Zuzanna Babiak | Jak współpracować ze swoim głosem?

Zuzanna Babiak|

Przepełniona pozytywną energią i ciepłem, stawiająca na samorozwój, samoświadomość i odpowiedzialność w muzyce. Nie znosi sztampy i rutyny, a wprost przeciwnie ceni dojrzałość emocjonalną i otwartą głowę. Wie, że na niektóre rzeczy warto poczekać, coś przeżyć, doświadczyć i poznać wartościowe osoby na swojej drodze. Kim jest Zuzanna Babiak? Dowiedzcie się, bo może i Was skuszą lekcje śpiewu.

Zuza, Ty jesteś charakterną kobietą?

ZUZANNA BABIAK: Doceniam partnerstwo i poczucie, że ktoś może mnie wesprzeć, ale faktycznie – jestem silną babką (śmiech), z wypracowanym charakterem. Dawniej byłam mało asertywna. Jak wspominam moje lata szkoły podstawowej czy liceum, to widzę siebie jako osobę mającą zero asertywności. Zawsze mama i babcia ciągnęły mnie do pionu. Nauczyłam się więc większej świadomości siebie.


A decyzyjności też się nauczyłaś?

Zawsze traktowano mnie w domu jako partnera do rozmowy, przegadywano wiele kwestii. Nie byłam tylko dzieckiem, które ma słuchać i ma narzucony kierunek myślenia, tylko dawano mi pole do manewru. Tworzyłam i nadal tworzę spójną trójcę: babcia – mama – ja. Teraz z perspektywy czasu doceniam takie traktowanie, bo bardziej świadomie patrzę na świat.


Przez 6 lat uczyłaś się gry na fortepianie w Ogólnokształcącej Szkole Muzycznej I stopnia im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu, następnie w Ogólnokształcącej Szkole Muzycznej II st. im. M. Karłowicza przez kolejnych 6 lat zgłębiałaś tajniki nauki na klarnecie. Zmieniłaś instrument klawiszowy na dęty, a ostatecznie zainteresowałaś się wokalistyką. Dlaczego taka zmiana?

Wszystko było niespodziewanym zbiegiem okoliczności, począwszy od pójścia do szkoły muzycznej. Nie miałam za sobą żadnego przedszkola muzycznego, żadnego przygotowania, dodatkowych lekcji muzycznych. Zawsze jednak lubiłam muzykę, doceniałam jej wartość. Moja babcia gra na pianinie, mama za młodu śpiewała w chórze, a ja dużo słuchałam muzyki, jeszcze z kaset. Babcia uczyła mnie grania prostych melodii na pianinie, które otrzymała od swojego taty, czyli mojego pradziadka. To pianino ma ponad sto lat i ma swoją duszę, a moja babcia ma 89 lat i w każde święta ukradkiem gra chociaż raz zestaw ulubionych kolęd. Rytuały muzyczne od zawsze były u mnie w domu, ale nikt mnie nie pchał do muzyki. To był mój wybór, chciałam zdawać do szkoły muzycznej, uparłam się i znalazłam się na liście przyjętych. Moja gra na pianinie była żenująca – trzeba to jasno powiedzieć! (śmiech) Zawsze ładnie frazowałam, miałam muzykalność, wolne utwory, które grałam – zachwycały słuchaczy, ale muszę się przyznać, że nie ćwiczyłam na fortepianie, tyle, ile było trzeba, dlatego zbyt wolno pracowały moje palce podczas grania. Pod kątem muzycznym dawałam zawsze dużo serca, dźwiękowo byłam całkiem dobra, ale jeśli chodzi o technikę – to dramat. (śmiech) Moja mama też mnie nie zaganiała do grania, bo w domu była duża dowolność i swoboda. Chciała, abym szła do przodu i uczyła się, ale nigdy nie stała nade mną i nie groziła palcem, abym trenowała. Ufała mi i powtarzała „to jest w Twojej intencji, musisz mieć motywację do tego”. Pytała się mnie czy chcę kontynuować tę muzyczną drogę, a ja uparcie kiwałam głową, że tak.
Moja nauczycielka, pani Anna Paluszkiewicz, do której mam ogromny sentyment, gdy byłam w 5 klasie, zaproponowała mi klarnet. Poznałam wówczas mojego profesora Roberta Błoszyka, który zmienił moje patrzenie na muzykę. Pierwszy rok jakoś dobrze mi poszedł, zrobiłam szybki progres. Już w 6 klasie podstawówki grałam na klarnecie. Okazało się, że dęty instrument mi przypasował. Barwa też super, podobnie jak na fortepianie. Dawałam radę z utworami wolnymi, romantycznymi, gorzej już było z tymi szybkimi, skocznymi. Mam swój klarnet, różne ustniki, chociażby kryształowe, czy stroiki, po które jeździłam do pana Henia z Lukserwisu na Osiedlu Rusa. (śmiech) Jako nastolatka słuchałam jazzu. Zafascynowała mnie wolność, którą słyszałam w jazzowych solówkach. Prof. Błoszyk gra również na saksofonie, działa w jazzowym świecie i to on nauczył mnie, jak słuchać ludzi dookoła siebie. Bardzo dużo w moje życie wniósł właśnie ten profesor od klarnetu, bo dzięki niemu zrozumiałam muzyczne niuanse, wartości muzyczne. Nauczył mnie szacunku do ludzi od strony muzycznej, ale i życiowej, dużo ładnych i wartościowych rzeczy mi wpoił… właśnie o życiu… I dzięki temu tak mile wspominam ten klarnet, z którym nie zawsze miałam po drodze. (śmiech) Na pewno nie byłabym w tym punkcie życia, w którym jestem, jak nie poznałabym tego wykładowcę.


