Zuzanna Babiak | Jak współpracować ze swoim głosem?

Zuzanna Babiak|

Przepełniona pozytywną energią i ciepłem, stawiająca na samorozwój, samoświadomość i odpowiedzialność w muzyce. Nie znosi sztampy i rutyny, a wprost przeciwnie ceni dojrzałość emocjonalną i otwartą głowę. Wie, że na niektóre rzeczy warto poczekać, coś przeżyć, doświadczyć i poznać wartościowe osoby na swojej drodze. Kim jest Zuzanna Babiak? Dowiedzcie się, bo może i Was skuszą lekcje śpiewu.

Zuza, Ty jesteś charakterną kobietą?

ZUZANNA BABIAK: Doceniam partnerstwo i poczucie, że ktoś może mnie wesprzeć, ale faktycznie – jestem silną babką (śmiech), z wypracowanym charakterem. Dawniej byłam mało asertywna. Jak wspominam moje lata szkoły podstawowej czy liceum, to widzę siebie jako osobę mającą zero asertywności. Zawsze mama i babcia ciągnęły mnie do pionu. Nauczyłam się więc większej świadomości siebie.


A decyzyjności też się nauczyłaś?

Zawsze traktowano mnie w domu jako partnera do rozmowy, przegadywano wiele kwestii. Nie byłam tylko dzieckiem, które ma słuchać i ma narzucony kierunek myślenia, tylko dawano mi pole do manewru. Tworzyłam i nadal tworzę spójną trójcę: babcia – mama – ja. Teraz z perspektywy czasu doceniam takie traktowanie, bo bardziej świadomie patrzę na świat.


Przez 6 lat uczyłaś się gry na fortepianie w Ogólnokształcącej Szkole Muzycznej I stopnia im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu, następnie w Ogólnokształcącej Szkole Muzycznej II st. im. M. Karłowicza przez kolejnych 6 lat zgłębiałaś tajniki nauki na klarnecie. Zmieniłaś instrument klawiszowy na dęty, a ostatecznie zainteresowałaś się wokalistyką. Dlaczego taka zmiana?

Wszystko było niespodziewanym zbiegiem okoliczności, począwszy od pójścia do szkoły muzycznej. Nie miałam za sobą żadnego przedszkola muzycznego, żadnego przygotowania, dodatkowych lekcji muzycznych. Zawsze jednak lubiłam muzykę, doceniałam jej wartość. Moja babcia gra na pianinie, mama za młodu śpiewała w chórze, a ja dużo słuchałam muzyki, jeszcze z kaset. Babcia uczyła mnie grania prostych melodii na pianinie, które otrzymała od swojego taty, czyli mojego pradziadka. To pianino ma ponad sto lat i ma swoją duszę, a moja babcia ma 89 lat i w każde święta ukradkiem gra chociaż raz zestaw ulubionych kolęd. Rytuały muzyczne od zawsze były u mnie w domu, ale nikt mnie nie pchał do muzyki. To był mój wybór, chciałam zdawać do szkoły muzycznej, uparłam się i znalazłam się na liście przyjętych. Moja gra na pianinie była żenująca – trzeba to jasno powiedzieć! (śmiech) Zawsze ładnie frazowałam, miałam muzykalność, wolne utwory, które grałam – zachwycały słuchaczy, ale muszę się przyznać, że nie ćwiczyłam na fortepianie, tyle, ile było trzeba, dlatego zbyt wolno pracowały moje palce podczas grania. Pod kątem muzycznym dawałam zawsze dużo serca, dźwiękowo byłam całkiem dobra, ale jeśli chodzi o technikę – to dramat. (śmiech) Moja mama też mnie nie zaganiała do grania, bo w domu była duża dowolność i swoboda. Chciała, abym szła do przodu i uczyła się, ale nigdy nie stała nade mną i nie groziła palcem, abym trenowała. Ufała mi i powtarzała „to jest w Twojej intencji, musisz mieć motywację do tego”. Pytała się mnie czy chcę kontynuować tę muzyczną drogę, a ja uparcie kiwałam głową, że tak.
Moja nauczycielka, pani Anna Paluszkiewicz, do której mam ogromny sentyment, gdy byłam w 5 klasie, zaproponowała mi klarnet. Poznałam wówczas mojego profesora Roberta Błoszyka, który zmienił moje patrzenie na muzykę. Pierwszy rok jakoś dobrze mi poszedł, zrobiłam szybki progres. Już w 6 klasie podstawówki grałam na klarnecie. Okazało się, że dęty instrument mi przypasował. Barwa też super, podobnie jak na fortepianie. Dawałam radę z utworami wolnymi, romantycznymi, gorzej już było z tymi szybkimi, skocznymi. Mam swój klarnet, różne ustniki, chociażby kryształowe, czy stroiki, po które jeździłam do pana Henia z Lukserwisu na Osiedlu Rusa. (śmiech) Jako nastolatka słuchałam jazzu. Zafascynowała mnie wolność, którą słyszałam w jazzowych solówkach. Prof. Błoszyk gra również na saksofonie, działa w jazzowym świecie i to on nauczył mnie, jak słuchać ludzi dookoła siebie. Bardzo dużo w moje życie wniósł właśnie ten profesor od klarnetu, bo dzięki niemu zrozumiałam muzyczne niuanse, wartości muzyczne. Nauczył mnie szacunku do ludzi od strony muzycznej, ale i życiowej, dużo ładnych i wartościowych rzeczy mi wpoił… właśnie o życiu… I dzięki temu tak mile wspominam ten klarnet, z którym nie zawsze miałam po drodze. (śmiech) Na pewno nie byłabym w tym punkcie życia, w którym jestem, jak nie poznałabym tego wykładowcę.


