Bartłomiej Krukowski | Sukcesja to proces wielowymiarowy

Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż

Jak mantrę powtarza, że sukcesja dotyczy każdego człowieka. Jego negatywne doświadczenia w procesie spadkobrania dały mu mandat do wprowadzania planów sukcesji w firmach. Podkreśla, że wszystko rozpoczyna się od rzetelnej i szczerej rozmowy. Bartłomiej Krukowski – ekspert ds. sukcesji, właściciel firmy E-SUKCESJA.PL udowadnia, że odpowiednie zaplanowanie i przeprowadzenie tego procesu może determinować przetrwanie i rozwój firmy, sukcesu budowanego przez lata.

Szanse na to, że firma rodzinna przetrwa wystarczająco długo, by przejść w ręce kolejnego pokolenia bez wdrożenia planu sukcesji nie są duże. 30% firm rodzinnych zostanie skutecznie wytransferowanych do drugiego pokolenia, a jedynie 10% firm rodzinnych będzie trwać w trzecim pokoleniu. Czy sukcesja weszła już do powszechnego słownika przedsiębiorców?
Bartłomiej Krukowski: Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta, a sytuacja nie jest zerojedynkowa. Zaczynając od tych statystyk, które podałaś, w ciągu ostatnich kilkunastu lat wiele się w tym obszarze zmieniło. Rzeczywistość pokazuje, że przedsiębiorcy zyskali świadomość sukcesyjną i o niej myślą. I to jest słowo klucz – myślą, ale nie do końca wiedzą jak się za nią zabrać. Inna motywacja kieruje 60- czy 40-letnimi przedsiębiorcami, a jeszcze inna tymi, którzy dopiero zaczynają swój biznes. Praktyka pokazuje, że coraz więcej przedsiębiorców myśli dziś o sukcesji. Jedni zaczynają o tym rozmawiać z obawy, natomiast drudzy chcą ochronić swój sukces, bo budowali firmę latami i pragną, aby przetrwała, rozwijała się dalej.

Jakie są motywacje do przeprowadzenia sukcesji w różnych grupach wiekowych?
Każda z tych grup niesie ze sobą swoje wyzwania. Wśród najstarszych przedsiębiorców pokutuje przekonanie o własnej niemylności, niechęć do oddawania kompetencji, jest tam często jednoosobowe zarządzanie naprawdę dużymi firmami. Wśród czterdziestolatków najczęściej spotykam się z sytuacjami, kiedy to ich dzieci – dobrze wykształcone, często mające za sobą praktykę w dużych korporacjach – nie zawsze chcą rodzinny biznes kontynuować. Z kolei ci najmłodsi – zupełnie nie myślą w kategoriach zagrożeń. Temat śmierci i chęć zabezpieczenia biznesu – to temat im zupełnie odległy. Tak naprawdę, każda z tych grup powinna myśleć o tym, aby sukcesję przeanalizować i wdrożyć. Utrzymać przy życiu z takim trudem budowany sukces. Nie tylko biznes, ale i sukces rodzinny.

Wytłumaczmy zatem, czym jest sukcesja?
Mylnie słowo „sukcesja” w dużym skrócie oznacza „przekazanie”. W przypadku przedsiębiorstw chodzi o przygotowanie planu na utrzymanie firmy w rękach kolejnego pokolenia. Nie tu i teraz, tylko w zaplanowany sposób już dziś należy zabezpieczyć cały obszar majątku, aby przetrwał na wypadek naszej śmierci. Tylko 2 firmy na 30 chcą już dziś przekazać stery kolejnemu pokoleniu. Sukcesja to przede wszystkim proces, który rozpoczyna się od rozpoznania i rozpisania indywidualnej sytuacji rodziny. Tzw. mapy biznesowej i prywatnej. W następnym kroku znalezienie odpowiedzi na pytanie „co by było, gdyby…” i zidentyfikowanie punktów zapalnych w konkretnej rodzinie. W efekcie wypracowanie odpowiednich akceptowalnych rozwiązań. Mam też swoją definicję sukcesji. To w mojej opinii kontynuacja sukcesu, który budował latami przedsiębiorca i zapewnienie spokoju, bezpieczeństwa i czasu na emocje, zamiast narażania rodziny na zajmowanie się sprawami urzędowymi, prawnymi, firmowymi, w tak trudnym dla nich czasie. Dobrze wdrożona sukcesja pozwala przejść przez okres żałoby, bez miotania się w panice po właśnie odziedziczonej firmie. Ona ma trwać dalej, bez dnia przerwy, a rodzina ma mieć w pierwszych tygodniach spokój. Poukładane wcześniej klocki na poziomie testamentów, zarządu sukcesyjnego, umów spółek itd. pozwalają płynnie przejść przez ten trudny dla rodziny czas. W konsekwencji dalej z powodzeniem prowadzić firmę.

