Mówi o duszy i głębi, o tajemnicy życia i ciemnych stronach ludzkiej egzystencji. Wie, że trzeba dobrze traktować i siebie, a błądzić jest rzeczą ludzką. Tworzy wielowymiarowe kompozycje, będące kompilacją wielu gatunków muzyki. Jako człowiek renesansu, wszechstronnie uzdolniony, inspiruje się artystami o różnych talentach, zamiłowaniach i pasjach. Tak właśnie uczynił w najnowszym albumie „Reliefs”. O kim mowa? O Aresie Chadzinikolau.
Powiedziałeś kiedyś, że najbardziej fascynuje Cię w drugim człowieku umysł, który jest nieograniczony i może wyzwalać wizjonerstwo. To dlatego zainspirowałeś się awangardowym twórcą, jakim był, jakim jest dla nas, Henryk Stażewski?
ARES CHADZINIKOLAU: Wizjonizm, tak. Zaskakujące jest zderzanie się z twórczością wielkich polskich awangardzistów, myślicieli, o fantazji życia i braku czasu na przetrzymywanie zadr. Bo istotą jest akt kreacji z nowatorskim językiem i futuryzmem myślowidzenia. Przed koncertem na wernisażu „Reliefy” Henryka Stażewskiego całkowicie zespoliłem się z jego obrazowaniem rzeczywistości i te emocje tak otworzyły moją jaźń, że rozpocząłem koncert zupełnie inaczej, niż planowałem, przenosząc się w metafizyczną podróż. Później poprzez obcowanie z Jego światem, z Jego barwną osobowością, nagrałem 50 minut muzyki wykraczającej poza schematy geometryzacji świata, dbając o szeroką fakturę i sonorystykę. To muzyka emocjonalna, momentami szaleńcza, bo i wewnętrzne życie Stażewskiego było jakoś podobnie burzliwe. Podobnej elektryfikacji doznałem, pracując nad opracowaniem muzyki Komedy, a teraz z albumem inspirowanym Witkacym. To moja ulubiona wielowymiarowa i demoniczna postać. Mocowanie się i współbycie z artystą takiego formatu jednym wskazuje drogę do trumny, innym do uniwersalizmu. Wszystko jednak musi być przeżyte i poparte badaniem całokształtu takich protagonistów.
Wydałeś album „Reliefs” nawiązujący do twórczości Henryka Stażewskiego, reprezentanta konstruktywizmu, współtwórcy nurtu abstrakcji geometrycznej, autora kompozycji reliefowych. Mamy tu niezwykły mariaż sztuk, przenikania się muzyki i malarstwa. Gdzie tu jest wspólny mianownik?
Za każdym razem, gdy pochłania mnie projekt, to tworzywo – którym operuje artysta – staje się moim światem. Transwzrastam i do końca jest trudno określić, czy jest to wizja artysty, o którym piszemy/mówimy, czy jest to już kreacjonizm. Zarówno na płaszczyźnie kompozytorskiej, malarskiej czy translatorskiej. Gdy tłumaczymy Kawafisa, Seferisa czy Herberta to znajdujemy nie tylko bogactwo językowe, epigramatyczność i celność point, ale i swoją duszę, kwintesencję nas samych. Dorastamy w trakcie tworzenia projektu, chodzimy z kształtowaniem myśli. Pamiętam jak tłumaczyłem Yannisa Kalpouzosa „Imaret”, to pół roku wychodząc do miasta, nie widziałem współczesnego Poznania, tylko starą grecką Artę z XIX wieku. To jest właśnie ten mistyczny stan, ta niesamowita podróż, jaką daje akt twórczy.
Co jest trudniejsze, czy ubieranie myśli w słowa, czy nadawanie im dźwięków, czy wyrażanie swoich myśli na płótnie?