Ktoś mógłby powiedzieć, że to błąd i zmarnowałaś 12 lat życia, grając na instrumentach.

Uważam, że bez tych lat spędzonych w szkole, bez tych wszystkich osób, które spotkałam na swojej życiowej drodze, byłabym uboższa. Uboższa w doświadczenia, w naukę. Bardzo rozwinęłam się emocjonalnie.

Zuzanna Babiak

Jak wystartowałaś w wokalu?

Poszłam na pierwszy casting na wokalistki w liceum i było to dla mnie duże przeżycie. Zawsze coś sobie podśpiewywałam w domu, ale to chodziło o wyćwiczony śpiew przed publicznością. Moja pewność siebie była na poziomie zero, ale stwierdziłam „lubię, to spróbuję”. Potem mój śpiew się rozhulał, napotkałam na świetną nauczycielkę, Martę Podulkę. To cudowny człowiek o pięknych wartościach, który zaszczepił mi wiarę w siebie i przekazał dużo pozytywnej energii. Miałam indywidualne lekcje z Martą, które wiele dobrego mi przyniosły…I pierwszy raz wówczas nagrałam utwór; to był „Georgia on My Mind”, jazzowy numer i tak już poszło… Później trafiłam na Izę Polit, która przygotowywała mnie na egzaminy wstępne, Janusza Szroma, Barbarę Włodarską-Fabisiak i Łukasza Rynkowskiego, instruktora warsztatów wokalnych, który nauczył mnie pielęgnować swoją indywidualność, aby nie dać się zaszufladkować.
Zawzięłam się, podeszłam do egzaminów i dostałam się. Zaprzyjaźniłam się z dziewczynami z wokalistyki, byłyśmy cztery na roku, każda dobra w innych rewirach muzycznych. Dużo dał mi też wyjazd zagraniczny w ramach projektu Erasmus, znalazłam się w Bolonii. Poczułam się tam, że jestem z czystą białą kartą, po latach funkcjonowania w poznańskim hermetycznym środowisku muzycznym – i to mnie jakoś oczyściło, pomogło mi. Wyjazd na Erasmusa wiele mnie nauczył, przełamałam barierę językową, miałam nowych nauczycieli, byłam na zajęciach u Diany Torto. Był to dobry czas na naukę, i trudny, i piękny jednocześnie.


Uczestniczyłaś też w warsztatach wokalnych Hanza Jazz w Koszalinie, a przede wszystkim Cho-Jazz w Chodzieży. Co mogłabyś polecić osobom startującym w wokalu, pragnącym udoskonalać swój śpiew; od czego powinny zacząć?

Należy wyjść poza swoje ramy, spróbować tego typu warsztatów muzycznych, z różnymi nauczycielami – artystami muzykami. Można tam poznać wiele ciekawych osób, co bardzo motywuje. Każde nowe warsztaty, koncerty, czy Jam Session dają możliwość zawiązywać zespoły muzyczne, rozwijać się, kształcić. Pamiętam muzyków jazzowych, którzy obecnie są top of the top, oni też jeździli na takie warsztaty do Puław, do Chodzieży, do Leszna. Aktualnie wykładają, prowadzą szkolenia, nauczają i grają, spełniając się w tym, co lubią i co czują.
Warsztaty pozwalają nam poznać się od strony mniej formalnej, tu chodzi o czystą integrację międzyludzką, o przekazywanie nie tylko wiedzy, ale również intrygujących historii o życiu. Dobrze jest też jeździć na Jam Session, doświadczyć spotkań, atmosfery, wspólnego muzykowania. Co roku organizowane są spotkania z cyklu Jam Session w gorzowskim Jazz Clubie „Pod Filarami”; tam działa Marek Konarski oraz Bogusław Dziekański, dyrektor tegoż klubu, animator kultury i propagator jazzu. Te spotkania to złoto, zjeżdżają się tam ludzie z całej Polski. Rekomenduję też odwiedzanie Jazzu nad Odrą, tu nie ma warsztatów, ale ważne jest samo wsłuchanie się w zaprezentowane utwory, poznanie wykonawców. To wszystko otwiera umysł, uczy innego spojrzenia.


Z perspektywy czasu, co było dla Ciebie najtrudniejszym wyzwaniem?