Ktoś mógłby powiedzieć, że to błąd i zmarnowałaś 12 lat życia, grając na instrumentach.

Uważam, że bez tych lat spędzonych w szkole, bez tych wszystkich osób, które spotkałam na swojej życiowej drodze, byłabym uboższa. Uboższa w doświadczenia, w naukę. Bardzo rozwinęłam się emocjonalnie.

Zuzanna Babiak

Jak wystartowałaś w wokalu?

Poszłam na pierwszy casting na wokalistki w liceum i było to dla mnie duże przeżycie. Zawsze coś sobie podśpiewywałam w domu, ale to chodziło o wyćwiczony śpiew przed publicznością. Moja pewność siebie była na poziomie zero, ale stwierdziłam „lubię, to spróbuję”. Potem mój śpiew się rozhulał, napotkałam na świetną nauczycielkę, Martę Podulkę. To cudowny człowiek o pięknych wartościach, który zaszczepił mi wiarę w siebie i przekazał dużo pozytywnej energii. Miałam indywidualne lekcje z Martą, które wiele dobrego mi przyniosły…I pierwszy raz wówczas nagrałam utwór; to był „Georgia on My Mind”, jazzowy numer i tak już poszło… Później trafiłam na Izę Polit, która przygotowywała mnie na egzaminy wstępne, Janusza Szroma, Barbarę Włodarską-Fabisiak i Łukasza Rynkowskiego, instruktora warsztatów wokalnych, który nauczył mnie pielęgnować swoją indywidualność, aby nie dać się zaszufladkować.
Zawzięłam się, podeszłam do egzaminów i dostałam się. Zaprzyjaźniłam się z dziewczynami z wokalistyki, byłyśmy cztery na roku, każda dobra w innych rewirach muzycznych. Dużo dał mi też wyjazd zagraniczny w ramach projektu Erasmus, znalazłam się w Bolonii. Poczułam się tam, że jestem z czystą białą kartą, po latach funkcjonowania w poznańskim hermetycznym środowisku muzycznym – i to mnie jakoś oczyściło, pomogło mi. Wyjazd na Erasmusa wiele mnie nauczył, przełamałam barierę językową, miałam nowych nauczycieli, byłam na zajęciach u Diany Torto. Był to dobry czas na naukę, i trudny, i piękny jednocześnie.


