Wojciech Nentwig | Moja praca jest wielką przygodą

|Wojciech Nentwig - dyrektor Filharmonii Poznańskiej

Mówienie o problemach nie jest specjalnością dyrektora Filharmonii Poznańskiej, Wojciecha Nentwiga, woli skupić się na odkrywaniu talentów, spotkaniach z geniuszami i niekończących się poszukiwaniach… Podkreśla, za Ryszardem Kapuścińskim, iż „życie bez pasji jest wegetacją”.

Jest Pan absolwentem Poznańskiej Szkoły Chóralnej, animatorem życia muzycznego, a od 2006 roku dyrektorem Filharmonii Poznańskiej, która obchodzi jubileusz 75-lecia. Jak zaczęła się Pana przygoda z muzyką?

WOJCIECH NENTWIG: Rodzice wysłali mnie na naukę gry na skrzypcach i tylko przez jakiś czas – na szczęście dla ludzkości (śmiech) – grałem na tym instrumencie. Wystąpiłem jako skrzypek raz. Mój pierwszy występ, z programem kolędowym, był zarazem ostatnim.

Na egzamin do Poznańskiej Szkoły Chóralnej skierowała mnie moja nauczycielka skrzypiec, pani Maria Żuchelkowska. Śpiewałem w Poznańskim Chórze Chłopięcym Jerzego Kurczewskiego kilkanaście lat,objechałem z nim wówczas kilka europejskich krajów. Jako 13-latek śpiewałem między innymi „Stabat Mater”Krzysztofa Pendereckiego na festiwalu w Berlinie, w Komische Oper czy motety Jana Sebastiana Bacha w legendarnym kościele Świętego Tomasza w Lipsku. Muzyka mnie wciągnęła. Jako licealista byłem też wokalistą zespołu big-beatowego„Swobodni Chłopcy”, z którym występowałem podczas przeglądów muzycznych. Podczas jednego z nich poznałem Annę Jantar (wtedy jeszcze – Szmeterling) i zespół Szafiry (którego była solistką) z Piotrem Kuźniakiem, wychowankiem Chóru Stuligrosza, który gra i śpiewa do tej pory, między innymi w Trubadurach. Z jednej strony pokochałem chór i piękną muzykę klasyczną, a z drugiej – bardzo lubię dobrą muzykę rozrywkową, z Beatlesami na cele.

Moja rodzina jest też dość muzyczna – żona pracowała przez wiele lat w szkole muzycznej przy ul. Solnej w Poznaniu, a córka jest skrzypaczką. Zawdzięcza to po części Krystianowi Zimermanowi, który opowiedział mi kiedyś o dobrej formule na zaśnięcie, praktykowanej w jego domu. Zaczęliśmy więc„puszczać” córce cicho muzykę klasyczną do snu. Już jako małe dziecko nie pomyliła Mozarta z Bachem. Pokochała skrzypce, i w przeciwieństwie do mnie (śmiech), ten instrument stał się jej bardzo bliski. Grała też na fortepianie, śpiewała w szkolnym chórze dziecięcym. Muzyka w moim domu rodzinnym, a następnie w tym, który sam stworzyłem, zawsze była ważnym elementem życia. To wszystko zbiegło się też z pasją kolekcjonowania płyt; winylowych zebrałem około 2000. Muzyka była i jest bliska memu sercu…

Orkiestra Filharmonii Poznańskiej
Orkiestra Filharmonii Poznańskiej

Muzykę połączył Pan ze studiami na Wydziale Prawa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Podobnie jak patron Filharmonii Poznańskiej, Tadeusz Szeligowski, jest Pan absolwentem i szkoły muzycznej, i studiów prawniczych. Wydawałoby się, iż obu zamiłowań nie da się scalić…

Śpiewając jeszcze w chórze, pisałem pracę magisterską u profesora Stanisława Sołtysińskiego, wybitnego cywilisty, eksperta w zakresie prawa autorskiego, prawa patentowego w wymiarze międzynarodowym, zatytułowaną „Problemy ochrony prawnej artystów-muzyków wykonawców”. Czy wykonawcy są traktowani w polskim prawie jako twórcy czy jednak nie? Na owe czasy był to temat dość pionierski, niewiele było literatury, z której mogłem korzystać. Pracę wysoko oceniono, uznano za oryginalną, dlatego mój promotor zaproponował mi rozważenie napisania  doktoratu na ten temat, ale ja byłem chyba zbyt niecierpliwy(śmiech), aby wysiadywać godzinami w bibliotekach i dalej drążyć tę kwestię. Skierowałem życie zawodowe na inne tory, na tory dziennikarskie. Wiele lat spędziłem w Głosie Wielkopolskim, w którym w latach 1992-2003 byłem zastępcą redaktora naczelnego. Współpracowałem też z innymi tytułami, głównie z czasopismami muzycznymi; przeprowadzałem wywiady z gwiazdami muzyki, od Claudia Abbado po Sir Georga Soltiego. Byłem także autorem audycji Bliżej gwiazd w Programie 2 Polskiego Radia i w ówczesnym Radiu Merkury.