Sukcesem dla mnie jest, gdy śpiewam i kogoś to poruszy, wzruszy. Jestem daleka od konkursów, nie interesuje mnie rywalizacja ani weryfikacja, które tak naprawdę są często bardzo subiektywne. Uczestnictwo w Blue Note Poznań Competition 2020 było dla mnie dużym przeżyciem, ale nauczyło to mnie pokory i doświadczania nowych dla mnie sytuacji muzycznych. Mam taki dysonans między konkursami a swoim rozumieniem rozwoju osobistego, muzycznego. To było dla mnie osobiste wyzwanie, bezsprzecznie!
Natomiast muzycznym wyzwaniem było dla mnie przeżycie pierwszego roku na Akademii Muzycznej w Poznaniu. Bardzo emocjonalnie do tego podeszłam i wiedziałam, że muszę zasłużyć, aby tam być. Sama sobie stworzyłam ogromną presję i takim momentem zwrotnym był dla mnie koncert wokalistek, na którym zagrałam razem z prof. Katarzyną Stroińską-Sierant. Była moją akompaniatorką, a ja czułam, że grając razem „Georgia On My Mind”, mamy dobry kontakt na scenie.


Jaki koncert, jakie przedsięwzięcie muzyczne, w którym brałaś udział, wspominasz najcieplej?

Staram się robić klatki w pamięci z takich dobrych momentów. Pamiętam jak na 1 roku Akademii miałam przyjemność pracować z Januszem Szromem i uwielbiałam te zajęcia. Złoty człowiek, skarbnica wiedzy, zacięty w poszukiwaniu materiałów do książek. Na jednym z zajęć powiedział do mnie: „Ty będziesz śpiewać, Zuzia”. Te szczere słowa dały mi wielki impuls do działania. Właśnie wspólne granie z innymi muzykami, gdy czuję zrozumienie i ich sympatię, połączenie duchowe, to mnie uskrzydla – tu chciałabym przywołać chociażby współpracę z pianistą Patrykiem Matwiejczukiem. Naprawdę natrafiłam na cudownych ludzi, grając z nimi, poznając ten świat. Na ten moment zajęłam się bardziej uczeniem, niż graniem ale czerpię z tego ogromną satysfakcję. Nie skupiam się na liczbie grań, według mnie warto budować swoją świadomość, bo pewność siebie może się wycierać. Samoświadomość to akceptowanie siebie i tego, w jakim jesteśmy punkcie. Byłoby czymś strasznym stwierdzić, że „zjadłam wszystkie mądrości i umiem już wszystko!”. Mam cały czas motywację, aby się rozwijać, zagłębiać w temat i dostrzegać to, w czym jestem dobra. Im więcej spotykamy ludzi na swojej drodze, im bardziej doświadczamy, im więcej koncertów przeżyjemy, im więcej warsztatów będzie naszym miejscem wspomnień, tym łatwiej jest zbudować tę świadomość i stać się dzięki temu bogatszym wewnętrzne.


Mówimy o jazzie – w nim czujesz się mocna i lubisz śpiewać jazz. Jakie jeszcze inne gatunki muzyczne są Tobie bliskie?

Kocham jazz, ale weszłam też w tematy musicalowe, uczę aktualnie w Studio Piosenki Metro, prywatnie w mojej salce i w Performance Music Studio. Uwielbiam pracować z ludźmi i dodawać im energię do działania. Zapewne nie byłabym w stanie doświadczać tylu wspaniałości, jeśli nie poznałabym siebie. Musimy znać swój pion, swoje potrzeby, w tym, w czym jesteśmy dobrzy i sprawni. Wiele działamy z repertuarem Studia Buffo. Według mnie są to utwory ponadczasowe, pracujemy w grupach i powstaje spektakularna mieszanka osobowości.
Oczywiście, w większości to słucham mojego ulubionego jazzu i klimatów okołojazzowych, także soulu. Zawsze bliskie są mojemu sercu: Ella Fitzgerald, Etta James oraz Aretha Franklin. Polska alternatywa poszła naprzód i to też mnie interesuje. Ostatnio dużo uwagi poświęcam polskiej twórczości z dawnych lat: Agnieszce Osieckiej, Kabaretowi Starszych Panów czy Mieczysławowi Foggowi – to mnie bardzo ujmuje. Doceniam ponadczasową wartość piosenek i ich klasę. „W małym kinie” grałam na obronie swojego licencjackiego dyplomu.


W Poznaniu powraca się do muzyki Krzysztofa Komedy, inspiruje się jego twórczością, wspomina z rozrzewnieniem i wielkim szacunkiem. I Dionizy Piątkowski podczas Ery Jazzu organizuje koncerty poświęcone temu wybitnemu twórcy, i wykładowcy Akademii Muzycznej, i Stowarzyszenie Jazz Poznań, z inicjatywy którego wzięłaś udział w Maratonie Komedy. Czym dla Ciebie jest muzyka tego utalentowanego kompozytora, pianisty jazzowego, pioniera jazzu nowoczesnego w Polsce?