Ujarzmianie siebie jest największą trudnością, praca nad sobą. Ostatnio Leszek Możdżer zażartował, że jeśli ktoś stał się mistrzem w danej dziedzinie, to znaczy, że coś z jego charakterem musi być nie tak (śmiech), więc to nie tylko praca nad formą talentu jest ważna czy nad kompozycją szeroko rozumianą, ale właśnie praca nad sobą. Nieraz chodzi się z myślą przez mroki czasu, zanim ujrzy światło dzienne, stąd częsta insomnia. Nie zdajemy sobie z tego sprawy, jakie męczarnie przechodzi nieraz artysta w procesie twórczym (śmiech), i gdy dzieło już jest w końcu gotowe, to jest myślami już często w kolejnym projekcie, w następnym etapie, jak to Stanisław Soyka powtarza w wywiadach, które tutaj realizowaliśmy w Ariston Studio.
Czy Ty – podobnie jak Henryk Stażewski – rozpatrujesz wielowymiarowość sztuki, a wręcz uniwersalizm geometrii, która łączy różne warianty i dziedziny sztuki? Czym się zainspirowałeś?
Oczywiście, ale przede wszystkim odnalazłem w tym siebie, sporo podobieństw połączyło mnie ze Stażewskim, pitagorejczykami, a szalony okres Witkacowski też kiedyś przeżyłem. (śmiech) Poznanie siebie jest przecież kluczem do sensu naszej egzystencji i ponownego odrodzenia. Zainspirowała mnie wystawa Stażewskiego w Akademii Jana Lubrańskiego w Poznaniu. Teraz polecam wystawę Jerzego Nowosielskiego „Ikona i abstrakcja”, którego uwielbiałem od małego, zresztą przyjaźnił się z moim ojcem, a ja z Jego uczniami. Twórczość tego genialnego artysty jest też w kręgu moich zainteresowań, więc pewnie zaiskrzy. Chętnie gram na wernisażach i w przestrzeniach sztuki. To aleatorycznie niepowtarzalne doznanie.
Gdzie powstał album „Reliefs” i jak długo trwała praca nad nim?
Koncepcyjnie w Ariston Studio – Galerii Greckiej, gdzie można podziwiać już ponad 200 obrazów i ikon wystawowych, czy uczestniczyć w warsztatach, zapraszamy do odwiedzin, a w wakacje może na ogrodowe spektakle. „Reliefy” nagrałem w Muzeum Archidiecezjalnym na fortepianie, obcując ze Stażewskim. Świetną okładkę do albumu stworzył oczywiście mój wieloletni przyjaciel prof. Mirosław Pawłowski.
Zrobiłeś sobie fantastyczny prezent na swoje 50. urodziny tym albumem. (śmiech) Czy to był zaplanowany scenariusz?
Niezaplanowany. Dla mnie życie jest zaskakującym splotem wydarzeń. Bardzo lubię niespodzianki i to jak sam siebie zaskakuję. (śmiech) I ten niedosyt, co jeszcze mogę zrobić dla sztuki i dla ludzi.
Co możemy usłyszeć na płycie? Jakie to są utwory, jaki rodzaj muzyki? Bo zaczynałeś od klasyki, od koncertów klasycznych Chopina, Liszta, przez muzykę etniczną, ambient, a od wielu lat skupiasz się na jazzie.
To cały ja! (śmiech) Jazz jest dla mnie wolnością, a ptak jej symbolem. Kiedyś zazdrościłem ptakom otwierania dnia skrzydłami i umierania w locie. To czucie szczęśliwości napędzało mnie. Stąd ta moja tęsknota i ciarki zachwytu niezbędne do odbioru natury, sztuki, by tworzyć. A ornitologią zafascynowali mnie Theodorakis i Visvikis, którzy studiowali u Oliviera Messiaena w Paryżu. Rodzaj muzyki jest więc tylko narzędziem, a liczy się paleta barw, przekaz i ekspresja. Jestem więc ptakiem.
„Żyj piękną chwilą… żyj jakby karnawał był, bo życie tak szybko mija…” To wartościowe słowa z jednego z Twoich utworów, skłaniające do refleksji i zadumy nad życiem. Czy Ty jesteś refleksyjny i sentymentalny?
To niezły tekst z wielu, jakie napisałem. Im starszy człowiek, tym bardziej refleksyjny. I nieustannie uczę się dystansu do siebie, do świata, choć często dźwigam jego ciężar, stąd filozoficzne cykle poetyckie „Rasta mówi”, „Bez rozgrzeszenia” czy „Realistyczne obrazy”. Jestem też człowiekiem, który często się wzrusza. Dzielenie się pięknem i życiem jest niezwykle cennym darem. Grałem też przez 10 lat z zespołem Ares & the Tribe dla Unicef’u, Wośp’u, Monaru, dla dzieci, na rzecz budowy studni w Sudanie, na rzecz budowy szkoły na Haiti po trzęsieniu ziemi. Trzeba mieć w sobie świątynię, która da wytchnienie. Aktualnie jest taka pogoń, o której mówił już Witkacy, przestrzegając przed zbyt szybkim tempem życia i spłycaniem go, a to było 70 lat temu. To co by teraz powiedział w naszej cyber-erze?
Twój najnowszy album „Reliefs” otrzymał już I nagrodę w Londynie oraz Special Prize w Berlinie. Na co jury zwróciło uwagę, dokonując podsumowań i ocen?
Otrzymałem nagrody za kompozycję i wykonanie. Miłe to.
Nagrody dodają Ci skrzydeł?
Teraz mam większy dystans do wyróżnień, ale nie ukrywajmy – tworzenie jest trudną ścieżką życia. To tak jak Herakles, który stanął na rozstaju dróg, zastanawiając się, którą z nich wybrać i wybrał tę najtrudniejszą. Ta mitologiczność we mnie wciąż pulsuje, wiele lat pracowałem z ojcem nad „Mitologią”. Przesiąkłem ją. W dzieciństwie cały czas obcowałem z antycznym światem. Wychowałem się w Delfach, gdzie widnieje napis przed wejściem do świątyni Apollina „poznaj siebie”, a przy wyjściu „zachowaj umiar”. Ta myśl antyczna jest prawdą, ponadczasowym drogowskazem, co nie znaczy, że nie można trochę poszaleć. (śmiech)
Jesteś człowiekiem renesansu o wielu talentach, poetą fortepianu, ambasadorem dwóch krajów: Polski i Grecji, kontynuujesz dialog międzykulturowy zapoczątkowany przez Twego ojca, Nikosa Chadzinikolau. Dionizy Piątkowski, twórca Ery Jazzu, mówił o Tobie, że „masz serducho romantyka”. Które z tych określeń jest najbliższe Twemu sercu?
W tym wszystkim kluczem jest miłość i pasja życia, to mnie scala i pcha dalej. Przepływ energii jest też niezwykle istotny, także w relacjach z publicznością. Mówią, że jestem ulepiony ze sztuki, sprawdziłem się też wielokrotnie w roli organizatora festiwali i wciąż uważam, że jestem tylko człowiekiem, który też popełnia błędy… tak po ludzku.
26 maja obchodziliśmy piękne święto, Dzień Mamy. Wiem, że Twoja przygoda ze słowem rozpoczęła się od poezji, od samotworzenia, kreacji. Napisałeś wiersz dla Mamy, mając 10 lat, który został opublikowany w „Głosie Wielkopolskim”. Wspomnienie Mamy – jak Ją zapamiętałeś z dzieciństwa, kim dla Ciebie jest w dorosłym życiu?
Mama jest naszą westalką, boginią. Pionizowała nas, otoczyła olbrzymim ciepłem, miłością i zrozumieniem. Nauczyła mnie też przydatności i dbania o ład. To niezwykle istotne podczas kształtowania się osobowości młodego człowieka. Mama też jest genialnym przewodnikiem po Grecji i mistrzynią kulinarną, łącząc finezyjnie kuchnię polską z grecką. Tak więc pokochałem gotowanie, często eksperymentując. Moje specialite to ośmiornica i jeżowce pełne ikry zbierane przy pełni księżyca.
