PROFESOR LESZEK ROMANOWSKI | Nie powinniśmy mieć kompleksów

Profesor Leszek Romanowski|Profesor Leszek Romanowski|Profesor Leszek Romanowski|Profesor Leszek Romanowski|Profesor Leszek Romanowski|Profesor Leszek Romanowski|Profesor Leszek Romanowski|Profesor Leszek Romanowski|Profesor Leszek Romanowski|Profesor Leszek Romanowski|Profesor Leszek Romanowski|

Wzrastał w rodzinie lekarskiej i taką też stworzył dla swoich synów. Ma czwórkę fantastycznych wnuków i cudowną żonę, Elżbietę, którą poznał na Akademii Medycznej w Poznaniu. Po suknię dla niej był skłonny polecieć aż za ocean – jeden dzień w Chicago i powrót z prezentem dla żony. We własnym ogrodzie stworzył wiele przydatnych konstrukcji, które mógłby opatentować, podobnie jak swoje pomysły związane z motoryzacją i szeroko pojętym majsterkowaniem. Uwielbia podróżować, niedawno odkrył urok rejsów cruiserami. Z niezwykłą przyjemnością mogłam wysłuchać fascynujących historii, opowiedzianych przez Profesora Leszka Romanowskiego.

Rozmawia: Magdalena Ciesielska | Zdjęcia: materiały prywatne Profesora L.R.

Panie Profesorze, pochodzi Pan z rodziny lekarskiej, ale jak podejmuje się decyzje w młodości, to człowiek ma wówczas głowę pełną pomysłów i marzeń. Czy ortopedia była pierwszym wyborem, czy rozmyślał Pan również o innej specjalizacji, a może o innym życiowym kierunku?
PROF. LESZEK ROMANOWSKI: Będąc w liceum, nie miałem 100-procentowego przekonania, aby zostać lekarzem. Rozmyślałem o studiach na Politechnice Poznańskiej, o kierunku technicznym, bo lubię majsterkować. Ostatecznie medycyna wygrała i zawdzięczam to Ojcu i jego pracy. Miałem do czynienia z wieloma sytuacjami i obrazami na co dzień, które w tak naturalny sposób przeniosły mnie na studia medyczne. Wówczas nie brałem pod uwagę żadnych minusów tego zawodu, wprost przeciwnie widziałem wielki szacunek otoczenia i pacjentów w stosunku do mojego Ojca. Natomiast gdy byłem jeszcze w liceum, profesor Seyfried i profesor Kabsch, patrząc jak ja pracuję w warsztacie i naprawiam narzędzia niezbędne do pracy mojego Ojca, jednogłośnie stwierdzili, że muszę zostać ortopedą. To oni jako pierwsi dostrzegli we mnie potencjał i talent manualny tak potrzebny w zawodzie chirurga. Jak byłem na 5. roku studiów, to miałem szerokie zainteresowania, a wtedy przyszedł czas wyboru… Trochę przypadek zadecydował o tym, iż zdecydowałem się na chirurgię kończyny górnej. Przypadek – jak to w życiu często bywa. I ten przypadek był dla mnie szczęśliwy.