Z szacunkiem odnoszę się do jego twórczości. Podoba mi się przestrzeń, jaka jest w jego utworach i ten sznyt muzyki filmowej. Przełomowy moment, w którym poczułam muzykę Komedy, to kiedy pierwszy raz obejrzałam film z 1960 roku pt. „Do widzenia, do jutra” w reżyserii Janusza Morgensterna. Ze swoją muzyką zadebiutował na dużym ekranie Krzysztof Komeda i ten film mnie rozczulił. Scena Zbigniewa Cybulskiego – monolog przy zgaszonym świetle z dwoma ogarkami papierosów – to dla mnie majstersztyk. Natomiast „Rosemary’s Lullaby” (Kołysanka Rosemary) inaczej zwana „Sleep Safe and Warm” to kompozycja muzyczna Krzysztofa Komedy, którą wielu artystów zna i stara się zagrać unikatowo, a jest to bardzo trudne, przy tak wielu wykonaniach.
Dodatkowo, ogromną wartość mają dla mnie wszystkie utwory, które Komeda stworzył z Agnieszką Osiecką, np. „Nie mów nic”, „Nie jest źle”, piękne ballady z tak ujmującym tekstem. A „Szara kolęda” ze słowami Wojciecha Młynarskiego i muzyką Komedy? Ten utwór mnie bardzo porusza, nawet jakby usunąć słowa… Uwielbiam u Komedy melodyjność, brak sztampy – jego twórczość pokazuje nam, co to znaczy dojrzałość muzyczna! To tyczy się i jazzu, i wokalu, że często mniej znaczy więcej.


Od kiedy jesteś nauczycielem śpiewu?

Zajmuję się profesjonalnie uczeniem już od siedmiu lat i zawsze wprowadzam to, do czego sama jestem przekonana. Dzięki temu jestem świadoma odpowiedzialności, jaka jest w byciu nauczycielem i zwyczajnie w przekazywaniu wiedzy.


W jakim wieku są osoby, które uczysz?

Przekrój wiekowy to najczęściej od 10 lat do 50 plus. Większość uczniów jest z przełomu liceum, początku studiów, osób tak do 30. roku życia.


Czego ich uczysz?

Chciałabym więcej jazzu, bo aktualnie dużo jest muzyki stricte rozrywkowej. Przygotowuję kilka uczennic na tegoroczne egzaminy wstępne na wokalistykę jazzową. Uczę też soulu, neo soulu – co już jest mi bliższe niż mainstreamowa muzyka. Nie podejmuję się nauki utworów złych, które negatywnie wpływają na mój układ nerwowy (śmiech). Staram się być otwarta na propozycje uczniów, to zapewne wynika z mojego dzieciństwa, jaki miałam dom i jak mnie zapraszano do dyskusji. Uważam, że to jest dobre, bo to uczy niezależności wszystkich, którzy do mnie przychodzą na lekcje. Jest u mnie duża dowolność – robimy playlistę na spotify, uczniowie wrzucają swoje ulubione utwory, a ja im swoje propozycje.


Jerzy Stuhr aktorsko wyśpiewywał nam przed laty „śpiewać każdy może, jeden lepiej lub trochę gorzej, ale nie o to chodzi jak co komu wychodzi”. Czy faktycznie śpiewać każdy może?

Prowadzę zajęcia z osobami, które śpiewają już wybitnie, inni amatorsko, ale przychodzą na zajęcia z pasji, z chęci odreagowania od codziennych obowiązków, od pracy. Mam też takich uczniów, którzy śpiewają, ale kompletnie nie wiążą swojej pasji ze światem muzycznym, z zawodem. Mam jako uczniów osoby na etacie, pielęgniarki, prawników, pracowników z branży IT, optyków – naprawdę osoby z różnych dziedzin, które po prostu kochają śpiewać i chcą śpiewać.
Jak ktoś do mnie przychodzi i już na wstępie twierdzi, że nie umie śpiewać, to ja wtedy mam misję (śmiech) i postanawiam zmienić jego podejście do swojego głosu, do muzyki. Jeśli ktoś śpiewa nieczysto, to nie znaczy, że w ogóle nie umie śpiewać, widocznie na ten moment nie potrafi trafiać w dźwięki, co często wiąże się z napięciami organizmu. Warto wspomnieć w tym miejscu o świadomości głowy, świadomości ciała i świadomości muzycznej. Są to trzy najważniejsze części i każdy z elementów musi być na satysfakcjonującym poziomie, aby nie blokować innych. Często spotykam się z uczniami, którzy są bardzo muzykalni, uzdolnieni, ale się bardzo spinają. Działamy wtedy nad rozluźnieniem ciała, aparatu mowy, nad zdrowym oddychaniem i czuciem ciała, co nie jest oczywiste. W sytuacjach, gdy potrzebuję działać z uczniami od strony logopedycznej posiłkuję się wtedy pomocą Joli Kosickiej, Mówki Sztuki. Jest to osoba, której ufam bezgranicznie w kwestiach logopedycznych. Nauka pracowania ze swoim ciałem – jak to jest istotne! Warto uczyć się masażu języka, masażu buzi przed śpiewaniem, techniki mówienia. Nie można się blokować, trzeba krzyknąć, śpiewać, niech nasze domy tętnią muzyką. Nie mogę stwierdzić, że nauczę śpiewać każdego, kto do mnie przyjdzie, bo musiałbym skończyć takie kierunki, jak: psychologia, logopedia, fizjoterapia, a każdy uczeń przychodzi z zupełnie innym „zestawem bagaży”, ale mogę stwierdzić, że nauczę współpracować ze swoim głosem, a nie z nim walczyć.
Każdemu polecam przyjść na lekcję śpiewu i chociaż spróbować wykorzystać swój potencjał i zobaczyć jak złożona jest praca nad głosem, a co za tym idzie praca ze sobą. Dzięki motywacji i systematyczności można osiągnąć wiele, czego jestem świadkiem, gdy patrzę na moich uczniów.