Pracując jako dziennikarz, zajmował się Pan przez wiele lat tematyką kulturalną, głównie muzyczną, aż otrzymał Pan zgoła inną propozycję…

Po rozmowach z Marszałkiem Wielkopolski, w 2006 roku podjąłem się nowego wyzwania,obejmując funkcję dyrektora Filharmonii Poznańskiej; zresztą w nie najłatwiejszym dla tej instytucji czasie. I tak to trwa… Obecnie Filharmonia Poznańska, która obchodzi swoje 75. urodziny, jest jedną z najprężniej funkcjonujących instytucji artystycznych w Polsce, choć dysponuje stosunkowo małym zespołem poza artystycznym. W porównywalnych filharmoniach takie zespoły liczą sobie co najmniej 40 osób, a my–niewiele ponad 20. Każdy z nas(w całej instytucji) daje z siebie tyle, na ile go stać – to nasza dewiza, którą udaje się nam urzeczywistniać. Praca trwa u nas od rana, często do wieczora, a nierzadko mamy i tak poczucie, że przegrywamy wyścig z czasem. Mój przyjaciel–Ryszard Kapuściński, mawiał, iż „życie bez pasji jest wegetacją”. Pasja oraz kreatywność łączą zespół artystów i pozostałych pracowników Filharmonii Poznańskiej, który od lat wykonuje gigantyczną pracę.

Wojciech Nentwig - dyrektor Filharmonii Poznańskiej
Wojciech Nentwig – dyrektor Filharmonii Poznańskiej

Panie Dyrektorze, jakiej muzyki Pan słucha na co dzień?

Słucham muzyki klasycznej z różnych epok, choć najbliższa jest mi ta z doby romantyzmu i XX wieku. Ponadto, jestem fanem zespołu The Beatles; słucham często ich muzyki. A tak na marginesie: nie lubię podziału na muzykę „poważną” i „niepoważną”. Muzyka jest albo dobra, albo zła. Staram się słuchać muzyki dobrej lub takiej, której jeszcze nie znam, a którą – jak się nierzadko okazuje –warto poznać.

W pracy zawodowej również ukierunkował Pan swoje poszukiwania na nieznane do tej pory muzyczne rewiry. Dlaczego?

Te utwory są po prostu wspaniałe! Wspólnie z Łukaszem Borowiczem, naszym dyrygentem-szefem i dyrektorem muzycznym – mistrzem (i to w wymiarze międzynarodowym) znajdowania „muzycznych diamentów”, czyli utworów zapomnianych, często nieznanych oraz ich wykonywania i nagrywania – uczestniczę w fascynującej przygodzie. Przedstawianie ich na koncertach i utrwalanie na płytach stało się już od co najmniej dekady specjalnością Orkiestry Filharmonii Poznańskiej. Zainteresowałem się twórczością urodzonego w 1850 roku w Szamotułach Franza Xavera Scharwenki, niemiecko-polskiego pianisty i kompozytora, który założył konserwatoria muzyczne w Berlinie, a później i w Nowym Jorku.Notabene, uczył się w szkole przy ul. Strzeleckiej w Poznaniu, w tej samej, w której ja, ponad sto lat później, zdawałem maturę. Niektóre wspaniałe utwory Scharwenki, który skomponował między innymi cztery koncerty fortepianowe i symfonię, nagraliśmy dla wytwórni Naxos oraz dla CPO.

Regularnie sięgamy też po utwory kompozytorów pozornie znanych, na przykład Feliksa Nowowiejskiego, związanego z Poznaniem, którego twórczość – poza „Rotą” –nie jest powszechnie znana, nawet wytrawnym melomanom.Wykonywaliśmy i nagraliśmy – między innymi –nieznane, bo zapomniane, koncerty Nowowiejskiego: fortepianowy i wiolonczelowy z udziałem Jacka Kortusa i Bartosza Koziaka. Nagraliśmy też i wykonujemy dzieła Stefana Bolesława Poradowskiego, twórcy tak bardzo związanego z Poznaniem. Przywracamy też międzynarodowemu życiu muzycznemu takich kompozytorów jak Michał Bergson, który pochodził z bardzo zacnej polsko-żydowskiej rodziny filantropów z Warszawy.Jego syn, Henri Bergson, otrzymał w 1927 roku Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury. Odkryliśmy nieco z twórczości zapomnianego Michała Bergsona,młodszego o 10 lat od Fryderyka Chopina, w szczególności jego Koncert fortepianowy.Sięganie po tak bogaty, piękny, a nieznany wcześniej repertuar stało się naszą specjalnością. Tak sobie myślimy z Łukaszem Borowiczem, że jeśli nie my, to kto będzie się tym zajmował?

Orkiestra Filharmonii Poznańskiej w Auli Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu
Orkiestra Filharmonii Poznańskiej w Auli Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu

Państwa działalność czy wręcz specjalność została wielokrotnie zauważona w Polsce, a przede wszystkim za granicą. Proszę przybliżyć kilka faktów.

Nie oglądając się na różne trudności, Orkiestra Filharmonii Poznańskiej w każdym sezonie nagrywa przynajmniej jedną, a bywa i kilka płyt tych zapomnianych, a często znakomitych twórców.Jesteśmy doceniani i nagradzani na arenie międzynarodowej.Na przykład album z utworami Michała Bergsona otrzymał wspaniałe recenzje i tytuł „Płyty miesiąca” (w maju 2020) w najbardziej prestiżowym londyńskim magazynie „Gramophone”. Zdobyliśmy w Paryżu „Złotego Orfeusza” za płytę z koncertu live z Ewą Podleś, z cyklu „Gwiazdy światowych scen operowych”. Również nagranie live z dziełem życia Feliksa Nowowiejskiego– oratorium „Quo vadis”, wydane przez niemiecką wytwórnię CPO, zdobyło najpoważniejszą,obok Grammy, nagrodę płytową na świecie: ICMA, czyli International Classical Music Awardw 2018 roku.Mikrofon jest naszym najbardziej wymagającym, a więc i najdoskonalszym krytykiem muzycznym, a regularne nagrywanie płyt i koncertów bardzo służy rozwojowi orkiestry. Współpracujemy między innymi z największą ogólnoniemiecką rozgłośnią radiową – Deutschlandfunk Kultur, która regularnie, przynajmniej dwa razy w sezonie, nagrywa i retransmituje nasze koncerty, i wtedy mamy przeogromne międzynarodowe audytorium. To dla nas wielka satysfakcja.

Postawił Pan sobie za cel kontynuowanie dzieła zapoczątkowanego przez Stanisława Wisłockiego, pierwszego dyrygenta i dyrektoraartystycznego Orkiestry Filharmonii Poznańskiej?

Stanisław Wisłocki stworzył naszą orkiestrę i kierował nią przez pierwszą dekadę z wielkimi sukcesami. Rzadko się o tym mówi, ale w pierwszej powojennej edycji Konkursu Chopinowskiego w Warszawie w 1949 roku finalistom i laureatom towarzyszyła Orkiestra Filharmonii Poznańskiej. Ważnym ogniwem naszej historii są też Międzynarodowe Konkursy Skrzypcowe imienia Henryka Wieniawskiego. Od 1952 roku, Orkiestra Filharmonii Poznańskiej towarzyszy finalistom i laureatom kolejnych edycji tegoż konkursu. Pod batutą Stanisława Wisłockiego Orkiestra Filharmonii Poznańskiej święciła triumfy, należąc do czołówki polskich orkiestr symfonicznych. I nie ukrywam, że taki cel sobie postawiłem, obejmując tę instytucję w 2006 roku. Po tych kilkunastu latach, choć może zabrzmi to w moich ustach nieskromnie:Orkiestra Filharmonii Poznańskiej zaliczana jest znów do najlepszych polskich orkiestr symfonicznych.

Praca zespołów artystycznych, w szczególności muzycznych, to jest niesamowita przygoda, polegająca na tym, że wyznaczamy sobie szczyty, które chcielibyśmy osiągnąć.Wspinamy się po nich coraz wyżej i wyżej… Jednak artysta czy zespół, który powiedziałby, że osiągnął już ów szczyt, to… przestałby być artystą. Legendarny mistrz batuty, Herbert von Karajan, skonstatował kiedyś, że jeśli wydaje Ci się, że osiągnąłeś już postawiony sobie cel, to znaczy, że postawiłeś go sobie zbyt nisko. Artystyczne wspinanie się jest fascynującą przygodą, którą tworzy myku radości publiczności, ale także własnej satysfakcji, wiedząc, że te szczyty nigdy nie będą do końca osiągalne…

Orkiestra Filharmonii Poznańskiej w Auli Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu
Orkiestra Filharmonii Poznańskiej w Auli Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu

Spotkał Pan wiele interesujących osobowości twórczych. To uskrzydla…I ma Pan szczęście do wybitnych dyrygentów…

Gdy przyleciał do nas legendarny Sir Neville Marriner, brytyjski dyrygent oraz skrzypek(a graliśmy wtedy symfonię Wolfganga Amadeusa Mozarta, „Jowiszową” i II Symfonię Ludwiga van Beethovena), zapytał on koncertmistrzynię: czy gramy klasyków wiedeńskich z wibracją, czy bez?Wtedy usłyszał odpowiedź: „Maestro, jak Pan sobie życzy”. I zagraliśmy bez wibracji. Jesteśmy orkiestrą filharmoniczną, która potrafii tak grać. Jest to po części zasługą innego legendarnego Brytyjczyka –Christophera Hogwooda, który przez kilka lat, do końca swego życia w 2014 roku, był głównym dyrygentem gościnnym Orkiestry Filharmonii Poznańskiej. On interpretował dzieła muzyki barokowej i klasycznej w sposób, jak to się teraz mówi, historycznie poinformowany. Choć –z drugiej strony – ten wspaniały artysta sięgał po repertuar symfoniczny wielkich kompozytorów XX wieku. Na przykład po utwory Leoša Janáčka, Bohuslava Martinů czy Igora Strawińskiego.Praca z wybitnymi dyrygentami – wliczając tu i Marka Pijarowskiego, który obecnie jest honorowym dyrygentem Orkiestry Filharmonii Poznańskiej i Łukasza Borowicza, i wielu innych – przynosi oczekiwane rezultaty, z których możemy być dumni.

Posiada Pan przywilej obcowania z wielkimi osobowościaminie tylko na  koncertach, lecz i na niwie bardziej prywatnej. Którzy artyścipozostawili trwały ślad w Pana pamięci?

Traktuję swoją pracę jako nadzwyczajną dla mnie nagrodę: to możliwość obcowania z wybitnymi osobowościami światowej muzyki także poza estradą. Przykładem może być Stanisław Skrowaczewski, polski dyrygent i kompozytor, urodzony we Lwowie, który – mieszkając kilka dekad za Oceanem –pracował z czołowymi orkiestrami świata. Był jednym z najwybitniejszych dyrygentów drugiej połowy XX wieku. Pamiętam,gdy dotarł do Poznania po raz ostatni w kwietniu 2010 roku, co zbiegło się z katastrofą smoleńską.Koncert został odwołany, ale on w Poznaniu pozostał tydzień. A w mej pamięci pozostały codzienne, z reguły długie, spotkania z tym legendarnym mistrzem batuty i erudytą, liczącym wówczas 87 lat. Jego niezwykłe opowieści nie tylko o muzyce i muzykach. Obcowanie z tej miary osobowościami jest dla mnie nie lada przygodą, spełnieniem marzeń.Swoistą podróżą wypełnioną fascynującymi rozmowami i historiami. Na przykład Nikolaj Szeps-Znaider, fantastyczny duński skrzypek, kameralista i dyrygent, będąc artystą-rezydentem Filharmonii Poznańskiej, opowiadał mi o rodzinnych korzeniach polsko-żydowskich, o emigracji ojca, który(Włodzimierz Szeps) był w latach sześćdziesiątych XX wieku wokalistą zespołu rockowego Śliwki w Łodzi. Początkowo wyemigrował z Polski do Izraela, a potem przeniósł się do Danii, gdzie rodzina jego matki osiadła już przed II wojną światową. Rodzice Nikolaja przez lata nie chcieli odwiedzić Polski, ale za jego namową, przylecieli na jego koncert w Filharmonii Poznańskiej, byli zachwyceni i od tamtej pory bywają w naszym kraju. Albo charyzmatyczny pianista i dyrygent Christian Zacharias, który przed swoim kolejnym występem z Orkiestrą Filharmonii Poznańskiej wręczył mi klucz do jednej z dawnych bram Poznania. Ten klucz znajdował się w jego rodzinie od kilku pokoleń. I on – wraz z siostrą – postanowił sprezentować go poznaniakowi. Opowiadał mi też niezwykle głębokie i przejmujące historie rodzinne, wiążące się z Poznaniem. To niesamowite, że tak znakomity artysta, otworzył przede mną swoje rodzinne wspomnienia. A Sir Neville Marriner wraz z małżonką zaprosili mnie w 2014 roku do Londynu, na obchody jego 90. urodzin. Mógłbym opowiedzieć dużo jeszcze podobnych historii… (śmiech)

Wielu zapraszanych artystów czuje w Filharmonii Poznańskiej cudowną atmosferę, klimat tego miejsca, fascynującą publiczność, wspaniałą orkiestręz otwartymi twórczymi pomysłami, zgrany i życzliwy zespół pracowników. Czy to fenomen?

Być może nie wszędzie jest to normą. Ale staramy się trzymać taki standard. Kontakty gromadzone przeze mnie przez wiele lat owocują.Kiedy się spojrzy na artystów, którzy występowali i występują u nas,jawi się niezły gwiazdozbiór światowych estrad koncertowych i scen operowych. Jakże często wyjeżdżający od nas soliści i dyrygenci opowiadają o filharmonii swoim koleżankom i kolegom artystom, zachęcając ich do przyjazdu tutaj. Zresztą, zazwyczaj sami chcą do nas wracać.To niesie satysfakcję – zarówno publiczności, jak i nam, pracującym w Filharmonii Poznańskiej, instytucji dobrze już rozpoznawalnej w ważnych ośrodkach muzycznych nie tylko w Europie.

„Filia”mojego biura do czasów pandemii znajdowała się w kantynie Filharmonii Berlińskiej, w której występują wszyscy najwybitniejsi artyści świata. Mam przyjaciół wśród muzyków tej fantastycznej orkiestry i to oni niejednokrotnie przedstawiali mnie swoim znakomitym gościom, z którymi – mówiąc pół żartem, pół serio – nieraz na serwetkach podpisywaliśmy kontrakty. (śmiech)

Zaśpiewał u nas (i tylko u nas) na przykład legendarny bas amerykański Samuel Ramey czy –po raz pierwszy w Polsce– fantastyczna sopranistka Pretty Yende. Wielu międzynarodowej klasy solistów, którzy pierwszy raz występują w Polsce, pojawia się właśnie w Filharmonii Poznańskiej. To ogromna radość, że nasza praca i pasja są zauważane.

Oprócz wielkich zagranicznych nazwisk warto też wymienić polskie nazwiska, bo znakomici polscy wirtuozi wielokrotnie przecież wystąpili w Filharmonii Poznańskiej i nieustannie tu wracają.

Oczywiście, i to polskie gwiazdy światowego formatu! Piotr Beczała zaśpiewał swój pierwszy galowy koncert w Europie właśnie u nas, wtedy, gdy w 2007 roku wielu nie znało jeszcze jego nazwiska. Rafał Blechacz, międzynarodowej sławy pianista, zaprzyjaźniony jest z Filharmonią i wraca do Poznania jak do domu rodzinnego. Jesteśmy od lat jedyną polską orkiestrą, z którą Rafał gra regularnie, także na innych estradach Polski i Europy. Poznańskie korzenie ma Jan Lisiecki, urodzony w Kanadzie, który uznany został za „arystokratę fortepianu”, a jego udziałem jest teraz światowa kariera.Gdy miał bodaj 16 lat,mailowo zwrócił się do mnie z zapytaniem, czy mógłby kiedyś zagrać z Orkiestrą Filharmonii Poznańskiej, co byłoby dla niego zaszczytem. Zadebiutował jeszcze tego samego roku. Teraz Jan Lisiecki gra ponad 100 koncertów w każdym sezonie i jest bardzo rozpoznawalnym młodym pianistą na świecie. Innym przykładem może być Piotr Anderszewski, zaliczany do grona najwybitniejszych pianistów naszych czasów.  

Orkiestra Filharmonii Poznańskiej
Orkiestra Filharmonii Poznańskiej

Powiada się, iż młodzi są przyszłością narodu.Odnosząc to do przyszłości Filharmonii Poznańskiej –młode pokolenie artystów jest również bardzo ważne. Pojawiają się tu przecież nadzwyczajne młode talenty, prawda?

Przygotowujemy sezony: obsady i repertuar z dwu-, trzyletnim wyprzedzeniem i naprawdę fascynującym doświadczeniem jest dla mnie odkrywanie nowych talentów, młodych osobowości. To ogromna radość, gdy mogę na międzynarodowych konkursach wyszukiwać młodych,wybitnie utalentowanych muzyków. Obserwuję najważniejsze konkursy,na przykład finały Konkursu Królowej Elżbiety w Brukseli. Korzystamy też z podpowiedzi zaprzyjaźnionych muzyków z różnych krajów. Od lat gościmy więc na naszej estradzie zwycięzców międzynarodowych konkursów muzycznych. Odkrywamy również osoby, które nie wygrały konkursów, ale objawiły niezwykłą osobowość i stają się – zgodnie z tytułem jednego z naszych cykli: wirtuozami XXI wieku. Kimś takim są na przykład Daniił Trifonov czy Kate Liu, która chętnie do nas wraca;najbliższy koncert z jej udziałem odbędzie się w Filharmonii Poznańskiej 16 grudnia. Albo Bomsori Kim, która grała z nami także w kilku miejscach Europy: w Berlinie, Pradze, Mediolanie, Wiesbaden. Występowanie z młodymi, odkrywanie talentów nieustannie mnie napędza i motywuje do… kolejnych poszukiwań.

Ściągnął Pan też do Poznania wciąż młodego mistrza batuty, rodowitego warszawianina, Łukasza Borowicza, w którym zakorzenia Pan miłość do naszej małej ojczyzny. Odwiedził Pan z nim na przykład groby zasłużonych Wielkopolan. Wprowadza Pan dyrygenta-szefa Orkiestry Filharmonii Poznańskiej w kulturę, tradycję, a także i w historię Poznania oraz Wielkopolski. Występuje Pan tutaj w roli edukatora, przewodnika?

Łukasz jest nadzwyczajnym erudytą, ale też człowiekiem bardzo otwartym na poznawanie wszystkiego, co nowe, interesujące, niezwykłe. Prawdą jest, że on zakochał się w Poznaniu, uwielbia tu być, spacerować uliczkami, oglądać secesyjne kamienice (szczególnie na Jeżycach), choć jest profesorem Akademii Muzycznej w Krakowie, formalnie mieszkającym w Warszawie. Natomiast Poznań jest dla niego miastem niezmiennie fascynującym.

Wiele filharmonii chciałoby mieć takiego dyrektora muzycznego. Łukasz Borowicz, związany z naszą instytucją od 2006 roku,pozostaje jednak wierny Poznaniowi i naszej filharmonii, która go w jakiejś mierze odkryła. W stolicy jest oczywiście znany i regularnie tam występuje; podobnie jak w wielu miastach Polski, Europy, Ameryki czy Azji. Jednak czuje się naturalizowanym poznaniakiem, co odczuwamy jako wielkie szczęście.

Łukasz to niezwykła osobowość. Ci, którzy co piątek słuchają jego autorskiej audycji „Karnawał instrumentów” w Programie 2 Polskiego Radia o godzinie 22, są nim zachwyceni. Z Łukaszem można rozmawiać na każdy temat: historia, filozofia, sztuka, muzyka, malarstwo. Uczestniczy on w przeróżnych aukcjach, wyszukując niesamowite pamiątki, czego dowodem jest chociażby oryginalny prezent, jaki otrzymałem na 75-lecie Filharmonii Poznańskiej: oryginalny bilet na koncert do naszej filharmonii z 10 lutego 1956 roku. Na aukcji odnalazł też dawne programy koncertów Filharmonii Poznańskiej czy zdjęcia. Dostałem na przykład od niego program jednego z pierwszych koncertów Orkiestry Filharmonii Poznańskiej pod batutą Stanisława Wisłockiego w Filharmonii Warszawskiej (wtedy jeszcze nie Narodowej). On zawsze powtarza, że jego polski dom muzyczny znajduje się w Poznaniu, chociaż, oczywiście, dyryguje wieloma orkiestrami polskimi i zagranicznymi. Łukasz Borowicz jest dyrygentem rozpoznawalnym na świecie. Także z licznych nagrań płytowych –nagrał do tej pory około 120 albumów płytowych, mając niewiele ponad 40 lat. Uwielbia publiczność poznańską i z wzajemnością. On często jest przewodnikiem po koncertach, opowiada o ich programach i to w sposób zachwycający.

Przed nami grudniowy i noworoczny czas; czas nadziei. Czego Pan życzy sobie oraz Filharmonii Poznańskiej?

Odpowiedniej przestrzeni dla naszych artystycznych działań, i wszystkim nam –dużo zdrowia. Aula Uniwersytecka jest wspaniała i ogromnie jesteśmy wdzięczni władzom UAM, iż możemy z niej korzystać. Jednak nie ma zaplecza dostosowanego do potrzeb dużego zespołu artystów. Jest piękna i świetna akus

REKLAMA
REKLAMA

Może cię zainteresować:

|Wojciech Nentwig - dyrektor Filharmonii Poznańskiej
REKLAMA
REKLAMA

DOMINIKA DOBROSIELSKA | Z Poznania do Opola

Artykuł przeczytasz w: 8 min.


Wokalistka, współzałożycielka kabaretu Klub Szyderców Bis, aktorka Teatru Mozaika, zwyciężczyni „Szansy na Sukces” oraz uczestniczka koncertu „Debiuty” podczas 61. Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu. Absolwentka Akademii Muzycznej im. Ignacego Jana Paderewskiego w Poznaniu.

Rozmawia: Michalina Cienkowska | Zdjęcia: Jacek Kurnikowski

Jak to się stało, że zainteresowałaś się muzyką?

DOMINIKA DOBROSIELSKA: Muzyka jest w moim życiu od najmłodszych lat. Moja mama, chociaż nie jest muzykiem, bardzo często mi śpiewała. W Ciechocinku, z którego pochodzę, jest organizowanych bardzo wiele koncertów. Mama, będąc ze mną w ciąży, często mnie na nie „zabierała”. Mój tata ma sklep przy Teatrze Letnim, więc zawsze byliśmy blisko wydarzeń tam organizowanych. Zaczęłam śpiewać już jako przedszkolak, występowałam na pierwszych przeglądach. W szkole podstawowej śpiewałam w zespole i tam po raz pierwszy zetknęłam się ze śpiewem wielogłosowym. Gdy poszłam do toruńskiego liceum, zaczęłam jeździć na festiwale wokalne. Można powiedzieć, że jestem dzieckiem festiwali. Zjeździłam całą Polskę, śpiewając na kolejnych konkursach. Nigdy nie miałam takiej realnej przerwy od śpiewania. Kocham śpiewać tak bardzo, że nie wyobrażam sobie bez tego życia. Tak było zawsze.

Z jakiego powodu trafiłaś do Poznania?

Przeprowadziłam się do Poznania, aby rozpocząć studia z kulturoznawstwa. Pomimo tego, że wybrałam kierunek niezwiązany z muzyką, cały czas o niej myślałam. Przez chwilę uczęszczałam na zajęcia w Policealnym Studium im. Czesława Niemena, a później podjęłam naukę na poznańskiej Akademii Muzycznej.

Dominika Dobrosielska

Dlaczego postanowiłaś podjąć studia na Akademii Muzycznej?

Gdy zdecydowałam się zdawać na Akademię Muzyczną, do wyboru były dwa kierunki wokalne: klasyczny śpiew solowy albo wokalistyka jazzowa. Czułam, że moje miejsce jest gdzieś pośrodku. Śpiew operowy wiąże się z techniką wokalną zupełnie inną niż ta, której uczyłam się całe życie. Muzykę jazzową uwielbiam słuchać, ale już niekoniecznie wykonywać. Wtedy jeszcze nie można było studiować śpiewu musicalowego. Edukacja artystyczna wydała się bardzo ciekawą ścieżką. Jako absolwentka tego kierunku mam wykształcenie zarówno muzyczne, jak i pedagogiczne. Rozpoczynając studia nie miałam świadomości, jak bardzo rozwinę się dzięki śpiewaniu w chórze, zajęciom z harmonii, fortepianu, improwizacji.

Jak rozpoczęła się Twoja przygoda z kabaretem?

Gdy podzieliłam się na Facebooku informacją o rozpoczęciu studiów w Poznaniu, odezwał się do mnie mój znajomy, Przemek Mazurek. Poznaliśmy się na festiwalach poezji śpiewanej. Od zawsze interesowała nas piękna i niepopularna muzyka. Spotkaliśmy się w nieistniejącym już klubie Café Dylemat przy ulicy Mickiewicza 13. W tym lokalu Przemek inaugurował wtedy cykl „Wieczorów z Piosenką Nieobojętną” poświęconych poezji śpiewanej. W wyniku pracy nad kolejnymi „Wieczorami” z Przemkiem oraz poetą Bartkiem Bredą i Krzysztofem Dziubą postanowiliśmy nawiązać stałą współpracę. W czasach międzywojnia działał w Poznaniu kabaret o nazwie Klub Szyderców. Zainspirowani jego twórczością nazwaliśmy się Klub Szyderców Bis. Chcemy kultywować tradycję poznańskich kabaretów literackich.

Dominika Dobrosielska

Dlaczego zainteresowałaś się kabaretem literackim?

Ja chyba po prostu mam starą duszę. Pochodzę z Ciechocinka, więc chyba byłam trochę na to skazana, w końcu dorastałam wśród seniorów. (śmiech) W moim domu słuchało się piosenek Kabaretu Starszych Panów, poezji śpiewanej. W liceum zaczęłam odkrywać wielowymiarowość tekstów poetyckich. Pamiętam, jak byłam zakochana w Grzegorzu Turnale, siedziałam nad jego tekstami i uważnie je analizowałam, zachwycając się ich pięknem. Połączenie słów i muzyki od zawsze było mi bliskie.

W Poznaniu dałaś się poznać także najmłodszej publiczności.

To prawda. Od siedmiu lat współpracuję z Teatrem Mozaika, który tworzy wyjątkowe spektakle dla dzieci. Młody widz jest tym najbardziej surowym i szczerym. To wspaniale, w jakie role mogę się wcielać i jakie techniki aktorskie poznawać w pracy nad kolejnymi projektami.

Jak narodził się pomysł, aby wziąć udział w „Szansie na Sukces”?

O castingu do „Szansy” dowiedziałam się od mojej koleżanki Ani. Namawiała mnie, abym przyjechała do niej do Warszawy i zgłosiła się do przesłuchań. Byłam w tamtym czasie zaangażowana w wiele działań muzycznych i aktorskich. Miałam jeden wolny weekend, kiedy mogłabym się wybrać do Warszawy i to był właśnie ten castingowy. Zdecydowałam się odwiedzić koleżankę i przy okazji wybrać się na przesłuchania. Zaśpiewałam oczywiście poezję śpiewaną, żeby wiedzieli, z kim mają do czynienia. (śmiech)

Dominika Dobrosielska
Fot. Jacek Kurnikowski/AKPA

Co się stało po castingu?

Dostałam telefon z informacją, że bardzo się spodobałam i zaproponowali mi udział w odcinku z kompozycjami Wojciecha Trzcińskiego. Mimo że to wspaniały kompozytor, utwory wybrane na ten odcinek zupełnie mi nie pasowały. Czułam, że wykonując je, nie zaprezentuję się z najlepszej strony. Z bólem serca odmówiłam, zaznaczając, że byłabym bardzo chętna zmierzyć się z twórczością innego wykonawcy. Gdy pogodziłam się z faktem, że nie wystąpię w programie, otrzymałam informację, że zwolniło się ostatnie miejsce w odcinku z piosenkami Sławy Przybylskiej. Wtedy uwierzyłam, że coś może z tego być. Byłam szczęśliwa, że poznam ikonę polskiej piosenki. Wylosowałam „Miłość w Portofino”. Moja mama, gdy jeszcze jeździłam na festiwale, często pomagała mi w wyborze utworów. Bardzo chciała, abym go kiedyś wykonała. Wtedy opierałam się, mówiąc, że go nie czuję, ale ten utwór znalazł mnie sam. Wygrałam odcinek „Szansy na Sukces”, śpiewając „Miłość w Portofino”, następnie wystąpiłam w finale sezonu, w którym zwycięzca otrzymywał nominację do występu w konkursie debiutów. Po zaśpiewaniu „Gdzie są kwiaty z tamtych lat” i „Piosenki o okularnikach” głosy widzów zdecydowały, że to właśnie ja pojadę do Opola.

Twoją historię można opisać prosto: od przedszkola do Opola…

Jako dziecko bardzo chciałam wystąpić w tym programie! Ale jedna z moich nauczycielek śpiewu mi to odradziła. Dla osób śpiewających polską piosenkę Krajowy Festiwal Polskiej Piosenki w Opolu jest spełnieniem marzeń. Cieszę się, że jeszcze przed trzydziestką udało mi się na nim wystąpić. (śmiech)

Dominika Dobrosielska

Czy od razu wiedziałaś, co będziesz wykonywać na opolskiej scenie?

W poprzednich edycjach tego konkursu, debiutanci prezentowali piosenki autorskie lub napisane specjalnie dla nich. Nawiązałam współpracę z Arturem Andrusem, który pracował nad tekstem dla mnie. Jednak w międzyczasie zmieniono formułę tegorocznej edycji. Z racji dwudziestej rocznicy śmierci Czesława Niemena, konkurs postanowiono oprzeć na twórczości tego wybitnego wokalisty.

Debiutanci zostali postawieni przed bardzo trudnym zadaniem.

Pamiętam, jak dostałam tę informację. Wiedziałam, że będzie to ogromne wyzwanie – mierzenie się z ikoną. Pomimo trudności cieszyłam się, że zaśpiewam poezję. Tekstem piosenki „Jednego serca” jest w końcu wiersz Adama Asnyka. To wymagający, „męski” wiersz. Udało mi się zmienić trochę formę, nie zmieniając końcówek, dzięki czemu mogłam zaśpiewać bardziej o swoich przeżyciach. Moja droga do Opola okazała się bardzo spójna. Przez kolejne wykonania szłam w zgodzie ze sobą i jestem z tego bardzo dumna.

20240815 331661603 6293557894022923 3971543695082078423 n

Co się zmieniło po występie na opolskiej scenie?

Na pewno odczułam ogromne wsparcie. Nie wiedziałam, że tyle życzliwych ludzi jest u mojego boku. Ponadto odezwało się do mnie wiele ciekawych osób zainteresowanych współpracą. Występ na KFPP w Opolu otwiera bardzo wiele możliwości.

Czy w dalszym ciągu będziesz łączyć działalność w kabarecie z solowymi projektami?

Oczywiście, że tak. Kabaret mnie uszczęśliwia, uwielbiam tych ludzi i uwielbiam z nimi pracować. Mam nadzieję, że fakt, że szersza publiczność o mnie usłyszała, pomoże w rozwoju naszego kabaretu. Bardzo się cieszę, że podczas zapowiedzi mojego występu w Opolu wybrzmiała nazwa Klub Szyderców Bis. Kabaret zajmuje ważne miejsce w moim sercu i chcę w dalszym ciągu działać z chłopakami.
Gdzie będzie można zobaczyć w najbliższym czasie Klub Szyderców Bis?
W październiku będziemy świętować dziesięciolecie „Wieczorów z Piosenką Nieobojętną”. Z tej okazji w Teatrze Animacji odbędzie się koncert, do udziału w którym zaprosiliśmy wyjątkowych gości ze świata polskiego kabaretu. Już dzisiaj serdecznie na to wydarzenie zapraszam.

Michalina Cienkowska

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA