanie łatwiej podjąć decyzję i wszystko samemu ocenić.
Oczywiście, proponuję klientom wsparcie ze strony notariusza, prawnika, jeśli jest taka potrzeba, rekomenduję księgową w Hiszpanii, bo wiem, jak to jest niezwykle przydatne i istotne, np. przy rozliczeniu podatków za wynajem nieruchomości itp. Pomagam też klientom w uzyskaniu kredytu, bo jako PropertyForYou mamy banki oraz brokerów finansowych, z którymi współpracujemy. Ta cała kompleksowość oferty ma aspekt wielowymiarowy, ja po prostu nie pozostawiam klienta samego. Poczuwam się do tego, aby pomóc klientowi, tak jak kiedyś mi pomógł pośrednik…

Marzena Roszak Property forU

W taki sposób budujesz więc relację z klientem…

To jedno z moich głównych założeń biznesowych – budować relacje, dawać klientom poczucie bezpieczeństwa oraz zaufania. Zdrowa relacja to fundament współpracy na wielu szczeblach. Kontakt międzyludzki jest przecież niezwykle ważny, nie tylko w branży nieruchomości. Według mnie czynnik ludzki jest po prostu najistotniejszy.
Oczywiście, zdarzają się też i takie sytuacje, że lecę z klientem do Hiszpanii na oglądanie umówionych i zaplanowanych nieruchomości, a klient nie podejmuje od razu decyzji. Ja wówczas nie naciskam, nie jestem nachalna – bo sama tego nie lubię. Klient ma zawsze czas na zastanowienie, tyle czasu, ile potrzebuje, nieraz jest to rok lub dłużej. Niekiedy i rezygnuje z aktualnej oferty, bo chce jeszcze poczekać na wymarzoną nieruchomość. Nie obrażam się na to, ma do tego prawo…
Często spotykam się z rekomendacją moich klientów, co mnie ogromnie cieszy, motywuje, daje nowy impuls do działania. I tak buduję nieustannie łańcuszek powiązań, sieć znajomości, dzięki właśnie prawidłowym relacjom. Mój mąż śmieje się ze mnie, że jestem farmerem (śmiech), ale coś w tym jednak jest. Gdziekolwiek pracowałam, budowałam relacje, które zostały ze mną na długo, a niektóre i po dziś dzień. Czyli funkcjonuję w branży nieruchomości jako farmer (śmiech), który zasiewa ziarna, dba o zasadzone rośliny, aby przyniosły dobre plony.

Cena za nieruchomość to nie wszystko, bo tak jak wszędzie, tak i w Hiszpanii są opłaty dodatkowe, których nie unikniemy. Jakie to są dodatkowe koszty?

Dodatkowe koszty przy zakupie to ok. 13-15% wartości nieruchomości. W ich skład wchodzą m.in.:
– średnio ok. 1,5% tzw. AJD (impuesto de Actos Juridicos Documentados), czyli podatek od czynności cywilnoprawnych. Wysokość podatku zależna jest też od regionu np. w Murcji wynosi 2% ,a w Walencji 0,1%
– koszty administracyjne:

  • notariusz: opłata uzależniona od wartości nieruchomości i uregulowana przepisami prawnymi. Może ulec zmianie, jeśli posiłkujemy się kredytem (doliczana jest kwota aktu notarialnego kredytu hipotecznego),
  • wpis do księgi wieczystej: ustalany na podstawie wartości nieruchomości (ok. 0,1% do 2%),
  • jeśli chcemy posiłkować się kredytem hipotecznym zostanie przygotowana na potrzeby kredytu wycena nieruchomości; koszt takiej wyceny to ok. 300-600 euro,
  • prowizja bankowa przy kredycie,
  • prowadzenie rachunku bankowego – opłaty zgodnie z tabelą opłat w banku,
  • 10% ITP (Impuesto sobre Transmisiones Patrimoniales ) – czyli podatek od przeniesienia; płatny w sytuacji, gdy planujemy zakup nieruchomości z rynku wtórnego,
  • prawnik w zależności od zakresu usług, jednakże cena jest ustalana po spotkaniu/rozmowie z przedstawicielem kancelarii prawniczej.
Marzena Roszak Property forU

Koszty tzw. administracyjne nie są małe i należy o nich pamiętać, podejmując decyzję o zakupie nieruchomości.

Czyli proces zakupu oraz koszty okołozakupowe w Hiszpanii są bardzo podobne jak w Polsce…

Można tak powiedzieć. Nie patrzymy tylko na podaną podstawową cenę za nieruchomość. Musimy być świadomi dodatkowych kosztów. Ja uczulam, że cena, którą w ogłoszeniach widzi klient, jest ceną netto, do niej więc doliczamy VAT i kolejne opłaty. Pragnę podkreślić, że zarówno w Polsce, jak i w każdym innym kraju funkcjonują koszty okołozakupowe, koszty administracyjne, a pośrednik nieruchomości oraz prawnik niewątpliwie gwarantują bezpieczeństwo transakcji.

Wzięcie kredytu w Hiszpanii stanowi trudność?

Zanim klient podpisze umowę przedwstępną musi iść do hiszpańskiego banku i założyć tam konto. Wszystkie opłaty późniejsze dotyczące nieruchomości, transze kredytu do dewelopera lub opłata końcowa przy podpisaniu aktu notarialnego powinny być uiszczane z hiszpańskiego konta. To związane jest z prawem o przeciwdziałaniu praniu brudnych pieniędzy. Istotny przy całej transakcji jest numer N.I.E. Złożenie wniosku o nadanie numeru N.I.E (Número de Identificación Extranjero), czyli numeru identyfikacji podatkowej dla obcokrajowców, tak jak w przypadku konta bankowego, jest rzeczą niezbędną. Nie ma możliwości podpisania aktu notarialnego bez tego numeru. Można to zrobić bez prawnika i bez pośrednika, ale będzie to trwało bardzo długo. Upieram się i naprawdę namawiam klientów, aby skorzystać z pomocy prawnej, bo wtedy taki nr N.I.E. możemy uzyskać np. w 3 dni. I odchodzą wtedy klientowi kwestie czasochłonne i stresogenne.
Wszelkie procedury i formalności zakupu nieruchomości w Polsce i w Hiszpanii są naprawdę bardzo podobne. Jednak w Hiszpanii wzięcie kredytu jest o wiele łatwiejsze i można otrzymać nawet do 70 proc. wartości nieruchomości. Wymagane są do tego takie dokumenty jak: nasz polski BIK (Biuro Informacji Kredytowej), przychody z ostatniego roku lub przy działalności PIT-y z dwóch ostatnich lat (nie ma znaczenia czy działalność jest zarejestrowana w Polsce czy w innym kraju) i dodatkowo wyciąg z konta z ostatnich sześciu miesięcy.

Często podróżujesz do Hiszpanii w celach biznesowych?

Raz na dwa miesiące, nieraz częściej. I planuję sobie tak spotkania, aby zapełnić tydzień, choć wiadomo moja długość pobytu uwarunkowana jest od dostępności lotów. Ostatnio np. poleciałam bez klienta, tylko dlatego, że poumawiałam się z nowymi deweloperami na rozmowy, aby poszerzać wachlarz oferty i możliwości. Choć moim założeniem jest, aby moja działalność pośrednika, pozostała „butikowa”. Nie będę miała na stronie tysiąca ofert z różnych regionów Hiszpanii oraz z różnych stron świata, bo tego zwyczajnie nie chcę. To tak jak w dobrej restauracji, jest krótka karta menu, z wyselekcjonowanymi daniami, ze specjalnościami szefa kuchni, z których restauracja słynie.
Skupiam się więc na pewnym terytorium. Oferty u mnie są konkretne, jest ich stosunkowo mało, ale jeśli klient czegoś nie znajdzie, jestem otwarta i będę szukać oferty zgodnie z wymaganiami i oczekiwaniami klienta.

Jak Ci się współpracuje z hiszpańskimi deweloperami?

W Hiszpanii bardzo szybko zmienia się dostępność mieszkań. Podam prosty przykład – odbierałam katalogi na targi we wrześniu br., aby zaprezentować je tu w Poznaniu, to 4 dni przed targami już jedna oferta była nieaktualna, miała bardzo dobrą cenę i znalazła nabywcę.
Firmy deweloperskie, z którymi współpracuję, są sprawdzone, przetrwały pandemię lub są na rynku około 10 lat. Patrzę na cenę deweloperów, bo „cena czyni cuda!” i ma odzwierciedlenie w standardzie ofert, w wyposażeniu wnętrz, w materiałach. Deweloperzy, z którymi nawiązałam współpracę, mają naprawdę bogate doświadczenie i prezentują wysoki standard oraz jakość wykończenia.
I jeszcze, co pragnę podkreślić, deweloperzy w Hiszpanii są bardzo otwarci na współpracę z pośrednikami, oni bardzo chętnie pokazują nieruchomości, bo przecież im też zależy na sprzedaży. A rynek hiszpańskich nieruchomości obecnie jest bardzo dynamicznym rynkiem, sprzedaje się praktycznie wszystko.

Marzena Roszak Property forU

Rozumiem, że w Twoich ofertach przeważa rynek pierwotny…

Tak, 90 proc. ofert, które zamieszczone są na stronie PropertyForYou, pochodzi z rynku pierwotnego. Moim zdaniem rynek pierwotny jest w dużej mierze bezpieczniejszy dla klienta niż rynek wtórny, nie wymaga aż tyle stresu i dokumentacji. Kupując mieszkanie z rynku wtórnego, musimy najpierw sprawdzić nieruchomość, czy nie ma zadłużenia, nieoczekiwanych dzikich lokatorów, czyli tzw. okupas. W przypadku rynku wtórnego zawsze należy zrobić audyt nieruchomości.

Z jakiego regionu masz najwięcej ofert?

Cały czas jest to wybrzeże Costa Blanca, choć schodzę coraz niżej, czyli aż do okolic Murcji na Costa Cálida. Posiłkuję się też wsparciem hiszpańskich pośredników, bo ja np. nie mogę sprzedać nieruchomości w Rzymie, Barcelonie czy Bilbao, raczej formalnie mogę (śmiech), ale nie dostanę za to wynagrodzenia. Musiałabym mieć osobną działalność w każdym z tych regionów, co jest dość problematyczne i dla mnie niepotrzebne. Skupiam się zatem na Costa Blanca i coraz bardziej Costa Cálida. Rejon Murcji jest przepiękny, nieprzepełniony jeszcze turystami. Ekspansja branży nieruchomości idzie już w tym kierunku, choć nadal jest to region, gdzie jest mniej turystów i wpływa to na większy komfort i odpoczynek. Jeśli klienci chcą kupić mieszkanie w okolicach Alicante, w Benidormie, czy kierując się w stronę Walencji, np. w miejscowości Calp – to już muszą się liczyć z wyższymi cenami, a po drugie z napływem turystów z różnych stron świata, co powoduje niejednokrotnie tłok i duży ruch. Te lokalizacje są też po prostu droższe, bo jest tam coraz mniej miejsca na nowe nieruchomości, dodatkowo dominuje teren skalisty. Uwarunkowania terenu, ale i moda na te miejsca spowodowała ich przepełnienie.

Ze względu na ekspansję turystów do Hiszpanii, zmieniają się przepisy dotyczące najmu wakacyjnego. Reformy te obowiązują już w Barcelonie, w Alicante i Walencji, a prawdopodobnie tendencja rozszerzy się na całe wybrzeże. Jakich kwestii dotyczą te przekształcenia?

Przede wszystkim mieszkanie wynajmowane może być tylko w całości, nie na pokoje, jak funkcjonowało do tej pory. Licencja wakacyjna wydawana będzie raz na 5 lat na właściciela, a nie na nieruchomość jak to miało miejsce do tej pory i przy każdym odnowieniu będzie wymagana zgoda wspólnoty mieszkaniowej. Najem krótkoterminowy nie może być dłuższy niż 10 dni dla jednej rodziny czy osoby. Właściciel posiada pełną odpowiedzialność za nieruchomość, a nie firmy zarządzające. Nowe przepisy mówią również o tym, że nie ma opcji zostawiania kluczy w skrzynkach pocztowych z kodem, właściciel musi więc zapewnić całodobowy kontakt telefoniczny, a przekazanie kluczy musi odbyć się osobiście lub przez osoby zarządzające nieruchomością. Wymagane jest także opracowanie wewnętrznego regulaminu obiektu, informacje przeciwpożarowe w kilku językach, a także należy przed wynajmem uzyskać raport gminny potwierdzający fakt, że lokal jest zgodny z planami urbanistycznymi. Te restrykcyjne obostrzenia będą się rozszerzać, bo są one wynikiem kryzysu mieszkaniowego nie tylko w Hiszpanii, ale i w całej Europie, oraz spowodowane są napływem dużej liczby turystów wakacyjnych.
Wspomniałaś o licencji turystycznej. Jaki jest jej koszt oraz czas do jej uzyskania?
Będę się powtarzać (śmiech), ale tak już jest, że wszystkie koszty w Hiszpanii uzależnione są od prowincji, od regionu. Maksymalnie trzeba liczyć w granicach 600 euro za licencję turystyczną, a czas oczekiwania na nią to od 3 do 6 miesięcy. Może być i krócej, ale bezpieczniej założyć około pół roku.
Z takich ciekawostek – Barcelona planuje zakazać do listopada 2028 wynajmu mieszkań krótkoterminowych. Najprawdopodobniej poskutkuje to wycofaniem ponad 10 tysięcy mieszkań, które obecnie posiadają licencję turystyczną. Natomiast w centrum Majorki nie wynajmie się mieszkania, można to zrobić, ale bardziej na obrzeżach miast.

Czy jest jakieś wyjście z tej patowej sytuacji blokady najmu wakacyjnego?

Aby ostudzić niepokój potencjalnych klientów, powstają nowe możliwości. W związku ze zmianami, nawiązałam kontakt z deweloperem w okolicach Murcji, jednym z pierwszych budujących na gruncie turystycznym, czyli takim, który już od początku przeznaczony jest pod usługi np. hotelowe. Stawia w okolicach Murcji apartamentowce, w których jest recepcja i obsługa 24h/dobę oraz są osoby dedykowane do zarządzania najmem. Co ważne, VAT jest wtedy nie 10 proc., a 21 proc. W tym przypadku mamy jednak możliwość odzyskania VAT-u w przeciągu niecałego roku, od momentu, kiedy dokona się zakupu nieruchomości. Deweloper sugeruje również pomoc ze strony doradcy podatkowego, czyli jest obsługa na kilku poziomach. W takim wypadku właściciel mieszkania od razu może otrzymać licencję turystyczną, tzw. zgodę na najem wakacyjny, bo w tych obiektach jest wszystko, co jest wymagane w prawie hiszpańskim. I według mnie jest to bardzo dobre rozwiązanie. Tutaj nie ma ryzyka i niedociągnięć w tym temacie. Hiszpańscy deweloperzy znaleźli pewną lukę i zaczęli z niej korzystać, aby nie osłabić przepływu turystów z różnych stron świata.

Marzena Roszak Property forU

Jeśli klient kupuje nieruchomość stricte pod wynajem krótkoterminowy, wakacyjny, czy może również korzystać z tego obiektu?

Właściciele nieruchomości turystycznych, aby ubiegać się o zwrot VAT-u, zobligowani są wynająć mieszkanie cztery miesiące w przeciągu roku, a w pozostałe miesiące mogą z niego korzystać. Każdy właściciel do swojej nieruchomości może przyjechać, kiedy tylko chce, oczywiście po uprzednim ustaleniu z operatorem nieruchomości, czyli firmą zarządzającą obiektem.

Choć czas wakacyjnych urlopów jest dość odległą perspektywą, bo przed nami dopiero sezon zimowy, to warto być obeznanym w wynajmie wakacyjnym w Hiszpanii. Ile można zarobić za wynajem jednej nieruchomości, biorąc pod uwagę sezon niski, średni i wysoki?

Poza sezonem obłożenie turystów może być w granicach 20%, w sezonie średnim ok. 60% , a w wysokim ok. 90%. Koszty? Zależnie od lokalizacji.
W niektórych przypadkach za tę samą nieruchomość poza sezonem można uzyskać 700 euro miesięcznie, a w sezonie wysokim i średnim od 150 euro dziennie lub więcej. Założenie ma sens, jeśli najem jest na okres nie krótszy niż 3 dni.
Wszystko zależy od regionu, powtórzę raz jeszcze. Są takie miejsca na wybrzeżu, gdzie wynajmujący mają widok na morze z obu stron, co stanowi o atrakcyjności tych lokalizacji. I funkcjonuje tam tylko sezon średni i sezon wysoki. W sezonie wysokim właściciel otrzymuje od 350 euro za dobę wynajmu, a w okresie średnim między 100-200 euro za dobę, czyli zarobek rewelacja!
Przy najmie nieturystycznym właściciel może liczyć na ok. 1 tys. euro miesięcznie za mieszkanie z 2 sypialniami; tu przy najmie długoterminowym odpadają koszty firmy zarządzającej. Natomiast przy najmie krótkoterminowym, tzw. turystycznym, musi być opłacana firma, która zajmuje się zarządzaniem obiektem.

A jak windowany jest koszt zlecenia opieki nad mieszkaniem firmie zarządzającej?

Znowu ten koszt uzależniony jest od regionu i wynosi od 20 do nawet 50 proc., średnio trzeba brać pod uwagę ok. 30 proc.

Ile wynosi podatek od wynajmu?

19 proc., podatek dochodowy, w okresach wynajmu, minus koszty np. za firmę zarządzającą itd. Nie trzeba zakładać działalności gospodarczej do momentu aż nie przekroczymy więcej niż pięciu nieruchomości.

Zatrzymałyśmy się na temacie kosztów, wyjaśnij jeszcze, jak często płaci się podatek od nieruchomości, jakie są przykładowe stopy zwrotu.

Podatek od nieruchomości płacony jest podobnie jak w Polsce, czyli raz do roku. Uzależniony jest od powierzchni nieruchomości, a w większości przypadków wynosi ok. 1 proc. Natomiast przykładowe stopy zwrotu z inwestycji plasują się między 5 a 10 proc., zależnie od prowincji i atrakcyjności, choć tak rozsądnie trzeba liczyć ok. 8 proc.

Marzena Roszak Property forU

Jesteś właścicielką mieszkania w Hiszpanii, które jest Twoją wizytówką, można je oczywiście obejrzeć, ale nie podlega najmowi. Od momentu zakupu tej nieruchomości zmieniły się Twoje plany biznesowe. Opowiedz o tym pokrótce.

Gdy z mężem zdecydowaliśmy się na zakup mieszkania na wybrzeżu Costa Blanca, 7 km od miejscowości Torrevieja, również korzystaliśmy z usług i pośrednika, i prawnika. Podkreślę, że w całym procesie zakupu nieruchomości tak profesjonalne wsparcie było dla nas niezbędne. Zaczęliśmy szukać bezpiecznej przystani, gdy wybuchła pandemia, następnie wojna w Ukrainie i nie wiadomo było, jaki obrót przyniosą sprawy geopolityczne. Kupiliśmy dziurę w ziemi, nie mury budynku… Mój mąż nawet stwierdził, że kupiliśmy część łąki (śmiech), bo nic tam wówczas nie było, proces budowy nie był nawet rozpoczęty. Co istotne, koszty za nieruchomość drożeją w Hiszpanii nawet 30% od momentu wbicia przysłowiowej łopaty. Kupując zatem nieruchomość na etapie dziury w ziemi, mamy pewność, że koszt inwestycji będzie mniejszy.
Odebraliśmy mieszkanie w przeciągu 1,5 roku, czekaliśmy aż deweloper odda do użytku wszystkie przewidziane części wspólne. I od tego momentu naszego zakupu zaczęły do mnie spływać pytania od przyjaciół, od znajomych, jak wygląda proces zakupu nieruchomości w Hiszpanii. Zbieg okoliczności pozwolił mi na przekształcenie się na bycie pośrednikiem nieruchomości w Hiszpanii. Dlatego ze swojego doświadczenia rekomenduję wybór pośrednika oraz wsparcie prawnika przy zakupie mieszkania, apartamentu dla siebie lub w celach najmu. Z tym pośrednikiem, który wtedy nam pomógł, ja współpracuję nadal. Nie planowałam takiego ruchu, zmiany lokalizacji mojej profesji, ale życie samo napisało scenariusz. (śmiech) Oczywiście, jestem wdzięczna losowi za taką zmianę, u mnie często nieplanowane rzeczy mają dobre zakończenia.

Jaki masz kolejny biznesowy koncept?

Dzięki nowym klientom, których uzyskałam drogą marketingu szeptanego, moim zdaniem najlepszą z możliwych, oraz za pośrednictwem targów branżowych, wciąż się rozwijam. Ponadto pierwszy mój wywiad w „Poznańskim Prestiżu” przysporzył mi wielu nowych klientów, z czego jestem bardzo dumna. Ten nieustanny rozwój mojej działalności oraz zapytania ze strony klientów o Włochy, głównie region Toskanii czy Mediolanu oraz okolice sławnego jeziora Como, spowodowały, iż następnym kierunkiem mojej destynacji jest właśnie słoneczna Italia. Nawiązałam już współpracę z pośrednikiem nieruchomości we Włoszech, konkretnie z tego regionu, który mnie i moich klientów interesuje. Mam nadzieję, że od nowego 2025 roku ruszę już pełną parą, a to tylko i wyłącznie, że ja nie lubię niczego na tzw. wariata. Tak samo było z Hiszpanią, i tak samo jest obecnie z Włochami – dużym szacunkiem darzę osoby, które chcą wydać swoje pieniądze za granicą i uważam, że powinni oni mieć bardzo wysoki poziom bezpieczeństwa. Muszę mieć zaufanego pośrednika, sprawdzonych deweloperów, prawnika oraz księgową w danym regionie, aby cokolwiek móc rekomendować klientom. Uważam, że przy transakcji są to cztery najważniejsze filary.

Magda Ciesielska

Magdalena Ciesielska

redaktor prowadząca
REKLAMA
REKLAMA
Marzena Roszak Property forU
REKLAMA
REKLAMA

SPA52 Medical Institute | Wysoka jakość usług oraz bezpieczeństwo klientów są dla nas najważniejsze

Artykuł przeczytasz w: 17 min.


Przyjechałam do SPA52 Medical Institute, zaparkowałam auto na terenie posesji i weszłam po schodach w jesiennym klimacie, ozdobionych dyniami i wrzosami. Po przekroczeniu progu Instytutu moim oczom ukazują się stylowe wnętrza oraz wita mnie uśmiechnięta recepcjonistka, pyta w czym może pomóc i odbiera płaszcz, kierując do strefy relaksu. To miejsce, w którym można poczuć się wyjątkowo, a kwintesencja tego, co wyróżnia SPA52 na tle konkurencji, jest nadal przede mną… czyli wysoki poziom wiedzy oraz jakość usług, doskonałe kosmetyki oraz najwyższej klasy innowacyjne technologie. O głównych założeniach i wartościach tego miejsca opowiedziały właścicielka Katarzyna Charłampowicz-Jabłońska i managerka Magdalena Januszkiewicz-Kaczmarek.

Rozmawia: Magdalena Ciesielska | Zdjęcia: Maciej Zakrzewski, Olga Jędrzejewska

Po roku od przejęcia firmy zdecydowaliście się Państwo na zmianę logo. Co wiąże się z tą zmianą?

KATARZYNA CHARŁAMPOWICZ-JABŁOŃSKA: Może cofnę się trochę do historii naszego Instytutu. 9 lat temu poprzednia właścicielka stworzyła wyjątkowe miejsce na mapie nie tylko Poznania, ale i Polski. Kiedy nieco ponad rok temu skierowała do nas propozycję przejęcia Instytutu, podejmowałam decyzję nie tylko od strony inwestycyjnej, ale także jako wieloletnia klientka. Zdawałam sobie sprawę z wysokiej jakości usług oraz fantastycznego zespołu i nie wyobrażałam sobie Poznania ani Grunwaldzkiej 52 bez tego miejsca. Wkroczyłam zatem do zupełnie nowej branży, co prawda z biznesową historią i doświadczeniem, ale jednak zupełnie odmiennym charakterem działalności. Z doradztwa w zakresie transfer pricingu, gdzie skupiamy się na relacjach B2B, przeszłam do branży beauty, gdzie liczą się relacje B2C, ale przede wszystkim człowiek-człowiek.

Katarzyna-Jablonska
Katarzyna Charłampowicz – Jabłońska

Wiedziałam jednak, że to, co stałe w obu przypadkach i w co wierzę niezmiennie od lat, to że jakość usług i wygoda oraz bezpieczeństwo klientów zawsze się wybronią. Od tego właśnie hasła zaczęły się mniejsze i większe zmiany. Wsłuchaliśmy się w głosy naszych klientów oraz głosy naszego zespołu i w ciągu ostatniego roku wprowadziliśmy szereg zmian zarówno tych materialnych i namacalnych, jak i tych niematerialnych. Wyremontowaliśmy 2 gabinety pedicure, wyposażając je w nowe, dużo wygodniejsze fotele dla klienta, ale także dla pedicurzystek, 2 gabinety kosmetologiczne, stanowiska manicure oraz dwa gabinety masażu. Pojawiła się poręcz na pierwsze piętro ułatwiająca wejście, wiata dla rowerów, dla tych, którzy chcą do nas docierać na jednośladach. Postawiliśmy na wysokiej jakości kosmetyki. Wyselekcjonowaliśmy marki, które dają naszym gościom i kosmetologom zarówno duże możliwości zabiegowe, jak i pozwalają zaproponować naszym klientom wysokiej klasy pielęgnację domową. W tej chwili naszą bazę stanowi ZO SKIN Health, SELVERT, Peel Mission oraz Saint Malo w zakresie ciała.

SPA52

Zakupiliśmy sprzęty, częściowo wymieniając wysłużone urządzenia na nowe, a częściowo oferując zupełnie nowe zabiegi z wykorzystaniem najnowocześniejszych technologii jak np. pierwszy laser wolumetryczny dostępny w Poznaniu. Postawiliśmy mocno na szkolenie personelu z zakresu technologii, pielęgnacji oraz kosmetyków, co zaowocowało ponad 70. godzinami szkoleń w przeliczeniu na jednego kosmetologa.

I gdy zbliżaliśmy się do końca pierwszego dla nas roku działalności w branży beauty, gdy zaczęliśmy lepiej rozumieć ten rynek i poczuliśmy się w Instytucie jak u siebie, stwierdziliśmy, że czas na jeszcze jedną zmianę, a mianowicie zmianę logo. Od samego początku wiedzieliśmy, że nie chcemy odcinać się od historii tego miejsca, pragniemy je tylko ulepszyć, podkręcić i związać bardziej z adresem. Zmieniliśmy więc nazwę z GOOD TIME Instytut and Medical Spa na SPA52 Medical Institute. Postanowiliśmy pozostać przy eleganckim granacie, który był od dawna charakterystycznym kolorem dla Instytutu. Widnieje on także w tle naszego nowego znaku graficznego, tak jak historia tego miejsca pozostaje w tle naszych nowych działań. Nowa nazwa i znak mają nas pchać ku nowemu, nowocześniejszemu i lepszemu. Spleciona 5 i 2 mają podkreślać, że jednoczymy się pod tym adresem wszyscy, czyli klienci, kosmetolodzy oraz my zarządzający jako ludzie otrzymujący, ale też dający piękno i stąd nasze hasło UNITED BY BEAUTY.

Wiem, że jesteście obie Panie, właścicielka i managerka SPA52 z kompletnie innych branż niż beauty. Czy takie nowe spojrzenie pomaga w biznesie kosmetologicznym?

MAGDALENA JANUSZKIEWICZ-KACZMAREK: Tak, to prawda. Obie mamy doświadczenie z różnych branż i żadna z nas nie zdobywała go dotychczas w branży beauty. Był to zatem skok na głęboką wodę. Obawiałyśmy się wejścia w świat kosmetologii i przejęcia szeregu nowych obowiązków, gdyż jest to wysoce specjalistyczna dziedzina, jest to bardzo hermetyczne środowisko i wiele osób się tu zna, a my jesteśmy nowe. Musiałyśmy poznać specyfikę działalności w tej branży, przyzwyczaić się do pracy z tak dużym kobiecym zespołem, poznać dostawców i nauczyć się naszej szerokiej oferty. Na szczęście na co dzień mamy merytoryczne wsparcie naszej wysoko wykwalifikowanej kadry. Wszystkie decyzje dotyczące rozwoju, w tym zakupu nowych technologii oraz uzupełnienia naszej oferty białej kosmetyki czy masaży, podejmujemy wspólnie z naszymi specjalistkami po przeprowadzeniu szczegółowych analiz.
Dotychczas obie byłyśmy odbiorcami takich miejsc, dzięki czemu znamy spojrzenie i oczekiwania drugiej strony – naszych gości. Rozumiemy, że to, co oczywiste i zrozumiałe dla specjalisty nie zawsze jest takie jasne dla odbiorcy naszych usług, więc czasem trzeba zmienić język na bardziej przystępny i mniej specjalistyczny, wyjaśnić specyfikę zabiegu w bardziej przystępny dla laika sposób. Chcemy, żeby nasi klienci czuli się zaopiekowani od wejścia do wyjścia, a nawet dłużej. Mamy po tych kilkunastu miesiącach wizję jak prowadzić wyjątkowe i ekskluzywne miejsce w sercu Poznania.

Magdalena-Januszkiewicz-Kaczmarek SPA52
Magdalena Januszkiewicz-Kaczmarek

K.CH.-J.: Zdecydowanie, o czym wspominałam wcześniej, wywodzimy się spoza branży beauty. Poznałyśmy się z Magdą na studiach, na ówczesnej Akademii Ekonomicznej na kierunku Inwestycje Kapitałowe i Strategie Finansowe Przedsiębiorstw. Już wtedy wiedziałyśmy, że obie mamy podobne cechy jak pracowitość, upór w dążeniu do celu, ale także spójne poczucie estetyki tak ważne w tej branży. I wówczas przebiegła mi taka myśl, że w przyszłości mogłybyśmy pomyśleć o wspólnym biznesie. Czekałyśmy cierpliwie, zdobywając nasze doświadczenia w różnych innych dziedzinach aż się udało! (śmiech) Zaproponowałam Magdzie, aby mnie zastąpiła, gdy wyjeżdżałam na dłuższy, zaplanowany dużo wcześniej wyjazd. Miały to być 2 tygodnie wdrożenia i prawie 3 tygodnie zastępstwa, choć po cichu liczyłam, że Magda się odnajdzie w naszym Instytucie i że uda mi się ją namówić, żeby została z nami na dłużej. Ona bardzo szybko wdrożyła się w tematykę gabinetów kosmetologicznych, idealnie nawiązała relacje z pracownikami i okazała się bardziej poukładana ode mnie w swoich działaniach. Jest bardzo zaangażowana. Jest moim nieocenionym wsparciem i siostrzaną duszą w bieżącej działalności SPA52, a także w podejmowaniu strategicznych działań i decyzji. Ma wspaniały kontakt z zespołem, jest bardzo wyważona, w porównaniu z moim emocjonalnym charakterem i potrafi rozmawiać z ludźmi, co przy tak dużym zespole jest nieocenione. Dziś nie wyobrażam sobie innej osoby na stanowisku managera.

SPA52

Promujecie SPA52 jako miejsce, gdzie wykorzystywany jest najnowocześniejszy sprzęt i gdzie bez ingerencji skalpela można wyszczuplić sylwetkę. Jakie konkretnie zabiegi w SPA52, dają tak wyczekiwany rezultat redukcji tkanki tłuszczowej, ujędrniania skóry ciała?

M.J.-K.: Nie da się jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, która technologia jest najlepsza, ponieważ każda z nich jest wyjątkowa. Urządzenia dobieramy bezpośrednio do wskazań i potrzeb pacjenta. W zakresie wyszczuplania i modelowania mamy możliwość korzystania m.in. z fali radiowej, mikrofali Coolwaves pro (z końcówką do wyszczuplania dolnej części twarzy), kriolipolizy, endermomasażu czy fali uderzeniowej. Przykładowo wykorzystanie fali radiowej pozwala na modelowanie sylwetki, ujędrnienie skóry, a także redukcję cellulitu. Nasza aparatura wykorzystuje aż 5 różnych częstotliwości (470 kHz, 1 mHz, 2 mHz, 4 mHz, 6 mHz). Taki zakres pracy sprawia, że zabieg jest dokładny, bezpieczny i bardzo skuteczny. Efekty, których możemy oczekiwać to likwidacja wiotkiej skóry np. na brzuchu i wewnętrznej stronie ud, poprawa gęstości skóry oraz redukcja miejscowo zgromadzonego cellulitu.
Z kolei mikofale Coolwaves selektywnie docierają do miejscowo nagromadzonej tkanki tłuszczowej i w nieinwazyjny sposób prowadzą do jej redukcji, bez ryzyka uszkodzenia otaczających tkanek. Jest to bezpieczne i komfortowe dla pacjenta. W efekcie możemy spodziewać się zmniejszenia obwodów np. na brzuchu, udach czy ramionach, a także redukcji drugiego podbródka. Jest to zabieg, który uwielbiają także nasi panowie.
Nieoceniona jest również siła endermomasażu, który w naturalny sposób pobudza metabolizm komórek tłuszczowych, poprawia ukrwienie, drenuje i dotlenia nasze ciało. Niweluje obrzęki i zastoje limfatyczne. Nasze specjalistki, mając do dyspozycji tak szeroki wybór po dokładnej konsultacji i zebraniu szczegółowego wywiadu, dobierają najlepsze technologie, dostosowane indywidualnie do pacjenta, łącząc je w personalizowane beauty plany.

Obecnie dużo zagadnień z różnych dziedzin życia ma u podłoża aktywność fizyczną, zdrowy styl życia, właściwe odżywianie, ruch, po to aby prawidłowo funkcjonowały nasze mięśnie i nie zastały się kości. Ruch pozytywnie i holistycznie wpływa na nasz organizm. W SPA52 pomagacie mięśniom za pomocą elektrostymulacji. Na czym polega ten zabieg?

K.CH.-J.: Polega on na kompleksowym i nieinwazyjnym rzeźbieniu sylwetki. Ujędrnia jednocześnie skórę, redukuje komórki tłuszczowe oraz rozbudowuje mięśnie. Jest to możliwe dzięki synergii wykorzystania pola magnetycznego oraz skoncentrowanej stymulacji elektromagnetycznej. Taka elektrostymulacja przynosi często widoczny efekt np. uniesionych pośladków czy napiętego brzucha już po pierwszym zabiegu, choć najlepsze efekty uzyskuje się po wykonaniu serii. Oprócz aspektu wizualnego możemy też uzyskać efekt zdrowotny i fizjoterapeutyczny, tj. wzmocnienie mięśni po kontuzjach czy przygotowując się do intensywnego wysiłku fizycznego.

SPA52

Laser jest fenomenalnym wynalazkiem naszych czasów, niezbędnym zarówno w medycynie ogólnej, chirurgii, uroginekologii, jak też w medycynie estetycznej i kosmetologii. Jakie zabiegi w oparciu o laser mogą otrzymać klienci w SPA52 i jakie są tego benefity dla skóry?

K.CH.-J.: Mamy wiele urządzeń, których działanie opiera się na różnego rodzaju laserach w naszym Instytucie. Najważniejszy ich podział to 2 rodzaje: lasery do usuwania niechcianego owłosienia oraz lasery umożliwiające różnego rodzaju terapie skóry.
W zakresie depilacji mamy dostępne dwie technologie: laser diodowy oraz laser wykorzystujący dwie długości fali aleksandrytową oraz neodymowo-yagową. To daje nam możliwość skutecznego pozbywania się zarówno ciemniejszego, mocniejszego owłosienia w przypadku pierwszego urządzenia, jak i usuwania delikatnych i jasnych włosków w przypadku drugiego.
W zakresie odmładzania twarzy mamy cały szereg laserów poczynając od laserów frakcyjnych zarówno ablacyjnych, jak i nieablacyjnych. Służą one do odmładzania i resurfacingu twarzy, usuwania przebarwień, rozstępów i blizn potrądzikowych, a także zamykania naczynek. Mamy także naszą perełkę – laser wolumetryczny. Jest to urządzenie, które wykorzystując odpowiednią długość fali, oddziałuje na głębokie warstwy skóry. Pobudzając dodatkowo nasz kolagen do odbudowy i stymulując jego produkcję, nie powodując jednocześnie uszkodzenia skóry. Zabiegi z użyciem lasera wolumetrycznego poprawiają strukturę skóry, jej jędrność, owal twarzy, wygładzają skórę szyi i dekoltu, spłycają niechciane zmarszczki. Można uzyskać z jego pomocą także efekt pełniejszych ust bez użycia igły i wprowadzania preparatów. W przypadku laseru wolumetrycznego wszystko odbywa się bezboleśnie, bez okresu rekonwalescencji i wyłączenia pozabiegowego.

Jakie są jesienne hity w SPA52?

K.CH.-J.: Okres jesienny jest idealny na wykonywanie zabiegów z wykorzystaniem wspomnianych wcześniej laserów, gdyż w okresie jesieni i zimy nie wystawiamy naszej skóry tak bardzo na działanie światła słonecznego. Jest to doskonały czas, aby przygotować się do lata, aby zdecydować się na wykonywanie bardziej inwazyjnych zabiegów z wykorzystaniem szeregu urządzeń służących do mikronakłuwania i mezoterapii skóry, co pobudza ją do przebudowy.
W drodze do Instytutu jest także nowiutka platforma z radiofrekwencją mikroigłową, która pojawi się w połowie listopada, a od kilku dni jest u nas także lampa led, umożliwiająca nam poszerzenie oferty w zakresie szybszego gojenia się po bardziej inwazyjnych zabiegach oraz usług dla osób z trądzikiem różowatym, łuszczycą czy choćby z aktywną opryszczką, którym do tej pory nie mogliśmy zaoferować satysfakcjonującej pomocy.
Jesień to jednak także dobry czas na nawilżenie skóry, kwasy, białą kosmetykę, a także na znalezienie chwili na relaks i masaże czy rytuały wykonywane przez nasze fizjoterapeutki przy przygaszonym oświetleniu i blasku świec, we wnętrzach zaprojektowanych z myślą o komforcie i odpoczynku, czemu służą wybrane kolory, estetyczne aranżacje i przytulne tkaniny.

SPA52

Dysponujecie wieloma technologiami na światowym poziomie, czy w związku z tym można je łączyć, tak aby uzyskać jeszcze bardziej zadowalające efekty?

M.J.-K.: Poza wymienionymi powyżej urządzeniami do modelowania sylwetki, laserami czy urządzeniami do mikronakłuwania w naszej ofercie znaleźć można także stymulatory tkankowe podawane zarówno igłą, jak i kaniulą oraz egzosomy. Mamy także urządzenia do tzw. zabiegów bankietowych, które dają natychmiastowy efekt oczyszczenia czy rozświetlenia skóry. Ta cała pula kilkudziesięciu urządzeń na światowym poziomie zgromadzonych pod jednym dachem, najwyższej klasy certyfikowane preparaty i wyselekcjonowane kosmetyki wraz z wieloletnią wiedzą i doświadczeniem naszych kosmetolożek w zakresie łączenia terapii sprawiają, że możemy zaoferować naszym klientom możliwość uzyskania spektakularnych efektów bez użycia skalpela.
K.CH-J.: Z uwagi na dużą ilość dostępnych u nas sprzętów mamy możliwość wyboru spośród wielu innowacyjnych technologii, a co za tym idzie najlepszego dostosowania ich do potrzeb i wskazań danego pacjenta. Nasi goście nie muszą szukać innego miejsca z dostępnym zabiegiem, gdyż wszystko znajdą u nas, pod dachem SPA52.

SPA52

Jakie macie Panie swoje ulubione zabiegi w SPA52?

M.J.-K.: Ja osobiście jestem zachwycona działaniem fali radiowej w połączeniu ze stymulatorami tkankowymi oraz laserem wolumetrycznym. Do tego regularnie dbam o pielęgnację zarówno w gabinecie, jak i w domu, korzystając z kosmetyków ZO SKIN Health. Ponadto regularnie korzystam z masaży i rytuałów na ciało, pozwalając sobie na chwilę wytchnienia i relaksu.
K.CH.-J.: Tej wiosny i lata skupiałam się głównie na elektrostymulacji mięśni, ale także na odpowiednim nawilżaniu skóry, wykonując m.in. zabiegi z wit.C szwajcarskiej marki SELVERT, i stosowałam stymulatory tkankowe. Choć zabieg nie należy do moich ulubionych pod kątem odczuć, to daje rewelacyjne efekty napięcia i rozświetlenia skóry. Od lat korzystam także regularnie z takich zabiegów jak INTRACEUTICALS, zwłaszcza przed ważnym wyjściem. Na jesień i zimę mam rozpisany przez nasze kosmetolożki beauty plan, który zakłada m.in. zamykanie naczynek na twarzy laserem, mikronakłuwanie oraz laser wolumetryczny (nie mogę się go doczekać, ale musimy najpierw dobrze przygotować moją skórę). Kolejność wykonywania zabiegów ma ogromne znaczenie! Całość uzupełnimy zapewne stymulatorami tkankowymi i zabiegami białej kosmetyki.
Niezmiennie korzystam także z masaży, zwłaszcza tych przeciwbólowych, ale także pozwalam sobie na chwilę ukojenia w czasie naszych rytuałów. A regularnie wykonywane manicure i pedicure to dla mnie podstawa, by czuć się zawsze świeżo.

SPA52

Często powtarza się słowa, iż żadna firma, żadne przedsięwzięcie nie funkcjonowałyby bez idealnie dobranego zespołu. Czy kadra kosmetologiczna została ta sama?

K. CH.-J.: Pozostanie kadry, którą znałam od lat jako stała klientka, było dla nas priorytetem w czasie przejmowania spa. Większość zespołu nie zmieniła się od momentu przejęcia. Zatrudniamy aktualnie 23 osoby na stanowiskach kosmetolog, trycholog, fizjoterapeuta, podolog, stylistka paznokci oraz recepcjonistka. Większość twarzy się nie zmieniła, a część z tych, które zniknęły, to nasze zespołowe mamy, które przebywają na urlopach macierzyńskich i wychowawczych i na których powroty czekamy.
Przeprowadzając rekrutację uzupełniającą, miałyśmy bardzo wysokie wymagania co do wiedzy, umiejętności, doświadczenia, a także kultury osobistej. Nie jest łatwo o takiego pracownika, tym bardziej doceniam nasz zespół, z którym mam przyjemność pracować już od ponad roku. Dziewczyny mają wysokie kwalifikacje, są profesjonalistkami w tym, co robią. Wszystko to jest poparte wiedzą i doświadczeniem zdobywanym przez wiele lat oraz stałym poszerzaniem kompetencji. I co nie mniej ważne nasze kosmetolożki mają ogromną pasję do tego, co robią.
M.J.-K.: Bardzo ważna jest dla nas także atmosfera w pracy i kładziemy na to duży nacisk. Uważamy, że wzajemny szacunek i dobre emocje w pracy nie tylko pozytywnie odbijają się na samych pracownikach, tzn. że nam wszystkim na co dzień pojawiającym się w SPA52 jest przyjemnie przychodzić do pracy, ale że ma to także swoje odzwierciedlenie w naszych relacjach z klientami. Uważamy, że nasi goście mogą poczuć u nas tę przyjazną atmosferę, co sprawia, że regularnie do nas wracają, za co bardzo im dziękujemy.

SPA52

Jakie są plany i założenia na przyszłość? Jakie marzenia związane z tym miejscem?

M.J.-K.: Poza wspomnianymi nowymi urządzeniami, na które czekamy, nadal będziemy stawiały na to, co do tej pory, czyli na jakość sprzętów, zabiegów, używanych i sprzedawanych kosmetyków, na poszerzanie wiedzy i trzymanie ręki na pulsie odnośnie nowości. Kładziemy duży nacisk na rozwój naszego zespołu i wiedzę dziewczyn, bo to one dają nam pewność, że nasi goście są w najbardziej profesjonalnych i bezpiecznych rękach, a na tym najbardziej nam zależy.
K.CH.-J.: Nie ma dla mnie przyjemniejszych chwil w pracy niż te, kiedy przez otwarte drzwi gabinetu słyszę jak Pani lub Pan wychodzą z zabiegu i dzielą się z naszymi dziewczynami radością, że wypoczęli, dziękują za relaks lub fantastyczne efekty zabiegu, mówią jak bardzo było im to potrzebne i nie mogą doczekać się kolejnej wizyty. Wtedy wiem, że to ,co robimy ma duże znaczenie i sens, i że robimy to dobrze. Wierzę mocno, że miejsce, które tworzymy wspólnie z naszym fantastycznym zespołem i cudownymi gośćmi, w przyszłości będzie jeszcze bardziej jednoczyć ludzi piękna zarówno tego zewnętrznego, jak i wewnętrznego.

Magda Ciesielska

Magdalena Ciesielska

redaktor prowadząca
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Elżbieta Janik-Krause | Patrzę na biznesy przez pryzmat liczb

Artykuł przeczytasz w: 18 min.
Elżbieta Janik - Krause Kancelaria Rachunkowa Denarius


W gąszczu przepisów podatkowych, zmieniających się ustaw i nieustannych nowelizacji, dobry księgowy to prawdziwy skarb, niemal jak wygrana na loterii. O wyzwaniach współczesnej księgowości, cyfryzacji branży oraz roli księgowego jako doradcy i stratega opowiada Elżbieta Janik-Krause, partner zarządzający w Kancelarii Rachunkowej Denarius. Mówi o tym, jak radzi sobie z ciągłymi zmianami, czy sztuczna inteligencja może zagrozić jej zawodowi i wyjaśnia, dlaczego ulubionym powiedzeniem księgowych jest „to zależy”.

Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Tomek Tomkowiak, Marta Mierzejewska

Czy pamiętasz moment, kiedy zrozumiałaś, że księgowość to Twoja pasja? Czy była to bardziej naturalna ewolucja kariery, czy jeden konkretny moment, który wszystko zmienił?

ELŻBIETA JANIK-KRAUSE: Może Cię to zaskoczy, ale początkowo marzyłam o karierze grafika komputerowego i to właśnie w tym kierunku poszłam na studia. Jednak gdy w Polsce bezrobocie sięgało 17 procent, trudno było o pracę, więc chwytałam się każdej możliwej okazji. Tak trafiłam do księgowości – choć ogłoszenie wcale tego nie sugerowało. (śmiech) Gdy zaczęłam wpisywać liczby w odpowiednie rubryki, nagle uświadomiłam sobie, że to sprawia mi przyjemność! (śmiech) Już wcześniej miałam z tym styczność, bo jako nastolatka pomagałam rodzicom w prowadzeniu ich pierwszej książki przychodów i rozchodów. Można więc powiedzieć, że księgowość miałam we krwi! (śmiech)

Dzisiaj mija 13 lat, odkąd prowadzisz swoją Kancelarię Rachunkową Denarius. W jakich sytuacjach czujesz największą dumę z tego, co robisz? Czy jest coś, co daje Ci poczucie, że Twoja praca ma realny wpływ na sukcesy przedsiębiorstw?

Obsługujemy naprawdę wiele przedsiębiorstw. Te duże i te nieco mniejsze, a także takie, które dopiero raczkują na rynku. I chyba najbardziej mnie cieszy, kiedy firmy z naszą pomocą rozwijają się i kiedy rozumieją, że nasza praca to nie tylko ciągłe przypominanie o tym, że podatki trzeba płacić (śmiech), ale kiedy wspólnie wypracowujemy rozwiązania dla nich optymalne i kiedy widzimy realne efekty naszych działań. Cieszy mnie, gdy klienci zaczynają dostrzegać, że dzięki naszej pracy nie tylko unikają błędów, ale także osiągają lepsze wyniki finansowe i mogą skupić się na rozwijaniu swojego biznesu. To daje mi poczucie, że nasze zaangażowanie ma znaczenie i że potrafimy być czymś więcej niż tylko zewnętrznym biurem księgowym – stajemy się dla nich partnerem, który wspiera ich na każdym etapie działalności.

Elżbieta Janik - Krause Kancelaria Rachunkowa Denarius

Czy księgowość nauczyła Cię czegoś o ludziach, czego się nie spodziewałaś? Czy są jakieś wnioski dotyczące ludzkiej natury, które wyniosłaś z pracy z klientami?

Księgowość nauczyła mnie, że za każdą liczbą kryje się historia przedsiębiorstwa – jego sukcesy, problemy i decyzje, które ktoś musiał podjąć. Przez te liczby uczę się rozumieć nie tylko stan finansowy firmy, ale też jej charakter i potrzeby. To właśnie dlatego aspekt psychologiczny jest tak ważny w pracy księgowego. Czasem muszę być asertywna i postawić klientowi granice, mówiąc, że pewnych rzeczy nie można zrobić, nawet jeśli wydają się atrakcyjne lub korzystne na pierwszy rzut oka. Niezwykle istotne jest, by umieć jasno wyjaśnić, jakie są konsekwencje różnych decyzji i kiedy warto szukać innych rozwiązań. Klienci często oczekują od księgowego wsparcia i doradztwa, ale muszą też zrozumieć, że niektóre decyzje mogą prowadzić do ryzykownych sytuacji, których lepiej unikać. To wyzwanie, a jednocześnie umiejętność „czytania” przedsiębiorstwa przez liczby dają mi ogromną satysfakcję.

Przedsiębiorcy, którym zadano pytanie, czego nie lubią robić w swojej firmie, odpowiadają, że nie chcą zajmować się kwestiami kadrowymi i księgowymi. Jak myślisz, z czego to wynika? Czy to brak czasu, wiedzy, a może obawa przed skomplikowanymi przepisami?

Ulubionym powiedzeniem wszystkich księgowych jest „to zależy”. Niejednoznaczność przepisów, ciągłe zmiany, często sprzeczne interpretacje powodują, że księgowość jest postrzegana jako trudna i skomplikowana. Dodatkowo to, czego nie lubią przedsiębiorcy to kontakt z Urzędem Skarbowym, bo urzędnicy często komunikują się językiem dla nich niezrozumiałym. Choć to na szczęście na przestrzeni ostatnich lat się bardzo zmieniło. Ale w głowach nadal pokutuje mit groźnego urzędnika, który może zrujnować firmę jedną decyzją. To sprawia, że przedsiębiorcy czują się niepewnie i wolą unikać bezpośrednich kontaktów z urzędami, z obawy przed błędami czy nieświadomym naruszeniem przepisów. Księgowość wiąże się więc nie tylko z liczeniem podatków, ale także z radzeniem sobie z tą niepewnością i stresem.

Elżbieta Janik - Krause Kancelaria Rachunkowa Denarius

Czy jest coś, czego przedsiębiorcy często nie rozumieją lub źle postrzegają, jeśli chodzi o księgowość? Jakie mity związane z zarządzaniem finansami chciałabyś obalić?

Przede wszystkim, że „samo się nie księguje”. (śmiech) To nie jest tak, że wystarczy kliknąć i to się wszystko w magiczny sposób samo zrobi. Księgowość to nie jest kwestia jednego kliknięcia. Za każdym raportem, deklaracją czy zestawieniem stoi ogrom pracy, analiza przepisów, a często także konieczność interpretacji skomplikowanych regulacji prawnych. Przedsiębiorcy czasem myślą, że księgowy to ktoś, kto tylko wprowadza liczby do systemu, ale w rzeczywistości nasza praca polega na czymś znacznie więcej – przewidywaniu potencjalnych problemów, doradzaniu najlepszych rozwiązań, a czasem nawet na odradzaniu pewnych decyzji, które mogą mieć negatywne konsekwencje. Kolejnym mitem, który chciałabym obalić, jest przekonanie, że księgowość to jedynie koszt dla firmy. Dobrze prowadzona księgowość to inwestycja – pomaga unikać błędów, właściwie rozliczać podatki i podejmować świadome decyzje biznesowe.To coś, co realnie wpływa na zdrowie finansowe firmy i jej rozwój. No i na sam koniec mityczna „księgowa kolegi”. (śmiech) Nie wspomnę już ile razy klient próbujący uzasadnić swoje decyzje mówił mi, że „księgowa kolegi powiedziała, że można to zrobić inaczej”. Czasem można, a czasem nie można. Przepisy podatkowe są często niejednoznaczne i mogą być interpretowane na różne sposoby. Czasami to, co wydaje się korzystne lub zgodne z przepisami w jednej firmie, może nie być dobrym rozwiązaniem w innej, ze względu na różnice w specyfice działalności czy strukturze firmy. Każda sytuacja wymaga indywidualnej analizy, a uproszczone porównywanie się do innych przedsiębiorstw może prowadzić do błędów.

Gdybyś miała stworzyć podręcznik „Księgowość dla przedsiębiorców w 3 krokach”, jakie trzy najważniejsze zasady by się w nim znalazły?

Myślę, że można to ująć w prostych słowach – pilnowanie swoich spraw. Pilnowanie systematycznego wystawiania faktur i kontrola nad wierzytelnościami, bo co z tego, że firma zrobiła super wynik, jeśli nie spłynęły należności. Bo to może, kolokwialnie mówiąc, „położyć” firmę. Pozytywny rachunek zysków i strat to nie to samo, co pozytywny cash flow. A do tego dorzuciłabym punkt o komunikacji z księgowością. I to z poziomu prezesowskiego czy właścicielskiego. Po co? Po to, aby nie poruszać się w historii i gasić pożary, ale by we właściwy sposób zaplanować także z księgowego punktu widzenia przyszłe kontrakty i transakcje. Jako biuro rachunkowe, które nie jest wewnątrz firmy, nie jestem w stanie domyślić się, na jaki plan wpadł przedsiębiorca i jakie ruchy ma zamiar podjąć. A zdarza się, że staję przed faktem dokonanym i muszę działać „na już”, co nie zawsze jest optymalne. Dlatego komunikacja z księgowością jest kluczowa, by móc przewidzieć potencjalne ryzyka i zaplanować najlepsze rozwiązania z wyprzedzeniem. To nie jest tylko kwestia „gaszenia pożarów”, ale raczej zapobiegania ich powstawaniu. Regularne konsultacje z księgowym pozwalają lepiej zarządzać płynnością finansową, kontrolować koszty i przygotować się na zmiany w przepisach.

Elżbieta Janik - Krause Kancelaria Rachunkowa Denarius

Wyobraźmy sobie, że mogłabyś przeprowadzić dowolną reformę prawną związaną z księgowością. Co by to było i dlaczego?

Przede wszystkim uważam, że powinny wrócić obowiązkowe certyfikaty dla biur rachunkowych. Obecnie Certyfikaty Ministerstwa Finansów nie są już wydawane – posiadanie certyfikatu nie jest niezbędne do wykonywania zawodu księgowego ani prowadzenia działalności w zakresie usługowego prowadzenia ksiąg rachunkowych. A to dawało jednak poczucie bezpieczeństwa dla przedsiębiorców, że oddają swoje sprawy finansowe w ręce osoby, która przeszła odpowiednie szkolenie i spełnia określone standardy. Teraz, gdy nie ma obowiązku posiadania certyfikatu, rynek stał się bardziej otwarty, ale jednocześnie pojawiło się ryzyko, że usługi księgowe będą świadczone przez osoby bez odpowiednich kwalifikacji. Przywrócenie obowiązkowych certyfikatów Ministerstwa Finansów mogłoby podnieść jakość usług w branży i zwiększyć zaufanie do biur rachunkowych. Druga rzecz to zasadność obowiązkowego OC dla biur rachunkowych, które powiedzmy sobie szczerze, nie chroni przed niczym. Aby być w pełni zabezpieczonym od błędu księgowego i tak trzeba mieć dodatkowe polisy, więc obowiązkowe OC w obecnej formie staje się raczej formalnością niż realnym zabezpieczeniem. Warto byłoby przeanalizować, jak takie ubezpieczenia mogłyby lepiej chronić zarówno biura rachunkowe, jak i ich klientów. Można by wprowadzić bardziej elastyczne rozwiązania, które pozwoliłyby dopasować zakres polisy do specyfiki działalności i wielkości biura. Obecnie wielu księgowych musi wykupywać dodatkowe polisy, co generuje koszty, a samo obowiązkowe OC nie zawsze zapewnia adekwatne zabezpieczenie w razie poważniejszych błędów.

Mimo iż początek roku 2024 był łaskawy dla księgowych pod względem liczby i skali wprowadzanych zmian w przepisach, to prace nowego rządu nabierają tempa. Na horyzoncie pojawia się coraz więcej informacji o nadchodzących zmianach i to nie tylko w podatkach, ale również w ustawie o rachunkowości. Zbliżający się wielkimi krokami KSeF, kasowy PIT, wielka niewiadoma co do sposobu naliczania składki zdrowotnej. Biura księgowe czeka kolejna rewolucja?

Biura księgowe żyją w ciągłej rewolucji! Nie czuję, abym miała chwilę oddechu pomiędzy zmianami. Oczywiście zmiany bywają większe i mniejsze. Polski Ład był rewolucją na dużą skalę, ale mam wrażenie, że tych mniejszych zmian jest naprawdę mnóstwo i w naszej pracy nie ma stabilizacji. Każda zmiana wymaga od nas szybkiej reakcji, edukacji i dostosowania procesów, co sprawia, że praca księgowego przypomina nieustanne balansowanie na krawędzi. Nie ma chwili, żeby się zatrzymać, bo kiedy tylko nauczymy się jednych przepisów, nadchodzi kolejna nowelizacja, która wszystko zmienia. Dla biur rachunkowych oznacza to nie tylko więcej pracy, ale też większą odpowiedzialność za to, aby zawsze być na bieżąco. Jako ciekawostkę powiem Ci, że co tydzień biorę udział w webinarze, podczas którego prawnik relacjonuje nam, co zmieniło się w przepisach w ostatnim tygodniu…

Elżbieta Janik - Krause Kancelaria Rachunkowa Denarius

Tygodniu??? Jak zatem za tym nadążyć?

Dobry księgowy jest cały czas w procesie nauki i nieustannie aktualizuje swoją wiedzę. To nie jest już tylko kwestia liczenia i wypełniania dokumentów, ale też ciągłego śledzenia przepisów i ich interpretacji. Tak szybkie zmiany w przepisach stają się normą, a nie wyjątkiem. Jako kolejną ciekawostkę powiem Ci, że jeden z moich klientów, ostatnio „zagiął” mnie informacją, że będzie płacił 10,7 procent podatku. I choć nie słyszałam o takiej zmianie, zaczęłam szukać, bo życie mnie nauczyło, że wszystko jest możliwe. Popytałam, poczytałam, ale informacji o zmianie progu podatkowego nie znalazłam. I okazało się, że mój klient wyciągnął sobie własną średnią wynikającą z jego przychodów versus koszty! (śmiech) Ale zważywszy na tempo zmian w przepisach podatkowych, taki scenariusz mógł wydarzyć się naprawdę!

Świat coraz bardziej zmierza ku automatyzacji i cyfryzacji. Jak te zmiany wpływają na branżę księgową? Czy są widoczne? Czy zauważasz większe zapotrzebowanie na nowoczesne narzędzia ze strony klientów?

Nasza branża jak wiele innych także zmierza w tym kierunku. My już w tej chwili w zasadzie w 90 procentach nie pracujemy na dokumentach papierowych. Klient nie musi się już do nas fatygować osobiście, wystarczy, że zeskanowane czy też elektroniczne dokumenty prześle na naszą platformę webową, do której zresztą ma stały dostęp, co też ułatwia mu znalezienie po czasie jakiegoś dokumentu, którego potrzebuje np. jako dowód zakupu podczas procesu reklamacji. Tę platformę połączyliśmy z naszymi programami księgowym, po to, aby zautomatyzować proces księgowania i przyspieszyć obieg dokumentów. Dzięki temu część rutynowych zadań, takich jak wprowadzanie faktur, może odbywać się automatycznie, co znacząco oszczędza czas i minimalizuje ryzyko błędów. Klienci coraz bardziej doceniają te rozwiązania, bo dają im większą przejrzystość i dostęp do aktualnych informacji na temat ich finansów, bez konieczności ciągłego kontaktowania się z biurem księgowym.

A jakie widzisz miejsce dla sztucznej inteligencji w branży księgowej? Skończyłaś studia z programowania, więc temat nie jest Ci obcy.

To zależy! (śmiech) W prostych operacjach może tak, ale żeby analizować wprost przepisy, czy coś jest kosztem czy nie, to już nie jest takie proste. Sztuczna inteligencja może być świetnym narzędziem do automatyzacji powtarzalnych, rutynowych zadań, takich jak rozpoznawanie i klasyfikacja faktur, wyliczenia podatkowe czy generowanie raportów. Może również wspierać księgowych w wychwytywaniu anomalii i potencjalnych błędów, co pomaga w szybszym reagowaniu na nieprawidłowości. Jednak kiedy wchodzimy w obszar interpretacji przepisów podatkowych, sprawa się komplikuje. Przepisy bywają niejednoznaczne, często zmieniają się, a ich interpretacja wymaga głębokiego zrozumienia kontekstu oraz specyfiki konkretnej sytuacji klienta. Tu potrzebna jest wiedza ekspercka, doświadczenie i często intuicja, które są trudne do zaprogramowania. AI może być wsparciem w analizie danych, ale decyzje dotyczące interpretacji przepisów wciąż należą do człowieka.

Elżbieta Janik - Krause Kancelaria Rachunkowa Denarius

Czyli AI nie zagrozi człowiekowi w zawodzie księgowego?

Nie sądzę, żeby sztuczna inteligencja miała całkowicie zastąpić człowieka w zawodzie księgowego. AI może automatyzować powtarzalne zadania i wspierać w analizie danych, ale nie jest w stanie w pełni zastąpić wiedzy eksperckiej, zrozumienia kontekstu biznesowego czy umiejętności interpretacji złożonych przepisów. W księgowości często chodzi o podejmowanie decyzji, które nie są oczywiste, a przepisy bywają niejednoznaczne i wymagają głębszego zrozumienia, doświadczenia oraz oceny ryzyka – tu rola człowieka pozostaje kluczowa. AI może zmienić sposób, w jaki pracujemy, zmniejszając ilość czasu poświęconego na rutynowe operacje, ale będzie to raczej przesunięcie w kierunku bardziej wartościowych działań, takich jak doradztwo, planowanie finansowe czy zarządzanie kosztami. Księgowi będą musieli rozwijać swoje kompetencje w zakresie technologii, ale wciąż będą niezbędni, aby zapewnić prawidłową interpretację przepisów i doradzić klientom w trudnych sytuacjach. Zatem sztuczna inteligencja będzie raczej wsparciem dla księgowego, a nie zagrożeniem. Wykorzystując AI, możemy zwiększyć efektywność i skupić się na bardziej strategicznych aspektach naszej pracy, pozostawiając maszynom to, co można zautomatyzować.

Zarządzanie zespołem to zawsze wyzwanie, zwłaszcza w branży, gdzie wymagana jest skrupulatność i dokładność. Jak duży jest zespół Kancelarii Denarius i jakie są dziś największe wyzwania w prowadzeniu biura księgowego pod kątem pracy z ludźmi?

Nasz zespół liczy 16 osób, a największym wyzwaniem dla mnie jako osoby nim zarządzającej jest odczytanie jego oczekiwań. Pokolenie młodych ludzi ma inne potrzeby niż moje pokolenie i to duże wyzwanie, aby znaleźć balans między tym, czego oczekują młodsi pracownicy, a wymaganiami pracy w księgowości, która wymaga skrupulatności, precyzji i często pracy pod presją czasu. Młodsze pokolenie bardziej ceni sobie elastyczność, równowagę między życiem zawodowym a prywatnym, a także możliwości rozwoju i nauki. Tradycyjne podejście do pracy biurowej, w którym liczyły się przede wszystkim godziny spędzone przy biurku, już im nie wystarcza. Staram się wprowadzać zmiany, które odpowiadają na te potrzeby, np. umożliwiając pracę zdalną, elastyczne godziny pracy czy inwestując w szkolenia i rozwój zawodowy. Jednak muszę jednocześnie dbać o to, żeby nie tracić jakości naszej pracy i aby wszyscy mieli świadomość, że w księgowości nie można sobie pozwolić na „półśrodki” – każda pomyłka może mieć poważne konsekwencje.

Elżbieta Janik - Krause Kancelaria Rachunkowa Denarius

Czy młodzi ludzie chętnie podejmują pracę w zawodzie księgowego?

W Poznaniu odczuwamy niedobór wykwalifikowanych księgowych. Duże centra finansowe, które ponownie pojawiły się w mieście, znacząco uszczupliły rynek specjalistów. Aby sobie z tym poradzić, poszukujemy potencjalnych pracowników już na etapie studiów, stawiając na młode talenty i inwestując w ich rozwój. Czy zostają? To zależy. Podobna sytuacja dotyczy także innych branż. Przy niskim poziomie bezrobocia, młodzi ludzie mają szerokie możliwości wyboru – mogą przebierać w ofertach, eksplorować różne ścieżki kariery, a nawet eksperymentować z różnymi rolami, aby lepiej zrozumieć swoje zainteresowania i potrzeby. Księgowość to zawód wymagający dużej precyzji, ale zapewne nie tylko techniczne umiejętności są ważne.

Czy są jakieś szczególne predyspozycje, które sprawiają, że ktoś odnajdzie się w tej pracy i będzie czerpał z niej satysfakcję?

Przede wszystkim, kluczowe są chęci. To już więcej niż połowa sukcesu. W księgowości potrzebne jest zaangażowanie i gotowość do ciągłego doskonalenia się, bo przepisy zmieniają się szybko, a zrozumienie ich wymaga nieustannego poszerzania wiedzy. Oprócz tego, ważna jest cierpliwość i skrupulatność, ponieważ nawet drobny błąd może mieć poważne konsekwencje. Księgowy powinien także umieć zachować spokój pod presją czasu, ponieważ terminy i nagłe zmiany są częścią naszej codzienności. Asertywność to kolejna cecha, która może być przydatna, zwłaszcza gdy trzeba wyjaśnić klientowi, że pewnych rzeczy nie można zrobić albo trzeba podjąć inne kroki. Na koniec, otwartość na nowe technologie i elastyczność w podejściu do pracy będą coraz bardziej istotne, bo cyfryzacja zmienia sposób, w jaki funkcjonuje nasza branża.

