Oksana Hamerska | Przytul się i wszystko będzie dobrze

Oksana Hamerska|Oksana Hamerska

Na scenie uwodzi nas swoim profesjonalizmem, talentem aktorskim i wokalnym, mistrzostwem artystycznych wzniesień i upadków, wzruszeń i emocji. W prywatnym życiu przyciąga normalnością, dobrocią i ciepłem. Nie udaje, nie wywyższa się, traktuje ludzi z szacunkiem, dlatego ma tak wielkie rzesze wielbicieli i tych, którzy ją po prostu kochają. Oksana Hamerska tłumaczy nam rzeczywistość w żółto-niebieskich barwach. 

Kontaktowałam się z Tobą w pierwszych dniach wojny. Mówiłaś, iż w Ukrainie pozostali Twoi rodzice i brat, aby pomagać walczącym, potrzebującym. Czy sytuacja zmieniła się?

OKSANA HAMERSKA: Moja bratowa z dziećmi jest u nas, a moi rodzice z bratem i całą dalszą rodziną zostali w Ukrainie. Jest ciężko, ale wierzymy w wygraną.

Żółto-niebieskich kolorów mamy teraz pod dostatkiem.

Tak i to niesamowite jak Polacy jednoczą się, pokazują swoje poglądy, nie boją się o nich mówić. Plakietkę czy kotylion w barwach flagi Ukrainy noszę dla siebie, nie na pokaz. Tak czuję. Jestem solidarna z narodem ukraińskim, codziennie myślę o tym, co się dzieje. Taki drobny symbol przypięty do stroju też nakłania do chwili zadumy i refleksji. Do zatrzymania się w tym życiowym biegu.

Piotr Piaseczny 3

Czym aktualnie się zajmujesz?

Każdy ma swój sposób na pomoc Ukraińcom. Ja działam scenicznie od samego początku tej szalonej, nikomu niepotrzebnej wojny. Moje niezbyt spokojne życie przyspieszyło jeszcze bardziej, bo dużo zaczęło się dziać dookoła. Wszystko to związane jest z moimi ukraińskimi korzeniami. Ktoś potrzebował przetłumaczyć tekst na ukraiński, służyłam pomocą. W Teatrze Muzycznym podczas organizacji przeróżnych akcji również było (i jest nadal) zapotrzebowanie na tłumaczenie z języka polskiego na ukraiński i odwrotnie. W ostatnim czasie dużo powstało utworów, które też trzeba było przetłumaczyć i zaśpiewać. 

Jak wspomniałaś, każdy na swój sposób pomaga w tych trudnych chwilach. Ty jako artystka zaśpiewałaś podczas koncertu na Placu Wolności w Poznaniu wymowną pieśń „Ukraina żyje”. Czy według Ciebie muzyka, teksty piosenek teraz w obecnej rzeczywistości, tak jak i podczas przeszłych wojen, wielu powstań, zrywów patriotycznych mają niezwykłą moc, pomagają przetrwać najtrudniejsze czasy?

To była szybka akcja, najpierw zaśpiewałam na scenie przygotowanej na Placu Wolności, 3 kwietnia, a 14 kwietnia już nagrałam tę piosenkę w Studiu S10 Sergiusza Suprona w Poznaniu. Tekst napisał Przemek Prasnowski z Fundacji Barak Kultury, a muzykę skomponował Maciej Muraszko. Obecne czasy potrzebują reakcji, głośnego i wymownego przekazu. Mądre słowa, wartościowe melodie, piosenki – mają ogromną moc, i teraz, i przed laty. Wskrzeszają nadzieję w ludziach, dodają otuchy i wiary. Dobrze, że istnieje międzynarodowy zasięg i szybka komunikacja, że możemy te nasze działania wysłać do ludzi walczących, pomagających w Ukrainie. 

Od razu po tym, jak narodził się pomysł piosenki „Ukraina żyje”, którą wykonałam w dwóch językach, otrzymałam ogrom podziękowań i wzruszeń ze strony Ukraińców, że jesteśmy z nimi, pomagamy, dajemy im siłę i potrzebną nadzieję. Wydawałoby się, co taka piosenka może zrobić? Jednak może wiele…Można stworzyć bardzo dobrą energię i umiejętnie przekonywać innych ludzi do zmian. Tak czynił chociażby przed laty Ignacy Jan Paderewski, któremu poświęcony jest musical „Virtuoso” w Teatrze Muzycznym w Poznaniu. Artyści mają swoje metody i sposoby na działanie, na pomoc swojemu krajowi, bliźnim, na zmiany światopoglądowe, geopolityczne. Sądzę, że nieraz sam prezydent Volodymyr Zelensky korzysta ze swoich zdolności artystycznych, aby przekonywać niedowiarków i docierać do ludzi na różnych szerokościach geograficznych. 