Twoja droga zawodowa została naznaczona właśnie przez taką sytuację. Kiedy to po śmierci Twojego ojca zostaliście wraz z rodziną z całkiem nieźle prosperującą firmą, ale bez żadnej wiedzy o niej.
Śmierć nestora to taki moment w życiu rodziny, kiedy musi ona uporać się z wieloma emocjami, jednocześnie przestrzegając przepisów prawa. Choćby kodeksu spółek handlowych czy prawa cywilnego. To często pierwszy kontakt rodziny z firmą. W moim przypadku była to właśnie dokładnie taka sytuacja. Ojciec nie edukował ani mnie, ani mojego rodzeństwa w przepisach prawa, nie wtajemniczał nas w sprawy firmowe, zupełnie nie myśląc o tym, że coś może mu się stać. Gdy pewnego dnia „postanowił” odejść okazało się, że w żaden sposób nie przewidział skutków swojej śmierci. Byłem wówczas dwudziestokilkuletnim chłopakiem, miałem swoje plany zawodowe, zupełnie oderwane od jego firmy. Wówczas nie przypuszczałem, że zwiążę swoją przyszłość z tematyką sukcesji, lecz droga, jaką przeszliśmy po śmierci ojca oraz rozmowy z innymi przedsiębiorcami, którzy przeżywali podobne sytuacje – spowodowały, że jestem tu, gdzie jestem i pomagam uniknąć takich sytuacji innym rodzinom. Moją misją jest wdrożenie takich elementów sukcesji w firmach, aby rodziny przedsiębiorców miały czas na przeżywanie emocji, a nie zderzały się z twardymi przepisami prawa.

A jakie to były sytuacje?
Ojciec w wieku 50 lat zmarł na zawał, drugi zresztą. Pierwszy przeszedł dwa lata wcześniej i teoretycznie był czas na to, aby zająć się sprawami sukcesyjnymi. Tak się nie stało. Kiedy jako właściciel jednoosobowej działalności gospodarczej umarł, okazało się, że nie tylko musimy zająć się przygotowaniem pogrzebu, ale ktoś z nas musi zacząć „coś” robić w związku z firmą. Tylko, że nikt z nas nie wiedział, czym to „coś” jest… Firma dobrze prosperowała, wokół nas pojawiało się mnóstwo osób, które owszem, empatycznie chciały nam doradzić, lecz my, nie będąc zaangażowani w proces funkcjonowania firmy, nie mieliśmy pojęcia, który z tych scenariuszy jest właściwy i dla nas dobry. Borykaliśmy się z wieloma problemami jak chociażby ściągalność wierzytelności. Z kolei wierzyciele, wobec których ojciec miał zaciągnięte zobowiązania, dzwonili już następnego dnia. Wprawdzie było to 20 lat temu, lecz z moich obserwacji, ponad 80% polskich rodzin do dziś nie ma wdrożonego planu awaryjnego na wypadek śmierci przedsiębiorcy. Pamiętajmy, że rodzina często nie jest wtajemniczona w sprawy firmy, dodatkowo znajduje się w dużych emocjach i zanim doszuka się istotnych informacji, mija dużo czasu. I tak było w naszym przypadku – wyobraź sobie ten moment, gdy otwierałem szafy i analizowałem jego życie biznesowe. Kartka po kartce. Bo nie było już kogo zapytać. Spędziliśmy kilkanaście miesięcy w sądach, ostatecznie tracąc firmę. A dodam tylko, że był to biznes, który utrzymywał ośmioosobową rodzinę… W planie sukcesji przygotowujemy również taki dokument, zawierający instrukcje, jakie mają wdrożyć bliscy zmarłego. Jest to szczególnie ważne w sytuacji śmierci nagłej i niespodziewanej. U nas niestety tego zabrakło.

Zatem można powiedzieć, że jesteś ekspertem z doświadczenia. Jaka misja Ci przyświeca?
Gwarantuję przeżycie emocji po stracie bliskiej osoby w spokoju i poczuciu bezpieczeństwa. Daję czas rodzinie na spokojne przystosowanie się do nowej rzeczywistości. Po paru latach od śmierci ojca narastała we mnie niezgoda, nie potrafiłem odpowiedzieć sobie na pytanie „dlaczego?”. Dlaczego doświadczony przedsiębiorca, prowadzący działalność gospodarczą, świetnie poruszający się w swoim biznesowym świecie, mający wokół siebie prawników, nie zatrzymał się na chwilę i nie wdrożył dla nas planu sukcesji? Przecież rodzina była dla niego bardzo ważna. Nie w sensie przekazania firmy tylko takiego planu, który pozwoliłby naszej rodzinie płynnie utrzymać firmę, a przede wszystkim dać nam czas na emocje, a nie tułanie się po sądach. Po wielu rozmowach z ludźmi prowadzącymi firmy już wiedziałem „dlaczego”. Codzienne życie biznesowe, praca nad utrzymaniem kontraktów, ich bieżąca obsługa, gonienie z miesiąca na miesiąc, brak osoby, z którą mogliby o tych wszystkich sukcesyjnych sprawach porozmawiać, to powoduje, że przedsiębiorcy myślą, lecz odkładają to na wieczne nigdy. Sukcesja do takich tematów właśnie się zalicza. Powinniśmy pamiętać, że „wieczne nigdy” przytrafia się w końcu każdemu.