Elżbieta Janik - Krause Kancelaria Rachunkowa Denarius

Księgowość często kojarzy się z monotonią i rutyną, a wielu ludzi uważa ją za nudną. Naszą rozmową udowodniłaś, że księgowość to branża, w której zdecydowanie nudy i rutyny nie ma…

Biuro księgowe różni się bardzo od wewnętrznej księgowości w firmach. Denarius ma w swoim portfolio ponad dwustu klientów i to oni dostarczają nam ciągle to nowych wyzwań. (śmiech) Obsługujemy wiele tak różnych branż, że tu naprawdę nudy nie ma! Mamy fryzjerów, developerów, transportowców i tatuażystów. Obsługujemy fundacje i stowarzyszenia. Firmy konsultingowe i produkcyjne. Małe, średnie i duże. Blisko współpracujemy z doradcami podatkowymi, bo niektóre wyzwania, z którymi przychodzą nasi klienci często wymagają trójstronnych spotkań właśnie w takim gronie. Pomimo że udostępniamy narzędzia do elektronicznego przesyłu dokumentów, z wieloma z naszych kontrahentów regularnie się widujemy, omawiamy strategie, rozwiązujemy bieżące problemy, odpowiadamy na wyzwania. Nie dalej niż kilka dni temu, stanęliśmy przed dylematem, czy kupno psa jest kosztem…

Niech zgadnę… To zależy?

Dokładnie! Wszystko zależy od celu, jaki będzie on spełniał w firmie.

Co po tylu latach w niełatwej branży motywuje Cię do pracy?

Po tylu latach w branży czuję, że bardziej jestem przedsiębiorcą niż tylko księgową. Motywuje mnie chęć ciągłego doskonalenia firmy – skupiam się na tym, jak usprawniać pracę zespołu, budować efektywną współpracę i rozwijać relacje z klientami. To nie tylko kwestia zarządzania liczbami, ale też strategią i rozwojem biznesu, co daje mi ogromną satysfakcję. Największą motywację czerpię z wyzwań, które przynosi codzienność, oraz z efektów, które widzę w pracy zespołu i sukcesach naszych klientów. Kiedy firmy, z którymi współpracujemy rosną i prosperują, czuję, że nasza praca naprawdę przynosi wartość. To sprawia, że nieustannie poszukuję nowych rozwiązań i ulepszeń, aby być o krok przed zmianami i nadal z pasją podchodzić do tego, co robię.

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
Elżbieta Janik - Krause Kancelaria Rachunkowa Denarius
REKLAMA
REKLAMA

Marta Działyńska | Rozwód jako droga do spokoju

Artykuł przeczytasz w: 10 min.
Marta Działynska Radca Prawny


Stylistka, makijażystka, trener personalny – zaskakujący zespół przy rozwodzie? Dla mecenas Marty Działyńskiej, rozwód to coś więcej niż formalności. Dzięki holistycznemu podejściu i współpracy z psychologami, coachami i specjalistami od wizerunku, pomaga klientkom i klientom nie tylko rozwiązać kwestie prawne, ale także odzyskać pewność siebie i zadbać o równowagę emocjonalną podczas trudnych życiowych zmian.

Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Tomek Tomkowiak

Jakie są najczęstsze wyzwania, z którymi klientki i klienci mierzą się podczas rozwodu i jak pomaga Pani im je pokonać?

MARTA DZIAŁYŃSKA: Sprawy rodzinne są bardzo osobiste i wywołują wiele emocji. Sam rozwód może wydawać się prosty, ale wiele zależy od okoliczności sprawy, które często przy konfliktach rodzinnych nadają procesowi rozwodowemu znaczny stopień trudności.
Często osobom, które podjęły decyzję o rozstaniu lub przed taką decyzją zostały postawione, trudno poradzić sobie ze sferą emocjonalną. Rozwód to zmiana, a zmiana to lęk. A my boimy się zmian. Jestem od tego, aby pomóc przez tę zmianę przejść. Oferuję pomoc prawną, mediacyjną, ale także wsparcie psychologiczne, a nawet usługi osobistego trenera, wizażystki czy stylistki, aby moje klientki czy klienci mogli zadbać nie tylko o swoje sprawy formalne, ale również o swoje samopoczucie i pewność siebie. Dzięki wsparciu wszystkich tych specjalistów, mogę zapewnić kompleksową opiekę na wielu poziomach, pomagając przejść przez ten trudny czas w sposób jak najbardziej komfortowy.

To bardzo ciekawe, kompleksowe podejście do osób trafiających do Pani kancelarii. Skąd taki pomysł?

To wynika z moich doświadczeń i obserwacji. Choć rozwód wydaje się głównie kwestią prawną, w rzeczywistości dotyka wielu aspektów życia, od emocji po zdrowie psychiczne i fizyczne. Z czasem zrozumiałam, że osoby, które otrzymują kompleksową pomoc, znacznie lepiej radzą sobie z wyzwaniami, jakie niesie rozwód. Taka koncepcja zrodziła się z chęci zadbania o klienta w całości, a nie tylko o formalne aspekty. Holistyczne podejście pozwala zaopiekować się klientem na różnych poziomach, co sprawia, że proces jest dla niego mniej bolesny, a on sam szybciej odzyskuje równowagę.

Marta Działynska Radca Prawny

Czy takiego wsparcia nie powinniśmy – w takim momencie życia – otrzymać od rodziny?

To niestety utopia. Idealnie byłoby, gdyby w takich trudnych momentach wsparcie przyszło od rodziny. Jednak rzeczywistość bywa inna. Nawet w XXI wieku, w dużych miastach, rozwód wciąż bywa postrzegany jako wstydliwe wydarzenie, czasem wręcz porażka życiowa. Wiele osób spotyka się z niezrozumieniem, osądem, a nawet presją ze strony bliskich, którzy mogą kierować się tradycją, przekonaniami religijnymi lub obawą przed opinią publiczną. Dla niektórych rodzina, zamiast wsparcia, przynosi dodatkowe obciążenie emocjonalne, co sprawia, że osoby przechodzące przez rozwód często nie mają gdzie szukać pomocy. W takich przypadkach wsparcie zewnętrzne – profesjonalne i bezstronne – staje się kluczowe. To właśnie wtedy moje zadanie polega na tym, by klientka czy klient poczuli, że mają oparcie nie tylko w prawnych kwestiach, ale również na poziomie emocjonalnym i osobistym, niezależnie od tego, jakie postawy przyjmują ich najbliżsi. Natomiast nie jest tak, że każdy musi z tego dodatkowego wsparcia skorzystać. To jest pomoc uzupełniająca, nie stanowi jednak meritum. Niektórzy przychodzą do mnie stricte po pomoc prawną, a ja jej udzielam. Nikogo do niczego nie namawiam. Nie mam też wiedzy, czy ktoś z polecanych przeze mnie osób skorzysta. Nigdy o to nie pytam.

Prawo często bywa postrzegane jako „zero-jedynkowe” – jak udaje się Pani łączyć ten formalny wymiar prawa z podejściem, uwzględniającym emocje i potrzeby klientów?

Prawo rzeczywiście bywa postrzegane jako „zero-jedynkowe”, ale kluczem do jego skutecznego stosowania jest interpretacja. Z jednej strony mamy przepisy, które tworzą ramy, ale w tych ramach zawsze istnieje przestrzeń na dostosowanie ich do indywidualnej sytuacji. Moim zadaniem jest znaleźć takie uzasadnienie pozwu o rozwód, które nie tylko będzie zgodne z prawem, ale także odzwierciedli historię mojego klienta, którą chciałby przedstawić. Każdy ma swoją wersję prawdy, dlatego dużą część czasu przeznaczam na wspólne rozmowy, aby dobrze zrozumieć emocje i motywacje, które stoją za klientką czy klientem. To pozwala mi „przetłumaczyć” te emocje na język prawniczy, tak aby sąd mógł zobaczyć pełny obraz sytuacji i zrozumieć, dlaczego osoba, którą reprezentuję znalazła się w tym miejscu. Łącząc formalną stronę prawa z ludzkim aspektem, staram się sprawić, aby proces rozwodowy był jak najbardziej zgodny z rzeczywistością moich klientek czy klientów.

Marta Działynska Radca Prawny

W Pani gabinecie na pewno wylano wiele łez, padło wiele gorzkich słów. Rozwód to niełatwy stan emocjonalny. Czy emocje, obecne w trakcie tego procesu, nie stają się też Pani udziałem?

Nauczyłam się nie brać tych emocji do siebie. Klientka czy klient oczekują ode mnie oprócz wiedzy prawniczej empatii, wsparcia, czasem nawet symbolicznego „trzymania za rękę”, ale jednocześnie moją rolą jest skuteczne przeprowadzenie przez proces rozwodowy, co wymaga zachowania dystansu. Profesjonalizm w tej sytuacji polega na umiejętności oddzielenia emocji osoby korzystającej z moich usług od własnych, jednocześnie pozostając wsparciem dla niej. Moim zadaniem nie jest być powiernikiem, ale przewodnikiem, który kieruje się zasadami prawa, a jednocześnie rozumie ludzkie aspekty rozwodu. Ale to oczywiście nie zawsze tak działa, bo zdarzają się sytuacje, które wymagają natychmiastowej reakcji. W takich momentach moi klienci również mogą na mnie liczyć.

Przychodzi klientka czy klient do kancelarii Pani Mecenas Marty Działyńskiej i co otrzymuje?

Zaczynamy od szczerej, wstępnej rozmowy. U mnie trochę jak na spowiedzi, muszę usłyszeć prawdę, nawet tę niewygodną, aby nie pozostać zaskoczoną na sali sądowej. Nie oceniam, nie feruję wyroków, nie moralizuję. Następnie wspólnie analizujemy możliwe rozwiązania i wybieramy to, co najlepiej odpowiada indywidualnym potrzebom osoby, która do mnie przyszła. Nie podejmuję decyzji za nią. Jestem natomiast po to, aby ich przeprowadzić przez ten trudny moment, wspierać i pomóc w znalezieniu najlepszego rozwiązania.

Marta Działynska Radca Prawny

Zaczęłyśmy trochę o holistyce i dbaniu o dobrostan osób przechodzących przez rozstanie. Z czyjej pomocy mogą skorzystać klienci, którzy trafiają do Pani kancelarii?

Współpracuję z psychologami i coachami, aby pomóc klientom przejść przez ten trudny proces w zdrowy i świadomy sposób. W zależności od tego, z jakim problemem emocjonalnym zmaga się dana osoba i jaka jest jej osobowość, proponuję współpracę z odpowiednim specjalistą – czasem jest to psycholog, innym razem coach. W sprawach, gdzie są zaangażowane dzieci, szczególny nacisk kładę na ich dobrostan. W takich przypadkach sugeruję, aby dziecko miało własne, niezależne wsparcie psychologa dziecięcego, ponieważ ważne jest, by jego potrzeby były zaopiekowane, niezależnie od sytuacji między rodzicami. Ponadto, współpracuję z doświadczonymi mediatorami, ponieważ mediacja często jest skutecznym narzędziem w rozwiązywaniu sporów rodzinnych. W polskim prawie mediacja jest dobrowolna, więc obie strony muszą wyrazić na nią zgodę, ale gdy istnieje przestrzeń do porozumienia, mediacja może znacznie ułatwić osiągnięcie tego porozumienia, zwłaszcza w sprawach dotyczących dzieci i wspólnej przyszłości po rozstaniu. Jestem zwolennikiem porozumień, wolę prowadzić dialog niż toczyć wojnę, chociaż oczywiście doświadczenia mam także i takie.

Obecność psychologa czy mediatora jest w miarę „naturalna” w procesie rozwodowym, ale Pani oferuje coś więcej. Trener personalny, wizażystka, stylistka?

Rozstanie dotyka wielu sfer życia. Zmienia się nie tylko status prawny, ale także emocjonalny, społeczny, a często i fizyczny stan osoby. To moment, w którym niektóre osoby czują, że ich poczucie własnej wartości jest zachwiane, a życie się diametralnie zmienia. Dlatego oprócz standardowej pomocy prawnej, psychologicznej czy mediacyjnej, oferuję również wsparcie ze strony trenera personalnego, wizażystki czy stylistki. Często te usługi mogą wydawać się nieoczywiste, ale w rzeczywistości mogą mieć wpływ na to, jak klienci poradzą sobie z tą zmianą. Trener personalny może pomóc zadbać o kondycję fizyczną, co przekłada się na lepsze samopoczucie i większą pewność siebie. Wizażystka i stylistka natomiast pracują nad zmianą wizerunku, co często pomaga poczuć się lepiej we własnej skórze i odzyskać poczucie kontroli nad swoim życiem. Rozstanie to nie tylko koniec pewnego etapu, ale także początek nowego. Dbanie o siebie, zarówno fizycznie, jak i psychicznie, może być kluczowe w tym procesie.

Marta Działynska Radca Prawny

Czy podejście wszechstronne może prowadzić do wypracowania bardziej satysfakcjonujących rozwiązań prawnych dla obu stron konfliktu?

Szerokie wsparcie pomaga im lepiej radzić sobie ze stresem i zmianą. Gdy dostajemy narzędzia do zarządzania emocjami, łatwiej nam zachować spokój w trudnych sytuacjach, takich jak negocjacje dotyczące podziału majątku, opieki nad dziećmi czy ustalania alimentów. Osoba, która lepiej radzi sobie z emocjonalnym ciężarem rozwodu, może efektywniej skupić się na swoich prawach i interesach, co z kolei sprzyja osiągnięciu bardziej satysfakcjonujących rozwiązań prawnych.

Jak wielu klientów korzysta z pomocy współpracujących z Panią osób?

Z psychologów bardzo wielu. Szczególnie, jeśli w grę wchodzą dzieci, bo w przypadku rozstania mamy często do czynienia z konfliktem lojalnościowym u dziecka. Wizyta u psychologa, najlepiej obojga rodziców to często pierwszy krok do porozumienia.
Oprócz psychologów, z pomocy coachów czy mediatorów także korzysta duża część klientów, szczególnie w kwestiach, które wymagają złagodzenia emocji i wypracowania wspólnych rozwiązań. Każdy z tych specjalistów ma swoje unikalne zadanie – od wsparcia emocjonalnego, przez zarządzanie stresem, aż po budowanie komunikacji między stronami.

Marta Działynska Radca Prawny

Czy uważa Pani, że prawo rodzinne w Polsce powinno bardziej uwzględniać całościowe podejście i potrzeby emocjonalne rodzin przechodzących przez rozwód?

Prawo rodzinne w Polsce, jak każde prawo, opiera się na przepisach i regulacjach, które muszą być stosowane w sposób formalny i jasny. Choć w sądzie mamy do czynienia z ludźmi, którzy podejmują decyzje, trudno jest wpisać dobrostan emocjonalny w akty prawne, ponieważ prawo musi być obiektywne i przewidywalne. Oczywiście, sędziowie uwzględniają różne aspekty sytuacji rodzinnych, jednak z natury rzeczy przepisy nie są narzędziem do zarządzania emocjami czy potrzebami psychicznymi stron. Z tego powodu uważam, że kompleksowe podejście – uwzględniające wsparcie psychologiczne, mediacyjne czy coachingowe – powinno towarzyszyć, ale nie zastępować prawa. Prawo reguluje kwestie formalne, jak podział majątku, opieka nad dziećmi czy alimenty, natomiast emocjonalny i psychiczny aspekt rozwodu wymaga wsparcia poza salą sądową. Jestem za tym, aby system promował większą współpracę z mediatorami czy psychologami w procesach rodzinnych, bo to może pomóc rodzinom przechodzić przez ten trudny czas z większą świadomością i spokojem. Jednak dobrostan emocjonalny trudno jest ująć w paragrafach – to zadanie dla specjalistów spoza wymiaru sprawiedliwości, z którymi współpraca powinna być ułatwiana i promowana.

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
Marta Działynska Radca Prawny
REKLAMA
REKLAMA

Odzyskując autorytet. Przyszłość nauczycieli w polskim systemie edukacji

Artykuł przeczytasz w: 5 min.
Małgorzata Kowzan ZNP


Zawód nauczyciela w Polsce przechodzi głębokie przemiany, a autorytet, który kiedyś był jego fundamentem, dziś wydaje się zagrożony. W obliczu rosnących wyzwań społecznych i kontrowersyjnych reform edukacyjnych, pytanie o przyszłość tej profesji staje się coraz bardziej naglące. Czy możliwe jest odbudowanie prestiżu nauczyciela i przywrócenie mu należnego miejsca w społeczeństwie? O tym rozmawiamy z Małgorzatą Kowzan, Prezes Okręgu Wielkopolskiego ZNP.

Tekst: Zuzanna Kozłowska | Zdjęcia: Materiały własne MK, Adobe Stock

Jak zmienia się społeczne postrzeganie zawodu nauczyciela? Czy jest szansa na poprawę prestiżu tego zawodu w najbliższej przyszłości?

MAŁGORZATA KOWZAN: Zawód nauczyciela nie jest już tak poważany, jak kiedyś, nawet kilkanaście lat temu. Dziś, by mieć autorytet, nie wystarczy pełnić funkcji. Wraz ze wzrostem poziomu wykształcenia społeczeństwa zmienia się rola nauczyciela. Pozycję społeczną nauczycieli obniża między innymi niski status ekonomiczny. Należy więc dążyć do poprawy prestiżu zawodu nauczyciela. Wpływ na to mają sami nauczyciele, polityka edukacyjna państwa, a nawet media. Obecnie ceniony jest ten nauczyciel, który potrafi stworzyć głęboką relację z uczniem i nawiązać komunikację z jego rodzicami. Ważny jest także dobrostan nauczycieli, który zależy między innymi od sfery finansowej. Zatem, by z tym zawodem wiązali swoją przyszłość najlepsi absolwenci szkół średnich czy studenci kierunków pedagogicznych, nawet nauczyciele obecnie wykonujący ten zawód, musi być wdrożony system wynagradzania nauczycieli gwarantujący gratyfikację finansową na odpowiednim poziomie.

Ostatnie lata przyniosły szereg reform w edukacji. Jak nauczyciele oceniają te zmiany? Czy są one korzystne z perspektywy środowiska nauczycielskiego?

Likwidacja gimnazjów przez Annę Zalewską, powrót do ośmioklasowej szkoły podstawowej i nowe podstawy programowe uwsteczniły polską edukację. Powierzenie stanowiska ministra Przemysławowi Czarnkowi, konserwatywnemu politykowi, spowodowało lawinę kontrowersyjnych decyzji, które pogłębiły degradację polskiej szkoły. Minister, swoją arogancją i nietolerancją, dał się we znaki nauczycielom, rodzicom, uczniom, organom prowadzącym, organizacjom pozarządowym. Obecnie co chwilę pojawiają się jakieś pomysły kierownictwa ministerstwa. Pozytywnie odbieramy odchudzenie podstawy programowej, negatywnie oceniamy zwiększenie, zamiast zmniejszenia, limitu dzieci w klasach I-III, w związku z obowiązkiem szkolnym dzieci uchodźców z Ukrainy.

20200619 AdobeStock 405192061 2

W jakim stopniu nauczyciel może odgrywać rolę mentora i przewodnika w życiu młodych ludzi w obliczu współczesnych wyzwań, takich jak presja społeczna, media społecznościowe i trudności emocjonalne?

W obliczu tych wyzwań musimy zastanowić się, jaka jest rola edukacji poza realizacją podstawy programowej. Jak budować w dzieciach, młodych ludziach poczucie własnej wartości, pewności siebie i bezpieczeństwa. Potrzebny jest więc pełen zaangażowania nauczyciel-mentor, nie tylko przekazujący garść informacji, ale potrafiący stworzyć klimat do stawiania pytań i projektowania działań. Przede wszystkim uczący krytycznego myślenia, inspirujący i akceptujący autonomię uczniów oraz ich inicjatywy w uczeniu się.

Jak ZNP ocenia problem niedoboru nauczycieli w Wielkopolsce? Co można zrobić, by sytuacja się poprawiła?

Problem niedoboru nauczycieli właściwie dotyczy całego kraju, co nas bardzo niepokoi. Braki kadrowe spowodowały, że wielu nauczycieli realizuje dużo godzin ponad pensum lub ma dodatkowe umowy w innych szkołach czy placówkach oświatowych. Z tego powodu czują się przepracowani, a zależy nam przecież na wysokiej jakości edukacji. By poprawić tę sytuację, muszą być podjęte działania systemowe. Jak wcześniej wskazałam, konieczne jest podniesienie prestiżu zawodu nauczyciela, a także poprawa warunków jego pracy. Znamy wiele przypadków rezygnacji z pracy przez nowo zatrudnionych młodych nauczycieli już na początku września.

20171009 AdobeStock 175949422

Jakie są najważniejsze cele ZNP na najbliższe lata?

ZNP stawia sobie wiele zadań do realizacji. Ważne dla nas są: prestiż i autonomia zawodu nauczyciela, nowoczesna, demokratyczna edukacja oraz bycie silnym partnerem społecznym i mocnym głosem środowiska edukacyjnego. Obecne priorytety to: wynagrodzenia nauczycieli oraz innych pracowników oświaty i szkolnictwa wyższego, dążenie do zmian w szeroko rozumianym prawie oświatowym w celu poprawy sytuacji prawnej nauczycieli, obrona samorządowej oświaty. Domagamy się procedowania w Sejmie naszej obywatelskiej inicjatywy „Godne płace i wysoki prestiż nauczycieli”, której celem jest zmiana systemu wynagradzania nauczycieli, polegająca na powiązaniu go z przeciętnym wynagrodzeniem w gospodarce.

Zuzanna Kozłowska

Zuzanna Kozłowska

REKLAMA
REKLAMA
Małgorzata Kowzan ZNP
REKLAMA
REKLAMA

Anna Schulz | Pomagam tworzyć przyjazne miejsca pracy

Artykuł przeczytasz w: 16 min.
Anna Schulz


Przyjazne i skuteczne miejsce pracy może wydawać się nieosiągalnym celem, zwłaszcza w korporacyjnym świecie. Jednak Anna Schulz, która przez lata zarządzała zasobami ludzkimi w globalnych firmach, doskonale wie, jak połączyć efektywność z dobrym samopoczuciem zespołu. Bogate doświadczenie we wspieraniu kadry managerskiej pozwala jej dzisiaj pomagać liderom w tworzeniu środowisk pracy, gdzie ludzie czują się docenieni, są zaangażowani, a organizacja odnosi sukcesy. I jak przekonuje, klucz do sukcesu leży w zrozumieniu, że zadowolony i zmotywowany zespół stanowi fundament trwałych wyników oraz zdrowej, dynamicznej organizacji.

Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Małgorzata Przybylska

Przyjazne miejsce pracy, dla wielu brzmi jak utopia. Powiedz, czym jest dla Ciebie przyjazne miejsce pracy i czy jego stworzenie jest w ogóle możliwe?

ANNA SCHULZ: Z pewnością jest to możliwe. Jednak, aby stało się faktem, konieczna jest zmiana myślenia wśród kadry zarządzającej. Wciąż dominuje przekonanie, przekazywane z pokolenia na pokolenie liderów i przedsiębiorców, o tradycyjnym podejściu do zarządzania ludźmi. Przełamanie tego schematu wymaga głębokiej zmiany mentalnej oraz otwartości na nowoczesne, bardziej efektywne metody. Jeśli mówimy o stworzeniu przyjaznego miejsca pracy, dodałabym do tego jeszcze słowo „skuteczne”. A jakie to jest miejsce? To takie, które jednocześnie przynosi korzyści pracodawcy, klientom i pracownikom, biorąc pod uwagę potrzeby wszystkich stron.

Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić…

Żadna zmiana nie przychodzi łatwo. Jeśli chcemy poprawić swój styl życia, regularnie chodzić na siłownię, zdrowo się odżywiać, napisać e-booka czy założyć firmę, musimy być gotowi na to, że będzie to wymagało ogromnego wysiłku, zwłaszcza w zakresie zmiany sposobu myślenia. Podobnie jest w pracy z ludźmi – kluczowe jest zrozumienie, że prawdziwa zmiana nie polega wyłącznie na nowych działaniach czy korzystaniu z instrukcji albo czyichś rad, ale przede wszystkim na transformacji naszego podejścia. Tylko wtedy będziemy w stanie skutecznie inspirować innych, budować głębsze relacje i osiągać trwałe, wartościowe rezultaty.

Zawodowo konsultujesz przedsiębiorców w obszarach związanych z komunikacją, polityką personalną. Opowiedz trochę o swoim doświadczeniu zawodowym, bo jest ono imponujące.

Swoje życie zawodowe związałam z wielkimi korporacjami z branży fast fashion. Pierwsze pięć lat spędziłam w LPP, w 2005 roku dołączyłam do H&M, pracowałam w Trójmieście, Warszawie i Krakowie. Wspierałam sprzedaż z poziomu różnych stanowisk, takich jak kierownik sklepu, kontroler projektów czy regionalny kontroler i wreszcie HR. W 2011 roku przeprowadziłam się do Poznania, gdzie objęłam stanowisko dyrektorki ds. zasobów ludzkich w H&M logistics. Pamiętam, że na początku mojej pracy magazyn zatrudniał około tysiąca osób, a w ciągu zaledwie roku ta liczba podwoiła się. Po trzech latach zespół liczył już 5000 osób – i powiedzieć, że to był „żywy organizm”, to zdecydowanie za mało! (śmiech) Była to niezwykle intensywna i wymagająca praca, pełna wyzwań. Setki liderów, tysiące pracowników, związki zawodowe – tam było dosłownie wszystko! Po tych trzech latach awansowałam na poziom globalny, by ostatecznie w 2019 roku objąć funkcję dyrektorki personalnej H&M logistic w Europie Centralnej. Zarządzałam zespołami HR w Polsce, Finlandii, Niemczech, Holandii, Austrii i Szwajcarii, współtworząc i wdrażając politykę personalną dla dziesięciu tysięcy pracowników w Europie Centralnej. Dziś korzystając z tego doświadczenia doradzam menedżerom operacyjnym i przedsiębiorcom w podejmowaniu decyzji personalnych w obszarach rekrutacji, zarządzania wynikami, zaangażowania i rozwoju pracowników, rozwoju kompetencji przywódczych, transformowaniu konfliktów, wprowadzania zmian organizacyjnych czy budowania polityki wynagrodzeń.

20240508 ASch 2

Jak sama mówisz, „wystarczy 10-15 osób, żeby się dobrze pokłócić”, a w przypadku tak ogromnych zespołów, to o konflikty, różnice zdań i wyzwania komunikacyjne nietrudno. Jak udawało Ci się zarządzać tymi napięciami i utrzymać efektywność oraz harmonię w zespole liczącym tysiące osób?

Przede wszystkim stawiałam i nadal stawiam na współpracę oraz umiejętność jasnego, otwartego komunikowania się. Kluczowe było budowanie kultury dialogu, gdzie każdy mógł wyrazić swoje zdanie, bez obawy, że poniesie za to przykre konsekwencje, a problemy były rozwiązywane w sposób konstruktywny, zanim przerodziły się w większe konflikty. Tak szeroki rynek niósł za sobą niesamowitą różnorodność, wielokulturowość, a także zróżnicowane podejście do pracy i zarządzania. To naprawdę wymagało wejrzenia najpierw w siebie, odrzucenia myślenia stereotypami, a także ogromnej empatii i otwartości. Ode mnie jako dyrektorki oczekiwano więcej, co oczywiście jest absolutnie zrozumiałe. Dlatego sama odbyłam w tym czasie wiele wewnętrznych podróży, aby stać się lepszą liderką i lepiej rozumieć potrzeby zarówno zespołów, jak i indywidualnych pracowników. Te doświadczenia nauczyły mnie, że skuteczne zarządzanie to nie tylko dbanie o efektywność, ale przede wszystkim o ludzi, ich różnorodność i relacje, które budują silną, zgraną organizację. Ważnym elementem było również zaufanie do liderów oraz rozwijanie ich kompetencji w zarządzaniu zespołami. Dzięki temu, nawet w tak dużej strukturze, udawało się utrzymać efektywność i pozytywne relacje, które przekładały się na sukces całego przedsiębiorstwa.

Ale chcesz mi powiedzieć, że da się rozwiązywać konflikty w tak ogromnym zespole?

Ja nie rozwiązuję konfliktów, ja je transformuję. Przenoszę je z punktu A do punktu B. Kiedy jako naprawdę młoda dziewczyna zostałam rzucona na front rozmów ze związkami zawodowymi, to było dla mnie jak skok na głęboką wodę. Właśnie wtedy zrozumiałam, że konflikty nie zawsze trzeba rozwiązywać w tradycyjny sposób – można je przekierować, zmieniać ich energię i przekształcać w coś konstruktywnego. Nasze cele były tak różne, że mały krok do przodu już był sukcesem. Chciałabym podkreślić, że zdrowy konflikt to taki, w którym obie strony skupiają się na rozwiązaniu problemu, a nie na wzajemnych atakach. Nawet jeśli na pierwszy rzut oka wydaje się, że strony mają zupełnie odmienne cele, zawsze istnieje wspólny obszar, na którym zależy obu stronom. W mojej współpracy ze związkami zawodowymi takim wspólnym mianownikiem była troska o pracowników. Kiedy to zostało jasno nazwane, nasza współpraca stała się możliwa i zaczęła przynosić realne korzyści. I dlatego zamiast postrzegać konflikt jako przeszkodę, zaczęłam widzieć w nim szansę na rozwój i poprawę relacji. Ta lekcja towarzyszy mi do dziś i pomaga budować dialog oparty na zrozumieniu, a nie na walce.

Obecnie swoje zawodowe doświadczenie wykorzystujesz, pracując z liderami i przedsiębiorcami, ucząc ich, jak budować przyjazne i efektywne miejsca pracy. Jakie więc kluczowe elementy decydują o stworzeniu takiego środowiska?

Po pierwsze, trzeba stawiać na wysokie standardy pracy, jednocześnie będąc wyrozumiałym wobec ludzi. Scott Kim w swojej książce „Szef wymagający i wyrozumiały” świetnie opisuje, jak te dwie postawy mogą iść w parze. Wymagania muszą być jasno określone, ale równocześnie należy pamiętać, że każdy człowiek ma swoje potrzeby i granice. Klucz tkwi w tym, by budować zaufanie, dawać przestrzeń do rozwoju i wspierać swoich pracowników, stwarzając im warunki do osiągania najlepszych wyników, przy jednoczesnym dbaniu o ich dobrostan.

Jakie wyzwania najczęściej napotykają liderzy w zarządzaniu zespołami?

To w dużej mierze zależy od wieku lidera. Młodsi stażem liderzy napotykają inne wyzwania niż ci bardziej doświadczeni. Dla młodych największym problemem bywa budowanie autorytetu. Częstym błędem w firmach jest awansowanie najlepszego handlowca na lidera zespołu, zakładając, że jego umiejętności sprzedażowe przełożą się na zdolność zarządzania ludźmi. Niestety, taki lider często ma trudności z delegowaniem zadań, ponieważ zamiast koordynować pracę zespołu, woli wykonywać zadania samodzielnie. Natomiast starsi, bardziej doświadczeni liderzy zmagają się z wyzwaniami związanymi z zarządzaniem różnorodnością. Współczesny świat to nie tylko różnice pokoleniowe, ale także kulturowe i międzykulturowe. Liderzy muszą radzić sobie z zespołami złożonymi z osób o odmiennych narodowościach, wartościach, światopoglądach i podejściu do pracy, co wymaga od nich elastyczności, otwartości i umiejętności dopasowania się do dynamicznie zmieniającego się otoczenia.

20240821 AnnaSchulz

Jak możesz im pomóc?

Moje doświadczenie zawodowe pozwala mi skutecznie wspierać liderów w rozwijaniu kluczowych kompetencji, które pomagają im zarządzać zespołami z większą pewnością siebie i efektywnością. Pomagam im zrozumieć, jak budować autorytet nie poprzez władzę, ale przez zaufanie, spójność i empatię. Uczę, jak tworzyć efektywne zespoły, delegować zadania, aby ludzie mogli działać samodzielnie, a liderzy skupiali się na strategii i rozwoju. Przykładem tego jest współpraca z właścicielem kliniki, którego wspierałam w reorganizacji struktury i wdrożeniu nowego oprogramowania do monitorowania efektywności pracowników, czy praca z dyrektorem szkoły, którego wspieram w zarządzaniu zespołem, bo podwoił swoją liczebność w ciagu 3 lat. Mam też doświadczenie we wspieraniu dyrektorki żłobków w budowaniu relacji z pracownikami i rodzicami, jak również współpracę z menedżerką firmy produkcyjnej, której pomagam w restrukturyzacji i prowadzeniu trudnych rozmów z pracownikami. Dodatkowo, doradzam dużej firmie zmagającej się z problemami po nieudanej akwizycji i nieprawidłowym wdrożeniu systemu SAP, co odbiło się na efektywności pracowników. Na co dzień doradzam we wprowadzaniu zmian organizacyjnych, wspieram liderów w radzeniu sobie z różnorodnością, pokazując, jak wykorzystać te różnice jako siłę napędową, a nie przeszkodę. Chciałabym też wspomnieć, że HR-owo prowadziłam wdrożenie systemu SAP dla 5 tysięcy pracowników. Proces trwał rok i był intensywnie przygotowywany, a jego sukces opierał się na zrozumieniu ludzkich obaw i umiejętności ich pokonania. Pomagałam liderom z sukcesem przeprowadzać takie zmiany wielokrotnie. Dzięki temu managerowie, z którymi pracuję, nie tylko lepiej zarządzają, ale także tworzą środowiska sprzyjające współpracy i innowacyjności. Dodatkowo współpracuję z zespołami jako konsultantka i trenerka. Pokazuję, jakie kompetencje liderskie będą najważniejsze w świecie AI. A w mojej ofercie znajdują się także kursy online, które umożliwiają elastyczne podejście do nauki.

Czym różni się budowanie skutecznych zespołów w międzynarodowych korporacjach od mniejszych, lokalnych firm?

Przede wszystkim skalą i podejściem do procesów. W dużych organizacjach struktury są bardziej złożone, a formalne procedury są niezbędne do zarządzania tysiącami pracowników. Te same procesy przeniesione do małych firm, gdzie zespół liczy kilka czy kilkanaście osób, często okazują się zbyt skomplikowane i niepraktyczne. W mniejszych firmach kluczowe i możliwe jest bardziej elastyczne podejście, szybkie podejmowanie decyzji i bliskie relacje w zespole, co w znaczący sposób podnosi tempo działania. Istotny jest też lokalny kontekst, który w małych firmach odgrywa większą rolę – łatwiej angażować się w lokalne środowisko i dostosować do specyfiki rynku. Choć doświadczenie wyniesione z korporacji jest cenne, w małym biznesie konieczne jest budowanie procesów od podstaw, z uwzględnieniem lokalnych potrzeb i możliwości zespołu.

Jakie strategie rekomendujesz liderom, aby budować zaufanie i otwartą komunikację w zespole?

Kluczową strategią jest prowadzenie przejrzystej i klarownej komunikacji. To nie oznacza, że lider powinien dzielić się wszystkimi swoimi obawami czy wątpliwościami z zespołem, ale również nie może popadać w skrajność i pozostawiać ludzi w niepewności. Brak informacji rodzi domysły, a ludzie mają naturalną tendencję do tworzenia własnych historii, jeśli nie otrzymują jasnych wyjaśnień dotyczących powodów podejmowanych decyzji czy działań. Dlatego tak ważne jest wyważone, ale szczere informowanie zespołu o celach i intencjach. Drugą kluczową strategią jest spójność. Lider musi być konsekwentny w swoich słowach i działaniach. Jeśli mówię jedno, a robię coś zupełnie innego, tracę wiarygodność. Zespół szybko zauważy brak zgodności między deklaracjami a rzeczywistością, co podważy zaufanie. Dlatego tak ważne jest, aby słowa lidera były w pełni odzwierciedlone w jego decyzjach i zachowaniach. Spójność buduje autorytet i wzmacnia relacje w zespole.

Współpracujesz z ekspertami z różnych dziedzin choćby takich jak neurobiologia. Dlaczego? Czy znajomość procesów neurobiologicznych pomaga liderom lepiej zrozumieć reakcje i zachowania swoich pracowników? A może też albo przede wszystkim swoje?

W zarządzaniu, podobnie jak w wielu innych dziedzinach, pojawiają się różnorodne trendy. Jednak należy podchodzić do nich ostrożnie, ponieważ nie zawsze pasują do specyfiki naszego biznesu czy otoczenia. Neurobiologia, w przeciwieństwie do tych chwilowych tendencji, nie jest modą, lecz nauką. Tradycyjnie odnosi się do biologicznych dyscyplin zajmujących się badaniem układu nerwowego, jednak w szerszym, współczesnym rozumieniu obejmuje również wszystkie dziedziny nauki badające mózg, czyli centrum naszych reakcji, emocji i zachowań. Zrozumienie, jak działa mózg, daje mi głębszy wgląd w procesy międzyludzkie, zarówno moje własne, jak i moich pracowników. Nasz mózg jest zaprogramowany, by chronić nas przede wszystkim przed zagrożeniami fizycznymi, ale współcześnie pełni również rolę obrony przed psychicznym dyskomfortem. W sytuacjach stresowych to on decyduje, jak reagujemy, dlatego tak ważne jest rozumienie tych mechanizmów w kontekście zarządzania zespołem.

20240821 AnnaSchulz024 2

W Twoim bio znalazłam informację, że masz za sobą wiele szkoleń, kursów. Bardzo zainteresował mnie temat empatycznej komunikacji. Życie przedsiębiorcy nie jest często usłane różami. Odnoszę wrażenie, że ostatnia rzecz, jaką mają w głowie, to empatia. No i druga rzecz, czy empatii w relacjach da się nauczyć?

Empatyczna komunikacja to niezwykle ważny temat, szczególnie w świecie przedsiębiorców, gdzie codzienne wyzwania i presja często sprawiają, że empatia schodzi na dalszy plan. Masz rację – życie przedsiębiorcy to często nieustanna walka o czas, wyniki i efektywność, więc empatia może wydawać się luksusem, na który brakuje miejsca. Jednak paradoksalnie, to właśnie empatia może być kluczem do budowania trwalszych i bardziej efektywnych relacji, zarówno w zespole, jak i z klientami. Najważniejsze jest jednak to, że empatia to nie tylko współczucie czy zrozumienie, ale również umiejętność aktywnego słuchania i działania, które wspiera drugą osobę. Tą osobą może być klient, pracownik, wspólnik. W kontekście przedsiębiorczości oznacza to zdolność balansowania między zrozumieniem wyzwań innych, a zachowaniem zdrowych granic i dbaniem o realizację celów. Ale równie istotna jest empatia wobec samego siebie, ponieważ to ona stanowi fundament naszej emocjonalnej równowagi. Jeśli nie potrafimy okazać zrozumienia i wsparcia sobie, trudno będzie nam autentycznie wykazać empatię wobec innych, gdyż nasze wewnętrzne braki będą odbijać się w relacjach z otoczeniem. Empatia stała się dziś kluczowym imperatywem biznesowym, nie tylko w kontekście relacji międzyludzkich, ale również jako element budowania zaufania, lojalności i długotrwałego sukcesu firmy. Przedsiębiorstwa, które potrafią zrozumieć potrzeby i emocje zarówno swoich pracowników, jak i klientów, zyskują przewagę konkurencyjną, tworząc bardziej zaangażowane zespoły i głębsze relacje z klientami.

Jakie znaczenie ma równowaga między pracą a życiem osobistym liderów? I jak oni mogą ją osiągnąć?

Uważam, że to fundament efektywnego przywództwa. Aby móc w pełni skupić się na zawodowych wyzwaniach, liderzy muszą zadbać o harmonię w życiu prywatnym. Osobiście przekonałam się, jak trudne może być wyznaczenie granic, zwłaszcza że z mężem, pochodzimy z tego samego środowiska korporacyjnego. Często po godzinach pracy wracaliśmy do służbowych spraw, co na dłuższą metę okazało się wyczerpujące i niezdrowe, zarówno dla nas, jak i dla naszych relacji. Z czasem zrozumiałam, że ciągła dostępność i brak odpoczynku nie sprzyjają ani efektywności, ani dobremu samopoczuciu. Klucz do balansu to świadome wyznaczanie granic, dbanie o przestrzeń na życie prywatne i regenerację, a także umiejętne delegowanie zadań. Tylko w ten sposób można zachować energię, zapał do pracy i jednocześnie cieszyć się pełnią życia poza nią.

Co doradziłabyś przedsiębiorcom, którzy dopiero rozpoczynają budowanie swoich zespołów?

Aby rozpoczynając budowanie swojego zespołu, jasno odpowiedzieli sobie na pytanie: jakiego efektu oczekuję po zatrudnieniu pracownika i w jaki sposób pierwszy oraz kolejni członkowie zespołu mają mnie wesprzeć w realizacji celów. Zrozumienie tego, co chcą osiągnąć, pozwoli im precyzyjnie określić, kogo potrzebują i jakie wartości powinny dominować w firmie. Zespół to nie tylko suma umiejętności, ale przede wszystkim ludzie, którzy powinni podzielać wizję i cele przedsiębiorcy. Jeśli sami, jako przedsiębiorcy, nie mamy pełnej jasności co do naszych celów i oczekiwań, trudno będzie to zrozumieć pracownikom. Dlatego zrozumienie tych kwestii na poziomie lidera jest kluczowe – tylko wtedy pracownicy będą mogli wspierać nas w dążeniu do sukcesu i efektywnie realizować swoje zadania. Kluczowe jest także, aby od samego początku inwestować w dobrą komunikację i kulturę współpracy. Jasno sprecyzowane oczekiwania, otwartość na różnorodne punkty widzenia oraz budowanie zaufania to fundamenty skutecznego zespołu. Lider nie tylko powinien wyznaczać kierunek, ale także dawać przykład, tworząc przestrzeń, w której każdy członek zespołu może rozwijać swoje talenty i czuć się częścią wspólnej misji.

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
Anna Schulz
REKLAMA
REKLAMA

DOROTA RACZKIEWICZ | Profilaktyka powinna być zobowiązaniem

Artykuł przeczytasz w: 20 min.
Drużyna Szpiku Dorota Raczkiewicz


Październik, jak co roku, upływa pod znakiem onkologii. W tym miesiącu przypada Światowy Dzień Onkologii i Europejski Dzień Walki z Rakiem Piersi. Wspieranie osób walczących ze śmiertelną chorobą to wyjątkowo trudne zadanie, które Drużyna Szpiku skutecznie łączy z propagowaniem kwestii prozdrowotnych i wiedzy o oddawaniu szpiku. Dziennikarka, prezeska Fundacji Dar Szpiku i szefowa Drużyny Szpiku, wspierającej chorych na nowotwory i ich rodziny – Dorota Raczkiewicz – opowiada o darze, jakim jest życie, bezinteresowne pomaganie, jak ważna jest uważność, samoświadomość oraz oswajanie choroby.

Rozmawia: Magdalena Ciesielska | Zdjęcia: Katarzyna Radecka, Emilia Staszków, Sławek Drapiński, archiwum prywatne D.R.

Według statystyk Krajowego Rejestru Nowotworów każdego roku diagnozę choroby nowotworowej otrzymuje 170 tys. Polaków, a 100 tys. z nich niestety odchodzi… Obecnie 1,17 mln Polaków żyje z chorobą nowotworową. Najczęściej mówimy o nowotworach płuc, piersi, jelita grubego, gruczołu krokowego. Przytoczyłam ogólnopolskie dane, a jak Wielkopolska wypada na tle kraju?

DOROTA RACZKIEWICZ: Wielkopolska na mapie kraju to miejsce, w którym pacjenci są naprawdę dobrze zaopiekowani onkologicznie. Mamy tu wybitnych specjalistów i dobre ośrodki onkologiczne, dodatkowo możliwość badań profilaktycznych, ale i genetycznych. Jeśli zaś chodzi o ilość osób rejestrujących się jako dawcy szpiku, to Wielkopolska też jest w czołówce. Jeżeli bierzemy pod uwagę liczbę zachorowań na różne typy nowotworów, to pewnie też, niestety, jesteśmy w czołówce. Nasz region cechuje się dużą świadomością i niejednokrotnie zauważam to podczas wielu lat mojej pracy, że kobiety z Poznania i okolic dbają o siebie, mając na uwadze zarówno swoje dobro, jak i swoich najbliższych. Świadomość jest więc tu kluczem! A co do przytoczonych przez ciebie liczb – 100 tys. osób co roku umiera w Polsce z powodu choroby nowotworowej, to tak jakby w przeciągu 5 lat zniknął cały Poznań… Statystyki są przerażające.

Mówisz o świadomości społecznej, o zagrożeniu zdrowia spowodowanym diagnozą onkologa. Czy my, Polacy, już wiemy, jak przeciwdziałać i jak walczyć, czy wciąż muszą być przeprowadzane projekty edukujące społeczeństwo?

Z jednej strony ludzie się badają, systematycznie chodzą na kontrole, dbają o siebie – dużo zmieniło się na pozytyw w przeciągu chociażby dekady. Ale z drugiej strony – są też takie osoby, które, żyjąc w wielkim pędzie, po prostu nie myślą o zagrożeniach, o przeciwdziałaniu, zwyczajnie chowają to pod dywan. Sądzą, że choroba nowotworowa ich nie dotyczy, że nowotwór ich nie dogoni… I tu się mylą. Skupieni są na robieniu kariery, na rozwijaniu swojego portfolio zawodowego, na dzieciach, ich zajęciach pozalekcyjnych, odwożeniu-przywożeniu, funkcjonują często od lat w niezmiennych schematach praca-dom. A dlaczego by nie postąpić inaczej? Np. zamiast iść na przysłowiowe ploteczki z przyjaciółkami, nie wybrać się wspólnie na badania mammograficzne? Bądź zafundować swojemu mężowi, partnerowi wizytę u specjalisty – urologa? Może warto w tym życiowym pędzie znaleźć też siebie i czas dla siebie, bo przecież szybkie wykrycie nowotworu, w początkowym stadium – to szansa na życie.
Jestem zdania, że akcje społeczne na temat profilaktyki są bardzo potrzebne. Nie tylko z myślą o kobietach – jak cytologia, USG piersi, mammografia, ale i z myślą o mężczyznach – wizyty u urologa, kontrolowanie PSA, aby zapobiegać i leczyć nowotwór prostaty. Dla wielu mężczyzn ten temat jest tematem tabu, jest wstydliwy, krępujący – a tak nie powinno być. Zatem społeczne projekty w tej materii są niezbędne, aby otworzyć jednego człowieka na drugiego, aby nie bać się opowiadać o swoich dolegliwościach, pytać, sprawdzać itp. Uważam, że do takich badań my, jako społeczeństwo, powinniśmy być trochę przymuszeni, zapraszani, rejestrowani – bo taka metoda działa…Profilaktyka powinna być zobowiązaniem, czymś naturalnym, systematycznym, nawet zwykłe zrobienie morfologii sobie i swoim dzieciom. Nie powinno się tego rozpatrywać w kategorii wolności czy wyboru. Bo mając wybór, nie pójdę się badać… i stadium raka osiągnie 4 stopień meta. To daje do myślenia! Często zastanawiam się dlaczego do pakietu badań pracowniczych, które ponawiamy na zlecenie pracodawcy, bo tego wymaga Kodeks Pracy, nie są wpisane właśnie badania cytologiczne, USG piersi, mammograficzne u kobiet czy urologiczne u mężczyzn. Przecież tak byłoby łatwiej i sprawniej dla służby zdrowia, a w efekcie końcowym tańszą formą dla naszego państwa.

Drużyna Szpiku Dorota Raczkiewicz

Co zmieniło się w przeciągu dekady w kwestii zdrowia i nauki o zdrowiu w naszym kraju?

Powiem na dwóch poziomach… To, co się zmieniło na przestrzeni lat w dawstwie szpiku, czyli w oświadczeniach woli, które są dla nas bardzo ważne, to to, że wiedza na ten konkretny temat powoduje mniej strachu. Nie ma już teorii o wycinaniu kości. Gdy 16 lat temu zaczynałam swoją przygodę w Drużynie Szpiku, to w ogólnopolskim rejestrze było 30 tys. nazwisk dawców, a aktualnie mamy ich ponad 2 mln. Jesteśmy z taką liczbą dawców na drugim miejscu w Europie, po Niemczech. Świadomość i otwartość Polaków bardzo wzrosła. Świadomość skoncentrowana nie tylko na sobie, ale i na drugim człowieku – myślę tu również o oddawaniu organów potrzebującym, o całym systemie transplantologii. „Gdziekolwiek pójdę po śmierci moje organy nie będą mi potrzebne, a komuś mogą uratować życie” – często to słyszę. Gdy patrzę na moje 23-letnie córki, w ogóle na młodsze pokolenie, widzę, że świadomość prozdrowotna i chęć pomagania innym jest bardzo wysoka. Co mnie niezmiernie cieszy. Mam 4 dzieci i cała czwórka ze mną działa w Drużynie Szpiku, jest zaangażowana w pomaganie innym. Uczą się empatii, bliskości, wsparcia w domach dziecka, w ośrodkach dla samotnych matek. Są dawcami szpiku, oddają krew. Z tego powodu jestem dumną mamą, że mają takie wartości.
Druga kwestia przy nowotworach jest według mnie równie istotna, że nie ma już takiego społecznego napiętnowania i wstydu, aby wyjść np. z łysą głową, funkcjonować zawodowo, podejmując leczenie. To jest ogromny plus! Zmiana polskiej mentalności i sposobu myślenia. Otwarcie się – myślę tu o pracodawcach – na pacjentów onkologicznych, aby chory mógł nadal pracować, nawet w ograniczonym trybie, aby czuł się wciąż potrzebny, co jest bardzo istotne. Rak to nie wstyd, nie musimy się tego wstydzić jakbyśmy byli trędowaci. Dawniej pokutowało w naszym społeczeństwie tzw. wykluczenie, obawa przed chorym na nowotwór. Wstydem było mówienie na temat raka prostaty, ale obecnie obalone są mity i już wiadomo, że ten nowotwór nie zabiera męskości. Jeśli pacjentka jest po mastektomii, nie oznacza to, że utraciła swoją kobiecość, że po nowotworze można też mieć dzieci. Zaczynamy głośno mówić o takich rzeczach. I to jest największy pozytyw naszych czasów!
Nowotwór nas zatrzymuje, nieco stopuje, bo odbiera siły, uczy uważności. Nasz projekt „Piękne oblicze raka” jest właśnie o tym, że pada diagnoza, chory słyszy, że ma nowotwór i na chwilę trzeba zwolnić. Wejść w nowy etap, spokojniejszy, poświęcić swój czas na zgoła inne rzeczy, często pomijane w tym życiowym biegu. Rak to nie wyrok, to nie skreślenie ze społeczeństwa. Chory musi wiedzieć, że to walka o siebie, o swoje marzenia, a nie przebywanie na marginesie społeczeństwa. Dużą rolę odgrywa też mówienie o raku przez osoby publiczne, które świadomie dzielą się ze społeczeństwem swoją chorobą, aby ją niejako oswoić. Przybliżając nam informację np. o rodzaju nowotworu, etapach leczenia itp., pokazują, że ten konkretny nowotwór zaatakował także i mnie. Ale idę naprzód, podejmuję leczenie, zwalniam, przewartościowuję swoje życie… To celowy zabieg – aby wszystkim pacjentom onkologicznym powiedzieć, nie jesteś sam, nie jesteś odosobniony w zmaganiach, cierpieniu, a nierzadko i lęku.

Drużyna Szpiku Dorota Raczkiewicz

Wciąż ludzie pytają Cię, czy oddawanie szpiku boli?

Tak, słyszę takie pytania i stwierdzenia. Pragnę jednak podkreślić, że oddawanie szpiku kompletnie nie boli, 90 % pobrań to jest poszerzony krwioobieg, czyli siedzi się na fotelu, ma się wenflon w obu rękach i przez separator nasza krew przepływa, w celu odłączenia komórek macierzystych i to jest koniec. Po czymś takim dawca wstaje i wraca do domu. Po 2 tygodniach nasz organizm zapomina, że mu coś zabrano, to jest podobnie jak z oddawaniem krwi. Nasza Fundacja daje ludziom poczucie wyjątkowości i tak jest naprawdę – bo jest się kimś wyjątkowym, ratując drugiej osobie życie. Niektórzy marzą, aby poznać swojego „bliźniaka genetycznego” – i to jest możliwe po 5 latach. Znam wiele przypadków, gdy dawca i jego najbliżsi spotykają się z osobą po przeszczepie. To są piękne i wzruszające momenty… Łączą się wówczas całe rodziny.

Poruszyłaś ważny temat. Jeśli chodzi o dzielenie się informacjami – Ty również borykasz się z chorobą nowotworową.

To jest pewnego rodzaju chichot losu… Byłam z dziewczynami na akcji Białej Sobocie, miałyśmy stoisko Drużyny Szpiku. Było tam badanie mammograficzne i ja chcąc, aby wolontariuszki z niego skorzystały, zainicjowałam, że każda z nas idzie się zbadać. Do mnie tydzień od badania zadzwonił telefon, do żadnej z dziewczyn na szczęście nie…
Pomagając innym wyjść z choroby nowotworowej, sama stałam się pacjentem Wielkopolskiego Centrum Onkologicznego. Mam zdiagnozowany nowotwór piersi, przez przypadek… Żeby nikt nie pomyślał, że ja wszędzie tłumaczę o profilaktyce, a sama do niej się nie stosuję. Po prostu nieraz tak w życiu bywa, przekornie, na odwrót. Pół roku wcześniej, przed mammografią, wykonywałam USG piersi, które w moim przypadku nie pokazało nic niepokojącego.
Obecnie przechodzę przez moją chorobę książkowo, ja jestem zadaniowa, posłuszna, ufam lekarzom, słucham ich wskazówek. Jestem po operacji, radioterapii, brachyterapii i w trakcie hormonoterapii. Ogólnie uważam, że kobiety radzą sobie z nowotworami dużo lepiej niż mężczyźni, bo jesteśmy bardziej społeczne, nie boimy się mówić o problemach, nie wstydzimy się tego. Mamy grupy wsparcia. Mężczyźni są często introwertykami, uważają, że „to nie jest temat do rozmowy, że mam raka np. płuca”.
Musiałam zastopować… Dawniej chodziłam wysoko w Tatrach, teraz nie dałabym rady – dlatego ostatnio wybrałam Góry Sowie. Przychodzi czas na zwolnienie, na wybory, usystematyzowanie pewnych spraw, ale to nie znaczy, że ze wszystkiego rezygnujemy i odpuszczamy swoje marzenia. Jedynie je ciut modyfikujemy pod aktualny stan zdrowia i nierzadko bezsilność…Trzeba nauczyć się dokonywać wyborów, bo inaczej można się samemu zadręczyć. Choroba jest czasem na uporządkowanie pewnych rzeczy i spraw w życiu, uczy nas pokory.

Drużyna Szpiku Dorota Raczkiewicz

Jaka jest pierwsza Twoja myśl, co warto poprawić w całym systemie onkologicznym?

16 lat zajmuję się tematem onkologii i sama teraz przechodzę przez kolejne etapy, więc doskonale rozumiem ludzkie obawy, strach. Widzę, z jakimi problemami borykają się kobiety, które podobnie jak ja przechodzą leczenie, jak wiele jest spraw, o których się głośno nie mówi. Choruje pacjent, ale przerażona jest rodzina, najbliższe otoczenie, które nie otrzymuje wciąż należytego wsparcia psychicznego. Bliscy osób chorujących na nowotwory, niestety, są wciąż pozostawieni sami sobie, bez fachowej opieki. Nie każdy jest silny psychicznie i wie, jak funkcjonować w otoczeniu pacjenta onkologicznego. Potrzeba holistycznego podejścia do pacjenta.
Chorowanie to duża próba dla człowieka, bo choroba „przychodzi” zawsze nie w czas…Przewraca życie nasze i naszych bliskich do góry nogami, często zatrzymuje plany i marzenia… Po przeszczepach, po białaczkach – opowiadają mi pacjenci – trzeba dać sobie 2 lata na powrót do względnej normalności. A jaka firma będzie trzymała stanowisko przez dwa lata aż pacjent powróci? Choroba onkologiczna ma więc wymiar zdrowotny, społeczny, ale i ekonomiczny, to również kwestia finansów, funkcjonowania domu, dzieci, ogromnych kosztów podczas trwania leczenia onkologicznego.

Zatrzymajmy się chwilę przy projekcie Drużyny Szpiku. Pomówmy o kalendarzu poonkologicznym. Jaka jest nadrzędna idea tego projektu?

Kobiety, które przeszły przez chorobę nowotworową lub są w trakcie leczenia, dużo mówią o wyglądzie, o zmianach, jakie w nich nastąpiły. I to nie tylko o wypadaniu włosów, o nowej fryzurze, tylko np. o przybywaniu kilogramów, bo pacjentka bierze leki hormonalne. Przychodzi wielkie osłabienie, bolą kości, mięśnie podczas przyjmowania celowanych dawek leków. Bezsilność, szara skóra, twarz i ciało często opuchnięte, a to nie wpisuje się w obowiązujący kanon piękna.
Będąc z kobietami na oddziale, moimi współtowarzyszkami, widziałam jak one się wstydzą, że nie mają brwi, rzęs, jak im jest trudno być z własnym wyglądem. Stąd pomysł kalendarza pokazującego piękno kobiet zmagających się z chorobą onkologiczną. Pokazujemy, że rak nie przekreśla seksapilu, nie przekreśla kobiecości. Pierwszą moją myślą był pokaz mody – kobiety wystąpiły w restauracji IL Padrino, na czerwonym dywanie, poznańskie marki przygotowały dla nich zestawy ubrań, Kasia Wilk wokalnie umilała ten czas. Zebrałyśmy do pokazu kobiety na różnych etapach leczenia onkologicznego, część była jeszcze z łysymi głowami. I wtedy widziałam ich zachwyt, uśmiech, czułam ich energię, radość. To był początek wielkiej przygody, którą nazwaliśmy przewrotnie „Piękne oblicze raka”. Następnie nasze bohaterki uczestniczyły w spektaklu na deskach Teatru Nowego w Poznaniu, wraz z cudowną Kasią Bujakiewicz i innymi gwiazdami, co było dla nich niesamowitym osiągnięciem i przeżyciem, przełamaniem kolejnych barier wstydu.

Drużyna Szpiku Dorota Raczkiewicz

I takim naturalnym następstwem tych wcześniejszych inicjatyw był właśnie kalendarz. Pomyślałam sobie, aby w tym przedsięwzięciu brały udział dwie fundacje, my, czyli Fundacja Dar Szpiku, oraz Fundacja OmeaLife, wspierająca kobiety chorujące na raka piersi.
Zawsze przyświeca nam idea pomocy, ale tu chodzi głębiej o poczucie własnej wartości. Pragniemy, aby kobiety czuły się piękne, kobiece, potrzebne, nawet jak są pacjentkami onkologicznymi, w trakcie czy po leczeniu. Wiem, że nie uratuję wszystkich kobiet, nie poprawię ich jakości życia, ale tym 11 kobietom, które „wystąpiły” w sesji kalendarzowej, daliśmy wielką siłę, nowe chęci do działania oraz zapewniliśmy niezapomnianą przygodę. Przewodnią myślą jest oczywiście profilaktyka i badanie, a z drugiej strony pokazanie, że rak to nie wyrok, że po wyleczeniu można funkcjonować, uprawiać aktywność fizyczną, spełniać swoje marzenia.

Kalendarz to pewnego rodzaju symbol, że w bliskim czy dalszym otoczeniu możesz komuś dać wiatr w skrzydła, odmienić jego życie. A co jest niesamowite, ta inicjatywa „Piękne oblicze raka” tak napędziła nasze bohaterki, że to teraz one zgłaszają się do nas na wolontariat, to one chcą uczestniczyć w biegu z okazji walki z nowotworem piersi. To jest taki łańcuch, dołączają się kolejne ogniwa…
Pragnę też podkreślić, że kalendarz, z pięknymi zdjęciami Sławka Drapińskiego, jest dostępny dla wszystkich, wystarczy tylko z nami się skontaktować i wpłacić przysłowiową cegiełkę.

Drużyna Szpiku Dorota Raczkiewicz

Ostatnio bardzo głośno mówi się na temat szczepień przeciwko HPV dla dziewczynek i chłopców od 9 do 14 roku życia, refundowanych. Według Ciebie takich społecznych akcji powinno być więcej, aby nieustannie uświadamiać, jakie zagrożenia może w przyszłości wywołać konkretny nowotwór i jak można się przed nim uchronić. Czy takie szczepienia powinny być wyborem?

Jestem za wyborem, a nie przymusem, ale uważam, że my – jako rodzice – powinniśmy dostać pakiet informacji na temat HPV, jakie ten wirus może zrobić spustoszenie w organizmie. A tak rodzice są pozostawieni sami sobie, dostając jakieś ulotki i krótkie zdawkowe informacje „jest szczepienie w szkole, zapisuje Pan/Pani swoje dziecko?”. Nie ma czasu na rozmowę, edukację, na pytania i odpowiedzi. Powinno być więcej kampanii społecznych, bezpośrednich spotkań z fachowcami, osobami znającymi temat. Rodzice uczestniczą przecież w zebraniach szkolnych, pojawiają się w szkołach. Dlaczego podczas takich spotkań nie można zaprosić lekarza-onkologa, choćby na ok. 20 minut, aby objaśnił najważniejsze kwestie? Pomógł niezdecydowanym lub rozwiał pewne wątpliwości? Spotkanie z człowiekiem jest najważniejsze, nie maile, nie ulotki, nie broszurki. Nam ciągle brakuje zwykłych ludzkich relacji, a otrzymujemy w zamian krótkie spoty reklamowe. Czynnik ludzki jest niesamowicie ważny, bo to jest zupełnie inna komunikacja. Wybór oczywiście nasuwa się sam, nie trzeba wielkich debat, bo to chodzi o dobro naszych dzieci.

Dr hab. Joanna Didkowska, kierownik Zakładu Epidemiologii i Prewencji Pierwotnej Nowotworów i Krajowego Rejestru Nowotworów w Narodowym Instytucie Onkologii w Warszawie, podkreśla, że PBL bardzo często nie daje specyficznych i odczuwalnych objawów, a choroba jest wykrywana przypadkowo. To stwierdzenie jest w opozycji do powyższych naszych ustaleń, co do profilaktyki.

My, jako Drużyna Szpiku, najczęściej właśnie towarzyszymy pacjentom onkologicznym, zmagającym się z nowotworem krwi. Jak słucham różnych historii, to w większości jest podobnie przed wykryciem białaczki, tzn. bolą nogi, jesteś słaby, masz objawy podobne do grypy, przeziębienia, otrzymujesz antybiotyki, które nie działają. Tu już powinna zapalić się czerwona lampka! Dopiero zrobienie morfologii – i jej wyniki – pokazują prawdę… Cały czas mi się wydaje, że jako społeczeństwo nadal nie doceniamy morfologii, zwykłych i ogólnie dostępnych badań krwi.
Mam takie wrażenie i obserwacje, że nowotwory krwi w przeżywaniu i przechodzeniu są tysiąc razy gorsze niż nowotwory piersi czy inne. Np. jak ja idę do WCO, siedzę tam kilka godzin, dostaję wlew z kwasu zoledronowego i wracam do domu, a pacjenci z białaczkami są tam tygodniami, zamknięci, w totalnej samotności. Pielęgniarki i lekarze wchodzą do nich wtedy, kiedy muszą, bo taki pacjent potrzebuje sterylnych warunków. Chory jest więc w takim zamknięciu 7-8 tygodni, z własnymi myślami i strachem. Najtrudniejsza jest samotność, bo ile można czytać, oglądać… Kontakt z drugim człowiekiem jest najważniejszy, jednak taki pacjent ma ograniczoną komunikację, pozostają mu rozmowy telefoniczne, video na whats appie, messengery, jednak to jest na chwilę…
Dlatego zawsze na pierwszym miejscu stawiam zwykłą morfologię. Jej wyniki są bardzo istotne dla stanu naszego zdrowia. A to takie proste badanie.

Drużyna Szpiku Dorota Raczkiewicz

Jaką lekcję dostałaś od losu jako pacjentka onkologiczna?

Pomaganie nie jest wysiłkiem, czy w Drużynie Szpiku, czy w każdej innej fundacji na rzecz ludzi, poszkodowanych, cierpiących, czy na rzecz zwierząt. Pomaganie jest dużo łatwiejsze niż przyjmowanie pomocy od innych.
Choroba pokazała mi, jak jesteśmy zależni od innych, od lekarzy prowadzących, od naszych najbliższych. Taka zależność nie dla wszystkich jest komfortowa. Ja jestem typem „Zosi samosi” i to proszenie o pomoc, czekanie na prozaiczne „umycie głowy” mnie frustruje, ale gdy człowiek jest bezsilny, trzeba odłożyć na bok swoje rytuały i schować głęboko swoją dumę. Nie znoszę czuć się słaba, zależna – rozumiem w pełni chorych, ale nieraz inaczej się nie da. Choroba onkologiczna zmusza nas do pochylenia się nad sobą.
Chorzy, z którymi przez tyle lat miałam przyjemność rozmawiać, nauczyli mnie, że ważne jest dziś, że trzeba patrzeć tu i teraz, bo jutro może być słabe, gorsze, albo może go w ogóle nie być…

Co jest najtrudniejsze w Twojej pracy?

Wyznaczenie granic, ciągle tego nie umiem. Bo najtrudniejsze jest jak wpuścisz kogoś do swojego życia, do serca, a ta osoba odchodzi… Jest pustka i ból… Staram się być silna, nie płakać, ale jak już „pęknę” ,to ryczę i odchorowuję każdy taki przypadek, każdą ludzką historię. Każdy człowiek zostawia ślad dobra w moim sercu, każdy jest profesorem życia. A i nie wykreślam numerów telefonów, które już tylko milczą; mam wielka kolekcję takich kontaktów.