Uczestniczyłaś też w warsztatach wokalnych Hanza Jazz w Koszalinie, a przede wszystkim Cho-Jazz w Chodzieży. Co mogłabyś polecić osobom startującym w wokalu, pragnącym udoskonalać swój śpiew; od czego powinny zacząć?

Należy wyjść poza swoje ramy, spróbować tego typu warsztatów muzycznych, z różnymi nauczycielami – artystami muzykami. Można tam poznać wiele ciekawych osób, co bardzo motywuje. Każde nowe warsztaty, koncerty, czy Jam Session dają możliwość zawiązywać zespoły muzyczne, rozwijać się, kształcić. Pamiętam muzyków jazzowych, którzy obecnie są top of the top, oni też jeździli na takie warsztaty do Puław, do Chodzieży, do Leszna. Aktualnie wykładają, prowadzą szkolenia, nauczają i grają, spełniając się w tym, co lubią i co czują.
Warsztaty pozwalają nam poznać się od strony mniej formalnej, tu chodzi o czystą integrację międzyludzką, o przekazywanie nie tylko wiedzy, ale również intrygujących historii o życiu. Dobrze jest też jeździć na Jam Session, doświadczyć spotkań, atmosfery, wspólnego muzykowania. Co roku organizowane są spotkania z cyklu Jam Session w gorzowskim Jazz Clubie „Pod Filarami”; tam działa Marek Konarski oraz Bogusław Dziekański, dyrektor tegoż klubu, animator kultury i propagator jazzu. Te spotkania to złoto, zjeżdżają się tam ludzie z całej Polski. Rekomenduję też odwiedzanie Jazzu nad Odrą, tu nie ma warsztatów, ale ważne jest samo wsłuchanie się w zaprezentowane utwory, poznanie wykonawców. To wszystko otwiera umysł, uczy innego spojrzenia.


Z perspektywy czasu, co było dla Ciebie najtrudniejszym wyzwaniem?

Sukcesem dla mnie jest, gdy śpiewam i kogoś to poruszy, wzruszy. Jestem daleka od konkursów, nie interesuje mnie rywalizacja ani weryfikacja, które tak naprawdę są często bardzo subiektywne. Uczestnictwo w Blue Note Poznań Competition 2020 było dla mnie dużym przeżyciem, ale nauczyło to mnie pokory i doświadczania nowych dla mnie sytuacji muzycznych. Mam taki dysonans między konkursami a swoim rozumieniem rozwoju osobistego, muzycznego. To było dla mnie osobiste wyzwanie, bezsprzecznie!
Natomiast muzycznym wyzwaniem było dla mnie przeżycie pierwszego roku na Akademii Muzycznej w Poznaniu. Bardzo emocjonalnie do tego podeszłam i wiedziałam, że muszę zasłużyć, aby tam być. Sama sobie stworzyłam ogromną presję i takim momentem zwrotnym był dla mnie koncert wokalistek, na którym zagrałam razem z prof. Katarzyną Stroińską-Sierant. Była moją akompaniatorką, a ja czułam, że grając razem „Georgia On My Mind”, mamy dobry kontakt na scenie.


Jaki koncert, jakie przedsięwzięcie muzyczne, w którym brałaś udział, wspominasz najcieplej?