W środkach masowego przekazu widzimy, słyszymy ludzi grających na skrzypcach w bunkrach, śpiewających, podtrzymujących innych na duchu, np. mała Amelka, która rozkochała wszystkich swoim wykonaniem piosenki z bajki „Kraina Lodu”, potem odśpiewała na scenie, już w Polsce, hymn Ukrainy. Orkiestra grająca na tle zrujnowanego bloku, przy leju po bombie, skrzypek zanurzający się w pięknych dźwiękach, gdy wokół panuje tragiczny widok. To wszystko jest po coś. Ma swój cel. Muzyka zawsze wspierała walczących, towarzyszyła im w poprzednich wiekach. I tak jest teraz. Artystyczne przesłanie trafia do szerokiej publiczności na świecie.

Oksana Hamerska

Uczestniczyłaś też w innych akcjach podobnych do „Światła dla Ukrainy”…

W Teatrze Polskim odbył się koncert na rzecz Ukrainy łączący artystów scen poznańskich, w którym wzięłam udział. Nagrałam również piosenkę z dziećmi z „Łejerów”, ze szkoły podstawowej. Marcin Przewoźniak napisał tekst, ja – tłumaczenie, a Mariusz Matuszewski stworzył muzykę. Śpiewałam razem z moim 9-letnim synkiem, Piotrkiem, refren tego utworu. W Teatrze Muzycznym odbywały się spektakle, z których dochód w całości przeznaczony był na pomoc Ukrainie, np. spektakl „Kombinat”. Podczas pozostałych spektakli prowadzone były zbiórki pieniędzy do puszek. Oprócz tego cały czas działam w mediach, w telewizji, w radiu, aby przybliżyć temat Ukraińców mieszkających w Poznaniu. Cały czas włączam się w akcje pomocy, które docierają bezpośrednio z transportem na Ukrainę. Bardzo prężnie działa w tym mój mąż, Andrzej. Natychmiastowo założył na FB grupę wsparcia Ukraińcom, na której wiele osób wymienia się informacjami, co, gdzie i komu jest potrzebne na daną chwilę. Pomoc obywatelska w znalezieniu mieszkania, pracy, szkoły dla dzieci tu w Poznaniu. Tyle będziemy pomagać, na ile będzie potrzebna ta pomoc… i jak długo.  

Czy teraz – już w kolejnych etapach wojny, po bestialstwie dokonanym w Buczy, Borodziance, Irpieniu – próbujesz odcinać się od drastycznych obrazów i mniej oglądasz telewizję, przeglądasz Internet? Jak sobie radzisz z tym nagromadzeniem informacji?

Nieustannie wszystko przeżywam. Faktycznie na początku chłonęło się wszystkie docierające do nas wiadomości ze Wschodu. Każda jedna była na wagę złota. Teraz muszę sobie „dawkować” te okrucieństwa, bo obrazy śnią mi się po nocach. Płacz ludzi, ich niedowierzanie, przytoczone historie. Wzruszam się, popłaczę – tak jak i Ty. Jestem cała roztrzęsiona. Przeżywam bardzo… Zastanawiałam się, czy mogę sobie „odpuścić” ten napływ informacyjny? Ale tak nie umiem, bo potem miałabym wyrzuty sumienia, że może gdzieś potrzebna jest pomoc, a ja przegapiłam, nie zareagowałam we właściwym czasie. A potem może być za późno… Więc pomimo tych katastrofalnych doniesień i obrazów z wojny – nie ma dnia, abym nie czytała, nie słuchała, nie oglądała serwisów informacyjnych w kraju i na świecie. To jest ambiwalentne i trzeba sobie dawkować te emocje.

Jak radzą sobie Twoi bliscy, którzy zostali w Ukrainie?

Na początku był ogromny niepokój, przerażenie, wielka niewiadoma. Teraz jak rozmawiam np. z mamą to słyszę wycie syreny i widzę ich reakcje. Oni po części zaczęli przywykać do tych dźwięków i odgłosów wojny. Na szczęście mieszkają 15 km od granicy polsko-ukraińskiej i te ziemie nie są celem – na razie. 

Jak według Ciebie można zatrzymać Putinowską machinę?