Magda Ciesielska

Magdalena Ciesielska

redaktor prowadząca
REKLAMA
REKLAMA

Może cię zainteresować:

Zuzanna Babiak|
REKLAMA
REKLAMA

ANNA LASOTA | Śpiewanie jest dla mnie tak naturalne jak oddychanie

Artykuł przeczytasz w: 14 min.
Anna Lasota


Od wczesnych lat dzieciństwa śpiewała, wygrywała koncerty i konkursy recytatorskie. Nie widzi siebie w innym zawodzie, scena jest dla niej wyzwaniem, jej światem. Anna Lasota tłumaczy, że w sposób bardziej zorganizowany da się pogodzić wiele ról oraz wiele zajęć, nie zapominając w tym życiowym biegu o sobie, swoich marzeniach, uczuciach i balansie pomiędzy obowiązkami zawodowymi a życiem prywatnym.

Rozmawia: Magdalena Ciesielska | Zdjęcia: M. Mozyro, M. Zakrzewski

Aniu, w październikowy wieczór wystąpiłaś w Poznaniu wraz z Orkiestrą Polskiego Radia, wykonując utwory skomponowane przez Hansa Zimmera do wielkich światowych produkcji filmowych. Masz swój ulubiony film, a zarazem utwór Zimmera?

ANNA LASOTA: Wszystkie utwory Hansa Zimmera są dla mnie wielkim wyzwaniem, zarówno artystycznym, jak i emocjonalnym, bo są to przecież wielkie hity, doskonale publiczności znane, więc zmierzyć się z takim repertuarem to spora sprawa.
Konfrontacja jest trudna, gdyż nierzadko osoby zasiadające w salach koncertowych oczekują, że otrzymają dokładnie to samo, co w oryginalnej ścieżce filmowej… Zawsze dążyłam do wychodzenia poza zastane schematy i tak też jest w tym wypadku. Pragnę pokazać swoją wizję muzyczną i dlatego tworzę własną interpretację zgodną z moimi odczuciami, z moimi emocjami, przefiltrowaną przez mój głos. Nigdy nie zapominam o klimacie utworu, ale jest to „mój klimat” (śmiech). Inaczej przecież zaśpiewam „Incepcję”, „Diunę”, a jeszcze inaczej „Gladiatora”. Stylistycznie są to kompletnie inne utwory, inne aranżacje i improwizacje. Muzyka to naprawdę wielkie źródło fenomenalnych możliwości wykonawczych, a Koncerty Muzyki Filmowej stawiają przede mną wyzwania stricte stylistyczne i co najważniejsze przynoszą mi wielką przyjemność i spełnienie.

O interpretacji utworu można by długo rozmawiać…

Oczywiście! Co warte podkreślenia – podczas projektów muzycznych w ramach Koncertów Muzyki Filmowej przedstawiamy oryginalną partyturę zapisaną na oryginalny skład orkiestrowy, który jest wykorzystany do konkretnej ścieżki muzycznej, z konkretnego filmu. Tu nie ma przekłamań, naszych zmian – tu rządzi oryginał. W filmach często tego nie słyszymy. Nie proponujemy przeróbek, tylko wyciągamy na pierwszy plan muzykę, do której w tle, na telebimach, widzimy fragmenty filmów lub zdjęć. O interpretacji mojej mówię bardziej w charakterze emocjonalnym. Szukam siebie w danych utworach i swoich myśli, które krążą wokół pewnego zagadnienia. I wówczas wykorzystuję swoje różne możliwości głosowe w prezentowanych fragmentach.

Poza trudnymi utworami Hansa Zimmera, z którymi się mierzysz na scenie, masz też w swoim repertuarze piosenki znane dzieciom, ale i dorosłej widowni, to ścieżki muzyczne z bajek Disneya. Czy tu również możesz mówić o konfrontacji Twoich muzycznych wyborów z oczekiwaniami publiczności?

Jak najbardziej. Scena jest według mnie na tyle szeroka, że pomieści różne głosy i różne interpretacje. Śpiewając „mam tę moc”, myślę o swojej mocy, (śmiech) nie kogoś innego, kto przede mną wykonywał ten utwór. Nigdy nie było moim celem upodabniać się do innych wokalistek, tylko mieć swoją indywidualną rozpoznawalność artystyczną. Wielkim wyzwaniem dla mnie jest łączenie obu, wspomnianych przez Ciebie, koncertów, zarówno Disneyowskiego, jak i tego H. Zimmera. W jeden dzień np. dajemy trzy koncerty, dzień wcześniej – dwa. Do tego dochodzą próby, więc ważne jest również, aby wytrwać kondycyjnie, aby podczas każdego wejścia na scenę dawać z siebie jak najwięcej. Zmęczenie zawsze trzeba zostawić za kulisami (śmiech) i na każdy występ mieć nową energię i świeżość w głosie. Wyzwaniem jest także wytrzymanie w koncentracji, cały dzień na szpilkach. (śmiech) Zawsze z tyłu głowy mam takie przeświadczenie, że jest jeszcze coś do zaśpiewania i nie mogę opaść z sił. A to są zwyczajne ludzkie stany, czyli: wysokie emocje, adrenalina, moc wrażeń, a następnie wielkie zmęczenie, kiedy to wszystko z człowieka schodzi… Mój organizm bardzo odczuwa momenty ekscytacji i pewnego napięcia, bycia w gotowości.