Kogo dotyczy sukcesja? Sporo mówisz o przedsiębiorcach, ale chyba nie tylko ich ten temat dotyczy.
Sukcesja dotyczy nas wszystkich. Niezależnie od tego, czy prowadzisz firmę czy nie. Potocznie przyjęło się myśleć, że to temat przynależny tylko firmom, najlepiej dużym i do tego dzieci nestora tak jak w serialowej „Sukcesji” walczą o władzę i wpływy. (śmiech) Prawda jest taka, że każdy, kto umiera, pozostawia swojej rodzinie jakieś konsekwencje. Każdy, kto ma konto w banku, nieruchomość, samochód, niepełnoletnie dzieci – jego także dotyczy sukcesja. Dlaczego? Przede wszystkim, dlatego, aby angażować minimalną liczbę osób w proces spadkobrania. Aby to jedna osoba była odpowiedzialna za realizację naszej pośmiertnej woli, nawet jeśli jest wielu spadkobierców. Wracając do mojej misji – sukcesja zapewnia spokój rodzinie, nie angażując nadmiernie pogrążonych w żałobie jej członków. Oczywiście im więcej majątku, im więcej komplikacji indywidualnych, tym plan sukcesji jest bardziej rozbudowany, ale cel jest jeden – minimalizacja problemów dla rodziny.

Co w procesie planowania sukcesji stanowi największe wyzwanie?
Z perspektywy moich doświadczeń widzę jeden główny problem. To brak rozmów rodziców z dziećmi. Brak tworzenia planów na wypadek śmierci lub tragicznego wydarzenia również małżonka czy partnera. W procesie układania planów sukcesyjnych aranżujemy rozmowy rodziców z dziećmi i często zdarza się, że plan dziecka na życie diametralnie różni się od wyobrażenia rodzica.

I co wtedy? Co, kiedy dziecko nie ma ochoty przejąć biznesu po rodzicach?
To bardzo ważna informacja. Bo jeśli potencjalny sukcesor nie pali się do kontynuowania rodzinnego biznesu, to rodzice muszą to usłyszeć. Ważne, aby w ogóle rozpocząć rozmawiać na te tematy. Bardzo często w trakcie kolejnych spotkań, dzieci zaczynają dopytywać choćby o kondycję finansową firmy, aktualne kontrakty, o możliwości biznesowe. Często wraz z rosnącym stanem ich wiedzy, wzrasta zainteresowanie firmą.

A jednak tylko mniej niż co dziesiąty potomek planuje przejąć rodzinną firmę…
Potencjalni sukcesorzy widzą zmęczonych rodziców wracających ze swojej firmy do domu. Są świadkami rozmów, narzekań, utyskiwań swoich rodziców, budując sobie tym samym wizję firmy jako wiecznej udręki. Nic więc dziwnego, że podczas pierwszej rozmowy rodzica z dzieckiem o ewentualnej sukcesji – w 99 procentach przypadków, odpowiedź na pytanie o chęć przejęcia sterów w firmie jest negatywna. Dlatego praca nad planem sukcesji to również praca psychologów, którzy podejmują próbę zainteresowania kolejnego pokolenia sprawami firmy. Z drugiej strony to też zrozumienie i akceptacja nestora, aby „nie wsadzał dziecka w swoje buty”, tylko umożliwił mu osiągnięcie własnego sukcesu w biznesie, ale też, aby sam doświadczył potknięć i porażek. To dobry sposób na początkową współpracę z firmą rodzica, który w przyszłości płynnie pozwoli firmę przejąć. Jeśli jednak firma znajdzie się w takiej sytuacji, że sukcesorów pomimo wszystko nie będzie, wówczas po śmierci jej właścicieli, wszyscy spadkobiercy staną się jej wspólnikami, gdzie wszyscy będą musieli podejmować decyzje, a to nie jest dobre ani z punktu widzenia firmy ani rodziny. Bo znowu wracając do meritum, zamiast w spokoju przeżywać niełatwe emocje, wszyscy spadkobiercy zostaną zaangażowani w sprawy firmowe.

Kiedy zaplanować sukcesję?
Jeszcze dzisiaj. Nie warto czekać, bo nie wiadomo, co może nam przynieść kolejny dzień. Co ważne i o czym warto pamiętać – raz zaplanowana sukcesja nie musi być ostatecznym planem. Wystarczy, że zmieni nam się układ małżeński, partnerski, biznesowy czy majątkowy, powinniśmy do tego planu wracać. Od czegoś trzeba zacząć i każdy dzień jest do tego odpowiedni. Dlatego podkreślę ponownie: sukcesja w moim rozumieniu to nie tylko przekazanie dziś firmy kolejnemu pokoleniu. To proces długoterminowy, jeśli oczywiście życie da nam na to czas.