Mam nadzieję, że wreszcie obudzi się z letargu naród rosyjski, że społeczeństwo zacznie głośno mówić, przeciwstawiać się wojnie i okrucieństwom. Przebije się mur kłamstwa.

Oksana Hamerska

Zmieniając nieco temat, kiedy w Ukrainie przypada Dzień Mamy?

To jest ruchome święto i zawsze przypada w drugą niedzielę maja.

W Polsce świętujemy 26 maja. Jaką Ty jesteś mamą, wymagającą czy pobłażającą, przymykającą oko na dziecięce humory?

Oczywiście, im jeden rodzic jest autorytarny, to ten drugi – jest bardziej spolegliwy i pozwalający na dziecięce fanaberie. U nas Andrzej jest tym mocnym rodzicem, stanowczym, którego dzieci bardziej słuchają. Choć jak sama zostaję z moją trójką, której trzeba powtarzać po stokroć, to staram się być asertywna. (śmiech)

Jakie masz sprawdzone metody na niesforne zachowania dzieci?

Gdy jestem na granicy wybuchnięcia, albo idę do kuchni ochłonąć, albo próbuję zamienić negatywne emocje w żart. Staram się przeobrazić to w zabawę, np. gilgotki, bo wiem, że emocje i słowa mogą wyrządzić dużą krzywdę. A dziecko czerpie jak gąbka i oddaje to, co otrzymuje. Dorosły krzyczy – dziecko tak samo. Rodzi się konflikt. Staram się opanowywać sytuacje, rozwiązywać trudne chwile i rozładować złe emocje, choć różnie to wychodzi. Nie zawsze o tym pamiętam. 

Oksana Hamerska

Muzykujecie rodzinnie?

Tak, oczywiście. Nie tak dawno rozmawiałam właśnie z Anią Wilczyńską z Narodowego Forum Muzyki o muzykowaniu w rodzinie. Cały czas chodzimy i nucimy sobie w domu: Piotrek podśpiewuje, Kostek jest naszym rodzinnym rockmanem i udaje, że gra na gitarze, a Julek odstawia kocie mruczando, gdy jest już bardzo śpiący. (śmiech

Najchętniej dzieci słuchają moich wymyślonych utworów, uwielbiają to, np. opowieść o dzielnym rycerzu Kostku lub „aaa były sobie pociągi dwa”. Piotrek śpiewa też po swojemu utwory Krzysztofa Zalewskiego.  

Uczysz swoich chłopców ukraińskiego?

Niestety, mam sobie tu trochę do zarzucenia. Dzieci doskonale słyszą ten język, gdy rozmawiam np. z moimi rodzicami, z rodziną. Śpiewam im piosenki i kołysanki na dobranoc w moim ojczystym języku. I dodatkowo do usypiania mamy tradycyjne gilganie po plecach. (śmiech)

Najlepiej ukraińskim posługuje się Piotrek, gorzej już Kostek. A Julian jest jeszcze za mały na mówienie. W zabawie z dziećmi też stosuję język ukraiński. A teraz więcej słyszą, bo z bratową i jej dziećmi rozmawiam tylko w tym języku. Bardzo chcę wychować moje dzieci dwujęzycznie. 

Jakie wspólne cechy masz z własną mamą, jeśli chodzi o relacje z dziećmi, życiowe mądrości?

Patrząc z perspektywy czasu na moje dzieciństwo, na mnie i mojego brata, cały czas się zastanawiam, jakie to jest trudne wychowywać dzieci. Jak to udało się moim rodzicom?

Staram się bardzo tulić moich synów, gdy jest potrzeba i bez potrzeby też – to wyniosłam z domu rodzinnego, bo moja mama często nas przytulała, dawała to poczucie bliskości i bezpieczeństwa. To był dla mnie taki cudowny moment. Gdy wkoło coś działo się źle, wystarczyło przyjść i się przytulić do mamy i już było lepiej. Słowa mojej mamy pozostały mi w pamięci: „przytul się i wszystko będzie dobrze”. Takie zaklinanie rzeczywistości zawsze pomagało.

Pragnęłabym zastosować ten trik – zaklinania rzeczywistości – i zmienić trudny czas w lepszy; w pokój i spokój w Ukrainie, czego Tobie, sobie i wszystkim życzę.

Jestem pełna nadziei, że tak się stanie… Musimy poczekać, a potem pomagać odbudowywać Ukrainę. Mój synek, Kostek, spuentował całą sytuację, mówiąc do mojej mamy „Nie martwcie się, że macie tam bałagan. Przyjedziemy i pomożemy Wam posprzątać.” Oczywiście wzruszyłam się bardzo.