Profesor Leszek Romanowski

Jest Pan Profesor wybitnym mikrochirurgiem, specjalistą leczenia uszkodzeń nerwów. Opracował Pan własną metodę szwu z odciążeniem. Pracował Pan w Stanach Zjednoczonych, jeździł na kursy i praktyki do różnych krajów. Czy nie kusiło Pana Profesora, aby zostać za granicą, zamieszkać w innym kraju, gdzie na służbę zdrowia i medycynę kładzione są większe fundusze?
Taki scenariusz poważnie rozważaliśmy, bo mieliśmy sytuację komfortową – i ja, i moja małżonka pracowaliśmy na uniwersytecie. W związku z tym mieliśmy pełne ubezpieczenia, dzieci uczęszczały do szkoły. Jeśli podjąłbym decyzję z punktu widzenia nie stricte rodzinnego, co zawodowego, to mógłbym przygotowywać się do nostryfikacji dyplomu, a moja małżonka utrzymałaby rodzinę. Zadecydowaliśmy jednak inaczej, wróciliśmy i wcale tego nie żałujemy. W Polsce rodziła się demokracja, był rok 1991, wiele się zmieniało i my również wpisaliśmy nasze życie w ten projekt zmian.
Zresztą, wszędzie dobrze tam, gdzie nas nie ma… Naprawdę w Polsce można zrobić wiele. Często narzekanie jest pewnego rodzaju wymówką i usprawiedliwieniem siebie. I tak dla równowagi, pragnę podkreślić, że nie ma państwa, gdzie służba zdrowia jest zorganizowana perfekcyjnie. Warto również przypomnieć sobie polskie szpitale jak wyglądały 10-15 lat temu, pachnące lizolem itd. Teraz jest inny świat, widać postęp, technologię. Oczywiście, zawsze mogłoby być lepiej, ale też trzeba docenić to, co mamy i pojechać do takich państw, które nie są w światowej czołówce.

Profesor Leszek Romanowski

Ma Pan Profesor dar w rękach, niezwykłą sprawność manualną, której zapewne zazdroszczą Panu inni lekarze.
Odkąd pamiętam, konstruowałem coś od dziecka, bo sprawiało mi to ogromną radość. Nauczyłem się spawać, mógłbym coś wykuć jak w kuźni – w życiu trafiłem na wiele wspaniałych osób, które poświęcały mi czas i uczyły tzw. manualności. Powtarzam to często młodym ludziom, że taka umiejętność rodzi się w nas, gdy mamy zadania na pierwszy rzut oka nie do wykonania. Gdy trzeba coś zrobić, a brakuje odpowiednich narzędzi i sprzętu, wówczas włącza się tryb kreacji. Trzeba wykombinować, obejść sposób, wykorzystać to, co się ma. Miałem taką sytuację jak z filmu… Interesowałem się mikrochirurgią, ćwiczyłem skrupulatnie i w pewnym momencie firma ETICON i mój szef wytypowali mnie do kursu w Edynburgu. Tam były utytułowane osoby prowadzące zajęcia, które pokazywały kursantom, co należy robić. Wówczas ja byłem świeżo po studiach, to był bodajże 1984 rok. Już po pierwszym dniu zorientowałem się, że porównując umiejętności zebranych uczestników, to ja jestem nieporównywanie lepszy niż inni. Gdy instruktorzy pokazywali krok po kroku, jak należy wykonywać konkretną czynność, dla mnie nie było to nic nadzwyczajnego. Z zamkniętymi oczami mógłbym to zrobić. (śmiech) To doświadczenie sprowokowało mnie, dało odwagę i chęć, aby zastosować wiedzę oraz nabyte umiejętności i przeprowadzić operację pacjenta. Stwierdziłem, że moje umiejętności są na tyle wystarczające, aby podjąć próbę kliniczną. Na szczęście wszystko się powiodło.

Potrzebny też jest łut szczęścia?
Bardzo żałuję, że obecnie młodzież nie gra w brydża, dlatego, bo jest to gra wyjątkowa, która uczy podejmowania decyzji przy niepełnych danych. Uczy szczęścia, gdy mamy pewność jedynie w 50 procentach. Licytujemy, patrząc na twarze współgraczy, kto się uśmiechnął, kto wodził wzrokiem itd. I na takiej podstawie wyciągamy wnioski i obstawiamy 51%, które jest szczęściem zlepionym ze skojarzeń. W brydża można dostać też fatalną kartę, ale nie można się załamywać, trzeba tak odwrócić los, aby otrzymać maksimum. Czyli podobnie jak w życiu – warto mieć takie podejście! A obecne pokolenie stało się za wygodne…

Jako naukowiec, umysł techniczny, stworzył Pan Profesor przydatne narzędzia, np. konstrukcję instrumentarium do endoskopowego odbarczania kanału nadgarstka. Czy Pana zespół korzysta bądź wcześniej korzystał z tych Pana wynalazków?
Ja mam specyficzną dziedzinę, bo najwięcej tu zależy od naszych umiejętności, nie tyle od sprzętu i narzędzi. Oczywiście technika i technologia są potrzebne, ale nie są ponad lekarskie zdolności manualne. Jak spotykam się w międzynarodowych środowiskach lekarskich, wyjeżdżam za granicę, to naprawdę wiem, że polscy studenci medycyny, polscy lekarze nie powinniśmy mieć kompleksów. Oczywiście, Amerykanie będą pół kroku do przodu, ale to nie jest jakaś wielka przepaść.

Podobnie jak Pan, tak i Pana synowie wzrastali w domu przepełnionym medycznymi tematami. I również poszli w Pana ślady – zostając lekarzami. Kolejne pokolenie Romanowskich…
Pamiętam jak Piotr i Michał na pytanie, czy chcą zostać lekarzami, odpowiadali „i będziemy tyle pracować, co Tata?” To jest sedno naszej pracy, poświęcenie dla innych, często kosztem rodziny. O tym doskonale wie moja małżonka, która z dwójką małych dzieci musiała często radzić sobie sama, bo ja albo długo pracowałem, albo wyjeżdżałem za granicę, na praktyki, sympozja itp. Teraz moi synowie, obydwoje, są lekarzami i pracują równie długo jak ja przed laty.

Aktualnie ile czasu zabiera Panu Profesorowi praca? Weekendy ma Pan wolne?
Weekendy całkowicie poświęcam najbliższym. Choć w maju nie było mnie w żaden weekend w domu, (śmiech) byłem na wyjazdach służbowych, zapraszany na kongresy i konferencje. Ale w weekendy nie pracuję w klinice czy w gabinecie. Nieraz zdarzało się, że w ciągu jednego weekendu musiałem być na trzech konferencjach jako prelegent.
Pamiętam taką scenkę sytuacyjną – gdy pracowałem w gabinecie do godz. 23, przyszedł pacjent i pod koniec wizyty zapytał mnie „Panu Profesorowi to chce się tak długo pracować?”, a ja mu odpowiedziałem spontanicznie „wolę tu z Panem rozmawiać niż siedzieć przed telewizorem i pić piwo”. (śmiech)

Pana Profesora pasją – oprócz majsterkowania – jest motoryzacja. Dzięki Pana inicjatywie i zainteresowaniom powstało Muzeum Motoryzacji w Puszczykowie, które jest zatwierdzone przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, a dodatkowo Muzeum jest pod opieką Fundacji Romanowskich, której Pan Profesor przewodniczy. Ile obecnie muzeum liczy eksponatów?
Już od najmłodszych lat interesowałem się motocyklami, samochodami zabytkowymi, a nawet traktorami – i te pojazdy stanowią kolekcję muzeum, która liczy ponad 200 motocykli. A najstarsze pochodzą z czasów przedwojennych. Jak nie zostałbym lekarzem, pewnie byłbym mechanikiem samochodowym! Bardzo mnie to fascynuje i lubię te zajęcia. Może byłbym milionerem dzięki swoim patentom w dziedzinie motoryzacji? (śmiech) Według mnie w samochodzie osobowym nie powinno tak być, że dolewając płyn do spryskiwaczy, trzeba otwierać maskę. Jak to robić w pięknym garniturze, w eleganckim ubiorze, na przykład jadąc do opery czy filharmonii? Inna kwestia: obroty silnika są ważne, ale np. wskazówka świadcząca o braku płynu do spryskiwaczy również powinna być zaprojektowana i zamontowana w każdym aucie. To niby detale, ale niezwykle przydatne w codziennym życiu. Mam w zanadrzu jeszcze inne patenty. (śmiech)

Profesor Leszek Romanowski

Będąc w zarządzie międzynarodowej federacji EFORT zorganizował Pan Profesor dwie ogromne konferencje, właśnie w stolicy Wielkopolski, w 2016 i 2018 roku. Jaka myśl Panu przyświecała?
Zostałem wybrany do EFORT jako drugi człowiek z Europy Wschodniej, a z Polski jako pierwszy. Wtedy gdy trzeba było wygłosić exposé i powiedzieć parę słów, zapragnąłem być reprezentantem Europy Wschodniej. I taką rolę przybrałem, bo wiedza wielu osób, zagranicznych gości, nt. Europy kończyła się na granicy Niemiec.
EFORT nie był przekonany, aby organizować międzynarodowe spotkania właśnie w Polsce. A ja tłumaczyłem, że trzeba dalej sięgać na naszym kontynencie. Dlatego zaaranżowałem wystąpienia w języku angielskim bądź rosyjskim do wyboru. EFORT był patronem tych wydarzeń i zaproszeni byli wówczas najlepsi światowi wykładowcy. Mówiąc nieskromnie, wiem, że te konferencje przyniosły sukces. I jestem usatysfakcjonowany, że wypełniłem swoją misję.

Abstrahując od zawodu lekarza… Czy mógłby Pan Profesor być zawodowym sportowcem, np. ścigającym się w wyścigach, czy jednak tym wspomnianym mechanikiem?
Koledzy w wyścigach byli bez porównania lepsi ode mnie, więc pewnie poszedłbym w konstruowanie, w tworzenie czegoś z niczego. Mając 14 lat skonstruowałem np. pojazd, który poruszał się po łóżku metalowym. Wykorzystałem wówczas silnik od pralki, na kablu. Ten pojazd miał cztery koła i jeździł wokół podwórka.

Profesor Leszek Romanowski

Zajmuje się Pan i interesuje wieloma rzeczami, tematami. Jest Pan Profesor jak Irena Kwiatkowska w serialu „Czterdziestolatek”, która mówiła o sobie, że „żadnej pracy się nie boi”. Ma Pan prawo jazdy na wszystkie pojazdy, na studiach pracował Pan jako motorniczy i prowadził tramwaj.
Praca zawsze sprawiałam satysfakcję, dawała poczucie niezależności finansowej – gdy chociażby zatrudniłem się – jako niepełnoletni – do przeładunku towarów na wagonach, w tajemnicy przed rodzicami. Nasz rekord: przeładowaliśmy we dwóch, dwa razy 24 tony nawozów w ciągu 4 godzin i mieliśmy własne pieniądze… na śrubki. (śmiech)

Czy jest jeszcze coś, czego chciałby Pan spróbować i doświadczyć w życiu?
Chciałbym mieć więcej czasu. Czasu na pasje, np. na motocykle. Myślę, że jeszcze dziś z zawiązanymi oczami byłbym w stanie rozebrać do zera silnik od WSK-i i go ponownie złożyć. Chętnie bym to robił, ale kłopotliwe są dla mnie brudne ręce, których już nie da się domyć. W rękawiczkach nie umiem majsterkować. A jak wiadomo ręce służą mi w pracy zawodowej.

Profesor Leszek Romanowski
REKLAMA
REKLAMA

Może cię zainteresować:

Profesor Leszek Romanowski|Profesor Leszek Romanowski|Profesor Leszek Romanowski|Profesor Leszek Romanowski|Profesor Leszek Romanowski|Profesor Leszek Romanowski|Profesor Leszek Romanowski|Profesor Leszek Romanowski|Profesor Leszek Romanowski|Profesor Leszek Romanowski|Profesor Leszek Romanowski|
REKLAMA
REKLAMA

Elżbieta Janik – Krause | Księgowość to jak czytanie książki

Elżbieta Janik - Krause, prezes zarządu Kancelaria Rachunkowa Denarius z Poznania

Poznań – miasto przedsiębiorcze, biznesowe – oferuje również swoim klientom wsparcie w zakresie szeroko rozumianej księgowości. Takim miejscem jest Kancelaria Rachunkowa na poznańskim Chwaliszewie, której klientami są w szczególności firmy z branży spedycyjnej, budowlanej, deweloperskiej, a także kancelarie prawne, handlowcy oraz styliści fryzur. Elżbieta Janik-Krause, prezes zarządu Kancelarii Rachunkowej Denarius, opowiedziała, z jakimi problemami borykają się obecnie poznańscy przedsiębiorcy, dlaczego tak popularny jest outsourcing usług księgowych i jak ważną rolę w jej życiu odgrywają relacje.

Rozmawia: Magdalena Ciesielska | Zdjęcia: archiwum prywatne EJ-K

Jak zaczęła się Pani przygoda z rachunkami i cyframi?

ELŻBIETA JANIK-KRAUSE: Zaczęłam studia informatyczne w trybie zaocznym i szukając pracy, trafiłam do biura. Tam posadzono mnie przy komputerze, a jednym z moich głównych zajęć było wprowadzanie faktur do systemu – i choć niektórzy mogą w to wątpić – zaczęło mi się to naprawdę podobać. (śmiech) Ponadto, gdy moi rodzice prowadzili własną firmę, to pamiętam jak interesowała mnie wielka księga przychodów i rozchodów, i jak na prośbę mamy wpisywałam faktury.
Uwielbiam cyferki, choć skończyłam studia inżynierskie na Politechnice Poznańskiej. Skończyłam również e-commerce i jakbym poszła w tym kierunku, to dzisiaj nie musiałabym się tak męczyć ze zmianami przepisów. (śmiech)

Ta zmienność w przepisach to zapewne nie lada wyzwanie…

Jestem księgową od 20 lat i nie pamiętam tak galopujących zmian jak obecnie. Dawniej jak księgowałam coś według ustalonego harmonogramu i zgodnie z wytycznymi, to tak działaliśmy przez kilka lata. Dzisiaj nie jest to tak stałe i powtarzalne… Ponadto zawsze gdy przychodzi nowa władza, wprowadzane są nowelizacje ustaw i zmieniane są przepisy. Odczuwamy to w Kancelarii Rachunkowej, bo obsługujemy również klientów dofinansowanych z budżetu państwa. Nieraz słyszę pytanie: jak Ty się w tym wszystkim nie pogubisz? Udaje mi się to, dzięki wytężonej pracy, doświadczeniu i skrupulatności.

Oprócz aktualizacji ustaw, z jakimi zagadnieniami najczęściej się Pani spotyka?

Gdy przychodzi klient i pyta się, jak nie płacić podatków (śmiech), albo je obniżyć. Zawsze zaczynam od rozmowy z klientem, jakie ma plany, jak jego działalność wyglądała wcześniej. Często musimy skorzystać z usług doradcy podatkowego, aby mieć szerszy pogląd na zaistniałą sytuację. Mamy wówczas typową burzę mózgów. (śmiech) Do tego muszą być konkretne liczby, wyliczenia w tabelach. Czasami się klientom wydaje, że taka optymalizacja będzie dla nich korzystana, ale jak przeanalizujemy liczby – to wtedy może wyjść inaczej i wspólnie z klientem stwierdzamy, że to wcale nie jest opłacalne. Ludzie mając działalność gospodarczą, wiedzą, że na spółce nie płaci się ZUS-u, ale płaci się więcej za księgowość, bo jest tzw. pełna księgowość. Jeżeli ktoś nie jest obeznany z Kodeksem spółek handlowych i nie wie jak to wszystko działa, że jest uchwała, zarząd, rada nadzorcza, wspólnicy – tzn. wszystkie organy, to nie zdaje sobie sprawy, że pewne przesunięcia są nieopłacalne, bo nic więcej się nie zyska.