Zatem od czego rozpoczyna się układanie planu sukcesji?
Zaczynam od rozmowy. Uniwersalny plan sukcesji nie istnieje. Każdy z nas ma indywidualną sytuację majątkową, partnerską, biznesową, rodzinną i żeby właściwie ułożyć plan sukcesyjny, muszę poznać wszystkie te składowe. Dlatego na mojej stronie www.e-sukcesja.pl umożliwiłem przedsiębiorcom nieodpłatną konsultację, aby mogli od razu zweryfikować, w jaki sposób przygotować u nich odpowiedni plan sukcesji.

Z jakich elementów zatem składa się dobrze ułożony plan sukcesyjny? Przedsiębiorstwo to całkiem złożony twór, na który składają się przepisy prawne, księgowe, kadrowe, handlowe…
Patrzę na sukcesję holistycznie, nigdy nie jest ona jednowymiarowa. To wieloaspektowy proces wymagający szczerości ze strony przedsiębiorcy. Można podzielić to na dwa główne etapy. Pierwszy to plan spadkowy, a drugi dotyczy podatków, optymalnej formy działalności, psychologii itd. Gdy wdrożymy plan testamentowy, będziemy mieli dużo czasu na przygotowanie i wdrażanie planu sukcesji. To również zbadanie kosztów prowadzenia biznesu, jego wartość zarówno pod kątem wyceny majątkowej, jak i biznesowej, wysokość zobowiązań i kredytów – tzw. ewentualnych długów spadkowych. Badamy również relacje pomiędzy rodzicami a dziećmi, a także relacje między rodzeństwem, bo nawet jeśli dziś panuje pomiędzy nimi zgoda, w sytuacji, w której pojawiają się pieniądze – niezgoda może nastąpić bardzo szybko. Moi klienci mówią, że ze mną gorzej jak z księdzem. (śmiech) Tylko pod warunkiem zupełnej szczerości ze strony przedsiębiorcy, będziemy pewni, że plan sukcesyjny jest pełen i zadziała tak jak powinien. Zatajenie długu czy nieślubnego dziecka spowoduje, że nasz plan runie jak domek z kart. Łatwo wyobrazić sobie sytuację, że pojawienie się w kręgu spadkowym kolejnego spadkobiercy, jakim może być nieślubne dziecko, powoduje niemałe zamieszanie. Nie wspomnę o paraliżu decyzyjnym, do momentu gdy będzie niepełnoletnie i zamrozi decyzyjność wszystkim pozostałym spadkobiercom do momentu, aż uzyska pełnoletniość. A to są scenariusze, które pisze życie, nie musimy ich szukać w amerykańskich filmach.

Czy zatem nie wystarczy zabezpieczyć się testamentem?
Testament to ukierunkowanie przekazywania składników majątku na osoby wybrane zgodnie z własną wolą. Brak testamentu powoduje, że wszyscy zgodnie z prawem i linią dziedziczenia stają się spadkobiercami we współwłasności łącznej. Każdego centymetra domu, każdego centymetra firmy, każdego kawałka pieniądza. Wspólnie, wszyscy mają takie same prawa. I to samo dotyczy decyzyjności, wszyscy mają takie samo prawo do ich podejmowania. Im więcej ludzi do podejmowania decyzji, tym gorzej i dłużej dla firmy i rodziny. Sukcesja zapobiega takim sytuacjom. Testament to część składowa sukcesji, ale sam w sobie to za mało.

Sukcesja – temat niełatwy – bo dotyczy kwestii ostatecznych. Śmierć jest najczęściej nieodłącznym elementem przeprowadzania procesu sukcesji. Jak ważna jest sfera emocjonalna? I jak sobie z nią radzisz, bo jesteś obecny w życiu ludzi w trudnych dla nich momentach.
Wiele lat obwiniałem mojego ojca o to, że zmarł, zostawiając nas w ogromnej niewiedzy. Byłem zły o to, że o nic nie mogę go już zapytać i wszystkiego musieliśmy się wraz z rodziną domyślać. Przepisy prawa są bezlitosne i nie uznają czasu żałoby. Przepracowałem te emocje i to pomogło mi w pracy z innymi rodzinami. Przede wszystkim nie oceniam. Analizuję i wchodzę na chwilę w ich buty, zupełnie jakbym był częścią rodziny, po to, aby znaleźć i przewidzieć jak najwięcej ryzykownych stron, których chcemy uniknąć. Sam przeszedłem drogę negatywnych skutków spadkobrania i to daje mi mandat do doradzania innym w tym zakresie. Przede wszystkim stoję po stronie rodzin. Analizuję sytuację obecną, zastaną i zastanawiam się, jak najkorzystniej wraz z rodziną wdrożyć plan, który zabezpieczy ich spokój w sytuacji śmierci nestorów. Później, kiedy do tego dochodzi, zawsze odczuwam smutek, ale też jestem spokojny o bezpieczeństwo danej rodziny.