Ukraina żyje

Każdy ma prawo być wolny 

Jak wiatr na stepie

Oddychać miłością 

swojego domu   

Każdy ma prawo być wolny 

Jak ptak na niebie

Co rozwija skrzydła

Ponad istnieniem 

W labiryncie miasta 

Szukamy drogi

Która nas przeniesie 

W rodzinne strony 

Tutaj jest bezpiecznie 

tam nadciąga burza 

Oczy same płaczą

A serce mocniej bije 

Żyje Ukraina!  Ukraina… żyje!

REKLAMA
REKLAMA

Może cię zainteresować:

Oksana Hamerska|Oksana Hamerska
REKLAMA
REKLAMA

Cecylia Matysik – Ignyś | Zdeterminowana, aby grać na… harfie

Współpracowała z wybitnymi artystami polskiej sceny muzycznej, takimi jak: Zbigniew Wodecki, Edyta Górniak, Leszek Możdżer, Grażyna Brodzińska, Beata Rybotycka etc. Cecylia Matysik-Ignyś, poznańska harfistka, z uporem i konsekwencją wyznaczała swoją zawodową ścieżkę, dokonując niełatwych wyborów. Każda historia jej życia wybrzmiewa jak love story – miłość do muzyki, rodziny i harfy


Współpracowała z wybitnymi artystami polskiej sceny muzycznej, takimi jak: Zbigniew Wodecki, Edyta Górniak, Leszek Możdżer, Grażyna Brodzińska, Beata Rybotycka etc. Cecylia Matysik-Ignyś, poznańska harfistka, z uporem i konsekwencją wyznaczała swoją zawodową ścieżkę, dokonując niełatwych wyborów. Każda historia jej życia wybrzmiewa jak love story – miłość do muzyki, rodziny i harfy – podczas słuchania której można się powzruszać.. Kobieta-skarb z mnóstwem zalet i talentów.

Rozmawia: Magdalena Ciesielska | Zdjęcia: Zdjęcia: La Petite-Photo – Joanna Muszyńska

Cecylio, czy Ty znasz powód, dlaczego Twoi rodzice wybrali takie imię dla swojego dziecka?

CECYLIA MATYSIK-IGNYŚ: Wybór mojego imienia to jest cały ciąg przyczynowo-skutkowy i muzyka z love story w tle. (śmiech) Odgórnie zostałam zaprojektowana i – w pozytywnym tego słowa znaczeniu – skazana na muzykę. Moi rodzice nie byli wykształconymi muzykami, pracowali w kompletnie innych branżach. Brali ślub jeszcze przed soborem watykańskim II, w 1961 roku, w małej miejscowości Sulechów. Oczekiwano potomstwa, a tu wystąpił problem. Diagnostyka medyczna w zakresie ginekologii była wówczas w powijakach, ale żeby zgłębić temat i trafić na specjalistów rodzice przeprowadzili się do Poznania. Pracowali od 8 do 16 i popołudnia mieli wolne, a że obydwoje kochali muzykę zapisali się do chóru parafialnego „Don Bosco” u salezjanów na Winogradach; to był 1978 rok. Salezjanin, który ten chór prowadził, zaproponował wyjazd do Rzymu w 1980 roku i występ przed papieżem Janem Pawłem II. Jednym z punktów programu, oprócz zwiedzania Paryża, była wizyta w katakumbach świętego Kaliksta w Rzymie, tam gdzie jest grób świętej Cecylii, patronki muzyki, organistów, kompozytorów i chórów. Ksiądz Bronek, założyciel poznańskiego chóru „Don Bosco”, zainicjował śpiew przy miejscu znalezienia ciała świętej Cecylii. Po odśpiewaniu pieśni moja mama zapytała taty „o czym sobie pomyślałeś?”. A on na to: „szkoda, że nie mamy córki, bo dalibyśmy jej na imię Cecylia.” I wyobraź sobie, że rok od tego wyjazdu, moja mama zaczęła mnie rodzić 22 listopada 1981 roku, w dzień świętej Cecylii. Po 20 latach małżeństwa moi rodzice doczekali się potomstwa. Była wielka euforia i szczęście. Więc jak mogłabym nie otrzymać tego imienia? Rodzice śpiewali również w radio watykańskim, a także w 1979 roku w Krakowie, podczas pamiętnych odwiedzin papieża Polaka. Moja mama zawsze uważała, że zarówno wstawiennictwo św. Cecylii, jak i działanie Jana Pawła II pomogły jej cieszyć się macierzyństwem. To był naprawdę cud. Taka kooperacja dwóch świętych. (śmiech)

W świat muzyki naturalnie wciągnęli Cię rodzice?