Drużyna Szpiku Dorota Raczkiewicz

Jesteś odważna?

Jestem życiowym tchórzem, nigdy np. nie zmieniłam koloru włosów, większość ubrań mam czarnych. Ale jestem skuteczna, więc jeśli odwagę łączymy ze skutecznością, to faktycznie – jestem odważna.
Tak od serca, co zalecasz innym w kwestii zdrowia?
Przede wszystkim uważność na siebie, cykliczne badanie się, profilaktykę. I bądźcie zadaniowi, systematyczni: zaopiekujcie się sobą, bo nikt tego za was nie zrobi. Miejcie poczucie, że zrobiliście wszystko, co można. I proszę pamiętać, że diagnoza to może być tylko etap w naszym życiu, a rak nie jest wyrokiem.

pazdziernik miesiac swiadomosci raka piersi
Magda Ciesielska

Magdalena Ciesielska

redaktor prowadząca
REKLAMA
REKLAMA
Drużyna Szpiku Dorota Raczkiewicz
REKLAMA
REKLAMA

Karmann Ghia – odrodzenie ikony

Artykuł przeczytasz w: 4 min.
Karmann Ghia


Na początku lat 60-tych XX wieku, kiedy motoryzacja przeżywała prawdziwą rewolucję, VW Karmann Ghia, z elegancką linią nadwozia i niepowtarzalnym stylem, stał się symbolem nowoczesności i luksusu. To niezwykłe połączenie sportowego ducha i klasycznej elegancji od lat fascynuje miłośników motoryzacji na całym świecie.

Tekst.: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Maciej Sznek, Politechnika Poznańska, Adobe Stock

Volkswagen Karmann Ghia to jeden z najbardziej rozpoznawalnych klasyków motoryzacji, który od momentu debiutu w 1955 roku, zyskał status ikony stylu i elegancji. Stworzony przez Giorgetto Giugiaro, młodego projektanta pracującego dla włoskiej firmy Carrozzeria Ghia, model łączył w sobie sportowy charakter z ponadczasową estetyką. Karmann Ghia, będący efektem współpracy między Volkswagenem a niemieckim producentem nadwozi Karmann, wyróżniał się zaokrągloną sylwetką i chromowanymi detalami, które szybko zdobyły uznanie miłośników motoryzacji na całym świecie. Karmann Ghia zdobył również uznanie wśród celebrytów. W latach 60. samochód był ulubionym pojazdem wielu znanych osobistości, w tym słynnego amerykańskiego aktora i reżysera Jamesa Deana, który cenił sobie jego elegancję i nietuzinkowy design. Model ten, dostępny w wersji coupe oraz kabriolet, stał się symbolem luksusu i prestiżu, a jego doskonałe właściwości jezdne oraz atrakcyjna stylistyka zapewniły mu miejsce w sercach kolekcjonerów i pasjonatów motoryzacji. Choć produkcja modelu zakończyła się w 1974 roku, jego status jako kultowego klasyka wciąż utrzymuje się na wysokim poziomie, a dobrze zachowane egzemplarze osiągają wysokie ceny na aukcjach.

Spełnić motoryzacyjne marzenie

Urokowi VW Karmann Ghia nie oparli się również studenci z Politechniki Poznańskiej, którzy w ramach projektu PUT Renovation postanowili zmierzyć się z wyzwaniem odrestaurowania tego wyjątkowego auta. To ambitne przedsięwzięcie, w którym młodzi inżynierowie połączyli swoją pasję do motoryzacji z praktycznym doświadczeniem, jest doskonałym przykładem integracji teorii z praktyką. Studenci, zafascynowani nie tylko wyglądem, ale i historią Karmanna, mają teraz szansę na zdobycie cennych umiejętności pod okiem specjalistów z branży. Politechnika Poznańska, reprezentowana przez JM Rektora prof. dr hab. inż. Teofila Jesionowskiego, podpisała umowę sponsorską z Porsche Inter Auto Polska Sp. z o.o., reprezentowaną przez Dyrektora Regionalnego PIA – Dominika Fijałkowskiego. Umowa dotyczy realizacji prac blacharsko-lakierniczych w ramach projektu odrestaurowania VW Karmann Ghia. Dzięki tej współpracy eksperci z działu blacharsko-lakierniczego PIA podzielą się swoją wiedzą i doświadczeniem, pomagając studentom w renowacji legendarnego modelu. To nie tylko umożliwia praktyczne kształcenie, ale również daje młodym inżynierom możliwość pracy z najlepszymi w swojej dziedzinie.

20240724 A7 00814 3
20240724 A7 00829 3

Współpraca na rzecz przyszłości

Projekt PUT Renovation doskonale ilustruje, jak świat akademicki i przemysł motoryzacyjny mogą się wzajemnie inspirować. Studenci Politechniki Poznańskiej, poprzez bezpośrednią pracę nad renowacją VW Karmann Ghia, mają szansę na zdobycie praktycznych umiejętności w rzeczywistych warunkach warsztatowych. Wizyta przedstawicieli Porsche Inter Auto w laboratoriach uczelni, w tym na Wydziale Inżynierii Lądowej i Transportu oraz Wydziale Inżynierii Mechanicznej, podkreśliła, jak motoryzacyjna pasja może napędzać innowacje i rozwój. Tego rodzaju projekty to nie tylko krok w stronę rozwoju młodych talentów, ale także inwestycja w przyszłość branży motoryzacyjnej. Praca nad odrestaurowaniem legendarnego Karmanna Ghia to dla studentów nieoceniona okazja do zdobycia cennych umiejętności, które mogą znacząco wpłynąć na ich przyszłą karierę.

20240823 2024 politechnika PIA 025 3

Powrót ikony

Odrestaurowany VW Karmann Ghia, będący efektem tej współpracy, to uosobienie harmonii między tradycją a nowoczesnością. Dzięki pieczołowitości i zaangażowaniu każdego uczestnika projektu, samochód nie tylko odzyska swój dawny splendor, ale stanie się także dowodem na to, jak klasyka motoryzacji może współgrać z nowoczesnymi technologiami. Projekt PUT Renovation pokazuje, że przy odpowiednim wsparciu i z pasją można tworzyć coś naprawdę wyjątkowego, łącząc przeszłość z przyszłością.

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
Karmann Ghia
REKLAMA
REKLAMA

Mateusz Ratowski i Łukasz Karwowski – Euro-Solution | Terminowość w transporcie to nasza dewiza

Artykuł przeczytasz w: 12 min.
Łukasz Karwowski Euro _ Solution


Transport odgrywa kluczową rolę w globalnej gospodarce, a sprawną logistykę można osiągnąć bez posiadania własnej floty. Firma Euro-Solution specjalizująca się w kompleksowym zarządzaniu procesem transportu, od planowania po realizację, oferuje rozwiązania dostosowane do unikalnych potrzeb klientów. O budowaniu trwałych relacji biznesowych i wyzwaniach branży TSL opowiadają Mateusz Ratowski – Prezes Zarządu i Łukasz Karwowski – dyrektor operacyjny i sprzedaży.

Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: archiwum Euro-Solution, Adobe Stock

Jakie były początki Euro-Solution?

MATEUSZ RATOWSKI: Firma została założona w 2005 roku przez jej właścicielkę, której pasja i wiedza z zakresu transportu stały się fundamentem jej działalności. Początki, które wspominamy z nostalgią, to jeden laptop i stół w kuchni. (śmiech) W 2008 roku była nas trójka na 16 metrach kwadratowych, a rok później nasze biuro miało już 220 metrów kwadratowych, pełną obsadę osobową i wiedzieliśmy, że na tym się nie skończy. (śmiech) Dzisiaj mieścimy się w Suchym Lesie, zatrudniamy 50 osób. Pamiętam nasze początki, kiedy to szukając klientów, wysyłaliśmy mail po mailu, zastanawiając się czy ktokolwiek nam odpowie. Na tysiąc wysłanych wiadomości, zwrot był z pięciu, może dziesięciu. Ale jaka to była radość! Powoli budowaliśmy sobie relacje z naszymi klientami, oni polecali nas kolejnym i tak dotarliśmy do 2024 roku. Choć na pewno po drodze nie brakowało zawirowań. 

ŁUKASZ KARWOWSKI: Branża transportowa jest wyjątkowo czułym papierkiem lakmusowym dla stanu gospodarki, a każde spowolnienie na rynku jest odczuwalnie widoczne w liczbie zleceń na przewozy no i oczywiście w stawkach. Tak było w trakcie kryzysu 2008 roku, w trakcie pandemii i taką sytuację mamy też teraz. Ale wychodzimy z założenia, że rzetelną i elastyczną pracą jesteśmy w stanie przetrwać trudniejsze okresy. Kluczowe jest utrzymanie wysokiej jakości usług oraz dbałość o długoterminowe relacje z klientami, nawet w obliczu spadku zleceń czy zmienności na rynku. Wierzymy, że stabilność, zaufanie i odpowiedzialność pozwolą nam z sukcesem wyjść z obecnych wyzwań oraz przygotować się na przyszłe odbicie gospodarcze.

Wspomnieliście o kryzysie. Branża transportowa jest w Polsce jedną z najważniejszych gałęzi gospodarki. Generuje ok. 6 proc. PKB, ale ma fundamentalne znaczenie dla wytworzenia ponad 51 proc. PKB. Polska była największym przewoźnikiem w Europie. Ale… czasy niełatwe. Wojna w Ukrainie, unijne dyrektywy, wzrost cen paliwa, opłat drogowych chociażby w Niemczech. Jak radzą sobie dzisiaj firmy transportowe? 

Ł.K.: Sytuacja polskich przewoźników zmieniła się na przestrzeni ostatnich lat. Faktycznie do niedawna za 80 proc. eksportu w Polsce odpowiadał polski przewoźnik. Dziś polskie firmy transportowe zmagają się z największą od 30 lat zapaścią, która zagraża egzystencji kilkudziesięciu przedsiębiorstw spedycyjnych oraz setkom tysięcy miejsc pracy. Unijne dyrektywy uderzające w polskich przewoźników, niekontrolowany napływ firm zza wschodniej granicy, wzrost opłat drogowych w Niemczech, kolejne obostrzenia, takie jak zakaz spania w kabinach, wysokie koszty eksploatacji, a także ogólna sytuacja gospodarcza przekładają się na negatywne wyniki firm działających w obszarze transportu. 
M.R.: Dodatkowym wyzwaniem, z jakim mierzą się firmy transportowe, są poważne braki kadrowe i wciąż rosnący średni wiek kierowcy. Według różnych szacunków, w Polsce brakuje dziś przynajmniej 30 tysięcy kierowców ciężarówek, a w całej EU 400 tys. Wojna w Ukrainie spowodowała znaczący odpływ siły roboczej z Polski, co jeszcze bardziej pogłębiło problem. Firmy zmuszone są szukać rozwiązań, takich jak automatyzacja procesów, poprawa warunków pracy czy przyciąganie młodszych pracowników poprzez lepsze wynagrodzenia i programy szkoleniowe, aby sprostać rosnącym wymaganiom rynku i utrzymać ciągłość operacji.

Euro Solution

Jaki jest zakres usług firmy Euro-Solution? 

Ł.K.: Oferujemy naszym klientom profesjonalną i kompleksową obsługę logistyczną, włączając doradztwo z zakresu branży TSL, zapewniając tym samym optymalizację procesów transportowych, redukcję kosztów oraz pełne wsparcie na każdym etapie realizacji zlecenia – od planowania, poprzez wykonanie, aż po monitorowanie dostaw i finalne rozliczenia. Czyli krótko mówiąc, nasi klienci korzystają z outsourcingu naszych spedytorów, aby towary przez nich produkowane mogły dotrzeć bezpiecznie i na czas do miejsca docelowego. Organizując transport, myślimy tu o całym procesie przewozu towaru z punktu A do B, obejmującym zarówno przejazd, ewentualne przeprawy promowe, jak i odprawy celne.

Czy to oznacza, że wszystkie formalności są w pełni obsługiwane przez Euro-Solution?

Ł.K.: Dokładnie tak. Wynajmując firmę Euro-Solution, klient nie musi martwić się o żadne szczegóły związane z podróżą. Jeśli trasa obejmuje przeprawy promowe lub przejazd przez tunel lub mosty, wszystko zostanie zorganizowane od początku do końca. Zajmujemy się rezerwacjami, formalnościami oraz wszelkimi niezbędnymi procedurami, zapewniając pełne wsparcie logistyczne i spokojny przebieg transportu, bez względu na złożoność trasy. Dbamy zarówno o naszych klientów, ale także, a może przede wszystkim o przewoźników, bo jesteśmy z nimi nierozerwalnie połączeni. 
M.R.: Dzięki usługom firmy Euro-Solution klient nie musi martwić się o jakiekolwiek kwestie związane z transportem. Nie jest wymagane, aby znał się na logistyce – wystarczy, że chce przewieźć swój towar, a my zajmiemy się resztą. Organizujemy cały proces, dbając o wszystkie detale, od planowania trasy po rozwiązanie ewentualnych problemów. Nawet w sytuacjach kryzysowych klient może być spokojny, ponieważ nasze doświadczenie i wiedza pozwalają nam skutecznie zarządzać każdą nieprzewidzianą sytuacją, zapewniając bezpieczny i terminowy transport. 
Ł.K.: Coraz więcej firm rozumie, że niska cena nie zawsze idzie w parze z jakością usług. Terminowość w transporcie jest kluczowa dla sukcesu całego łańcucha dostaw. Każde opóźnienie może wpłynąć na harmonogramy produkcyjne, dystrybucję czy relacje z klientami, a w rezultacie na pieniądze… Dlatego w Euro-Solution traktujemy punktualność jako priorytet. Nasze zaawansowane planowanie tras, stały monitoring transportu oraz szybkie reakcje na ewentualne komplikacje pozwalają nam zagwarantować, że każdy ładunek dotrze na czas, bez względu na wyzwania na drodze. Wierzymy, że niezawodność i precyzja w realizacji zleceń są fundamentem długotrwałej współpracy z naszymi klientami.

Dokąd klient z Wami pojedzie?

Ł.K.: Wszędzie tam, gdzie jest potrzeba. Ostatnio woziliśmy lody do Libanu. Ale najczęściej są to zlecenia w obrębie Unii Europejskiej i Wielkiej Brytanii. I oczywiście w Polsce. Choć cyklicznie jeździmy także do Turcji czy Kazachstanu. Nasz zespół, nieustannie podnoszący swoje kwalifikacje, jest gotowy sprostać każdemu wyzwaniu, dopasowując optymalne rozwiązania transportowe do indywidualnych potrzeb każdego klienta. 

Specjalizujecie się w takich obszarach jak transport chłodniczy, ponadnormatywny czy przewóz ładunków niebezpiecznych.

M.R.: Najbardziej zapadła mi w pamięć historia, kiedy to wiele, wiele lat temu organizowaliśmy transport ładunku określonego w dokumentach jako części maszyn. Było to sześć samochodów, które utknęły na granicy, a żadna agencja celna nie chciała dać na przewożony towar gwarancji, czyli nie chciała zabezpieczyć należności celno-podatkowych na czas transportu towaru. Od celnika, w rozmowie telefonicznej dowiedziałem się, że jedyną instytucją, która może „uwolnić” ten towar jest… Narodowy Bank Polski. Przyznam, że mnie trochę zatkało, (śmiech) ale niespecjalnie miałem wyjście. Chwyciłem za słuchawkę, wybrałem numer do NBP i poprosiłem o połączenie z prezesem…

Udało się? 

M.R.: Musiało! Prezes NBP był jedyną osobą, która mogła mi pomóc, bo okazało się, że to, co wieziemy, to nie żadne części do maszyn, tylko maszyny do drukowania pieniędzy. (śmiech) 
Ł.K.: Nie ma dla nas towarów, dla których nie bylibyśmy w stanie zorganizować transportu. Czy to są produkty spożywcze, meblowe czy maszyny, nasi spedytorzy dysponują odpowiednią bazą przewoźników specjalizujących się w konkretnych przewozach. Do transportu monet potrzeba innych procedur niż do transportu warzyw. To zadanie, które wymaga szczególnej uwagi i odpowiedniego przygotowania. Dlatego nasza firma zapewnia specjalistyczny transport, który gwarantuje bezpieczeństwo i ochronę cennego ładunku na każdym etapie podróży. 

20230711 AdobeStock 622375139 2

Jak duża jest baza przewoźników?

Ł.K.: To kilka tysięcy podmiotów. Tak rozbudowana baza pozwala nam na elastyczne i szybkie reagowanie na potrzeby klientów, niezależnie od skali i rodzaju zlecenia. Dzięki współpracy z tak szeroką siecią sprawdzonych partnerów możemy zapewnić optymalne rozwiązania transportowe na każdej trasie, zarówno w kraju, jak i za granicą. To właśnie dzięki tej różnorodności jesteśmy w stanie oferować usługi dostosowane do specyficznych wymagań każdego klienta. 

Weryfikujecie ich? Bo zakładam, że w tak dużej bazie może znaleźć się firma nie do końca uczciwa.

M.R.: Dobrze, że to to pytasz, bo powierzamy przewoźnikom towary warte często wiele tysięcy euro. Weryfikacja naszych partnerów jest dla nas priorytetem, zwłaszcza w tak dużej bazie spedytorów. Każda firma, z którą współpracujemy, przechodzi dokładny proces sprawdzania pod kątem wiarygodności i rzetelności na rynku. Dodatkowo, nasza firma i przewożone towary są objęte kompleksowym ubezpieczeniem, co zapewnia pełne bezpieczeństwo w przypadku jakichkolwiek nieprzewidzianych sytuacji. Dzięki temu możemy zagwarantować naszym klientom spokój i pełną ochronę na każdym etapie realizacji zlecenia. 
Ł.K.: Branża transportowa jest branżą hermetyczną, więc opinia o nieuczciwych przewoźnikach rozchodzi się szybko i może znacząco wpłynąć na ich dalsze funkcjonowanie. Dlatego starannie dobieramy partnerów, aby zapewnić naszym klientom spokój i pewność, że ich towary są w dobrych rękach.
M.R.: Ale chcę podkreślić, że dla nas przewoźnik to nie tylko dostawca usługi, ale przede wszystkim partner. Współpracujemy na zasadach wzajemnego zaufania i wsparcia, dlatego nawet jeśli któryś z naszych partnerów znajdzie się w przejściowych kłopotach, nie skreślamy go z dalszej współpracy. Zamiast tego staramy się wspólnie znaleźć rozwiązania, które pozwolą mu wrócić na właściwe tory. Wierzymy, że długoterminowa współpraca opiera się na lojalności i wzajemnym zrozumieniu, co przynosi korzyści nie tylko nam, ale przede wszystkim naszym klientom.

20240902 AdobeStock 832109491 2

Sporo dzisiaj mówi się o cyfryzacji i automatyzacji w branży TSL, jak te procesy wyglądają w Euro-Solution? 

M.R.: Cyfryzacja stała się nieodłącznym elementem współczesnego transportu, wprowadzając nowoczesne rozwiązania, które przyspieszają i ułatwiają wiele procesów. Jednak zauważamy, że ten technologiczny postęp ma również swoją cenę – coraz częściej personalne relacje z klientami ustępują miejsca automatyzacji. Choć technologie pomagają w efektywnym zarządzaniu, to jednak brakuje w nich osobistego podejścia, które budowało zaufanie i długotrwałe więzi. Dlatego w Euro-Solution staramy się nie tylko korzystać z zalet cyfryzacji, ale również pielęgnować bezpośredni kontakt z klientem, wierząc, że nic nie zastąpi prawdziwej, partnerskiej relacji. 

Powiedzmy jeszcze kilka słów o zespole, bo organizacja transportu to spore wyzwanie logistyczne. Kto nad tym czuwa? 

M.R.: Nasi pracownicy zorganizowani są w ramach trzech działów – działu przepraw promowych, działu spedycji krajowej i międzynarodowej oraz działu handlowego, dzięki czemu możemy skutecznie odpowiadać na zróżnicowane potrzeby naszych klientów i zapewniać im wsparcie na każdym kroku.
Ł.K.: Profesjonalny zespół to kluczowy element sukcesu Euro-Solution. To właśnie dzięki zaangażowaniu i kompetencjom naszych pracowników możemy realizować nawet najbardziej wymagające projekty. Zależy nam na tym, aby miejsce pracy było nie tylko profesjonalne, ale też pełne wzajemnego wsparcia i zrozumienia. Staramy się tworzyć rodzinną atmosferę, w której każdy czuje się częścią czegoś większego. Wierzymy, że taki klimat sprzyja nie tylko efektywności, ale też zadowoleniu z pracy, co przekłada się na jakość obsługi naszych klientów. 

20240902 DALL·E 2024 08 27 17.02 2

Firma Euro-Solution otrzymała wiele nagród, w tym tytuł „Diament Forbesa” i przynależność do „Gazel Biznesu”. Jakie znaczenie mają dla Was te wyróżnienia?

Ł.K.: Otrzymanie tak prestiżowych nagród, jak „Diament Forbesa” czy przynależność do „Gazel Biznesu”, to dla nas ogromne wyróżnienie i potwierdzenie, że nasze działania idą w dobrym kierunku. Te nagrody są nie tylko dowodem na naszą solidność i dynamiczny rozwój, ale także motywacją do dalszego doskonalenia się. Wyróżnienia te wzmacniają naszą pozycję na rynku, budując zaufanie zarówno wśród naszych obecnych, jak i potencjalnych klientów. To również zobowiązanie do utrzymania wysokiej jakości usług, innowacyjności i dbałości o relacje z partnerami biznesowymi. Dla całego zespołu Euro-Solution te nagrody są wyrazem uznania za naszą ciężką pracę i zaangażowanie, co napędza nas do dalszej pracy.

Jakie plany na przyszłość? 

Ł.K.: W obliczu ciągłych przemian na rynku Euro-Solution stawia na innowacyjność i adaptacyjność jako kluczowe elementy swojej strategii rozwoju. Dostrzegając, że stery w wielu firmach przejmuje coraz młodsze pokolenie menedżerów, intensyfikujemy nasze działania w obszarze nowoczesnego marketingu, wykorzystując narzędzia cyfrowe i technologie komunikacyjne, aby skutecznie docierać do nowych odbiorców. Ale niezmiennie stawiamy także na budowanie relacji z naszymi partnerami i klientami, bo wierzymy w to, że żadne narzędzia cyfrowe nie zastąpią spotkania czy rozmowy. Taka proaktywna postawa umożliwia nam nie tylko lepsze zrozumienie oczekiwań współczesnych klientów, ale także szybkie reagowanie na zmieniające się trendy i potrzeby rynku, co umacnia naszą pozycję jako zaufanego partnera w branży transportowej. 

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
Łukasz Karwowski Euro _ Solution
REKLAMA
REKLAMA

Używane jak nowe? Z Volvo Selekt to możliwe! 

Artykuł przeczytasz w: 10 min.
Volvo Selekt Poznań


Wybór samochodu używanego coraz częściej staje się rozsądną alternatywą dla zakupu nowego pojazdu. W programie Volvo Selekt klienci mogą liczyć na starannie wyselekcjonowane auta, które łączą w sobie prestiż, bezpieczeństwo i nowoczesne technologie. O tym, dlaczego warto postawić na używane Volvo i jakie korzyści niesie ze sobą program Volvo Selekt, mówią Alicja Dubako-Stachowiak i Przemysław Szulc – doradcy handlowi w Volvo Firma Karlik, odpowiedzialni za sprzedaż samochodów używanych. 

Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Michał Musiał, materiały własne Volvo Firma Karlik

Jak dzisiaj wygląda rynek samochodów używanych? Widzicie wzrost zainteresowania tą kategorią na przestrzeni ostatnich lat? 

ALICJA DUBAKO-STACHOWIAK: Rynek samochodów używanych przeżywa obecnie dynamiczny wzrost, a my obserwujemy zwiększone zainteresowanie tą kategorią na przestrzeni ostatnich lat. Pandemia dodatkowo napędziła ten trend, skłaniając wielu klientów do rozważenia zakupu pojazdu używanego. Coraz więcej osób dostrzega, że za cenę nowego samochodu marki wolumenowej może nabyć roczne lub dwuletnie Volvo, auto z segmentu premium, które oferuje nowoczesne systemy bezpieczeństwa i zaawansowane technologie. To sprawia, że wybór samochodu używanego staje się nie tylko bardziej ekonomiczny, ale również pozwala cieszyć się najwyższym komfortem podróżowania, jaki zapewnia marka Volvo.

Volvo Selekt Poznań Alicja Dubako Stachowiak
Alicja Dubako – Stachowiak

Czym dokładnie jest program Volvo Selekt i jakie korzyści oferuje klientom w porównaniu do zakupu samochodu używanego z innego źródła?

PRZEMYSŁAW SZULC: Program Volvo Selekt został stworzony z myślą o osobach, które szukają atrakcyjnych ofert na samochody używane, ale oczekują czegoś więcej niż to, co oferują tradycyjne komisy i portale motoryzacyjne. Ale to przede wszystkim program, który zapewnia duże bezpieczeństwo kupującym pojazd używany, ponieważ każdy samochód wprowadzany do programu przechodzi gruntowny test w serwisie. Nasi mechanicy przeprowadzają szczegółową inspekcję, która obejmuje tzw. listę 100 punktów kontrolnych. Ta lista jest kluczowym elementem procesu certyfikacji pojazdów i gwarantuje, że każdy samochód spełnia rygorystyczne standardy Volvo. Jeśli przegląd wykaże jakiekolwiek nieprawidłowości, są one eliminowane, a uszkodzone części wymieniane na nowe. Na tej podstawie Volvo daje gwarancję na takie auto. Samochody nie starsze niż siedmioletnie dostają gwarancję od producenta, czyli gwarantem jest marka Volvo, starsze auta objęte są ubezpieczeniem kosztów napraw, które ma bardzo szeroki zakres, porównywalny z gwarancją. 

Volvo Selekt Poznań

Co obejmuje lista 100 punktów kontrolnych? Co w używanym samochodzie, który ma trafić do programu, sprawdzają technicy serwisu?

P.SZ.:  W ramach tej inspekcji sprawdzany jest stan nadwozia i lakieru, układ napędowy, hamulcowy oraz kierowniczy, a także zawieszenie i układ elektryczny. Dodatkowo, ocenie podlega wnętrze pojazdu, w tym tapicerka i systemy bezpieczeństwa, a także opony i koła. Każdy samochód przechodzi również test drogowy, aby upewnić się, że wszystkie systemy działają prawidłowo w rzeczywistych warunkach. Inspekcja obejmuje również weryfikację dokumentacji pojazdu, co gwarantuje nienaganny stan techniczny i wizualny każdego auta oferowanego w ramach programu Volvo Select. 

Z jakich źródeł pochodzą samochody dostępne w programie Volvo Selekt?

A.D-S.: Większość samochodów, które trafia do programu, to auta pozostawiane w rozliczeniu. Zazwyczaj są to dobrze nam znane pojazdy, które klienci oddają, decydując się na zakup nowego modelu Volvo. Ściśle współpracujemy w naszej firmie z działem sprzedaży samochodów nowych. Jeśli pojawia się u nich klient z zamiarem zakupu nowego auta, jest informowany o możliwości pozostawienia swojego auta w rozliczeniu. Bardzo często kupujemy także samochody z wolnego rynku, współpracując z zaufanymi partnerami zarówno polskimi, jak i zagranicznymi, dbając o najwyższą jakość oferty.

Volvo Selekt Poznań

Jakie kryteria musi spełniać samochód, aby mógł zostać włączony do programu Volvo Selekt?

P.SZ.: Dwa podstawowe parametry, które musi spełniać takie auto, to jego wiek i przebieg. Nie przyjmujemy do programu samochodów starszych niż dziesięcioletnie, a ich przebieg nie może przekraczać 150 tysięcy kilometrów. Dodatkowo auto musi być bezwypadkowe oraz musi posiadać udokumentowaną historię serwisową. 

Jakie dodatkowe gwarancje i zabezpieczenia otrzymuje klient, decydując się na zakup samochodu z programu Volvo Selekt?

P.SZ.: To przede wszystkim wspomniana już gwarancja producenta w przypadku aut nie starszych niż siedmioletnie i ubezpieczenie kosztów naprawy w przypadku samochodów starszych, ale także wszystkie samochody znajdujące się w programie są chronione ubezpieczeniem Assistance. Co to oznacza? Gdyby taki samochód uległ awarii, ma zapewniony transport do najbliższej stacji serwisowej, dodatkowo jest możliwość skorzystania z samochodu zastępczego.

Volvo Selekt Poznań

A co z finansowaniem? Jakie opcje są dostępne dla klientów?

A.D-S.: Marka Volvo od wielu lat współpracuje z mBankiem, oferując atrakcyjne warunki finansowania nowych lub używanych samochodów tej marki. Tak więc jeśli ktoś chciałby z takiego modelu skorzystać, jak najbardziej może to zrobić u nas w salonie, pomożemy w uzyskaniu takiego finansowania. Ale samochody w programie Volvo Selekt można także wziąć w najem długoterminowy czy kupić na kredyt. Zatem są to opcje zupełnie takie same jak w przypadku kupna samochodu nowego. 

Jakie usługi posprzedażowe oferujecie klientom, którzy zakupią samochód w ramach programu Volvo Selekt?

A.D-S.: Wspomniana gwarancja może zostać za dodatkową opłatą przedłużona aż do trzech lat w zależności od wieku pojazdu, a każdy samochód kupiony w ramach programu Volvo Selekt, jeśli okaże się zakupem nietrafionym, można w ciągu miesiąca wymienić na samochód o takiej samej wartości lub droższy. W przypadku wymiany dochodzi jeszcze jeden warunek – przebieg pojazdu liczony od chwili wydania go nabywcy nie może przekraczać 1500 kilometrów. 
P.SZ.: Samochody, które oferujemy w programie, są sprzedawane w standardzie samochodów nowych. To oznacza, że specjalnie przeszkolony handlowiec w dniu wydania rozmawia z klientem, odpowiada na wszystkie pytania, a nawet omawia zakres obsługi wybranego modelu. Tym między innymi zakup samochodu używanego w autoryzowanym salonie różni się od kupna samochodu w komisie, gdzie wiedza na temat sprzedawanego auta często kończy się na roczniku i przebiegu. 

Volvo Selekt Poznań

Rynek samochodów używanych przez lata obrósł w nieskończoną ilość mitów na ich temat. Czy klientom trafiającym do Was, towarzyszą obawy związane z kupnem auta używanego? 

A.D-S.: Dzisiaj duża część naszych klientów ma świadomość, że przychodząc do salonu renomowanej firmy, autoryzowanego salonu, jakim jest Volvo Firma Karlik, znajdzie tu samochody dokładnie sprawdzone, pozbawione jakichkolwiek wad, co daje pewność zakupu pojazdu o najwyższej jakości i niezawodności. Rozwiewamy negatywne stereotypy! 

A jak kształtują się ceny takich samochodów?

P.SZ.: Samochody w naszym programie na pewno mają wyższą cenę niż w przydrożnych komisach. A wynika to z rygorystycznej kontroli jakości, gwarancji, oraz pewności, że każdy pojazd jest w sprawdzonym stanie technicznym i wizualnym. Usuwamy w naszym serwisie wszystkie usterki, doprowadzamy auto do stanu dobrego, potwierdzonego szczegółową dokumentacją. Klient decydując się na zakup samochodu w programie Volvo Selekt, oprócz samochodu kupuje także spokój i pewność, że choć nabył samochód używany, może spokojnie udać się nim nawet w daleką trasę. 
A.D-S.: Samochody, którymi dysponujemy mają udokumentowaną przeszłość serwisową, więc znamy ich historię, wiemy co się z nimi działo w trakcie ich użytkowania przez poprzedniego właściciela. To daje naszym klientom pewność, że kupują pojazd sprawdzony, w pełni przygotowany do jazdy i nic ich niemile nie zaskoczy. 
P.SZ.: A co warto dodać to to, że doradcy handlowi zatrudnieni w ramach programu Volvo Selekt, mają kompleksową wiedzę na temat samochodów marki Volvo, systemów w nich zamontowanych i generalnej ich obsługi. To także ogromna przewaga nad multibrandowymi komisami, gdzie tak wyspecjalizowana wiedza często nie jest dostępna. A nam to pozwala zapewnić klientom najwyższy poziom wsparcia i profesjonalizmu na każdym etapie zakupu.

Volvo Selekt Poznań

Ale czy to oznacza, że tylko samochód marki Volvo mogę u Was zostawić w rozliczeniu?

P.SZ.: Przyjmujemy w rozliczeniu także samochody innych marek, robimy ocenę ich stanu i przekazujemy klientowi listę, co należy w tym samochodzie naprawić, aby przywrócić go do stanu bezpiecznej używalności. Sami nie wykonujemy serwisu, gdyż siłą rzeczy jesteśmy autoryzowanym salonem marki Volvo i nasz serwis jest dedykowany właśnie tej marce.

Hit sprzedażowy? 

A.D-S.: Zdecydowanie Volvo XC60. To nasz flagowy model, który niezmiennie od lat cieszy się ogromną popularnością. I co warto dodać, jeśli klient wymarzy sobie konkretny kolor swojego nowego, używanego auta, czy konkretne wyposażenie, a my akurat takiego modelu nie mamy na naszym placu, jesteśmy w stanie, dzięki współpracy z innymi salonami w Polsce, ale także w Niemczech i Szwecji, w bardzo krótkim czasie taki samochód do nas sprowadzić. Zatem kupując auto używane w programie Volvo Selekt, klient nie jest skazany na to, co jest akurat dostępne, ponieważ możemy precyzyjnie dopasować pojazd do jego indywidualnych oczekiwań, spełniając jego marzenia o danym modelu Volvo.

A elektryki? To w miarę nowa kategoria na rynku motoryzacyjnym. Można w ramach programu kupić używany samochód elektryczny?

A.D-S.: Otrzymujemy coraz więcej zapytań o ten segment. Jak najbardziej mamy w ofercie także używane samochody elektryczne. To Volvo EX30 i Volvo EX40. To najczęściej samochody po najmach pracowniczych, więc z relatywnie niskimi przebiegami. 

Czy istnieją różnice pomiędzy zakupem samochodu nowego w salonie a używanego w programie Volvo Selekt?

P.SZ.: Proces zakupu samochodu używanego niewiele się różni od zakupu samochodu nowego. Jeśli klient ma upatrzony jakiś konkretny egzemplarz z danego modelu, wówczas zupełnie tak samo jak podczas zakupu nowego auta, handlowiec po prezentacji samochodu na placu, zaprasza klienta na jazdę testową, demonstrując wszelkie systemy zamontowane w aucie. Potem jest czas na samodzielną jazdę i jeśli jest to miłość od pierwszego wejrzenia, wówczas siadamy przy stole i dopełniamy wszelkich formalności. 

Volvo Selekt Poznań

A wydanie samochodu? Bo to ważny moment, który często jest w wyjątkowy sposób celebrowany w chwili wydawania nowego auta. 

P.SZ.: Wydanie samochodu w programie Volvo Selekt odbywa się w salonie, w dedykowanym miejscu, dokładnie tak samo, jak przy odbiorze nowego pojazdu. Każdy klient kupujący samochód w ramach tego programu jest traktowany z taką samą uwagą i dbałością, jak osoba nabywająca fabrycznie nowy samochód. Pojazd jest starannie przygotowany, czysty i pachnący, gotowy do drogi. Zdajemy sobie sprawę, że wydanie to ważny element całego procesu zakupu i bardzo nam zależy, aby klient mógł celebrować ten moment w szczególny sposób. 

Klient, który do Was przyjeżdża, to tylko klient lokalny?

P.SZ.: Na rynku samochodów używanych obowiązuje zasada „kto ma towar, ten wygrywa”. Firma Karlik działa bardzo prężnie w tym obszarze od wielu lat i dba o to, aby oferta samochodów używanych była bardzo szeroka. To sprawia, że klient po swoje wymarzone auto potrafi do nas przyjechać z bardzo daleka, nawet z Rzeszowa! 

To na koniec powiedzcie, gdzie te samochody można obejrzeć?

A.D-S.: Mamy dedykowaną stronę internetową, gdzie można zobaczyć naszą pełną ofertę samochodów dostępnych na miejscu, a także prezentujemy dostępne modele na portalu OTOMOTO. I oczywiście zapraszamy do naszego poznańskiego salonu przy Jeziorze Maltańskim, a także do nowego salonu przy ul. Torowej 14 na Franowie, gdzie kompleksowo opowiemy i zaprezentujemy dostępne samochody, pomagając w wyborze idealnego modelu dostosowanego do indywidualnych potrzeb klienta.

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
Volvo Selekt Poznań
REKLAMA
REKLAMA

SYLWIA ADAMCZUK | SMCTAX – Kancelaria Rachunkowa z bogatym doświadczeniem

Artykuł przeczytasz w: 8 min.
Sylwia Adamczuk SMTAX

W branży rachunkowej i podatkowej przepisy oraz regulacje zmieniają się bardzo szybko, dlatego utrzymanie wysokiego poziomu wiedzy jest nie tylko koniecznością, ale wręcz obowiązkiem wobec moich klientów. Każdy kurs, szkolenie czy nowe studia podyplomowe to dla mnie inwestycja w jakość usług, które oferuję – mówi Sylwia Adamczuk z Kancelarii Rachunkowej SMTAX

Rozmawia: Magdalena Ciesielska

Zdjęcia: Lightworks Studio 

Co skłoniło Panią do otwarcia własnego biura rachunkowego SMCTAX?

SYLWIA ADAMCZUK: Był to naturalny krok po latach zdobywania doświadczenia w różnych obszarach biznesu i prawa. Prowadząc własną firmę transportową, zdałam sobie sprawę, jak kluczowe jest posiadanie solidnego i rzetelnego wsparcia księgowego. Niestety, współpracując z różnymi biurami rachunkowymi, dostrzegłam liczne błędy i niedociągnięcia, które mogłyby poważnie zaszkodzić firmie. Zdecydowałam się więc otworzyć własne biuro rachunkowe, aby zapewnić klientom obsługę na najwyższym poziomie, unikając podobnych błędów, które wcześniej zauważyłam u innych. Chciałam stworzyć miejsce, które będzie prawdziwym wsparciem dla przedsiębiorców, oferując im kompleksowe podejście do finansów i potrzeb biznesowych.

Pani doświadczenie zawodowe jest znacznie szersze niż obszar księgowości i rachunków. Wcześniej pracowała Pani w dużych kancelariach prawnych, a jedną z nich była kancelaria prawa restrukturyzacyjnego, gdzie uczestniczyła Pani w projekcie restrukturyzacji takich spółek, jak m.in. Komputronik czy Piotr i Paweł. Jakie lekcje wyciągnęła Pani z tej pracy?

Jedną z najważniejszych lekcji było zrozumienie, jak ważna jest elastyczność i gotowość do szybkiego dostosowywania się do zmieniających się warunków. Każda sytuacja restrukturyzacyjna jest inna i wymaga indywidualnego podejścia. Nauczyłam się, że nie ma uniwersalnych rozwiązań, a kluczem do sukcesu jest dogłębne zrozumienie specyfiki danej firmy oraz jej otoczenia rynkowego.

Kolejną istotną lekcją było zrozumienie roli komunikacji i współpracy. W procesie restrukturyzacji niezbędne jest ścisłe współdziałanie z różnymi interesariuszami – właścicielami, wierzycielami, pracownikami, a także instytucjami finansowymi. Umiejętność negocjacji i budowania porozumienia była kluczowa, aby znaleźć rozwiązania, które były akceptowalne dla wszystkich stron.

Praca w kancelarii restrukturyzacyjnej uświadomiła mi również, jak istotne jest zapobieganie problemom finansowym, zanim osiągną one poziom kryzysu. To doświadczenie inspiruje mnie teraz do pracy z klientami w sposób proaktywny, pomagając im unikać problemów i zarządzać finansami w sposób, który zapewnia stabilność i długoterminowy sukces.

Sylwia Adamczuk SMTAX

Jedną z usług SMCTAX jest due diligence finansowy i podatkowy. Na czym ona dokładnie polega?

Due diligence finansowy i podatkowy to proces dogłębnej analizy kondycji finansowej oraz prawno-podatkowej firmy, zanim podejmie się ważne decyzje biznesowe, takie jak zakup innej firmy, fuzja czy inwestycja. Mówiąc wprost, to taka forma „rentgena” firmy, którą ktoś zamierza przejąć, aby nie okazało się, że kupujemy kota w worku z dziurą. W trakcie tego procesu sprawdzamy, czy księgi są prowadzone zgodnie z przepisami, czy nie ma ukrytych zobowiązań podatkowych, a także czy firma jest tak zdrowa, jak się na pierwszy rzut oka wydaje.

Żartobliwie rzecz ujmując, możemy powiedzieć, że due diligence to taki detektyw księgowy – zaglądamy pod każdy kamień, aby upewnić się, że nabywca nie wpadnie w pułapki finansowe, o których sprzedający „zapomniał” wspomnieć. Dzięki temu klient może spać spokojnie, wiedząc, że nie kupuje „złotego jajka” z rachunkiem za nieopłacony podatek w środku.

Jakie błędy w prowadzeniu biznesu najczęściej popełniają nowi przedsiębiorcy, z którymi się Pani spotyka, i co jest dla nich najtrudnejsze?

Najczęściej spotykanym błędem jest brak odpowiedniego planowania finansowego. Wiele osób zakładających własny biznes nie zdaje sobie sprawy, jak kluczowe jest dokładne przewidywanie kosztów i realne oszacowanie przychodów. Często są przekonani, że przychody pojawią się szybciej niż to ma miejsce w rzeczywistości, co prowadzi do problemów z płynnością finansową.

Innym częstym problemem jest brak elastyczności i gotowości do adaptacji. Wielu początkujących przedsiębiorców koncentruje się wyłącznie na sprzedaży i zdobywaniu klientów, zaniedbując inne aspekty prowadzenia biznesu, takie jak inwestowanie we własny rozwój. Wszystkie te elementy są kluczowe dla długoterminowego sukcesu firmy.

Proszę wskazać konkretny przypadek, gdzie Pani kancelaria znacząco wpłynęła na poprawę sytuacji finansowej klienta.

Takim przykładem jest restauracja, która miała trudności z rentownością, mimo dużego ruchu klientów. Przeprowadziliśmy szczegółową analizę kosztów, w tym kosztów surowców, wynagrodzeń i innych wydatków operacyjnych. Okazało się, że niektóre pozycje w menu generowały bardzo niską marżę, co obniżało ogólną rentowność. Zaproponowaliśmy zmiany w ofercie, zoptymalizowaliśmy zakupy surowców i pomogliśmy w opracowaniu bardziej efektywnego systemu zarządzania zasobami. Dzięki tym działaniom restauracja znacząco poprawiła swoją rentowność i mogła zacząć inwestować w rozwój.

Wspomniała Pani o rozwoju i inwestowaniu w siebie. Zatem jaką rolę w Pani karierze odgrywa ciągłe doskonalenie zawodowe?

W branży rachunkowej i podatkowej przepisy oraz regulacje zmieniają się bardzo szybko, dlatego uważam, że utrzymanie wysokiego poziomu wiedzy jest nie tylko koniecznością, ale wręcz obowiązkiem wobec moich klientów. Każdy kurs, szkolenie czy nowe studia podyplomowe to dla mnie inwestycja w jakość usług, które oferuję.

Motywuje mnie także osobista ambicja oraz pasja do tego, co robię. 

Jakie rady dałaby Pani osobom, które dopiero zaczynają swoją przygodę z przedsiębiorczością?

Dla takich osób mam trzy kluczowe rady, które mogą pomóc w osiągnięciu sukcesu i uniknięciu wielu typowych pułapek.

Po pierwsze: Starannie zaplanuj i zarządzaj finansami. Zanim rozpoczniesz działalność, przygotuj szczegółowy biznesplan, w którym dokładnie oszacujesz koszty, potencjalne przychody i zapotrzebowanie na kapitał. Upewnij się, że masz wystarczające rezerwy finansowe na pokrycie nieprzewidzianych wydatków i trudniejszych okresów. 

Po drugie: Inwestuj w rozwój swojej wiedzy i umiejętności. Nieustannie rozwijaj swoje umiejętności, zdobywaj nową wiedzę i bądź na bieżąco z trendami w branży. Dotyczy to nie tylko aspektów technicznych, ale także zarządzania, marketingu, sprzedaży i komunikacji. Im lepiej przygotowany będziesz, tym łatwiej poradzisz sobie z wyzwaniami, które napotkasz na swojej drodze.

Po trzecie: Zbuduj silną sieć kontaktów i relacji. Sukces w biznesie często zależy od wsparcia innych ludzi. Buduj relacje z mentorami, innymi przedsiębiorcami, klientami i partnerami biznesowymi. Silna sieć kontaktów może przynieść nowe możliwości, pomóc w rozwiązaniu problemów i dostarczyć cennych wskazówek. Pamiętaj, że sukces to nie tylko ciężka praca, ale również umiejętność współpracy i korzystania z doświadczeń innych.

Jak radzi sobie Pani z presją związaną z odpowiedzialnością za finanse swoich klientów? Czy ma Pani jakieś sprawdzone sposoby na zachowanie równowagi między życiem zawodowym a prywatnym?

Motoryzacja to moja pasja, która pozwala mi oderwać się od codziennych obowiązków. Regularnie uczestniczę w największych wydarzeniach motoryzacyjnych, takich jak Le Mans 24 czy wyścigi Formuły 1, gdzie mogę naładować baterie i spotkać ludzi, którzy dzielą tę samą pasję.

We wrześniu planuję spełnić jedno ze swoich marzeń i wybrać się moim autem na Furkapass – słynną alpejską przełęcz, która jest rajem dla każdego entuzjasty motoryzacji. To właśnie takie chwile za kierownicą, na krętych górskich drogach, pozwalają mi na chwilę oddechu i dają energię do dalszej pracy. A fotografia, którą również się pasjonuję, pomaga mi uchwycić te wyjątkowe momenty i zachować je na dłużej. Dzięki tym zainteresowaniom łatwiej mi radzić sobie ze stresem i odpowiedzialnością, które wiążą się z prowadzeniem biura rachunkowego.

Sylwia Adamczuk SMTAX

Czy zdarza się, że klienci przychodzą do Pani z pytaniem, jak odliczyć od podatku stres związany z prowadzeniem działalności?

Oczywiście! (śmiech) Wtedy żartuję, że jeśli byłaby taka możliwość, to wszyscy bylibyśmy milionerami. Niestety, przepisy nie przewidują takiej ulgi (śmiech), ale zawsze doradzam, że najlepszą metodą na redukcję stresu jest mieć dobrego księgowego. A to, na szczęście, da się „odliczyć” w kosztach.

Magda Ciesielska

Magdalena Ciesielska

redaktor prowadząca
REKLAMA
REKLAMA
Sylwia Adamczuk SMTAX
REKLAMA
REKLAMA

Natalia Kaczmarek i Rafał Kosiński | Bezpieczeństwo na drodze zaczyna się od kierowcy

Artykuł przeczytasz w: 17 min.
Natalia Kaczmarek, Rafał Kosiński Akademia Kierowcy ODTJ Poznański prestiż wywiad


W dobie coraz bardziej zaawansowanych technologii motoryzacyjnych świadomość kierowców wciąż pozostaje kluczowym czynnikiem bezpieczeństwa na drodze. Jak pokazują doświadczenia z Ośrodka Doskonalenia Techniki Jazdy Akademia Kierowcy, wielu kierowcom brakuje podstawowych umiejętności, takich jak prawidłowe hamowanie czy manewrowanie pojazdem. Natalia Kaczmarek i Rafał Kosiński, eksperci z zakresu doskonalenia techniki jazdy, wskazują najczęstsze błędy popełniane za kierownicą, obalają mity dotyczące jazdy i wyjaśniają, dlaczego każdy, niezależnie od doświadczenia, powinien regularnie doskonalić swoje umiejętności.

Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Maciej Sznek, Escargofoto | Partner: BMW Inchcape Polska

Dlaczego szkolenia z doskonalenia techniki jazdy są tak istotne w kontekście poprawy bezpieczeństwa na drogach?

NATALIA KACZMAREK: Bo od prawidłowej reakcji kierowcy na drodze zależy jego życie i zdrowie. Szkolenia z doskonalenia techniki jazdy pomagają kierowcom opanować prowadzenie pojazdu. To techniki, które mogą uratować życie w trudnych sytuacjach drogowych. Dzięki nim kierowcy zdobywają praktyczne umiejętności w zakresie kontroli nad pojazdem w trudnych warunkach, takich jak poślizgi czy nagłe hamowanie. Uczą się również, jak efektywnie korzystać z nowoczesnych systemów bezpieczeństwa czynnego, które standardowe kursy na prawo jazdy zazwyczaj tylko pobieżnie omawiają. To szkolenie znacząco podnosi ich świadomość i umiejętności, co bezpośrednio przekłada się na poprawę bezpieczeństwa na drogach.

Liczba wszystkich kolizji i wypadków spada na przestrzeni lat. Chociaż takich przykrych zdarzeń jest coraz mniej, nadal się zdarzają. Jakie są najczęstsze przyczyny wypadków drogowych?

N.K.: Bezpieczeństwo w ruchu drogowym zależy od trzech głównych czynników: drogi, czynnika ludzkiego oraz stanu technicznego pojazdu. Odpowiedni stan nawierzchni, dobre oznakowanie i prawidłowe oświetlenie drogi są kluczowe, aby zapewnić komfort oraz bezpieczeństwo jazdy. Równie ważny jest czynnik ludzki, czyli zachowanie kierowcy – jego koncentracja, przestrzeganie przepisów i zdolność do odpowiedniego reagowania w trudnych sytuacjach. Nie można też zapominać o stanie technicznym pojazdu, który powinien być regularnie sprawdzany pod kątem sprawności, opon oraz innych kluczowych elementów, by zminimalizować ryzyko awarii. Właściwa harmonia między tymi aspektami zapewnia bezpieczną jazdę.
RAFAŁ KOSIŃSKI: Z kolei, jeśli chodzi o statystyki policyjne, główną przyczyną tragedii na drogach jest prędkość. Przekraczanie dozwolonej prędkości często prowadzi do utraty kontroli nad pojazdem, zwłaszcza w trudnych warunkach drogowych, co w połączeniu z błędami ludzkimi i stanem technicznym pojazdu znacząco zwiększa ryzyko wypadków. Natomiast jeśli chodzi o bezpośrednie przyczyny wypadków drogowych, to na pierwszym miejscu plasuje się wymuszenie pierwszeństwa przejazdu. 70 proc. wypadków z udziałem motocyklistów spowodowanych jest właśnie przez tę przyczynę. A im większa prędkość przy takim zdarzeniu, tym gorsze w skutkach konsekwencje. 

Natalia Kaczmarek, Rafał Kosiński Akademia Kierowcy ODTJ Poznański prestiż wywiad

W raporcie „Wypadki drogowe w Polsce w 2023 roku” opracowanym przez Biuro Ruchu Drogowego Komendy Głównej Policji jako trzy główne przyczyny wypadków, wymienia się dokładnie te, o których już wspomnieliście: czynnik ludzki, droga i pojazd – w rozumieniu jego sprawności technicznej. W którym z tych trzech obszarów szkolenie z doskonalenia techniki jazdy może okazać się pomocne?

R.K.: Bezdyskusyjnie zależy nam na podnoszeniu świadomości kierowców i eliminacji złych nawyków za kierownicą. Ale naszą uwagę koncentrujemy także na samym pojeździe. Kursy na prawo jazdy skupiają się głównie na podstawowych zasadach prowadzenia samochodu i przepisach drogowych, jednak nie uczą kierowców w pełni, jak reagować w trudnych sytuacjach na drodze, czy jak zrozumieć zachowanie samochodu w różnych warunkach. Szkolenie w ośrodku doskonalenia techniki jazdy pozwala kierowcom lepiej zrozumieć działanie samochodu oraz jego systemów. Współczesne auta posiadają całą masę elektronicznych asystentów wspomagających kierowcę, począwszy od systemu ABS, przez system ESP, system radarowego pomiaru odległości pomiędzy naszym pojazdem a pojazdem z przodu, po takie jak asystent awaryjnego hamowania. I to, co obserwujemy podczas naszych szkoleń, to zupełny brak wiedzy kierowców na temat działania tych systemów. Dlatego nasz projekt, jakim jest Ośrodek Doskonalenia Techniki Jazdy Akademia Kierowcy, bardzo mocno ewoluuje w kierunku nauki o systemach zamontowanych w naszych samochodach. 

Systemy ratują nam zdrowie i życie podczas zdarzenia drogowego? 

R.K.: Potrafią nam bardzo pomóc, ale także musimy jako kierowcy zdawać sobie sprawę z wielu wykluczeń, jak chociażby złe warunki pogodowe, deszcz, śnieg, mgła czy niska temperatura, mogą zakłócić ich działanie i spowodować, że nie będą one skutecznie wspierać.

Świeżo upieczeni kierowcy są przygotowani do jazdy w realnych warunkach drogowych po ukończeniu standardowych kursów na prawo jazdy?

N.K.: Kursy na prawo jazdy uczą zdać egzamin, ale wiedza na temat technicznego funkcjonowania samochodów jest znikoma. Część kierowców najchętniej wyłączyłaby wszystkie systemy zaraz po zakupie samochodu, bo w ich mniemaniu „przeszkadzają”. A chodzi o to, aby pomóc im zrozumieć, że „nie przeszkadzają”, ale zdecydowanie pomagają. 
R.K.: Na przestrzeni lat samochody przeszły ogromną transformację pod względem technologii, szczególnie w kontekście asystentów i systemów wspomagających kierowcę. To sprawia, że dzisiejsze pojazdy wymagają od kierowców nie tylko umiejętności prowadzenia, ale także zrozumienia i właściwego korzystania z tych zaawansowanych technologii.

Natalia Kaczmarek, Rafał Kosiński Akademia Kierowcy ODTJ Poznański prestiż wywiad

No dobrze, ale czy skoro systemy w naszych samochodach są tak mądre i potrafią nas wyciągnąć z opresji, to czy wiedza na ich temat jest nam, kierowcom, tak naprawdę niezbędna? 

N.K.: Samochodem cały czas kieruje człowiek! Systemy są po to, aby wspomagać naszą jazdę, ale nie zastąpią naszej czujności, uważności. Bezpieczeństwo na drodze zaczyna się od kierowcy. 

Zwykle przyczyny wypadków drogowych leżą po stronie człowieka. Liczba zdarzeń, w których wina leży po stronie wady fabrycznej auta lub jakiegoś losowego wydarzenia, jest marginalna. Zdecydowanie częściej to ludzie ponoszą odpowiedzialność za kolizje, stłuczki i wypadki. Jakich umiejętności brak kierowcom – co obserwujecie podczas szkoleń?

R.K.: I tu Cię pewnie zdziwię. Umiejętności kręcenia kołem kierownicy i umiejętności awaryjnego hamowania. 

Brzmi to trochę przerażająco… 

R.K.: Ale tak jest. Dziewięciu na dziesięciu kierowców, którzy trafiają na nasze szkolenia, nie posiada tych, wydawałoby się, podstawowych umiejętności: kręcenia kierownicą oraz awaryjnego hamowania. A przecież na co dzień jeżdżą oni samochodami mającymi sto, dwieście, trzysta koni mechanicznych. Wszyscy chcą rozpędzać auto do przysłowiowej setki w 4 sekundy, ale nie potrafią go zatrzymać na 60-70 metrach. 
N.K.: Wielu kierowcom brakuje wyobraźni. Współczesne samochody stają się coraz mocniejsze i mogą szybko osiągać duże prędkości, co sprawia, że ich dynamiczne przyspieszenie często bywa niedoceniane przez innych uczestników ruchu. Niepozorne auta, które wyglądają na przeciętne, mogą zaskoczyć kierowców na drodze, zwłaszcza w sytuacjach, gdy ktoś wyjeżdża z podporządkowanej ulicy, nie zdając sobie sprawy, jak szybko nadjeżdżający pojazd się zbliża. Taka nieprzewidywalność zwiększa ryzyko kolizji i wypadków, podkreślając potrzebę większej ostrożności i świadomości podczas oceny sytuacji na drodze. 

Natalia Kaczmarek, Rafał Kosiński Akademia Kierowcy ODTJ Poznański prestiż wywiad

Ośrodek doskonalenia techniki jazdy prowadzicie od 2013 roku. Świadomość kierowców rośnie? Zauważacie zmianę? 

R.K.: Taką zmianę zauważamy głównie wśród motocyklistów. Wręcz powiedziałbym, że to dzisiaj jedyna grupa, która w bardzo świadomy sposób podchodzi do kwestii bezpieczeństwa na drodze. Motocykl nie wybacza błędów i szybko weryfikuje niedociągnięcia kierowcy. W przypadku samochodów jest nieco inaczej. Im lepsze auto, tym bardziej maskuje brak umiejętności kierowcy. 
N.K.: Motocykliści faktycznie stanowią sporą grupę naszych kursantów, ale nie tylko oni się u nas pojawiają. To także rodzice, którzy wykupują godziny jazdy doszkalającej dla swojego dziecka, które dopiero co zdało egzamin na prawo jazdy i chcą oni zapewnić mu jak najbezpieczniejszy start na drodze. Natomiast naszym głównym klientem są firmy, które zatrudniając zawodowych kierowców, chcą zminimalizować ryzyko wystąpienia zdarzeń drogowych. 

A co z przeciętnym użytkownikiem polskich szos? 

N.K.: Tu nadal jest wiele do zrobienia. Niestety jest to grupa, która najrzadziej korzysta ze szkoleń z doskonalenia techniki jazdy, uważając, że ich wieloletnie doświadczenie za kierownicą wystarcza do bezpiecznego prowadzenia pojazdu. 

Ale skoro już taki się u Was pojawia, to czy wiek ma znaczenie? Widzicie różnice w podejściu do nauki techniki jazdy między młodszymi a starszymi kierowcami? 

N.K.: 10 lat temu powiedziałabym, że najtrudniejszą w szkoleniu grupą byli wieloletni kierowcy, którzy po przejechaniu setek tysięcy kilometrów uważali, że wszystko już umieją i niczego nie muszą zmieniać. Dzisiaj jest inaczej. Starsi stażem kierowcy zauważają u siebie zmianę percepcji, spowolnienie reakcji i z większą pokorą podchodzą do swoich umiejętności. Mniej plastyczni są ci młodzi, dla których często pierwszym autem jest auto z segmentu premium, które wiele wybacza i roztacza aurę „nieśmiertelności”, a to błędne myślenie…   

Natalia Kaczmarek, Rafał Kosiński Akademia Kierowcy ODTJ Poznański prestiż wywiad

Rutyna gubi kierowców? Jak walczyć z wieloletnimi nawykami?

N.K.: Rutyna rzeczywiście może być niebezpieczna dla kierowców, ponieważ wieloletnie nawyki prowadzą często do zbyt dużej pewności siebie i obniżonej czujności za kierownicą. Aby walczyć z tym problemem, warto regularnie odświeżać swoje umiejętności, właśnie poprzez udział w szkoleniach z doskonalenia techniki jazdy, które przypominają o właściwych reakcjach w różnych sytuacjach na drodze. Ponadto, kluczowe jest świadome unikanie automatyzmów – staranie się zachować pełną koncentrację podczas każdej jazdy, nawet na dobrze znanych trasach oraz regularne przeglądanie nowych przepisów drogowych i aktualizowanie swojej wiedzy.
R.K.: Pamiętamy jeszcze jazdę kultowym Maluchem, gdzie 50 km/h było prędkością kosmiczną. (śmiech) Dziś, kiedy jedziemy 50 km/h, wydaje nam się, że stoimy w miejscu. A fizyka jest ta sama. Dodatkowo dzisiejsze auta są cięższe, ruch na ulicach większy, pojawiły się hulajnogi, rowery, do tego siedzimy z nosem w telefonie. Jadąc po mieście 50 km/h w ciągu jednej sekundy, przejeżdżamy 14 metrów, czyli trzy długości samochodu. Mało kto zdaje sobie z tego sprawę, że w tak krótkim czasie tak wiele się dzieje! Nikt tego w ten sposób nie liczy. Motoryzacja bardzo się zmieniła, samochody się zmieniły. Stare przyzwyczajenia nie działają. Musimy sobie zdawać z tego sprawę. 

Jakie są najczęstsze mity dotyczące doskonalenia techniki jazdy, które warto rozwiać w świadomości kierowców? Z jakimi przekonaniami kierowcy do Was trafiają?

N.K.: Wiele osób uważa, że doświadczenie za kierownicą zwalnia ich z konieczności dalszego doskonalenia umiejętności, co jest błędnym przekonaniem. Istnieje także przekonanie, że szybkość jazdy równa się dobrym umiejętnościom, podczas gdy prawdziwie bezpieczna jazda polega na umiejętności dostosowania prędkości do warunków i przewidywania sytuacji na drodze. Ponadto, poleganie wyłącznie na nowoczesnych systemach wspomagających kierowcę może prowadzić do utraty czujności i niebezpiecznych sytuacji. Kierowcy często trafiają do nas z przekonaniem, że nie mają już nic do nauczenia, podczas gdy każdy może poprawić swoje umiejętności, bez względu na poziom doświadczenia.

Jakie konkretne sytuacje drogowe są najtrudniejsze do opanowania dla przeciętnego kierowcy?

N.K.: Z opowieści naszych klientów wynika, że najbardziej stresującą i powodującą dezorientację w reakcji za kierownicą jest wybiegająca nagle na drogę zwierzyna. Czyli coś co na szkoleniach nazywa się po prostu ominięciem przeszkody. 
R.K.: Z kolei w przypadku motocyklistów zaraz obok zwierzyny najwięcej kłopotów sprawia manewrowanie. Czyli zatrzymanie, poprawne wjechanie w zakręt, wyhamowanie motocykla i zawrócenie go – typowe elementy jazdy precyzyjnej, jazdy miejskiej.  

Natalia Kaczmarek, Rafał Kosiński Akademia Kierowcy ODTJ Poznański prestiż wywiad

Rynek motoryzacyjny się zmienia, na drogach obserwujemy coraz więcej jednośladów, takich jak hulajnogi i rowery, jak grzyby po deszczu wyrastają w naszych miastach ścieżki rowerowe. To wymaga znacznie większej uważności od kierowców niż jeszcze 10 lat temu.  W jaki sposób dostosowujecie szkolenia do zmieniających się warunków na drogach, ale także rozwoju technologii motoryzacyjnych, takich jak chociażby pojazdy elektryczne?

N.K.: Rowerzystów nie szkolimy, a może szkoda. Bo poruszając się rowerem czy hulajnogą po ulicach, warto byłoby znać przepisy ruchu drogowego i zdawać sobie sprawę z tego, że w zderzeniu z samochodem, użytkownik takiego jednośladu praktycznie nie ma szans na wyjście z tego cało. A dziś poruszanie się rowerem, hulajnogą elektryczną czy skuterem o pojemności do 50 cm³ nie wymagają posiadania żadnych uprawnień, a przecież to także użytkownicy dróg. 
R.K.: W 2023 roku rowerzyści uczestniczyli w przeszło 3500 wypadków, podczas kiedy motocykliści w 836. Tak duża liczba wypadków z udziałem rowerzystów w dużej mierze wynika z braku znajomości przepisów prawa o ruchu drogowym i nieznajomości nawet podstawowych znaków. I choć wszyscy rozumiemy dbałość o planetę, presję na przesiadanie się na ekologiczne środki transportu, samochodów w Polsce przybywa. A w starciu z samochodem użytkownik jednośladu jest praktycznie bezbronny. W przypadku suchej, równej i czystej nawierzchni asfaltowej całkowita droga hamowania samochodu osobowego wynosi ok. 20-25 m z prędkości 50 km/h., ale tylko w przypadku nowoczesnego auta o nienagannym stanie technicznym i na dobrych oponach. Kiedy dodamy do tego złe warunki pogodowe, takie jak chociażby mżawka i opony, na których jeździmy kolejny sezon, droga hamowania się wydłuża. I choć oczywiście przepisy o ruchu drogowym chronią najsłabszych użytkowników dróg, wystarczy trochę wiedzy i wyobraźni, aby uniknąć często najgorszego… 

Wspomniałeś o ekologicznych środkach transportu. A co z jazdą samochodami elektrycznymi? Jeździ się nimi inaczej niż pojazdami o napędzie spalinowym?

R.K.: Prowadzenie pojazdów o napędzie elektrycznym różni się od pojazdów spalinowych pod wieloma względami. Samochody elektryczne oferują kierowcy natychmiastowy dostęp do pełnego momentu obrotowego odpowiedzialnego za dynamikę samochodu w zakresie przyśpieszania. Są znacząco cięższe niż ich odpowiedniki z konwencjonalnymi silnikami spalinowymi. Finalnie skutkuje to zmianą prowadzenia takiego pojazdu zarówno na suchej, jak i mokrej nawierzchni oraz zmianą naszego myślenia w zakresie trasy przejazdu. Te różnice wymagają adaptacji i bardziej świadomego podejścia do jazdy. Ale ich inność nie polega tylko na zmianie techniki jazdy, ale także na budowie, naprawie i eksploatacji w rozumieniu stricte serwisowym. 

Natalia Kaczmarek, Rafał Kosiński Akademia Kierowcy ODTJ Poznański prestiż wywiad

W kontekście samochodów elektrycznych specjalizujecie się także w przygotowywaniu i certyfikacji serwisów do standardów oczekiwanych przez producentów. 

R.K.: Bardzo blisko współpracujemy z Polską Izbą Rozwoju Elektromobilności, której celem jest wspieranie i promowanie rozwoju elektromobilności w Polsce. Skupia ona firmy, instytucje oraz ekspertów z sektora elektromobilności, w tym producentów pojazdów elektrycznych, dostawców infrastruktury ładowania, a także organizacje zajmujące się technologiami wspierającymi zrównoważony transport. PIRE działa na rzecz tworzenia sprzyjających warunków legislacyjnych, wspiera innowacje oraz inicjatywy mające na celu rozwój elektrycznego transportu w Polsce, zarówno na poziomie miejskim, jak i krajowym. Naszym zadaniem jest współpraca z importerami pojazdów odnośnie szkolenia techników serwisu w zakresie budowy, diagnostyki, naprawy i logiki działania układów w samochodach elektrycznych. Certyfikujemy sieci importerskie w oparciu o wypracowane programy szkoleniowe w zakresie Aftersale. Specjalizujemy się m.in. w pojazdach z napędem elektrycznym, współpracując między innymi z fabrykami produkującymi samochody z takimi napędami.