Zahaczyłaś o ważny wątek – odpoczynek. Jak odreagowujesz stres, zmęczenie, kumulację obowiązków?

W tym roku miałam pierwszy raz od niepamiętnych czasów naprawdę długie wakacje. Postawiłam na siebie, swoje zdrowie i swój czas, aby w tym nadmiarze spraw i obowiązków odnaleźć komfort oraz nie zagubić swoich wartości. Mogłam się w zupełności zregenerować, naprawdę odpoczęłam i nadal chyba jestem na tej wakacyjnej adrenalinie, (śmiech) która daje mi siłę i niezawodną dotąd energię. W ogóle mam takie przeświadczenie, że po czasach pandemii, wysokiej zachorowalności w pierwszych jej etapach, jesteśmy wszyscy na jakimś turbo doładowaniu. Czas pędzi.
Ustalam harmonogram dni, bo funkcjonuję w jednej pracy, w drugiej i trzeciej. Mam wyjazdy, próby, koncerty. Wiele interesujących projektów artystycznych, z których nie chcę zrezygnować, a które są bardzo czasochłonne. Nawet, abyśmy my się spotkały, musiałam szukać w grafiku przysłowiowej luki. (śmiech) Jak mam naprawdę ciężki dzień kondycyjnie, to gdy wracam do domu, po prostu leżę, w ciszy, bez zbędnych bodźców. To jest mi wtedy bardzo potrzebne, aby wyciszyć umysł i odpocząć. Złapałam się również na tym, że nie potrzebuję muzyki podczas jazdy samochodem, jeżdżę w ciszy, wystarczy mi wówczas szum jadącego auta. Naprawdę jesteśmy przebodźcowani, funkcjonujemy w wielkiej kakofonii dźwięków. Cisza jest moim przyjacielem. Taki chill Zen w erze hałasu jest chyba lekarstwem dla nas wszystkich.
A z drugiej strony pragnę dbać o moje życie osobiste, które jest dla mnie swego rodzaju równowagą do życia artystycznego, naprawdę bardzo trudnego, postrzeganego przez pryzmat sukcesów, pięknych strojów, sukienek, wyglądu, spotkań towarzyskich itp. A tak naprawdę to są kilometry spędzone w samochodzie, w trasie, w samolocie, dodatkowo uczenie się na pamięć. I zmęczenie… Staram się dbać o mój balans życia, choć nie jest to łatwe. Do końca roku mam mnóstwo rzeczy, w których biorę udział, w które się zaangażowałam. Naprawdę będzie to dla mnie bardzo pracowity czas.

Anna Lasota

Wspomniałaś o kreacjach, pięknych sukienkach, w których występujesz podczas koncertów. Czy Ty masz swoją krawcową, czy sama wyszukujesz tych modowych perełek?

W ogóle do tego nie przywiązuję uwagi, choć może i powinnam. (śmiech) Kreacje, w których występuję, to są zazwyczaj przypadki. Np. zieloną szmaragdową, w której śpiewałam podczas Koncertu Muzyki Filmowej Junior, czyli w Disneyowskiej odsłonie, otrzymałam od znajomej z teatru, tzn. aż tyle materiału, że starczyło na uszycie sukienki. A czarną ze złotymi ornamentami, w której wystąpiłam na Hansie Zimmerze, również dostałam trochę w spadku, (śmiech) z innej produkcji i poprawiłam, aby pasowała do mojej figury. Ja naprawdę nie jest fanką kreowania swego wizerunku scenicznego poprzez kreacje, choć wiem, że dla oka, dla widza jest to również ważna część występu. Najlepiej, gdyby sukienki się nie gniotły, bo tak muszę jeździć z parownicą. (śmiech) Funkcjonalność i praktyczność ubioru jest dla mnie niezwykle istotna.

Stresujesz się, wchodząc na scenę? Czy po tylu latach pracy zawodowej i doświadczeń to dla Ciebie przysłowiowa pestka?

Jakbym nie odczuwała nerwów, niepokoju – byłby to zły znak. Emocje, ekscytacje są tak wielkie, a scena jest zawsze sprawdzianem naszych możliwości, to ona weryfikuje nasze niedociągnięcia, ludzkie potknięcia. Oczywiście, zawsze mam strach połączony z ekscytacją, a jednocześnie zawsze pragnę dać z siebie 100 procent.

Co w ogóle u Ciebie dzieje się w życiu zawodowym? Podróżujesz, koncertujesz, wszędzie jest Ciebie pełno.