Tak, zaczęłam z nimi chodzić na próby chóru, przesiąkałam muzyką od najmłodszych lat. Moi rodzice nie szykowali mi przyszłości muzycznej, absolutnie nie. Po prostu pragnęli zaszczepić we mnie pasję do muzyki i to im się znakomicie udało. (śmiech)

Współpracowała z wybitnymi artystami polskiej sceny muzycznej, takimi jak: Zbigniew Wodecki, Edyta Górniak, Leszek Możdżer, Grażyna Brodzińska, Beata Rybotycka etc. Cecylia Matysik-Ignyś, poznańska harfistka, z uporem i konsekwencją wyznaczała swoją zawodową ścieżkę, dokonując niełatwych wyborów. Każda historia jej życia wybrzmiewa jak love story – miłość do muzyki, rodziny i harfy

Czyli nie byłaś zmuszana do gry na instrumencie jak to obecnie ma miejsce – gdy dzieci spełniają ambicje i marzenia rodziców?

Od samego początku to ja chciałam iść do szkoły muzycznej I stopnia, a mama widziała mnie w klasie sportowej naszej osiedlowej podstawówki. (śmiech) Pokochałam muzykę, zaangażowałam się w lekcje prowadzone w CK Zamek. Rodzice nie pokładali wielkich nadziei, że dostanę się do prestiżowej szkoły podstawowej przy ul. Solnej, aby kształcić się muzycznie. Oni nie znali nut, nie wspierali mnie technicznie ani merytorycznie, mogli jedynie ze mną pośpiewać jak to w chórze amatorskim. A jednak moje nazwisko było jednym z pierwszych na liście przyjętych, w co nie dowierzali. (śmiech) Dostałam się na fortepian, choć czułam już jako małe dziecko, że to nie będzie mój instrument. Męczyłam się, ćwicząc na fortepianie. Gdy kończyła się szkoła podstawowa, w 8 klasie nastąpił przełom w moim życiu – to jest jak z zakochaniem (śmiech), po prostu nie da się tego wytłumaczyć. Wpadła mi na myśl harfa, której nie było w ówczesnej podstawówce. Skierowano mnie na rozmowę do profesor Katarzyny Staniewicz-Wasiółki, która dojeżdżała raz w tygodniu z Warszawy do jednej dziewczyny w Poznaniu, aby ją uczyć gry na harfie. Jako nastolatka byłam bardzo zdeterminowana i uparta (śmiech), a ona widziała moje podejście i zaproponowała mi lekcje półroczne w drugim semestrze 8 klasy. Mówiąc nieskromnie (śmiech), profesor była zachwycona moim zaangażowaniem. Widziała jak kocham grę na harfie, jak szybko robię postępy. Szybciej też realizowałam program nauczania, co finalnie zaprocentowało i znalazłam się w 1 klasie liceum, grając już na wymarzonym instrumencie – na harfie. Przez 4 lata zrobiłam standardowe 6 lat, z moim uporem już przed 7 rano byłam w szkole, od godz. 7 do 8 ćwiczyłam, potem od 8 do 14 szłam na lekcje, następnie jechałam do domu na obiad i wracałam do szkoły popołudniem, żeby od godz. 16 do 20 ponownie ćwiczyć. Byłam kompletnie zakręcona na punkcie muzyki, gry na harfie, doskonalenia swoich umiejętności.

Poza dwoma cechami charakteru, o których wspomniałaś, czyli poza uporem i determinacją, co Ci jeszcze w życiu pomaga? Jakie zalety Twego usposobienia?

Pomimo artystycznej duszy jestem osobą poukładaną, konkretną, punktualną. Dotrzymuję i pilnuję terminów i nie rzucam słów na przysłowiowy wiatr. To przydaje mi się i w świecie muzyki, ale też w biznesie prowadzonym wraz z mężem. Osoby, które mnie znają, wiedzą, że przed jakimkolwiek występem jestem dużo wcześniej – chociażby, aby ustawić moją ukochaną harfę, która jest instrumentem chimerycznym. Ponadto gra na harfie wymaga systematyczności, dokładności i zaangażowania.

Chimeryczna harfa? Cóż to znaczy?