Choć w 2023 roku liczba zarejestrowanych samochodów elektrycznych w Polsce względem 2022 roku wzrosła o połowę, to dane te dobrze prezentują się jednak tylko na papierze. W rzeczywistości, udział elektryków w ogólnej puli nowych pojazdów rejestrowanych w 2023 r. wynosi zaledwie 3,6%. Zatem przytłaczającą większość samochodów w naszym kraju stanowią te o napędzie spalinowym. A te trzeba tankować nietanim konwencjonalnym paliwem. Badania wskazują, że statystycznie, rocznie wydajemy na prywatne auto 12 tys. złotych. Czy stylem jazdy możemy wpłynąć na zmniejszenie kosztów paliwa?

R.K.: Jak najbardziej. Coraz popularniejszy na świecie staje się ecodriving, czyli styl jazdy, który ma na celu zmniejszenie zużycia paliwa i emisji spalin poprzez bardziej efektywne i ekologiczne prowadzenie pojazdu. Wielu kojarzy się on z powolną jazdą, ale to nieprawda. Ecodriving obejmuje techniki takie jak płynne przyspieszanie i hamowanie, utrzymywanie stałej prędkości pojazdu, unikanie gwałtownych manewrów oraz optymalne wykorzystanie biegów. Ecodriving promuje również przewidywanie sytuacji na drodze, co pozwala na unikanie zbędnych postojów i przyspieszeń, co nie tylko obniża koszty eksploatacji pojazdu, ale także zmniejsza wpływ na środowisko. A na trasie pozwala bezpieczniej dojechać do celu i być zdecydowanie bardziej wypoczętym. 

To brzmi jak dobry plan na zmniejszenie kosztów w przedsiębiorstwach, które dysponują sporą flotą.

R.K.: Ecodriving jest świetnym sposobem na optymalizację kosztów w firmie. Poprzez stosowanie technik ecodrivingu kierowcy mogą zmniejszyć zużycie paliwa nawet o 10-15%, co bezpośrednio przekłada się na obniżenie kosztów operacyjnych. Dodatkowo, płynniejsza jazda zmniejsza zużycie elementów takich jak hamulce, opony i silnik, co redukuje koszty serwisowe oraz przedłuża żywotność pojazdów. Długofalowo wdrożenie ecodrivingu w firmie przyczynia się również do ograniczenia emisji CO2, co może poprawić wizerunek firmy jako ekologicznej i odpowiedzialnej społecznie. Dzisiaj można wykorzystać nowoczesne systemy telematyczne, które analizują styl jazdy, oraz regularnie szkolić kierowców z zakresu ecodrivingu. 

Jesteście obecni na rynku motoryzacyjnym od wielu lat zarówno w obszarze edukacji, jak i budowy, eksploatacji oraz systemów montowanych w nowoczesnych samochodach. Obserwujecie zmiany, jakie na tym rynku występują. Dokąd jedzie współczesna motoryzacja? 

R.K.: Przede wszystkim w kierunku zrównoważonego transportu, z rosnącym naciskiem na elektromobilność, autonomię pojazdów i cyfryzację. Przemysł coraz bardziej koncentruje się na produkcji pojazdów elektrycznych, hybrydowych i zasilanych alternatywnymi źródłami energii, aby zmniejszyć emisję spalin i uzależnienie od paliw kopalnych. Trwają prace nad wydajniejszymi akumulatorami, a także trwa rozbudowa infrastruktury szybkich stacji ładowania. Równocześnie rozwijane są technologie autonomicznych samochodów oraz zaawansowanych systemów wspomagania kierowcy, które mają na celu poprawę bezpieczeństwa na drogach. Wzrost cyfryzacji umożliwia lepsze połączenie pojazdów z infrastrukturą i użytkownikami, co rewolucjonizuje sposób, w jaki podróżujemy. Te zmiany mają na celu przekształcenie motoryzacji w kierunku bardziej ekologicznego, bezpieczniejszego i wydajniejszego systemu transportu, który lepiej odpowiada na wyzwania współczesnego świata. Naszą misją w tym obszarze działania jest wspieranie m.in. posiadaczy współczesnych samochodów w lepszym zrozumieniu tego świata oraz technik, które mamy, a nie zawsze potrafimy je zastosować jako użytkownicy dróg i szos.

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
Natalia Kaczmarek, Rafał Kosiński Akademia Kierowcy ODTJ Poznański prestiż wywiad
REKLAMA
REKLAMA

Karolina Kamińska | Perfumiarka

Artykuł przeczytasz w: 11 min.
Karolina Kamińska, Warsztaty Tworzenia perfum. wolność.nothing more


Perfumy opanowały nasze toaletki i skradły nasze serca. Nie możemy bez nich żyć, a zachwycające aromaty stały się dla nas czymś więcej niż zwykłym dodatkiem do codziennych stylizacji. Dziś triumfy święcą te niszowe, luksusowe pochodzące z rzemieślniczych wytwórni. A co, gdyby stworzyć własne, unikalne, kojarzone tylko z nami? O sile zapachu, historii perfum oraz tym jak pachnieć, aby wyróżniać się z tłumu opowiada Karolina Kamińska, wykładowczyni na kierunku kosmetologia w Poznańskiej Akademii Medycznej i twórczyni warsztatów perfumiarskich „Wolność. Nothing more”.  

Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Karolina Turlejska, Olga Jędrzejewska i archiwum własne

Jesteś kosmetolożką, szkoleniowcem oraz wykładowczynią na kierunku kosmetologia, twórczynią i doradczynią wielu obiektów SPA w Polsce oraz twórczynią butikowego sklepu z kosmetykami Milk & Tonic. Skąd u Ciebie zainteresowanie kosmetologią?

KAROLINA KAMIŃSKA: Trochę z pasji, a trochę z konieczności. (śmiech) Kiedy 28 lat temu decydowałam o kierunku studiów, moim pierwszym wyborem była psychologia. Ale, że czasy były takie, że aplikowało na nią dwadzieścia osób na jedno miejsce – nie udało się. I kiedy mój tato, przyszedł do mnie z propozycją studiów kosmetologicznych, coś we mnie zaskoczyło, połknęłam bakcyla i przypadkowy na pierwszy rzut oka wybór, okazał się być trafny. Przez lata obecności w branży miałam także ogromne szczęście do miejsc, w których pracowałam. Były to wyjątkowe salony SPA w Polsce, międzynarodowe koncerny mające w swojej ofercie luksusowe marki kosmetyczne, więc branża pochłaniała mnie całkowicie, a ja ani przez chwilę nie czułam wypalenia. Wprost przeciwnie – chciałam więcej i więcej! (śmiech) I jak na pasjonatkę przystało w pewnym momencie swojego życia zawodowego zapragnęłam dzielić się swoją wiedzą. Związałam się z uczelnią z kierunkiem kosmetologia, gdzie zostałam wykładowcą, a jednocześnie stworzyłam projekt Academia Cosmetica, dedykowany profesjonalistom z branży beauty. 

Jak ważne jest dla człowieka odczuwanie zapachów?  

Zmysł węchu to najstarszy ewolucyjnie zmysł człowieka. Bardzo ważny, a mam czasem wrażenie, niedoceniany. Kiedy pomyślimy o utracie wzroku czy słuchu przeszywa nas zimny dreszcz. Utrata węchu nie wydaje nam się tak traumatyczna. A przecież węch to silny mechanizm obronny! Ostrzega nas przed zagrożeniami, pozwala odróżnić jedzenie zdatne do spożycia od tego, które już powinniśmy wyrzucić, czy w porę uniknąć pożaru, kiedy wyczujemy dym. Ale jest też aktywatorem przyjemnych wspomnień. Zapach pieczonego chleba czy świeżo skoszonej trawy potrafi uruchomić w naszej głowie przyjemne skojarzenia związane z dzieciństwem czy wakacjami. W branży beauty zapachy są bardzo istotnym elementem. Wszyscy znamy to uczucie, kiedy wchodzimy do gabinetu SPA i odczuwamy przyjemny zapach kosmetyków, olejków czy kadzidełek. O przyjemnych zapachach często mówimy, że nas otulają, spowijają niewidzialną zasłoną, która koi nasze zmysły. Chętnie stosujemy podczas kąpieli olejki zapachowe, używamy zapachowych świec. Wszystko po to, aby lepiej się poczuć. Wiele osób korzysta z aromaterapii, która może działać na nas w zależności od użytych olejków relaksująco, uspokajająco, albo wprost przeciwnie – pobudzająco. Może także pozytywnie wpływać na niektóre dolegliwości. Dzisiaj również firmy doceniły potęgę zapachu, w wielu sklepach stosowany jest marketing zapachowy, który wpływa pozytywnie na nasze doświadczenia zakupowe. 

Karolina Kamińska, Warsztaty Tworzenia perfum. wolność.nothing more

Zapachy otaczają nas na co dzień, jednak perfumy mają specjalne miejsce w całej gamie zapachów, z którymi się stykamy. Jednoznacznie kojarzą nam się z luksusem i wyższym wymiarem aromatów.   

Nazwa „perfumy” pochodzi od łacińskich słów „per fumum”, co w dosłownym tłumaczeniu oznacza „przez dym”. Pierwsze doświadczenia z uzyskiwaniem przyjemnych zapachów ludzkość zdobywała, paląc aromatyczne gatunki drewna, żywic i mieszanek ziołowych. Dym z takich ognisk był przyjemny w zapachu i to właśnie jest prawdopodobnie pierwszy przypadek, gdy człowiek uzyskał w sztuczny sposób miły dla naszych nosów aromat. W starożytnym Egipcie perfumy i wonne olejki stosowano podczas rytuałów religijnych, w średniowieczu kompozycje zapachowe ziół i kwiatów używano w medycynie. Z czasem, wraz z rozwojem nauki, perfumy zaczęły ewoluować. Pojawiły się substancje, które sprawiły, że zapachy stały się trwalsze, a wielkie domy mody zaczęły tworzyć perfumy na masową skalę. 

Sama także jesteś autorką czterech kompozycji zapachowych, zamkniętych we flakonach.

Wszystko zaczęło się od mojego sklepu internetowego z kosmetykami. Wysyłane paczki skrapiałam kilkoma kroplami perfum, aby po jej otwarciu klient doświadczał zawartości również poprzez zapach. Początkowo używałam zapachu jednego z luksusowych domów mody, ale moim marzeniem było mieć swój jednoznacznie kojarzony z moim sklepem. Zwróciłam się do współpracującego ze mną przy okazji Academii Cosmetica perfumiarza, zasięgnęłam jego rady i w ten sposób postał zapach Milk & Tonic No1. Otulający, ciepły, waniliowo-śliwkowo-czekoladowy, pięknie rozwijający się na skórze. Sukces tego zapachu zachęcił mnie do stworzenia dwóch kolejnych. No1. to zapach unisex, więc w kolejnym kroku zapragnęłam stworzyć osobno zapach kobiecy i osobno męski. Powstała wtedy koncepcja Milk & Tonik No6. i No9., połączenie energii kobiecej z męską. No6. – to zapach dedykowany kobietom, delikatny z nutą różowego prosecco, róży damasceńskiej, malin oraz liczi. Natomiast No9. stworzyłam z myślą o mężczyznach, wykorzystując nuty skóry, rumu z korzenną nutą i dymną wonią palo santo. Zapach bardzo kuszący i magnetyczny, esencjonalny. Szybko okazało się, że pokochały go także kobiety. Ostatni z moich autorskich zapachów Milk Tonic No.8 Liberté. Lekki, zwiewny, będący połączeniem granatu i yuzu, czyli kwaśno-cierpkiego aromatu, łączącego w sobie słodycz mandarynki, gorycz grejpfruta, kwaskowy aromat cytryny i rześkość limonki. 

Karolina Kamińska, Warsztaty Tworzenia perfum. wolność.nothing more

Czym pachnieć, aby wyróżnić się z tłumu?

W tej chwili królują zapachy niszowe. Po zachłyśnięciu się perfumami produkowanymi na masową skalę przyszedł czas na unikalne, pełne artyzmu i oryginalności produkty, które powodują, że możemy poczuć się wyjątkowo i mieć pewność, że nie pachniemy jak wszyscy dookoła. Tworzą je zazwyczaj niezależni perfumiarze przy użyciu starannie dobranych, naturalnych składników. Niszowe perfumy są jak dzieło sztuki, tworzone ze szczególną dbałością o szczegóły, charakteryzują się wysoką jakością i intrygującymi nutami zapachowymi. Najczęściej produkowane są w limitowanych ilościach, ale co warto podkreślić, ich twórcy nie zapominają także o estetycznych walorach i prześcigają się w wyjątkowo luksusowych i pięknych flakonach.

A czy nasz nos do perfum zmienia się z wiekiem?

Wiek na pewno jest ważnym czynnikiem wyboru ulubionego zapachu. Młode dziewczyny częściej sięgają po zapachy kwiatowe, lekkie, orzeźwiające. Z wiekiem, kiedy nasz gust się wykształca i znamy swoje ulubione nuty zapachowe, nie wahamy się sięgać po zapachy cięższe. Spójrzmy na najsłynniejszy zapach świata, czyli Chanel No.5. Mówi się, że to zapach, do którego trzeba dojrzeć. Młode dziewczyny wąchając go, często się krzywią i mówią, że to zapach raczej dla starszych osób. Ja mam go w swojej kolekcji i lubię sobie go od czasu do czasu zaaplikować, ale też nie byłabym w stanie nosić go na co dzień. Bo nie tylko wiek jest wyznacznikiem tego, jakie zapachy nosimy. Wiele zależy od pogody, pory roku, pory dnia, okazji, naszego samopoczucia. Nie ma nic złego w tym, że nasza „garderoba” perfum jest szeroka. Zachęcam też do mieszania zapachów. Sama lubię nałożyć sobie dwa zapachy, ale to już wymaga pewnej wiedzy. To podobnie jak z gotowaniem. (śmiech) Dobry kucharz wie, jakich przypraw użyć, jakie ze sobą połączyć, aby danie nadal było smaczne.   

Karolina Kamińska, Warsztaty Tworzenia perfum. wolność.nothing more

A co z trwałością? Zdarza się, że jakiś zapach „nie trzyma się na nas”. Od czego to zależy?

Trwałość perfum to kwestia bardzo indywidualna. Jesteśmy różni, nasza skóra różnie reaguje na zmianę temperatury, inaczej się pocimy. Zapach, który podoba nam się na kimś, niekoniecznie będzie dobrze leżał na nas. Wiele zależy też od materiału ubrań, które nosimy. Naturalne tkaniny i dodatki ze skóry utrzymają zapach nawet przez kilka dni. A przed aplikacją warto zadbać o natłuszczenie skóry, bo na tłustej skórze zapach utrzymuje się dłużej. Ale trzeba też pamiętać o tym, aby nie wylewać na siebie połowy flakonu, bo możemy stać się uciążliwi dla otoczenia.   

Swoją miłość do zapachów, ekspercką wiedzę i chęć dzielenia się nią z innymi, ubrałaś w warsztaty perfumiarskie. Opowiedz o nich trochę. 

To trochę odpowiedź na Twoje wcześniejsze pytanie, czym pachnieć, aby się wyróżnić. Perfumy niszowe są na pewno unikatowe i ekskluzywne, ale co za tym idzie – drogie. Dlaczego zatem nie stworzyć sobie takich perfum samemu? A że ja tę drogę przeszłam, postanowiłam dać radość innym i stworzyć warsztaty po marką, nawiązującą do moich perfum No8. Liberte, „Wolność. Nothing more”. Organizuje je dla firm jako element spotkań integracyjnych, dla grup indywidualnych, na przykład jako część wieczoru panieńskiego, ale także jako spotkania jeden na jeden, podczas których, siłą rzeczy mogę poświęcić więcej uwagi uczestnikowi. Zaczynamy od części edukacyjnej, wykładu bazującego na ciekawostkach, przechodzimy przez piramidę zapachów, czyli poznajemy architekturę perfum, na którą składają się trzy, następujące po sobie, pachnące akordy – nuta głowy, nuta serca i nuta bazy. Uczestnicy do dyspozycji mają naturalne, wysokiej jakości olejki i w kolejnym etapie przechodzą już do praktycznego tworzenia zapachów. Każdy z nich otrzymuje piękny flakon, który może nazwać swoją „marką” i po zmieszaniu składników cieszyć się swoim własnym, niepowtarzalnym, jedynym na świecie zapachem. Receptury oczywiście zapisujemy, aby móc taki zapach odtworzyć w przyszłości.

Karolina Kamińska, Warsztaty Tworzenia perfum. wolność.nothing more

Powstają zapachy, które nawet Ciebie zadziwiają?

Podczas ostatnich warsztatów organizowanych dla marki Westwing zawiązał się zapach limoncello! Było to dla mnie zaskakujące, bo powstał on nie do końca świadomie, ale po zmieszaniu odpowiednich składników, uzyskaliśmy właśnie taki efekt. Zapachy można zatem łączyć tak jak kolory… Czy wiecie, że łącząc ze sobą aromat świeżo skoszonej trawy, waty cukrowej, masła i przejrzałych jabłek otrzymamy zapach… świeżych truskawek? Cała zabawa polega na tym, że z pozornie niezwiązanych ze sobą zapachów możemy uzyskać bardzo nieoczywisty rezultat.  

Perfumy są od razu zdatne do użycia?

Perfumy powinny dojrzeć, dlatego po skomponowaniu zapachu, powinniśmy je odstawić na kilka dni, aby zapach dobrze się zawiązał i wydobył z siebie pełnię bukietu. 

Warsztaty mają charakter edukacyjny, ale brzmi to jak świetna zabawa. 

Bo to jest świetna zabawa! Ludzie się bardzo otwierają podczas naszych spotkań. Odkrywając zupełnie nową wiedzę, odkrywają siebie. Musimy pamiętać, że pracujemy tu na zmysłach! Zapachy olejków przywołują wspomnienia, przypominają o dzieciństwie, rodzinie, miłych chwilach. To bardzo indywidualne przeżycie, ale jednocześnie niesamowicie integrujące, a zarazem niespotykane. Bo ile osób na świecie może pochwalić się flakonem swoich własnych perfum? 

To na koniec muszę zapytać o Twój ulubiony zapach.  

Chyba nie jestem w stanie wybrać jednego! (śmiech) Posłużę się raczej nutami niż konkretnymi produktami. Kocham perfumy głębokie, esencjonalne, z nutami kadzidła, drzewa, skóry, oud. Uwielbiam zapachy gourmand, na które składają się nuty owocowe, karmelowe, cynamonowe, czekoladowe, miodowe, popcorn, fasola tonka czy oczywiście ponadczasowa wanilia. Choć zdarzają mi się dni, kiedy w ogóle nie używam perfum, bo mam ochotę tylko na świeży zapach skóry po prysznicu. Wszystko zależy od mojego nastroju!  

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
Karolina Kamińska, Warsztaty Tworzenia perfum. wolność.nothing more
REKLAMA
REKLAMA

Bentley Continental GT Speed | Nowa definicja luksusu i mocy

Artykuł przeczytasz w: 4 min.
Bentley Continental GT Speed


W krainie luksusowych samochodów, gdzie każdy detal jest dziełem sztuki, Bentley od lat stoi na piedestale, wyznaczając standardy, które inni mogą tylko próbować osiągnąć. Najnowszy model brytyjskiego producenta, Continental GT Speed czwartej generacji, to manifestacja elegancji, technologii i niezrównanych osiągów, które wprowadzają markę w nową erę motoryzacyjnego luksusu, oferując swoim klientom podróż, która nie tylko porusza zmysły, ale również redefiniuje pojmowanie komfortu i prędkości.

Tekst: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: materiały prasowe

Złote lata w nowoczesnym wydaniu

Pierwsze wrażenie? Niezwykłe. Bentley Continental GT Speed z dumą kroczy ścieżką wyznaczoną przez legendarny model Continental R-Type z 1952 roku, wzbogacając jego klasyczne linie o nowoczesne akcenty. Zupełnie nowy design, który jest kontynuacją rewolucji projektowej marki Bentley to największa zmiana tego modelu od dwóch dekad, a także pierwszy samochód marki z pojedynczymi reflektorami od lat pięćdziesiątych. Przeprojektowano także zderzak, tylne światła i pokrywę bagażnika, tworząc harmonijną całość, która emanuje dynamiką i elegancją. Aerodynamiczny kształt pokrywy bagażnika zapewnia siłę docisku z tyłu bez potrzeby stosowania rozkładanego tylnego spojlera. To rozwiązanie efektywne, a jednocześnie subtelne. Całości dopełniają 22-calowe felgi, dostępne w ciemnych odcieniach z polerowanymi akcentami, które niczym doskonale dopasowana biżuteria, dodają samochodowi elegancji i charakteru.

Bentley Continental GT Speed

Przekraczając granice możliwości

Bentley Continental GT Speed czwartej generacji jest najmocniejszym drogowym modelem brytyjskiego producenta, jaki kiedykolwiek powstał. Pod jego maską czai się prawdziwa bestia. To, co kiedyś było tylko marzeniem inżynierów, dziś staje się rzeczywistością dzięki innowacyjnemu układowi napędowemu „Ultra Performance Hybrid”. Łącząc czterolitrowy silnik V8 z mocą 600 KM z elektrycznym napędem o mocy 190 KM samochód osiąga łączną moc 782 KM i moment obrotowy 1000 Nm. Continental GT Speed to samochód, który nie zna kompromisów. Ten potężny układ napędowy pozwala mu rozpędzić się od 0 do 100 km/h w zaledwie 3,2 sekundy, osiągając maksymalną prędkość 335 km/h. Dzięki ośmiobiegowej przekładni dwusprzęgłowej i elektronicznemu mechanizmowi różnicowemu o ograniczonym poślizgu (eLSD), Bentley zapewnia nie tylko wyjątkowe przyspieszenie, ale i bezkompromisową trakcję, niezależnie od warunków.

Bentley Continental GT Speed

Komfort i innowacja na najwyższym poziomie

Wnętrze modelu Continental GT Speed to kwintesencja luksusu i innowacji. Fotele zaprojektowane przez brytyjskiego producenta, które od lat wyznaczają standardy w zakresie komfortu, teraz dostępne są w wersji wellness. To prawdziwa rewolucja – pełna regulacja postawy, automatyczna klimatyzacja, masaż i systemy wspierające zdrowie, które nie tylko minimalizują zmęczenie, ale i maksymalizują relaks. Uzupełnieniem kabiny są zaawansowane systemy multimedialne i perfekcyjnie dopasowane detale, które tworzą wnętrze będące połączeniem nowoczesności i klasyki. To miejsce, gdzie luksus spotyka się z funkcjonalnością, a każdy element jest przemyślany w taki sposób, aby zapewnić najwyższy poziom komfortu i wygody.

Bentley. Dziedzictwo

Bentley Continental GT Speed czwartej generacji to nie tylko samochód, ale również kontynuacja 21-letniej tradycji rodziny Continental GT. Od momentu powstania w 2003 roku, Continental GT pozostaje najbardziej inspirującym grand tourerem na świecie. To samochód, który na nowo definiuje najlepsze połączenie osiągów, ręcznie wykonanego rzemiosła oraz komfortu. Nowy model to nie tylko kolejny krok naprzód, ale również początek nowej ery dla marki Bentley, która z każdym rokiem podnosi poprzeczkę wyżej, ustanawiając nowe standardy w motoryzacji.

Zatwierdzanie danych dotyczących emisji CO₂ i zużycia paliwa dla UE-27 w toku ze względu na proces homologacji.

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
Bentley Continental GT Speed
REKLAMA
REKLAMA

VESPA | Najzgrabniejsza osa świata

Artykuł przeczytasz w: 15 min.
Karolina Porożyńska Dyrektor Zarządzajaca Moto RP Vespa

Powstała w 1946 roku, dzięki determinacji Enrico Piaggio, by stworzyć tani środek transportu dla mas. Grała w „Rzymskich Wakacjach” u boku Audrey Hepburn i Gregory Pecka. W latach 50-tych odnosiła sukcesy w rajdach i wyścigach motocyklowych w całej Europie, objechała świat dookoła, brała udział w rajdzie Paryż – Dakar, dekorował ją sam Salvador Dali, a The Times określił ją mianem „na wskroś włoskiego produktu, jakiego nie widziano od czasów rzymskiego rydwanu”. Vespa – ikona popkultury i designu, także w Poznaniu stanowi obiekt westchnień i pożądania. W niezwykłą podróż po meandrach jej historii zabiera nas Karolina Porożyńska, dyrektor zarządzająca firmy Moto RP.  

Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Tomek Tomkowiak | Stylizacje: Marta Rasch – Novamoda | Makeup: Kiuru Visage 

Znajdujemy się w jednym z salonów firmy Moto RP, miejscu powstałym z miłości do motocykli. Jakie były początki?

KAROLINA POROŻYŃSKA: Salon powstał z wielkiej pasji mojego męża Roberta, którego od zawsze fascynowała prędkość. Swoje marzenia o ściganiu się realizował na naszym poznańskim torze podczas wyścigów gokartowych, jeżdżąc w barwach Automobilklubu Wielkopolskiego. Ale było mu mało i z gokartów przerzucił się na motocykle. Swój pierwszy kupił, będąc jeszcze w technikum i zupełnie przepadł. (śmiech) Pokochał motocykle i z tej miłości postanowił otworzyć warsztat motocyklowy. Od 1995 roku robi to, co kocha, rozwijając swoje pasje, doskonaląc się przy tym zawodowo, łącząc teorię z praktyką, czyli najlepiej jak można sobie wymarzyć. Warsztat dość szybko został zauważony na rynku motocyklowym, rozpoczęliśmy współpracę z marką Kawasaki i jako jedni z pierwszych w Polsce zostaliśmy oficjalnym dealerem marki. A że rynek motocykli w Polsce się rozwijał, w krótkim czasie zaproponowano nam kolejne przedstawicielstwa marek, których dzisiaj mamy aż osiem. Do tego dwa salony, jeden w Przeźmierowie przy ulicy Krańcowej, drugi w Baranowie przy ulicy Rzemieślniczej. I oczywiście serwis, bo od niego wszystko się zaczęło. 

Serwis to Wasze oczko w głowie. Przez lata funkcjonowania na rynku wyrobiliście sobie mocną markę wśród motocyklistów w całym kraju. 

Zatrważającym jest, ile trafia do nas jednośladów, które nie zostały w sposób poprawny naprawione. A jednoślad nie wybacza błędów. Robert jest wybitnym specjalistą w swojej dziedzinie, mamy doskonałych mechaników z ogromną wiedzą i dzięki temu pojawiają się u nas klienci z całej Polski, a zdarzają się i spoza kraju. Kupno motocykla w salonie to jedno, ale równie ważne, o ile nie najważniejsze, jest umieć o niego dbać. 

Karolina Porożyńska Dyrektor Zarządzajaca Moto RP

Co jest siłą napędową Moto RP?

Firma Moto RP ma duży wpływ na rynek motocyklowy, zarówno w zakresie sprzedaży, jak i serwisu motocykli, z którego się wywodzimy na rynku poznańskim. Działamy już od wielu lat i zdobyliśmy zaufanie licznych klientów, co pozwoliło nam na rozwój i osiągnięcie stabilnej pozycji w branży. Robert, jest wielkim fanem motocykli sportowych i sam miał ich wiele. Jego praktyczna znajomość tematu oraz doświadczenie sprawiają, że rozumie potrzeby naszych klientów. Co więcej, znaczna większość naszego personelu również jeździ na jednośladach, co nie tylko ułatwia im pracę, ale także pozwala na lepszy kontakt z klientami, bo to właśnie pasja jest tym, co nas napędza. Jesteśmy również dumni z tego, iż wiedza i doświadczenie, zdobyte na przestrzeni lat przez nasz personel, są wsparciem dla innych firm z branży. Napędza nas prędkość, ale i zadowolenie klientów.

Odnajdujesz się w świecie motocykli? Jesteś dyrektorem zarządzającym w firmie motocyklowej Moto RP od 2016 roku.

Moją drogę zawodową od zawsze wiodłam w korporacjach. Wiele lat pracowałam w instytucjach finansowych o zasięgu międzynarodowym, więc kiedy pojawiła się propozycja sprawdzenia się w zupełnie innej branży – od razu z niej skorzystałam. Z wykształcenia, ale też z pasji, jestem ekonomistką, która cały czas czuje niesłabnącą potrzebę rozwoju i pogłębiania wiedzy. Dlatego w ciągu ostatnich 4 lat ukończyłam Executive MBA na Uniwersytecie Ekonomicznym oraz Prawo Restrukturyzacyjne i Upadłościowe na Uniwersytecie Adama Mickiewicza. To wszystko w naszym pięknym Poznaniu. Od 10 lat prowadzę swoją firmę consultingową. Wspieram firmy w wyborze systemów ERP, uporządkowaniu płynności finansowej, organizacji oraz optymalizacji kosztów. Powiedzieć, że to mój konik – to nic nie powiedzieć. Uwielbiam ten zastrzyk endorfin, kiedy widzę, że moja strategia przynosi pożądane efekty. Kiedy pojawiłam się w Moto RP, firma miała na pokładzie jedną markę, a sprzedaż była dodatkiem do serwisu. Obecnie Moto RP znajduje się na zupełnie innym etapie rozwoju. Nasza oferta rozrosła się do 8 brandów, otworzyliśmy drugi salon. Bacznie obserwuję trendy, podróżuję po świecie, a mój mąż zaraził mnie miłością do jednośladów. Dzięki temu w pełni rozumiem i podzielam pasję naszych klientów.

Karolina Porożyńska Dyrektor Zarządzajaca Moto RP Vespa

Kobiety coraz śmielej sięgają po motocykle? Z jakimi opiniami się spotykasz?

Nawet całkiem niedawno miałam w salonie wizytę trzech pań, które postanowiły sprawić sobie przyjemność i kupić po Vespie. To niezwykle budujące, że my, kobiety, stajemy się coraz bardziej śmiałe, odważne, wkraczamy na tereny, o których być może nawet do tej pory nie pomyślałyśmy. Są kobiety, które zaczynają powoli od skutera miejskiego, a z biegiem czasu wracają do nas po motocykle o dużej pojemności. Jeszcze kilka lat temu kobieta za sterami motocykla była czymś egzotycznym. Nie było koleżanek, których mogłyśmy się poradzić, z którymi dałoby się pogadać, pojeździć. Dziś jest inaczej. Pasja do motocykli stała się również pomysłem na spędzanie czasu w gronie przyjaciółek i dzielenie z nimi swoimi zainteresowaniami. 

Wspomniałaś o ośmiu markach, jakie macie w swojej ofercie. Jakie to marki?

W salonie w Baranowie prezentujemy włoską Aprillę, Moto Guzzi oraz Piaggio ze swoją kultową Vespą, z kolei w salonie przy ulicy Krańcowej nasi klienci mogą zapoznać się z ofertą motocykli Benelli i QJ, skuterów Voge, a także Kymco.

Rynek motocykli systematycznie rośnie. Jednoślady od wielu miesięcy biją kolejne rekordy rejestracji. Skąd taki wzrost?

To prawda, rynek rozwija się bardzo prężnie, potrzeby rosną, a dotychczasowi użytkownicy czterech kółek otwierają się na nowe doznania, niejednokrotnie budząc w sobie pasję do dwóch kółek. Wiele osób od dzieciństwa marzyło o tym, żeby poczuć przysłowiowy wiatr we włosach, a dziś po prostu stać ich na realizację snu sprzed lat. Motocykl czy skuter gwarantują doznania, jakich nie da się doświadczyć w żadnym samochodzie. Poczucie wolności, swobody to także dla wielu naszych klientów element work life balance. A z rzeczy bardziej przyziemnych – do wzrostu popularności motocykli na pewno przyczyniły się zmiany w prawie, które pozwoliły osobom posiadającym prawo jazdy kategorii B prowadzić jednoślady z silnikiem o pojemności do 125 ccm. A stąd już niedaleka droga do przesiadki na cięższy motocykl. (śmiech) Wystarczy złapać bakcyla, zrobić prawo jazdy kategorii A i droga wolna! 

Spotykamy się w salonie w Baranowie, gdzie prezentujecie imponującą wystawę ikony designu wśród miejskich jednośladów – skutery Vespa. Coś czuję, że to Twoja zasługa, że macie je w swojej ofercie… 

Bardzo nad tym ciężko pracowałam! Rozmowy z importerem trwały półtora roku i bardzo mi zależało, aby mieć całą gamę modelową Piaggio u siebie w salonie. Nie było łatwo, ale udało się. (śmiech) W 2022 roku uzyskaliśmy oficjalną autoryzację i możemy cieszyć się tymi pięknymi, nacechowanymi wyjątkową historią skuterami. 

Karolina Porożyńska Dyrektor Zarządzajaca Moto RP Vespa

Skutery Vespa są znane jako ikony stylu i kultury, które przyciągają uwagę swoim wyjątkowym designem i niepowtarzalnym charakterem. To właśnie Cię w nich urzekło? 

Lepiej zapytaj, co mnie w nich nie urzekło. (śmiech) Vespa to chyba najbardziej ponadczasowy pojazd, jaki można sobie wyobrazić. Dziś wciąż nowoczesny, jednocześnie cudownie nostalgiczny. Wyjątkowa jest także jego historia. Producentem Vespy jest Piaggio, firma powstała w 1884 roku we włoskiej Genui, specjalizująca się początkowo w obróbce drewna przeznaczonego do wyposażenia środka statków, a następnie samolotów i wodolotów. W krótkim czasie stała się jednym z wiodących producentów części lotniczych we Włoszech. Niestety czasy II wojny światowej nie były dla niej łaskawe, fabryki zostały zbombardowane, a firma stanęła na skraju bankructwa. I kiedy po wojnie syn założyciela – Enrico rozpoczął proces odbudowania fabryk. Postanowił zupełnie zmienić ich profil, stawiając na transport indywidualny. To wtedy wpadł na pomysł stworzenia przystępnego cenowo jednośladu, który przyciągnie klientów swoim wyglądem i praktycznością. Początkowo jednak skutery – napędzane silnikiem rozruchowym z samolotów – nie cieszyły się popularnością. I wówczas Enrico zaprosił do współpracy inżyniera lotniczego Corradino D’Ascanio, który co ciekawe zupełnie nie był zwolennikiem motocykli! Uważał, że są niewygodne, nieporęczne oraz trudne w obsłudze, a po złapaniu gumy ciężko wymienia się w nich koła. Co gorsza, łatwo można się na nich ubrudzić od łańcucha. A to dla Włochów niewybaczalne! (śmiech) W oparciu o doświadczenia z branży lotniczej inż. C. D’Ascanio opracował koncepcję pojazdu, w której udało się wyeliminować wady klasycznych motocykli, rewolucjonizując tym samym świat jednośladów. Kiedy Enrico Piaggio ujrzał prototyp skutera, jego szeroki tył nadwozia oraz wąską talię, wykrzyknął „Sembra una vespa!” co po włosku znaczy „wygląda jak osa!”. I tak już zostało.

I w bardzo krótkim czasie Vespa stała się obiektem pożądania Włochów… 

Ale także symbolem filozofii życia określanej mianem „Dolce Vita” czyli „słodkie życie”. Niebagatelny wpływ na jej popularność miała „rola” w kultowym już filmie Rzymskie wakacje, w którym to Audrey Hepburn i Gregory Peck poruszają się na Vespie w ścisku ulic Wiecznego Miasta. Niedługo później, swój udział w promocję marki wniósł Frederico Fellini filmem La Dolce Vita. Posiadanie Vespy stało się symbolem gustu i dobrego smaku. A potem poszło już z górki. (śmiech) Rola Vespy w popkulturze jest ogromna, a jej związek z kinematografią bardzo szczególny. Towarzyszyła i nadal towarzyszy na planach zdjęciowych gwiazdom kina i do dzisiaj „gra” w wielu produkcjach. 

Rzymskie Wakacje Gregory Peck i Audrey Hepburn Vespa
Audrey Hepburn i Gregory Peck | Rzymskie wakacje

Doczekała się wielu naśladowców, także w Polsce.

Wpływy włoskiego designu i innowacyjnej myśli technicznej dotarły faktycznie i do nas. Na początku lat 60., w Warszawskiej Fabryce Motocykli produkowany był skuter inspirowany Vespą o oczywistej nazwie – „Osa”. Do dziś w salonie pojawiają się klienci, którzy pamiętają naszą, polską „Osę”. Ale najdalej w kopiowaniu posunął się ówczesny Związek Radziecki, który własność intelektualną, uważając za kapitalistyczny wymysł i fanaberie, wyprodukował skuter Wiatka. Rosjanie bez ceregieli kupili we Włoszech kilka modeli Vespy, rozebrali je do najmniejszej śrubki, zwymiarowali i skopiowali. Ale oczywiście to nie było to samo. Gorszej jakości materiały, mniej staranne wykonanie podzespołów i niechlujny montaż całości powodował trudności w eksploatacji. Ale to tylko potwierdza tezę, że Vespa była i jest obiektem westchnień i pożądania. 

Nie brakowało także śmiałków, którzy na Vespie odbywali dalekie podróże. 

Aż ciężko ich zliczyć. (śmiech) Vespy w latach 50-tych odnosiły sukcesy w rajdach i wyścigach motocyklowych oraz brały udział w dalekich, często nietypowych podróżach. Vespy ukończyły rajd Paryż – Dakar. Ponadto modelem przebudowanym na amfibię przeprawiono się przez kanał la Manche, innym podróżowano za koło polarne, jeżdżono po afrykańskich pustyniach, wymyślano długie, często egzotyczne trasy liczące dziesiątki tysięcy kilometrów. A jako ciekawostkę dodam, że przed jedną z takich nietypowych podróży o udekorowanie skuterów poproszono samego Salvadora Dali. Pojazdy te do dziś można obejrzeć w muzeum Piaggio w Pontaderze. 

Vespa Salvador Dali
Vespa Dali – 1962 . Vespa ozdobiona przez Salvadora Dalí

Vespa jak na ikonę przystało co jakiś czas oferuje także modele kolekcjonerskie. A o jej sile świadczy współpraca ze światowymi domami mody czy ikonami muzyki.

Oczywiście! Od lat Vespa proponuje swoim użytkownikom limitowane kolekcjonerskie egzemplarze, wyprodukowane we współpracy z największymi markami na świecie. W taki sposób powstały modele stworzone z takimi domami mody jak Dior czy Emporio Armani oraz markami jak Disney, czego efektem była Vespa Primavera Disney Mickey Mouse Edition. Od zeszłego roku Vespa, zainspirowana kalendarzem księżycowym, wypuszcza limitowaną serię Vespy 946 obejmującą znaki zodiaku. W zeszłym roku był to królik, w tym jest to wersja Dragon. Korpus skutera ozdobiony jest teksturowanym motywem smoka, który tańczy na całej długości złotej ramy Vespy w kontrastującym szmaragdowym kolorze. Mamy ten model w naszym salonie! Choć jest już sprzedany, można przyjść i go obejrzeć. Vespa nie stroni też od świata muzyki. W 2022 roku powstała kolekcja Sprint Justin Bieber x Vespa 125 oraz Sprint Justin Bieber x Vespa 50. Z kolei rok wcześniej, w 2021 roku, z okazji 75. rocznicy Vespy do sprzedaży trafiły specjalne rocznicowe edycje Primavera 50 i 125 oraz GTS 125 i 300 ccm.  

Vespa do dziś jest stałym elementem scenerii gwarnych i ruchliwych włoskich miast – a jak to wygląda na naszym poznańskim rynku?  

Społeczność miłośników Vespy w naszym mieście jest coraz bardziej liczna. A poznański rynek jest jednym z lepszych w Polsce. I jest wciąż rosnący. Kolejną wyjątkową cechą Vespy jest to, że ludzie się wokół niej zrzeszają, pozdrawiają na światłach, umawiają na zloty. Vespa przez lata swojego istnienia na rynku stworzyła wyjątkową społeczność, ludzi, którzy chcą być częścią włoskiego lifestyle’u i poczuć na własnej skórze słynne Dolce Vita.   

Karolina Porożyńska Dyrektor Zarządzajaca Moto RP Vespa

Kto przychodzi do salonu po Vespę?

Niezmiernie mnie cieszy, że coraz częściej kobiety! Vespa kocha kobiety i z wzajemnością! Vespa stanowi nietuzinkowy dodatek do modnego ubrania i wspaniałe dopełnienie naszego kobiecego look’u. Mnogość kolorów, ponadczasowy design, włoski styl, instagramowy sznyt – to wszystko sprawia, że kobiety oprócz wartości użytkowej Vespy widzą w niej coś więcej niż tylko pojazd umożliwiający przemieszczanie się z punktu A do punktu B. Vespa i kobiety to duet idealny! Ogromnym zaskoczeniem był dla mnie tegoroczny Dzień Kobiet, kiedy to sprzedaliśmy rekordową liczbę Vesp. To niesamowite, jak wielu mężczyzn wpadło ma pomysł podarowania swoim kobietom właśnie Vespy! I co ciekawe, większość sprzedanych egzemplarzy była w kolorze czerwonym, jednoznacznie kojarzonym z miłością. To bardzo wzruszające. Ale oczywiście nie tylko kobiety pojawiają się w progach naszego salonu. Gościmy tu miłośników jednośladów, którzy po prostu chcą komfortowo i bez korków poruszać się po mieście, takich, którzy skosztowali jazdy Vespą w jej naturalnym środowisku, na przykład podczas wakacji we Włoszech i postanowili kontynuować tę przygodę w Polsce. Naszymi klientami są także ludzie, którzy wiele lat marzyli o tym, aby Vespę mieć i w końcu zdecydowali się to marzenie spełnić. 

Kolor odgrywa znaczenie? 

Ogromne! Kolorystyka skuterów zmienia się co roku, choć najchętniej wybieranymi kolorami jest czerwony i czarny. 

Vespa oferuje dzisiaj trzy podstawowe modele – Primavera, Sprint i GTS. A co z modelami elektrycznymi? Trend elektromobilności zauważalny jest na rynku samochodów osobowych, a jak to wygląda na rynku skuterów?

Vespa idzie z duchem czasu i ma w swojej ofercie model elektryczny Vespa Elettrica, który także możemy zobaczyć w naszym salonie. Ten pierwszy skuter z fabryki Piaggio z napędem w pełni elektrycznym, to najnowsza propozycja dla osób dbających o ekologię oraz podążających za najnowocześniejszą technologią w legendarnej i ponadczasowej stylistyce nadwozia. Jego zasięg to 100 km, więc na potrzeby miejskie to zupełnie wystarczająco.

DSCF1453.JPG

Jakie plany na przyszłość?

Rynek motocyklowy dynamicznie się rozwija, więc i my jako Moto RP nie stoimy w miejscu. Bacznie obserwujemy to, co się dzieje, nieustannie inwestujemy w nasz serwis, a także w podnoszące kwalifikacje szkolenia naszych pracowników. Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że klienci wracają do nas, stając się naszymi najlepszymi ambasadorami. 

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
Karolina Porożyńska Dyrektor Zarządzajaca Moto RP Vespa
REKLAMA
REKLAMA

HYMER – dom na kołach 

Artykuł przeczytasz w: 14 min.
Hymer Poznań, Bońkowscy, Caravaning

Turystyka kamperowa w Polsce cieszy się coraz większą popularnością. Największy boom przeżywała w covidzie, ale ci, którzy zasmakowali tego rodzaju spędzania wolnego czasu, nie wyobrażają sobie już dzisiaj innej formy urlopu. Dominika i Darek Bońkowscy, pasjonaci caravaningu, ale i biznesowo związani z branżą od lat, na rodzinne wycieczki proponują kampery i przyczepy kampingowe Grupy Erwin Hymer. Dziś sami w ten sposób zwiedzają Polskę i Europę i przekonują, że to doskonały sposób na to, aby odpocząć na łonie natury, zacieśnić więzi rodzinne, ale także podpowiadają, jak wybrać skrojony pod nasze potrzeby dom na kołach. 

Rozmawia: Alicja Kulbicka
Zdjęcia: Maciej Sznek, Escargofoto, materiały własne Hymer

Jak wygląda rynek caravaningowy w Polsce i jak oceniacie Państwo jego potencjał?

DAREK BOŃKOWSKI: Zawodowo wokół kamperów krążymy już od 2004 roku, kiedy to mieliśmy pierwsze podejście do tego rynku. Skupiliśmy się wówczas na wynajmie i można śmiało powiedzieć, że byliśmy absolutnymi prekursorami w tej materii. Rynek był młody, a potencjalni klienci niewiele na temat samochodów kempingowych wiedzieli. Do dziś pamiętam pytania, jakie padały podczas prezentacji samochodów – czy w takim samochodzie jest kuchnia i jak to możliwe, że znajduje się w nim pełnowymiarowy prysznic. (śmiech) Obecnie zmieniło się to diametralnie, rynek jest dojrzały, a klient wyedukowany. Pierwszy etap naszej kamperowej przygody zakończyliśmy w 2012 roku, wycofując się z tego rynku, nie widząc znaczących wzrostów. Rynek wynajmu i nadal jest trudny, wiele samochodów wracało zniszczonych, a i zdarzało się, że ulegały awarii podczas urlopów naszych klientów i trzeba było je ściągać z odległych zakątków Europy. Ale rynek o nas nie zapomniał i kiedy w 2018 roku otworzyliśmy w Sadach salon samochodów dostawczych Toyoty, to zdecydowaliśmy spróbować raz jeszcze. Zaczęło się od Toyoty Crosscamp, małego samochodu campingowego na bazie Toyoty Proace, a po targach caravaningowych w Düsseldorfie, od 2019 roku, nasz plac zapełnił się kamperami. 

Wróciliście Państwo do modelu wynajmu?

DAREK BOŃKOWSKI: To niewielki wycinek naszej działalności. W tej chwili skupiamy się na sprzedaży i serwisie, a wynajem realizujemy tylko w wyjątkowych sytuacjach, kiedy na przykład potrzebne jest auto zastępcze. Co do zasady nie jesteśmy wypożyczalnią, ale jak to w biznesie nigdy nie mów nigdy,
czekamyna dojrzałość rynku

Hymer Poznań, Bońkowscy, Caravaning

Ale jednak – czy aby napić się piwa trzeba kupować cały browar? Czy nie pokutuje wśród ludzi takie przeświadczenie, że kamper lepiej wynająć niż kupić? Jednak własny samochód trzeba ubezpieczać, gdzieś parkować, a nie korzystamy z niego przecież codziennie… 

DAREK BOŃKOWSKI: Mam takie doświadczenie z rowerami, które też teoretycznie mogę sobie wynająć. Tylko zawsze, kiedy mam ochotę pojeździć na rowerze, to albo nie są dostępne, albo nie ma w pobliżu wypożyczalni, albo aplikacja nie zadziała. Kiedy masz swoje auto – gwarantuję, że skorzystasz z niego częściej niż raz w roku i to wtedy, kiedy to Ty masz na to ochotę. 
DOMINIKA BOŃKOWSKA: Żyjemy w czasach, w których ilość bodźców przekracza już nasze zdolności percepcyjne. Wszyscy bardzo potrzebujemy tych chociaż kilku chwil odpoczynku, a weekendowy, spontaniczny wypad nad jezioro za miastem, dzięki kamperowi, może stać się niezapomnianą przygodą i dostępną od ręki. Naprawdę nie trzeba jechać kilkuset kilometrów. Wystarczy kamper, miejsce z pięknym widokiem i okazuje się, że dużo szybciej wchodzimy w stan relaksu.
DAREK BOŃKOWSKI: Wynajem jest świetnym sposobem na to, aby wypróbować, czy ten model spędzania wolnego czasu jest dla nas odpowiedni. Bo kamper to nie wakacje all inclusive. Wymaga on zaangażowania na poziomie technicznym, ale także na poziomie samego planowania podróży. Więc na pierwszy raz wynajem jest dobrą opcją, pozwalającą nabrać doświadczenia i sprawdzenia, czy ten sposób spędzania wolnego czasu nam odpowiada.    

Doświadczenie w branży macie Państwo duże, zatem ciekawa jestem, jak zmieniał się klient na przestrzeni lat?

DOMINIKA BOŃKOWSKA: Na pewno dzisiaj nasz klient jest bardziej świadomy. Nie trzeba już go „uczyć”, czym jest kamper i jakie ma funkcje. Na branżę caravaningową ogromny wpływ miał covid, zamknięcie hoteli, niepewność tego czy uda się spędzić w jakikolwiek sposób urlop, spowodowało wręcz wybuch popularyzacji tego sposobu spędzania wolnego czasu. Niektórzy z taką formą już zostali i pewnie zostaną, a inni potraktowali to jako fajną przygodę, ale raczej jednorazową. Ale pojawił się też nowy klient, który plasuje się gdzieś pomiędzy pełnowymiarowym urlopem a weekendowym wypadem za miasto. W związku z tym, że dzisiaj sporo osób pracuje zdalnie, można pozwalić sobie na kilkudniowe eskapady kamperem. Może nie od razu do Włoch, ale po Polsce. Turystyka trzy-czterodniowa staje się coraz bardziej popularna. Bo jeśli już masz kampera, to przeważnie jest on już spakowany, wystarczy zabrać ulubioną poduszkę, jedzenie z domowej lodówki i można szybko oderwać się od prozy życia codziennego.
DAREK BOŃKOWSKI: Trzeba też dodać, że w Polsce przez ten czas bardzo zmieniła się infrastruktura. Mamy piękne autostrady, możemy wygodnie i bezpiecznie przemieszczać się pomiędzy miejscowościami. Czekamy wciąż na komfortowe campingi, bo tu w porównaniu z innymi krajami Polska ma jeszcze sporo do nadrobienia. Ale myślę, że powstanie tego typu, przyjaznych kamperom miejsc, to tylko kwestia czasu. Coraz większa liczba miłośników caravaningu wymusi rozwój w tym obszarze.
DOMINIKA BOŃKOWSKA: Polska staje się coraz chętniej odwiedzanym przez turystów krajem i to przez cały rok. Więc i oni myślę, pomogą nam w rozwoju infrastruktury, bo kamperem wbrew obiegowej opinii jeździ się cały rok.   
DAREK BOŃKOWSKI: W popularyzacji tego sposobu spędzania wolnego czasu na pewno pomaga także stale rosnąca sieć serwisów, bo przeciętny użytkownik kampera chce po prostu czuć się w swojej podróży bezpiecznie, nie myśląc o tym, co zrobi, kiedy zdarzy się awaria.  

Hymer Poznań, Bońkowscy, Caravaning

Sami Państwo też kultywujecie ten sposób spędzania wolnego czasu.

DAREK BOŃKOWSKI: To prawda, a najlepszym tego dowodem jest, że rozmawiamy w przeddzień naszego wyjazdu kamperem do Szkocji. (śmiech) Bardzo lubimy ten sposób spędzania wolnego czasu, i to nie tylko w czasie wolnym od pracy! W trakcie covidu niejednokrotnie korzystaliśmy z tego rozwiązania, jeżdżąc na różnorakie targi, konferencje, kiedy to zamiast pobytu w hotelu, mieszkaliśmy w kamperze. 
DOMINIKA BOŃKOWSKA: Obydwoje wywodzimy się z branży motoryzacyjnej, więc po prostu kochamy samochody! (śmiech) I lubimy doświadczać wszystkiego, co z nimi związane. A kampery są częścią tej przygody. 

Podróż kamperem zbliża?

DOMINIKA BOŃKOWSKA: Na pewno! Ostatecznie spędzamy z najbliższymi czas na względnie niewielkiej powierzchni przez parę dni, czasem tygodni. Po wielu naszych rodzinnych podróżach wracaliśmy z zupełnie nową wiedzą na temat naszych dzieci, ich zainteresowań. To także doskonały czas na to, aby się do siebie na nowo zbliżyć. Te wycieczki rozwijały także naszą kreatywność. Wiele godzin w podróży powodowało, że wymyślaliśmy coraz to nowe gry słowne, zabawy w skojarzenia. I już zawsze te eskapady kojarzyć nam się będą z mnóstwem śmiechu, zabawy i relaksu. A nasze dzieci, pomimo że już dzisiaj z nami nie podróżują, mają w pamięci sytuacje, które spotykały nas podczas tych wypraw. I wspominają je dużo częściej niż klasyczne, zorganizowane urlopy all inclusive.       

Hymer Poznań, Bońkowscy, Caravaning

Gdzie biznesowo na mapie turystyki caravaningowej plasuje się Hymer?

DAREK BOŃKOWSKI: Hymer to marka doskonale znana na świecie i w naszym kraju. To kampery ze ścisłej światowej czołówki największego producenta w Europie – grupy Erwin Hymer będącej częścią Thor Industries, światowego giganta w dziedzinie samochodów rekreacyjnych, w którego skład wchodzą producenci kamperów i przyczep kempingowych, a także specjaliści od akcesoriów, a także usług wynajmu i finansowania. Z kolei marka Hymer jest jedną z marek samochodów caravaningowych wchodzących w skład Grupy. To samochody z segmentu premium, plasujące się w wyższych partiach cenowych. Jeśli z kolei spojrzeć na cyfry, to ten rynek w porównaniu z rynkiem samochodów osobowych nie dysponuje tak rozbudowanymi danymi. To, co wiemy na pewno, to w covidzie rynek bardzo urósł, natomiast dzisiaj dostępne dane pokazują, że mamy do czynienia z jego korektą. Choć i tak ilość sprzedawanych rokrocznie aut jest wyższa niż w przedpandemicznym 2019 roku. Polska dla Hymera stanowi ważny rynek, czego dowodem jest otwarcie w 2023 roku fabryki w Nowej Soli. 

Hymer Poznań, Bońkowscy, Caravaning

Jakie zatem samochody macie w swojej ofercie?

DAREK BOŃKOWSKI: Jesteśmy przedstawicielami takich marek jak wspomniany Hymer, a także Sunlight, Burstner i Crosscamp. Nasze portfolio pozwala nam mieć pełen przekrój samochodów caravaningowych, od małych vanów, przez samochody typu półintegra, w pełni zintegrowane, po pojazdy typu alkowa. A dodatkowo przy naszym salonie w Sadach, zlokalizowany jest serwis, w który realizujemy naprawy oraz doposażamy samochody kempingowe i przyczepy.  

Hymer Poznań, Bońkowscy, Caravaning

A jak wybrać najlepszy dom na kołach? 

DOMINIKA BOŃKOWSKA: Musimy sobie najpierw odpowiedzieć na kilka pytań o nasze potrzeby. O to w jaki sposób chcemy spędzić wakacje, jaki sprzęt ze sobą zabieramy, o funkcjonalność rozwiązań wewnątrz pojazdu, po ilość osób, która będzie kamperem podróżować. Małe vany będą idealnym towarzyszem, jeśli w podróż wybieramy się w mniejszym gronie. Zabudowa vanów w oparciu o standardowe, ale całkiem nieźle zintegrowane nadwozie samochodu dostawczego, w połączeniu z nowatorskimi rozwiązaniami, zapewnią komfort użytkowania i wygodę podróżowania. Auta takie są krótsze, węższe i niższe, ale rozplanowane w taki sposób, aby we wnętrzu nie brakowało miejsca. Na autostradzie pojedziemy takim kamperem znacznie szybciej, zużyjemy mniej paliwa, zaoszczędzimy na kosztach promów i będzie nam łatwiej prowadzić go w miastach i na wąskich lokalnych drogach. Plusem jest możliwość wjazdu do miejsc niedostępnych dla większych kamperów oraz możliwość postoju całonocnego w miejscach, gdzie obowiązuje zakaz dla kamperów standardowych. Większe samochody na pewno dają dużo więcej swobody i przestrzeni podróżującym, posiadają wszystkie udogodnienia niezbędne do mieszkania – sypialnię, pokój dzienny, kuchnię, łazienkę, często także „garaż” na rowery lub inny sprzęt, jaki zabieramy ze sobą. Ale co za tym idzie, są większe, cięższe i jazda nimi wymaga pewnej wprawy. 
DAREK BOŃKOWSKI: Jako że sami jesteśmy wielkimi fanami van-life’u i z tego rodzaju wypoczynku korzystamy od lat, z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że w trakcie naszego życia oczekiwania i wymagania dotyczące kamperów, którymi podróżowaliśmy, zmieniały się. Kiedy dzieci były małe, potrzebowaliśmy więcej przestrzeni zorganizowanej typowo pod wakacje z dziećmi. Z biegiem czasu, kiedy jeździmy sami, nasze potrzeby są nieco inne. W tym roku do Szkocji jedziemy najmniejszym samochodem z naszej oferty. 

W 2023 roku największą premierą bezwzględnie okazał się Hymer Venture S, w którym system aranżacji pozwala dwukrotnie powiększyć kubaturę mieszkalną, ale też korzystać z nowatorskiego pomysłu na taras adaptowany z tylnej klapy wejściowej.

DAREK BOŃKOWSKI: Hymer Venture S definiuje nową kategorię pojazdów – to innowacyjny kamper o najwyższych standardach wzornictwa i funkcjonalności, który dzięki napędowi 4×4 może poruszać się po trudnym terenie. Oczywiście, nie wjedziemy nim na szczyt góry, ale na pewno daje nam on dużo większe możliwości wjazdu tam, gdzie mamy pewność, że będziemy sami. Hymer Venture S z zewnątrz wygląda zupełnie inaczej niż większość dostępnych kamperów. Na pierwszy rzut oka uwagę przyciąga pneumatycznie podnoszony dach typu pop-top, który podnosi się w niespełna trzy minuty. Dwukomorowy system ścian zapewnia podczas snu ochronę przed hałasem, światłem oraz różnicami temperatur z zewnątrz. Dodatkowo mamy tu masywne koła, jak na auto terenowe przystało. Samochód wyróżnia się też wielkim panoramicznym oknem w tylnej części salonu, które po otwarciu stanowi taras idealny do spędzania wolnego czasu.
DOMINIKA BOŃKOWSKA: W przypadku tego auta, widać ogromną inspirację ekskluzywnymi łodziami. Wysokiej jakości materiały, drewno i filc pozwalają uzyskać nam efekt przytulności, a producent skorzystał z całej masy innowacyjnych rozwiązań, tym samym wyznaczając dziś trendy w całym rynku samochodów caravaningowych. Mnie osobiście urzekło światło w nim zainstalowane, które pozwala na czterostopniową regulację jego natężenia, a także możliwość ustawienia twardości materaca. To udogodnienia wcześniej w tego typu autach niespotykane. 

Hymer Poznań, Bońkowscy, Caravaning

Wspomnieliście Państwo o serwisie Hymer Poznań zlokalizowanym przy salonie w Sadach. Inaczej naprawia się samochody osobowe, a inaczej kampery? 

DAREK BOŃKOWSKI: Zapewniamy naszym klientom kompleksową obsługę od sprzedaży po serwis. Niewiele punktów sprzedaży ma swój serwis, my z racji tego, że działamy równolegle w branży samochodów osobowych i dostawczych nie wyobrażamy sobie takiego serwisu nie mieć. Na pewno dużym wyzwaniem jest znalezienie osób, które specjalizują się w naprawie kamperów, bo technicy dedykowani do ich naprawy z samochodem sensu stricte nie mają zbyt wiele do czynienia. Naprawy części kempingowej to zupełnie inny wymiar mechaniki. A to dlatego, że znajdują się w niej tysiące śrubek, uszczelek, rurek z wodą, podłączeń zlewu, toalety, prysznica, urządzeń do ogrzewania, paneli słonecznych, elektroniki związanej ze sterowaniem różnymi funkcjami auta. Technik kamperowy musi być bardzo multifunkcjonalny. My takich u siebie mamy i dzięki temu możemy świadczyć usługi serwisowe. Z kolei w Polsce serwisy Hymera są zlokalizowane w dużych miastach, ale ta sieć ciągle się rozwija w miarę rozwoju całego rynku. Hymer ma także swoje centrum techniczne, które służy nam pomocą w sytuacjach, w których nasz serwis nie daje sobie rady. 
DOMINIKA BOŃKOWSKA: Zdarza się, że kamper uczestniczy w wypadku i potrzebna jest gruntowna naprawa i na przykład trzeba wymienić całą ścianę. To bardzo skomplikowany proces i trzeba nie lada umiejętności, aby zrobić to dobrze. Nasze motoryzacyjne korzenie i umiejętności pozwalają nam naprawić zarówno sam samochód, jak i jego część hotelową. Choć sama budowa kampera jest zupełnie inna niż klasycznego samochodu osobowego, a użyte materiały różnią się od tych używanych w samochodach osobowych.  

Hymer Poznań, Bońkowscy, Caravaning

Elektromobilność dogoniła kampery?

DOMINIKA BOŃKOWSKA: W przypadku kamperów mówimy dokładnie o tych samych silnikach, jakie spotykamy na rynku samochodów osobowych czy dostawczych. Zatem i tę branżę czeka zmiana. 
DAREK BOŃKOWSKI: W tej chwili całość naszej sprzedaży to diesle, bo kamper to jednak jest masa. A wszyscy zdajemy sobie sprawę z ograniczeń, jakie niesie za sobą elektryfikacja w motoryzacji. Krótkie zasięgi, długie czasy ładowania, ciągle jeszcze niezbyt gęsta sieć ładowarek. Czyli wszystko to, czego podczas jazdy kamperem chcielibyśmy uniknąć. W przypadku kamperów, szansę upatruję raczej w instalacjach wodorowych, bo taką masę coś musi uciągnąć, a w przypadku silników elektrycznych zasięg takich pojazdów byłby bardzo niski. 

Jakie plany na najbliższą przyszłość? 

DOMINIKA BOŃKOWSKA: Mocno stawiamy na rozwój i wierzymy w rozkwit rynku. W przyszłym roku planujemy otwarcie nowego miejsca w Poznaniu, dedykowanego właśnie kamperom. W tej chwili sprzedaż i serwis są rozdzielone, znajdują się w różnych miejscach, chcemy je połączyć, więc już w przyszłym roku zaprosimy Państwa do zupełnie nowej przestrzeni, w której będzie można zobaczyć, przetestować i ostatecznie wybrać swój skrojony na miarę, wymarzony dom na kółkach.  

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
Hymer Poznań, Bońkowscy, Caravaning
REKLAMA
REKLAMA

Szwedzka rEVolucja

Artykuł przeczytasz w: 7 min.
Volvo EX90. Volvo Firma Karlik


Co wspólnego ma ze sobą termometr, stymulator serca, klucz nastawny, sztuczna nerka, Bluetooth, dynamit i Spotify? Ich wspólnym mianownikiem jest Szwecja – kraj będący w piątce najbardziej innowacyjnych na świecie. Szwedzkie wynalazki co dzień ułatwiają nam życie, a Szwedzi nie próżnują i wytrwale pracują nad kolejnymi udogodnieniami, inwestując w badania i rozwój w poszukiwaniu kolejnych rozwiązań, zmieniając tym samym nasz świat.

Tekst: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Volvo

Szwecja od dawna jest uznawana za jedną z najbardziej innowacyjnych i zaawansowanych gospodarek na świecie. Dzięki połączeniu stabilnego systemu edukacji, sprzyjającego klimatu biznesowego i silnej kultury przedsiębiorczości, kraj ten stał się żyznym gruntem dla rozwoju nowych technologii i przedsięwzięć innowacyjnych. Jedną z najbardziej znanych szwedzkich marek, które tę innowacyjność odzwierciedlają, jest Volvo.

To cóż, że ze Szwecji

Volvo, założone w 1927 roku w Göteborgu, zyskało renomę jako producent pojazdów o najwyższych standardach bezpieczeństwa i jakości. Ich dążenie do doskonałości technologicznej doprowadziło do wprowadzenia licznych innowacyjnych rozwiązań, które zmieniły sposób, w jaki ludzie podróżują i myślą o motoryzacji. Jednym z kluczowych przykładów innowacyjności Volvo jest wynalezienie trzypunktowego pasa bezpieczeństwa w 1959 roku przez inżyniera Nilsa Bohlina. To proste, ale genialne rozwiązanie zmieniło standardy bezpieczeństwa w przemyśle motoryzacyjnym, a dziś jest standardem w większości samochodów na całym świecie.

Nowa era transportu

Wraz z globalnym wzrostem świadomości ekologicznej i potrzebą redukcji emisji gazów cieplarnianych, elektromobilność staje się kluczowym obszarem innowacji w dziedzinie transportu. W tym kontekście, Szwecja, znana z zaawansowanej technologii i zrównoważonego rozwoju, staje się liderem w promowaniu elektromobilności, a marka Volvo odgrywa w tej transformacji kluczową rolę. Ambitny cel, jakim jest osiągnięcie neutralności klimatycznej do 2040 roku, Volvo realizuje, wdrażając programy mające na celu zmniejszenie śladu węglowego swoich produktów, a także inwestując w technologie zwiększające efektywność energetyczną oraz redukcję emisji. Volvo zmierza ku stworzeniu samochodów elektrycznych, które nie tylko są ekologiczne, ale także bardziej bezpieczne i inteligentne.

Volvo EX90. Volvo Firma Karlik
Volvo EX90

Volvo EX90 – zwinny zawodnik wagi ciężkiej

I takie też jest nowe Volvo EX90 – elektryczny następca jednego z najpopularniejszych i najbardziej rozpoznawalnych SUV-ów na świecie, czyli modelu Volvo XC90. Ten zadebiutował przeszło 20 lat temu, a w jego gamie silników znajdowały się trzy jednostki benzynowe oraz jedna wysokoprężna. Żadnej z nich nie znajdziemy już w nowym Volvo EX90. W polskiej gamie Volvo EX90 znajdziemy trzy wersje silnikowe: Single Motor 279 KM, Twin Motor 408 KM oraz Twin Motor Performance 517KM.