Na koniec wakacji wystąpiłam z chłopakami z Tre Voci i myślę, że taki skład koncertowy powtórzymy jeszcze niejednokrotnie, bo bardzo dobrze nam się współpracuje. Dla nich taka formuła z moim udziałem jest ożywcza, a dla mnie to nowe doświadczenie wokalne. Bardzo miłe muzyczne spotkania.
Aktualnie podróżuję do Warszawy, przygotowując próby do „Dzikich Łabędzi”, nowego projektu, w którym uczestniczę, w Mazowieckim Teatrze Muzycznym im. Jana Kiepury. Prowadzę zajęcia na Akademii Muzycznej w Poznaniu, nierzadko od godz. 9 do 18. Przede mną wyjazdy na Litwę: „Osiecka po męsku” i Koncert Niepodległościowy. 6 grudnia gramy koncert filmowy w Hali COS Torwar w Warszawie, poświęcony twórczości Jamesa Hornera – autora ścieżek dźwiękowych do ponad stu hollywoodzkich filmów, w tym do najbardziej dochodowych produkcji w całej historii kina jak „Avatar” i „Titanic”. Z Filharmonią Toruńską 13.12. zagram koncert poświęcony Grzegorzowi Ciechowskiemu, aranżacje muzyczne Krzysztofa Herdzina. Z Orkiestrą Młodzi Polscy pod batutą Huberta Kowalskiego, z którymi nagrałam już kilka piosenek Czesława Niemena w wersji symfonicznej zagramy 12.11. w warszawskim Palladium. Czesław Niemen w kobiecej odsłonie to temat otwartego przeze mnie doktoratu na poznańskiej Akademii Muzycznej.
Mam jeszcze pomysły na przyszłość, żeby stworzyć własną ofertę koncertową – coś co będzie ciekawą propozycją na rynku muzycznym, a jednocześnie przyniesie mi wielką radość i satysfakcję artystyczną.
Układam klocki niczym życiowe puzzle, aby ze wszystkim zdążyć: próby, spektakle, nowe produkcje, wykłady, uczelnia muzyczna, kilometry w trasie itp. Nauczyłam się być bardziej zorganizowaną.

Powiedziałaś o tylu wspaniałych projektach muzycznych, w których bierzesz udział. Wciąż jesteś związana z Teatrem Muzycznym w Poznaniu. W jakiej odsłonie aktorskiej można Cię oglądać i podziwiać na scenie przy ul. Niezłomnych?

Obecnie trwają próby do „Pippina” w Teatrze Muzycznym w Poznaniu, w których uczestniczę, aby z nową energią zaprezentować odsłonę tego spektaklu przed publicznością. W listopadzie występuję w „Virtuoso”, gram Helenę Górską-Paderewską, spektakle z moim udziałem są 9.11. i 10.11. Co roku ta koprodukcja polsko-amerykańska ma wielki odzew, bilety są wyprzedane z wyprzedzeniem, publiczność nigdy nie zawodzi.
Następnie faworyt dzieci, ale i nie tylko, czyli „Piękna i Bestia” w reż. J.J.Połońskiego. – tu występuję w roli Pani Imbryczek, którą uwielbiam. (śmiech) To piękny spektakl, również dla widzów dorosłych, z uniwersalnym, ponadczasowym przesłaniem o miłości, poświęceniu i cierpliwości.
Z całym zespołem przygotowuję się do premiery musicalu „Avenue Q”, który na scenie Teatru Muzycznego startuje w lutym 2025, a my już ćwiczymy. Ta forma musicalu dla dorosłych, granego przez lalkę stanowi dla nas swoistą nowość. Mam tu charyzmatyczną rolę i jestem osobiście bardzo ciekawa, jak ta animacja zostanie przyjęta.

Wspomniałaś, że dołączyłaś do kadry pedagogów Akademii Muzycznej w Poznaniu. Jakiego przedmiotu uczysz studentów i czy odnajdujesz się w roli wykładowcy?

Od października br. rozpoczęłam moją przygodę z uczelnią muzyczną. To kompletnie nowe wyzwanie, co mnie nakręca i mobilizuje do działania. Uczę śpiewu musicalowego i mam bardzo wielu chętnych studentów, głównie studentki. Podjęłam tę pracę, aby też sobie pokazać, w pewnym stopniu udowodnić, że ten zawód można uprawiać na wiele sposobów. Propozycje pedagogiczne miałam już dużo wcześniej, ale się od nich odżegnywałam, nie wiedząc czy podołam czasowo z nowymi obowiązkami. Ponadto to jest odpowiedzialność za młodych ludzi, za ich rozwój, talenty – stwierdziłam więc, że mogę tu być przydatna, bo praktykuję, bo schodzę prosto ze sceny, więc mogę uczniom przekazać moje doświadczenia, nie tylko samą teorię. Teraz naprawdę się cieszę, że tak mnie los pokierował, czerpię z tych zajęć dużo przyjemności i nowej energii. Odczytuję tę pracę na plus.

Jesienny czas, w który wkroczyliśmy, przynosi wiele nostalgicznych i sentymentalnych chwil. Wiem, że Ty masz w zanadrzu coś wyjątkowego dla widzów, przygotowanego w Teatrze Animacji. Opowiedz, proszę, o tym przedsięwzięciu.