A korzyści?
Przede wszystkim w tym trudnym momencie śmierci przedsiębiorcy, firma ma działać dalej, nieprzerwalnie. Rodzina nie ma się martwić o biznes. Ma pełny dostęp do kont bankowych, nikt do nich nie przyjdzie po spłatę kredytów czy leasingów. Po kilku tygodniach lub nawet miesiącach, gdy emocje opadną, będą mogli na spokojnie zająć się sprawami firmy. Bez stresu, bez pośpiechu. Z pełnym naszym wsparciem. To, co najważniejsze z punktu widzenia rodziny, wdrożony plan sukcesji zapewnia jej spokój, którego tak potrzebują w trudnym, nieraz traumatycznym okresie ich życia, po śmierci bliskiej osoby. Spokój, który pozwala im się zastanowić nad przyszłością pozostawionego im biznesu. To jest bezcenne. Dlatego zadbajcie o swoich najbliższych, jak i o budowany sukces firmy już dziś. Jestem dla Was i Waszych rodzin, abyście czuli się bezpiecznie.

REKLAMA
REKLAMA

Może cię zainteresować:

Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż|Bartłomiej Krukowski e-sukcesja Sukcesja to proces wielowymiarowy Poznański prestiż
REKLAMA
REKLAMA

10 lat Why Thai w Poznaniu. Michał Niemiec | Czy osiągnąłem sukces? Ciągle mi mało!

Artykuł przeczytasz w: 14 min.
10 urodziny WHY THAI


Kiedy 10 lat temu wprowadził kuchnię tajską do Poznania, był prekursorem w branży gastronomicznej. Michał Niemiec, właściciel Why Thai, przy okazji 10. urodzin restauracji opowiada o swojej drodze do sukcesu, kulisach budowania marki i o tym, jak gastronomia stała się jego życiową pasją – pomimo że życie pchało go w objęcia ogrodnictwa, straży pożarnej, a nawet muzyki… Dziś Why Thai świętuje dekadę i rozwija nowy koncept, który na nowo odkrywa polską kuchnię.

Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Michał Musiał

Jadasz coś innego niż kuchnia tajska?

MICHAŁ NIEMIEC: (śmiech) Oczywiście, że tak! Zdradzę Ci tajemnicę, że w sumie to jadam jej już niewiele. (śmiech) Jak to mówią, co za dużo, to niezdrowo – nawet najlepszą kuchnią świata można się w końcu przejeść. Ale zawsze próbuję nowych dań, pilnuję standardów, czy chcę czy nie chcę, bo w końcu to moja praca i pasja – muszę wiedzieć, co serwuję i dbać o to, żeby wszystko było na najwyższym poziomie.

Skąd zamiłowanie do kuchni i gotowania?

Miłość do kuchni zaszczepiła we mnie moja babcia, która świetnie gotowała, potem moja mama, dodatkowo mój wujek był kucharzem. A ja od najmłodszych lat towarzyszyłem im podczas przygotowywania posiłków. Pamiętajmy, że były to lata 80-te, gdzie normą było gotowanie w domu, kuchnia tętniła życiem i była miejscem, które scalało całą rodzinę. Obserwowałem, jak z prostych składników można stworzyć coś wyjątkowego, a wspólne gotowanie było okazją do rozmów i budowania więzi. To właśnie wtedy zrozumiałem, jak wielką radość może dawać przygotowywanie posiłków dla innych.

Babcia i mama wspierały Cię w Twojej rodzącej się wówczas pasji?

One tak, tata niekoniecznie. (śmiech) Jego marzeniem było, abym poszedł w jego ślady i przejął po nim gospodarstwo ogrodnicze. Przez wiele lat hodował róże, dodatkowo był prezesem Ochotniczej Straży Pożarnej, więc jak już pogodził się z tym, że ogrodnikiem nie zostanę, to pojawił się pomysł, abym został strażakiem, a dodatkowo zapisał mnie na lekcje gry na saksofonie, bo trzecim wyborem była kariera muzyka. (śmiech) Ale to wszystko nie było dla mnie. Moim przeznaczeniem jest gastronomia.

Michał Niemiec Why Thai

Ale w rodzimym gospodarstwie ogrodniczym jednak trochę pracowałeś…

Nie miałem wyjścia. (śmiech) Jednak zawsze uciekałem w stronę sztuki gotowania. Kilka lat spędziłem, pracując w hotelach orbisowskich, a następnie ukończyłem Wyższą Szkołę Hotelarstwa i Gastronomii. To był czas, kiedy turystyka dopiero raczkowała, a Polska zaczynała otwierać się na świat. Dzięki zagranicznym praktykom mogliśmy poznawać nowe smaki i wprowadzać je na nasze stoły, co było niezwykle inspirujące. Po śmierci rodziców wróciłem do Kalisza, parę lat prowadziłem gospodarstwo, zostałem nawet radnym, ale to nie była moja droga. Postawiłem więc wszystko na jedną kartę – wybrałem gastronomię. Choć z perspektywy czasu nie mogę powiedzieć, że praca w gospodarstwie niczego mi nie dała – przede wszystkim nauczyła mnie ciężkiej pracy i szacunku do tego, co samodzielnie się wypracuje. Te doświadczenia ukształtowały mój charakter i nauczyły wytrwałości, która później okazała się kluczowa w budowaniu mojego miejsca w gastronomii.

Jakie było to ostatnie 10 lat dla Ciebie?