Innowacje w służbie bezpieczeństwa

Dużo miejsca na nogi, ergonomia i komfort. Możliwość korzystania z siedmiu lub pięciu łatwo regulowanych foteli. To już znamy z modelu Volvo XC90. Volvo EX90 daje nam jednak coś, co jest kwintesencją szwedzkiej innowacyjności. Samochód jest zaprojektowany tak, by rozumiał człowieka i otoczenie, stając się tym samym zapewne najbezpieczniejszym seryjnym samochodem osobowym, jaki do tej pory powstał. Dzięki aktualizacjom oprogramowania i nowym danym będzie umiał się uczyć, dlatego z czasem będzie stawał się jeszcze mądrzejszy i bardziej bezpieczny.

Volvo EX90. Volvo Firma Karlik
Volvo EX90

Niewidzialna osłona

Volvo EX90 jest wyposażone w niewidzialną osłonę korzystającą z najbardziej zaawansowanej technologii czujników, dzięki którym samochód potrafi odczytać i zrozumieć kondycję kierowcy oraz jego otoczenie. Czujniki nie męczą się ani nie rozpraszają. Ich zadaniem jest reagować wtedy, gdy na reakcję człowieka jest już o ułamek sekundy za późno. Lidar obserwuje drogę w dzień i w nocy, przy każdej prędkości. Jest w stanie dostrzec niewielkie obiekty setki metrów przed samochodem, co daje czas na poinformowanie kierowcy, reakcję i uniknięcie zagrożenia. W kabinie nasza niewidzialna osłona jest także obecna. Czujniki i kamery sterowane przez specjalne algorytmy mierzą poziom koncentracji kierowcy. Technologia pozwala EX90 rozpoznać oznaki nieuwagi czy zmęczenia lepiej niż w jakimkolwiek wcześniejszym modelu Volvo. Samochód zareaguje najpierw lekkim kuksańcem, potem – w razie konieczności – mocniejszym. A jeśli kierowca zaśnie lub zasłabnie za kierownicą, Volvo EX90 zdoła bezpiecznie się zatrzymać i wezwać pomoc.

Powerbank na czterech kołach

„Naszym celem jest osiągnięcie 1000 km rzeczywistego zasięgu jeszcze w tej dekadzie” – zadeklarowała firma Volvo w 2021 roku. Dodając „Chociaż w ciągu najbliższej dekady będziemy zwiększać zużycie energii w naszych samochodach, będziemy również pracować nad ciągłym zmniejszaniem emisji dwutlenku węgla związanej z produkcją naszych akumulatorów. Zmniejszenie wpływu akumulatorów na emisję dwutlenku węgla realizowane będzie również poprzez lepsze wykorzystanie zawartych w nich cennych materiałów. Kiedy tylko będzie to możliwe, zamierzamy regenerować lub ponownie wykorzystywać akumulatory, a także badamy potencjalne zastosowania wtórne, takie jak magazynowanie energii”. Brzmi nieco futurystycznie, jednak słowo stało się ciałem i elektryczne Volvo EX90 jest pierwszym samochodem tej marki przygotowanym technicznie do ładowania dwukierunkowego. Co to oznacza w praktyce? W połączeniu z funkcjami inteligentnego ładowania dostępnymi w aplikacji Volvo Cars na smartfony, Volvo EX90 umożliwia naładowanie samochodu, gdy ceny prądu i zapotrzebowanie z sieci są niskie – zazwyczaj oznacza to sytuację, gdy w miksie energetycznym jest więcej odnawialnych źródeł energii – i przechowywanie zaoszczędzonej energii do wykorzystania później. Baterię można wykorzystać na wiele sposobów, poczynając od doładowania roweru elektrycznego w czasie podróży, po podłączenie kuchenki turystycznej na świeżym powietrzu podczas weekendowego biwaku. Można nią nawet zasilać dom podczas godzin szczytu, gdy obowiązują najdroższe taryfy na energię elektryczną. A co najważniejsze – zgromadzoną w baterii energią można podzielić się z innymi użytkownikami kompatybilnych z naszym modelem samochodów Volvo. Stan naładowania naszego akumulatora przestaje być przeszkodą na dłuższych trasach. A dodatkowo – może stanowić zaczątek nowych znajomości opartych o rozładowane ogniwa…

Volvo EX90. Volvo Firma Karlik
Poznańska premiera Volvo EX90 w Showroomie Volvo Firma Karlik w Starym Browarze

Bezpieczny pasażer

Co roku w miesiącach letnich policja apeluje, aby nie pozostawiać w zamkniętym samochodzie w czasie upałów małych dzieci ani zwierząt. Nawet jeśli chcemy tylko „wyskoczyć na minutkę do sklepu”. Pod wpływem upału i operujących promieni słonecznych wystarczy zaledwie kilka minut, aby temperatura wewnątrz auta sięgnęła 50, a nawet 60°C! Najnowszy, pierwszy na świecie system radarowy zaimplementowany w Volvo EX90 ma za zadanie upewnić się, że nikt nie zostanie pozostawiony w kabinie samochodu. System zamontowanych w kabinie czujników wykrywa ruch i przy próbie zamknięcia auta po prostu go odblokuje, informując o tym kierowcę stosownym komunikatem na ekranie konsoli środkowej. Gdyby nasz pasażer pozostał jednak w aucie, system wykrywszy ruch, samoistnie uruchomi system klimatyzacji, starając się poprawić jego komfort. Może to pomóc obniżyć ryzyko hipotermii lub udaru cieplnego.

Zagrajmy w grę!

Innowacyjność marki Volvo w ogromnej mierze opiera się na technologicznych osiągnięciach. Czy nowe Volvo EX90 jest zaczątkiem rozmowy o samochodach w pełni autonomicznych? Bez wątpienia zastosowane w nim systemy i rozwiązania zbliżają nas do tej wizji. Wizji, w której po jeździe samochodem autonomicznym, zamiast odpoczywać po wyczerpującej podróży, z przyjemnością zasiądziemy do pokonywania kolejnego poziomu nomen omen, innego szwedzkiego wkładu w cywilizację – gry Candy Crash Saga.

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
Volvo EX90. Volvo Firma Karlik
REKLAMA
REKLAMA

Track Day Karlik – szkolenia dla miłośników jednośladów

Artykuł przeczytasz w: 2 min.

Boom na jednoślady ma się u nas coraz lepiej. Rosnącej popularności na motocykle sprzyjają zmiany klimatyczne w naszej szerokości geograficznej, poprawiająca się infrastruktura drogowa czy nawet sam ustawodawca, dopuszczający możliwość poruszania się motocyklami i skuterami o pojemności do 125 cm3 na prawo jazdy kategorii B. Niestety wraz z rosnącą ilością motocyklistów, wypadki z ich udziałem są wciąż na szczycie niechlubnego rankingu od wczesnej wiosny do późnej jesieni.

By zminimalizować ryzyko zagrożeń dla motocyklistów, firma Karlik Motocykle – poznański dealer marek Honda, Kawasaki i MV Agusta ruszyła z cyklem szkoleń dla miłośników wszystkich typów dwóch kółek. Dzięki kadrze profesjonalnych instruktorów – doświadczonych zawodników oraz trenerów jazdy motocyklem, każdy świadomie i odpowiedzialni podchodzący do swojej pasji może w bezpiecznych warunkach doskonalić swoje umiejętności. Szkolenia odbywające się na Torze Poznań, podnoszą nie tylko umiejętności z jazdy torowej, offroadowej czy skuterowej, ale przede wszystkim uczą dobrych nawyków i zachowań, które przełożą się w trakcie codziennej jazdy.

Zapraszamy do odwiedzenia strony organizatora – każdy, zarówno początkujący, doświadczony, jak i ci którzy dopiero chcieliby rozpocząć przygodę z jednośladami, znajdzie tam szkolenie dla siebie.

www.trackdaykarlik.pl

Poznański prestiż

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Joanna Scheuring-Wielgus | Chcę nowoczesnej Polski w zjednoczonej Europie

Artykuł przeczytasz w: 13 min.
Joanna Scheuring - Wielgus

Polityczka, działaczka samorządowa i społeczna, która swoją karierę rozpoczynała jako manager kultury. Dziś jest wiceministrą kultury i liderką listy lewicy z województwa wielkopolskiego do Parlamentu Europejskiego. O wyzwaniach stojących przed Europą, sytuacji kobiet w Polsce, planach na siebie w Brukseli, ale także o modzie i o tym, co jej się podoba w Poznaniu opowiada Joanna Scheuring-Wielgus. 

Rozmawiają: Anna Bowsza oraz Alicja Kulbicka 

Zdjęcia: Materiały prywatne J.Sz.-W.

Anna Bowsza: Pełnisz dzisiaj funkcję wiceministry kultury. Dlaczego Ministerstwo Kultury jest Ci tak bliskie? 

JOANNA SCHEURING-WIELGUS: Przed wejściem do polityki zawodowo zajmowałam się kulturą, więc objęcie stanowiska ministry w tym resorcie było dla mnie czymś zupełnie naturalnym. Współpracowałam przez lata z ministerstwem z tej drugiej strony jako managerka artystów, producentka spektakli, koncertów czy wystaw, więc teraz uzupełniam swoją wiedzę i doświadczenie o ten obszar działania, ale z tej drugiej strony, czyli rządowy. 

Alicja Kulbicka: A jednak zdecydowałaś się na kandydowanie w wyborach do Parlamentu Europejskiego…

Wybory do europarlamentu są niezwykle ważne. Szczególnie te, które przed nami. Widzisz przecież, co się dzieje: wojna w Ukrainie, w strefie gazy, wzrost radykalnych nastrojów na całym świecie, wielka niewiadoma wyborów w Stanach Zjednoczonych, dojście do władzy w Europie proputinowskich ugrupowań. Czuć w powietrzu niepokój i lęk przed światowym konfliktem. Wyobraź sobie, co by się teraz działo w Polsce jakbyśmy nie byli w UE czy w sojuszu natowskim? Dlatego ważne jest to, aby w tej kadencji PE znaleźli się reprezentanci z Polski, którzy są skuteczni, odważni i silni. Ci, którzy zadbają zarówno o silną Polskę w Europie, jak i silną Unię Europejską na świecie. Ja taka jestem. Poza tym moja działalność polityczna to walka o dobrą przyszłość dla moich dzieci. Może to kolokwialne, ale chcę, aby trójka moich chłopków żyła w spokojnym świecie. 

A.K.: Pochodzisz z Torunia, startujesz z Poznania. Dlaczego?

Wybory do europarlamentu to zupełnie inne wybory niż te parlamentarne czy samorządowe. Wybieramy tylko 53 parlamentarzystów, Polska jest jakby jednym okręgiem, dlatego każda partia wystawia najsilniejsze nazwiska w każdym okręgu.  Mi przypadła Wielkopolska i bardzo się z tego cieszę, bo częściej zdarzało mi się u Was bywać niż w innych regionach Polski. Poza tym moja mama i rodzina od strony dziadka pochodzi z Wielkopolski.

Joanna Scheuring - Wielgus

A.B.: Co Ci się w naszym mieście podoba? 

Jak byłam na studiach to wyjazd do Gdańska czy właśnie do Poznania był dla mnie jak wyjazd do Europy. To z Poznania wyruszałam autokarem na saksy do Londynu, to w Poznaniu mieliśmy pierwsze ogólnopolskie spotkanie ruchów miejskich, z których się wywodzę. Ogólnie Wielkopolska kojarzy mi się od zawsze z estetyką, porządkiem i zaradnością. A najbardziej z Poznania lubię rogale marcińskie!  (śmiech)

A.B.: Czym zamierzasz zająć się w Brukseli? Z jakim programem startujesz?

Bardzo chciałabym kontynuować swoją ministerialną pracę w komisji kultury i mediów. Jest jeszcze mnóstwo do zrobienia, chociażby w kwestii statusu zawodowego artysty czy ubezpieczeń dla ludzi kultury. Ale oczywiście jest mi również bliska kwestia równouprawnienia i praw kobiet. Dlatego chcę wprowadzić Kartę Praw Kobiet Unii Europejskiej, która zagwarantowałaby każdej kobiecie w Europie prawo do legalnej, bezpiecznej, powszechnej opieki aborcyjnej. Ponadto chcę wprowadzenia przez państwa członkowskie regulacji ochronnych dla tych grup kobiet, które są szczególnie narażone na przemoc i wyzysk. A jeśli chodzi o program Lewicy to znajdziesz szczegółowy na naszej stronie lewica2024.eu To nasza wizja Europy i Polski w Europie.

A.K.: Ośmiu na 10 Europejczyków uważa, że te wybory są wyjątkowo ważne w obliczu toczącej się wojny Rosji przeciwko Ukrainie i konfliktu na Bliskim Wschodzie – wynika tak z Eurobarometru, przedwyborczego badania unijnej opinii publicznej. Jeśli te przewidywania się sprawdzą, będzie to oznaczało wzrost o 10 pp. w stosunku do wyborów w 2019 r. w całej Europie. Dlaczego udział w eurowyborach jest tak ważny?

W ogóle głosowanie w jakichkolwiek wyborach to wielki przywilej, który akurat my, kobiety, wywalczyłyśmy 100 lat temu! Głosując – decydujesz. Głosując – masz wpływ. Potem oceniasz i masz prawo wymagać. Dla mnie głosowanie to świąteczny i ważny dzień. Tak jak powiedziałaś, te wybory są szczególnie ważne, bo sytuacja na świecie jest niestabilna i naszym zadaniem jest odsunąć ten trend i wybrać takich ludzi do PE, którzy zagwarantują nam bezpieczeństwo i będą podejmować dobre decyzje dla nas i dla Europy. Silna Europa to silna Polska, nie mam co do tego wątpliwości.

A.K.: 20 lat Polski w Unii Europejskiej. Jesteś przedstawicielką ugrupowania, które Polskę do UE wprowadziło. Pamiętasz ten dzień? 

Oczywiście! Po głosowaniu zrobiliśmy z mężem w naszym ogrodzie imprezę dla znajomych. Bardzo się cieszyłam, bo będąc studentką marzyłam o tym, aby być pełnoprawną obywatelką UE. Irytowało mnie na granicy, że traktują nas, Polaków, jak osoby drugiej kategorii. Tak się czułam, jeżdżąc podczas studiów do Londynu i pracując tam na czarno. Patrząc teraz na Ukrainę, wyobraź sobie, co by było teraz w Polsce, gdyby Lewica nie wprowadziła nas do UE i nie zawiązała sojuszu z NATO? Strach nawet myśleć.

Joanna Scheuring - Wielgus

A.B.: Czy Polacy nadal są euroentuzjastami?

Na szczęście nadal tak, ale widać i słychać ze strony radyklanej prawicy chęć wyprowadzenia Polski z UE. To byłyby kolosalny błąd. Dlatego ważne jest, aby nie dać się zwieść tym populistycznym hasłom. Wystarczy spojrzeć na Wielką Brytanię. Nagonka, manipulacja i kłamstwa doprowadziły do zmiany nastawienia Brytyjczyków, co w efekcie skończyło się Brexitem, którego nikt na serio nie traktował, a się wydarzył. Teraz coraz częściej na Wyspach mówi się o powrocie do wspólnoty europejskiej i słychać żal wśród ludzi, którzy zdecydowanie żałują decyzji o wyjściu z UE. 

A.K.: Jednak dziś po 20 latach bycia częścią europejskiej rodziny, a po ośmiu latach rządzenia w Polsce przez populistów, obserwujemy wzrost nastrojów antyunijnych. Sporo mówi się o „narzucaniu nam prawa” przez unijnych biurokratów, rolnicy protestują przeciwko Zielonemu Ładowi, pasjonaci motoryzacji sceptycznie podchodzą do zapowiedzianej elektromobilności, ostatnią zmianą, która dotknęła konsumentów są… plastikowe nakrętki przytwierdzone na stałe do butelek. I choć te zmiany zapewne istotne z punktu widzenia zmian klimatycznych są tym, co powinno stanowić priorytet. Czy właśnie nie działania „nakazowe” są tym, co nas od Unii odpycha? 

Zacznijmy od tego, dlaczego stworzono Zielony Ład? Wszyscy chcemy oddychać czystym powietrzem, jeść zdrową żywność bez chemii. Chcemy, aby woda płynęła w kranach, a nie była luksusem. Takie były cele Zielonego Ładu. I tych celów będę broniła. Jednak nie wszystko poszło tak jak powinno. Zabrakło odpowiedniej komunikacji. Zabrakło rozmowy z rolnikami, ale to kamyczek do ogródka komisarza Wojciechowskiego z PiS. Uważam, że niektóre decyzje wymagają ponownego przemyślenia. Mam na myśli chociażby zakaz rejestracji samochodów spalinowych po 2035 r. Trzeba wspierać elektromobilność, ale chyba nie poprzez zakazy.  Dlatego jako Lewica opowiadamy się za zrobieniem kroku wstecz w sprawie tej regulacji. Trzeba rozwiać społeczne obawy ludzi czy za 11 lat będą mogli jeździć samochodem. Będą mogli. Ważne jest też, aby rozwijać transport publiczny, który jest dla wszystkich. Są na to środki z KPO. W Polsce 13 mln ludzi jest wykluczonych komunikacyjnie. Europa powinna być o korzyściach, nie o zakazach.

A.K.: Jak widzisz Unię Europejską w perspektywie 5-10 lat? 

Marzę o Europie silnej i zjednoczonej. UE to dla mnie nie tylko zbiór państw, to nie tylko walka mocarstw, dyplomacja i spotkania na szczycie. UE to przede wszystkim człowiek, jego codzienność i jego potrzeby. Dziś potrzebujemy zmiany działania Unii tak, by korzyści z naszej wspólnoty płynęły bezpośrednio do nas i naszych najbliższych. Zbyt często politycy skupiają się na wielkich regulacjach, a zbyt rzadko myślą o tym, aby zapewnić zielony skwer w naszej okolicy, dostępny żłobek czy nowe mieszkanie na start dla młodych. O tym powinna być Europa, o tym powinna być Unia, o tym powinna być nowoczesna Polska w zjednoczonej Europie. Takiej Polski w Europie chcę ja i Lewica. Jednocześnie rozumiem, że UE potrzebuje korekty. Czas, by stała się instytucją bliższą naszym codziennym sprawom. Mniej spotkań na szczycie czy za zamkniętymi drzwiami, a więcej przejrzystości i demokracji.

A.K.: Jesteś socjolożką, z racji wyuczonego zawodu myślę, że widzisz szerzej niż inni zachodzące w Polsce zmiany. Czy polskie społeczeństwo się liberalizuje i staje się coraz bardziej tolerancyjne?

Zdecydowanie. Polskie społeczeństwo jest bardziej liberalne niż politycy, których potem to społeczeństwo wybiera. Bardzo dobrze to widać chociażby na przykładzie zmiany stanowiska dotyczącego liberalizacji prawa aborcyjnego. W 2016 roku, jak odbywały się pierwsze protesty, zwolenników takiego prawa było około 30%, teraz te wyniki dochodzą często do 80%. Zmienia się również w ekspresowym tempie nasz stosunek do kościoła. Pustoszeją świątynie, młodzież wypisuje się z lekcji religii, ludzie rezygnują ze ślubów kościelnych i coraz mniej osób przyjmuje księdza na tzw. kolędzie. Niektóre badania plasują Polskę na pierwszym miejscu wśród najszybciej laicyzujących się krajów świata. To zasługa samego kościoła, który po 1989 r. próbował układać się z różnymi rządami, ale ostatnich osiem lat jest jednak pod tym względem wyjątkowych. Nie wspomnę już o przestępstwach i nadużyciach w kościele, o których dowiadujemy się bardzo często. 

Joanna Scheruing - Wielgus, Robert Biedroń i Krzysztof Śmiszek na Marszu Równości

A.K.: Jak z Twojej perspektywy wygląda sytuacja kobiet w Polsce? Jesteś wiceprzewodniczącą Nowej Lewicy, partii, której dobro kobiet leży bardzo na sercu. Startujesz do Parlamentu Europejskiego z Poznania, który jest raczej miastem liberalnym i otwartym. Jednak Polska to nie tylko duże miasta… 

No właśnie. Dobrze, że zwracasz na to uwagę, bo my na lewicy z naszymi postulatami kobiecymi zwracamy się właśnie do tych, którzy są pozostawieni sami sobie, są w tyle. Standardowo jak jesteś z miasta, to masz więcej możliwości, jak dobrze zarabiasz to stać cię na więcej, jak nie jesteś samotna, jest ci łatwiej. Gdy porównamy opiekę państwa dla Polek do opieki dla kobiet w innych krajach, to Polki są na szarym końcu: mamy najbardziej restrykcyjne prawo aborcyjne, nie mamy bezpłatnych tablet antykoncepcyjnych, opieki okołoporodowej, w szpitalach lekarz może odmówić ci zabiegu, bo powołuje się na klauzulę sumienia, jak zostaniesz zgwałcona, to chroni się sprawcę, a kobiecie sugeruje się, że prowokowała wyglądem. Jest mnóstwo do zmiany nie tylko w prawie, ale przede wszystkim w głowach konserwatywnych polityków, dla których kobieta to często nadal „słaba istota”, którą muszą się zaopiekować. 

A.K.: Czy bycie kobietą pomaga czy przeszkadza w polityce? Mierzysz się z seksizmem? 

To zależy. Na pewno kobiet powinno być zdecydowanie więcej w polityce. W polskim parlamencie jest nas teraz 29%, więc nawet nie zbliżamy się do połowy reprezentacji. Dlatego zachęcam kobiety do angażowania się w życie społeczne i polityczne na różnych szczeblach. Bo kto ma zadbać o nasze interesy jak nie my same? A jak pytasz mnie o seksizm w polityce, to powiem ci, że on jest nadal powszechny; jest wszechobecny, nie tylko w polityce. Nadal niestety jest mnóstwo stereotypów związanych z kobietami. Dużo pracy przed nami.

A.B.: Czy czujesz, że na sejmowych korytarzach musisz udowadniać, że bycie kobietą nie oznacza mniejszych kompetencji? 

Nadal tak. Od 2018 roku rozkładam na czynniki pierwsze kwestie przestępstw w polskim kościele. Gdy o tym mówię, podając fakty, słyszę, że atakuję kościół i że jestem kontrowersyjna. Gdy mówię o świeckim państwie, słyszę, że jestem radykalna. Gdy mówi to samo jakiś polityk czy ksiądz, opinia jest taka, że mówi to mąż stanu, jemu po prostu wolno. Ale zaznaczanie mniejszych kompetencji odbywa się nawet w tak wydawałoby się błahej sprawie jak przedstawianie polityczek. Często słyszę: Poseł Krzysztof i nasza Joasia…

A.B.: To nieco z innej beczki. Czy polityczki w Polsce są dobrze ubrane? 

To naprawdę zależy, bo mamy różne gusta, ale to czego nie rozumiem i to, co mi się zdecydowanie nie podoba to „przebieranie się” za polityczkę. Często wygląda to bardzo sztucznie i widać, że ta osoba czuje się w tym ubiorze po prostu niewygodnie. Uważam, że niezależnie od tego, kim jesteśmy i co robimy, powinniśmy być po prostu sobą. 

A.B.: Twoje stylizacje są zawsze perfekcyjne. Dobrze skrojona marynarka, świetna fryzura i makijaż. Lubisz modę?

Zawsze lubiłam modę i śledziłam nowinki, ale nigdy nie kupowałam rzeczy tylko dlatego, że są modne. Nie kupowałam też nigdy rzeczy, na które mnie nie stać. Wolę mniej niż więcej i nigdy za wszelką cenę. Ale mam od lat swojego ulubionego fryzjera Tomka, który tnie włosy brzytwą. Dbam o siebie, ćwiczę na siłowni. Wychodzę z założenia, że nawet świetny ciuch czy makijaż nie ukryje niezdrowego ciała. Zdrowe ciało to zdrowa dusza i wtedy wystarczą trampki, dżinsy i biały T-shirt. 

A.B.: Jak dobierasz stylizacje? Masz kogoś do pomocy czy zdajesz się na swoje wyczucie stylu?

Odkąd pamiętam zawsze zakładam na siebie to, co ja chcę włożyć, a nie to, w czym chcą mnie widzieć inni. Czasami wbrew trendom, modom czy upodobaniom innych. Ja po prostu nie lubię jak mi ktoś coś narzuca. Zawsze na końcu to ja podejmuję decyzję zarówno w co się ubiorę, jak i co zrobię. Moja mama kiedyś mi powiedziała, że ja od dziecka zawsze taka byłam. (śmiech) Z wiekiem stawiam zdecydowanie na wygodę, więc świadomie zrezygnowałam ze szpilek w sejmie na rzecz płaskich butów. Żadnych ciężkich torebek na ramię, tylko wygodny plecak. 

A.B.: Masz swoje „guru modowe”?

Nie mam jednego guru modowego, ale moją miłością wielką jest wszystko, co brytyjskie. Dlatego zawsze z uwagą obserwowałam Vivienne Westwood, ale i Katharine Hamnett, projektantkę znaną ze swoich politycznych T-shirtow, które uwielbiam. Lubię też Francuzkę Isabel Marant czy ciuchy sportowe od Stelli McCartney. Podoba mi się również styl Charlotte Gainsbourg czy Patti Smith. Jak widzisz kino i muzyka są dla mnie największą inspiracją, jeśli chodzi o to jak się noszę.  

Już dziś (03.06.) zapraszamy na wyjątkowe spotkanie z Joanną Schering – Wielgus

ul. Młyńska 12

godz. 18:00

Wstęp wolny

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
Anna Bowsza

Anna Bowsza

REKLAMA
REKLAMA
Joanna Scheuring - Wielgus
REKLAMA
REKLAMA

Flota od Toyoty Bońkowscy– idealny wybór dla Twojej firmy

Artykuł przeczytasz w: 8 min.
Toyota Bońkowscy zespół flotowy

Współcześnie przedsiębiorstwa, starając się utrzymać konkurencyjność na rynku, coraz częściej zwracają uwagę na efektywność swojej floty samochodowej. W obliczu tego wyzwania, decyzja o wyborze lokalnego dealera samochodów może okazać się kluczowa dla sukcesu operacyjnego. Dlaczego więc warto zdecydować się na współpracę z Toyotą Bońkowscy?

Tekst: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Bogusz Kluz, materiały własne Toyota Bońkowscy

Wybór lokalnego dealera samochodów ma wpływ na rozwój lokalnej gospodarki. Wspierając lokalne przedsiębiorstwa, nie tylko pomagamy w budowaniu silnej społeczności biznesowej, ale także przyczyniamy się do tworzenia miejsc pracy i wzrostu gospodarczego w naszym regionie. Lokalni dealerzy często także angażują się w różnorodne inicjatywy społeczne i charytatywne, co dodatkowo umacnia ich pozycję jako partnerów biznesowycah. – Jesteśmy firmą wywodzącą się z rynku poznańskiego i mającą tu siedzibę. Cieszyliśmy się, że możemy nawiązać współpracę z dealerem również działającym lokalnie na tym rynku. Mieliśmy świadomość, że korzystając z dealera lokalnego, sprawniejsza będzie w przyszłości opieka serwisowa – mówi Anna Elsner, kierownik administracji w firmie Spar.

Przede wszystkim człowiek

Ale nie tylko serwis decyduje o wyborze dealera, który kompleksowo obsłuży naszą flotę. Lokalne firmy często mają świadomość, że ich sukces zależy od zadowolenia klientów i dlatego podejmują wszelkie starania, by sprostać ich oczekiwaniom. Indywidualne podejście, bliska współpraca i gotowość do rozwiązania wszelkich problemów to cechy, które wyróżniają Toyotę Bońkowscy. – Z aut marki Toyota korzystamy już od dłuższego czasu. Specyfika działalności naszej firmy powoduje, że flota samochodów nie jest duża, ale w zasadzie od początku, gdy w firmie zaczęły się pojawiać samochody osobowe, zapadła decyzja, że w miarę możliwości będą to auta marki Toyota. Natomiast z dealerem Toyota Bońkowscy nawiązaliśmy współpracę stosunkowo niedawno – mówi Rafał Magnuszewski, specjalista ds. transportu w firmie Labo Print SA. I dodaje – a wynikało to przede wszystkim z bardzo dobrej jakości obsługi. Podobne spostrzeżenia ma Anna Elsner – Na wybór dealera wpłynęła łatwość w nawiązaniu kontaktu z osobą odpowiedzialną za dokonywanie zamówień, jego zaangażowanie w procesie wyboru modeli, wyposażenia, zamawiania i wydawania pojazdów. To były też godziny negocjacji cen i pozyskiwania najlepszej dla naszej organizacji oferty. Mieliśmy już doświadczenie posiadania we flocie pierwszych modeli Toyot, więc korzystając z serwisów przy przeglądach, budowaliśmy sobie opinie o dealerach. Efekt tych obserwacji? – Najlepsze spostrzeżenia dotyczyły właśnie Toyoty Bońkowscy zlokalizowanej w Komornikach oraz w Sadach – konkluduje Anna Elsner.

Toyota Bońkowscy zespół flotowy

Spersonalizowanie podejście do klienta

Flota samochodowa to kluczowy element wielu przedsiębiorstw. Współpraca z Toyotą Bońkowscy oznacza szybszy i bardziej elastyczny dostęp do usług. – Dealer był bardzo pomocny w okresie, gdy przygotowywaliśmy dla zarządu propozycje dotyczące wyboru samochodów na kolejny okres – zaznacza Anna Elsner. – Dzieliliśmy się spostrzeżeniami dotyczącymi eksploatacji pojazdów różnych marek, porównywaliśmy wyniki np. rzeczywistego spalania z zapisami katalogowymi. Dealer udostępniał na etapie wyboru modeli samochody do testów i mogliśmy sami przekonać się jak skonfigurować samochód, aby był idealnym narzędziem pracy w naszej firmie.

Kiedy niemożliwe staje się możliwe

Wybór właściwego dealera, który pomoże przy wyborze i zakupie samochodów flotowych to w perspektywie czasu ogromna wartość dla firmy. Profesjonalny zespół Toyoty Bońkowscy doradza w zakresie wyboru optymalnego finansowania, udostępnia samochody do jazd próbnych, umożliwia wynajem krótko- i długoterminowy, oferuje opiekę posprzedażową, a także świadczy pełen zakres obsługi serwisowej i blacharsko-lakierniczej. – Obsługa serwisowa świadczona w salonach Toyota Bońkowscy utrzymuje się na wysokim poziomie. Serwis sam kontaktuje się ze mną jako administratorem floty, aby przypomnieć o przeglądach, dopytać o potrzeby, poinformować o kampaniach serwisowych czy znaleźć czasem wolny termin przyjęcia do serwisu nawet, gdy wydaje się to już niemożliwe – mówi z uśmiechem Anna Elsner. A Rafał Magnuszewski dodaje – podczas ostatnich zakupów wysłałem zapytania do kilku dealerów. U jednego mogłem liczyć na pełne wsparcie, u innego nie mogłem „doprosić się” przedstawienia oferty. Nie trudno zgadnąć, gdzie finalizowałem zakupy.

Toyota Bońkowscy zespół flotowy

Zielony skok w przyszłość

Dziś coraz więcej przedsiębiorstw przy zakupie floty samochodowej bierze pod uwagę ochronę środowiska. Wdrażanie strategii proekologicznych stało się priorytetem dla wielu firm, które dążą do zmniejszenia negatywnego wpływu swojej działalności na środowisko naturalne. W ramach tych działań, wybór samochodów o niskiej emisji spalin, takich jak samochody hybrydowe lub elektryczne, staje się coraz bardziej popularny. Ten cel przyświecał także ogólnopolskiemu liderowi sklepów typu convenience – sieci sklepów Żabka, która na swojego partnera w wyborze floty wybrała właśnie Toyotę Bońkowscy. – Konsekwentnie realizujemy plan dekarbonizacji naszej floty zarówno wśród aut dostawczych, jak i aut osobowych. 500 nowych samochodów hybrydowych to nasz kolejny krok mający na celu ochronę środowiska i zmniejszenie śladu węglowego w miastach oraz w regionach szczególnie narażonych na zanieczyszczenia powietrza. Współpraca z Toyotą Bońkowscy jest kolejnym efektywnym partnerstwem pokazującym jak regionalnie możemy uzyskać efekt synergii, by wspólnie przeciwdziałać zmianom klimatu – mówi Adam Manikowski, Wiceprezes Zarządu Grupy Żabka, Dyrektor Zarządzający Żabka Polska. Także firma Spar nie pozostaje obojętna na ekologiczne wyzwania współczesnego świata. – Od 2020 r. do swojej floty wprowadziliśmy samochody z silnikami hybrydowymi, rezygnując świadomie z pojazdów z silnikami benzynowymi – mówi Anna Elsner. – Zoptymalizowaliśmy również ilość floty, do wielkości wymaganej naszą pracą i obowiązkami. Dało nam to znaczną oszczędność, a silniki hybrydowe przyczyniły się do zmniejszenia zużywanego paliwa oraz zmniejszenia emisji CO2. To nasza cegiełka włożona w ochronę środowiska. Jesteśmy związani z marką Toyota, która w swych działaniach chce zredukować do zera swój negatywny wpływ na środowisko naturalne – dodaje.
W 2023 roku Toyota ustanowiła kolejny rekord sprzedaży hybryd na poziomie 70 303 aut. Jest to wynik o prawie 20 000 aut lepszy niż rok wcześniej, co oznacza wzrost o 37 proc. – Dziś klient flotowy, przy wyborze samochodów do firmy zwraca uwagę na ekologię i niższą emisję CO2 – zauważa Witek Talarczyk, ekspert ds. floty w Toyota Bońkowscy. – To szczególnie dotyczy dużych korporacji, które chcąc zadbać o ślad węglowy, zwracają uwagę na poziom emisji CO2. Dla Żabka Polska ten argument był jednym z kluczowych, dlatego postawili właśnie na samochody hybrydowe. Toyota ma największe doświadczenie w produkcji hybryd, stąd ich wybór padł właśnie na naszą markę. – 90 proc. aut flotowych przez nas sprzedawanych stanową przyjazne środowisku hybrydy – reasumuje.

Toyota Bońkowscy zespół flotowy

Jak wybierać, to najlepszych!

W 2023 roku Toyota Bońkowscy podczas 14 edycji Kongresu Dealerów została ogłoszona zwycięzcą w kategorii Dealer Flotowy. Okazała się bezkonkurencyjna na rynku sprzedaży w Polsce. Duże wrażenie robi suma sprzedanych samochodów flotowych w całej Grupie – jest to ponad 2800 sztuk, a sama Toyota Bońkowscy ma ich na swoim koncie 2000. – Na ten sukces składa się wiele czynników. Kadra pracownicza, którą wyróżnia profesjonalizm i wyjątkowe podejście do każdego Klienta odgrywa tu kluczową rolę. – mówi Magdalena Stefaniak, kierownik działu floty w Toyota Bońkowscy – Najważniejszy zatem jest człowiek. To wartość, w którą jako organizacja, wierzymy najsilniej. Naszą siłą są ludzie, którzy z wiarą i ufnością każdego dnia robią to, co kochają. W zamian otrzymujemy dokładnie to samo – uwagę i szacunek naszych biznesowych partnerów i właśnie w tym upatrujemy największy sukces zdobytego wyróżnienia – puentuje. A najlepszą rekomendacją są opinie zadowolonych Klientów. – Niewątpliwie dealer Toyota Bońkowscy nie pozwala „zapomnieć” o sobie – pozostajemy w kontakcie, a co jakiś czas otrzymuję od nich również zaproszenia na organizowane przez Toyota Bońkowscy wydarzenia. Nasza współpraca układa się na tyle dobrze, że wysoce prawdopodobne jest, że gdy będziemy potrzebowali zakupić kolejne auta dla naszej floty, to będą to Toyoty zakupione również w Toyota Bońkowscy – podsumowuje Robert Magnuszewski.

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
Toyota Bońkowscy zespół flotowy
REKLAMA
REKLAMA

Nowe Porsche Tycan – jeszcze więcej mocy!

Artykuł przeczytasz w: 6 min.
Porsche Taycan

Kiedy w 2019 roku Porsche zaprezentowało swój pierwszy model samochodu z elektrycznym napędem, wielu miłośników marki sceptycznie podchodziło do tego jak się wówczas wydawało „eksperymentu”. Tymczasem dziś po nieco ponad czterech latach od tej zaskakującej premiery i sprzedaniu ponad 150 tysięcy egzemplarzy tego modelu na całym świecie, producent odświeża gamę modeli Taycan, poprawiając ich wygląd, stronę techniczną i osiągi.

Tekst: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Maciej Sznek, Escargofoto

Większa moc, większy zasięg i lepsze przyspieszenie, a do tego skrócony czas ładowania — to tylko część atutów nowej generacji elektrycznego Porsche Taycana. Projektanci ze Stuttgartu popracowali również nad jeszcze atrakcyjniejszą, ostrzejszą stylistyką i zwiększyli różnicę pomiędzy „zwykłą” wersją a modelami Turbo. Obrazu całości dopełniają jeszcze bogatsze seryjne wyposażenie oraz najnowsza generacja Porsche Driver Experience. W gamie modelowej Porsche zaprezentowało odświeżone modele Taycan, Taycan Cross Turismo, Taycan Sport Turismo i Taycan Turbo S. Te samochody to elektryczne pojazdy, łączące wysoki poziom komfortu podróżowania oraz sportowe osiągi. Szczególnie możliwości odmiany Turbo S mogą imponować – od 0 do 100 km/h w 2,4 sekundy (o 0,4 sekundy szybciej od poprzednika), oraz nawet 691 kilometrów zasięgu na jednym ładowaniu.

Stylistyka

Porsche nie lubi rewolucji w stylistyce. Na zewnątrz nowa generacja Taycana niewiele różni się od poprzednika, ale kilka detali, m.in. nowy przedni pas z bardziej płaskimi reflektorami czy nowe przednie błotniki nie pozostawiają wątpliwości, że mamy do czynienia z kolejną generacją modelu. Nowe reflektory wykorzystują technikę HD Matrix (standard w Turbo, w podstawowej wersji seryjne są reflektory matrycowe) i w nocy wyróżniają się charakterystyczną dla Porsche czteropunktową grafiką. Z kolei logo na tylnym panelu świetlnym ma trójwymiarowy wygląd i po raz pierwszy dostępne jest także w podświetlanej wersji. Do wyboru są także nowe kolory nadwozia, do tej pory w Porsche niespotykane, w tym ciemnozielony Oak Green oraz wrzosowy Provence.

Elektryka i osiągi

Choć zmiany estetyki są tylko kosmetyczne, to modernizacja elektryki – kolosalna. Nowe Porsche Taycan na drodze stało się jeszcze szybsze niż dotychczas. I to w każdej odmianie. Zawdzięcza to przede wszystkim udoskonalonym, mocniejszym i lżejszym silnikom elektrycznym. Prototypami nowego Tycana kierowcy rozwojowi przejechali aż 3,5 miliona kilometrów w różnych miejscach na świecie i w różnych strefach klimatycznych, a wszystko po to, aby zasięg i osiągi były jeszcze lepsze. Podstawowy model Taycana, będzie teraz mógł przejechać do 700 km na jednym ładowaniu, jeśli zostanie wyposażony w większy akumulator Performance Battery Plus, co stanowi postęp o 170 km w porównaniu z poprzednim modelem. Z kolei moc topowego Taycana Turbo S wzrosła do niebotycznych 952 KM, czas przyspieszenia do setki skrócił się do 2,4 s. Maksymalna moc ładowania wynosi teraz 320 kW. W realnym świecie oznacza to dla użytkownika naładowanie od 10 do 80% baterii w zaledwie 18 minut – czyli około cztery minuty szybciej niż w poprzednim modelu. To wszystko przekłada się na większy komfort podróży. Nie tylko możemy cieszyć się lepszą dynamiką, ale przede wszystkim pokonywać dłuższe dystanse na jednym ładowaniu. A i samo ładowanie trwa szybciej. Według szacunków Porsche pokonanie trasy 1247 km ze Stuttgartu do Barcelony pierwszą generacją Taycana wymaga pięciu postojów na ładowanie. Gdy pojedziemy nowym Taycanem, wystarczą trzy, a czas podróży będzie krótszy o 40 minut. Dodatkowo Taycany są teraz standardowo wyposażone w aktywne zawieszenie pneumatyczne, niezależnie sterowane dla każdego koła, ulepszone zarządzanie temperaturą akumulatora, mocniejsze hamowanie z odzyskiem energii (nawet do 400 kW) i nową bardziej wydajną pompą ciepła. Dodatkowo do dyspozycji kierowcy oddano także funkcję „push-to-pass” (w pakiecie Sport Chrono), która za naciśnięciem przycisku ułatwia wyprzedzanie, na 10 sekund, dodając silnikom 70 kW mocy.

Porsche Taycan

Wnętrze

Wewnątrz zoptymalizowano interfejs w obrębie zestawu wskaźników, a także centralnego wyświetlacza i opcjonalnego, umieszczonego po stronie pasażera. Do wyposażenia standardowego dodano przełącznik trybów jazdy przy kierownicy, a także wprowadzono nową dźwignię do zarządzania aktywnymi systemami wsparcia. Nowa funkcja In-Car Video umożliwia strumieniowe przesyłanie wideo na centralny wyświetlacz i ekran pasażera. Z kolei Apple CarPlay bardziej niż do tej pory zintegrowano z wyświetlaczami i funkcjami pojazdu.

Porsche Taycan

Lepsze wyposażenie

Nowe Porsche Taycan, choć lżejsze o 15 kg niż wcześniej, może pochwalić się bogatszym wyposażeniem standardowym. Teraz na pokładzie tego auta znajdziemy m.in.: ParkAssist z kamerą cofania, elektrycznie składane lusterka zewnętrzne z oświetleniem otoczenia, podgrzewane fotele, inteligentny system zarządzania zasięgiem, pompę ciepła z nowym układem chłodzenia, ładowarkę indukcyjną smartfona, elektrycznie sterowane porty ładowania po obu stronach auta, przełącznik trybu jazdy przy kierownicy, wspomaganie układu kierowniczego typu Plus.

Wisienka na torcie

7 minut i 7 sekund. Tyle czasu zabrało nowemu Taycanowi Turbo GT przejechanie Północnej Pętli Toru Nürburgring. To o 26 sekund szybciej niż topowy Taycan Turbo S z pakietem Performance. Z funkcją Launch Control Taycan GT ma 1108 KM! Słownie tysiąc sto osiem koni mechanicznych! Stało się to możliwe dzięki zastosowaniu na tylnej osi falownika, którego materiał półprzewodnikowy to węglik krzemu co zmniejszyło straty przełączania. Poprawiono też wytrzymałość skrzyni biegów, a maksymalny moment obrotowy podniesiono do 1340 Nm. Maksymalna prędkość tego modelu to 305 km/h. Takie wyniki osiągnięto w wersji z pakietem Weissach, który dodatkowo obniża masę samochodu, a za sprawą tylnego skrzydła daje lepszy docisk. Wersja Turbo GT zrzuciła też 75 kilogramów względem standardowego Taycana.

Porsche Taycan

Cena

Rozmawiając o cenach Porsche, nasuwa mi się ulubione powiedzenie prawników „to zależy”. Najdroższym modelem Porsche wszechczasów jest legendarna wyścigówka 917K Le Mans. W 2017 roku na Pebble Beach w Kalifornii samochód ten został sprzedany za niebotyczną sumę 14 milionów dolarów. Ważny jest zatem punkt odniesienia. Taycan dostępny jest w Polsce od 489 tys. zł, Taycan 4S od 558 tys. zł, Taycan Turbo od 809 tys. zł, a Taycan Turbo S od 969 tys. zł. Ceny modeli Cross Turismo zaczynają się od 547 tys. zł (Taycan 4 Cross Turismo), 583 tys. zł (Taycan 4S Cross Turismo), 815 tys. zł (Taycan Turbo Cross Turismo) i 966 tys. zł (Taycan Turbo S Cross Turismo). Dla modeli Sport Turismo przyjęto ceny bazowe – 494 tys. zł (Taycan Sport Turismo), 563 tys. zł (Taycan 4S Sport Turismo), 814 tys. zł (Taycan Turbo Sport Turismo) i 974 tys. zł (Taycan Turbo S Sport Turismo).

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
Porsche Taycan
REKLAMA
REKLAMA

Beata i Mariusz Cieślukowscy | Zamieszkaj na zachwycającym Costa del Sol

Artykuł przeczytasz w: 18 min.
Plano Spain nieruchomości w Hiszpanii Beata Cieślukowska


Oboje pochodzą z Mazur, ich plany zawodowe połączyła stolica Wielkopolski. Tu w Poznaniu wykrystalizował się pomysł na wspólny rodzinny biznes, który był impulsem do zmiany życia o 180 stopni. Beata i Mariusz Cieślukowscy, właściciele PlanoSpain, od lat działają na hiszpańskim rynku nieruchomości. Polecają wybrzeże Costa del Sol, gdzie osiedlili się, rozwijając firmę i spełniając często niełatwe życzenia klientów z najodleglejszych regionów świata.

Rozmawia: Magdalena Ciesielska | Zdjęcia: Maciej Sznek Escargofoto | Makeup Artist: Kiuru Visage | zdjęcia nieruchomości: archiwum prywatne PlanoSpain

Jak zaczęła się Wasza przygoda w branży nieruchomości?

BEATA CIEŚLUKOWSKA: Mówiąc nieskromnie (śmiech), rozpoczęła się ode mnie. Już ponad 15 lat zajmuję się nieruchomościami inwestycyjnymi. W pierwszym etapie mojej pracy zawodowej, tu na poznańskim rynku, pracowałam u największego pośrednika nieruchomości w Polsce – była to firma Home Broker. Wiele kontaktów oraz przyjaźni branżowych mam do teraz właśnie z tego miejsca.
MARIUSZ CIEŚLUKOWSKI: Przez ponad 12 lat zdobywałem doświadczenie w największych światowych bankach, bankowość korporacyjno-inwestycyjna, co dało mi dużą swobodę w poruszaniu się w świecie wielkich liczb oraz projektów budowlano-inwestycyjnych. Obydwoje mieliśmy duże doświadczenie zawodowe i dlatego postanowiliśmy połączyć nasze siły, umiejętności i wiedzę, co klienci w pełni docenili.

Dlaczego właśnie Hiszpania stała się dla Was atrakcyjnym rynkiem nowych inwestycji?

B.C.: Największym impulsem do tego typu poszukiwań był jeden z moich klientów, który miał już wiele zakupionych nieruchomości, za moim pośrednictwem, zarówno w polskich górach, nad Morzem Bałtyckim, jak i na Mazurach, ale zapragnął czegoś więcej, poza granicami kraju. Zainspirował mnie miejscem o wdzięcznej nazwie Marbella na hiszpańskim wybrzeżu Costa del Sol. „Jak Pani znajdzie dla mnie coś ciekawego, to ja tam kupię” – powiedział. Poleciałam więc, zaczęłam szukać, oglądać poszczególne miejsca, aby złożyć korzystną ofertę klientowi. Bardzo mi się tam spodobało, krajobrazy, klimat, pozytywne myślenie i przepięknie położone apartamenty. Znalazłam dla klienta nieruchomość według jego wytycznych i oczekiwań i tak to się zaczęło…
M.C.: Potem lataliśmy już wspólnie, szukając odpowiednich nieruchomości dla innych klientów. Ale – nie ukrywam – że przy dwójce małych dzieci i obowiązkach prywatnych taki układ wylotów biznesowych bardzo nam doskwierał. Zaczęliśmy więc rozważać inne wyjście z tej sytuacji…

Plano Spain nieruchomości w Hiszpanii Beata Cieślukowska
Beata Cieślukowska

Aż zdecydowaliście się na przeprowadzkę na Costa del Sol…

M.C.: Tak, życie nas do tego popchnęło, podsuwając taki scenariusz. (śmiech)
B.C.: Analizując miejsca na południowym wybrzeżu Costa del Sol, nasz wybór padł na piękną słoneczną Marbellę, którą polecam wszystkim. Spakowaliśmy więc swoje rzeczy, zabraliśmy dzieci i rozpoczęliśmy nowy etap naszego życia i wspólnej pracy.

Z takim zapałem i uśmiechem opowiadacie o Waszym nowym miejscu zamieszkania, więc muszę zapytać, czym tak naprawdę uwiodła Was Marbella? Co Was zauroczyło w tym miejscu?

B.C.: Marbella jest bardzo międzynarodowa, na tym terenie mieszają się różne kultury i tradycje.
M.C.: Warto podkreślić, że w Hiszpanii jest ogromna różnica pomiędzy Costa del Sol a innymi wybrzeżami. Zupełnie inne osoby przyjeżdżają na południe Hiszpanii, do Benalmadeny czy właśnie do Marbelli, gdzie mieszkamy. Tu jest też inny klient niż np. w Alicante. Jedno wybrzeże, ale konkretne miejscowości i przebywający tam turyści różnią się od siebie i to znacznie. Marbella ma niską zabudowę i od razu wygląda to bardziej luksusowo. Co chwilę są parki, zielone skwerki, palmy, po prostu przeważa dużo zieleni. Dla ciekawostki – to było pierwsze zagospodarowane wybrzeże w całej Hiszpanii, więc roślinność miała dużo czasu, aby wybujać i wzbogacić swoim pięknem okolicę. Specyfiką Marbelli jest też posiadanie i morza, i gór. Nawet jeśli w Sewilli jest latem 45 st. w cieniu, to u nas – dzięki takiemu idealnemu położeniu – jest zawsze minimum 10 stopni mniej. W ubiegłe lato przeważała temp. 32-33 stopnie, a najwięcej pokazały termometry 36 st. w cieniu. To w Polsce często jest bardziej gorąco. Marbella ma swój mikroklimat – latem nie jest upalnie, a zimą jest przyjemnie ciepło. Ponadto w tym nadmorskim mieście nie znajdzie się tzw. „betonozy”, jaka przeważa w tego typu lokalizacjach, gdzie deweloperzy prześcigają się w stawianiu coraz to wyższych apartamentowców.

Plano Spain nieruchomości w Hiszpanii Beata Cieślukowska
Mariusz Cieślukowski

W PlanoSpain rynek pierwotny przeważa nad wtórnym?

M.C.: Na naszej stronie są również oferty z rynku wtórnego, ale jako PlanoSpain specjalizujemy się w szczególności w rynku pierwotnym. To ponad 80 procent naszej oferty sprzedażowej.
B.C.: Edukujemy też naszych klientów, którzy kontaktują się z nami z zamiarem zakupu nieruchomości na rynku wtórnym. Studzimy ich zapał i często po prostu tłumaczymy, że nie warto… Klient już za sam apartament z rynku wtórnego płaci bardzo dużo, do tego trzeba doliczyć koszty remontu. Ponadto części wspólne tych miejsc z rynku wtórnego są w niskim standardzie. To jest budownictwo np. z lat 2009-2010 lub wcześniejsze, gdzie widać ząb czasu, brak renowacji i remontu klatek, brak odnowy wspólnych basenów. Akustyka w takich miejscach szwankuje, hałasy i odgłosy zza ściany słychać bardzo dobrze, a dodatkowo odgłosy w pionie – ze względu na gorszej jakości wykorzystane materiały budowlane. Naprawdę jest wiele zalet kupna nieruchomości z rynku pierwotnego, do czego szczerze namawiamy.
M.C.: W 2010 roku wiele się zmieniło w hiszpańskim ustawodawstwie, w prawie budowlanym, wzięto pod uwagę normy cieplne, zaczęto stosować lepsze i korzystniejsze dla inwestorów materiały budowlane. Wstawiać wyższej jakości okna, izolować ściany. Rozpoczął się cały proces budowy z większymi benefitami dla kupujących, co w Polsce od wielu lat jest standardem i normą, a w Hiszpanii dopiero zaczęło to kiełkować. Zatem bez namysłu polecamy nieruchomości z rynku pierwotnego. Przede wszystkim korzystna jest cena za nowe mieszkanie, a przy tym plan płatności, który rozłożony jest w czasie. Bo nawet jeśli trzeba wydać 500 tys. Euro, czym innym jest wyjęcie ich dzisiaj i położenie na stół, a czym innym gdy harmonogram płatności jest rozbity na 30 % przy umowie przedwstępnej, a reszta następuje dopiero przy odbiorze kluczy w perspektywie do 1,5 roku. Ponadto kupujący ma wybór, oglądając plany, rzuty apartamentów od dewelopera, czyli kupuje to, co chce, a nie to, co zostało na rynku.

Sprzedaż z rynku pierwotnego odbywa się, gdy jest tylko przysłowiowa dziura w ziemi?

M.C.: Głównie właśnie na tak wczesnym etapie. W Polsce jesteśmy przyzwyczajeni, że jest dużo wybudowanych budynków, mieszkań, które czekają na swoich właścicieli. Nierzadko ceny można jeszcze negocjować u dewelopera. W Marbelli czy innych częściach Costa del Sol na etapie stojących już murów wszystkie mieszkania są wykupione. Zakup rozpoczyna się wraz z wbiciem łopaty w ziemię, czyli właśnie wraz z robieniem przysłowiowej dziury.

W swojej ofercie macie nieruchomości o różnej powierzchni, od mniejszych 50- czy 60-metrowych, przez ponad 100-, 200-, 300-metrowe apartamenty, aż po luksusowe wille np. ponad 1400 metrów kw. Jaka powierzchnia mieszkalna jest najbardziej poszukiwana, jaka jest najbardziej na topie wśród zainteresowanych kupnem?

B.C.: Mały metraż w Hiszpanii oznacza co innego niż w Polsce. 40-, 50-metrowe mieszkanie to swoisty ewenement, czegoś takiego się po prostu nie buduje na rynku hiszpańskim. Standardem przy dwóch sypialniach jest ok. 80 m kw., a przy trzech sypialniach – ok. 130 m kw.
M.C.: Co istotne, w Hiszpanii – podobnie jak w USA – najważniejsza jest ilość sypialni. 60-metrowe mieszkania można na palcach jednej ręki przedstawić w naszej ofercie.
Polacy są przyzwyczajeni zadawać pytanie, „ile za metr kwadratowy?”, a na rynku hiszpańskim funkcjonuje inna wytyczna, czyli liczba sypialni. Cena uzależniona jest od ich ilości, oraz usytuowania apartamentu w danej inwestycji.

Kto jest Waszym głównym klientem?

M.C.: W 90 procentach są to Polacy, ale nie tylko Polacy mieszkający w Polsce, również ci ze Szwecji, z Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych, Kanady. Aktualnie mamy kilku Holendrów zainteresowanych naszymi ofertami. Wchodzimy też na rynek niemiecki, stale poszerzając nasz target.
Podchodzimy do naszej pracy z wielkim profesjonalizmem, a do klientów z ogromnym szacunkiem. Skupiamy się na konkretnym miejscu, jakim jest Costa del Sol – i robimy to najlepiej, jak tylko potrafimy, szukając dla klientów nieruchomości skrojonych pod ich oczekiwania i portfel. Postawiliśmy na wyspecjalizowanie się w tym regionie. To jest podobnie jak z restauracyjnym menu – lepiej mieć w karcie mniej dań, ale dobrej jakości niż szeroką kartę menu z byle jakimi potrawami.
B.C.: I co niezwykle istotne, mamy klientów najczęściej z polecenia. W naszej branży działa stary sposób przekazywania dobrych wiadomości i to nas bardzo cieszy. (śmiech) Miło słuchać pozytywnych opinii i rekomendacji na temat naszej pracy, wiedząc, że marketing tzw. szeptany ma sens.

Czy Polak w Hiszpanii może łatwo otrzymać kredyt?

M.C.: Wielu z naszych klientów, kupując nieruchomość w Hiszpanii, posiłkuje się kredytem, ponieważ jest on zdecydowanie tańszy niż w Polsce. Ja osobiście nadzoruję cały proces związany z ubieganiem się o kredyt, pilnuję wszelkich dokumentów, terminów itp. W PlanoSpain staramy się przeprowadzić tak sprzedaż, aby była ona jak najmniej czasochłonna i stresogenna dla naszego klienta. Do ubiegania się o kredyt potrzebujemy PIT za zaszły rok, zaświadczenie z BIKu i wyciąg z konta przynajmniej z 6 miesięcy.

A jak klient jest zaopiekowany pod kątem prawnym w PlanoSpain?

B.C.: Współpracujemy z wybitną prawniczką, której usług absolutnie nie narzucamy naszym klientom, jedynie rekomendujemy. Klient sam wybiera do jakiej kancelarii prawnej chce się udać. Ze względu na nasze doświadczenie i długoletnią współpracę z czystym sercem polecamy tę właśnie osobę do obsługi kwestii prawnych.
M.C.: Klient musi głównie wybrać apartament, wpłacić zaliczkę, a resztą już zajmujemy się my – osoby do zadań specjalnych. (śmiech) Współpracujemy z doskonałą prawniczką Marią Ruiz Lopez. Ma ona rozeznanie zarówno na rynku polskim, jak i hiszpańskim. I oczywiście świetnie mówi po polsku. Ma licencję prawną na obu rynkach, polskim i hiszpański. Posiada szeroką wiedzę i uprawnienia, doradza klientom, co warto zrobić, jakie są obwarowania prawne, na co warto zwrócić uwagę podczas kupna czy wynajmu itp.

Plano Spain nieruchomości w Hiszpanii Beata Cieślukowska

Klienci kupują hiszpańską nieruchomość najczęściej z myślą o sobie, swojej przyszłości, czy jednak pod wynajem, aby mieć źródło dochodu?

M.C.: To zależy… W zdecydowanej większości klienci kupują apartament, żeby dla nich zarabiał i był lokatą kapitału. To też świetna dywersyfikacja portfela o nieruchomość w walucie Euro. Nie ma co też ukrywać, że w okresie naszej polskiej zimy chcą przyjeżdżać i korzystać z własnego apartamentu.
B.C.: Ponadto widzimy taki trend, że nasi klienci meblują i aranżują mieszkania z myślą o sobie, pod swój gust, więc później jest im szkoda oddawać to wynajmującym. Choć jest określona grupa klientów, którzy od samego początku wiedzą, że zakupiona nieruchomość będzie ich inwestycją pod wynajem. Co bardzo ważne – my jako PlanoSpain również zajmujemy się wynajmem lokali. Wiemy, że większość agencji nieruchomości tego nie robi, my jednak wzięliśmy na swoje barki to zadanie, aby sprostać wymaganiom i oczekiwaniom klientów. Budujemy poprzez to relacje i zaufanie z naszymi partnerami biznesowymi, dając im szerokie spectrum usług i możliwości wyboru. Jestem bardzo dokładna, zatem skrupulatnie doglądam wszystkich detali, które mogą umknąć kupującym. Doradzam też klientom jak urządzić nieruchomość pod wynajem bądź pod odsprzedaż, bo z doświadczenia wiem, co się dobrze sprzedaje, z dużym potencjałem wzrostu cen.

Bierzecie na siebie dużo różnych obowiązków, jak czasowo dajecie radę? Czy Wasza doba trwa więcej niż 24 godziny, jest bardziej elastyczna?

M.C.: Dobre pytanie! (śmiech) Nieustannie poszerzamy nasz zespół, dobieramy zaufane osoby. Aktualnie zatrudniliśmy kolejną osobę, która odciąży nas w temacie najmu.
B.C.: Mamy team, który zajmuje się zarządzaniem nieruchomościami pod wynajem, czyli uzgadnia pracę np. pań sprzątających, wydawania i odbierania kluczy do posesji. Cała logistyka jest przez nas opracowana, co w dużej mierze ułatwia pracę już na innych etapach.

Czyli pomagacie klientom w wynajmie, ale również w odświeżaniu powierzchni mieszkalnej oraz w generalnym remoncie.

M.C.: Tworzymy z naszymi partnerami pakiety pod każdą inwestycję. Prezentujemy klientom zazwyczaj trzy wersje, trzy propozycje umeblowania oraz finalne wykończenie z tapetami, obrazami, dekoracjami wypełniającymi wnętrze. Mamy również pakiety dostosowane dla klientów wynajmujących konkretne mieszkanie, tzn. czajniki, małe AGD, sztućce itd. Dla klienta cały proces jest nieinwazyjny – to my zajmujemy się wszystkim. Klient ma jedynie wybrać lokum i podpisać umowę oraz wpłacić zaliczkę.
B.C.: Jeśli chodzi o wynajem – kiedyś braliśmy apartamenty z rynku, teraz tylko opiekujemy się apartamentami naszych klientów. Mocno się angażujemy, aby zrobić jak najwyższą rentowność dla klientów. Jeśli u nas kupią nieruchomość pod wynajem, to mają pewność, że zajmiemy się wszystkim, co związane z formalnościami i dopracowaniem szczegółów, dopieszczeniem wnętrz. Mamy dużo klientów-golfistów, klientów kulturalnych, na poziomie, którzy u nas wynajmują apartamenty. Są to klienci głównie z polecenia.
M.C.: Nie wynajmujemy brytyjskim imprezowiczom (śmiech), po których trzeba często organizować remont mieszkania. U nas na szczęście ich nie ma.

Costa del Sol czy nasz polski Bałtyk – gdzie nieruchomość można kupić taniej?

M.C.: Naprawdę w Hiszpanii można kupić taniej nieruchomość niż nad Morzem Bałtyckim. Oczywiście, bierzemy pod uwagę lokalizację, okolicę, odległość od linii brzegowej, dodatkowo wyposażenie mieszkania, pomieszczenia wspólne, komórkę lokatorską, miejsca parkingowe – bo to jest w cenie oferty w stanie deweloperskim. Jedynie trzeba wstawić swoje meble i można zamieszkać. Myślę, że na rynku pierwotnym można w Hiszpanii zaoszczędzić nawet ok. 100 tys. Euro, kupując podobną powierzchnię nad wybrzeżem Costa del Sol niż nad Bałtykiem.

Polecacie Costa del Sol, w szczególności Marbellę, ale macie też kompletnie inny kierunek na hiszpańskie wyjazdy…

B.C.: Oprócz wybrzeża Costa del Sol próbujemy zainteresować klientów również atrakcyjnym terenem górskim, idealnym na narty, o czym mało kto wie… Sierra Nevada jest pominięta i mało znana jako górska alternatywa. W okresie tegorocznej Wielkanocy było tam mnóstwo śniegu.
M.C.: Najwyżej położony ośrodek narciarski w Hiszpanii znajduje się w Andaluzji, dwie godziny drogi od Malagi. Jest to pasmo górskie Sierra Nevada z najwyższym szczytem Mulhacen 3478 m n.p.m. Znajduje się tam wiele możliwości dla turystów, zarówno idealnie przygotowane stoki, kolejki linowe, jak i wiele ofert zakwaterowania z niezbędnymi usługami.
B.C.: Jest tam 96 km tras i co najważniejsze, że nie ma kolejek na stokach, jak w innych krajach europejskich.

Wspomnieliście, że macie klientów z różnych stron świata. Każdy z nich ma inny gust, inne upodobania. Od czego zaczynacie rozmowę, aby poznać ich oczekiwania?

M.C.: Jeszcze przed przylotem konkretnego klienta dużo z nim rozmawiamy, zaznajamiamy z rynkiem nieruchomości na Costa del Sol, organizujemy video konferencje.
B.C.: Przygotowujemy zawsze agendę spotkania, zaznaczamy na mapie miejsca, które będziemy oglądać, które chcemy pokazać naszemu klientowi. Staramy się zrobić wywiad/rozeznanie dużo wcześniej przed przylotem klienta na Costa del Sol. Dlatego przekazujemy zdjęcia i krótkie informacje nt. proponowanych przez nas nieruchomości, które na ten moment są idealne dla klienta, spełniają jego oczekiwania.
M.C.: Zależy nam na tym, aby klient był zorientowany w temacie, znał lokalizację, mógł zerknąć sobie na Google Maps, a nieruchomość zawsze się do jego preferencji dobierze. Pokazujemy kilka nieruchomości w jeden dzień, to takie zdrowe podejście i standard, aby nie przeciążyć kupującego informacjami. Choć mieliśmy ostatnio klienta, który koniecznie w jeden dzień chciał obejrzeć aż 12 nieruchomości (śmiech), a potem miał problem z oceną każdej zaprezentowanej lokalizacji.

Czy można Was nazwać butikową agencją nieruchomości?

B.C.: Bez wątpienia tak! Naszym mottem nie jest sprzedaż za wszelką cenę. Sprzedać byle sprzedać i mieć z głowy, wprost przeciwnie – sprzedajemy, aby klient był zadowolony. Aby do nas powrócił, dał dobrą rekomendację wśród rodziny, znajomych i przyjaciół. Tworzymy przyjazną, wręcz rodzinną atmosferę, aby każdy czuł się przez nas dobrze zaopiekowany.
M.C.: Kluczem jest relacja z naszymi klientami. Odbieramy od nich wiadomości i telefony z podziękowaniami. Rekomendują nas dalej, to bardzo budujące i mobilizujące do dalszej pracy.
Polecamy tylko takie lokalizacje, gdzie deweloperzy są przez nas sprawdzeni. Sprzedajemy klientom tam, gdzie też sami kupiliśmy – to jest kolejna nasza wartość dodana do oferty i budująca zaufanie.

Plano Spain nieruchomości w Hiszpanii Beata Cieślukowska
EscargoFoto.pl

Oprócz nieruchomości pasjonujecie się golfem, dziedziną sportu bardzo popularną w Hiszpanii. Czy to kolejny atut wybrzeża Costa del Sol?

B.C.: W ogóle całe wybrzeże Costa del Sol jest zielone dzięki swoim polom golfowym. Jest energetyczne, przyjazne mieszkańcom i turystom. Przepełnione pozytywną energią, duchem optymizmu i chilloutu. Marbella ma swój specyficzny klimat, ma dobrą aurę, można wręcz rzec, że jest tam pewna magia (śmiech), która przyciąga ludzi do tego miejsca, ale i do siebie. Naprawdę ludzie są uśmiechnięci, pogodni, uprzejmi – to dużo pozytywów!
M.C.: Costa del Sol to jest po prostu mekka dla golfistów. Na tak niedużym terenie jest ponad 100 pól golfowych, więc często turyści nazywają go Costa del Golf. (śmiech) Jesteśmy zakochani w tym sporcie. Miłość do golfa staramy się rozpowszechniać w Polsce, organizując wyjątkowe wyjazdy golfowe. Współpracujemy również z polem golfowym Black Water Links w Tarnowie Podgórnym, gdzie jesteśmy partnerem driving range. Byłoby naprawdę dobrze, żeby jak najwięcej osób dowiedziało się, że to nie jest sport dla elit i każdy może grać bez względu na wiek czy możliwości fizyczne.