Właśnie trochę na opak jesiennej nostalgii, serdecznie zapraszam na spektakl z moim udziałem „Jutro będzie futro”, w reżyserii Elżbiety Węgrzyn. W Teatrze Animacji zagramy go już 17 listopada. „Jutro będzie futro” to koncert snujący muzyczną opowieść o miłości widzianej oczami kobiety. W nowych aranżacjach muzycznych Macieja Muraszki usłyszymy m.in. „Wyczaruję Ci bajkę” z repertuaru Elżbiety Adamiak, „Hello Dolly”, „Padam Padam” z repertuaru Edith Piaf, „Serduszko puka w rytmie cza-cza”, „All That Jazz”, „Dziwny jest ten świat” czy tytułową „Jutro będzie futro” z repertuaru Igi Cembrzyńskiej. Wraz ze mną na scenie występuje charyzmatyczna Elżbieta Węgrzyn.
Jest to program wyjątkowy, którego do tej pory w Poznaniu nie było, po raz pierwszy zagraliśmy ten spektakl dwa lata temu na jubileusz Estrady Poznańskiej. I od tej pory każdy wznowiony występ przynosi pozytywny odbiór, wielki aplauz publiczności. I naprawdę widzowie wracają, aby kolejny raz z nami pobyć, nas posłuchać, obejrzeć, pośmiać się i uronić niejedną łzę.
Elę, która jest pomysłodawczynią i reżyserką „Jutro będzie futro”, poznałam właśnie w Teatrze Animacji, gdzie zaśpiewałam gościnnie w „Miłość nie boli, kolano boli”. Bardzo się polubiłyśmy i wzajemnie zachwyciłyśmy artystycznie. Bardzo ją podziwiam za ten rodzaj energii, profesjonalizmu i za tę drogę, którą ona wybrała tzn. podejścia do sceny i jaką artystką można być przez całe życie. Bycie z nią na scenie to naprawdę wartościowy czas i ogrom doświadczenia.
Scenariusze i programy do „Jutro będzie futro” były wielokrotnie zmieniane, aż w końcu stworzyłyśmy wspólnie nasz świat, który podzieliłyśmy na kilka części. Każda z nas wybrała utwór, który do niej pasuje. W tym spektaklu są i wielkie hity sceny muzycznej, jest i kabaret, musical, piosenka zadumy. Mamy też wspólny z Elą duet, pokazując, że ten świat teatralny mieści w sobie wiele często skrajnych możliwości, ale że możemy być w tym razem. Najbardziej fascynujący jest fakt, że widzowie każdorazowo wychodzą z pieśnią na ustach, (śmiech) na czym nam zależało. Oprócz nas na scenie jest świetny band Macieja Muraszki, który przygotował muzykę do wszystkich utworów, ponadto prowadzący spektakl – Krzysztof Dutkiewicz, który jest konferansjerem z dobrych czasów, mamy też Bartosza Dopytalskiego jako tancerza łączącego różne elementy przedstawienia. Warto też wspomnieć, że grupa Mixer zrobiła nam scenografię i kostiumy, dlatego to jest takie ładne i wizualnie spójne. Przy okazji tej produkcji spotkały się różne poznańskie środowiska, z Teatru Tańca, Teatru Animacji i Teatru Muzycznego, muzycy związani z Akademią Muzyczną w Poznaniu, plus grupa Mixer, co daje niezwykłą mieszankę, może nawet wybuchową. Zależy mi na tym, aby w poznański świat, a może i dalej poszedł ten koncert. Ze stanu euforii, śmiechu, przechodzimy tu płynnie w świat zadumy, zatrzymania się w życiowym pędzie, żeby potem na końcu rozładować sytuację i powiedzieć „jutro będzie futro”. Pragnęliśmy pokazać dystans do siebie, do świata artystycznego.

Anna Lasota

Rozpoczęłam tematem muzyki filmowej i tym zagadnieniem również zakończę… Choć to obecnie dość odległy termin, maj 2025, ale jest już zapowiedź nowych projektów z serii Koncerty Muzyki Filmowej. Będziesz brała w nich udział?

Moją współpracę z Koncertami Muzyki Filmowej rozpoczęłam ponad dekadę temu, gdy Sala Kongresowa nie była jeszcze w remoncie. Jeden z pierwszych koncertów, jaki pamiętam, był poświęcony Johnowi Williamsowi, zabrzmiała więc obowiązkowo ścieżka z nieśmiertelnych „Gwiezdnych wojen”. Współpraca z Agencją Trinity Media Entertainment, organizatorem koncertów filmowych, przeszła już w fazę przyjaźni i dobrych przyjacielskich relacji, co bardzo sobie cenię. Mam nadzieję, że spotkamy się na majowych Koncertach Muzyki Filmowej w Poznaniu. Szczegóły na stronie https://koncertfilmowy.pl/. Zatem do zobaczenia i usłyszenia.

Magda Ciesielska

Magdalena Ciesielska

redaktor prowadząca
REKLAMA
REKLAMA
Anna Lasota
REKLAMA
REKLAMA