Staram się robić klatki w pamięci z takich dobrych momentów. Pamiętam jak na 1 roku Akademii miałam przyjemność pracować z Januszem Szromem i uwielbiałam te zajęcia. Złoty człowiek, skarbnica wiedzy, zacięty w poszukiwaniu materiałów do książek. Na jednym z zajęć powiedział do mnie: „Ty będziesz śpiewać, Zuzia”. Te szczere słowa dały mi wielki impuls do działania. Właśnie wspólne granie z innymi muzykami, gdy czuję zrozumienie i ich sympatię, połączenie duchowe, to mnie uskrzydla – tu chciałabym przywołać chociażby współpracę z pianistą Patrykiem Matwiejczukiem. Naprawdę natrafiłam na cudownych ludzi, grając z nimi, poznając ten świat. Na ten moment zajęłam się bardziej uczeniem, niż graniem ale czerpię z tego ogromną satysfakcję. Nie skupiam się na liczbie grań, według mnie warto budować swoją świadomość, bo pewność siebie może się wycierać. Samoświadomość to akceptowanie siebie i tego, w jakim jesteśmy punkcie. Byłoby czymś strasznym stwierdzić, że „zjadłam wszystkie mądrości i umiem już wszystko!”. Mam cały czas motywację, aby się rozwijać, zagłębiać w temat i dostrzegać to, w czym jestem dobra. Im więcej spotykamy ludzi na swojej drodze, im bardziej doświadczamy, im więcej koncertów przeżyjemy, im więcej warsztatów będzie naszym miejscem wspomnień, tym łatwiej jest zbudować tę świadomość i stać się dzięki temu bogatszym wewnętrzne.


Mówimy o jazzie – w nim czujesz się mocna i lubisz śpiewać jazz. Jakie jeszcze inne gatunki muzyczne są Tobie bliskie?

Kocham jazz, ale weszłam też w tematy musicalowe, uczę aktualnie w Studio Piosenki Metro, prywatnie w mojej salce i w Performance Music Studio. Uwielbiam pracować z ludźmi i dodawać im energię do działania. Zapewne nie byłabym w stanie doświadczać tylu wspaniałości, jeśli nie poznałabym siebie. Musimy znać swój pion, swoje potrzeby, w tym, w czym jesteśmy dobrzy i sprawni. Wiele działamy z repertuarem Studia Buffo. Według mnie są to utwory ponadczasowe, pracujemy w grupach i powstaje spektakularna mieszanka osobowości.
Oczywiście, w większości to słucham mojego ulubionego jazzu i klimatów okołojazzowych, także soulu. Zawsze bliskie są mojemu sercu: Ella Fitzgerald, Etta James oraz Aretha Franklin. Polska alternatywa poszła naprzód i to też mnie interesuje. Ostatnio dużo uwagi poświęcam polskiej twórczości z dawnych lat: Agnieszce Osieckiej, Kabaretowi Starszych Panów czy Mieczysławowi Foggowi – to mnie bardzo ujmuje. Doceniam ponadczasową wartość piosenek i ich klasę. „W małym kinie” grałam na obronie swojego licencjackiego dyplomu.


W Poznaniu powraca się do muzyki Krzysztofa Komedy, inspiruje się jego twórczością, wspomina z rozrzewnieniem i wielkim szacunkiem. I Dionizy Piątkowski podczas Ery Jazzu organizuje koncerty poświęcone temu wybitnemu twórcy, i wykładowcy Akademii Muzycznej, i Stowarzyszenie Jazz Poznań, z inicjatywy którego wzięłaś udział w Maratonie Komedy. Czym dla Ciebie jest muzyka tego utalentowanego kompozytora, pianisty jazzowego, pioniera jazzu nowoczesnego w Polsce?

Z szacunkiem odnoszę się do jego twórczości. Podoba mi się przestrzeń, jaka jest w jego utworach i ten sznyt muzyki filmowej. Przełomowy moment, w którym poczułam muzykę Komedy, to kiedy pierwszy raz obejrzałam film z 1960 roku pt. „Do widzenia, do jutra” w reżyserii Janusza Morgensterna. Ze swoją muzyką zadebiutował na dużym ekranie Krzysztof Komeda i ten film mnie rozczulił. Scena Zbigniewa Cybulskiego – monolog przy zgaszonym świetle z dwoma ogarkami papierosów – to dla mnie majstersztyk. Natomiast „Rosemary’s Lullaby” (Kołysanka Rosemary) inaczej zwana „Sleep Safe and Warm” to kompozycja muzyczna Krzysztofa Komedy, którą wielu artystów zna i stara się zagrać unikatowo, a jest to bardzo trudne, przy tak wielu wykonaniach.
Dodatkowo, ogromną wartość mają dla mnie wszystkie utwory, które Komeda stworzył z Agnieszką Osiecką, np. „Nie mów nic”, „Nie jest źle”, piękne ballady z tak ujmującym tekstem. A „Szara kolęda” ze słowami Wojciecha Młynarskiego i muzyką Komedy? Ten utwór mnie bardzo porusza, nawet jakby usunąć słowa… Uwielbiam u Komedy melodyjność, brak sztampy – jego twórczość pokazuje nam, co to znaczy dojrzałość muzyczna! To tyczy się i jazzu, i wokalu, że często mniej znaczy więcej.