Reasumując, dlaczego warto inwestować w nieruchomości na Costa del Sol?

M.C.: Jest wiele powodów, ale jeśli mówimy o ekonomicznych, to po pierwsze dywersyfikacja swego majątku, bo jednak polskie PKB stanowi ułamek światowego procenta. Obecnie mamy w Polsce najniższy kurs Euro, co jeszcze bardziej jest korzystne do zakupu nieruchomości w Hiszpanii.
Costa del Sol ze względu na swoje walory ma dwa sezony idealne na wynajem, tzn. jeden letni, który jest w większości regionów, a drugi – zimowy, bo wówczas przyjeżdżają tu golfiści, aby pograć i spędzić miło czas. W tym zimowym okresie na Costa del Sol przybywają naprawdę dziesiątki tysięcy dodatkowych turystów. Na skalę Hiszpanii tego nie ma nigdzie indziej! Zatem jeśli myślimy o dobrym najmie i szybkim zwrocie zainwestowanych pieniędzy, to powinniśmy wybrać to wybrzeże. Na Costa del Sol wynajem trwa bezustannie cały rok, a nie tylko 4 m-ce.
B.C.: Ponadto od kwietnia br. uruchomiono bezpośrednie loty z Poznania do Malagi, co nas ogromnie cieszy! Poznaniacy mogą zatem w krótkim czasie i w bardzo dobrych cenach biletów zmienić otoczenie i wylądować na hiszpańskim wybrzeżu przepełnionym słońcem oraz pozytywną energią do życia.
Costa del Sol to jest bardzo międzynarodowe wybrzeże, więc jeśli zechcemy sprzedać nasz apartament, to w tym regionie mamy nieustannie duże grono zainteresowanych kupnem nieruchomości. Tu kupuje i sprzedaje cały świat.

Magda Ciesielska

Magdalena Ciesielska

redaktor prowadząca
REKLAMA
REKLAMA
Plano Spain nieruchomości w Hiszpanii Beata Cieślukowska
REKLAMA
REKLAMA

Miasto przyszłości okiem Watchera

Artykuł przeczytasz w: 7 min.
Volvo EX30, Noriaki

Miasta to obszary jedne z najbardziej wrażliwych na zmiany klimatu. Są miejscem zamieszkiwania ponad połowy ludności świata, pomimo że zajmują jedynie ok, 3% powierzchni lądowej Ziemi. W sposób znaczący wpływają na środowisko, bo 75% emisji gazów cieplarnianych generowane jest w miastach. I to również w nich boleśnie odczuwamy efekty zjawisk globalnych. Podtopienia, powodzie, susze, wysokie temperatury, silne wiatry, zanieczyszczone powietrze to zjawiska, których doświadczamy każdego roku coraz bardziej dokuczliwie. Jak więc budować miasta zdrowe, bogate przyrodniczo, przyjazne i interesujące dla mieszkańców, a nade wszystko zeroemisyjne?

tekst: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Volvo Firma Karlik, Flickr, domena publiczna

Miasta przyszłości stają w obliczu nieustannych wyzwań związanych z ekologią, mobilnością i kreatywnością przestrzenną przyjazną mieszkańcom. „Muszą być projektowane i budowane tak, by zużywać możliwie mało energii i wytwarzać jak najmniej odpadów. Energia ma pochodzić wyłącznie z odnawialnych źródeł, z możliwością magazynowania. Odpady powinny być w całości przetwarzane, a transport zeroemisyjny. I to wszystko musi być urządzone tak, żeby było nas stać na życie w takim mieście” – to głos ekspertów wybrzmiewający podczas Polskiego Kongresu Przedsiębiorczości. Brzmi utopijnie?

Nowe, stare rozwiązania

W ciągu ostatniej dekady, elektryczne samochody zyskały na popularności, a ich rola w kształtowaniu przyszłości transportu miejskiego jest nie do przecenienia. Zasilane energią elektryczną pojazdy te emitują znacznie mniej szkodliwych substancji niż ich odpowiedniki spalinowe, przyczyniając się do poprawy jakości powietrza i zmniejszenia emisji gazów cieplarnianych. Jednak napotykają też na opór, nasuwając pytania o bezpieczeństwo, rzeczywistą dbałość o ekologię, zasięg czy brak infrastruktury. A przecież w historii motoryzacji nie są niczym nowym. Andrzej Zieliński w książce „Samochody osobowe. Dzieje rozwoju” pisze, że jednym z pionierów elektrycznych samochodów był Thomas Devenport. Ten Amerykanin szkockiego pochodzenia już w 1834 roku zbudował powóz, który czerpał energię z baterii galwanicznej Volty. Pierwsze sprawnie działające auto elektryczne powstało w 1882 roku, a skonstruowali je Percy i Ayton. Wykorzystywane do zasilania trójkołowca baterie ważyły około 45 kg. Do najważniejszych walorów z punktu widzenia użytkownika należały cicha praca oraz łatwość prowadzenia. Nie bez znaczenia była także dobra dynamika pojazdów elektrycznych. Brzmi znajomo?

Detroit Electric car charging

Street art – sztuka zaangażowana

Jak świat długi i szeroki ludzie przyozdabiali malunkami ściany jaskiń, domów, murów. Stanowiły one komunikat ostrzegawczy, informacyjny czy estetyczny. Dziś różnorodne formy sztuki ulicznej stały się częścią współczesnego krajobrazu miejskiego, nierzadko ewoluując w formę społecznego komunikatu. Dziś murale street artu nie tylko zdobią ściany, ale również niosą ze sobą silne przesłanie społeczne. Artystyczne protesty, manifestacje równości czy nawet komentarze polityczne stają się integralną częścią ruchu street artu. To forma sztuki, która walczy o zmiany i skupia uwagę na problemach społecznych. Odważne, często kontrowersyjne prace Banksy’ego stanowiące komentarz społeczno-polityczny spowodowały, że stał się on dzisiaj jednym z najbardziej wpływowych artystów na świecie. A jego sztuka dzięki inkluzywności porusza globalną publiczność, a on sam często stawia pytania o przyszłość świata. Jego prace – przedstawiające postaci ludzkie, zwierzęta oraz różnorodne symbole w sposób wyrazisty i niezwykle sugestywny – mają potencjał do inspiracji i pobudzenia debaty na ważne tematy dotyczące nierówności społecznej, przemocy czy bezprawia. Czy zatem street art może stać się ważnym głosem w debacie na temat globalnego ocieplenia? Mural Banksy’ego w pobliżu Oval Bridge w Camden Town w północnym Londynie. Prześmiewczy, na wpół zatopiony w wodzie napis brzmi: „Nie wierzę w globalne ocieplenie”.

BANKSY I DONT BELIEVE IN GLOBAL WARMING

Nietypowy mariaż

W odpowiedzi na wyzwania stojące przed współczesnym światem, elektryczne samochody oraz sztuka uliczna, stają się ważnymi elementami transformacji miejskiej. I choć pozornie te dwa faktory nie mają ze sobą styku, marka Volvo udowadnia, że jest inaczej. Aby oswoić i przybliżyć temat elektryfikacji Volvo Firma Karlik połączyła siły ze światem street artu. Owocem współpracy jest unikatowa grafika stworzona dla modelu Volvo EX30, którą zaprojektował poznański street artowiec Noriaki. Samochód zyskał bogatą paletę barw oraz wyraziste detale, co z pewnością przyciąga uwagę. Najbardziej charakterystycznym elementem grafiki jest postać Watchera, który napędza elektryfikację i przygląda się zmianom, jakie zachodzą w motoryzacji. Watcher to postać, która jest motywem przewodnim w twórczości Noriakiego, z głową w kształcie jednego, podłużnego oka, która patrzy, obserwuje, zawsze jednak budzi pozytywne emocje, a można ją spotkać w różnych miejskich przestrzeniach Poznania. I która poznaniakom jest dobrze znana. – Głównym celem projektu było przyciągnięcie uwagi widza poprzez unikatową estetykę. Zależało mi, aby wyróżnić się poprzez futurystyczny design, inspirowany liniami Volvo EX30. Samochód miał być nie tylko źródłem podziwu, lecz także emanować nietuzinkowością. Zazwyczaj preferuję pracę w monochromatycznej palecie, korzystając z kolorów czarno-białych. Jednakże w przypadku tego projektu postanowiłem pójść zupełnie inną drogą, eksponując potęgę kolorów i elektryfikacji, gdyż widzę przyszłość malującą się właśnie w barwach. Na projekcie znalazły się symboliczne elektryczne wtyczki oraz błyskawice, które mają za zadanie podkreślić iskrzący, dynamiczny charakter samochodu – opowiada Noriaki.

Oswoić nieznane

„Jedyną stałą rzeczą w życiu jest zmiana”. Aktualność tej maksymy Heraklita z Efezu jest uderzająca jak nigdy za naszego życia. Ale de facto nie jest niczym wyjątkowym w skali świata. Ten nieustannie się zmienia, co wymaga od nas nie tylko sprawnego odnotowania, ale także zdolności do adaptacji. Tylko w ciągu ostatnich lat obserwujemy rozwój nowych technologii, medycyny, gospodarki, turystyki i nanotechnologii. Cyfryzacja towarzyszy nam na każdym kroku. Otaczamy się danymi i zmiennymi, które wymagają od nas obserwowania, wnioskowania i elastyczności. Jednym zdaniem funkcjonujemy w świecie zmienności, niepewności, złożoności i niejednoznaczności. Taki świat wymaga od nas elastycznego podejścia, ale także adaptowania się do nieoczywistych wydarzeń. Podstawową kwestią, która pozwoli odnaleźć się w tym niepewnym i zmiennym środowisku jest ciekawość, ale także chęć nieustannej edukacji, analizowania rynku, zgłębiania wiedzy o świecie, motywowania się do nowych aktywności. To definicja postępu. Bez ciekawości, elastyczności i niestandardowego myślenia nigdy nie powstałby telefon, fotografia, wycieraczki samochodowe oraz pewnie nie poznalibyśmy struktury podwójnej helisy DNA. Dziś stoimy u progu kolejnej rewolucji. Samochody elektryczne przynoszą wielką zmianę. Zarówno dla nas, ich użytkowników, ale także dla przestrzeni, w których żyjemy. Bo kto z nas nie chciałby żyć w czystym, cichym i przyjaznym mieszkańcom mieście? Takim, które zgodnie z ideą Smart City 3.0 na pierwszym planie stawia jego mieszkańców, ich inicjatywy, dobrostan i zdrowie, a także współpracę z lokalnym biznesem? Współpraca Volvo Firma Karlik z Noriakim, pokazuje, że to dobry pierwszy krok do oswojenia zmiany, której i tak nie unikniemy.

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
Volvo EX30, Noriaki
REKLAMA
REKLAMA

Toyota Bońkowscy | najchętniej wybierany dealer wśród flotowców

Artykuł przeczytasz w: 8 min.

Wybór floty do firmy to zadanie niełatwe. Ilość czynników, na które zwracają uwagę flotowcy może przyprawić o ból głowy. Spalanie, niezawodność, ubezpieczenie, serwis, wartość odsprzedaży. To tylko kilka z nich, które trzeba dogłębnie przeanalizować, przed podjęciem decyzji o kupnie kilkudziesięciu czy nawet kilkuset aut.

Tekst: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Bogusz Kluz

W Polsce aż 80% zakupów nowych samochodów dokonują przedsiębiorcy, a nie klienci indywidualni. W 2023 roku Toyota była najchętniej wybieraną marką przez klientów flotowych. Firmy zarejestrowały łącznie 69 859 osobowych i dostawczych pojazdów tego japońskiego koncernu. Największą popularnością wśród kupujących cieszyła się Corolla. A w TOP10 rynku flotowego w Polsce znalazło się aż pięć modeli Toyoty. Tym samym poprawiła swój wynik z roku 2022 aż o 29%, umacniając się na pozycji lidera i osiągając aż 17,5% udziału w rynku, co jest rezultatem lepszym o 2 p.p. od wyniku uzyskanego w 2022 roku.

Dlaczego Toyota?

Na ten sukces składa się wiele czynników. Na pewno jest to doskonała cena, niska awaryjność, a także dostępność samochodów. Ale to co warto podkreślić, to przede wszystkim fakt, że samochody Toyoty doskonale wpisują się właśnie w potrzeby floty. Naszym klientom zależy na tym, aby auta flotowe mało paliły i miały niskie koszty eksploatacji. Toyota spełnia wszystkie te warunki – mówi Maria Bońkowska, doradca ds. sprzedaży flotowej w Toyocie Bońkowscy. – To, co wyróżnia ofertę Toyoty, to szeroka gama modeli, która pozwala we flocie ją różnicować, ze względu na zajmowane stanowisko. U nas auto dla siebie znajdzie każdy niezależnie od stanowiska, jakie zajmuje w firmie – dodaje. A jeśli dodać do tego różnorodne i korzystne metody finansowania samochodów Toyota, nic dziwnego, że to właśnie ta marka ma najsilniejszą reprezentację w TOP10 rynku flotowego.

Królowa Corolla nr 1 w rankingu

Corolla jest najlepiej sprzedającym się samochodem na świecie od 20 lat. Produkowana od 1966 roku, po raz pierwszy została światowym bestsellerem w 1974 roku. W 1997 roku stała się najpopularniejszym samochodem w historii motoryzacji i pozostaje nim do tej pory. W ciągu ponad pięciu dekad Toyota opracowała 12 generacji Corolli, a łączna sprzedaż modelu przekroczyła 50 milionów egzemplarzy. Nie dziwi zatem fakt, że to właśnie ona od wielu lat dzierży berło królowej aut flotowych. W 2023 roku aż 23 054 egz. tego modelu trafiło do polskich firm. To wynik o 24 proc. lepszy niż rok wcześniej. Dlaczego właśnie ten pojazd cieszył się tak dużą popularnością wśród klientów flotowych? Firmy doceniły atrakcyjne warunki zakupu i finansowania auta, a także szerokie możliwości konfiguracji. Corolla to samochód oferowany w trzech wersjach nadwoziowych – Hatchback, Sedan i TS Kombi, a także w pięciu wersjach wyposażenia – Active, Comfort, Style, GR SPORT i Executive. Dodać do tego należy oszczędne i niezawodne napędy hybrydowe piątej generacji o mocy 140 KM (1.8 Hybrid) lub 196 KM (2.0 Hybrid Dynamic Force), w które są wyposażone te pojazdy. Dodatkowo Sedan jest dostępny także ze sprawdzonym silnikiem benzynowym 1.5 o mocy 125 KM. W każdej wersji standardem są też najnowsze systemy bezpieczeństwa i wsparcia kierowcy Toyota T-MATE, nowoczesny system multimedialny Toyota Smart Connect czy klimatyzacja dwustrefowa.

Toyota Bońkowscy - Toyota Corolla
Toyota Corolla

Toyota RAV4 nr 3 w rankingu

W światowym rankingu najpopularniejszych samochodów zajmuje drugie miejsce, z kolei w TOP10 aut flotowych uplasowała się na trzeciej pozycji. W 2022 roku Toyota sprzedała 871 220 egzemplarzy tego modelu. RAV4 zadebiutował w Japonii i Europie w 1994 roku jako pierwszy kompaktowy SUV, czyli rekreacyjny samochód 4×4 z samonośnym nadwoziem. Jego obecna, piąta generacja to samochód średniej wielkości oferowany m.in. jako hybryda FWD, hybryda AWD-i oraz auto hybrydowe typu plug-in. Toyota RAV4 zachwyca stylowym wnętrzem pełnym starannie wykonanych elementów. Model został stworzony z myślą o tych, którzy nie boją się wyróżniać z tłumu. Wyraźnie zarysowana linia nadwozia, mocna sylwetka charakterystyczna dla samochodów typu SUV, światła do jazdy dziennej, światła główne oraz tylne pozycyjne i stopu w technologii LED tworzą nietuzinkowe auto, które śmiało stawi czoła wyzwaniom współczesnego świata.

Toyota Bońkowscy, Toyota Rav 4
Toyota Rav4

Toyota C-HR nr 5 w rankingu

Odważna stylistyka nadwozia tego nietuzinkowego coupé zachwyca dynamiką, a nowoczesne napędy o imponującej mocy i wszechstronne możliwości charakterystyczne dla auta typu SUV dają niezwykłą radość z jazdy. Toyota C-HR łamie wszelkie zasady, konsolidując dynamiczny styl coupé z potężną sylwetką. Obok tego pojazdu nie sposób przejść obojętnie. Responsywna nowa Toyota C-HR łączy inspirujące osiągi ze zwinnością hatchbacka. Do wyboru są dwa napędy hybrydowe, a także nowa hybryda plug-in, która oferuje niezwykłe przyspieszenie i pełnię możliwości auta elektrycznego. I co ważne. Nowa Toyota C-HR stawia na zrównoważony rozwój. W jej produkcji zwiększono wykorzystanie materiałów pochodzących z recyklingu i produktów niepozyskanych od zwierząt, a także zredukowano emisję dwutlenku węgla poprzez zmniejszenie masy auta i wdrożenie nowych procesów produkcyjnych.

C HR1 2 2
Toyota C-HR

Toyota Yaris Cross nr 8 w rankingu

W przypadku flot zużycie paliwa ma bezpośrednie przełożenie na niższą emisję gazów cieplarnianych. I właśnie m.in. z tego względu Toyota Yaris Cross wyrasta na nową gwiazdę wśród hybryd. To najoszczędniejszy niskoemisyjny SUV w gamie Toyoty. Produkowany w Polsce układ spalinowo-elektryczny składa się z trzycylindrowego silnika benzynowego 1.5 o długim skoku tłoka i wysokim stopniu sprężania, dwóch silników elektrycznych, sterownika, przekładni planetarnej i akumulatora litowo-jonowego o wyższej mocy (w porównaniu do dotychczas stosowanych akumulatorów niklowo-wodorkowych nowe rozwiązanie jest lżejsze o 27 proc.). Zespół generuje 116 KM. A spalanie? Auto w wersji z napędem na przód zużywa od 4,4 l/100 km i emituje od 101 g/km dwutlenku węgla. Z kolei Yaris Cross Hybrid z napędem na cztery koła AWD-i zużywa od 4,7 l/100 km i generuje od 106 g/km CO2. Ograniczanie emisji dwutlenku węgla to coraz częstszy czynnik mający wpływ na wybór floty firmowej. Z tego względu Toyota Yaris Cross stała się flagowym samochodem sieci Żabka. Aż 500 japońskich aut z hybrydą 1.5 przyjęło charakterystyczne barwy poznańskiej firmy. Zdaniem przedstawicieli Żabki kontrakt z Toyotą to kolejna inwestycja w transport bardziej przyjazny środowisku.

YARRIS CROSS
Toyota Yarris Cross

Toyota Corolla Cross – last but not least. Nr 10 w rankingu

Finałową dziesiątkę zamyka Toyota Corolla Cross. To nowość w gamie tego modelu i zarazem czwarta wersja nadwoziowa bestsellerowej Corolli. Ten kompaktowy SUV dostępny jest wyłącznie w wariantach hybrydowych. Możemy wybrać wersję z silnikiem o pojemności 1,8 litra i mocy 140 KM lub mocniejszy, produkowany w Jelczu, 2-litrowy wariant o mocy 197 KM. Toyota Corolla Cross Hybrid to wyjątkowo praktyczne i bezpieczne auto, które cechuje doskonała widoczność utożsamiana dotychczas wyłącznie z segmentem SUV.

Toyota Corolla Cross
Toyota Corolla Cross

Ostatni Mohikanin. Toyota Camry. Nr 14 w rankingu

Gdyby TOP10 rynku flotowego nieco rozszerzyć, to w zestawieniu dwudziestu najchętniej kupowanych w Polsce modeli samochodów jako auta flotowe, pojawia się także Toyota Camry. To rodzynek w swojej klasie, wśród znikających z ofert innych producentów sedanów. Kiedy w 2019 roku wracała na polski rynek, walczyła o zainteresowanie klientów. Dzisiaj, przy kurczącej się konkurencji, ten flagowy model Toyoty ma szansę stać się jedynym wyborem dla tych użytkowników szos, którzy cenią sobie wygodę sedanów. Camry, produkowana przez koncern Toyota od 1982 roku, jest najpopularniejszym, z wyłączeniem SUV-ów i pick-upów, samochodem osobowym w USA od 1997 roku. Ta legenda motoryzacji już w kwietniu zaprezentuje się w swojej najnowszej odsłonie. Czy dziewiąta generacja Toyoty Camry podbije serca kierowców? O tym zapewne przekonamy się niebawem.

Toyota Bońkowscy Toyota Camry
Toyota Camry

Jeśli coś działa…

Czwarty rok z rzędu Toyota okazuje się największym producentem samochodów na świecie i jako jedyna sprzedała w 2023 roku ponad 10 mln samochodów. Jej przepis na sukces? Japoński koncern należy do czołówki innowacyjnych firm na świecie. Od dawna słynie z nowatorskich rozwiązań w zakresie zeroemisyjnych technologii, systemów autonomicznej jazdy i inżynierii materiałowej. Toyota jako jedyna na rynku oferuje cztery rodzaje napędów: pełna hybryda, hybryda plug-in, napęd elektryczny i napęd wodorowy, z czego największą popularnością cieszą się dwa pierwsze. Są one niezawodne i proste w obsłudze, a przy tym ekologiczne i oszczędne. Automatyczna skrzynia biegów, znikome zużycie paliwa i awaryjność bliska zeru przekonują na tyle mocno, że Toyota stała się ulubioną marką flotowców.

Toyota od lat tworzy i nie naśladuje. I nie na darmo okupuje pierwsze miejsca rozlicznych rankingów zaufania do marek motoryzacyjnych – zwłaszcza tych tworzonych przez kierowców, a więc najbardziej wiarygodnych z punktu widzenia zwykłego użytkownika. I nie na darmo ogromnym uznaniem właścicieli cieszą się poszczególne modele, z kolejnymi wersjami Corolli na czele. Zatem nie dziwi fakt wyboru tej marki na auta flotowe. Bo jeśli coś działa, to po co to zmieniać?

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Elżbieta Janik – Krause | Księgowość to jak czytanie książki

Artykuł przeczytasz w: 11 min.
Elżbieta Janik - Krause, prezes zarządu Kancelaria Rachunkowa Denarius z Poznania

Poznań – miasto przedsiębiorcze, biznesowe – oferuje również swoim klientom wsparcie w zakresie szeroko rozumianej księgowości. Takim miejscem jest Kancelaria Rachunkowa na poznańskim Chwaliszewie, której klientami są w szczególności firmy z branży spedycyjnej, budowlanej, deweloperskiej, a także kancelarie prawne, handlowcy oraz styliści fryzur. Elżbieta Janik-Krause, prezes zarządu Kancelarii Rachunkowej Denarius, opowiedziała, z jakimi problemami borykają się obecnie poznańscy przedsiębiorcy, dlaczego tak popularny jest outsourcing usług księgowych i jak ważną rolę w jej życiu odgrywają relacje.

Rozmawia: Magdalena Ciesielska | Zdjęcia: archiwum prywatne EJ-K

Jak zaczęła się Pani przygoda z rachunkami i cyframi?

ELŻBIETA JANIK-KRAUSE: Zaczęłam studia informatyczne w trybie zaocznym i szukając pracy, trafiłam do biura. Tam posadzono mnie przy komputerze, a jednym z moich głównych zajęć było wprowadzanie faktur do systemu – i choć niektórzy mogą w to wątpić – zaczęło mi się to naprawdę podobać. (śmiech) Ponadto, gdy moi rodzice prowadzili własną firmę, to pamiętam jak interesowała mnie wielka księga przychodów i rozchodów, i jak na prośbę mamy wpisywałam faktury.
Uwielbiam cyferki, choć skończyłam studia inżynierskie na Politechnice Poznańskiej. Skończyłam również e-commerce i jakbym poszła w tym kierunku, to dzisiaj nie musiałabym się tak męczyć ze zmianami przepisów. (śmiech)

Ta zmienność w przepisach to zapewne nie lada wyzwanie…

Jestem księgową od 20 lat i nie pamiętam tak galopujących zmian jak obecnie. Dawniej jak księgowałam coś według ustalonego harmonogramu i zgodnie z wytycznymi, to tak działaliśmy przez kilka lata. Dzisiaj nie jest to tak stałe i powtarzalne… Ponadto zawsze gdy przychodzi nowa władza, wprowadzane są nowelizacje ustaw i zmieniane są przepisy. Odczuwamy to w Kancelarii Rachunkowej, bo obsługujemy również klientów dofinansowanych z budżetu państwa. Nieraz słyszę pytanie: jak Ty się w tym wszystkim nie pogubisz? Udaje mi się to, dzięki wytężonej pracy, doświadczeniu i skrupulatności.

Oprócz aktualizacji ustaw, z jakimi zagadnieniami najczęściej się Pani spotyka?

Gdy przychodzi klient i pyta się, jak nie płacić podatków (śmiech), albo je obniżyć. Zawsze zaczynam od rozmowy z klientem, jakie ma plany, jak jego działalność wyglądała wcześniej. Często musimy skorzystać z usług doradcy podatkowego, aby mieć szerszy pogląd na zaistniałą sytuację. Mamy wówczas typową burzę mózgów. (śmiech) Do tego muszą być konkretne liczby, wyliczenia w tabelach. Czasami się klientom wydaje, że taka optymalizacja będzie dla nich korzystana, ale jak przeanalizujemy liczby – to wtedy może wyjść inaczej i wspólnie z klientem stwierdzamy, że to wcale nie jest opłacalne. Ludzie mając działalność gospodarczą, wiedzą, że na spółce nie płaci się ZUS-u, ale płaci się więcej za księgowość, bo jest tzw. pełna księgowość. Jeżeli ktoś nie jest obeznany z Kodeksem spółek handlowych i nie wie jak to wszystko działa, że jest uchwała, zarząd, rada nadzorcza, wspólnicy – tzn. wszystkie organy, to nie zdaje sobie sprawy, że pewne przesunięcia są nieopłacalne, bo nic więcej się nie zyska.

Outsourcing usług księgowych jest bardzo popularnym rozwiązaniem wśród polskich przedsiębiorstw. Z usług biur rachunkowych korzysta bowiem aż 72% przedsiębiorców, podczas gdy księgowego na etacie zatrudnia zaledwie 8% firm. Dlaczego tak się dzieje?

Według mnie to nie jest zwykła moda, tylko czysta ekonomia. Outsourcing jest po prostu tańszy, bo zatrudnienie księgowej na pełen etat to są już większe koszty. Np. jak nam ktoś płaci za książkę przychodów i rozchodów 300 zł netto, to nie zatrudni się księgowej za taką kwotę. Obsługujemy naprawdę dużych klientów, którzy mogliby wejść w swoją wewnętrzną księgowość. A dlaczego nie wchodzą? Bo oni nie mają problemu, czy pracownik zachoruje, nie przyjdzie do pracy, ktoś zrezygnuje itp. U nas w Kancelarii Rachunkowej Denarius prowadzimy rekrutacje, non stop szkolimy nowych pracowników, bo chcemy być na bieżąco. Mamy wykupione dwie stałe platformy szkoleniowe, ponadto ubezpieczenie jako Kancelaria Rachunkowa. Wiele rzeczy załatwiamy za klienta, a jeśli on chciałby zapłacić za swój program do księgowości, licencje, dodatkowo poświęcić swój czas na załatwianie tych spraw – często dochodzi do słusznego wniosku, aby przerzucić te obowiązki na nas. Nawet jak ktoś ma nadzór samodzielnej księgowej, wewnątrz firmy, a chce przekazać obowiązki głównej księgowej – również to oferujemy. Np. dwa razy w tygodniu odwiedzamy swojego klienta, jego księgowa ma kontakt z naszymi pracownikami, a my wysyłamy i sprawdzamy informacje, co się zmienia. Taka forma jest też preferowana przez naszych klientów.

Elżbieta Janik - Krause, prezes zarządu Kancelaria Rachunkowa Denarius z Poznania

Czy ludzie w obecnej dobie decydują się na zakładanie swoich firm?

Tak, po pewnym przestoju, jest teraz wielki ruch w tym temacie. Dużo osób chce po prostu przejść na swoje, być dla siebie „sterem, żeglarzem, okrętem”, bez odgórnych wytycznych od szefa. Nie chcą być zależni i ograniczeni godzinowo, np. od 8 do 16. Ale z drugiej strony, zauważam też, że zmiany przepisów spowodowały pozamykanie się mniejszych firm, mniejszych biznesów. To też wynika z takiego niedopatrzenia i braku dokładności. Często ludzie prowadzący działalność gospodarczą nie patrzą na jedną podstawową rzecz, tzn. na przepływ pieniądza. Oni się skupiają na tym, że rachunek zysków i strat jest zadowalający, ale gdy ich klient nie zapłacił, albo zapłacił bardzo późno – to powoduje, że zaczyna się robić krótka kołderka z finansami. I to w efekcie przyczynia się do podjęcia decyzji o zamknięciu firmy. Dlatego zawsze namawiam do skrupulatnego przyglądania się przepływom pieniędzy.

Jakie firmy obsługuje Denarius, z jakich branż?

Mamy dużo firm spedycyjnych, kancelarii prawnych, a na drugim biegunie stylistów fryzjerów. Ponadto dużo z regionu jest handlowców, firm budowlanych i deweloperskich, którym służymy pomocą i radą. Także i organizacje Skarbu Państwa, których siedziby nie są ulokowane w Poznaniu.

Korzysta Pani ze swojej wiedzy z czasu studiów, świadcząc usługi księgowe?

Oprócz skończonych studiów z programowania, zrobiłam również studia podyplomowe z Zarządzania produkcją. Zanim założyłam Biuro Rachunkowe pracowałam w Cegielskim, byłam kierownikiem w dziale księgowym. Pamiętam jak za zgodą szefa weszłam na produkcję, bo bardzo chciałam zobaczyć jak przebiega cały proces tworzenia i montowania olbrzymich silników do statków, na podstawie licencji MAN-a. Sądziłam, że taki silnik jest wielkości pokoju, ale gdy założyłam kask i weszłam na halę produkcyjną, to oniemiałam z wrażenia… (śmiech) Bo silnik do statku przypominał wielkością blok dwupiętrowy i trzeba było po nim chodzić po drabinie, która została przymocowana na stałe. Potem jak pracowałam w branży automotive, to też szef mnie zabrał i obeszliśmy produkcję. Zobaczyłam, na czym polega system 5S, że np. młotka nie odkłada się w inne miejsce jak tylko to obrysowane. Taki system potem wprowadzono w biurach, gdzie team leaderzy mieli napisy na segregatorach w kształcie łuku. I wówczas gdy wyciągali segregator np. z nr 3, nie musieli się zastanawiać, aby pomiędzy 2 a 4 odłożyć – tylko ta wizualizacja im w tym pomagała.

W ogóle z kimkolwiek bym nie pracowała, zawsze proszę o pokazanie mi produkcji. To takie zamiłowanie produkcyjne. (śmiech) Ale tak na serio – dzięki wizualizacji, zobaczeniu hali produkcyjnej, cyfry, które mam na fakturze, stają się dla mnie bardziej materialne, układam to sobie jak przysłowiowe puzzle. Techniczne wykształcenie mi bardzo pomaga i bardzo lubię wszystko posprawdzać, poza tym nie boję się programów komputerowych, systemów. Jak uruchamiałam firmę 13 lat temu, to byłam i sprzedawcą, księgową, informatykiem… (śmiech) Księgowość to jak czytanie książki, krok po kroku, rozdział po rozdziale. Wszystko ma swoje etapy…

Elżbieta Janik - Krause, prezes zarządu Kancelaria Rachunkowa Denarius z Poznania

Czyli księgowość to nie tylko cyfry, ważne są relacje międzyludzkie?

Zdecydowanie tak. Żeby dobrze prowadzić księgowość, trzeba poznać przedsiębiorcę, jaki ma charakter pracy, jakie ma zamierzenia, w jakiej dynamice będzie prowadzona jego firma, co może się dziać w firmie, co ma realny wpływ przede wszystkim na podatki. Jak zbudujemy dobre relacje z klientem, to my możemy więcej wybaczyć klientowi i on nam. To działa w obie strony. Ponadto trzeba mieć wyobraźnię w księgowości.

Przeprowadza Pani z klientami szczere rozmowy, wykładacie przysłowiowe karty na stół. Ważna tu jest lojalność i otwartość. Ma Pani poczucie, że klienci trochę się spowiadają przed Panią ze swoich niedociągnięć, większych czy mniejszych grzeszków?

Szybko wychodzi ukrywanie przede mną niektórych faktów i zaciemnianie prawdziwego obrazu firmy. Choć muszę przyznać, że takich przypadków mam naprawdę niewiele. Przedsiębiorcy obecnie inaczej podchodzą do kwestii rozmów otwartych, bez tendencyjnego „owijania w bawełnę”. Mówią, jak u nich jest, że mają np. trudności z płatnościami, że spadła im sprzedaż. Prowadzę też firmy w restrukturyzacji. Chcąc nie chcąc, klient musi być ze mną szczery. (śmiech) Księgowy przecież czarno na białym, widzi, jaki jest zysk, obrót, przychód, a przedsiębiorcy nierzadko udają, że tego nie widzą.

Z jakimi problemami aktualnie zmagają się przedsiębiorcy?

Przede wszystkim z nieterminową płatnością, czyli, że klienci im nie płacą w terminie. Nieraz właściciel firmy spedycyjnej czeka 2-3 miesiące na swoje pieniądze, jak tak przeciągane są płatności. A on przecież musi zapłacić swoim pracownikom, zakupić nowy towar, zapłacić za paliwo – a to wszystko są jego koszty.

Jak Pani patrzy na osoby prowadzące działalność gospodarczą, to czy można rzec, iż „biznes rodzi biznes”?

Oczywiście, własny biznes daje szerokie możliwości rozwoju, poznawania nowych osób. Powstają nowe firmy na bazie tej pierwszej lub po prostu ludzie przebranżawiają się, szukając nowych wyzwań zawodowych. Jeden z moich klientów jest prawnikiem z zawodu, a w czasie pandemii się przebranżowił i stał się handlowcem. Informatycy, programiści często przechodzą do branży deweloperskiej, to pewna fala nowych zmian na rynku pracy. Inny mój klient, który zarządzał w branży telekomunikacyjnej też poszedł w handel, wybrał to jako bardziej intratne i szybsze źródło zarobku.

Handel, przedsiębiorczość, praca u podstaw – to trwałe i niezmienne wartości kultywowane w stolicy Wielkopolski.

To prawda. Z pokolenia na pokolenie… Widzę tę żyłkę przedsiębiorczości u wielu moich klientów, co mnie bardzo cieszy.

Elżbieta Janik - Krause, prezes zarządu Kancelaria Rachunkowa Denarius z Poznania

Biznesmeni, przedsiębiorcy wiedzą, że „kto nie ryzykuje, ten nie ma”?

Nie muszę im tego tłumaczyć, oni to doskonale wiedzą. Choć ja sama nie należę do osób ryzykujących i umiejących postawić wszystko na jedną kartę. I za to podziwiam innych… Zanim coś kupię do firmy, muszę to przeanalizować, wcześniej – musiałam jeszcze uzbierać na dodatkowe zakupy, komputery itp. Jestem ostrożna, bardziej zdystansowana do wydatków. Racjonalnie podchodzę do spraw. Według mnie kobiety są mniejszymi ryzykantkami w biznesie niż mężczyźni – i tak to faktycznie jest.
Nie uczę przedsiębiorców, że warto ryzykować. Uczę zrozumieć podstawy księgowości, to, co jest potrzebne do prowadzenia własnej firmy. Lubię tłumaczyć krok po kroku – to też swego rodzaju umiejętność. Według mnie prezes danej firmy zanim podejmie newralgiczną decyzję powinien to skonsultować ze swoją księgową. Mam stałych klientów, którzy tak właśnie funkcjonują w biznesie, dzwonią do nas z konkretnym zapytaniem, czy warto, czy można…

Gdy napatrzy się Pani na cyferki, statystyki, tabele, jak Pani odreagowuje swoją pracę i obowiązki zawodowe?

Regularnie trenuję od 8 lat, miałam też taki epizod w swoim życiu, że organizowałam Fit Campy dla kobiet. Przynajmniej dwa razy do roku sama jestem uczestniczką takich sportowych zjazdów, podczas których zmęczymy się wtedy razem, (śmiech) ale te kobiece relacje, endorfiny pomagają mi w czyszczeniu głowy z wielu codziennych myśli.
Coraz mniej już siedzę, aby księgować, po prostu musiałam nauczyć się rozdysponować moje obowiązki i przekazać je dalej… choć to nie było dla mnie łatwe. (śmiech)

denarius logo2020
Magda Ciesielska

Magdalena Ciesielska

redaktor prowadząca
REKLAMA
REKLAMA
Elżbieta Janik - Krause, prezes zarządu Kancelaria Rachunkowa Denarius z Poznania
REKLAMA
REKLAMA

Bożena Nawrocka i Zefiryn Grabski | Klubokawiarnia Pod Papugami buduje relacje

Artykuł przeczytasz w: 13 min.
Bożena Nawrocka, Zefiryn Grabski, Klubokawiarnia Pod Papugami

Przez ponad 20 lat wspólnie działali w branży automotive, zajmując się dealerstwem. Teraz Bożena Nawrocka i Zefiryn Grabski postawili przed sobą nowe wyzwanie, realizując znów jako wspólnicy nieszablonowy projekt na poznańskim rynku. Klub Pod Papugami to wyjątkowa przestrzeń spotkań biznesowych, towarzyskich i rodzinnych, gdzie najważniejsze są relacje, ich budowanie, podtrzymywanie oraz szacunek do rozmówcy. Wysoka klasa, dobry styl, jakość usług i propozycji kulturalnych – wszystko to daje znakomite tło do nawiązywania nowych kontaktów międzyludzkich, co w obecnych czasach jest niezwykle potrzebne.

Rozmawia: Magdalena Ciesielska | Zdjęcia: Materiały prasowe klubu

Co zainspirowało Państwa do stworzenia tak niezwykłego i oryginalnego miejsca, które łączy w sobie klimat dawnych lat z wysublimowanym luksusem?

BOŻENA NAWROCKA: Pomysł na tego typu miejsce narodził się z obserwacji, z życia społecznego mieszkańców Poznania, aktywnych, którzy już mają za sobą pewien dorobek zawodowy. Odpowiedź na pytanie, co byśmy chcieli robić na emeryturze, była zaskakująca dla naszych najbliższych. Zapragnęliśmy stworzyć klub z muzyką na żywo, trochę soulu, trochę bluesa, takie miejsce dla siebie, które nas będzie uskrzydlało. A dodatkowo, postanowiliśmy z Zefirynem wykreować przestrzeń, w której zapanuje przyjazna atmosfera, pomocna w nawiązywaniu nowych znajomości i relacji międzyludzkich, aby ludzie ze sobą więcej rozmawiali niż wpatrywali się w ekrany swoich telefonów. Tu można poplotkować, porozmawiać, posłuchać dobrej muzyki, odreagować codzienne stresy, napięcia i obowiązki. Ma być luźno, wesoło, ale ze smakiem i wyczuciem stylu. Kulturalnie i na poziomie.

Sama nazwa klubu rodzi już pierwsze skojarzenia. Czy ona nawiązuje świadomie do piosenki wykonywanej przez Czesława Niemena?

B.N.: Mieliśmy swoisty dylemat z nazwą. (śmiech) Ostateczną wersję wymyślił Zefiryn.
ZEFIRYN GRABSKI: Tak, wszystkim nazwa klubu kojarzy się z piosenką wykonywaną przez Czesława Niemena, ale mnie szczególnie inspirował tekst napisany przez warszawskich poetów. Pokazali oni szczególne miejsce beztroskich spotkań i muzyki – takie miejsce sprzed lat. Jak w tekście piosenki, tak i u nas stworzony jest doskonały entourage, sceneria przyjazna relacjom, gdzie goście siedzą i plotkują, jak papugi (śmiech), gdzie wymieniają się poglądami, opiniami w przyjaznym wnętrzu.

„Tu przed dziewczętami kolorowa słodycz stoi w szkle
Wraz z papużkami chcą szczebiotać i kołysać się”.

Pragnę, aby w tym miejscu szczebiocące głosy kobiet przy kolorowych drinkach mieszały się z męskimi rozmowami przy wytrwanych i wyselekcjonowanych trunkach czy dobrych jakościowo cygarach. Niewątpliwie chcemy przybliżyć gościom spotkania w dobrym znaczeniu tego słowa, a nazwa Pod Papugami ma odzwierciedlać relacje międzyludzkie, spotkania w dobrym klimacie i wspaniałym wnętrzu.

Bożena Nawrocka, Zefiryn Grabski, Klubokawiarnia Pod Papugami
Wysoka klasa, dobry styl, jakość usług na najwyższym poziomie, to wizytówka klubu Pod Papugami

Pod Papugami to zarówno klub, kawiarnia, palarnia cygar, jak i miejsce sztuki – można rzec, że tu przenikają się różne sfery życia. Tu przeplatają się biznes z szeroko pojętą sztuką: malarstwem, muzyką, rzeźbą. Czy takie jest pierwotne założenie?

B.N.: Ani ja, ani mój wieloletni wspólnik, Zefiryn, nie jesteśmy związani ze sztuką, ze światem artystycznym, co wynika z naszych wielu lat pracy w branży automotive, w dealerstwie. Praca w salonie samochodowym powodowała, że trzeba było się skupić na innych zagadnieniach biznesowych. Nigdy wcześniej nie mieliśmy czasu na własne artystyczne upodobania i preferencje. Choć muzyka w dzieciństwie i wczesnych latach młodości była dla mnie całym światem, ukończyłam szkoły muzyczne w Poznaniu, przez wiele lat grałam na fortepianie. Natomiast Zefiryn ma wiele artystycznych zalet, potrafi zorganizować wartościowe spotkania i fantastyczne show, a ponadto ma niezwykłą wrażliwość artystyczną. Rzadko się zdarza, aby natrafić na mężczyznę rozróżniającego kolory, barwy, kombinacje i zestawienia kolorystyczne.
Z.G.: Aktualnie Pod Papugami to nasz social club. Przez wirtualny świat i życiowy pęd, pośpiech odeszło się od słuchania muzyki na żywo, słuchania drugiego człowieka. Ludzie boją się kontaktów, relacji, otwartości. Po to właśnie stworzyliśmy to miejsce, aby tu królowały relacje, aby celebrować wspólnie spędzone chwile czy w otoczeniu najbliższych, rodziny, przyjaciół, czy w firmowym gronie rozmawiać o sprawach biznesowych, ale nie tylko… Pragnąłem wykreować tzw. social club – łączący muzykę, biznes, sztukę – który jest otwarty od godz. 9 do 23, aby w ciągu dnia i o różnych porach popołudniowych czy wieczornych wciąż się coś działo. Nie możemy zamykać się wcześniej czy otwierać później, bo ludzie mają rozmaity tryb pracy, a my z założenia chcemy być klubem dla różnych grup wiekowych czy zawodowych.

Na jakie uroczystości i spotkania jesteście przygotowani?

Z.G.: Można tutaj zorganizować integracje firmowe, biznesowe śniadania czy lunche, spotkania towarzyskie, takie jak urodziny, jubileusze z dobrymi trunkami sprowadzanymi z różnych stron świata. Można wypalić eleganckie cygara, degustując trunki. Można przenieść się w klimat poprzednich epok lub poczuć się jak James Bond palący cygaro i popijający dobrą whiskey. (śmiech) Mamy też odrębną salkę tzw. VIP, na potrzeby spotkań firmowych, ale nie zamierzamy z tego miejsca zrobić przestrzeni z rzutnikami. Wierzymy, że to będzie centrum spotkań w dobrym stylu, w dobrym klimacie i korzystnej aurze, gdzie relacje i rozmowy będą wiodły prym. Jesteśmy otwarci na życzenia i podpowiedzi ze strony naszych gości. Ktoś będzie chciał tańczyć – proszę bardzo, obejrzeć dobry film – również to planujemy, porozmawiać i pośmiać się wspólnie w towarzystwie – dajemy naszą pozytywną przestrzeń.

Planujecie również seanse filmowe?

B.N.: Tak, mamy szerokie plany związane z rozwojem tego miejsca, aby Pod Papugami tętniło życiem i dobrą energią, aby było wartościowym i cenionym przez gości miejscem spotkań, aby każdy znalazł tu coś interesującego dla siebie. Istnieje u nas możliwość odtworzenia płyt DVD na dużym ekranie z osobną muzyką. Jesteśmy teraz na etapie układania harmonogramu wydarzeń, na które będziemy zapraszać naszych gości. Mam na myśli seans filmowy, koncerty, potańcówki. Będziemy inspirować ludzi do przyglądania się naszej ofercie, jak to będzie przebiegało chronologicznie, np. spotkania „w starym dobrym kinie” planujemy raz w miesiącu. Wówczas będzie możliwość wysłuchania krytyka filmowego, jego opinii dotyczącej konkretnego filmu. To też czas na rozmowy po seansie, czyli znów dajemy pole do nawiązywania nowych znajomości, relacji międzyludzkich. Chcemy zaciekawić i sprowokować do dialogu.

Bożena Nawrocka, Zefiryn Grabski, Klubokawiarnia Pod Papugami
Palarnia cygar

Podnosicie tym samym standardy i jakość świadczonych usług…

B.N.: W naszym założeniu to ma być miejsce wyzbyte bylejakości, bez głośnej muzyki, podczas której nie da się rozmawiać. Miejsce eleganckie i na poziomie. To dopiero nasze początki jako właścicieli, bo klub Pod Papugami otworzył swoje drzwi dla gości z dniem 1 marca br. Po zamknięciu lokalu ADRIA, gdzie ludzie chodzili raz w tygodniu na tzw. potańcówki czy dancingi, my pragniemy zachęcać gości do swobodnego tańczenia u nas, Pod Papugami.
Z.G.: Ta atmosfera tutaj ma tworzyć pole do imaginacji, do nowych pomysłów, rozwiązań. Naszym hasłem jest RELAX – GOOD MOOD – GOOD VIBRATIONS, czyli relaksuj się, czuj się dobrze i słuchaj dobrej muzyki. W taki sposób chcemy naszych gości wprawić w dobry i pogodny nastrój. Istotą sprawy jest, aby relacja pomiędzy ludźmi została nawiązana i aby nasze hasło zaczęło się urzeczywistniać i procentować. Stawiamy oczywiście na jakość serwowanych przystawek, przekąsek, które przygotowywane są pod indywidualne zamówienia, na świeżo. Ja, jako fan zdrowej żywności, chcę, aby tu serwowano klientom to, co jest zdrowe, smaczne i świeże. Poza tym, mamy jednego z najlepszych w Polsce barmanów, który potrafi zaserwować wyszukane smakowo drinki, tak aby przy nich siedzieć, rozmawiać i degustować.
B.N.: Przewija się taka zasada, że im dojrzalsi ludzie, to jedzą mniej, ale dobrze, piją mniej, ale dobre jakościowo trunki. (śmiech)

Czy wyodrębnione miejsce na palenie cygar to również Państwa autorski pomysł?

Z.G.: Wyszliśmy naprzeciw oczekiwaniom rynku. Bo ludzie, którzy uwielbiają palenie cygar lub fajki, łączą ten zwyczaj z kosztowaniem dobrego trunku. Jedno napędza drugie i odwrotnie…
B.N.: Jestem nałogowym palaczem, zaczęłam więc myśleć jak połączyć jedno z drugim, aby dym tytoniowy nie przeszkadzał gościom. Wytyczyliśmy więc małą przestrzeń, z innowacyjnym systemem wyciągów, wentylacji, w której nie czuć dymu. Nawet osoby, które nie palą, mogą siedzieć i uczestniczyć w kuluarowych rozmowach. Wypalenie cygara, a przy tym wypicie dobrego drinka również rozluźnia, wprowadza atmosferę bez zadęcia i sztywnych reguł. Zawiązują się przyjaźnie, kontakty biznesowe. Dlatego zainicjowaliśmy w klubie również takie miejsce, wyodrębnione, oszklone, zamknięte.

Wystrój wnętrz, dobór kolorów, wyszukany styl – wszystko to ze sobą idealnie współgra. Czemu służy ta doskonała kompilacja elementów?

Z.G.: Przemyślane wnętrze, z wyodrębnionymi strefami, zakątkami, stylowymi lożami ma – w naszym założeniu – przede wszystkim sprzyjać kontaktom, relacjom, o które najbardziej nam tu chodzi. Nawet ta kompozycja rzeźb na ścianie, pomiędzy oknami, nazywa się Relacje. Ludzie dzisiaj ze sobą nie umieją rozmawiać, nie umieją lub nie chcą wchodzić z kimś w głębsze relacje, w dłuższe rozmowy. Przeszkadza w tym bez wątpienia postęp technologiczny, ciągłe zanurzenie się w telefonach komórkowych, tabletach, laptopach. Non stop rolujemy, przewijamy informacje w Internecie. Mamy ogromną ilość bodźców zewnętrznych, które nie dają nam wytchnienia i zaburzają normalne, prawidłowe funkcjonowanie, oparte właśnie na kontaktach z drugim człowiekiem. Spotkania z innymi ludźmi to dla wielu przywilej. My naprawdę chcemy naszych gości otworzyć, wręcz nauczyć rozmawiać i być częścią większej społeczności.
B.N.: Po prostu brakowało nam powrotu do dawnych lat i dlatego w tym stylu zaaranżowaliśmy przestrzeń Pod Papugami. Siedzimy właśnie w takim wyznaczonym zakątku klubu, które nazwaliśmy z Zefirynem plotkarnią. Chcielibyśmy łączyć ludzi, zapraszać ich do dysputy, do ciekawych dyskusji, aby nie siedzieli sami w domu czy sami przy klubowym stoliku.

Bożena Nawrocka, Zefiryn Grabski, Klubokawiarnia Pod Papugami

Jakich artystów chcecie zapraszać na scenę Pod Papugami, gdzie ma rozbrzmiewać muzyka na żywo?

B.N.: Postawiliśmy na młodych twórców i młodych artystów. Nie szykujemy tu sceny dla celebrytów, wielkich gwiazd estrady i znanych wykonawców muzycznych. Stawiamy na młode talenty, nikomu do tej pory nieznane, na młodych ludzi będących w szkołach muzycznych, albo II stopnia, albo w Akademii Muzycznej, którzy nie mają wielkich nazwisk, ale już dobrze grają i jak to studenci pragną trochę zarobić. (śmiech) Mam za sobą 15 lat grania na fortepianie i pamiętam zawsze paraliżujący strach przed jakimkolwiek występem i egzaminem. Dlatego, mając za sobą doświadczenie, chcę tu stworzyć młodym ludziom przestrzeń do pokazania się przed publicznością, przełamywania swoich obaw i realizowania własnych standardów muzycznych lub własnych improwizacji.

Fortepian to symbol luksusu, dobrego stylu. Tutaj również ma swoje miejsce…

B.N.: Dźwięki wydobywające się z fortepianu genialnie wpływają na podświadomość i komfort psychiczny człowieka. Może on wówczas odpocząć przy melodii wydobywającej się spod białych i czarnych klawiszy. Fortepian wprowadza konieczność muzyki na żywo, jest to instrument zapraszający nas do odpoczynku. Poza tym dajemy zielone światło osobom chcącym zabrać ze sobą ulubione płyty, mamy tutaj ogólnodostępny gramofon. To jest znowu kolejny zabieg, aby stworzyć ciepłą, przyjazną aurę, aby goście czuli się u nas swojsko, przytulnie, jak w domu. Cały system nagłośnienia klubu jest tak przygotowany, aby wydzielić pewne strefy na słuchanie muzyki, nie przeszkadzając przy tym pozostałym gościom.
Z.G.: Co warte podkreślenia, mamy tu fortepian z systemem samogrającym 15 tysięcy utworów, który można używać, gdy nie koncertuje nikt na żywo. Brzmienie fortepianu zostaje. Możemy przy tym również włączać światowe koncerty na dużym ekranie i tak zaprogramować fortepian, aby zaczynał wówczas dogrywać. Myślimy o takim zintegrowanym projekcie, który oczywiście zaprezentujemy bywalcom Pod Papugami. Fortepianu o takim szerokim zasięgu nie ma w Poznaniu nikt poza nami.

Kto jest zatem głównym odbiorcą tego nowo powstałego miejsca?

B.N.: Poprzez klubokawiarnię Pod Papugami pragnęliśmy zagospodarować nasz czas, tzn. ludzi, którzy nie są na etapie dyskotek, głośnej muzyki czy dziwnej linii melodycznej, która jest wszechobecna i wręcz obowiązująca w wielu lokalach rozrywkowych. Niewątpliwie w zamyśle to miejsce dla ludzi dojrzałych, kulturalnych, którzy mają już swój bagaż rozmaitych życiowych doświadczeń. Pod Papugami ma wypełnić dziurę na rynku, jeśli chodzi o ofertę miejsc dla osób 40-, 50- i 60-letnich, a może i starszych, których serdecznie zapraszamy.
Z.G.: Na poznańskim rynku mamy w dużej mierze minimalistyczne wnętrza z okropnie głośnymi dźwiękami, przygotowane w szczególności dla ludzi młodych. A przecież są ludzie nieco starsi, którzy siedzą w domach, a chcieliby wyjść, spotkać się, a nie mieli do tej pory gdzie. Tutaj jest klimatyczna przestrzeń dzięki różnym strefom, oddzielonym częściom. Jedna grupka osób nie przeszkadza w rozmowie innym. Wszystko jest zorganizowane ze smakiem i jest wynikiem długich naszych rozmów, jak widzimy to miejsce. Pragnęliśmy stworzyć miejsce przepełnione relaksem, wolne od głośnych rozmów przez telefony oraz wolne od tematów politycznych, aby nie prowokować i zaostrzać atmosfery. Dziś samotność jest bardzo dotkliwa, potrzebny jest kontakt międzyludzki dla dobrego stanu zdrowia i własnej psychiki.

Bożena Nawrocka, Zefiryn Grabski, Klubokawiarnia Pod Papugami
Bożena Nawrocka, Zefiryn Grabski

Dużo planów i zamierzeń macie Państwo związanych z rozkwitem klubu Pod Papugami. A co zamierzacie w najbliższej przyszłości?

Z.G.: Naszym celem jest zbudowanie stałej bazy klientów, do których będziemy wysyłać newslettera z informacją o nadchodzącym programie wydarzeń. Aby goście byli na bieżąco z naszymi aktualnościami, mogli sobie zaplanować przyjście czy na wieczorny koncert czy na seans filmowy. Będziemy również wysyłać powiadomienia w formie SMS-a, bo nie każdy codziennie sprawdza swoją prywatną skrzynkę mailową. Każdy, kto napisze bezpośrednio do nas, właścicieli na: vip@klubpodpapugami.pl lub na marketing@klubpodpapugami.pl może zapisać się do newslettera lub podać nr telefonu, na który mają przychodzić informacje o wydarzeniach Pod Papugami. Każdy potencjalny klient, gość ma możliwość rozmowy z nami, aby podzielić się swoimi spostrzeżeniami, opiniami. Można też składać swoje propozycje czy życzenia odnośnie wydarzeń artystycznych lub zostawiać nam kontakt np. do animatorów życia kulturalnego. Tak jak mówiłem – jesteśmy otwarci na sugestie, pytania i propozycje z zewnątrz.

Pod Papugami: ul. Dominikańska 9

Magda Ciesielska

Magdalena Ciesielska

redaktor prowadząca
REKLAMA
REKLAMA
Bożena Nawrocka, Zefiryn Grabski, Klubokawiarnia Pod Papugami
REKLAMA
REKLAMA

15 lat Porsche Centrum Poznań | Porsche – styl życia okraszony nutką nowoczesnego luksusu

Artykuł przeczytasz w: 21 min.
Porsche Centrum Poznań

Kto z nas nie marzył w dzieciństwie o czerwonym, sportowym samochodzie, podświadomie rysując na kartce papieru kultowe Porsche 911? To dziecięce marzenie spełnić można w salonie Porsche Centrum Poznań, który już od 15 lat gości w swoich progach wszystkich tych, dla których ponadczasowe piękno, luksus i prestiż nierozerwalnie kojarzą się z marką Porsche. Dominik Fijałkowski Dyrektor Regionu w Porsche Inter Auto Polska oraz Kamil Kubiak Dyrektor Salonu Porsche Centrum Poznań zabierają nas w podróż po ekskluzywnym świecie tej wyjątkowej marki, o której marzy niejeden z nas.

Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Maciej Sznek

Na początek zapytam nieco przewrotnie – czy któryś z Panów jako pierwsze auto miał VW Garbusa? Pytam nie bez przyczyny, bo trudno mówić o historii naszego poznańskiego salonu bez perspektywy historycznej i odniesienia do całej grupy Porsche Inter Auto, która w 1949 roku rozpoczynała swoją motoryzacyjną przygodę właśnie od importu i sprzedaży kultowego Garbusa.

Dominik Fijałkowski: W czasach, w których dorastaliśmy, samochód Porsche był nieosiągalnym marzeniem, po polskich ulicach jeździło ich zaledwie kilka egzemplarzy. Posiadały go takie postaci jak Maryla Rodowicz czy Sobiesław Zasada. Z kolei Volkswagen Garbus był zdecydowanie bardziej dostępny, choć na początku lat dwutysięcznych stawialiśmy na samochody z wielu względów bardziej „użyteczne”. Takie, którymi dojedziemy do pracy czy zawieziemy dzieci do szkoły. Także ja osobiście Garbusa nie miałem, ale obserwowałem rodzący się kult jego miłośników. Powstawały kluby zrzeszające fanów, których połączyła miłość do tego wyjątkowego modelu. Na ulicach można było obserwować odrestaurowane egzemplarze „Chrząszcza”. Do dzisiaj istnieje ogromna grupa miłośników Garbusa, którzy cyklicznie spotykają się na zlotach fanów tego auta i fascynują się jego historią.
Kamil Kubiak: W mojej rodzinie pierwszym samochodem był popularny w PRL-u Maluch, czyli Fiat 126p. Ale z lubością podglądałem Garbusy na ulicach, nawet nie myśląc wówczas, że w dorosłym życiu, trafię do firmy, której historia z Garbusem jest nierozerwalnie związana.

Miejsce, w którym się znajdujemy, czyli salon Porsche Centrum Poznań jest częścią dużej grupy Porsche Inter Auto. Opowiedzcie proszę trochę o niej.

K.K.: Porsche Inter Auto jest częścią firmy Porsche Holding, czyli austriackiej grupy samochodowej, właściciela największej w Europie sieci dealerskiej samochodów, która nadal należy do rodziny Porsche. Więc nasze korzenie sięgają naprawdę głęboko. I faktycznie wszystko zaczęło się od VW Garbusa, kiedy to w 1949 rodzeństwo Louise Piëch oraz Ferry Porsche rozpoczęli import oraz sprzedaż tego kultowego modelu. W tym samym roku otwarto pierwszy salon Porsche Inter Auto w Salzburgu u podnóża Alp. W Polsce firma PIA pojawiła się 12 lat temu, kiedy to kupiła kilkanaście salonów samochodowych i od tego czasu nieustannie się rozwija, stając się jednym z liderów sprzedaży. Pomimo że nie jesteśmy notowani w rankingach – jako tzw. grupa dealerska, przyimporterska – to wielkość naszej sprzedaży jednoznacznie pozwala nas sytuować w czołówce sprzedaży nowych samochodów.

Dominik Fijałkowski Porsche Centrum Poznań
Dominik Fijałkowski. Dyrektor Regionu Porsche Inter Auto

Zatem wróćmy do teraźniejszości. 6 marca 2009 roku. Jak rozpoczęła się historia salonu Porsche Centrum Poznań?

D.F.: Otwarcie salonu Porsche w Poznaniu to było coś! Luksusowa i prestiżowa marka samochodów doczekała się salonu w stolicy Wielkopolski. To był najbardziej ekskluzywny w tamtym czasie salon samochodowy w mieście. Na otwarciu zaprezentowano dwa modele – model 911 oraz Porsche Boxster. I był to salon dla naprawdę zamożnych ludzi. Sprzedawaliśmy raptem kilkadziesiąt sztuk samochodów rocznie. Co tu dużo mówić, model 911 nie był dostępny dla każdego, co stwarzało wówczas swego rodzaju barierę, powodując, że salon nie był jakoś specjalnie często odwiedzany przez poznaniaków. Wraz z upływem lat i pojawieniem się nowych modeli Porsche, takich jak Cayenne, Panamera czy Macan, marka  zaczęła przyciągać coraz szersze grono miłośników,  a co za tym poszło i nasz salon stał się coraz chętniej odwiedzanym.
K.K.: Ale warto przypomnieć, że zanim powstał salon przy ulicy Warszawskiej, Porsche miało swoje miejsce w salonie przy ulicy Krańcowej, również należącym do grupy PIA. Znajdował się tam jeden podnośnik dedykowany samochodom Porsche i dwóch mechaników, z których jeden pracuje w naszym salonie do dzisiaj.

Kamil Kubiak Porsche Centrum Poznań
Kamil Kubiak. Dyrektor salonu Porsche Centrum Poznań

Ile dzisiaj salonów PIA jest w Polsce i jakie marki oferuje?

D.F.: W ramach naszej grupy oferujemy takie marki jak: Skoda, Volkswagen, Volkswagen Samochody Użytkowe, Audi, Bentley, Lamborghini oraz Porsche. Posiadamy 33 autoryzowane salony oraz serwisy samochodowe znajdujące się w 8 miastach w Polsce. W Poznaniu jest to salon Volkswagena przy ulicy Krańcowej, salon Audi na Franowie, salon Skody przy ulicy Obornickiej. I oczywiście salon Porsche przy ulicy Warszawskiej. To wyjątkowa wartość być częścią grupy, bo wymiana doświadczeń pomiędzy nami pozwala nam efektywnie zarządzać poszczególnymi salonami.

Jak poznański rynek zareagował na pojawienie się salonu tak legendarnej i prestiżowej marki?

K.K.: Patrząc na ówczesne wyniki sprzedaży – ostrożnie. Ale już kolejne lata pokazały, że zarówno Poznań, jak i cała Wielkopolska są bogatym regionem i wielu ludzi po prostu stać na auto z kategorii premium.
D.F.: Mam też takie całkowicie subiektywne wrażenie, że w tamtych czasach pokutowało przeświadczenie, że posiadanie tak luksusowego samochodu jest oznaką obnoszenia się z bogactwem. I jest w złym guście. Wraz ze wzrostem zamożności społeczeństwa ten mit zaczął upadać i chyba przestaliśmy czuć się winni, że stać nas na produkty premium. To swego rodzaju przełom społeczny, który doskonale widać na przykładzie marki Porsche. Samochody z segmentu premium stały się normalnością na naszych ulicach i nie wzbudzają żadnych negatywnych skojarzeń.

2023 pcp salon 17

Często słyszę od moich partnerów biznesowych działających na terenie całego kraju, że rynek poznański jest „specyficzny”. Działacie jako salon w ramach ogólnopolskiej grupy, na ogólnopolskich spotkaniach zapewne wymieniacie się opiniami, doświadczeniami. Czy jest coś co wyróżnia rynek poznański aut premium na tle innych rynków? Czy to mit?

D.F.: Myślę, że każdy rynek ma swoją specyfikę, ale uważam to za pozytywną cechę charakteru, czyli coś, co wyróżnia. My, działając na rynku poznańskim, traktujemy go jako nasze naturalne środowisko, nie zauważając jakiś anomalii. Jednak czasem od kolegów z innych miast słyszymy, że panuje u nas „niemiecki ordnung”. (śmiech) Ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Podobno mamy wiele kwestii lepiej poukładanych, zorganizowanych i że bardzo ważne są dla nas procesy. Mniej rzeczy pozostawiamy przypadkowości i fantazji. Ale czy to wada? Nie oznacza to przecież, że w naszej pracy nie kierujemy się empatią i emocjami.
K.K.: I choć może przypięto nam łatkę „poukładanych i uporządkowanych poznaniaków”, to potrafimy porozumieć się z klientami z całej Polski, bo przyjeżdżają do nas ludzie z całego kraju, szukając swojego wymarzonego auta. I z każdym znajdujemy wspólny język.

A Poznaniak jakim jest klientem? I jak zmieniał się na przestrzeni lat? Czy da się zauważyć jakąś ewolucję?

K.K.: Naszych klientów możemy podzielić na dwie grupy. Pierwsza to ci, którzy są z nami od samego początku, kupując już swoje kolejne Porsche. Druga grupa to klienci innych marek premium, którzy spełniają swoje motoryzacyjne marzenie. Bo tak jak Dominik wspomniał, przestaliśmy się wstydzić, że ciężko pracując, zarabiamy po to, aby sprawić sobie odrobinę przyjemności.
D.F.: Dodałbym jeszcze jedną bardzo ciekawą grupę. To klienci, dla których samochód Porsche jest tym pierwszym. To przypadki, które zdarzają się coraz częściej.

911 carrera 4

Gama samochodów Porsche od 2009 roku znacznie się poszerzyła i dzisiaj to już nie tylko 911 czy 718, ale de facto każdy znajdzie auto dla siebie. Jakie modele oferuje dziś marka Porsche?

K.K.: Aktualnie w ofercie Porsche znajdują się, zaczynając od kultowego 911, które w tym roku ma swoją nową odsłonę, Porsche Panamera, czyli sportowa limuzyna, Porsche Cayenne, 718-stka, czyli Boxster i Cayman, jeśli ktoś szuka małego sportowego samochodu. Porsche Taycan, piękne, szybkie i do tego w pełni elektryczne. I Porsche Macan. W tej chwili obserwujemy duży wzrost sprzedaży 911-stki, czyli samochodu absolutnie z górnej półki w stosunku chociażby do Macana, który jeszcze parę lat temu był naszym numerem jeden w sprzedaży. Macan, wchodząc na rynek, był najpopularniejszym samochodem marki, wybieranym przez naszych klientów. W tej chwili się to zmienia. Macan stanowi około 30-35 proc. naszej sprzedaży, ale przed nami duże zmiany, bo model ten od tego roku staje się samochodem o napędzie elektrycznym. Nie kupimy go już z napędem konwencjonalnym.

Mocno integrujecie się z lokalnym rynkiem, poprzez różnego rodzaju inicjatywy. Sporo przez te 15 lat pojawiło się wystaw artystów w salonie i poza nim, których byliście czynnym partnerem, podjęliście współpracę z Uniwersytetem Artystycznym w Poznaniu, pojawiły się inicjatywy dla kobiet, wspieracie poznański motorsport. To wartości wpisane w markę?

D.F.: Porsche to nie tylko samochody. Porsche to styl życia. Będąc użytkownikiem marki, przechodzimy przez etapy, sprawdzając kolejne modele Porsche, dążymy do doskonałości. Do spełnienia marzenia z dzieciństwa, czyli posiadania Świętego Grala, jakim jest Porsche 911. I to nie tylko ze względu na jego design czy osiągi, ale przede wszystkim ze względu na rys historyczny, który ten samochód za sobą niesie. Porsche to nie tylko użytkowe narzędzie do przemieszczania się z punktu A do punktu B, to dla wielu marzenie, uosobienie doskonałości i pasji. Dla nas, osób zarządzających marką w Poznaniu, to także doskonała okazja, aby zrzeszać pasjonatów marki wokół różnych idei, które wpisane są właśnie w wartości marki. Stąd pomysł współpracy z Uniwersytetem Artystycznym im. Magdaleny Abakanowicz w Poznaniu, czyli spotkania świata sztuki i biznesu i studentów kierunków artystycznych. Wspólnie zorganizowaliśmy warsztaty dla kobiet, które nie tylko miały je zainspirować, ale także pomóc w odkrywaniu nowych pasji i wyrażaniu siebie. 

2023 desa uap 009
Warsztaty Porsche Timeless na UAP im. Magdaleny Abakanowicz

Skąd taki pomysł? 

D.F.: Światowe badania pokazują, że wiek nabywców 911-stki bardzo się obniża, ze względu na to, że młodzi ludzie zarabiają dziś pieniądze w świecie instagrama czy youtuba. Zmienia się także struktura nabywców marki Porsche ze względu na płeć. Coraz więcej kobiet staje się użytkownikami naszej marki.
K.K.: Za współpracę z UAP otrzymaliśmy nagrodę od importera za najlepszą aktywizację działań pod kątem poszukiwania nowych grup docelowych. 

A co z motorsportem?

K.K.: Motorsport i Porsche to w zasadzie synonimy. W marcu zainaugurowaliśmy sezon 2024 na Torze Poznań w ramach Tor Poznań Track Day. Podjęliśmy współpracę z Porsche Club również na Torze Poznań, a przed nami także runda prestiżowego pucharu markowego Porsche Sprint Cup Challenge. Ale to nie koniec naszych aktywności. W ramach spotkań z marką Porsche planujemy zapraszać do naszego salonu jej miłośników, rozmawiać o historii i pasji do tych pięknych aut. 
D.F.: Sami też jesteśmy aktywni sportowo, w tym roku jako reprezentacja Porsche Centrum Poznań jedziemy do Wiednia, gdzie weźmiemy udział w maratonie i półmaratonie, a także wspólnie wystartujemy w sztafecie maratońskiej, 12 maja na poznańskiej Malcie.

10mb 300dpi DSC 7249

Powiedzieliście, że Porsche to nie tylko samochody, a styl życia.

D.F.: To połączenie pasji, elegancji i sportowego ducha.  Pod marką Porsche znajdziemy nie tylko piękne auta, ale także eleganckie zegarki, rowery, ekskluzywne łodzie, akcesoria do golfa czy akcesoria skórzane. Ale marka Porsche na tym nie poprzestaje. Od kilku lat w kooperacji z Boeingiem trwają prace nad latającym samochodem oraz nad rozwojem dronów do transportu pasażerskiego. Dziś brzmi to niewiarygodnie, brak jest regulacji prawnych, ale myślę, że to kolejny etap w rozwoju komunikacji.
K.K.: Porsche jest firmą, która opiera się na innowacjach. Marka inwestuje ogromne kwoty w start-upy, które gwarantują jej dostęp do technologicznych trendów i talentów. Jednocześnie Porsche w dalszym ciągu koncentruje się na wysokiej jakości ekskluzywnych produktach, elektromobilności i zrównoważonym rozwoju, łącząc swoją bogatą historię i DNA sportów motorowych z przyszłością, na nowo definiując koncepcję nowoczesnego luksusu.

911 carrera 10

Ile dziś osób tworzy Porsche Centrum Poznań i w ramach jakich działów?

K.K.: Zespół liczy dzisiaj około 50 osób. Kiedy 11 lat temu rozpoczynałem pracę w PCP, była to dokładnie połowa. I to idealnie pokazuje, jak bardzo rozwinął się rynek, a wraz z nim nasz salon. Do dyspozycji naszych klientów jest dział handlowy aut nowych i używanych, dział serwisu z biurem serwisu, doradcami serwisowymi oraz mechanikami i diagnostami, dział części oraz dział dyspozycji, który w naszym salonie jest działem centralnym dla całego Poznania.

Porsche Centrum Poznań
Dział samochodów nowych i dział samochodów używanych

Jednym z techników serwisu jest kobieta – Laura. To nieczęsty zawód wybierany przez kobiety.

K.K.: Od wielu lat prowadzimy programy stażowe i Laura trafiła do nas właśnie dzięki takiemu programowi. W tej chwili jest już samodzielnym technikiem i chcemy, aby została z nami na dłużej. Ale Laura to nie jedyna kobieta na stanowisku technicznym. Druga dziewczyna pracuje na stanowisku lakiernika, co tylko pokazuje jak bardzo zmienia się świat i że kobiety naprawdę mogą wszystko!

pcp 3
Dział serwisu i dział części i akcesoriów
pcp 1
Dział dyspozycji

Porozmawiajmy trochę o rynku. Co czwarte auto kupowane w Polsce należy do segmentu premium. Porsche w 2023 roku sprzedawało się lepiej niż FIAT. Samar podaje, że liczba nowych rejestracji Porsche w Polsce wyniosła 4281 nowych samochodów. To o 553 samochody więcej od Fiata! Wytłumaczcie ten fenomen.

K.K.: Porsche jest samochodem absolutnie bezkonkurencyjnym. Jeżdżąc autem premium, zmieniając modele i marki, na końcu tej ścieżki jest Porsche. I to właśnie obserwujemy w ostatnich latach, czyli przepływ klientów z innych marek premium  do marki Porsche. Na nasz sukces na pewno miała też wpływ dostępność aut w niełatwych czasach pandemii. Bardzo dużą rolę odegrał też Macan, który cenowo był jednym z przystępniejszych modeli Porsche i dzięki temu przez wiele lat był naszym hitem sprzedażowym.

Skoro przy hitach sprzedażowych jesteśmy. Na świecie najchętniej kupowanym modelem Porsche jest Cayenne. A jak to wygląda w Polsce i oczywiście w Poznaniu?

K.K.: Rzeczywiście Porsche Cayenne notuje coraz lepsze wyniki sprzedaży i my jako salon poznański nie odbiegamy od trendu. Macan ze względu na swoją transformację z napędu konwencjonalnego na elektryczny w tej chwili wyprzedaje się na pniu, więc Cayenne wydaje się być bardzo dobrym kompromisem pomiędzy autem użytkowym a nadal mocno sportowym.
D.F.: Porsche w zeszłym roku zaprezentowało nową odsłonę modelu Cayenne, nieco pomniejszoną w stosunku do starszych wersji, stąd ten sportowy charakter został jeszcze bardziej podkreślony

Porsche Cayenne
Porsche Cayenne

Rynek samochodowy się zmienia. Obserwujemy, zgodnie z dyrektywami Unii Europejskiej odejście od konwencjonalnych napędów i przejście w stronę elektromobilności. Porsche to synonim ryku silnika, motorsportu, jednak i w tej marce widoczne są zmiany. Jak klienci reagują na tę ewolucję? Czy może rewolucję?


K.K.: Dużo zamieszania w naszej ofercie zrobił model Taycan, który początkowo stanowił dla naszych klientów bardziej ciekawostkę niż realny cel zakupu. W tej chwili rynek ochłonął i Taycan znajduje swoich nabywców, najczęściej wśród naszych dotychczasowych klientów, dla których jest kolejnym autem w ich garażach. Chyba każdy, kto miał okazję pojeździć samochodem elektrycznym przekonał się, że są to bardzo mocne samochody. Napęd elektryczny daje zupełnie nowe możliwości, osiągając natychmiastowy moment obrotowy, a równolegle pozwala dbać o środowisko i sprawia, że w miastach będzie nam się żyło po prostu lepiej.
D.F.: Światowe wyniki sprzedaży jednoznacznie pokazują, że jednym z najchętniej wybieranych modeli Porsche jest właśnie Taycan. Polska pozostaje nieco w tyle, ze względu na nadal dość ograniczoną infrastrukturę ładowania. Jednak segmentem, który w Polsce ma się naprawdę dobrze są hybrydy, które stanowią swego rodzaju kompromis pomiędzy samochodem elektrycznym a spalinowym. Hybrydy stanowią około 60 proc. całej sprzedaży w marce Porsche. I tu również prym wiedzie model Cayenne, a zaraz za nim plasuje się Panamera.

2023 golf kalinowepola 08
Porsche Taycan

Producent mówi jednak, że kultowa 911 oprze się zmianom. I będzie produkowana tak długo jak to możliwe z silnikiem spalinowym. Tak będzie?

D.F.: Ryk silnika, konwencjonalny napęd, Motorsport – to atrybuty nieodłącznie kojarzone z marką Porsche. Kiedy w 2019 roku producent pokazał nową wówczas 911-stkę, zakomunikował jednocześnie, że świat się zmienia i kolejna odsłona legendy pojawi się już tylko z silnikiem elektrycznym. Od tego czasu minęło kilka lat i Porsche zmieniło nieco swoje podejście i chcąc zachować możliwość produkowania samochodów z napędem konwencjonalnym, a jednocześnie sprostać wymogom zeroemisyjności, wdrożono projekt polegający na produkcji paliw syntetycznych. Paliwo syntetyczne jest uważane za ekologiczne rozwiązanie, ponieważ jego produkcja może być oparta na różnych źródłach energii, w tym tych odnawialnych. Ponadto produkt może przyczynić się do redukcji emisji gazów cieplarnianych, ponieważ proces produkcji może uwzględniać systemy recyklingu i odzyskiwania dwutlenku węgla.
K.K.: Porsche zbudowało fabrykę paliw syntetycznych w Chile, które słynie z silnych wiatrów. W sąsiedztwie fabryki powstały ogromne fermy wiatrowe, z których energia wykorzystywana jest właśnie do produkcji paliw syntetycznych. I w tej sposób uzyskujemy zeroemisyjność tych paliw w całym cyklu ich życia. A wszystkich miłośników i entuzjastów silników konwencjonalnych chciałbym uspokoić. 911 nadal posiada i będzie posiadała silnik spalinowy ze wspomaganiem elektrycznym, jednak bez możliwości jazdy w trybie elektrycznym, czyli elektryfikacji w modelu 911 użytkownik nie zauważy.

pcp 2024 em 911 025

W zeszłym roku marka Porsche obchodziła swoje 75 urodziny. To piękny wiek i doskonała okazja do tego, aby przypomnieć nieco starsze kultowe modele, bo i takie możemy zobaczyć w salonie. Zdarzają się klienci, którzy przyjeżdżają ze swoimi oldtimerami?

K.K.: Jak najbardziej! Szczególnie w sezonie letnim klienci przyjeżdżają zrobić przegląd i sprawdzić ich stan. Mamy świetnych mechaników, w tym jednego, który jest z nami od samego początku, czyli od 15 lat. Marka Porsche bardzo dba o swoich klientów kochających starsze modele i z myślą o nich rokrocznie importer organizuje Porsche Parade, paradę Porsche, w której bierze udział około stu załóg. W tym roku, właśnie w hołdzie starszym samochodom zapraszamy do udziału wszystkich tych, którzy posiadają Porsche z silnikiem chłodzonym powietrzem. To ogólnokrajowa impreza, rozpoczyna się w Szczecinie, jej trasa przebiega przez Niemcy i Polskę, aby finalnie po pokonaniu około 1000 kilometrów zakończyć się w Karpaczu.

D.F.: Porsche to bardzo osobisty samochód. W centrum Porsche w Stuttgarcie znajduje się specjalny dział, zajmujący się wsparciem dla klientów chcących odrestaurować swój stary model. Porsche z lat 70. czy 80. wyjeżdżają stamtąd jak nowe. To bardzo zgodne z filozofią Ferdynada Porsche, który mawiał „Próbowałem znaleźć swój wymarzony samochód sportowy. Nie istniał, więc sam go sobie zbudowałem”. Dziś taką możliwość producent oferuje wszystkim entuzjastom marki. Trend personalizacji w Porsche jest bardzo mocno widoczny. 

Rok 2024 jest wyjątkowy dla marki Porsche w Poznaniu. Pojawi się dużo nowości…

K.K.: Po raz pierwszy w historii Porsche wypuszcza tyle nowości w jednym roku. Pojawi się nowa odświeżona wersja modelu 911. Swoją premierę, także poznańską, miała już nowa Panamera. Ten rok to także nowy Taycan. Pod koniec zeszłego roku pojawił się nowy Cayenne, a pod koniec 2024 lub na początku przyszłego pojawi się nowa 718. Wisienką na torcie z kolei jest nowy Macan w pełni elektryczny. Także cała gama naszych modeli została odświeżona.
D.F.: Dodać warto, że Macan i Taycan weszły na zupełnie nowy poziom technologiczny, zarówno jeśli chodzi o baterie, jak i system rekuperacji. Nowy Taycan oferuje większy zasięg i szybsze ładowanie. Praktyczny, końcowy test zaowocował całkowitym zasięgiem do 665 kilometrów. To naprawdę wyjątkowy wynik jak na samochody elektryczne, a wszystko to dzięki lepszemu odzyskiwaniu energii.
K.K.: Porsche pokazuje, że jest bezkonkurencyjne. Niedawno zaprezentowany przedprodukcyjny Porsche Taycan Turbo GT pokonał „Zielone Piekło” Nurburgringu w czasie 7 min i 7 sekund, tym samym ustanawiając nowy rekord wśród elektrycznych sedanów. Porsche pokonało tym samym Teslę Model S Plaid i to aż o 17 sekund.

2023 pcp salon 10

Jakich atrakcji i wydarzeń mogą spodziewać się miłośnicy marki. Co przygotowaliście, aby uczcić swoje urodziny?

K.K.: Przede wszystkim kontynuujemy swoją przygodę z poznańskim motorsportem, planujemy spotkania z miłośnikami naszej marki w salonie przy ulicy Warszawskiej. Oraz oczywiście niezmiennie wspólnie z Uniwersytetem Artystycznym będziemy wspierać młodych artystów.
D.F.: Ten rok będzie dla nas bardzo intensywny. Zaplanowaliśmy dla naszych klientów wiele atrakcji zarówno w salonie, jak i poza nim. Premiery aut, wiele spotkań z entuzjastami Porsche, zawody sportowe. A to wszystko okraszone szczyptą nowoczesnego luksusu.

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
Porsche Centrum Poznań
REKLAMA
REKLAMA

Flota od Toyoty Bońkowscy to spokojny sen managera

Artykuł przeczytasz w: 13 min.

W 2023 roku Toyota Bońkowscy podczas 14 edycji Kongresu Dealerów została ogłoszona zwycięzcą w kategorii Dealer Flotowy. To wyróżnienie zawdzięcza swojemu profesjonalnemu zespołowi, bo jak w wywiadzie dla Poznańskiego prestiżu mówiła Dominika Bońkowska – floty nie wygrywa jeden człowiek. O tym na co zwracać uwagę przy wyborze floty firmowej, o współpracy z Żabka Polska a także o tym, jak zapewnić managerowi flotowemu w firmie święty spokój, mówią Witek Talarczyk, Ekspert ds. Floty, Maria Bońkowska, oraz Krzysztof Różański, doradcy ds. sprzedaży flotowej.

Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Bogusz Kluz, materiały własne Toyota Bońkowscy

Toyota została liderem rynku flotowego w 2023 roku. Na auto flotowe najczęściej wybierano w ubiegłym roku Corollę, a w sumie aż pięć modeli Toyoty znalazło się w Top10 rynku aut firmowych. Czemu Toyota zawdzięcza taki sukces?

Maria Bońkowska: Na ten sukces składa się wiele czynników. Na pewno jest to doskonała cena, niska awaryjność a także dostępność samochodów. Ale to co warto podkreślić to przede wszystkim to, że samochody Toyoty doskonale wpisują się właśnie w potrzeby floty. Naszym klientom zależy na tym, aby auta flotowe mało paliły i miały niskie koszty eksploatacji. Toyota spełnia wszystkie te warunki.
Witek Talarczyk: Decyzje o zakupie aut flotowych w firmie zapadają w oparciu o dane liczbowe. Toyota oferuje oszczędne auta hybrydowe, mało awaryjne dzięki czemu klienci nie muszą zakładać dodatkowych kosztów napraw, nasze auta mają trzyletnią gwarancję a w tej chwili oferujemy program, który pozwala przedłużyć gwarancję do aż dziesięciu lat.
Krzysztof Różański: W 2023 roku dostępność aut marki Toyota była dużo lepsza niż innych marek, co znacznie skróciło czas od zakupu do wydania auta. A to dla managerów firm stanowiło niebagatelną przewagę przy wyborze marki. Synergia wszystkich tych czynników spowodowała, że Toyota zdeklasowała swoich konkurentów w sprzedaży flotowej, pozostawiając konkurencję daleko w tyle.
WT.: Warto także dodać, że Toyota ma w swojej ofercie coraz więcej nowych modeli. Kiedy zaczynałem pracę w Toyocie dwadzieścia lat temu to mieliśmy w swojej ofercie Yarisa, Corollę i Toyotę Avensis. I to było wszystko co mogliśmy zaproponować firmom. W tej chwili jest Aygo, które najlepiej sprzedaje się w swoim segmencie, obok Yarisa pojawił się Yaris Cross, który nota bene jest najlepiej sprzedającym się autem Toyoty w Europie i jest Corolla Combi, która jest bestsellerem w sprzedaży nowych aut w 2023 roku.
MB.: To co wyróżnia ofertę Toyoty, to szeroka gama modeli, która pozwala we flocie ją różnicować ze względu na zajmowane stanowisko. U nas auto dla siebie znajdzie każdy niezależnie od stanowiska jakie zajmuje w firmie.

Zespół flotowy Toyota Bońkowscy
Od lewej: Witek Talarczyk, Krzysztof Różański, Magda Stefaniak, Kuba Kaprykowski, Kamil Dollicher, Maria Bońkowska

Zatem zacznijmy od początku. Od ilu samochodów w firmie zaczynamy mówić o flocie?

KR.: W Toyocie klientem flotowym jest klient, który ma w swojej firmie minimum 10 pojazdów o masie do 3,5 tony, ale także taki, który dopiero rozpoczynając swoją przygodę z flotą kupuje minimum trzy samochody jednorazowo. I co ważne – nie muszą być to trzy takie same modele.

Czym różni się proces flotowego zakupu aut od zakupu pojedynczego samochodu?

KR.: Klient indywidualny kupuje samochód bardziej emocjami. Czyli kolokwialnie mówiąc ważne, że auto mu się podoba a koszty eksploatacji schodzą na drugi plan. Klient flotowy to klient bardziej racjonalny. Ze względu na ilość kupowanych aut do firmy, to klient który liczy i porównuje.
WT.: Manager ds. floty w firmie chce mieć niezawodne samochody i spokojnie spać, nie martwiąc się chociażby ich awaryjnością. Przy dużej liczbie aut „święty spokój” jest bezcennym zasobem, który pozwala na spokojne zarządzanie flotą. Toyota wg wielu rankingów jest najmniej awaryjną marką na świecie, nasze hybrydy w zasadzie w ogóle się nie psują, więc ten spokój jesteśmy w stanie mu zapewnić.

Maria Bonkowska1
Maria Bońkowska

Od czego firma powinna rozpocząć proces wyboru samochodów flotowych?

MB.: Ważne jest, aby odpowiedzieć sobie na kilka kluczowych pytań choćby o przeznaczenie aut, czy to mają być samochody dla przedstawicieli handlowych czy może luksusowe limuzyny dla managementu. Istotnym elementem jest miesięczny budżet, bo przy dużej ilości aut w firmie, koszty z nimi związane będą stanowiły pokaźną część wydatków. I mówimy tu zarówno o kosztach zużycia paliwa jak i kosztach serwisowania. Warto zwrócić uwagę na komfort jazdy, bo to często samochody użytkowane w zasadzie w sposób ciągły, pracujące na siebie. A także na bezpieczeństwo, zarówno kierowcy jak i pasażerów. Uważam, że warto także wybierać samochody, które są wizerunkowo spójne z firmą oraz zapewniają ten słynny święty spokój (śmiech). Czyli takie, które nie nastręczą kłopotów z powodu awaryjności i częstych pobytów w serwisie.
KR.: Dajemy naszym klientom możliwość testowania wybranych modeli, co z punktu widzenia samochodu służbowego ma ogromne znaczenie. Bo takie auto musi często pomieścić mnóstwo towarów, często niestandardowych gabarytów. Także można samochód sprawdzić pod każdym kątem i dobrać odpowiedni model pod swoje potrzeby.

TCO (ang. Total Cost of Ownership) to termin, któremu warto poświęcić w tym miejscu nieco więcej uwagi. Co się na niego składa?

WT.: TCO to całkowity koszt posiadania. W przypadku samochodów jest to koszt nie tylko zakupu, lecz także finansowania, serwisu, dojazdu do serwisu, opon zimowych, płynów eksploatacyjnych i paliwa. TCO obejmuje też koszty związane z wyłączeniem samochodu z eksploatacji podczas serwisu i cenę, jaką jest wartość rezydualna po okresie eksploatacji. 80 proc. naszych klientów wybiera dzisiaj najem długoterminowy. I rata najmu zazębia się ze wspomnianym już kosztem całkowitym. W Toyocie zarządzaniem najmem flotowym zajmuje się nasz najem fabryczny KINTO. I to właśnie KINTO zajmuje się zarządzaniem tym samochodem, szkodami, przeglądami, serwisami, oponami. Wszystkie te usługi klient może mieć zawarte w racie najmu. Tym samym zdejmujemy z głowy managerowi floty w firmie sporo obowiązków i zapewniamy mu spokojny sen.

Krzysztof Rozanski1
Krzysztof Różański

Ostatnio świat motoryzacyjny obiegła informacja o Waszym partnerstwie z firmą Żabka, która zdecydowała, że to właśnie u Was zakupi swoje auta flotowe. A jest ich niemało, bo prawie tysiąc. Zdradźcie trochę szczegółów – jak długo trwały rozmowy, jakie cele przyświecały Żabce i co ostatecznie zdecydowało o wyborze właśnie Toyoty Bońkowscy na swojego partnera?

WT.: Osobiście byłem odpowiedzialny za ten kontrakt i mogę powiedzieć, że cały proces liczyliśmy w latach. Rozmowy trwały od 2018 roku, a ostateczne podpisanie kontraktu miało miejsce w 2022 roku. W sprzedaży flotowej ważna jest cierpliwość, to praca dla długodystansowców (śmiech). Żabka rozważała zakup swojej floty spośród wielu różnych marek, ale wybór ostatecznie padł na Toyotę i model Yaris Cross. Samochody wydawaliśmy klientowi od sierpnia do grudnia, co stanowiło dla nas nie lada wyzwanie. Zdecydowaliśmy się na stworzenie specjalnego działu doposażeń, aby sprostać tempu narzuconemu przez klienta. Czas grał tu ważną rolę, gdyż samochody do tej pory używane w firmie Żabka musiały zostać zwrócone, a handlowcy nie mogli sobie pozwolić na przestoje. Zatem w dość krótkim jak na taką ilość aut, musieliśmy je zamówić, doposażyć i okleić. To było spore wyzwanie logistyczne.

yaris cross hybrid zabka mobile 03

Żabka to niejedyny duży klient, który Wam zaufał. Jakich klientów flotowych jeszcze macie w swoim portfolio?

KR.: Zaufało nam zarówno wiele firm prywatnych jak i instytucji publicznych. Toyota Bońkowscy dostarcza samochody dla firm z Poznania i okolic, działających w branży logistycznej, medycznej, rolniczej, IT i produktów pierwszej potrzeby. Są między nimi Raben czy Inea, ale także takie jak Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska. W przypadku instytucji publicznych startujemy oczywiście w przetargach, ale z racji tego, że coraz częściej w ogłoszeniach przetargowych pojawia się warunek , aby samochody były hybrydowymi, Toyota idealnie wpisuje się w tę potrzebę. 90 proc. aut flotowych przez nas sprzedawanych stanową przyjazne środowisku hybrydy.

Trochę wyprzedziliście moje pytanie o niskoemisyjność. Czy klient flotowy, przy wyborze samochodów do firmy zwraca uwagę na ekologię i niższą emisję CO2?

WT.: To szczególnie dotyczy dużych korporacji, które chcąc zadbać o ślad węglowy zwracają uwagę poziom emisji CO2. Dla Żabki, ten argument był jednym z kluczowych, dlatego postawili właśnie na samochody hybrydowe. Toyota ma największe doświadczenie w produkcji hybryd, stąd ich wybór padł właśnie na naszą markę.

A co z trendem na samochody elektryczne? Dynamika rozwoju rynku samochodów elektrycznych jest ogromna. Transformacja z samochodów spalinowych na elektryki już się rozpoczęła i nabiera tempa. Jednak czy samochód elektryczny nadaje się do użytku jako samochód flotowy?

MB.: Tu w grę wchodzą uwarunkowania unijne, które mówią, że począwszy od 2035 r. w Unii Europejskiej mają wejść w życie przepisy, uniemożliwiające rejestrację nowych aut spalinowych, co w praktyce oznacza, że po tym czasie niemożliwy będzie zakup nowego samochodu z napędem konwencjonalnym. Póki co klienci bardziej pytają niż decydują się na zakup floty w pełni elektrycznej. Ale często bywa tak, że jakaś część floty w firmie jest elektryczna, ale na razie nie jest to duży odsetek zapytań.
KR.: Doskonałą alternatywą dla tych, którzy chcą zadbać o środowisko są hybrydy typu plug-in. Ładowane z gniazdka, pozwalające po mieście jeździć na prądzie a trasie używać tradycyjnego silnika spalinowego. Na pewno ciągle jeszcze brakuje w Polsce infrastruktury, która pozwoliłaby zbudować flotę tylko w oparciu o samochody elektryczne.

yaris cross hybrid zabka mobile 01

To porozmawiajmy o finansowaniu. Jakie opcje klient ma do wyboru?

KR.: Mamy trzy opcje do wyboru. Pierwsza to oczywiście kupno samochodów za gotówkę. Ale to coraz mniejszy odsetek naszych transakcji. Drugą opcją jest klasyczny leasing i trzecią najem długoterminowy KINTO, który w ostatnich latach bije rekordy popularności, właśnie ze względu na swoją wygodę dla klienta. W racie najmu KINTO zawarta jest pełna obsługa serwisowa, pełne ubezpieczenie, wymiana i przechowywanie opon, opieka assistance oraz auto zastępcze. Ale co warto podkreślić, te składowe nie są obligatoryjne. Można wybrać samo finansowanie w systemie najmu, które jest dużo korzystniejsze niż w standardowym leasingu, ponieważ w najmie długoterminowym klient spłaca utratę wartości pojazdu na przestrzeni danego czasu i przebiegu.

A jeśli samochód zepsuje się na drugim końcu Polski?

KR.: KINTO pozwala serwisować samochód w dowolnym autoryzowanym salonie Toyoty w każdym mieście, gdzie taki salon się znajduje. Nie ma znaczenia, że samochód był kupiony w naszym salonie. To ogromna wartość skorzystania z wynajmu KINTO, bo tę opiekę nad naszym samochodem mamy niezależnie od geografii.

Czy istnieje możliwość dostosowania pojazdów do specyficznych potrzeb firmy, na przykład poprzez instalację dodatkowego wyposażenia lub modyfikacje?

KR.: Toyota oferuje bardzo konkretne wersje wyposażenia, więc jakaś fundamentalna zmiana w ramach jednej nie jest możliwa, ale istnieje możliwość doposażenia w konkretne elementy takie jak czujniki parkowania, gumowe dywaniki, mata do bagażnika czy hak.
MB.: Bardzo często w ramach jednej floty żonglujemy modelami, a także wersją wyposażenia. Inne modele trafiają do kadry niższego szczebla, inne do kadry zarządzającej. Ale to co jest elementem wspólnym dla wszystkich samochodów Toyoty niezależnie od segmentu, jest bezpieczeństwo. W podstawowej wersji wyposażenia wszystkich naszych modeli zamontowane są wszystkie systemy bezpieczeństwa, co także zapewnia spokojny sen flotowca. Samochód służbowy robi w trakcie swojego życia trochę kilometrów, napotyka różne sytuacje i warunki na drodze, więc nawet jadąc najmniejszym Aygo kierowca ma się czuć bezpiecznie.

DS402221 1536x1027 1

W 2023 roku, w trakcie 14 edycji Kongresu Dealerów Grupa Bońkowscy została ogłoszona zwycięzcą w kategorii Dealer Flotowy z imponującą sumą sprzedanych samochodów flotowych w całej Grupie – ponad 2800 sztuk. To duże wyróżnienie.

WT.: Na sukces Grupy Bońkowscy w tegorocznej edycji Kongresu Dealerów składa się wiele czynników, ale chyba najważniejszym z nich jest nasz zespół, który wyróżnia profesjonalizm i wyjątkowe podejście do każdego klienta. Najważniejszy jest człowiek. To wartość, w którą jako organizacja, wierzymy najsilniej. Naszą siłą są ludzie, którzy z wiarą i ufnością każdego dnia robią to, co kochają. W zamian otrzymujemy dokładnie to samo – uwagę i szacunek naszych biznesowych partnerów i właśnie w tym upatrujemy największy sukces zdobytego wyróżnienia.

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Przyszłość maluje się kolorowo. Spotkanie Volvo z Watcherem – czyli co wspólnego ma motoryzacja i street art

Artykuł przeczytasz w: 4 min.
Volvo EX30 x Noriaki Volvo Firma Karlik

Volvo Firma Karlik połączyła siły ze światem street artu. Owocem współpracy jest unikatowa grafika stworzona dla modelu Volvo EX30, którą zaprojektował – poznański street artowiec Noriaki.

zdjęcia: Volvo Firma Karlik

Głównym celem projektu było przyciągnięcie uwagi widza poprzez unikatową estetykę. Zależało mi, aby wyróżnić się poprzez futurystyczny design, inspirowany liniami Volvo EX30. Samochód miał być nie tylko źródłem podziwu, lecz także emanować nietuzinkowością. Zazwyczaj preferuję pracę w monochromatycznej palecie, korzystając z kolorów czarno-białych. Jednakże w przypadku tego projektu postanowiłem pójść zupełnie inną drogą, eksponując potęgę kolorów i elektryfikacji, gdyż widzę przyszłość malującą się właśnie w barwach. Na projekcie znalazły się symboliczne elektryczne wtyczki oraz błyskawice, które mają za zadanie podkreślić iskrzący, dynamiczny charakter samochodu -opowiada Noriaki.

Volvo EX30 z grafiką Noriakiego jest symbolem nowoczesności i artystycznego wyrazu w ruchu, łącząc w sobie inspirację uliczną sztuką oraz zaawansowaną technologią. To połączenie nie tylko przyciąga uwagę, lecz także tworzy niepowtarzalne doświadczenie dla pasjonatów motoryzacji. Samochód zyskał bogatą paletę barw oraz wyraziste detale, co z pewnością przyciągnie uwagę klientów Volvo przyzwyczajonych do bardziej stonowanych kolorów lakierów. Najbardziej charakterystycznym elementem grafiki jest postać Watchera, który napędza elektryfikację i przygląda się zmianom, jakie zachodzą w motoryzacji. Mieszkańcy Poznania dobrze znają Watchera, postać, która jest motywem przewodnim w twórczości Noriakiego, z głową w kształcie jednego, podłużnego oka, która patrzy, obserwuje, zawsze jednak budzi pozytywne emocje, a można ją spotkać w różnych miejskich przestrzeniach.

Volvo EX30 x Noriaki Volvo Firma Karlik

Dla naszej marki i firmy ważne jest nie tylko oferowanie najwyższej jakości samochodów, ale też misja dostarczania wyjątkowych doświadczeń, dzielenie się pasją do motoryzacji oraz przybliżanie tematu elektryfikacji i edukacja w tym zakresie. Współpraca z Noriakim to nie tylko spotkanie dwóch światów – motoryzacji i sztuki ulicznej. To synteza kreatywności, innowacji i pasji oraz zwrócenie uwagi na ważny dla naszej marki temat elektryfikacji. Zależy nam, aby każdy klient wychodził z salonu z głębszym zrozumieniem i pewnością, że elektryczne samochody są nie tylko przyszłością, ale także teraźniejszością, która może przynieść wiele korzyści – opowiada Agnieszka Idziak, marketing manager w Volvo Firma Karlik, odpowiedzialna za realizację projektu.

Volvo EX30 x Noriaki Volvo Firma Karlik


Volvo EX30 to nie tylko samochód, to znak nowej ery motoryzacji i zachodzących w niej zmian. W dzisiejszym dynamicznym świecie, pełnym nowych technologii i ekologicznych wyzwań, elektryczne samochody stają się coraz bardziej powszechne. Poznańskiemu dealerowi zależy na rozmowach z klientami i wyjaśnianiu wątpliwości, które powstały i cały czas powstają wokół samochodów elektrycznych. – Dla marki Volvo ważne są bezpieczeństwo i nowe technologie, ale przede wszystkim ludzie. W centrum wszystkich działań, które podejmujemy zawsze stawiamy człowieka i jego potrzeby. Volvo nadal wytycza standardy w dziedzinie bezpieczeństwa i zmierza do zerowej emisji gazów cieplarnianych netto do 2040 roku. Model Volvo EX30 jest dla nas bardzo ważny, to najmniejszy SUV w naszej flocie, który w 2023 roku miał w Polsce premierę, ale właśnie teraz jest dostępny do jazd testowych. Współpraca z artystą i niebanalne podejście do tematu pomoże nam w zwracaniu uwagi klientów na elektryfikację – podkreśla Sylwia Skorupińska, dyrektor marketingu w Volvo Firma Karlik.

Poznański prestiż

REKLAMA
REKLAMA
Volvo EX30 x Noriaki Volvo Firma Karlik
REKLAMA
REKLAMA

PROF. UAM DR HAB.IWONA SEPIOŁO JANKOWSKA | Jestem, by pomagać ludziom

Artykuł przeczytasz w: 17 min.
prof. Iwona Sepioło -Jankowska

Ambitna, asertywna, z niezwykłą pamięcią do dat, ludzi i zdarzeń. We wczesnych latach dzieciństwa szykowana przez rodzinę na lekarza, jednak pomysł na studia medyczne zamieniła na studia prawnicze w Toruniu. Sama wybrała własną drogę zawodową, świadomie łącząc praktykę z teorią, prowadząc trzy kancelarie adwokackie sygnowane swoim nazwiskiem oraz będąc wykładowcą akademickim w Katedrze prawa karnego na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Prof. dr hab. Iwona Sepioło-Jankowska – teoretyk i praktyk w jednej osobie, kocha Poznań i uważa to miasto za swoje miejsce na ziemi. Z wielką pasją uczy studentów i aplikantów, a jednocześnie ratuje oskarżonych i ma duży procent wyroków uniewinniających.

Rozmawia: Magdalena Ciesielska | Zdjęcia: Maciej Sznek, Escargofoto, archiwum własne ISJ

Ma Pani bogate doświadczenie, wiedzę i wieloletnią praktykę w pracy adwokackiej. Jakie cechy – według Pani – powinien posiadać dobry adwokat?

PROF. IWONA SEPIOŁO-JANKOWSKA: Na pewno potrzebna jest empatia w tym zawodzie, skupienie i cierpliwość podczas długich i częstych rozmów z klientami. Musimy poznać ich życie, w szczególności przy sprawach rodzinnych, rozwodowych, których obecnie jest bardzo dużo. Jak żyją? Z kim żyją? I co chcieliby w sądzie uzyskać? Pragnę też podkreślić, że dzisiejsze sądy nie sprzyjają naszej pracy, pracy adwokata. Na rozprawę czeka się bardzo długo, sprawy trwają po kilka lat. Zdarzają się też takie sytuacje, że przychodzą do mnie klienci, którzy są bardzo zdeterminowani i pragną rozwodu, wybierają tę trudniejszą drogę, czyli chcą rozwód z orzekaniem o winie małżonka i nagle odechciewa im się tej walki i rezygnują z orzekania o winie, chcą ugodowego rozwodu. Zdarzają się też sytuacje, że małżonkowie się dogadują i wracają do siebie. Ostatnio miałam taki przypadek kobiety 70-letniej, która bardzo pragnęła być rozwódką, koniecznie chciała przyspieszać procedury – co jest niemożliwe – a finalnie zeszła się ze swoim mężem. W takich wypadkach adwokat musi dostosować się do istniejących zmian, to też swego rodzaju umiejętność – być elastycznym w tym zawodzie, być dla ludzi, wsłuchiwać się w życzenia i prośby klientów, którzy nieraz sami decydują się na krok wstecz lub odwracają całą sytuację o 180 stopni. Życie jest zmienne, tak jak i klienci są przeróżni.

Co daje gwarancję wysokiej skuteczności w tym zawodzie?

Empatia, o której wspomniałam i umiejętność słuchania klienta. Czas, jaki poświęcamy na zgłębienie problemu, konkretnej sprawy. Mi taką skuteczność zapewnia łączenie pracy zawodowej – czyli praktyki w kancelarii w Poznaniu oraz obu filiach, w Warszawie i Gdańsku – z teorią, czyli wykładami na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Konkretne sprawy, które prowadzę, ludzkie dramaty, którymi się zajmuję, stają się dla mnie odnośnikiem podczas wykładów. Nie opowiadam studentom o suchych faktach, nie recytuję przepisów, tylko mówię o sytuacjach z życia wziętych. Wykładam prawo karne, tłumaczę młodym adeptom prawa o przestępstwach kryminalnych, grupach przestępczych, karuzelach podatkowych – o wszystkim tym, czym zajmuję się w kancelarii. Oczywiście, bez podawania szczegółów. Mam o czym opowiadać na wykładach, robię wszystko, aby uciec od stereotypów i rutyny w prowadzeniu takich zajęć. Studenci – co mnie bardzo cieszy – z chęcią przychodzą na prowadzone przeze mnie wykłady, a aplikanci – na szkolenia.

prof. Iwona Sepioło -Jankowska


Duże znaczenie dla mnie w zawodzie adwokata ma praca naukowa, czysta teoria. Na początku mojej pracy zawodowej byłam bardziej skupiona na pisaniu monografii, książek, podręczników dla studentów etc. Bardzo szybko zajęłam się pisaniem, bo chciałam uzyskać stopień naukowy. Byłam na tym skoncentrowana. Teraz jest mi łatwiej wykonywać zawód adwokata, gdy mam podstawy stricte teoretyczne. Teorii się nie zapomina, ona niewątpliwie pomaga mi w kancelarii. Ciężko jest mnie zaskoczyć na sali sądowej, bo jestem zawsze bardzo dobrze przygotowana. Ponadto mamy bardzo dużo spraw. Od dwóch lat posiadamy specjalistyczny program prawniczy, w którym wpisujemy sprawy na bieżąco przyjmowane do kancelarii – i wynik jest zdumiewający. Wpisaliśmy do systemu aż 650 prowadzonych spraw. Tu kłania się kolejna cecha charakteru potrzebna w zawodzie prawnika, czyli dobra pamięć. Kiedyś przyszli studenci prawa na egzaminach wstępnych musieli zdawać historię, zapamiętać ogrom dat i faktów – to naprawdę w zawodzie adwokata jest bardzo potrzebne. Raz – gdy trzeba szukać odpowiednich paragrafów, a dwa – ilość spraw, którą się prowadzi w kancelarii, wymaga dobrej pamięci. Gdy rozmawiam z sędziami w Wydziale Cywilnym, z tymi, którzy prowadzą sprawy frankowe, ale i rozwodowe, mówią, że jeden sędzia ma tak przynajmniej 500 spraw. A ja mam ich ponad 600. Oczywiście podczas tych dwóch lat takie mniejsze sprawy już się zakończyły, ale większość z nich jest w toku. Jeżdżę do Warszawy, Gdańska, Szczecina, Wrocławia – to jest norma i specyfika mojej pracy. Przyjeżdżają też do mnie klienci z Krakowa. Mam aktualnie klientkę ze stolicy Małopolski i wierzę, że jej sprawa zakończy się uniewinnieniem.

Rozpoczęła Pani Mecenas temat, o który chciałam zapytać… Występuje Pani jako obrońca osób podejrzanych o popełnienie przestępstwa, osób już oskarżonych. Czy często zapada w prowadzonych przez Panią sprawach wyrok uniewinniający? Jak to wygląda z Pani doświadczenia, w praktyce, a jak w skali kraju na przestrzeni ostatnich lat?

Niedawno, bo w lutym, na swoich mediach społecznościowych opublikowałam statystyki z ostatnich kilku lat, jeśli chodzi o wyroki uniewinniające w naszym kraju. Statystyki są – niestety – od lat na tym samym poziomie, tj. 2-3 % wyroków uniewinniających w Polsce. Bardzo mało. Utarło się takie przekonanie, że jak sprawa wychodzi z prokuratury z aktem oskarżenia, to już praktycznie zapada wyrok skazujący, więc o jakimkolwiek uniewinnieniu nie ma mowy. Adwokat ma zatem dużo pracy, żeby starać się ratować ludzi, ich sytuacje życiowe i materialne.
Ja tymi wyrokami uniewinniającymi zaczęłam się chwalić (śmiech) w mediach społecznościowych, na różnych platformach i w różnych środowiskach – bo jest czym. Prowadzę też sprawy, które dobrze rokują, czyli w nich również jestem nastawiona na wygraną i wynik uniewinniający. Prowadzę naprawdę medialne i duże sprawy, chociażby takie jak ta w Wągrowcu, gdzie zatrzymano rodzinę, która stworzyła dom zastępczy, rodzinny dom dziecka. Tym osobom zabrano 12 dzieci z podejrzeniem znęcania się nad nimi – ja właśnie bronię te osoby oskarżone. Na początku byłam zdystansowana i nie wiedziałam, gdzie leży prawda. Ale jak zaczęłam wnikliwie czytać akta, przyglądać się całej rodzinie – moim zdaniem w tym przypadku nie ma mowy o żadnym znęcaniu się, poznałam tych rodziców zastępczych, poznałam każde ich dziecko. Często w takich newralgicznych sytuacjach dochodzi do konfliktu pomiędzy rodzicami zastępczymi a rodzicami biologicznymi – w tej sprawie jest podobnie.

prof. Iwona Sepioło -Jankowska

Jak Pani podchodzi do prowadzonych spraw? Przeżywa je Pani, rozmyśla o nich?

Nie uodparniam się na ludzkie tragedie, jestem zbyt wrażliwa. Nie ma u mnie rutyny. Przeżywam jak coś się nie udaje – i długo sama ze sobą walczyłam, wręcz zadręczałam się niepowodzeniem. Ale z doświadczenia i nabytej wiedzy już wiem, że niekiedy racja jest po stronie mojego klienta, ale pewnych spraw nie jestem w stanie przeskoczyć, bo taki jest w Polsce mechanizm wymiaru sprawiedliwości. Mówię do moich pracowników, że ja po prostu wcześniej przejdę na emeryturę (śmiech) i taki mam plan.
Puentując odpowiedź na to pytanie – wolę sprawy moich klientów przeżywać, bo to jest ludzkie, jest oznaką empatii i uczuć, a ja nie jestem robotem.

Ponad 600 spraw w ciągu dwóch lat, o których Pani wspomniała, które zaprzątają Pani myśli – to ogrom poświęconego czasu. Kiedy znajduje Pani czas na odpoczynek?

Mówię całkiem szczerze, ja nie mam życia prywatnego. Muszę sobie radzić tak jak umiem i na ile starcza mi właśnie tego cennego czasu. Kiedy wyjeżdżam w celach zawodowych, do moich filii, w Warszawie czy Gdańsku, bądź podróżuję w konkretnej sprawie do innego miasta, wówczas mam kierowcę. Poza Wielkopolskę zawsze jadę z kierowcą, siadam do auta, odpalam laptopa, odbieram mnóstwo telefonów i pracuję. Np. czeka mnie rozprawa godzinna w Warszawie, a 6 godzin w aucie, 3 godziny w jedną stronę i 3 godziny w drugą. To dla mnie sześć godzin pracy podczas drogi. Tempo życia od nas tego wymaga, nieustannej gotowości, przygotowania, znajomości zagadnienia itp.

Kiedy zrodził się pomysł, aby pójść na studia prawnicze?

Do połowy liceum ogólnokształcącego wiedziałam, że idę na medycynę. Tak też postrzegali mnie najbliżsi, że będę pracowała w zawodzie lekarza. Jednak, gdy zaczęłam trzecią klasę ogólniaka, stwierdziłam, że medycyna nie jest dla mnie. Zmieniłam swoje plany, a że zawsze byłam ambitna – wybrałam prawo. Bardzo lubiłam historię, nawet jeździłam na olimpiady, konkursy wiedzy historycznej. Na studiach prawniczych byłam zdeterminowana, od początku wiedziałam, że chcę wykładać, pracować na uczelni jako wykładowca akademicki. To, co postanowiłam, zrealizowałam w pełni i to w bardzo krótkim czasie. Na studiach miałam też sprecyzowaną aplikację – wiedziałam, że chcę być adwokatem. Nie zastanawiałam się nad inną specjalizacją w tym zawodzie.

Czym jest znieważenie, a czym zniesławienie? Często w mediach słyszymy o tego typu sprawach. Jakie są podobieństwa obu tych terminów?

Zniesławienie polega na pomówieniu innej osoby. Chodzi o pomówienie dotyczące postępowania, właściwości, które mogą ją poniżyć w opinii publicznej. Natomiast znieważenie to naruszenie czyjejś godności. Polega na użyciu słów obelżywych i ośmieszających.

prof. Iwona Sepioło -Jankowska

Oferuje Pani Mecenas swoim klientom pomoc z zakresu prawa karnego, rodzinnego, cywilnego i gospodarczego. Jakie są dla Pani najtrudniejsze sprawy?

Najtrudniejsze są dla mnie sprawy karne, bo statystyki wyroków uniewinniających nie sprzyjają, nie pomagają ani samym klientom, ani mi pracującej jako adwokat. Często przychodzą do mnie klienci w sprawach karnych, gdzie już przeszli przez jedną instancję, z innym adwokatem, i źle ich sprawa wygląda, albo mają już wyrok pierwszej instancji i proszą mnie o to, aby coś próbować zmienić na etapie drugiej instancji, czyli na etapie apelacji. Z mojej perspektywy sprawy karne są trudniejsze niż rodzinne.

Czy posiłkowanie się pracą detektywa w zawodzie prawnika jest już pewnego rodzaju normą, czymś wymaganym i niezbędnym?

Jest różnie. Przychodzą do mnie klienci, którzy mają już gotowy materiał dowodowy, najczęściej jakieś nagrania, zdjęcia. To klienci, którzy już korzystali z usług detektywa, posiadają wartościowe dowody na winę współmałżonka i chcą rozwodu. W większości przypadków mam klientów, którzy chcą rozwód z orzekaniem o winie, np. chcą wskazać zdradę małżonka. Wtedy klientom daję namiary na detektywa, z którym współpracuję, oni się kontaktują, ustalają szczegóły. Ja również mam kontakt z moim detektywem a propos konkretnej sprawy i mojego klienta/klientki i mówię, co mi jest potrzebne.
Nieraz ludzie nie wiedzą, na co zwrócić uwagę, nawet gdy przychodzą z ich zdaniem gotowym materiałem dowodowym, ja mówię „potrzebuje jeszcze tego”, „to by nam się przydało”. Patrzę na sprawę z innej perspektywy i analizuję ją w szerokim spektrum, z korzyścią dla mojego klienta. Najlepsza jest dla mnie jednoczesna współpraca klienta i z detektywem, i ze mną jako adwokatem. Wspólne ustalenia najlepiej rokują. Często sprawie rozwodowej towarzyszy sprawa o znęcanie czy fizyczne, czy psychiczne. Więc klientka jednocześnie składa pozew o rozwód i składa zawiadomienie do prokuratury o wszczęciu postępowania o znęcanie. I tu, i tu są potrzebne dowody, które umiejętnie może zebrać współpracujący ze mną detektyw.

Jest pani profesorem, wykładowcą akademickim na UAM w Poznaniu. Czy podczas rozmów ze studentami, aplikantami przewijają się podobne zagadnienia, tematy, które frustrują, wręcz irytują młodych prawników, adeptów prawa?

Młodzi prawnicy widzą problem nasyconego rynku prawniczego i dużej konkurencji. Zdają sobie sprawę, że mają małe szanse, aby otworzyć własną kancelarię. Nie mówię tylko o Poznaniu, bo mam kontakt ze studentami i aplikantami z innych polskich miast. I tam jest podobnie. Od kilku dobrych lat prawnicy są nastawieni na to, aby zatrudnić się w jakiejś kancelarii, czyli liczą na prace u kogoś, a nie na samozatrudnienie i otworzenie działalności gospodarczej. Może za kilka lat to się zmieni, gdyż rynek pracy wciąż ewoluuje. Podobnie było z zawodem psychologa, aktualnie z zawodem informatyka czy programisty. Jak ja kończyłam studia, to był zgoła inny problem, czyli taki, aby się dostać na aplikację adwokacką, bo było to środowisko hermetycznie zamknięte. A dla mnie – osoby niepochodzącej z rodziny prawniczej, tym bardziej z rodziny adwokackiej – było to marzenie i wysoki cel, który udało mi się zrealizować. Kliki adwokackie – jak to się mówiło – miały swoich kandydatów, wytypowanych z rodziny i znajomych. Pamiętam, że kończyło studia w moim roczniku około 300 osób, a tylko niewielki procent dostał się na aplikację adwokacką. Teraz studenci dostają się na aplikację, ale nie mają widoków na przyszłość co do kancelarii sygnowanej ich własnym nazwiskiem. Duża konkurencja na rynku – to jest aktualny problem dla adeptów prawa.

prof. Iwona Sepioło -Jankowska

A co Panią nurtuje w obecnej prawnej rzeczywistości?

Funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości, jak działają sądy, to że sędziowie są przepracowani, mają za dużo spraw. Nie da się, będąc sędzią i mieć dwa dni w tygodniu wokandy, skrupulatnie i wnikliwie przygotować się do sprawy. Każdy jest tylko człowiekiem, nie maszyną, a czasu nie da się rozciągnąć. Czas jest potrzebny na zagłębienie się w problem, w konkretną sprawę. Trzeba mieć czas, aby dokładnie przeczytać akta. Tu powinny nastąpić zmiany w wymiarze sprawiedliwości, co pomogłoby i samym oskarżonym, ale i nam, adwokatom.

Jakie skargi do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu Pani przygotowała? Bo wiem, że w ramach prowadzonej działalności z prawa gospodarczego takie skargi Pani przygotowuje.

Skargi składa się głównie z uwagi na naruszenie przez sąd polski art.6 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, czyli prawa do rzetelnego procesu. I jeśli ja widzę, że taka zasada rzetelnego procesu nie została spełniona przed sądem, to formułuję taką skargę do Trybunału w Strasburgu. Wykazuję w niej w jaki sposób – według mnie – sąd polski naruszył tę zasadę i w jakim zakresie.

Jak ustosunkowuje się Pani do spotkań on-line z klientem, do pomocy prawnej udzielonej przez Internet?

W kancelarii udzielamy porad prawnych, głównie dla klientów spoza Poznania. Z nimi łączymy się on-line. Ponadto jeszcze odbywają się rozprawy w sądach on-line. Nawet w zeszłym tygodniu prowadziłam rozprawę rozwodową w Warszawie w takim trybie niestacjonarnym. Nie musiałam być na miejscu w stolicy, dla mnie dobrze, bo zaoszczędziłam czas na podróż. Łączyłam się z sądem w Warszawie, moja klientka też była z Warszawy – dla mnie to, nie ukrywam, wielka wygoda, taka praca zdalna, którą nie ja wymyślam, tylko narzuca sąd.

prof. Iwona Sepioło -Jankowska

Reasumując, czy lubi Pani te prawne wyzwania, które przed Panią kreuje życie, ale i samo prawo?

Nieskromnie powiem, że lubię, choć to ciężka praca. To mój zawód, który wybrałam świadomie. Nikt mi niczego nie narzucił, nie pchał mnie na aplikację adwokacką. A życie samo napisało scenariusz, dając mi wielką szansę zaistnieć w tym zawodzie. Jacy klienci się do mnie zgłaszają z prośbą o pomoc? Wszyscy, którzy szukają ratunku i porad prawnych czy to w kwestiach stricte rodzinnych, czy karnych, czy w zakresie prawa cywilnego i gospodarczego. Podejmuję się obrony w ciekawych dla mnie sprawach karnych, czy to w Poznaniu, Warszawie, Gdańsku – tam gdzie mam swoje kancelarie. I ja te sprawy sobie sama wybieram. Skupiam się na sprawach najtrudniejszych, sprawach karnych, ale nie ukrywam, że połowę szafy zajmują akta spraw rodzinnych, którymi również się zajmuję, najlepiej jak potrafię, i które są w toku. Muszę mieć silną psychikę, inaczej nie funkcjonowałabym na rynku prawniczym.
Sporo mam klientów, którzy dziękują za pomyślnie przeprowadzoną sprawę, za sukces, wyrok uniewinniający. Zadowoleni klienci – nie tylko z Wielkopolski, ale i z całego kraju – piszą maile, pochlebne opinie, dzwonią i dziękują za ratunek, za pomoc prawną. To mnie niezwykle raduje, napełnia satysfakcją i daje poczucie, że to, co robię, jest potrzebne.

Jakie ma Pani marzenia?

Uważam, że jestem w dobrym miejscu swojego życia. Zadowolona z tego, co osiągnęłam zawodowo, z kim współpracuję, jaki zespół pracowników stworzyłam, ile spraw prowadzę, bo to znaczy, że ludzie we mnie wierzą, mi ufają. Jako kancelaria mamy program pt. „ROZPRAWA” w telewizji lokalnej WTK, dwa razy w miesiącu, w którym wyjaśniamy sprawy trudne, nurtujące społeczeństwo, tj. kwestie związane z rozwodami, sprawy spadkowe, omawiamy wszystkie zagadnienia ciekawe dla odbiorców, np. testamenty, zachowek, jak się rozwieść, jak zapisać porozumienie rodzicielskie. Mamy rozwinięte portale społecznościowe, funkcjonujemy w mediach, tłumaczymy zawiłości i meandry prawne. Chcemy pokazać się od strony nietypowej, sztywnej kancelarii, do której klienci boją się wejść z zapytaniem czy prośbą o poradę – wprost przeciwnie. Jesteśmy dla ludzi.
Oczywiście, pragnę się rozwijać, nie stać w miejscu, dlatego teraz kładę nacisk na rozwój mojej filii w Warszawie. I liczę na to, że to marzenie się spełni. (śmiech)

Magda Ciesielska

Magdalena Ciesielska

redaktor prowadząca
REKLAMA
REKLAMA
prof. Iwona Sepioło -Jankowska
REKLAMA
REKLAMA

Volvo EX30 – Niech (zielona) moc będzie z Tobą

Artykuł przeczytasz w: 6 min.
Volvo Ex 30 test samochodu od Volvo Firma Karlik, recenzja,

W mroźny styczniowy dzień wsiadłam do auta XXI wieku, aby przekonać się, czy moje dziecięce marzenie o samochodach przyszłości właśnie staje się faktem. Na kilka godzin usiadłam za kierownicą najmniejszego w ofercie Volvo SUV-a z napędem całkowicie elektrycznym. I choć to nie pierwszy elektryk, którego miałam okazję prowadzić, ten całkowicie mnie zaskoczył i sprawił, że poczułam się o krok bliżej moich wyobrażeń o motoryzacji futurystycznej.

tekst i zdjęcia: Alicja Kulbicka | materiały video: Volvo Firma Karlik

Konia z rzędem temu miłośnikowi motoryzacji, kto jako dzieciak nie marzył o autonomicznych, latających samochodach, naszpikowanych elektroniką, o wyglądzie bardziej statków kosmicznych niż aut znanych z naszych ulic. Przez lata wiele się w tym względzie zmieniło. Wygląd kokpitów naszych aut, linie nadwozia, napędy. Jednak mnie, głodnej zmian, które w mojej głowie dawno zostały wytyczone, wciąż było mało. Aż nie wsiadłam do Volvo EX30. I poczułam, że moje dziecięce fantazje wchodzą w fazę realizacji.

Szturmowiec w służbie ekologii

Volvo EX30 to najmniejszy z SUV-ów w szerokiej gamie modeli Volvo. Jego nietuzinkowy charakter, widać już na pierwszy rzut oka. Gładki, pozbawiony grilla pas przedni z dużym logotypem Volvo sugeruje nam, że mamy do czynienia z autem wyjątkowym. Całości dopełniają LED-owe światła w kształcie młota Thora, natomiast z tyłu znajdziemy charakterystyczne dla marki, pionowe lampy w nowej interpretacji. Wisienką na torcie jest ukryty w nich napis Volvo. Całość nadwozia wygląda po prostu świetnie. Szwedzi postawili sobie za cel, aby spośród wszystkich aut w ich portfolio ten model był samochodem, który w najmniejszym stopniu obciąża środowisko naturalne. Dlatego zdecydowali się na kompaktowe rozmiary (dzięki czemu produkcja Volvo EX30 wymaga mniej energii i materiałów) oraz wykorzystanie surowców z recyklingu (z odzysku pochodzi 25% aluminium, 17% stali i 17% tworzyw sztucznych).
Przód auta jako żywo przypomina hełm szturmowca z Gwiezdnych Wojen. To hołd T. Jon Mayera, wiceprezesa Volvo ds. projektowania dla tej kinowej produkcji. I kiedy o tym wiesz, zaczynasz zastanawiać się, czy wygląd Volvo EX30 idzie w parze z napędem nadświetlnym…

Volvo Ex 30 test samochodu od Volvo Firma Karlik, recenzja,

Centrum sterowania wszechświatem

Ale zanim było dane mi to sprawdzić, przyszła pora na zapoznanie się z jego wnętrzem. To auto to asceta. Ma absolutnie minimalistyczny kokpit, w którym zastosowano nie dwa, a wyłącznie jeden, centralny wyświetlacz, stanowiący centrum sterowania wszechświatem. I nie ma tu cienia przesady. Tablet 12,3″ stanowi połączenie wyświetlaczy centralnego i kierowcy. W jednym miejscu znajduje się dostęp zarówno do informacji dla kierowcy, jak i innych elementów sterujących. Brak wyświetlacza, a co za tym idzie zegarów przed oczami kierowcy to novum, którego do tej pory nie dane było mi doświadczyć. To może powodować początkowy dyskomfort. W drzwiach próżno szukać przycisków sterujących lusterkami czy pokręteł sterujących radiem. Wszystkie funkcje zaszyte zostały w systemie i przeklikanie się do tej upragnionej, może początkowo zająć trochę czasu. Wszystkim, łącznie z otwarciem schowka steruje się z ekranu. No dobra, nie wszystkim. Bo kiedy przyszło do otwarcia okna, wpadłam w zadumę. Przeklikawszy się przez funkcje na ekranie tabletu, włączywszy podgrzewanie siedzeń, radio i relaksacyjne motywy nastrojów, które „wyczarowują atmosferę Skandynawii”, okna pozostawały zamknięte. Olśnienie nastąpiło, kiedy przyszło mi poszukać uchwytu na zakupioną na stacji kawę. Przyciski otwierania szyb w Volvo EX30 znalazły się na konsoli środkowej. Są tylko dwa oraz przełącznik z napisem REAR, który pozwala przełączać się między przednimi a tylnymi szybami. Technologia…

Volvo Ex 30 test samochodu od Volvo Firma Karlik, recenzja,


Wewnętrzna klamka drzwi kierowcy i siedzącego obok pasażera wygląda jak przedłużenie srebrnej listwy ozdobnej. Ale to co od początku zwróciło moją uwagę, a krótka jazda po mieście tylko utwierdziła, to miękko wyściełane i niebywale wygodne fotele. Dla samych tych foteli warto przejechać się tym modelem. Nie przesadzam.

Volvo Ex 30 test samochodu od Volvo Firma Karlik, recenzja,

To jak z tą nadświetlną?

Bez muzyki nie ma jazdy, więc przy dźwiękach Marszu Imperialnego, pomna tego, że siedzę w aucie elektrycznym, które lubi szybko przyspieszyć, ruszyłam w miasto, pilnując prawej nogi spoczywającej na gazie. Muzyka wypełniła wnętrze dzięki soundbarowi. Tak, takiemu, który stawiamy pod telewizorem. W Volvo ten nowatorski gadżet został umieszczony pod przednią szybą. To pierwsze tego typu rozwiązanie w samochodach. Łączy kilka głośników w jeden i pozwala na to, by nie montować żadnych elementów systemu audio w drzwiach. Dzięki temu w przednich drzwiach wygospodarowano pojemne, podświetlane wnęki. Napęd Volvo jest niemal bezgłośny i niezwykle skuteczny. Testowany przeze mnie model to Twin Motor Performance o mocy 428 KM, z akumulatorem o pojemności 69 kWh i napędem na wszystkie koła. Jego przyspieszenie 0-100 km/h jest imponujące i wynosi 3,6 s. I wciska w fotel. Dla miłośników dynamicznej jazdy to nielada gratka. Średnie zużycie energii wynosi 16,3 kWh/100 km, co wg producenta przekłada się na zasięg do 460 km. I słowo „do” jest kluczowe. Faktyczny zasięg zależy od wielu czynników takich jak styl jazdy kierowcy, korzystanie z klimatyzacji i ogrzewania, od ilości energii odzyskiwanej podczas hamowania, ciśnienia w oponach czy panujących warunków atmosferycznych. I jeśli jesteś tego świadomy, to auto to idealny towarzysz do miasta. W ten styczniowy dzień, kiedy temperatura wynosiła 3 stopnie Celsjusza, naładowana w 100 procentach bateria, wskazywała 310 km zasięgu. To wystarczająco jak na przeciętny dzień w mieście. Volvo proponuje jeszcze dwie inne wersje silnikowe – Single Motor (272 KM, 343 Nm) z akumulatorem o pojemności 51 kWh oraz Single Motor Extended Range (272 KM, 343 Nm) z akumulatorem o pojemności 69 kWh.

Safety first

Volvo to Volvo, nacisk na bezpieczeństwo to priorytet tej marki. W Volvo EX30 nie mogło być inaczej. Najnowocześniejsza technologia kamer i czujników rejestruje otoczenie pojazdu ze wszystkich stron. Kierowca jest już na wczesnym etapie informowany o potencjalnych zagrożeniach i w razie potrzeby otrzymuje wsparcie poprzez hamowanie lub kierowanie. Alarm otwarcia drzwi Safe Exit ma za zadanie zapobiegać kolizjom kierowcy czy pasażerów z rowerzystami podczas otwierania drzwi. Standardowe wyposażenie obejmuje także wykrywanie pieszych, rowerzystów i hulajnóg. Jest też adaptacyjny tempomat z asystentem pokonywania zakrętów i wyprzedzania, aktywny asystent utrzymania pasa ruchu oraz system monitorowania kierowcy, który obserwuje ruchy gałek ocznych i wykrywa wczesne oznaki rozproszenia uwagi.

(Nie tak) dawno temu, w (nie) odległej galaktyce

Volvo planuje, że od 2030 r. będzie producentem wyłącznie elektrycznych samochodów. Czy ta filozofia przetrwa wyzwania, jakie stoją przed rynkiem motoryzacyjnym w najbliższych latach? Zobaczymy. Jednego jestem pewna. Nowe Volvo EX30 to naprawdę doskonały krok w kierunku przejścia na zerową emisję.

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
Volvo Ex 30 test samochodu od Volvo Firma Karlik, recenzja,
REKLAMA
REKLAMA

Marzena Roszak, PropertyForYou | Sprzedaję marzenia, nie nieruchomości

Artykuł przeczytasz w: 16 min.
Marzena Roszak Property for U, Nieruchomości w Hiszpanii

Bliskość plaży czy widok na góry? Centrum miasta czy zaciszne wiejskie gospodarstwo? Mieszkanie pod wynajem czy drugi dom? Ilu klientów, tyle preferencji. To, co ich łączy, to chęć posiadania nieruchomości w Hiszpanii. Marzena Roszak z PropertyForYou przeprowadza potencjalnego nabywcę przez wszystkie etapy zakupu wymarzonego miejsca w kraju flamenco, paelli i La Ligi, pomagając spełniać marzenia.

Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: archiwum własne MR

Jakie są główne czynniki, które przyciągają polskich nabywców do rynku nieruchomości w Hiszpanii?