Na pewno bardzo pracowite, pełne wyzwań i intensywnego rozwoju. To czas, który nauczył mnie wytrwałości oraz elastycznego podejścia do różnorodnych wyzwań. Były trudne chwile, ale również wiele radości płynącej z osiągnięć i pokonywania barier. Pandemia, inflacja, wojna w Ukrainie, a także nasze lokalne trudności, takie jak niekończący się remont Starego Rynku, uświadomiły mi, jak istotna jest zdolność adaptacji. Te wydarzenia stanowiły poważny test, a jednocześnie stały się impulsem do działania i poszukiwania nowych dróg w obliczu zmian.

Mija właśnie 10 lat, kiedy powstał pierwszy lokal Why Thai. Jak wspominasz początki, bo zdaje się, że pierwszym pomysłem, była kuchnia włoska. Co zaważyło na zmianie strategii?

To prawda. Why Thai w Poznaniu świętuje właśnie swoje 10-te urodziny, ale cała grupa ma już 12 lat. Pierwszy lokal powstał w Warszawie dlatego, że w Poznaniu nie mogłem znaleźć odpowiedniej lokalizacji. Lokal znalazł się w Warszawie, więc niewiele się zastanawiając, wyruszyłem na podbój stolicy. Nie mając zupełnie wiedzy na temat tamtejszego rynku gastronomicznego, poszedłem na żywioł. (śmiech) I faktycznie początkowo moim pomysłem było otworzenie restauracji z włoskim jedzeniem, ale Warszawa była wówczas już naszpikowana włoskimi smakami, więc z czysto biznesowego punktu widzenia, zmieniłem koncepcję i postawiłem na kuchnię tajską. Dziś z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że Warszawa wiele mnie nauczyła i na pewno dała solidne podwaliny pod biznes w Poznaniu. Z takich ciekawostek powiem Ci, że kiedy po dwóch latach prowadzenia biznesu w Warszawie postanowiłem wrócić na rodzime wielkopolskie podwórko, tu i ówdzie było słychać głosy, że to warszawska firma otwiera knajpę w Poznaniu. (śmiech) A było zupełnie odwrotnie. Jestem wielkopolaninem, pochodzę z Kalisza, więc to Poznań ruszył na podbój Warszawy, a nie odwrotnie. (śmiech) 

Michał Niemiec Why Thai

Pierwszy lokal powstał w Warszawie, potem kolejne w Poznaniu. Warszawa to miasto globalnych korporacji, międzynarodowej społeczności, tam kuchnia tajska pewnie nie była niczym dziwnym. Jednak Poznań, miasto bardziej kulinarnie konserwatywne, ze swoją nieśmiertelną kaczką po poznańsku. Nie obawiałeś się rodzimego rynku?

Poszedłem za ciosem warszawskiego sukcesu i nie miałem większych obaw co do tego, jak poznaniacy przyjmą kuchnię tajską, choć faktycznie była ona dość egzotyczna. Myślę, że duży wkład w popularyzację światowych, a zwłaszcza azjatyckich smaków, miały wtedy lokale z sushi, które w tamtym czasie zaczęły zdobywać w Poznaniu dużą popularność. Dzięki nim klienci byli już otwarci na nowe kulinarne doświadczenia i gotowi spróbować czegoś nieco innego. Dziś myślę, że w tym miejscu, w którym my byliśmy 10 lat temu, jest kuchnia koreańska, którą dopiero poznajemy i oswajamy, podobnie jak wtedy kuchnię tajską. To pokazuje, że kulinarne gusta w Polsce cały czas ewoluują, a klienci są coraz bardziej otwarci na nowe smaki i nieznane wcześniej tradycje kulinarne. W tamtym czasie tajska kuchnia wydawała się egzotyczna, dziś jest dla wielu naturalnym wyborem. 

Czy są jakieś wspomnienia lub historie z początków Why Thai, które szczególnie zapadły Ci w pamięć?

Wspominam ten czas jako okres niezwykle intensywnej pracy. Przygotowując się do otwarcia lokalu w Warszawie, pracowałem po 350-370 godzin miesięcznie. Gdy warszawska restauracja zaczęła funkcjonować stabilnie, bez chwili wytchnienia ruszyłem z przygotowaniami do otwarcia lokalu w Poznaniu. Lokal przy ulicy Kramarskiej, w którym mieścimy się do dzisiaj, przeszedł generalny remont, więc w zasadzie kursowałem non stop pomiędzy Warszawą i coraz lepiej prosperującym tam lokalem, a Poznaniem i lokalem w remoncie. (śmiech) Sam remont przebiegł dość szybko i w miarę bez większych trudności, ale ja byłem koszmarnie zmęczony, a mój organizm domagał się odpoczynku. Przyjaciele przekonali mnie, że przed samym otwarciem muszę odpocząć i w końcu dałem się namówić na tydzień urlopu, który pozwolił mi złapać oddech przed kolejnym wyzwaniem, jakim było otwarcie. Pamiętam też wydarzenie z 2015 roku, które na długo zapisało się w mojej pamięci – pękła rura w ulicy i zalała nasz lokal. Co gorsza, stało się to w Boże Narodzenie, więc odkryliśmy problem dopiero po świętach. Piwnica była zalana po sufit, sprzęty zniszczone, a restauracja wymagała generalnego odmalowania. Przez trzy miesiące walczyliśmy, żeby wszystko naprawić i przywrócić lokal do życia. To była jedna z tych sytuacji, które uczą pokory, cierpliwości i tego, że w gastronomii zawsze trzeba być gotowym na niespodziewane wyzwania.