Bardzo szybko reaguje na zmianę temperatury, wilgotności, to jest przecież drewno, a struny ma w większości flaczane, które reagują na zmiany ciśnienia. Nie lubi przeciągów.
Lewa ręka to w harfie zazwyczaj akompaniament, a prawa ręka prowadzi melodię – co jest bardzo mylące dla niektórych kompozytorów, którzy traktują pisanie na harfę w sposób fortepianowy. Często mamy przez takie podejście do instrumentu nie lada wyzwania – trudności. Harfiści oprócz strun mają jeszcze na dole siedem pedałów, którymi zmieniają wysokość dźwięków. Grający na fortepianie mają białe i czarne klawisze, a dla nas białymi klawiszami są właśnie struny, a czarnymi klawiszami są pedały, gramy więc i rękoma, i nogami.

Aktualnie na jakiej grasz?

Na harfie włoskiej marki SALVI. W szkole miałam do dyspozycji złej jakości harfę, rosyjskiej produkcji. Ona była do użytku innych osób, stąd jej stan. Moja profesor zawsze powtarzała „jak nauczysz się grać na gorszej jakości instrumencie, to w przyszłości będzie ci dużo łatwiej”.

Czy po latach spędzonych w liceum nastąpił dalszy ciąg edukacji gry na harfie?

Celująco zdałam egzamin kończący liceum i dostałam się na Akademię Muzyczną w Poznaniu. Od samego początku wiedziałam, że chcę tu zostać. Nawet nie aplikowałam na inne wyższe uczelnie. Poznań to moje miasto, tu jest moje serce. Ponadto miałam wspaniałą nauczycielkę prof. Katarzynę Staniewicz-Wasiółkę, która poza lekcjami udzielanymi mi w liceum, prowadziła również zajęcia na poznańskiej uczelni wyższej. Nie musiałam więc kogoś innego szukać. To zupełnie co innego jeździć na warsztaty doszkalające do profesorów, aby sprawdzić swoje umiejętności, a co innego mieć jedną prowadzącą osobę, od której możesz się wielu rzeczy nauczyć. Choć ja miałam to szczęście, mając nauczyciela prowadzącego, który mnie nie ograniczał i nie zamykał na siebie, wprost przeciwnie – pozwalał korzystać z doświadczeń innych znakomitych artystów muzyków. Dlatego jeździłam np.: do pani Elżbiety Szmyt, Polki, która wykłada w Bloomington, w Stanach Zjednoczonych. Ona przylatywała do Warszawy i tam przy ul. Miodowej uczestniczyłam w licznych kursach przez nią prowadzonych. Nierzadko prowadziła te kursy wraz z amerykańską harfistką – Susann McDonald, spotkania zatem były międzynarodowe.

1D6A8702

Początki studiów to ciężki okres w życiu, zaczyna się wówczas nowy etap. Ale dla Ciebie to był bardzo ciężki czas, wręcz traumatyczny…

Tak, to prawda. Będąc na pierwszym roku studiów na Akademii Muzycznej im. Ignacego Jana Paderewskiego, mnie i moją mamę potrącił autobus, w Poznaniu, na przejściu dla pieszych. Kierowcy nie chciało się czekać i zaczął wyprzedzać na ciągłej linii. Zdarzyło się to tuż przed moim pierwszym egzaminem półrocznym. Ja miałam złamaną rękę, złamany nos, zdartą skórę z twarzy oraz tak bardzo opuchnięte lewe oko, że widziałam tylko prawym – ale to nie wszystko. Najgorsze, co mnie spotkało to to, że moja mama zmarła po tygodniu walki o życie w szpitalu… Tak brzemienny w skutkach wypadek spowodował u mnie lawinę myśli – zadręczałam się czy dam radę na studiach, czy może lepiej będzie się poddać…Na szczęście złamanie ręki nie miałam w nadgarstku, tylko ciut przed. Jeśli byłby to nadgarstek, mogłabym już pożegnać się z moimi marzeniami gry na harfie i wszystkie lata nauki zostałyby przekreślone. To był 2001 rok. Zanim doszłam do siebie, minęło sporo czasu… Jestem ogromnie wdzięczna mojej profesor Katarzynie Staniewicz-Wasiółce, od której miałam ogromne wsparcie. Uruchomiła całą Akademię Muzyczną, zorganizowała zebranie na mój temat. Wykładowcy – w ramach regulaminu uczelni – zaliczyli mi jeden egzamin bez grania, to ma zasadność, gdy zdarzają się sytuacje losowe, a mnie to w pełni dotyczyło. Wtedy jeszcze żył profesor Jarosław Mianowski, miał z moją grupą historię muzyki, niesamowity człowiek, niesamowity wykładowca, muzykolog. Wspierał mnie, dał mi możliwość nieuczestniczenia w zajęciach. Powiedział, abym brała od studentów notatki i przyszła tylko na egzamin końcowy. Tak mnie ujął swoją postawą, dobrocią i zrozumieniem, że uczęszczałam do niego na wszystkie zajęcia! Jako jedna z dwóch dziewczyn miałam 5 na zakończenie.
Trauma po śmierci mamy, a z drugiej strony egzaminy kończące pierwszy rok studiów. To było naprawdę bardzo trudne, wręcz tragiczne. Jednak moja profesor dobrała mi taki repertuar, który odciążył lewą rękę. W ten sposób szybko odzyskałam sprawność manualną. Te właściwie dopasowane kompozycje pomogły mi zdać egzamin wieńczący pierwszy rok studiów. Gra była dla mnie pewnego rodzaju terapią.