MARZENA ROSZAK: Pomijając najbardziej prozaiczny czynnik, jakim jest pogoda – bo na Costa Blanca w ciągu roku jest około trzystu dni słonecznych i temperatury w zimie w okolicach 16-20 stopni – to na pewno możemy mówić o całym szeregu powodów, dla których inwestycje na rynku nieruchomości w Hiszpanii cieszą się tak dużym powodzeniem wśród naszych rodaków. Kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, mieliśmy do czynienia z szukaniem tzw. „bezpiecznego azylu”, stosunkowo daleko od potencjalnego zagrożenia. Był to moment, w którym nie do końca wiedzieliśmy, co przyniesie przyszłość i wówczas nastąpił pierwszy boom inwestycyjny. Drugi natomiast tuż po pandemii, kiedy to nasi klienci zaczęli szukać bezpiecznych inwestycji w obawie przed negatywnymi skutkami gospodarczymi wywołanymi Covid-19. Lokowanie swoich oszczędności w hiszpańskie nieruchomości było jednym ze sposobów na ucieczkę przed spadkiem wartości pieniądza. Dodatkowo nie możemy zapominać o czynniku, jakim są ceny. Tuż przed wybuchem wojny w Ukrainie chcieliśmy kupić nieruchomość pod wynajem. Co prawda nie w Hiszpanii, a w Polsce. Ale kiedy zaczęłam porównywać ceny, okazało się, że ich poziom w Polsce i w Hiszpanii jest bardzo porównywalny. Z jednym „ale”. W tej samej cenie co w Polsce, w Hiszpanii możemy kupić mieszkanie, które jest gotowe do zamieszkania.

Czyli w pełni wyposażone? 

Możliwości mamy wiele, mieszkanie w Hiszpanii w tzw. standardzie developerskim ma wykończone podłogi, wykończone dwie łazienki, wyposażone w armaturę i szafki. Dodatkowo w takim mieszkaniu znajdują się szafy wnękowe, kuchnia jest wyposażona w meble, a często nawet w sprzęt AGD. Jest rozprowadzony system klimatyzacji, instalacja elektryczna oraz alarmowa. Pozostaje kupić meble i można mieszkać. W tej chwili około 80 proc. nieruchomości w Hiszpanii trafia w ręce obcokrajowców. Powstał więc cały sektor firm, które specjalizują się w wykończeniu mieszkań. Łącznie z przywiezieniem i skręceniem mebli oraz zainstalowaniem sprzętu RTV, a nawet lamp. Mało tego, te firmy wyposażą również naszą kuchnię w sztućce czy zastawę stołową, a sypialnię w pościele, koce i narzuty na łóżko. Z punktu widzenia nabywcy nieruchomości, który nie jest stale obecny w Hiszpanii to bardzo wygodne rozwiązanie.

Zatem jak kształtują się ceny w Hiszpanii?

Znajdą się pośrednicy, którzy oferują mieszkania w Hiszpanii w przedziale od 30-70 tys. euro. To są ceny netto, do których należy doliczyć w przypadku rynku pierwotnego 10 proc. podatku VAT, tzw. IVA. Natomiast w przypadku rynku wtórnego tzw. ITP – czyli podatek od przeniesienia. Do wysokości 10% wartości nieruchomości w zależności od regionu i gminy oraz jeśli cena całkowita nie przekracza 1 mln euro i nie dotyczy umów sprzedaży z VAT-em. Zdarzają mi się klienci, którzy mówią, że znaleźli dom za 70 tys. euro. Jednak bardzo staram się uczulać na niskie ceny w Hiszpanii ze względu na problem tzw. ocupas, czyli dzikich lokatorów. Bo niskie ceny często wiążą się z tym, że nasze domy czy mieszkania znajdują się w dzielnicach lub regionach potencjalnie niebezpiecznych dla naszych nieruchomości, właśnie ze względu na ocupas, którzy mogą do nich wejść i zaanektować naszą nieruchomość dla własnych potrzeb. Jeśli nie zauważymy tego w ciągu 48 godzin, to niestety hiszpańskie prawo stanowi, że mogą oni się tam osiedlić. Wydostanie ich stamtąd, działając zgodnie z prawem, czyli z pomocą policji i sądu, potrafi trwać nawet kilka lat. I stąd tak ważna jest współpraca z wykwalifikowanym biurem nieruchomości, które zweryfikuje wybraną nieruchomość, przeprowadzi rzetelny audyt. Dotyczy to szczególnie rynku wtórnego, gdyż kupując taką nieruchomość właśnie na rynku wtórnym, narażamy się na jej kupno z długami poprzedniego właściciela. Oczywiście nie oznacza to, że mamy się bać kupna mieszkania z rynku wtórnego. Od lat współpracuję z lokalnymi pośrednikami i prawnikami, którzy są w stanie sprawdzić stan prawny konkretnej nieruchomości i sprawić, że transakcja będzie bezpieczna. Natomiast jeśli mówimy o cenach mieszkań nowych, od developerów, to ich ceny rozpoczynają się od 120-150 tys. euro w górę. I w ich przypadku problem ocupas właściwie nie występuje, gdyż są to mieszkania w nowych, monitorowanych budynkach z kodami dostępu, kamerami i alarmem. Developerzy, znając problem ocupas, swoje inwestycje realizują w miejscach, które z zasady dzikich lokatorów nie przyciągają. Ocupas to problem głównie dużych miast oraz mieszkań, które są własnością banków czy funduszy inwestycyjnych. Natomiast nie zwalnia nas to z zachowania ostrożności przy wyborze wymarzonej nieruchomości.

Marzena Roszak Property for U, Nieruchomości w Hiszpanii

Jakie regiony Hiszpanii są obecnie najbardziej atrakcyjne dla potencjalnych nabywców nieruchomości?

To się nie zmienia od lat. Wśród najpopularniejszych miejsc króluje Barcelona, Wyspy Kanaryjskie, Majorka, Alicante. Moje biuro specjalizuje się w regionie Costa Blanca, bo wyznaję zasadę, że nie można być dobrym we wszystkim. (śmiech) Costa Blanca wybrałam z pełną premedytacją dlatego, że z Polski do Alicante, z większości polskich miast dolecimy bez żadnych przesiadek. Rejon Alicante jest bardzo popularny wśród nas Polaków, dobrze znany i wiemy, jak się po nim poruszać.

Jakie są typowe etapy i procedury zakupu nieruchomości dla międzynarodowych klientów w Hiszpanii? Jakie dokumenty są potrzebne?

Moja droga z klientem rozpoczyna się od spotkania i wybadania jego potrzeb. Bardzo świadomie podchodzę do swojej oferty. W moim portfolio klient nie znajdzie tysiąca propozycji, bo wychodzę z założenia, że im więcej ofert, tym trudniej na coś się zdecydować. Tę praktykę wyniosłam z polskiego rynku nieruchomości, na którym od 2009 roku sprzedawałam zarówno mieszkania, domy, jak i obiekty komercyjne. I tam, kiedy klient nie znalazł satysfakcjonującej dla siebie oferty na pierwszych pięciu stronach mojego portfolio, to albo umawiał się na indywidualną konsultację, albo po prostu rezygnował. Według mnie zbyt duża ilość ofert powoduje trudność w ostatecznym wyborze i co za tym idzie opóźnienie decyzji zakupowej. Ale to nie oznacza, że jeśli klient nie znalazł na stronie biura wymarzonej nieruchomości, to nie jestem w stanie jej znaleźć. Jak najbardziej szukam dla klienta indywidualnych ofert, spełniających jego wymagania. Po drugie ustalamy budżet. I jeśli te dwa punkty mamy za sobą, wówczas procedura jest bardzo podobna jak w Polsce. Jeśli mówimy o rynku pierwotnym – podpisujemy umowę rezerwacyjną, która wiąże się z opłatą gwarantującą nam, że wybrana nieruchomość została dla nas zarezerwowana. Ta opłata jest ściśle związana z wartością wybranej przez nas nieruchomości. Drugim etapem jest przygotowanie tzw. umowy przedwstępnej i na tym etapie sugeruję klientowi wybranie prawnika, który znajduje się na miejscu w Hiszpanii. Ta praktyka wynika z mojego osobistego doświadczenia przy zakupie nieruchomości w Hiszpanii. Siłą rzeczy nie jesteśmy obecni non stop na miejscu, a będziemy potrzebowali osoby, która w naszym imieniu może podpisać dokumenty, negocjować warunki umowy czy płatności. Prawnik lub pośrednik pomoże nam też założyć konto w banku, ponieważ wszystkie płatności za mieszkanie czy dom, w przyszłości muszą być dokonywane właśnie z konta hiszpańskiego. Dodatkowo, działając na podstawie upoważnienia od nas, prawnik złoży w naszym imieniu wniosek o nadanie tzw. numeru NIE ((Número de Identificación de Extranjero – przyp. red.), czyli odpowiednika naszego numeru NIP, który jest niezbędny do tego, aby założyć konto bankowe, a także aby w ogóle na rynku hiszpańskim funkcjonować jako właściciel mieszkania. Numer NIE wymagany jest także przy podpisywaniu m.in. umowy zakupu nieruchomości, umowy o korzystanie z energii elektrycznej, wody etc. Udzielając prawnikowi odpowiedniego pełnomocnictwa, zostanie to zrobione w naszym imieniu i bez konieczności naszej obecności. Na koniec pozostaje podpisanie aktu notarialnego u notariusza w Hiszpanii, przelanie ostatniej transzy na konto developera lub właściciela nieruchomości. 

Marzena Roszak Property for U, Nieruchomości w Hiszpanii

Z jakiego rzędu kosztami dodatkowymi musimy się liczyć, decydując się na zakup nieruchomości w Hiszpanii?

Oscylują one w granicach 13-15 proc. wartości nieruchomości. W ich skład wchodzi obsługa prawna i notarialna, 1,5 proc. podatku od czynności cywilno-prawnych, tzw. AJD (impuesto de Actos Juridicos Documentados), a także koszty wpisu do księgi wieczystej, czyli Rejestru Własności Nieruchomości (El Registro de la Propiedad) ustalane na podstawie wartości nieruchomości.
Jeśli nieruchomość jest finansowana z kredytu, koszt wyceny w banku wynosi od 300 do 600 euro w zależności od wielkości nieruchomości. Jako biuro jesteśmy także w stanie pomóc w uzyskaniu takiego kredytu. Hiszpańskie banki umożliwiają kredytowanie do 70 proc. wartości nieruchomości, a zakres dokumentów niezbędnych do przeprowadzenia procedury uzyskania tego typu finansowania jest podobny jak w Polsce. Niezbędne jest dostarczenie wyciągów z konta, weryfikacja w BIK, oświadczenie o majątku oraz formie zatrudnienia. W tej chwili kredyt w hiszpańskim banku oprocentowany jest przez pierwszy rok 2,75 proc. W kolejnych latach wzrasta o wskaźnik Euribor + 0,60%. W chwili obecnej koszt uzyskania kredytu wynosi ok. 1-1,5% wnioskowanej kwoty.

Jeśli zdecydujemy się na zakup nowego mieszkania w Hiszpanii, jak długo będziemy czekać na odbiór? I czy zakup przysłowiowej „dziury w ziemi” jest bezpieczny?

Współpracuję z developerami, którzy na rynku nieruchomości są obecni od co najmniej 20 lat. Przeżyli kryzys finansowy w 2008 roku, pandemię i zawirowania gospodarcze z nią związane. I ciągle funkcjonują na rynku i wciąż budują nowe mieszkania. Stąd nie ma obaw o to, aby nagle zniknęli z rynku. Warto także dodać, że mieszkania w Hiszpanii w tej chwili przeżywają boom inwestycyjny, a około 80 proc. z nich trafia w ręce obcokrajowców. A to oznacza, że ceny rosną. Od momentu przedstawienia przez developera wizualizacji do momentu wbicia pierwszej łopaty, cena potrafi wzrosnąć o 30 proc. Stąd spore zainteresowanie nieruchomościami już na początkowym etapie. Na gotowe mieszkanie – czyli od „dziury w ziemi” do jego odbioru, poczekamy od roku do dwóch lat. Jeśli się ktoś spieszy, na rynku dostępne są mieszkania tzw. „key ready”, ale wybór tych mieszkań jest ograniczony, no i są po prostu droższe.

Marzena Roszak Property for U, Nieruchomości w Hiszpanii

Mieszkanie do odbioru i mieszkanie do zamieszkania? To tożsamy termin?

To dwie różne rzeczy. Po tym jak mieszkanie zostanie wykończone przez developera, musi zostać wpisane do ksiąg wieczystych, czyli Rejestru Własności Nieruchomości (El Registro de la Propiedad). Musi zostać w nich zarejestrowane i ta procedura trwa od miesiąca do dwóch. I dopiero, kiedy ten element zostanie spełniony oraz będziemy mieć podpisane umowy ze wszystkimi mediami, możemy zacząć w nim mieszkać. 

A jak wyglądają opłaty za mieszkanie w Hiszpanii?

Podobnie jak w Polsce, właściciel płaci czynsz administracyjny i jest on uzależniony od standardu budynku oraz całego osiedla. I kształtuje się od ok. 60 euro. Jeśli mamy mieszkanie na osiedlu, na którym znajdują się baseny, strefa SPA, sporo terenów zielonych, place zabaw dla dzieci, mini golf czy siłownia dla mieszkańców, to oczywistym jest, że czynsz za takie mieszkanie będzie wyższy, niż za takie na osiedlu, które takich udogodnień nie ma. Z moich obserwacji wynika, iż czynsze kształtują się wtedy od 100-150 euro w górę. Warto jednak wspomnieć, że tzw. czynsz administracyjny funkcjonuje w Hiszpani w podobnym zakresie i wysokościach jak w Polsce.

Marzena Roszak Property for U, Nieruchomości w Hiszpanii

Czy możesz podać przykłady trendów w rynku nieruchomości w Hiszpanii? Jakie rodzaje nieruchomości są najbardziej popularne wśród kupujących?

Trendy oczywiście są widoczne w nowo powstających inwestycjach i są to wszystkie te wspomniane przeze mnie wcześniej udogodnienia. Jednak dla mnie ważniejsze od trendów są potrzeby klienta. Klientem z Polski jest klient najczęściej w wieku 45+. Nie jest to zatem klient, który ma małe dzieci, ale taki, który jest na pewnym stabilnym etapie swojego życia, z zabezpieczoną finansowo przyszłością. Jego priorytetem przy zakupie nieruchomości w Hiszpanii jest chęć odpoczynku. Bardzo często pada wówczas pytanie, w jakiej odległości proponowana przeze mnie nieruchomość jest usytuowana od morza. I tu rozpoczyna się dyskusja. Bo choć oczywiście, mam w swojej ofercie nieruchomości położone bezpośrednio nad morzem, jednak czy bezpośrednio nad morzem klient będzie miał szansę wypocząć? Musimy sobie zdawać sprawę, że Hiszpania jest szalenie popularnym kierunkiem wakacyjnym dla ludzi z całego świata i każdego roku odwiedza ją kilkadziesiąt milionów turystów. Od października do marca czy nawet kwietnia Hiszpanię odwiedzają ludzi starsi z Niemiec, Belgii, Holandii czy Polski, szukający kolokwialnie mówiąc ciepła. Latem przyjeżdżają młodzi Skandynawowie z dziećmi, Polacy z dziećmi i nie ukrywajmy – jest głośno i tłoczno. Więc powstaje pytanie, czy to bezpośrednie sąsiedztwo morza jest tak bardzo wskazane, jeśli chcemy naszą nieruchomość traktować jako typowy dom wakacyjny? Czy nie lepszy będzie pas w odległości 5-10 kilometrów od morza, z łatwym do niego dostępem, ale jednak nie w pierwszej, bardzo turystycznej linii? Na te pytania musimy sobie odpowiedzieć, zanim zdecydujemy się na zakup wymarzonego domu czy mieszkania.

A jeśli chcemy kupić mieszkanie na wynajem?

Wówczas lokalizacja i często wykończenie czy umeblowanie mieszkania odgrywa nieco mniejszą rolę. Mam klientów, którzy zdecydowali się na zakup mieszkania w Hiszpanii stricte pod wynajem długo- i krótkoterminowy. Ale w samym procesie wynajmu ja już nie biorę udziału. Od tego są wyspecjalizowane firmy, które zajmują się zarządzaniem takimi nieruchomościami i ich bieżącym administrowaniem na miejscu oraz lokalni pośrednicy, którzy poszukają klientów. Ale co ważne dla wszystkich, którzy posiadają nieruchomości w Hiszpanii pod wynajem, albo myślą o takiej inwestycji – potrzebna jest tam na miejscu lokalna księgowość, ponieważ powstają wówczas obowiązki podatkowe dla nierezydentów.
Co doradziłabyś klientom, którzy przymierzają się do kupna swojej pierwszej nieruchomości w Hiszpanii?
Przede wszystkim, aby odpowiedzieli sobie na pytanie o cel i potrzeby. To punkt wyjścia do dalszych poszukiwań. Musimy mieć świadomość, że jeśli kupujemy mieszkanie na wynajem wakacyjny, w tym okresie sami z niego nie skorzystamy, a jego stan po jednym sezonie może wymagać remontu. Po drugie cena – podejrzanie niska powinna wzbudzić naszą czujność. Po trzecie lokalizacja, która jest ważna, chociażby właśnie ze względu na ocupas. Ale to już moja rola, aby nieruchomość, a także całość transakcji była bezpieczna i nieobarczona ryzykiem.

Marzena Roszak Property for U, Nieruchomości w Hiszpanii

Czyli korzystając z usług agencji nieruchomości, możemy być pewni, że jesteśmy zabezpieczeni?

W Polsce zarówno na rodzimym rynku nieruchomości, jak i na rynkach zagranicznych pokutuje przeświadczenie, że pośrednik jest zbędnym ogniwem procesu zakupowego. Bo to za co trzeba mu zapłacić, można przecież zrobić samemu. To jednak nie do końca prawda, na rynku hiszpańskim niepisaną zasadą dobrych biur pośrednictwa w obrocie nieruchomościami jest niepobieranie opłat za usługę od strony kupującej. Moje wynagrodzenie pochodzi od developera lub pośrednika, od którego ściągam ofertę. Pośrednik z założenia zna lokalny rynek nieruchomości i jego zadaniem jest zapewnić jak największe bezpieczeństwo transakcji. Pośrednik zweryfikuje dostępne oferty, pomoże wybrać odpowiednią lokalizację, znaleźć prawnika oraz przejść przez ścieżki administracyjne, a co za tym idzie pozwoli oszczędzić czas i stres. Dodatkowo współpracuję z lokalnymi biurami pośrednictwa oraz prawnikami, którzy na miejscu zweryfikują i sprawdzą wybraną nieruchomość.

Jedziesz z klientem oglądać wybrane przez niego nieruchomości?

Kiedy jesteśmy już na etapie wybierania z konkretnych ofert, oczywiście lecimy do Hiszpanii, oglądamy, obwożę klienta po nieruchomościach. I ta jedna podróż jest wliczona w cały proces. Jeśli klient życzy sobie, abym brała udział w kolejnych etapach, pojechała do prawnika, banku czy notariusza, wówczas ustalamy koszty mojego tam dojazdu.

Marzena Roszak Property for U, Nieruchomości w Hiszpanii

Dużo mówisz o dokładnym poznaniu potrzeb swoich klientów. A co jeśli te potrzeby w obrębie rodziny, która poszukuje domu w Hiszpanii, są rozbieżne?

Zdarzają się takie sytuacje! Bardzo często pierwszy wybór jednego z małżonków zupełnie nie odpowiada preferencjom drugiego. Żona czy partnerka chce mieszkać blisko morza, ale też mieć blisko do centrum miasta, mieć w pobliżu sklepy i restauracje, a mąż czy partner marzy o częstych wypadach w góry i ciszy. Moim zadaniem jest wypośrodkować te potrzeby, znaleźć kompromis. Mam klienta, który marzy o miejscu blisko mariny, bo ma skutery wodne i takiego miejsca mu szukam. Inny chciałby realizować swoje hobby, jakim jest jazda na rowerze szosowym i dla niego idealnym miejscem jest rejon Calpe, mniej więcej 40 minut od Alicante w stronę Walencji, piękny, górzysty, będący mekką europejskiego kolarstwa. Kolejny myśli o zakupie jachtu morskiego, więc szukam jemu miejsca, gdzie mariny żeglarskie spełnią jego oczekiwania. Ważnym aspektem dla wielu klientów jest ilość i jakość restauracji w danym regionie. Więc jadąc do Hiszpanii, zwiedzam restauracje, aby mieć pełen obraz tego, co może interesować klienta. Uwielbiam odkrywać nowe miejsca i szukać tych nieoczywistych, bo ilu klientów, tyle potrzeb. Poznaję hiszpańskie święta, festiwale, zwyczaje, aby prezentować klientowi nie tylko mieszkanie czy dom. Zależy mi na tym, aby poznał on tamtejszą kulturę, zwyczaje czy kuchnię. Aby zamieszkując w Hiszpanii, pokochał tamten styl bycia i aby ten styl bycia był zbieżny z jego potrzebami. Sprzedając nieruchomości, sprzedaję marzenia. W momencie, gdy nabywamy nieruchomość, dokonujemy więcej niż tylko transakcji finansowej. To nie jest jedynie zakup ścian i dachu. To moment, w którym stajemy się częścią społeczności, regionu, tworzymy przestrzeń do życia, zbliżamy się do spełnienia marzeń. I ta filozofia przyświeca mi od początku mojej przygody z hiszpańskim rynkiem nieruchomości.

REKLAMA
REKLAMA
Marzena Roszak Property for U, Nieruchomości w Hiszpanii
REKLAMA
REKLAMA

Nowe, w pełni elektryczne Volvo EX30 już jest! Zapisz się na jazdy testowe!

Artykuł przeczytasz w: 3 min.
Nowe, w pełni elektryczne Volvo EX30

W pełni elektryczny, najnowszy model Volvo EX30 – jest już dostępny w salonach Volvo Firma Karlik. To trzy lokalizacje w Poznaniu: Torowa, Baranowo i Showroom w Starym Browarze. Możesz być jedną z pierwszych osób w Polsce za kierownicą najmniejszego SUV-a w gamie Volvo. Zapisy na jazdy testowe trwają!

Jest mały, zaskakujący i niezwykle dynamiczny. To jeden z najbardziej wyczekiwanych modeli tego roku, łączy charakterystyczny dla marki design, minimalizm, szwedzką ideę i prostotę z zaawansowaną technologią. Jest zeroemisyjny i wyjątkowo wydajny.

Zapisz się na jazdy testowe, które będą odbywać się podczas wyjątkowego tygodnia poświęconego Volvo EX30 w salonach Volvo Firma Karlik: przy ul. Torowej 14 – Franowo oraz ul. Poznańskiej 30 – Baranowo w dniach od 29 stycznia do 2 lutego. Sprawdzisz w praktyce innowacyjne rozwiązania w zakresie bezpieczeństwa. Zasmakujesz płynnej i cichej jazdy. Zajrzysz do minimalistycznego i designerskiego wnętrza. Będziesz miał możliwość porozmawiania o elektromobilności.

„Ten pojazd wyznacza trend w motoryzacji. Jak przystało na Volvo: ponadczasowa sylwetka, która na pewno szybko się nie zestarzeje. System multimedialny wykorzystujący najnowocześniejsze technologie pozwala poczuć, że przyszłość nadeszła.” – mówi Albert Jagiełło, doradca klienta w Showroomie Volvo Karlik w Starym Browarze. 

EX30 full res 1

Dlaczego warto zwrócić na niego uwagę?

  • Jest wyposażony w innowacyjne rozwiązania w zakresie bezpieczeństwa. Pomagają one zapobiegać wypadkom i kolizjom. Na przykład, jego drzwi potrafią dostrzec zbliżającego się rowerzystę, 
  • Jego wnętrze jest inspirowane naturą, wszystkie użyte materiały pochodzą z recyklingu.
  • Ma wbudowane funkcje Google.
  • Podstawowa wersja przyspiesza do setki w czasie poniżej 6 sekund. W zależności od wersji przyspieszenie od 0 do 100km/h wynosi 5,7 s, 5,3 s lub 3,6 s.
EX30 full res 11

Volvo EX30 wyraźnie otwiera nowy rozdział stylu Volvo. Z poprzednim nie zrywa radykalnie, ale czuć powiew nowości. Obok klasycznych kolorów takich jak czerń, biel, czy szarość, w ofercie znalazły się żywe i odważne barwy nadwozia. Pierwsza z nich to Cloud Blue – jasny, niebieski lakier metalizowany z kontrastującym czarnym dachem. Nietuzinkową propozycją jest także Moss Yellow. To kolor żółty, z odcieniami zieleni. Także w połączeniu z czarnym dachem.

Volvo EX30 nie ma tradycyjnego zestawu zegarów tuż przed kierowcą. Prędkość pojazdu, poziom naładowania baterii i inne informacje są wyświetlane na centralnym ekranie o przekątnej 12,3 cala nad tunelem środkowym. To jedyny ekran w kabinie.

EX30 full res 19

Szacowany czas szybkiego ładowania Volvo EX30 prądem stałym to 26 minut, a zasięg na napędzie elektrycznym to aż do 475 kilometrów.

Chcesz dowiedzieć się o nim więcej? Volvo EX30, czyli elektryczna klasa premium, czeka w salonach.  Zapisz się na jazdy testowe już dziś! Więcej o tym modelu już wkrótce, w najnowszym, lutowym wydaniu Poznańskiego prestiżu.

Poznański prestiż

REKLAMA
REKLAMA
Nowe, w pełni elektryczne Volvo EX30
REKLAMA
REKLAMA

IGOR DROZDOWSKI | Zdjęcia wypełnione miłością

Artykuł przeczytasz w: 5 min.
IGOR DROZDOWSKI | Zdjęcia wypełnione miłością

Przede wszystkim fotograf. Od 20 lat związany głównie z branżą modową. Współpracuje z najlepszymi modelkami i magazynami w Polsce. Portretuje ludzi kultury i sztuki, zwłaszcza związanych ze światem muzyki. Często podkreśla, że najlepsi fotografowie są także malarzami. Dziś potrzebuje pomocy, bo diagnoza którą usłyszał wywróciła życie jego i jego rodziny do góry nogami.

Zebrała: Alicja Kulbicka | zdjęcia:Igor Drozdowski | zdjęcie Krzysztofa Antkowiaka – Joanna Wizmur

Urodzony w Olsztynie, od ponad 30 lat związany z Poznaniem, fotograf, muzyk, kompozytor, artysta. Ekonomista z wykształcenia, jednak szybko zdał sobie sprawę, że jego zawodowa kariera musi być związana z pasją, jaką stała się w jego życiu fotografia. To ona wprowadziła Igora do szeroko pojętego świata mody. Zafascynowany pięknem pracował z modelkami i projektantami z różnych stron świata. Realizował sesje zdjęciowe w Los Angeles, Paryżu, Seulu, Sankt Petersburgu, Szanghaju i Mediolanie. Przez szereg lat był akredytowanym fotografem na konkursach Miss Polski i Miss Supranational. Modelki z jego fotografiami w portfolio pracują z powodzeniem na całym świecie. W Polsce jego zdjęcia można było podziwiać w licznych magazynach, takich jak Viva, Elle, Pani, Uroda Życia, Machina, Exclusive, Gentleman czy Fashion. Gdy nie zajmuje się fotografią modową, portretuje ludzi kultury i sztuki, zwłaszcza związanych ze światem muzyki, która od zawsze była jego drugą wielką miłością. Czarno-biała sesja portretowa poświęcona ludziom szeroko rozumianej sceny artystycznej jest hołdem dla kreatorów. Widzimy tu osobistości takie jak: Tomasz Stańko, Jan Nowicki, Jan AP Kaczmarek, Soyka, Maciej Maleńczuk czy Justyna Steczkowska.

Niestety, choroba uniemożliwiła mu pracę, diagnoza jest okrutna – glejak mózgu. Pod koniec października przyjaciele, zorganizowali charytatywny koncert, połączony ze zbiórką na pomoc dla Igora. Zagrali Krzysztof Antkowiak, Michał Kowalonek, lider Snowman i były wokalista Myslovitz, Luka Rychlicki & Wojtek Hoffman, legendarny gitarzysta Turbo, Ania & Bolo Pietraszkiewicz & Bartosz Melon Melosik oraz Zuza Babiak & Łukasz Gronowski. Wydarzenie połączono z wystawą prac Igora Drozdowskiego.

Krzysztof Antkowiak / wokalista, pianista, kompozytor, producent
Z Igorem spotkałem się u mojego kolegi, z którym kiedyś razem graliśmy i tworzyliśmy muzykę. Niesamowicie otwarty i ciepły człowiek pomyślałem. Wybitny talent w fotografii, ale też bardzo zdolny kompozytor i muzyk. Potem kilka razy tworzyliśmy razem piosenki i razem nagrywaliśmy. Mógłbym dużo na ten temat opowiadać, ale najważniejsze jest to jak Igor patrzy na ludzi, a przede wszystkim, ile ciepła i pozytywnych emocji w nich zostawia…

Krzysztof Antkowiak 3 fot. Joanna Wizmur 2 1

Izabela Kajkowska / Agencja Artystyczna Ikart
Jak się poznaliśmy? Właśnie tego nie pamiętam, bo mam poczucie, jakbym znała Igora od zawsze. Poznaliśmy się dzięki niezwykłej uprzejmości Mikołaja Jaroszyka, 
który był łaskawy podzielić się swoim Skarbem – Igorem. Obu Panom jestem dozgonnie wdzięczna. Od tego czasu Igor, z właściwą sobie łagodnością, nonszalancją i dystansem obecny jest w moim życiu zawodowym i osobistym. Jako wrażliwy profesjonalista, i jako foto-kronikarz. Niewidoczny, ale bez niego nic by nie zostało. Zrealizowaliśmy szereg sesji, eventów i filmów, wiele osobistych foto albumów, odzwierciedlających mój dany nastrój, chwilę, moment w życiu. Igor dając mi wolność, zawsze subtelnie, „tylko” łapał chwile, tymczasem to on tworzył! To w jego imieniu zawsze odbieram komplementy od klientów i zachwyconych modeli, artystów. On skromny. Nie ma takich ludzi w naszej branży, Igor jest wyjątkiem! „Ci, którzy są utalentowani, nie rzucają się w oczy. Wydają się prostoduszni. Kto o tym wie, potrafi rozpoznać wzory Absolutu…”  (cyt.D.R.Hawkins) Bardzo mi brakuje Twojego… „Jak tam Szefowa? Co robimy kolejnego ?”  …Przyjacielu

Iza Kajkowska foto Igor Drozdowski 2

Gerhard Parzutka von Lipiński
/ prezes Nowa Scena Sp. z o.o., producent Festiwalu Piękna

Igor przez wiele lat współpracował z konkursem Miss Polski i Miss Supranational.
Pracował z najpiękniejszymi kobietami z całego świata podczas zgrupowań i dokumentował ich emocje podczas finałowych konkursowych gali.
Potrafił uchwycić emocje i oryginalną urodę każdej z kandydatek. Podczas sesji zdjęciowych tworzył wyjątkową atmosferę, dzięki czemu każda z finalistek czuła się pięknie i swobodnie. Wiele z nich miało później okazję pracować z Igorem, stając na planie zdjęciowym w roli modelki. Z pewnością dla wielu finalistek konkursu zdjęcia Igora to wspaniała pamiątka.

Gerhard Parzutka

Mikołaj Jaroszyk / songwriter, producent, wokalista, gitarzysta 
Razem z moją siostrą Natalią Safran, Igora poznaliśmy, kiedy robił dla nas sesję zdjęciową do magazynu „Take Me”, przy okazji premiery naszej płyty: „Natalia Safran. High Noon”. Z tej sesji zostały nie tylko wyjątkowe zdjęcia, ale – co najważniejsze – przyjaźń na całe życie. Bo oprócz niesamowitej artystycznej wrażliwości i wybitnego talentu do zaklinania rzeczywistości w fascynujących kadrach, co wiedzą wszyscy, którzy mieli okazję stanąć przed jego obiektywem, Igor jako człowiek to idealny materiał na przyjaciela. Kolorowa wyobraźnia, błyskotliwe poczucie humoru, otwarta głowa, gorące serce, renesansowe zainteresowania i lojalność – i jak takiego gościa nie kochać jak brata i nie podziwiać jako artysty. Razem nakręciliśmy kilkanaście klipów, a towarzysząc sobie wzajemnie w podróżach przez muzyczne studia nagraliśmy mnóstwo piosenek. I w Polsce, i w Los Angeles, gdzie pracował ze mną i Natalią, jak rewolwerowiec „ustrzelił’ dla nas tysiące budzących najlepsze wspomnienia zdjęć. Czy pracowaliśmy, czy dla zwykłej  przyjemności spędzaliśmy razem czas, zawsze mieliśmy świetną zabawę. Bo Igor to nie tylko najwyższej klasy artysta fotografik, ale – po prostu – artysta życia.

Natalia Safran Mikolaj Jaroszyk foto Igor Drozdowski 2
Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
IGOR DROZDOWSKI | Zdjęcia wypełnione miłością
REKLAMA
REKLAMA

Blanka Jordan i Zuzanna Wachowiak | BIZUU x Polski Komitet Olimpijski – kolejny krok w drodze na modowy szczyt

Artykuł przeczytasz w: 9 min.
Blanka Jorda, Zuzanna Wachowiak, założycielki marki BIZUU

Do współpracy przy projektowaniu strojów olimpijskich zapraszani są najwybitniejsi twórcy mody z całego świata, tacy jak Stella McCartney, Ralph Lauren czy Armani. Kiedy zatem pod koniec października świat mody zelektryzowała wiadomość, że oficjalne stroje dla polskich olimpijczyków na ceremonię otwarcia Igrzysk XXXIII Olimpiady Paryż 2024 roku uszyje poznańska marka BIZUU, wielbicielki marki nie posiadały się z radości. O tym ogromnym wyróżnieniu, współpracy z Polskim Komitetem Olimpijskim oraz wyzwaniach, jakie postawiło przed marką to zadanie, opowiadają Blanka Jordan i Zuzanna Wachowiak, siostry i założycielki BIZUU, marki którą z miłości do mody tworzą wspólnie od prawie trzynastu lat.

Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Jakub Pleśniarski i Artur Cieślakowski

Dziewczyny, po pierwsze bardzo gratuluję Wam tego sukcesu. Myślę, że wszystkie miłośniczki Waszej marki, a już szczególnie te w Poznaniu poczuły dumę, że oficjalne galowe stroje dla polskich olimpijczyków na ceremonię otwarcia Igrzysk XXXIII Olimpiady Paryż 2024 roku uszyje BIZUU. Zdradźcie nieco kulis. Czy to był konkurs, do którego stanęłyście, czy po prostu zadzwonił telefon z Warszawy?

BLANKA JORDAN: Powiem zupełnie jak Olga Tokarczuk, która po odebraniu telefonu ze Sztokholmu informującego ją o przyznaniu literackiej nagrody Nobla, „myślałam, że to żart”. Ja zareagowałam podobnie, bo to Polski Komitet Olimpijski zdecydował, że faktycznie chce współpracować z marką BIZUU. PKOl chciał zmian w doborze projektantów odzieży dla sportowców i pierwsze zmiany nastąpiły na polu strojów sportowych, gdzie oficjalnym sponsorem naszych olimpijczyków została firma adidas. O ile adidas jest marką stricte sportową, to jak wiadomo, nie jest firmą polską. A założeniem PKOl-u jest to, że stroje galowe, w których występują sportowcy podczas ceremonii otwarcia igrzysk olimpijskich, powinny zarówno odzwierciedlać kulturę, charakter, tożsamość danego kraju, jak również zapadać w pamięć, wyróżniać się fasonem, krojem, stylem czy kompozycją kolorystyczną. Dodatkowo istotny jest fakt, że Olimpijska Reprezentacja Polski będzie obchodzić 100-lecie występu na igrzyskach i PKOl bardzo chciał zadbać o elegancki wygląd naszych olimpijczyków. Zaczęli więc swoje wewnętrzne poszukiwania i to, że wybór padł na BIZUU, było tylko i wyłącznie ich decyzją. Także nie był to konkurs. Był to wybór PKOl.
ZUZANNA WACHOWIAK: Ten telefon był dla nas dużym zaskoczeniem, a jednocześnie z dość sporym niedowierzaniem podeszłyśmy do tego tematu. Kiedy to już do nas dotarło, ogarnęło nas wzruszenie, że zostałyśmy przez PKOl dostrzeżone. Okazało się, przedstawiciele komitetu doskonale znają naszą markę i nasze projekty. Postawili przed nami nie lada wyzwanie, ubrania na ceremonię otwarcia igrzysk olimpijskich całej drużyny olimpijskiej, czyli zarówno olimpijek, jak i olimpijczyków.

Była chwila wahania?

Z.W.: Nie miałyśmy wątpliwości, że sprostamy temu zadaniu. Jedynym elementem, który nie dawał nam spokoju była moda męska, która nie jest tym, czym zajmujemy się na co dzień, na tak dużą skalę. Natomiast na swojej drodze zawodowej realizowałyśmy już współprace licencyjne z takimi firmami jak Mattel, Cartoon Network czy Bravado, dla której powstała kolekcja BIZUU x The Rolling Stones z elementami mody męskiej. I fakt, że mamy na koncie tak duże współprace z ogromnymi, zagranicznymi korporacjami spowodował, że nie bałyśmy się podjąć rękawicy we współpracy z PKOl.

Polski Komitet Olimpijski ogłosił współpracę z poznańską marką modową BIZUU, która zaprojektuje i uszyje oficjalne galowe stroje dla polskich olimpijczyków na ceremonię otwarcia Igrzysk XXXIII Olimpiady Paryż 2024. Tym samym Olimpijska Reprezentacja Polski będzie reprezentować kulturę, styl i tradycje rodzimych projektantów na międzynarodowej scenie sportowej.

Jesteście kojarzone raczej z modą kobiecą, niebanalnymi printami, kolorem i nieszablonowymi motywami. A jak same mówicie, do ubrania są nie tylko olimpijki – kobiety, ale i olimpijczycy – mężczyźni.

B.J.: O wyborze naszej marki zaważyły dwie podstawowe kwestie. Jesteśmy dzisiaj już dużą firmą i mamy know-how, zarówno projektowe, jak i wykonawcze. Przyznajemy, że jest to dla nas duże wyzwanie. Mamy do ubrania prawie 300 osób, zarówno kobiet jak i mężczyzn, których figury nie są klasyczne. I choć faktycznie w naszej pracy skupiamy się na kobietach, to moda męska jest również dla nas istotna. Po prostu nigdy nie chciałyśmy podejmować się projektowania mody męskiej komercyjnie. Jednak lata przebywania w środowisku modowym sprawiły, że mamy pewność, że męska część naszej drużyny olimpijskiej będzie ubrana tak elegancko jak i damska.
Z.W.: Jak słusznie zauważyła Blanka, sporym wyzwaniem jest zaprojektowanie ubrań na sylwetki, które nie mieszczą się w kategoriach standardowej rozmiarówki. Musimy pamiętać o tym, że zawodowe uprawianie sportu zmienia ciało, powoduje, że różni się ono w istotny sposób od budowy ciała osób nietrenujących. W naszej firmie mamy kilku konstruktorów, którzy zajmują się modą damską w jej klasycznych rozmiarach, ale mamy także takich, którzy tworzą ubrania dla indywidualnych klientek. I to połączenie projektowania oraz wykonawstwa powoduje, że jesteśmy w stanie sprostać temu zadaniu.

Uniformy dla olimpijczyków na przestrzeni lat przygotowywało wiele uznanych firm i nazwisk. Reprezentację Stanów Zjednoczonych ubierała marka Ralph Lauren, dla Włochów stroje zaprojektował sam Giorgio Armani, dla Wielkiej Brytanii – Stella McCartney, a reprezentację Holandii wyposażała firma Suitsupply. Jak to jest stanąć w jednym szeregu z mistrzami mody?

B.J.: Kiedy już dotarło do nas, że wybór PKOl-u padł właśnie na nas, uzmysłowiłyśmy sobie, że jesteśmy dzisiaj marką silną i rozpoznawalną. Pomimo że wywodzimy się z Polski, kraju, który nie jest jednoznacznie kojarzony z modą czy kreowaniem trendów, to jednak jesteśmy w stanie przygotować taką kolekcję, która postawi naszą polską modę w jednym szeregu z największymi. Jednocześnie promując nasz rodzimy rynek modowy. To zresztą jest nasz globalny cel jako marki, zapisany w naszej strategii długoterminowej, aby wyjść poza granice naszego kraju i igrzyska olimpijskie są takim idealnym momentem, trampoliną, która pozwoli nam na międzynarodową ekspansję.
Z.W.: Naszą przygodę z projektowaniem ubrań rozpoczęłyśmy w 2011 roku dlatego, że brakowało nam w ówczesnej modzie… mody. Naszym celem było stworzenie marki, która będzie w stanie konkurować z markami włoskimi czy francuskimi. Na ten moment punktem odniesienia dla nas są Red Valentino, Pinko czy Liu Jo. Od samego początku chciałyśmy być dla nich polską alternatywą. Zaczęłyśmy od projektowania sukienek, miałyśmy mały butik, w którym sprzedawałyśmy właśnie tylko zaprojektowane przez siebie modele sukienek. Takim naszym mikromarzeniem było posiadanie logowanych guzików. Teraz to się wszystko dzieje łącznie z tym, że mamy własne podszewki, przygotowywane specjalnie dla nas. Nasza oferta rozszerzyła się o buty, okulary, torebki. Rozwinęłyśmy markę tak bardzo, że dzisiaj jesteśmy w stanie być konkurencją dla innych globalnych brandów.

Internet 2023 10 26 bizuu 018 Foto Szymon Sikora

Igrzyska olimpijskie rozpoczną się już w lipcu 2024, ale myślę, że z Waszej perspektywy nie tylko data jest ważna, ale przede wszystkim miejsce, w którym się odbędą. Paryż uznawany za jedną ze światowych stolic mody. To bardzo symboliczne, że pojawicie się ze swoją kolekcją w miejscu, który jest domem największych projektantów mody na świecie, takich jak Coco Chanel, Christian Louboutin czy Saint Laurent. 

B.J.: Współpraca z PKOl-em otworzyła nam drzwi nie tylko na Paryż. Będziemy również obecne ze swoimi projektami w Mediolanie, bo nasza umowa opiewa także na przygotowanie strojów dla olimpijczyków na zimową edycję Igrzysk Olimpijskich w 2026 roku.

Czy musiałyście przygotować dla PKOl’u jakieś prototypy strojów, w które chcecie ubrać naszą drużynę olimpijską?

B.J.: Nie, przedstawiciele komitetu obdarzyli nas ogromnym zaufaniem i o wyborze BIZUU zdecydowali na podstawie naszego, za chwilę już trzynastoletniego dorobku zawodowego. Doskonale znali nasze dotychczasowe projekty, przeanalizowali naszą stronę internetową, a także odwiedzili nasz butik. Choć oczywiście nie miałyśmy o tym pojęcia. Zrobili bardzo dogłębny research i w sposób bardzo przemyślany podjęli decyzję.

Untitled

Czy są jakieś wytyczne, których trzeba się trzymać przy projektowaniu strojów na takie wydarzenie?

Z.W.: Wytycznych nie ma, możemy poszaleć! Niestety nie możemy dzisiaj zdradzać żadnych szczegółów dotyczących naszych projektów, bo ich oficjalna prezentacja odbędzie się na sto dni przed igrzyskami, na wspólnym pokazie wraz z marką adidas.

To powiedzcie chociaż, czy będziemy mieli okazję podziwiać Wasze niebanalne printy na strojach olimpijczyków?

B.J.: Powiem tylko tyle. Z jakiegoś powodu zostałyśmy wybrane! (śmiech)

Jak rozumiem intensywnie pracujecie już nad tą kolekcją. Czego zatem Wam życzyć?

B.J.: Czas biegnie nieubłaganie, organizujemy w firmie cotygodniowe spotkania aktualizujące status poszczególnych tematów. Pamiętajmy, że cały czas trwają kwalifikacje do igrzysk, więc na ostatnich olimpijczyków jeszcze trochę poczekamy. W znakomitej większości przypadków zdejmujemy miarę z każdego ze sportowców indywidualnie. Także życzmy sobie, aby kwalifikacje przebiegały szybko i sprawnie, bo to pozwoli nam przejść płynnie przez cały proces.

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
Blanka Jorda, Zuzanna Wachowiak, założycielki marki BIZUU
REKLAMA
REKLAMA

Marek i Mateusz Plucińscy | Wrażliwość przekazywana z pokolenia na pokolenie

Artykuł przeczytasz w: 19 min.
Mateusz i Marek Plucińscy Jubiler Pluciński

Plac Wolności 5 to adres od zawsze związany z branżą jubilerską. I nie ma tu cienia przesady, bo od samego początku swego stuletniego istnienia, salon z widokiem na plac stanowi biżuteryjną kolebkę miasta. Od przeszło 30 lat jest też drugim domem dla wyjątkowej rodziny Plucińskich, która pielęgnując złotnicze tradycje zapoczątkowane przez seniora rodu Romualda, właśnie w tym miejscu prowadzi jeden z najbardziej rozpoznawalnych w Poznaniu salonów jubilerskich. Marek i Mateusz Plucińscy. Ojciec i syn w rozmowie o historii, rodzinnych wartościach, przywiązaniu do dobrych kupieckich zasad oraz pasji, która pozwoliła im pracować z największymi biżuteryjnymi markami świata.

Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Jakub Wittchen

Panie Mateuszu, jak to jest uczestniczyć w konferencji koronacyjnej Króla Karola III? 

Mateusz Pluciński: Nie ukrywam, że było to dla mnie duże zaskoczenie i wyjątkowe wyróżnienie. Przygoda z marką Fabergé jest w naszym salonie, można powiedzieć, dwuetapowa. Już 20 lat temu, na podstawie licencji uzyskanej przez firmę Victor Mayer z Pforzheim, wprowadził ją do naszego salonu mój ojciec. Licencja trwała określony czas i wraz z jej zakończeniem Fabergé przestało funkcjonować w salonie. Natomiast marka sama w sobie zyskując miano kultowej, ciągle stanowiła przedmiot pożądania naszych klientów. I kiedy nastąpiła zmiana struktury właścicielskiej i Fabergé zostało zakupione przez firmę Gemfields, postanowiła ona wskrzesić markę i uczynić ją bardziej dostępną dla różnych grup wiekowych. Bo nie ukrywajmy Fabergé cechuje się mocno imperialną stylistyką, która trafiała do tej pory raczej do starszego użytkownika. I tak powstała kolekcja Locked. Wykonane ręcznie z 18-karatowego złota medaliony z jajkami-niespodziankami Fabergé, wysadzane rubinami, szmaragdami, szafirami, diamentami i emalią giloszową. I kiedy po zmianie właściciela, powstały nowe, odmłodzone kolekcje, zdecydowaliśmy, że będziemy się starać o przedstawicielstwo marki Fabergé na Polskę. I to się udało, dzisiaj jesteśmy jedynym, oficjalnym przedstawicielem marki w kraju. To stąd nasza obecność na konferencji koronacyjnej Króla Karola. Fabergé od wielu lat wykonuje część insygniów oraz wyrobów biżuteryjnych dla rodziny królewskiej, a że czas był taki, że zbliżała się ceremonia koronacyjna króla, to jako jeden z dwudziestu przedstawicieli zostałem zaproszony na prezentację biżuterii upamiętniającej to wydarzenie.

Ale Fabergé to nie tylko insygnia królewskie, doczekały się także swoich odniesień w popkulturze. Inspirują kreatorów mody, zagrały w kilku filmach. Chociażby w Jamesie Bondzie.

Mateusz Pluciński: I to także zostało zaakcentowane podczas konferencji, a nam dealerom został zaprezentowany produkt, który „zagra” w kolejnej części przygód najsłynniejszego agenta świata. Całe to wydarzenie odbyło się naprawdę w niesłychanie podniosłej atmosferze, obecna była wnuczka samego Fabergé, Sarah, która jest w radzie nadzorczej firmy i przybliżyła nam obecnym historię marki, jej zawirowane dzieje, nieodłącznie związane z historią carskiej Rosji i jej upadkiem. Muszę też dodać, że marka Fabergé stanowi wyjątek na biżuteryjnej mapie świata, bo pozwala swojemu użytkownikowi naprawdę na wiele, zaprasza go do procesu produkcyjnego, daje możliwość personalizacji biżuterii. I to wręcz w taki sposób, że klient może wybrać się do Londynu, usiąść z designerami marki i wraz z nimi zaprojektować unikalny dla siebie przedmiot. 

fabege

Miejsce, w którym się znajdujemy, salon jubilerski przy Placu Wolności 5, od samego początku istnienia związane jest z biżuterią. Przybliżmy historię tego miejsca. 

Marek Pluciński: Przed II wojną światową, w 1923 roku, powstała tutaj firma jubilerska Szulc, która wcześniej funkcjonowała w budynku Bazaru Poznańskiego. Walerian Szulc chcąc poszerzyć zakres swojej działalności, zdecydował o kupnie kamienicy usytuowanej przy Placu Wilhelmowskim, czyli dzisiejszym Placu Wolności. Filozofia, jaka mu przyświecała, to nie tylko sprzedaż biżuterii i wyrobów jubilerskich, ale także ich serwis i naprawa. A do tego potrzebna była przestrzeń. I tak została dobudowana oficyna, której budowa rozpoczęła się od zamontowania sejfu. Krążą anegdoty o tym, że podczas II wojny światowej Rosjanie próbowali się do tego sejfu dostać, ale nie dali rady. (śmiech) Szulc prowadził swój zakład w tym miejscu do 1939 roku, potem został pracownikiem u Niemców, którzy przejąwszy jego zakład, kontynuowali biznes w tej branży. Po II wojnie światowej Pan Szulc wrócił w to miejsce, komunistyczny aparat władzy mu na to pozwolił, niestety tylko po to, aby za chwilę całość jego firmy upaństwowić i powołać w tym miejscu przedsiębiorstwo PHU Jubiler. A przypomnijmy, że w Polsce do 1989 roku istniał ustawowy zakaz obrotu dobrami luksusowymi oraz metalami szlachetnymi dla przedsiębiorców prywatnych. I kiedy w 1989 roku kamienicę odzyskali jej prawowici właściciele, do mojego ojca, jednego z najbardziej znanych złotników w Poznaniu zwrócili się przedstawiciele rodziny Szulc, właścicieli nieruchomości, z propozycją poprowadzenia przy Placu Wolności 5 salonu jubilerskiego. Więc taki wybór dla mojego ojca, jako kontynuatora tradycji jubilerskiej w tym miejscu, był dużym wyróżnieniem. Nasza rodzina prowadziła już wówczas zakład jubilerski przy ulicy Głogowskiej, a że były to czasy, kiedy do jubilera stały kolejki, to nie do końca mieliśmy głowę do tego, aby myśleć o drugiej lokalizacji. Ale z drugiej strony, historia tego miejsca związana od zawsze z jubilerstwem, nie dawała nam spokoju i zdecydowaliśmy się spróbować. I tak równolegle przez prawie 20 lat prowadziliśmy dwa salony, ten przy ulicy Głogowskiej i ten przy Placu Wolności. 

I co się stało z Głogowską?

Marek Pluciński: Po 20 latach prowadzenia salonu na Głogowskiej, zdecydowaliśmy o jego zamknięciu, gdyż podupadła sama ulica, ale też Poznań jest tym miastem, w którym zniszczono, zdeprecjonowano handel w jego centrum. To, co historycznie mogłoby być perełką, jego wizytówką jak chociażby ulica Paderewskiego, gdzie mogłyby znajdować się największe światowe marki, zostało stłamszone poprzez decyzje włodarzy o budowaniu galerii handlowych. I to niestety zniszczyło jakość prywatnego handlu detalicznego.

A czy zatem nie mieliście pokusy, aby otworzyć lokal w którejś z galerii handlowych?

Mateusz Pluciński: Mieliśmy krótki epizod w Starym Browarze, chcieliśmy spróbować handlu galeryjnego i w zasadzie tylko Stary Browar pasował nam koncepcyjnie. Tam wszystko się, kolokwialnie mówiąc, spinało. Architektura, dobór marek, a także osoba pani Grażyny Kulczyk, która pełniła pieczę nad całością koncepcji galerii. Zależało nam na dotarciu do osób spoza Poznania, którzy czas na zakupy mają tylko w weekendy, a wówczas handel odbywał się przez wszystkie siedem dni w tygodniu.

3F3A2291

Marek Pluciński: Za wyborem Starego Browaru stała też jego lokalizacja, jeśli czegoś akurat zabrakło w salonie, w ciągu kilkunastu minut mogliśmy ten towar tam dowieźć. Jednak chyba byliśmy zbyt przyzwyczajeni do bardzo indywidualnej obsługi klienta w salonie, do osobistego ściskania im ręki, żebyśmy dobrze czuli się z tym, że w salonie w Starym Browarze nie jesteśmy w stanie tego robić. I ostatecznie zrezygnowaliśmy z obecności tam. To chyba taka stara szkoła handlu, że jeśli się chce jak najlepiej, to trzeba samemu w tym procesie uczestniczyć. 
Mateusz Pluciński: Dodatkowo sprzedajemy produkty naprawdę drogie, unikalne, wartościowe, więc i podejście do klienta musimy zapewnić wyjątkowe. Mamy też tę przewagę nad innymi markami, że sami jesteśmy użytkownikami tych dóbr. Możemy „wejść w buty” klienta i zrozumieć jego wahanie, odpowiedzieć na zastrzeżenia czy wątpliwości, bo znamy te produkty od podszewki. Przez te wszystkie lata naszej działalności wytworzyliśmy z naszymi klientami, gośćmi relacje często wręcz przyjacielskie i bardzo często wpadają oni do nas porozmawiać czy po prostu napić się kawy. Zachęcamy też naszych klientów, aby przynieśli do nas swoją złotą piękną biżuterię, abyśmy mogli ją przejrzeć, czasem naprawić, bo element pielęgnacji jest również bardzo ważny.

Dzisiaj współpracujecie Państwo z największymi, najbardziej renomowanymi markami jubilerskimi na świecie. Jak do tego doszło?  

Marek Pluciński: Mój ojciec miał taką maksymę „lepiej mało a dobrze, niż dużo a średnio”, więc moim założeniem było od zawsze pracować z największymi i najlepszymi. Co wcale z początku nie było łatwe. Jesteśmy jednoadresowym salonem, bez rozbudowanej sieci punktów handlowych, dodatkowo w Poznaniu, co czasem wywoływało konsternację u naszych partnerów i nasze długie tłumaczenia, gdzie ten nasz Poznań leży na mapie Polski. (śmiech) Na szczęście dla nas firmy, z którymi mamy zaszczyt dzisiaj pracować, szukają takich szaleńców emocjonalnych jak my. (śmiech) Ludzi, którzy mają prawdziwą pasję do tego, co robią i swoją głową ręczą za jakość obsługi w salonie. A dodatkowo nasze przygotowanie warsztatowe pozwala nam opowiadać o produkcie w najdrobniejszych szczegółach. 

3F3A2431

Panie Mateuszu, czy wejście w rodzinny biznes było oczywistym wyborem, czy bywały chwile wahania?

Mateusz Pluciński: Moje życie od małego oparte było o tę branżę. Mieszkaliśmy w domu bliźniaczym razem z dziadkiem, w ogrodzie była jego pracownia, więc ta filozofia życia była dla mnie codziennością. Ludzie, którzy nas odwiedzają w salonie, czy też nasi pracownicy znają mnie często dłużej niż ja ich. (śmiech) Bo oni często pamiętają mnie jako tego małego dzieciaka, który kręcił się po salonie w towarzystwie ojca. 

Dogadujecie się?

Mateusz Pluciński: Od kiedy zapadła decyzja o moim współdziałaniu w biznesie, trzeba było na nowo poukładać kompetencje, bo Tato traktuje firmę i salon jak respirator niezbędny do przeżycia. (śmiech) Dzień bez pracy, to dzień stracony!  Na szczęście mam wyjątkowego sojusznika w osobie mojej mamy, która potrafi tupnąć nogą i każe Tacie trochę odpocząć. (śmiech)
Marek Pluciński: Zaakceptowałem sytuację i zyskałem niesamowitego partnera w biznesie, który podobnie jak ja ma pasję do tej pracy i duma mnie rozpiera, kiedy widzę jak doskonale wszedł w branżę i z jakim powodzeniem rozwija biznes. 
Mateusz Pluciński: Przede wszystkim szanujemy się nawzajem. Wiemy, że gramy do jednej bramki. Mój syn jest jeszcze mały, ale marzyłbym o takiej relacji z nim w przyszłości, jaką ja mam ze swoim Tatą. 

Mówicie Panowie dużo o bardzo indywidualnej obsłudze, o swoich klientach mówicie per „goście”. Jak zatem odnajdujecie się w nowym świecie handlu internetowego. Czy tak luksusowe dobra, jakie oferujecie, da się w ogóle sprzedać przez Internet? 

Marek Pluciński: Trochę już wspomniałem o tym, że bardzo żałuję, że w centrum Poznania tak mało zostało prywatnych biznesów handlowych. Jestem pod tym kątem trochę staromodny. (śmiech) I nie wyobrażam sobie nie usiąść z klientem, nie porozmawiać, nie podzielić się swoją wiedzą, nie odpowiedzieć na nurtujące go pytania. Nie za bardzo mogę sobie wyobrazić przysłowiowe „wrzucenie do koszyka” zegarka Chopard, zupełnie tak samo jak wrzuca się chociażby proszek do prania. Choć są tacy klienci. 
Mateusz Pluciński: Bardzo podzielam tu opinię Taty, bo osobiście zupełnie nie rozumiem, jak zobaczenie zdjęcia w Internecie może mnie zainspirować do zakupu, a nie potrzeba, którą mam. To jest dla mnie trudne, bo dzielenie się wiedzą z klientami, doradzanie, bycie swego rodzaju przewodnikiem po tym świecie, jest stałym elementem naszej pracy. 
Marek Pluciński: Pracownicy, którzy z nami pracują, są z nami od wielu, wielu lat, często od samego początku istnienia salonu. I od zawsze powtarzam im, żeby obsługiwali klientów tak, jak sami chcieliby zostać obsłużeni. Dzisiaj jesteś po tej stronie lady, jutro będziesz po drugiej u kogoś innego, więc zastanów się, czego oczekujesz. Elegancji? Profesjonalizmu? Jeśli sam tego pragniesz, daj to swojemu klientowi, to przecież takie proste. Nie ma u nas zgody na bylejakość. 

4K

Ale standardy w salonie Jubiler Pluciński nie ograniczają się tylko do obsługi, bardzo dbacie też o jakość produktów, które sami wytwarzacie. 

Mateusz Pluciński: Od początku postawiliśmy na jakość. W Atelier Pluciński zatrudniamy wykwalifikowanych mistrzów złotnictwa, którzy tworzą luksusową biżuterię najwyższej jakości. Nie zależy nam na tym, aby klient wyszedł od nas z produktem, na którym jako salon najwięcej zarabiamy, ale z takim, który będzie faktyczną odpowiedzią na jego potrzeby. 
Marek Pluciński: To nasze podejście do klientów, nasza misja i filozofia działania, którą od wielu lat praktykujemy umożliwiła nam współpracę z tymi największymi. I to właśnie nas wybrali na swoich partnerów. W przypadku diamentów staramy się nie obniżać ich jakości, jeśli chodzi o inkluzję i szlify, bo choć oczywiście można na rynku kupić podobne wyroby biżuteryjne w różnych cenach, to jednak są one podobne tylko na pierwszy rzut oka. Bardzo zwracamy uwagę na jakość kamieni, z których wykonujemy biżuterię. Dzisiaj technologie pozwalają na użycie kamieni w jakości  EEE (Excellent, Excellent, Excellent – przyp.red) oraz IF (Internally Flawless), VVS ( Very Very Very Small Inclusion) i VS  (Very Small Inclusion – przyp. red), a także powyżej pewnej masy nasze kamienie posiadają zewnętrzne certyfikaty potwierdzające ich jakość. Podobnie jest w złocie. Nie wykonujemy złotej biżuterii w próbie 333. Mało tego, odchodzimy powoli od próby 585, ponieważ dzisiaj żadna firma premium nie wykonuje już złotej biżuterii poniżej 18. karatowego złota, więc w próbie 750. Czy to Chopard, Cartier czy Tiffany. I my chcąc trzymać ten sam poziom, dostosowujemy się do trendu światowego. 

Zatem produkty jakich marek można znaleźć w salonie?

Marek Pluciński: Żeby zrozumieć genezę tego, dlaczego dzisiaj w naszym salonie znajdują się takie, a nie inne marki, cofnę się nieco w czasie, do momentu, w którym mój Tata, wybitny, uznany złotnik w Poznaniu zgrzytał zębami. (śmiech) A dlaczego? Najważniejsza dla niego zawsze była jakość, a dostępne wówczas w Polsce narzędzia – niezbędne do wytwarzania jakościowej biżuterii – wołały o pomstę do nieba. Były po prostu siermiężne. Tata wykorzystując swoją pozycję, wszelkimi dostępnymi metodami starał się pozyskiwać jakościowe pilniki czy papier ścierny zza granicy. A że czasy były takie jakie były i na wyjazd za granicę trzeba było mieć zaproszenie, to odświeżał swoje znajomości z Niemcami, z którymi jako dziecko bawił się na jednym podwórku i prosił ich o zaproszenie do siebie. Te wyjazdy wykorzystywał do tego, aby kupować lepszej jakości narzędzia niezbędne w procesie produkcji. I kiedy okazało się, że dzięki narzędziom pozyskanym na zachodzie Europy, możemy wytwarzać lepszą biżuterię, zaczęły nam się podobać zupełnie inne jakościowo rzeczy. I kiedy jako szesnastolatek pojechałem z ojcem do dawnego NRF (Niemcy Zachodnie), to jak urzeczony stałem z nosem przyklejonym do wystawy sklepowej, oglądając niedostępne wówczas dla nas produkty, powietrze wydawało mi się czystsze, pogoda lepsza, a stacje benzynowe były niczym luksusowe sklepy. Nieprawdopodobnym było dla mnie, że niemieckie sklepy jubilerskie sprzedawały wówczas pierścionki! Całe, gotowe pierścionki! Bo w Polsce wówczas mogliśmy jedynie przerabiać obrączkę na pierścionek lub na odwrót. I tam chyba narodziła się moja miłość do luksusowych marek biżuteryjnych, napatrzyłem się na nie wystarczająco, żeby wiedzieć, że one w ogóle istnieją. Lata później, kiedy w naszej ofercie była głównie nasza własna biżuteria i srebrne sztućce, udało mi się nawiązać współpracę z firmą Seiko, która miała w swoim portfolio takie marki jak Lorus, Pulsar czy Jean Lassale. I z tym zaczęliśmy. Potem pojawiła się Omega, Longines i Rado. Wprowadzenie tych marek wiele zmieniło. Aby sprostać wizerunkowo, przebudowaliśmy salon, szybko zrezygnowaliśmy ze srebra. I wtedy pojawiło się zaproszenie z Genewy. Od króla jubilerów – firmy Cartier. Na to spotkanie pojechałem przygotowany jak nigdy wcześniej. Nauczyłem się historii każdego produkowanego przez Cartier zegarka, kupiłem garnitur od najlepszych krawców i… udało się. Cartier zawitał w naszym salonie. No i Chopard – ogromna firma, rodzinna, wielopokoleniowa, założona w 1860 roku, z którą połączyły nas te same wartości. Oprócz tego wspomniana już marka Fabergé, mało znana w Polsce firma Niessing, jeden z największych w Europie producentów obrączek, biżuteria raczej ascetyczna, ale coraz częściej znajdująca swojego konesera w Polsce. Dodatkowo w zegarkach jesteśmy dealerem marki Czapek, a w perłach australijskiej firmy Autore. Jesteśmy także jedynym w Polsce dystrybutorem bardzo luksusowej biżuterii marki Rota e Rota, której ceny sięgają niejednokrotnie setek tysięcy złotych. Oferujemy również bogatą gamę produktów naszego własnego wyrobu, które powstają w Atelier Pluciński. Przyjmujemy także indywidualne zamówienia na kamienie, także te, które nie znajdują się obecnie w naszej ofercie.
Mateusz Pluciński: Wracamy do korzeni, wywodzimy się ze złotnictwa i bardzo chcielibyśmy być kojarzeni także z naszymi własnymi wyrobami, bo to, co sami możemy zaoferować naszym klientom, jest absolutnie unikatowe i inne niż produkcja masowa. 

A jakie macie plany na przyszłość?

Mateusz Pluciński: Bijemy się dzisiaj z myślami o otwarciu kolejnego salonu w innym dużym mieście. Poznań jest naszą kolebką, ale nie ukrywam, że tak jak Tata wspomniał, nasza lokalizacja właśnie tutaj, w stolicy Wielkopolski czasem stanowi przeszkodę we współpracy z największymi. Choć już dzisiaj nasza działalność wykracza daleko poza nasze miasto, bo mamy klientów w całym kraju. Nie jest dla mnie problemem wsiąść w samochód i przejechać w nocy pół Europy, po to, aby rano być w Wiedniu, odebrać biżuterię i dostarczyć ją klientowi z Krakowa. Ale też pomni jesteśmy wcześniejszych doświadczeń z dwoma lokalizacjami. Znamy siebie i swoje podejście do jakości oraz nadzoru właścicielskiego. A być w dwóch lokalizacjach jednocześnie, jest niestety niemożliwym. Więc te decyzje jeszcze przed nami. Ale na pewno chcemy się rozwijać w markach niszowych, bo widzimy trend poszukiwania wyrobów nieoczywistych. Szczególnie widać to w zegarkach, gdzie trend dyskretnego luksusu jest dzisiaj wiodącym. I klienci poszukują alternatywy dla dość już często widywanych Rolexów czy Breitlingów. Jubiler Pluciński ma być butikowym miejscem, z najlepszą w mieście obsługą i produktami z najwyższej półki. 
Marek Pluciński: Nasz salon firmujemy własnym nazwiskiem, a co za tym idzie czujemy się odpowiedzialni za każdy aspekt procesu sprzedaży. To może jest trochę staromodne, ale tacy jesteśmy. Jakość jest dla nas najważniejsza. 

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
Mateusz i Marek Plucińscy Jubiler Pluciński
REKLAMA
REKLAMA