Outsourcing usług księgowych jest bardzo popularnym rozwiązaniem wśród polskich przedsiębiorstw. Z usług biur rachunkowych korzysta bowiem aż 72% przedsiębiorców, podczas gdy księgowego na etacie zatrudnia zaledwie 8% firm. Dlaczego tak się dzieje?

Według mnie to nie jest zwykła moda, tylko czysta ekonomia. Outsourcing jest po prostu tańszy, bo zatrudnienie księgowej na pełen etat to są już większe koszty. Np. jak nam ktoś płaci za książkę przychodów i rozchodów 300 zł netto, to nie zatrudni się księgowej za taką kwotę. Obsługujemy naprawdę dużych klientów, którzy mogliby wejść w swoją wewnętrzną księgowość. A dlaczego nie wchodzą? Bo oni nie mają problemu, czy pracownik zachoruje, nie przyjdzie do pracy, ktoś zrezygnuje itp. U nas w Kancelarii Rachunkowej Denarius prowadzimy rekrutacje, non stop szkolimy nowych pracowników, bo chcemy być na bieżąco. Mamy wykupione dwie stałe platformy szkoleniowe, ponadto ubezpieczenie jako Kancelaria Rachunkowa. Wiele rzeczy załatwiamy za klienta, a jeśli on chciałby zapłacić za swój program do księgowości, licencje, dodatkowo poświęcić swój czas na załatwianie tych spraw – często dochodzi do słusznego wniosku, aby przerzucić te obowiązki na nas. Nawet jak ktoś ma nadzór samodzielnej księgowej, wewnątrz firmy, a chce przekazać obowiązki głównej księgowej – również to oferujemy. Np. dwa razy w tygodniu odwiedzamy swojego klienta, jego księgowa ma kontakt z naszymi pracownikami, a my wysyłamy i sprawdzamy informacje, co się zmienia. Taka forma jest też preferowana przez naszych klientów.

Elżbieta Janik - Krause, prezes zarządu Kancelaria Rachunkowa Denarius z Poznania

Czy ludzie w obecnej dobie decydują się na zakładanie swoich firm?

Tak, po pewnym przestoju, jest teraz wielki ruch w tym temacie. Dużo osób chce po prostu przejść na swoje, być dla siebie „sterem, żeglarzem, okrętem”, bez odgórnych wytycznych od szefa. Nie chcą być zależni i ograniczeni godzinowo, np. od 8 do 16. Ale z drugiej strony, zauważam też, że zmiany przepisów spowodowały pozamykanie się mniejszych firm, mniejszych biznesów. To też wynika z takiego niedopatrzenia i braku dokładności. Często ludzie prowadzący działalność gospodarczą nie patrzą na jedną podstawową rzecz, tzn. na przepływ pieniądza. Oni się skupiają na tym, że rachunek zysków i strat jest zadowalający, ale gdy ich klient nie zapłacił, albo zapłacił bardzo późno – to powoduje, że zaczyna się robić krótka kołderka z finansami. I to w efekcie przyczynia się do podjęcia decyzji o zamknięciu firmy. Dlatego zawsze namawiam do skrupulatnego przyglądania się przepływom pieniędzy.

Jakie firmy obsługuje Denarius, z jakich branż?

Mamy dużo firm spedycyjnych, kancelarii prawnych, a na drugim biegunie stylistów fryzjerów. Ponadto dużo z regionu jest handlowców, firm budowlanych i deweloperskich, którym służymy pomocą i radą. Także i organizacje Skarbu Państwa, których siedziby nie są ulokowane w Poznaniu.

Korzysta Pani ze swojej wiedzy z czasu studiów, świadcząc usługi księgowe?