Wspomniałaś o utworach. Jakie można wykonywać na harfie? I jakie najbardziej lubisz grać?

Jeszcze przed wypadkiem grałam zarówno w operze, jak i w filharmonii jako harfistka. Ponadto mam też za sobą dużo koncertów jako muzyk sesyjny – dzięki temu mój repertuar aktualnie jest bardzo bogaty i urozmaicony. Uwielbiam Bacha, gdy wykonuję go na harfie, ale jak przed laty grałam jego utwory na fortepianie, nie przepadałam za nimi. Odkryłam więc Bacha na harfie. (śmiech) Bardzo też lubię występować w duecie z fletem czy skrzypcami. Według mnie duet harfa i flet jest najpiękniejszy.
W instytucjach kultury niewątpliwie przeważa muzyka klasyczna, natomiast gdy jestem zapraszana na eventy, konferencje czy sympozja, aby graniem uświetnić wieczór – wówczas wybieram lżejszy repertuar, chociażby muzykę filmową, którą bardzo cenię i lubię wykonywać. Gdy uczestniczę w rodzinnych uroczystościach, typu śluby, urodziny, jubileusze, chrzciny, również dostosowuję utwory do okoliczności i zawsze staram się, aby dobór kompozycji był przeróżny. Bardzo sobie cenię współpracę z poznańskim, wybitnym dyrygentem, pedagogiem Akademii Muzycznej w Poznaniu, profesorem Marcinem Sompolińskim, którego darzę wielkim szacunkiem i sympatią. Dzięki niemu miałam przyjemność grać wiele koncertów z Orkiestrą Collegium F. W tym wyjątkowy i bardzo przejmujący projekt „Music in Death Camps” prezentowany w Polsce, Niemczech oraz Izraelu w 2012 r.

Masz mnóstwo propozycji współpracy, zarówno koncertów od znakomitych artystów czy instytucji, jak również zaprzyjaźnionych osób. Jak to wszystko organizujesz?

Po prostu dokonuję wyboru, zwyczajnej selekcji, w czym chcę i mogę uczestniczyć. Nie da się idealnie, na 100% połączyć wszystkiego: życia rodzinnego, biznesowego oraz pasji muzycznej. Trzeba z rozmysłem z czegoś rezygnować. Aktualnie wybieram dla siebie uroczystości bardziej kameralne. Preferuję mniejsze grono, bo widzę wówczas jak słuchacze przeżywają koncert. Choć gram też podczas większych imprez, stricte firmowych, np. na sympozjach, konferencjach, na które przychodzą ludzie z branży medycznej, farmaceutycznej. Cyklicznie zapraszana byłam na eventy aranżowane przez jedną z firm kosmetycznych – wtedy na tego rodzaju spotkania staram się dobrać repertuar bardziej współczesny, muzykę filmową czy musicalową.

Czy na harfie można zagrać wszystko?

Jeśli jest to dobrze opracowane, przygotowane – to myślę że tak. Również sama staram się aranżować utwory, które goście chcą usłyszeć, bo znam specyfikę tego instrumentu. Nie w ilości nut, tylko w jakości ich podania jest wartość. Nie lubię hałasu w muzyce. Uwielbiam subtelność wykonań, kiedy utwór jest zaprezentowany w wysublimowany, elegancki i delikatny sposób, aby zachęcić do refleksji – takie są przecież cudowne kompozycje np.: Wojciecha Kilara czy Henryka Góreckiego. Minimum dźwięków, ale one są tak doskonale słyszalne, przebijają się przez orkiestrę i mają kompletnie inny wymiar.