Od kiedy jesteś nauczycielem śpiewu?

Zajmuję się profesjonalnie uczeniem już od siedmiu lat i zawsze wprowadzam to, do czego sama jestem przekonana. Dzięki temu jestem świadoma odpowiedzialności, jaka jest w byciu nauczycielem i zwyczajnie w przekazywaniu wiedzy.


W jakim wieku są osoby, które uczysz?

Przekrój wiekowy to najczęściej od 10 lat do 50 plus. Większość uczniów jest z przełomu liceum, początku studiów, osób tak do 30. roku życia.


Czego ich uczysz?

Chciałabym więcej jazzu, bo aktualnie dużo jest muzyki stricte rozrywkowej. Przygotowuję kilka uczennic na tegoroczne egzaminy wstępne na wokalistykę jazzową. Uczę też soulu, neo soulu – co już jest mi bliższe niż mainstreamowa muzyka. Nie podejmuję się nauki utworów złych, które negatywnie wpływają na mój układ nerwowy (śmiech). Staram się być otwarta na propozycje uczniów, to zapewne wynika z mojego dzieciństwa, jaki miałam dom i jak mnie zapraszano do dyskusji. Uważam, że to jest dobre, bo to uczy niezależności wszystkich, którzy do mnie przychodzą na lekcje. Jest u mnie duża dowolność – robimy playlistę na spotify, uczniowie wrzucają swoje ulubione utwory, a ja im swoje propozycje.


Jerzy Stuhr aktorsko wyśpiewywał nam przed laty „śpiewać każdy może, jeden lepiej lub trochę gorzej, ale nie o to chodzi jak co komu wychodzi”. Czy faktycznie śpiewać każdy może?

Prowadzę zajęcia z osobami, które śpiewają już wybitnie, inni amatorsko, ale przychodzą na zajęcia z pasji, z chęci odreagowania od codziennych obowiązków, od pracy. Mam też takich uczniów, którzy śpiewają, ale kompletnie nie wiążą swojej pasji ze światem muzycznym, z zawodem. Mam jako uczniów osoby na etacie, pielęgniarki, prawników, pracowników z branży IT, optyków – naprawdę osoby z różnych dziedzin, które po prostu kochają śpiewać i chcą śpiewać.
Jak ktoś do mnie przychodzi i już na wstępie twierdzi, że nie umie śpiewać, to ja wtedy mam misję (śmiech) i postanawiam zmienić jego podejście do swojego głosu, do muzyki. Jeśli ktoś śpiewa nieczysto, to nie znaczy, że w ogóle nie umie śpiewać, widocznie na ten moment nie potrafi trafiać w dźwięki, co często wiąże się z napięciami organizmu. Warto wspomnieć w tym miejscu o świadomości głowy, świadomości ciała i świadomości muzycznej. Są to trzy najważniejsze części i każdy z elementów musi być na satysfakcjonującym poziomie, aby nie blokować innych. Często spotykam się z uczniami, którzy są bardzo muzykalni, uzdolnieni, ale się bardzo spinają. Działamy wtedy nad rozluźnieniem ciała, aparatu mowy, nad zdrowym oddychaniem i czuciem ciała, co nie jest oczywiste. W sytuacjach, gdy potrzebuję działać z uczniami od strony logopedycznej posiłkuję się wtedy pomocą Joli Kosickiej, Mówki Sztuki. Jest to osoba, której ufam bezgranicznie w kwestiach logopedycznych. Nauka pracowania ze swoim ciałem – jak to jest istotne! Warto uczyć się masażu języka, masażu buzi przed śpiewaniem, techniki mówienia. Nie można się blokować, trzeba krzyknąć, śpiewać, niech nasze domy tętnią muzyką. Nie mogę stwierdzić, że nauczę śpiewać każdego, kto do mnie przyjdzie, bo musiałbym skończyć takie kierunki, jak: psychologia, logopedia, fizjoterapia, a każdy uczeń przychodzi z zupełnie innym „zestawem bagaży”, ale mogę stwierdzić, że nauczę współpracować ze swoim głosem, a nie z nim walczyć.
Każdemu polecam przyjść na lekcję śpiewu i chociaż spróbować wykorzystać swój potencjał i zobaczyć jak złożona jest praca nad głosem, a co za tym idzie praca ze sobą. Dzięki motywacji i systematyczności można osiągnąć wiele, czego jestem świadkiem, gdy patrzę na moich uczniów.