Za oryginalne, tajskie smaki w Why Thai odpowiadają rodowici Tajowie. Już od samego początku zdecydowałeś się zatrudniać kucharzy z Tajlandii, aby zapewnić autentyczność potraw. To nie jest łatwa droga. 

Mam chyba trochę szczęścia w życiu. (śmiech) Mój znajomy, którego żona pochodzi z Tajlandii, bardzo pomógł mi w rekrutacji kucharzy bezpośrednio stamtąd. Dzięki jego wsparciu udało się nie tylko załatwić wszystkie formalności, ale znaleźć prawdziwych mistrzów, którzy zarówno znają techniki tajskiej kuchni, jak i przekazują jej autentycznego ducha. To było wyzwanie, ale kluczowe dla utrzymania najwyższej jakości i prawdziwości naszych dań. Nasza Szefowa Kuchni Mala, pracuje z nami już 10 lat…

Michał Niemiec Why Thai

Czy widzisz różnicę w podejściu Polaków do kuchni tajskiej 10 lat temu i teraz? Czy przez te lata zmieniły się gusta klientów lub ich oczekiwania względem autentycznych smaków Azji?

Bardzo! I to bardzo dobrze! Pamiętam, kiedy otworzyliśmy pierwszą restaurację w Poznaniu, nie mogliśmy przygotowywać dań w takiej ostrości, w jakiej oryginalnie występują, bo dla naszego poznańskiego podniebienia to było zdecydowanie za dużo. (śmiech) Dziś pad thai czy kurczak słodko-kwaśny podawane w Why Thai, smakują tak samo jak w Tajlandii – autentycznie i bez kompromisów w kwestii przypraw czy ostrości. Klienci stali się bardziej otwarci na intensywne smaki, a także świadomi tego, czym naprawdę jest kuchnia tajska. To ogromna zmiana w porównaniu do początków, kiedy musieliśmy dostosowywać przepisy, aby były bardziej neutralne i łagodniejsze.

Ile dzisiaj jest restauracji w sieci?

Obecnie w skład sieci Why Thai wchodzą dwie restauracje z obsługą kelnerską – Why Thai Food & Wine w Warszawie oraz w Poznaniu. To miejsca, które łączą elegancję z autentycznymi tajskimi smakami, oferując gościom wyjątkowe kulinarne doświadczenia. Dodatkowo, półtora roku po otwarciu poznańskiej restauracji, narodził się koncept Why Thai Express. To zupełnie inny pomysł, skierowany do osób ceniących szybkie i wygodne rozwiązania w stylu street food. Why Thai Express specjalizuje się w daniach na wynos, zachowując przy tym charakterystyczną dla sieci jakość i smak autentycznej kuchni tajskiej. Takich punktów mamy w Poznaniu trzy, co pozwala nam pokryć swoim zasięgiem całe miasto. Cała sieć zatem to pięć restauracji.

Michał Niemiec Why Thai

Z perspektywy 10 lat działalności, co uważasz za największy sukces Why Thai? Co według Ciebie sprawiło, że klienci pozostają lojalni wobec Waszych restauracji?

Kiedy prowadzisz własny biznes, praca staje się codziennością, a sukces nie jest czymś, o czym myślisz na co dzień. Dla mnie prawdziwym sukcesem są ludzie, z którymi pracuję, bo bez nich niczego bym nie zrobił. To oni tworzą atmosferę tego miejsca. No i nasi klienci – ci, którzy wracają do nas od lat, polecają nasze restauracje swoim bliskim i wciąż obdarzają nas zaufaniem. Czy czuję, że sam osiągnąłem sukces? Szczerze mówiąc, nie patrzę na to w ten sposób. Ciągle mi mało. (śmiech) O wiem! Mam już dzisiaj struktury tak poukładane, że mogę od czasu do czasu pozwolić sobie na krótki odpoczynek – i to jest mój osobisty sukces! (śmiech)

Co słyszysz od swoich gości?

Słyszę, że jest smacznie i świeżo. W końcu hasło „najlepszy pad thai w mieście” nie wzięło się znikąd! W naszej kuchni używamy wyłącznie świeżych produktów i oryginalnych, tajskich składników. Nie idziemy na skróty ani nie pracujemy na zamiennikach – autentyczność smaku jest dla nas priorytetem i to właśnie doceniają nasi goście.

A Twoja ulubiona potrawa?

Nie będę zbyt oryginalny, (śmiech) oczywiście, pad thai! To klasyka, która nigdy mi się nie znudzi. Ale jeśli miałbym wskazać coś mniej oczywistego, to zdecydowanie khao soi – potrawa pochodzącą z rodzinnego miasta naszej szefowej kuchni. To danie niezwykle aromatyczne i sycące, będące czymś pomiędzy zupą a drugim daniem. Składa się z makaronu zanurzonego w intensywnym curry, mięsa wołowego, kiszonek, świeżych warzyw i chrupiącego makaronu na wierzchu. Każdy kęs to eksplozja smaków, która zawsze przenosi mnie na chwilę do Tajlandii.

Michał Niemiec Why Thai

Gastronomia w Polsce przechodziła przez różne okresy, w tym przez trudności związane z pandemią. Czy doświadczenia ostatnich lat wpłynęły na strategię Why Thai? Co się zmieniło, a co pozostało takie samo?

Przede wszystkim poukładaliśmy strukturę. Dzisiaj zatrudniam 75 osób, a to już wymagało stworzenia jasnego podziału obowiązków i zbudowania solidnego systemu zarządzania. Zależało mi, aby każdy członek zespołu wiedział, za co odpowiada i miał przestrzeń do rozwoju. Od początku istnienia restauracji w Poznaniu, nie czułem się dobrze z tym, że w restauracji z obsługą kelnerską realizujemy również wynosy. Dostawcy wpadali do restauracji jak przeciąg, zakłócając atmosferę, którą chcieliśmy stworzyć dla gości jedzących na miejscu. To powodowało pewien chaos i wpływało na komfort tych, którzy przyszli, aby cieszyć się posiłkiem w spokojnym otoczeniu. Stąd dość szybkie powstanie Why Thai Express, które w pandemii okazało się zbawienne, bo kiedy inni restauratorzy dopiero uczyli się wynosów, my tę strukturę mieliśmy już zbudowaną. Dziś widzę, że dużo większym wyzwaniem niż pandemia, jest inflacja. Ceny produktów poszły mocno w górę, koszty utrzymania lokali wzrosły, a portfel klienta nie jest z gumy… Ale to, co pozostało niezmienne, to dbałość o jakość, autentyczność naszych potraw i budowanie relacji z gośćmi, które zawsze były fundamentem naszej marki.

Twoim nowym dzieckiem jest Restauracja OT.Warta, koncept zupełnie inny niż Why Thai. Co zainspirowało Cię do jej otwarcia?

To było szalone! (śmiech) Ale byłaś tam i przyznasz, że jest pięknie?

Jest pięknie, ale to zupełnie inna bajka niż Why Thai. Wszystko tam jest odmienne od tego, co spotykam w Why Thai. Inny wystrój, inna kuchnia, inne smaki, inna filozofia. Potrzebowałeś zmiany?

Bardzo! Odkryłem to miejsce podczas spaceru z psem i od razu wiedziałem, że chcę tam mieć restaurację. OT.Warta mieści się w zabytkowym budynku Łazienek Rzecznych nad Wartą, które w latach 20. i 30. były jednym z najpopularniejszych miejsc w Poznaniu – przed wojną dziennie odwiedzało je nawet 5000 osób, bo znajdowały się tam miejskie kąpieliska. Niestety, przez lata miejsce popadło w zapomnienie, ale dziś, dzięki modernizacji, odzyskało swój dawny blask. Dla mnie to ogromna satysfakcja, że mogę być częścią tej nowej historii, przywracając to miejsce poznaniakom w zupełnie nowej odsłonie. Miejsce znajdujące się 15 minut spacerem od Starego Rynku, pełne historii, niepowtarzalnego uroku i wyjątkowego charakteru. Kto tam raz zawita, zakocha się w tym miejscu. Gwarantuję.

To powiedz jeszcze, jaką kuchnię serwuje OT.WARTA?

Poznaniacy znajdą tam polską kuchnię w nowoczesnym wydaniu, inspirowaną dawnymi przepisami zaczerpniętymi ze starych książek kucharskich. To dania, które nawiązują do tradycji, ale są podane w sposób współczesny, z wykorzystaniem najwyższej jakości lokalnych składników. Dzięki temu goście mogą odkrywać klasyczne smaki na nowo, w odświeżonej i kreatywnej formie.

Gdzie znajdujesz inspiracje do rozwoju swoich restauracji i wprowadzania nowych pomysłów? Rozwinąłeś sieć, otworzyłeś OT.WARTĄ, podejmujesz odważne decyzje. Skąd czerpiesz pomysły na to, jak dalej rozwijać swoje marki?

To chyba moja domena, że kiedy mam chwilę wolnego czasu, zaczynam intensywnie myśleć o nowych pomysłach. (śmiech) A tak na poważnie, wszystko wynika z mojej pasji do gastronomii – choć czasem mam wrażenie, że nie zawsze jest to miłość odwzajemniona. (śmiech) Lubię, kiedy coś się dzieje, kiedy jestem w ruchu i mogę tworzyć nowe rzeczy. To właśnie ten dynamizm, poszukiwanie nowych wyzwań i chęć odkrywania, co jeszcze można zrobić, napędzają mnie do działania.

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
10 urodziny WHY THAI
REKLAMA
REKLAMA