Cecylia Matysik - Ignyś

Harfa to niemały instrument, a musisz go przewozić w różne miejsca…

Uwielbiam to, bo wówczas spędzam czas z moim mężem. On mi towarzyszy, pakuje harfę do dużego samochodu i jeździ ze mną po Polsce (Kraków, Warszawa, Gdańsk), ale i dalej… Francja, Niemcy, Włochy… Jest moim nosicielem harfy. (śmiech) W zeszłym roku otrzymałam np. zaproszenie aby uświetnić muzyką na harfie ślub w Berlinie – takie podróże najbardziej lubię, gdy łączę moją pracę ze zwiedzaniem ciekawych miejsc, delektowaniem się pysznym jedzeniem i widokami oraz gdy mogę z mężem wybrać się do kawiarenki czy na kolację we dwoje.

Oprócz sztuki, muzyki, wzniosłej formy życia, stąpasz twardo po ziemi, będąc wraz z mężem wspólniczką firmy ARCO Development, która rozbudowuje pobliskie miejscowości, nieopodal Poznania. Czy w biznesie przydaje Ci się talent artystyczny?

Uwielbiam przenikanie się sztuki i biznesu, może to śmiało zabrzmi, ale dla mnie jedno bez drugiego nie istnieje. Patrząc na rozwój sztuki w różnych epokach i dziejach, wtedy też przecież byli mecenasi kultury, ci wszyscy, którzy wspierali talenty. Teraz też takie osoby są niezbędne…
Stworzyliśmy z mężem firmę, właśnie jako połączenie tych dwóch sfer naszego życia, biznesu i sztuki. Nawet jest wytłumaczenie słowa „arco”, które w języku włoskim oznacza łuk. Dla nas to łuk będący spoiwem pomiędzy muzyką a branżą budowlaną. ARCO łączy nas obydwoje, my jesteśmy jednością i dzięki tym dwóm światom przenikają się nasze uczucia, pasje i doświadczenia.
Pomimo duszy artystycznej i mojej nadwrażliwości, jestem osobą bardzo poukładaną, trzymającą się terminów – o czy już wspomniałam. Szkoła muzyczna nauczyła mnie dyscypliny, której obecnie ludziom bardzo brakuje. Spełniam się i realizuję na wielu płaszczyznach, jako: aktywna harfistka, matka trójki synów, żona, ale i bizneswomen. Prowadzę marketing w firmie ARCO Development. U mnie to wszystko wychodzi jakoś naturalnie…

Poza wspólnymi wyjazdami z mężem, gdy łączysz pracę harfistki z odpoczynkiem, jakie momenty cenisz najbardziej?

Fantastyczne i wyczekiwane są dla mnie niedziele, wtedy celebrujemy wspólny rodzinny czas. Powoli, bez biegania. W soboty często pracujemy – za mną właśnie koncerty i projekty przygotowane wspólnie z Teatrem Muzycznym w Poznaniu. Zatem niedzielne śniadania, gdy nasz najstarszy syn przygotowuje jajecznicę na boczku, i długie chodzenie w piżamach są takim czasem wytchnienia po całym tygodniu obowiązków, dopinania terminów. Pęd tygodnia staramy się więc wyważyć niedzielnym nieśpiesznym czasem. Naprawdę kocham moją pracę, daje mi ona mnóstwo satysfakcji. Ale najbardziej kocham moich najbliższych i wspólny czas z nimi. Z mężem znamy się ponad 20 lat, zawsze mnie wspierał i motywował we wszystkich działaniach muzycznych i nowych projektach – i to jest niezmienne po dziś dzień. Co ogromnie doceniam i szanuję w tym szalonym tempie życia…

Zaczynając muzyką, zakończymy muzycznym marzeniem… Gdzie chciałabyś zagrać koncert na harfie?

Ostatnio dzieje się tak wiele wspaniałych rzeczy, spotkań, których kompletnie nie planowałam i nawet o nich nie marzyłam. W sumie jest jeszcze kilka takich miejsc… ale tak najbardziej to chciałabym zagrać koncert w Rzymie dla Polonii. Może kiedyś się spełni…

Magda Ciesielska

Magdalena Ciesielska

redaktor prowadząca
REKLAMA
REKLAMA
Współpracowała z wybitnymi artystami polskiej sceny muzycznej, takimi jak: Zbigniew Wodecki, Edyta Górniak, Leszek Możdżer, Grażyna Brodzińska, Beata Rybotycka etc. Cecylia Matysik-Ignyś, poznańska harfistka, z uporem i konsekwencją wyznaczała swoją zawodową ścieżkę, dokonując niełatwych wyborów. Każda historia jej życia wybrzmiewa jak love story – miłość do muzyki, rodziny i harfy
REKLAMA
REKLAMA