Magda Ciesielska

Magdalena Ciesielska

redaktor prowadząca
REKLAMA
REKLAMA

Może cię zainteresować:

Zuzanna Babiak|
REKLAMA
REKLAMA

DOMINIKA DOBROSIELSKA | Z Poznania do Opola

Artykuł przeczytasz w: 8 min.


Wokalistka, współzałożycielka kabaretu Klub Szyderców Bis, aktorka Teatru Mozaika, zwyciężczyni „Szansy na Sukces” oraz uczestniczka koncertu „Debiuty” podczas 61. Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu. Absolwentka Akademii Muzycznej im. Ignacego Jana Paderewskiego w Poznaniu.

Rozmawia: Michalina Cienkowska | Zdjęcia: Jacek Kurnikowski

Jak to się stało, że zainteresowałaś się muzyką?

DOMINIKA DOBROSIELSKA: Muzyka jest w moim życiu od najmłodszych lat. Moja mama, chociaż nie jest muzykiem, bardzo często mi śpiewała. W Ciechocinku, z którego pochodzę, jest organizowanych bardzo wiele koncertów. Mama, będąc ze mną w ciąży, często mnie na nie „zabierała”. Mój tata ma sklep przy Teatrze Letnim, więc zawsze byliśmy blisko wydarzeń tam organizowanych. Zaczęłam śpiewać już jako przedszkolak, występowałam na pierwszych przeglądach. W szkole podstawowej śpiewałam w zespole i tam po raz pierwszy zetknęłam się ze śpiewem wielogłosowym. Gdy poszłam do toruńskiego liceum, zaczęłam jeździć na festiwale wokalne. Można powiedzieć, że jestem dzieckiem festiwali. Zjeździłam całą Polskę, śpiewając na kolejnych konkursach. Nigdy nie miałam takiej realnej przerwy od śpiewania. Kocham śpiewać tak bardzo, że nie wyobrażam sobie bez tego życia. Tak było zawsze.

Z jakiego powodu trafiłaś do Poznania?

Przeprowadziłam się do Poznania, aby rozpocząć studia z kulturoznawstwa. Pomimo tego, że wybrałam kierunek niezwiązany z muzyką, cały czas o niej myślałam. Przez chwilę uczęszczałam na zajęcia w Policealnym Studium im. Czesława Niemena, a później podjęłam naukę na poznańskiej Akademii Muzycznej.

Dominika Dobrosielska

Dlaczego postanowiłaś podjąć studia na Akademii Muzycznej?

Gdy zdecydowałam się zdawać na Akademię Muzyczną, do wyboru były dwa kierunki wokalne: klasyczny śpiew solowy albo wokalistyka jazzowa. Czułam, że moje miejsce jest gdzieś pośrodku. Śpiew operowy wiąże się z techniką wokalną zupełnie inną niż ta, której uczyłam się całe życie. Muzykę jazzową uwielbiam słuchać, ale już niekoniecznie wykonywać. Wtedy jeszcze nie można było studiować śpiewu musicalowego. Edukacja artystyczna wydała się bardzo ciekawą ścieżką. Jako absolwentka tego kierunku mam wykształcenie zarówno muzyczne, jak i pedagogiczne. Rozpoczynając studia nie miałam świadomości, jak bardzo rozwinę się dzięki śpiewaniu w chórze, zajęciom z harmonii, fortepianu, improwizacji.