Oprócz skończonych studiów z programowania, zrobiłam również studia podyplomowe z Zarządzania produkcją. Zanim założyłam Biuro Rachunkowe pracowałam w Cegielskim, byłam kierownikiem w dziale księgowym. Pamiętam jak za zgodą szefa weszłam na produkcję, bo bardzo chciałam zobaczyć jak przebiega cały proces tworzenia i montowania olbrzymich silników do statków, na podstawie licencji MAN-a. Sądziłam, że taki silnik jest wielkości pokoju, ale gdy założyłam kask i weszłam na halę produkcyjną, to oniemiałam z wrażenia… (śmiech) Bo silnik do statku przypominał wielkością blok dwupiętrowy i trzeba było po nim chodzić po drabinie, która została przymocowana na stałe. Potem jak pracowałam w branży automotive, to też szef mnie zabrał i obeszliśmy produkcję. Zobaczyłam, na czym polega system 5S, że np. młotka nie odkłada się w inne miejsce jak tylko to obrysowane. Taki system potem wprowadzono w biurach, gdzie team leaderzy mieli napisy na segregatorach w kształcie łuku. I wówczas gdy wyciągali segregator np. z nr 3, nie musieli się zastanawiać, aby pomiędzy 2 a 4 odłożyć – tylko ta wizualizacja im w tym pomagała.

W ogóle z kimkolwiek bym nie pracowała, zawsze proszę o pokazanie mi produkcji. To takie zamiłowanie produkcyjne. (śmiech) Ale tak na serio – dzięki wizualizacji, zobaczeniu hali produkcyjnej, cyfry, które mam na fakturze, stają się dla mnie bardziej materialne, układam to sobie jak przysłowiowe puzzle. Techniczne wykształcenie mi bardzo pomaga i bardzo lubię wszystko posprawdzać, poza tym nie boję się programów komputerowych, systemów. Jak uruchamiałam firmę 13 lat temu, to byłam i sprzedawcą, księgową, informatykiem… (śmiech) Księgowość to jak czytanie książki, krok po kroku, rozdział po rozdziale. Wszystko ma swoje etapy…

Elżbieta Janik - Krause, prezes zarządu Kancelaria Rachunkowa Denarius z Poznania

Czyli księgowość to nie tylko cyfry, ważne są relacje międzyludzkie?

Zdecydowanie tak. Żeby dobrze prowadzić księgowość, trzeba poznać przedsiębiorcę, jaki ma charakter pracy, jakie ma zamierzenia, w jakiej dynamice będzie prowadzona jego firma, co może się dziać w firmie, co ma realny wpływ przede wszystkim na podatki. Jak zbudujemy dobre relacje z klientem, to my możemy więcej wybaczyć klientowi i on nam. To działa w obie strony. Ponadto trzeba mieć wyobraźnię w księgowości.

Przeprowadza Pani z klientami szczere rozmowy, wykładacie przysłowiowe karty na stół. Ważna tu jest lojalność i otwartość. Ma Pani poczucie, że klienci trochę się spowiadają przed Panią ze swoich niedociągnięć, większych czy mniejszych grzeszków?

Szybko wychodzi ukrywanie przede mną niektórych faktów i zaciemnianie prawdziwego obrazu firmy. Choć muszę przyznać, że takich przypadków mam naprawdę niewiele. Przedsiębiorcy obecnie inaczej podchodzą do kwestii rozmów otwartych, bez tendencyjnego „owijania w bawełnę”. Mówią, jak u nich jest, że mają np. trudności z płatnościami, że spadła im sprzedaż. Prowadzę też firmy w restrukturyzacji. Chcąc nie chcąc, klient musi być ze mną szczery. (śmiech) Księgowy przecież czarno na białym, widzi, jaki jest zysk, obrót, przychód, a przedsiębiorcy nierzadko udają, że tego nie widzą.

Z jakimi problemami aktualnie zmagają się przedsiębiorcy?

Przede wszystkim z nieterminową płatnością, czyli, że klienci im nie płacą w terminie. Nieraz właściciel firmy spedycyjnej czeka 2-3 miesiące na swoje pieniądze, jak tak przeciągane są płatności. A on przecież musi zapłacić swoim pracownikom, zakupić nowy towar, zapłacić za paliwo – a to wszystko są jego koszty.

Jak Pani patrzy na osoby prowadzące działalność gospodarczą, to czy można rzec, iż „biznes rodzi biznes”?

Oczywiście, własny biznes daje szerokie możliwości rozwoju, poznawania nowych osób. Powstają nowe firmy na bazie tej pierwszej lub po prostu ludzie przebranżawiają się, szukając nowych wyzwań zawodowych. Jeden z moich klientów jest prawnikiem z zawodu, a w czasie pandemii się przebranżowił i stał się handlowcem. Informatycy, programiści często przechodzą do branży deweloperskiej, to pewna fala nowych zmian na rynku pracy. Inny mój klient, który zarządzał w branży telekomunikacyjnej też poszedł w handel, wybrał to jako bardziej intratne i szybsze źródło zarobku.

Handel, przedsiębiorczość, praca u podstaw – to trwałe i niezmienne wartości kultywowane w stolicy Wielkopolski.

To prawda. Z pokolenia na pokolenie… Widzę tę żyłkę przedsiębiorczości u wielu moich klientów, co mnie bardzo cieszy.

Elżbieta Janik - Krause, prezes zarządu Kancelaria Rachunkowa Denarius z Poznania

Biznesmeni, przedsiębiorcy wiedzą, że „kto nie ryzykuje, ten nie ma”?

Nie muszę im tego tłumaczyć, oni to doskonale wiedzą. Choć ja sama nie należę do osób ryzykujących i umiejących postawić wszystko na jedną kartę. I za to podziwiam innych… Zanim coś kupię do firmy, muszę to przeanalizować, wcześniej – musiałam jeszcze uzbierać na dodatkowe zakupy, komputery itp. Jestem ostrożna, bardziej zdystansowana do wydatków. Racjonalnie podchodzę do spraw. Według mnie kobiety są mniejszymi ryzykantkami w biznesie niż mężczyźni – i tak to faktycznie jest.
Nie uczę przedsiębiorców, że warto ryzykować. Uczę zrozumieć podstawy księgowości, to, co jest potrzebne do prowadzenia własnej firmy. Lubię tłumaczyć krok po kroku – to też swego rodzaju umiejętność. Według mnie prezes danej firmy zanim podejmie newralgiczną decyzję powinien to skonsultować ze swoją księgową. Mam stałych klientów, którzy tak właśnie funkcjonują w biznesie, dzwonią do nas z konkretnym zapytaniem, czy warto, czy można…

Gdy napatrzy się Pani na cyferki, statystyki, tabele, jak Pani odreagowuje swoją pracę i obowiązki zawodowe?

Regularnie trenuję od 8 lat, miałam też taki epizod w swoim życiu, że organizowałam Fit Campy dla kobiet. Przynajmniej dwa razy do roku sama jestem uczestniczką takich sportowych zjazdów, podczas których zmęczymy się wtedy razem, (śmiech) ale te kobiece relacje, endorfiny pomagają mi w czyszczeniu głowy z wielu codziennych myśli.
Coraz mniej już siedzę, aby księgować, po prostu musiałam nauczyć się rozdysponować moje obowiązki i przekazać je dalej… choć to nie było dla mnie łatwe. (śmiech)

denarius logo2020
Magda Ciesielska

Magdalena Ciesielska

redaktor prowadząca
REKLAMA
REKLAMA
Elżbieta Janik - Krause, prezes zarządu Kancelaria Rachunkowa Denarius z Poznania
REKLAMA
REKLAMA