A ojciec? Kim dla Ciebie był i jest Nikos Chadzinikolau, poza tym, że był Twoim ojcem?
Przede wszystkim mentorem. Autorytetem. Oczy taty były solarne, jakby rozplatał nimi warkocz światła. Był bardzo wymagający przede wszystkim od siebie, zdyscyplinowany i punktualny. Nauczył mnie pracy nad słowem i afirmacji piękna. Kiedyś napisał celny aforyzm „Kochaj słowo w sobie, a nie siebie w słowie”. Więc godzinami milczeliśmy.
Tata był przepięknym człowiekiem, kochającym ludzi i świat, rozpoetyzował Wielkopolskę, a jak napisał Aleksander Krawczuk: „od Nikosa zaczęła się wiosna grecka w Polsce”. Miasto mogłoby zadbać o jakiś skwer Jego imienia i ławeczkę.
Życie ma dopiero sens jak człowiek ma pasję. Ty masz tych pasji mnóstwo i obdarowujesz nas niczym Święty Mikołaj. Czym aktualnie się zajmujesz, nad czym pracujesz jako człowiek, wciąż poszukujący i niecierpiący nudy?
Moje nazwisko w tłumaczeniu, to najlepszy z Mikołajów, więc zobowiązuje. (śmiech) Staję się coraz to bardziej uniwersalny. Niedawno ukazały się moje bajki greckie. Ponadto ujrzy światło dzienne na Dzień Dziecka audiobook z opowiadaniem „Adimetra i Atydorfa”, które napisałem o moich kochanych córach, czytane przez aktora teatru wrocławskiego Dariusza Bereskiego. Ukaże się też płyta dla dzieci licząca 21 archiwalnych piosenek – mam nadzieję, że mali odbiorcy będą zachwyceni. Kiedyś jeździłem też z maluchami na koncerty. Piosenki nagrałem wspólnie z córkami i uczniami ze szkoły muzycznej. To również była cudowna przygoda, mnóstwo wzruszeń, dziecięca radość, szczerość! Znajdą się na płycie piosenki i o rodzicach, i o sercu, o kłótni, która do niczego nie prowadzi, o zamienianiu zła w dobro, po prostu „Pomalujmy świat, będzie kolorowo”. Piosenki i bajki są ważne i dla dzieci, i dla nas dorosłych, uczą, bawią, uwrażliwiają i dają nadzieję, a tylko nadziei nie oprawisz w drewno – budzimy się z nimi, przypominamy przy codziennych czynnościach, aż stają się nasze. Ale potrzeba też wizji abstrakcyjnych, skomplikowanych w odbiorze. Wystarczy znaleźć na nie czas, by celebrować i pomyśleć choćby o tym, jak trwał proces ich realizacji. Przed „Reliefami” półtora roku pracowałem z Quartetem jazzowym i wyprodukowałem, aż trzy elektryczne albumy studyjne, bardzo dobrze przyjęte: Galaxis, Utopology i Odyssey dostępne w sieci. Niedawno ukazała się też płyta „Sons d’amour” z romantycznymi 24 utworami fortepianowymi z achiwalnych zapisów. Kilka z nich doczekało się nawet choreografii, a ja uwielbiam balet i operę. Ukazały się również audiobooki Taty powieści „Niebieskooka Greczynka” i „Greczynki”, które nagrałem w międzyczasie, a niebawem do Serii Greckiej na audiotece dołączy też antologia noweli greckiej w Jego tłumaczeniu, także z okładką Jull’a Dziamskiego.
Lubię wciąż tworzyć, działać, pielęgnować, dbać jak o ogród, by nie zmarnować życia. Potrzebowałbym jednak managera, który by to wszystko usprawnił. (uśmiech)