Jak rozpoczęła się Twoja przygoda z kabaretem?

Gdy podzieliłam się na Facebooku informacją o rozpoczęciu studiów w Poznaniu, odezwał się do mnie mój znajomy, Przemek Mazurek. Poznaliśmy się na festiwalach poezji śpiewanej. Od zawsze interesowała nas piękna i niepopularna muzyka. Spotkaliśmy się w nieistniejącym już klubie Café Dylemat przy ulicy Mickiewicza 13. W tym lokalu Przemek inaugurował wtedy cykl „Wieczorów z Piosenką Nieobojętną” poświęconych poezji śpiewanej. W wyniku pracy nad kolejnymi „Wieczorami” z Przemkiem oraz poetą Bartkiem Bredą i Krzysztofem Dziubą postanowiliśmy nawiązać stałą współpracę. W czasach międzywojnia działał w Poznaniu kabaret o nazwie Klub Szyderców. Zainspirowani jego twórczością nazwaliśmy się Klub Szyderców Bis. Chcemy kultywować tradycję poznańskich kabaretów literackich.

Dominika Dobrosielska

Dlaczego zainteresowałaś się kabaretem literackim?

Ja chyba po prostu mam starą duszę. Pochodzę z Ciechocinka, więc chyba byłam trochę na to skazana, w końcu dorastałam wśród seniorów. (śmiech) W moim domu słuchało się piosenek Kabaretu Starszych Panów, poezji śpiewanej. W liceum zaczęłam odkrywać wielowymiarowość tekstów poetyckich. Pamiętam, jak byłam zakochana w Grzegorzu Turnale, siedziałam nad jego tekstami i uważnie je analizowałam, zachwycając się ich pięknem. Połączenie słów i muzyki od zawsze było mi bliskie.

W Poznaniu dałaś się poznać także najmłodszej publiczności.

To prawda. Od siedmiu lat współpracuję z Teatrem Mozaika, który tworzy wyjątkowe spektakle dla dzieci. Młody widz jest tym najbardziej surowym i szczerym. To wspaniale, w jakie role mogę się wcielać i jakie techniki aktorskie poznawać w pracy nad kolejnymi projektami.

Jak narodził się pomysł, aby wziąć udział w „Szansie na Sukces”?

O castingu do „Szansy” dowiedziałam się od mojej koleżanki Ani. Namawiała mnie, abym przyjechała do niej do Warszawy i zgłosiła się do przesłuchań. Byłam w tamtym czasie zaangażowana w wiele działań muzycznych i aktorskich. Miałam jeden wolny weekend, kiedy mogłabym się wybrać do Warszawy i to był właśnie ten castingowy. Zdecydowałam się odwiedzić koleżankę i przy okazji wybrać się na przesłuchania. Zaśpiewałam oczywiście poezję śpiewaną, żeby wiedzieli, z kim mają do czynienia. (śmiech)

Dominika Dobrosielska
Fot. Jacek Kurnikowski/AKPA

Co się stało po castingu?

Dostałam telefon z informacją, że bardzo się spodobałam i zaproponowali mi udział w odcinku z kompozycjami Wojciecha Trzcińskiego. Mimo że to wspaniały kompozytor, utwory wybrane na ten odcinek zupełnie mi nie pasowały. Czułam, że wykonując je, nie zaprezentuję się z najlepszej strony. Z bólem serca odmówiłam, zaznaczając, że byłabym bardzo chętna zmierzyć się z twórczością innego wykonawcy. Gdy pogodziłam się z faktem, że nie wystąpię w programie, otrzymałam informację, że zwolniło się ostatnie miejsce w odcinku z piosenkami Sławy Przybylskiej. Wtedy uwierzyłam, że coś może z tego być. Byłam szczęśliwa, że poznam ikonę polskiej piosenki. Wylosowałam „Miłość w Portofino”. Moja mama, gdy jeszcze jeździłam na festiwale, często pomagała mi w wyborze utworów. Bardzo chciała, abym go kiedyś wykonała. Wtedy opierałam się, mówiąc, że go nie czuję, ale ten utwór znalazł mnie sam. Wygrałam odcinek „Szansy na Sukces”, śpiewając „Miłość w Portofino”, następnie wystąpiłam w finale sezonu, w którym zwycięzca otrzymywał nominację do występu w konkursie debiutów. Po zaśpiewaniu „Gdzie są kwiaty z tamtych lat” i „Piosenki o okularnikach” głosy widzów zdecydowały, że to właśnie ja pojadę do Opola.

Twoją historię można opisać prosto: od przedszkola do Opola…

Jako dziecko bardzo chciałam wystąpić w tym programie! Ale jedna z moich nauczycielek śpiewu mi to odradziła. Dla osób śpiewających polską piosenkę Krajowy Festiwal Polskiej Piosenki w Opolu jest spełnieniem marzeń. Cieszę się, że jeszcze przed trzydziestką udało mi się na nim wystąpić. (śmiech)

Dominika Dobrosielska

Czy od razu wiedziałaś, co będziesz wykonywać na opolskiej scenie?

W poprzednich edycjach tego konkursu, debiutanci prezentowali piosenki autorskie lub napisane specjalnie dla nich. Nawiązałam współpracę z Arturem Andrusem, który pracował nad tekstem dla mnie. Jednak w międzyczasie zmieniono formułę tegorocznej edycji. Z racji dwudziestej rocznicy śmierci Czesława Niemena, konkurs postanowiono oprzeć na twórczości tego wybitnego wokalisty.

Debiutanci zostali postawieni przed bardzo trudnym zadaniem.

Pamiętam, jak dostałam tę informację. Wiedziałam, że będzie to ogromne wyzwanie – mierzenie się z ikoną. Pomimo trudności cieszyłam się, że zaśpiewam poezję. Tekstem piosenki „Jednego serca” jest w końcu wiersz Adama Asnyka. To wymagający, „męski” wiersz. Udało mi się zmienić trochę formę, nie zmieniając końcówek, dzięki czemu mogłam zaśpiewać bardziej o swoich przeżyciach. Moja droga do Opola okazała się bardzo spójna. Przez kolejne wykonania szłam w zgodzie ze sobą i jestem z tego bardzo dumna.

20240815 331661603 6293557894022923 3971543695082078423 n

Co się zmieniło po występie na opolskiej scenie?

Na pewno odczułam ogromne wsparcie. Nie wiedziałam, że tyle życzliwych ludzi jest u mojego boku. Ponadto odezwało się do mnie wiele ciekawych osób zainteresowanych współpracą. Występ na KFPP w Opolu otwiera bardzo wiele możliwości.

Czy w dalszym ciągu będziesz łączyć działalność w kabarecie z solowymi projektami?

Oczywiście, że tak. Kabaret mnie uszczęśliwia, uwielbiam tych ludzi i uwielbiam z nimi pracować. Mam nadzieję, że fakt, że szersza publiczność o mnie usłyszała, pomoże w rozwoju naszego kabaretu. Bardzo się cieszę, że podczas zapowiedzi mojego występu w Opolu wybrzmiała nazwa Klub Szyderców Bis. Kabaret zajmuje ważne miejsce w moim sercu i chcę w dalszym ciągu działać z chłopakami.
Gdzie będzie można zobaczyć w najbliższym czasie Klub Szyderców Bis?
W październiku będziemy świętować dziesięciolecie „Wieczorów z Piosenką Nieobojętną”. Z tej okazji w Teatrze Animacji odbędzie się koncert, do udziału w którym zaprosiliśmy wyjątkowych gości ze świata polskiego kabaretu. Już dzisiaj serdecznie na to wydarzenie zapraszam.

Michalina Cienkowska

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA