Profesjonalistka, uczuciowa i wrażliwa, kochająca muzykę i rodzinę ponad wszystko. Z doświadczenia wie, że warto marzyć i dążyć do realizacji nowych celów, bo wiara czyni cuda. Pasjonatka skrzypiec, mrożonej kawy, czarnego koloru, kotów, wyzwań i tzw. checklists. Gosia Musidlak osiedliła się w Poznaniu na stałe, ale wciąż przemierza tysiące kilometrów, współtworząc międzynarodowe orkiestry
Gosiu, jak rozpoczęła się Twoja przygoda z Poznaniem?
GOSIA MUSIDLAK: Urodziłam się w Wielkopolsce, w Turku, tam chodziłam do szkoły muzycznej pierwszego stopnia, następnie rozpoczęłam edukację w szkole muzycznej drugiego stopnia już w Kaliszu – były to czasy szkoły gimnazjalnej. Na tym etapie mojego dzieciństwa i gry na skrzypcach zawsze podkreślam wielką zasługę moich rodziców. Moja mama wszystko podporządkowała mojej nauce, szkole państwowej, którą miałam od godzin rannych, a następnie szkole muzycznej, do której uczęszczałam w godzinach popołudniowych. Tata zawoził mnie do Kalisza, gdzie miałam zajęcia od 16:30 do 20:30 i czekał za mną, poświęcając swój czas. Jeździł ze mną trzy razy w tygodniu. Teraz jak na to patrzę z perspektywy czasu, wiem, jakie to było niewiarygodne poświęcenie, zmiana organizacji życia, nowy harmonogram codziennych zajęć – dla osób kompletnie niezwiązanych zawodowo z muzyką, bo ja nie pochodzę z rodziny muzycznej. Rodzice zrozumieli w pełni moje wyrzeczenia, Tata zawsze mi szeptał, że „skrzypce to jest to!” i zawsze mi kibicował.
Przygodę z Poznaniem rozpoczęłam wcześnie za namową mojego profesora z Kalisza – Pawła Kulczyckiego. Było to nie lada wyzwanie. Miałam wówczas 14 lat, zamieszkałam w bursie, aby ciągle nie dojeżdżać, być na stałe w Poznaniu i móc dalej kształcić się muzycznie. W nowej szkole miałam możliwość ćwiczenia gry na skrzypcach do godz. 21, co dla moich sąsiadów w domu rodzinnym było nie do pomyślenia. (śmiech) Ponadto w tych czasach gimnazjum, następnie liceum, poznałam wiele ciekawych osób, zawarłam przyjaźnie, które nadal trwają. I to jest piękne! Tu w Poznaniu zderzyłam się ze światem kompletnie nastawionym na muzykę, poznałam artystów oraz wielu wartościowych ludzi.
Kiedy przyszedł czas na wybór studiów, stanęłam przed ciężką decyzją, ponieważ brałam pod uwagę zarówno studia na Akademii Muzycznej w Poznaniu, jak i na Akademii Medycznej. Głosy w rodzinie rozkładały się różnie, byli ci, którzy „głosowali” za medycyną i moim gabinetem prywatnym w przyszłości, (śmiech) inni tłumaczyli, że muzyka to pasja, a nie zawód – jak się utrzymać z takiej profesji? Mając mętlik w głowie, pamiętam, że rozmawiałam długo z Tatą, mówiąc jakie emocje wywołuje we mnie muzyka, ile mi daje radości. A Tata odrzekł „Gosia, ja to wszystko rozumiem i jestem z Tobą! Tylko jak Ty chcesz iść na medycynę, skoro boisz się igieł i krwi”. (śmiech) To jest puenta, którą często sobie przywołuję w pamięci, która mnie po prostu rozbawia…Nigdy, nie żałowałam podjętej decyzji i drugi raz – jeśli byłoby mi dane – też wybrałabym studia na Akademii Muzycznej w Poznaniu.
Co było impulsem do sięgnięcia po skrzypce?
To jest dość abstrakcyjna historia. (śmiech) Miałam wtedy 6 lat i oglądałam z moimi rodzicami Festiwal Polskiej Piosenki w Opolu. Występowała tam Orkiestra Polskiego Radia i ja wtedy, pokazując na skrzypce, rzekłam, że chciałabym to mieć, zobaczyć, dotknąć. Rodzice z lekkim niedowierzaniem, spełnili moją prośbę, wysyłając mnie do ogniska muzycznego. Na początku miałam dużo zajęć z rytmiki, zajęcia rozwojowe, umuzykalniające, mniej kontaktu z samym instrumentem. Wykazując predyspozycje zostałam wysłana na egzaminy wstępne do szkoły muzycznej i dostałam się. Nawet nie zawahałam się, czy kontynuować tę drogę, jako tak małe dziecko. To jakoś wypływało z mego serca, miłości do skrzypiec, dźwięków, melodii…
Jakie było Twoje pierwsze dziecięce wrażenie, gdy wzięłaś skrzypce do rąk?
Jak pierwszy raz zagrałam, pomyślałam „ale to jest głośne!” (śmiech)
Oprócz samorealizacji pomagasz rozwijać się też dzieciom, uczniom szkół muzycznych.
Bardzo lubię pracę z dziećmi, z najmłodszymi „wirtuozami” (śmiech), to niezwykle budujące doświadczenie. Spotykam się z ogromną dziecięcą radością, ale i szczerością. Od razu wyłapuję ciekawość najmłodszych i chęci muzyczne, a z drugiej strony widzę dzieci, które wysyłane są na zajęcia, aby spełnić ambicje i aspiracje rodziców. Uczę dzieci w szkole podstawowej, w klasach od 1 do 6, bardzo się w tym spełniam. Uwielbiam patrzeć na zadowolone i uśmiechnięte twarze. Dodatkowo jest to bardzo odpowiedzialne zadanie, bo trzeba mieć do dzieci podejście. Każdy mały człowiek, którego uczę, ma inną wrażliwość, inaczej rozumie i wyłapuje moje uwagi. Trzeba być ostrożnym, aby nikogo nie urazić i nie wzniecić w dzieciach ziarenka niepewności. Wprost przeciwnie, zawsze staram się je mobilizować i tłumaczyć wszelkie muzyczne niuanse. Poznaję dzieci, chcę do nich dotrzeć – ważna jest tu autentyczność.
Skończyłaś Akademię Muzyczną im. I. J. Paderewskiego w Poznaniu oraz Akademię Muzyczną im. K. Lipińskiego we Wrocławiu. Dlaczego obie te placówki edukacyjne?
Jestem nieposkromioną złośnicą (śmiech). Ciągnie mnie zawsze ku nowemu, lubię wyzwania. We Wrocławiu uczyłam się pod okiem Małgorzaty Kogut-Ślandy, która zrobiła doktorat typowo z korekty aparatu skrzypcowego i przygotowania pod pracę orkiestrową. Nauczyła mnie, że odpowiednia postawa, pilnowanie rozłożenia ciężaru ciała może zapobiec jakimkolwiek problemom z kręgosłupem po wielogodzinnych próbach. Nauczyła mnie, że zawsze przed graniem, należy się rozciągać. Jesteśmy trochę jak sportowcy i musimy dbać nie tylko o nasze narzędzia pracy, w moim przypadku ręce, ale o całe ciało, każdy mięsień. Ten czas we Wrocławiu otworzył mi głowę na ten aspekt, niezwykle ważny dla muzyków. Zaczęłam zwracać większą uwagę na postawę i świadomość ciała.
Pracujesz w branży ślubnej już ponad dekadę, kreujesz zgodnie z oczekiwaniami nowożeńców piękną oprawę ślubu, a także przyjęcia weselnego. Jakie najczęściej utwory wybiera Młoda Para? Czy zaskakują Cię muzyczne wybory nowożeńców?
Na ślubach kościelnych Pary Młode nie zawsze mogą wybrać te utwory, które chciałyby usłyszeć podczas ceremonii, a wynika to z kanonu instytucji kościelnej i tego, co można wykonać podczas mszy świętej. Jest jednak bardzo dużo pięknych tytułów, na które zawsze otrzymujemy zgodę. To w większości muzyka klasyczna, np. Ave Maria Gounoda, Ave Maria Schuberta, Marsz weselny Wagnera, Marsz weselny Mendelssohna itp. A także różnorodne utwory sakralne, np. Ty tylko mnie poprowadź, Panie proszę przyjdź, Schowaj mnie, Prawo miłości, Barka, Abba Ojcze, Ofiaruje Tobie Panie Mój itp.
Jeśli zaś chodzi o śluby cywilne, to mamy tutaj większą dowolność, a nowożeńców w doborze odpowiedniej oprawy muzycznej ogranicza tylko wyobraźnia. Repertuar często tworzą piosenki związane z ich związkiem, tym jak się poznali. Z wielką chęcią aranżuję ulubione utwory Pary Młodej, które wybierają na swój wyjątkowy dzień. Czy mnie to zaskakuje? Teraz już nie. Wcześniej faktycznie tak – zaskakiwał mnie wybór utworów i zastanawiałam się, czy to wypada… Teraz traktuję to raczej jako pewnego rodzaju wyzwanie zawodowe. Każdy ślub to coś nowego, a ja nie lubię rutyny.
Reakcje Par Młodych i ich szczera radość, często wraz ze łzami wzruszenia, ich słowa pochwały – „lepiej nie mogliśmy sobie tego wymarzyć” – tylko upewniają mnie w przekonaniu, że „robię swoje”. Dla mnie największym sukcesem jest, gdy mam potwierdzenie, że wszystko przebiegło idealnie. Młodzi zapraszają mnie na swoją uroczystość za pośrednictwem portali ślubnych, na których jestem zarejestrowana lub po prostu dzięki zwykłemu poleceniu od rodziny, znajomych. Poczta pantoflowa, mówiąc kolokwialnie, jest według mnie najlepszą reklamą. Oprawą zaślubin zajmuję się zarówno indywidualnie, jak i z moim kwartetem smyczkowym Arco Quartet, z którym mamy na koncie podwójną platynową płytę za udział w nagraniach albumu Guziora (Mateusza Bluzy). Zawsze staramy się podchodzić indywidualnie do każdej Pary Młodej, a wieloletnie doświadczenie daje nam pewność, że spełnimy oczekiwania na najwyższym poziomie.
Na co dzień jesteś rozchwytywana zawodowo, współpracujesz z Filharmonią Dowcipu, Orkiestrą Adama Sztaby, Santander Orchestra, Pawbeats Orchestra, Filharmonią Gorzowską. I na dodatek jesteś skrzypaczką oraz managerką kwartetu smyczkowego Arco Quartet. Kiedy znajdujesz czas dla siebie?
Muszę się przyznać, że z tym odpoczynkiem i czasem dla siebie mam problem. (śmiech) Kocham grać i to mnie nie męczy. Muzyka jest moją wielką pasją i nie odczuwam tego jako ciężkiej pracy, wprost przeciwnie odbieram wiele pozytywów, a granie daje mi dużo satysfakcji, impulsów do nieustannego rozwoju, do mobilizacji. Ponadto bardzo lubię podróżować, więc jeżdżenie samemu lub zorganizowanym transportem koncertowym zapewnia mi ruch, brak nudy, poczucie ciągłego biegu – a ja to lubię.
Pracowałaś i nadal współpracujesz z niezwykłymi i utalentowanymi ludźmi, artystami, chociażby z Adamem Sztabą, Tomkiem Szymusiem, Kasią Moś, Kubą Badachem i innymi. Jak to jest w tym muzycznym świecie, czy jeden wokalista poleca Ciebie innemu, to działa trochę na zasadzie poczty, czy musisz uczestniczyć jak aktorzy w castingach?
Różnie, choć najczęściej jest to poczta pantoflowa. Jeśli ktoś widzi, że jestem za każdym razem dobrze przygotowana, podchodzę profesjonalnie do powierzonych mi zadań, to mnie poleca dalej – tak to po prostu działa. Jednak do projektów stricte orkiestrowych bardzo często są przesłuchania. Pragnę tu wspomnieć o projekcie, który otworzył mi drzwi do kariery – to projekt Santander Orchestra, do którego dostać się nie było łatwo, a swoje umiejętności trzeba było zaprezentować podczas przesłuchań. Dzięki temu projektowi jako młody muzyk, wówczas 23-letni, mogłam zagrać we wszystkich największych obiektach koncertowych w Polsce takich jak NOSPR (przyp.red. Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia w Katowicach), NFM (przyp.red. Narodowe Forum Muzyki im. Witolda Lutosławskiego we Wrocławiu), Filharmonia Szczecińska, Filharmonia Narodowa etc. Dla osoby, która dopiero co skończyła studia, było to cudowne i niezapomniane przeżycie, dające wiele możliwości. Granie pod batutą śp. Maestro Krzysztofa Pendereckiego to była rzecz, której ja się po prostu nie spodziewałam w moim życia, a jednak się wydarzyła. Podobnie współpraca z Jerzym Maksymiukiem, Lawrencem Fosterem, Johnem Axelrodem, Krzesimirem Dębskim, Januszem Stokłosą, nagranie płyty z Santander Orchestra, trasa z Leszkiem Możdżerem, warsztaty z muzykami z Filharmonii Berlińskiej czy z Sinfonii Varsovia – to moje doświadczenia muzyczne, moje przeżycia, których mi nikt nie odbierze…
Współpraca z Adamem Sztabą zaczęła się od koncertu dla banku WBK, to było coś a’la połączenie sił (śmiech) muzyków z sekcji rytmicznej Adama z sekcją smyczkową z Santander Orchestra. Do realizacji tego wydarzenia wybierano tylko kilkanaście osób z całego projektu. Udało mi się być w tym gronie muzyków! Sukces koncertu pozwolił mi i mojemu koledze Olkowi Zwierzowi, który odpowiedzialny jest za angażowanie „smyczków”, na dalszą współpracę z orkiestrą Adama.
Tak intensywna praca, w tak młodym wieku…
Szczerze mówiąc zaczęłam bardzo intensywnie pracować po śmierci mojego Taty. Koncerty, wyjazdy, występy stały się dla mnie pewnego rodzaju ucieczką od emocji z którymi ciężko było sobie poradzić… Postanowiłam wtedy, że nie mogę zmarnować jego poświęcenia, które włożył w moją edukację muzyczną. I wtedy powiedziałam sobie, że nie ma rzeczy niemożliwych, że ja swoją samodyscypliną i determinacją i poważnym podejściem do obowiązków, chcę nieosiągalne zamienić w zrealizowane. To jest moja maksyma życiowa.
W wieku 18 lat stworzyłam sobie tzw. checklistę, listę ważnych dla mnie spraw. Znalazłam ją podczas mojej ostatniej przeprowadzki. Zapisałam tam swoje marzenia: dostać się do profesjonalnego projektu orkiestrowego, nagrać płytę, wziąć udział w nagraniu ścieżki dźwiękowej do filmu, wyjechać w trasę koncertową za granicę itd. Następnie zaczęłam te podpunkty odhaczać i zobaczyłam, że to wszystko się spełniło! Wielokrotne występy telewizyjne, zagraniczna trasa „Star Wars in Concert”, udział w Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, występ z Santander Orchestra na koncercie Gali otwarcia Ligii mistrzów w Madrycie, udział w koncercie z Leszkiem Możdżerem podczas festiwalu „Jazz nad Odrą” oraz liczne festiwale muzyczne z moim udziałem (Wodecki Twist, One Light, Malta Festival) to tylko kilka pozycji z listy. Postanowiłam więc iść za ciosem i dopisywać kolejne rzeczy i zaobserwowałam, że to działa. Wiara czyni cuda! Zagranie u Adama Sztaby też było na tej mojej checkliście – i również to marzenie się ziściło. Jest On dla mnie autorytetem muzycznym, człowiekiem z otwartą głową, niezwykle utalentowanym i kreatywnym, pogodnym z natury człowiekiem, stawiającym na oryginalne aranżacje, dającym szansę młodym. Jednak najważniejsze dla mnie jest to, że docenia artyzm, a nie ten cały blichtr i konsumpcjonizm życia.
Czy gwiazdorzą te wielkie gwiazdy, z którymi miałaś okazję współpracować?
Szczerze mówiąc nie mam żadnych złych doświadczeń w pracy z artystami wielkiego formatu. Wręcz przeciwnie. Wydaje mi się, że zła opinia ciążąca na większości popularnych artystów związana jest z ogromnymi oczekiwaniami i presją na nich nakładaną. Opinia publiczna często zapomina, że Ci wykonawcy są też normalnymi ludźmi mającymi lepsze lub gorsze dni. Oni również mają prawo być niewyspani. (śmiech) Otrzymałam bardzo dużo ciepła i pozytywnych emocji właśnie podczas takich zakulisowych spotkań, od Kuby Badacha, Natalii Kukulskiej, Kasi Moś, Kayah, od których bije dobroć i ogromne ciepło. Oczekiwania w świecie muzycznym są bardzo trudne, często podcinające skrzydła. Trzeba pamiętać, żeby zawsze być sobą. Autentyczność procentuje najbardziej.
Wzięłaś udział w nagraniu pięknej i bardzo osobistej płyty Andrzeja Piasecznego „50/50”. Jak doszło do tej współpracy?
Koncept tej płyty był taki, że każdy utwór był napisany przez innego aranżera, kompozytora. I jednym z nich był wspomniany przeze mnie Adam Sztaba. Dzięki niemu dostałam możliwość nagrania swoich dźwięków na płytę 50/50. Niezwykłe jest dla mnie to, kiedy odsłuchuję utwory z płyty Andrzeja i czuję, że dołożyłam do całości cząstkę siebie. Jest to ekscytujące i niezwykle satysfakcjonujące.
Nie sposób nie przywołać w tym miejscu Twojego udziału w nagraniu ścieżki dźwiękowej do Disneyowskiego przeboju, do bajki „Co w duszy gra”.
Nagrałam – też dzięki współpracy z Adamem Sztabą – smyczki do utworu „Liczy się tylko to”, śpiewanego przez Kubę Badacha do bajki Disneya zatytułowanej „Co w duszy gra”. Ciekawostką jest, że tekst piosenki napisała Ola Kwaśniewska, żona Kuby. Gdy siedziałam w kinie i oglądałam tę bajkę, to poczułam ciarki ze wzruszenia. To naprawdę jest magia, niewyobrażalne uczucie móc usłyszeć siebie w tak wielkiej produkcji. Wzruszam się, gdy dociera do mnie fakt, jak wielkie są to osiągnięcia muzyczne. Wzruszam się, gdy pomyślę, w jakim miejscu w życiu jestem, co zrobiłam do tej pory, w czym uczestniczyłam. I nie wyobrażam sobie, że mogłabym być gdzieś indziej. Jestem tak po ludzku z siebie dumna, że miałam na tyle samozaparcia, „aby przenosić góry”, dokonywać rzeczy niemożliwych. Zawsze chciałam być muzykiem uniwersalnym grającym w projektach zarówno z muzyką klasyczną, jak i rozrywkową.
Nawiązując do tytułów Disneya, co Tobie w duszy gra i co dla Ciebie się liczy?
W duszy najbardziej gra mi muzyka filmowa. (śmiech) A co się najbardziej liczy? Może to zabrzmi trochę sztampowo, ale na pierwszym miejscu zawsze jest to rodzina i bliscy oraz samorealizacja, spełnianie siebie, zmienianie rzeczy niemożliwych w zrealizowane. Nie chcę mówić tu o karierze, bo to słowo jest często zbyt niepotrzebnie nadmuchane i ma złe konotacje.
Co przed Tobą?
Marzec szykuje się naprawdę bardzo pracowity, ale o pewnych nagraniach co i jak oraz z kim nie mogę na razie wspomnieć. (śmiech) Gwarantuję jednak, że są to kolejne rzeczy z mojej listy. Obecnie pracuję nad nowym kwartetem elektrycznym Euphoria Quartet. Niedawno z dziewczynami nagrałyśmy demo, a teraz będziemy nagrywać video. Jest to bardzo oryginalny projekt, który ma za zadanie łączyć muzykę klasyczną z szeroko pojętą muzyką rozrywkową, ponieważ gramy na instrumentach elektrycznych. W drugiej połowie marca będę również brała udział w projekcie Pan European Orchestra w Warszawie pod batutą greckiego dyrygenta Petera Tiborisa. I tu na razie muszę pozostawić nutkę tajemnicy oraz zaprosić do śledzenia moich przyszłych koncertów na moich social mediach. (śmiech)
Są dwie rzeczy, które w niedalekiej przyszłości pragnę zrealizować. Po pierwsze chciałabym doskonalić się w roli managera i inspektora projektów orkiestrowych. Miałam już możliwość kompletowania składu orkiestry do projektów między innymi z Tomkiem Szymusiem, Marcinem Majerczykiem, a także Mateuszem Mickiem, np. do koncertu Andrea Bocellego. Po drugie – chciałabym nagrać płytę z muzyką autorską. Chcę do współpracy zaprosić różnych wykonawców i wspaniałych muzyków, stworzyć moją muzykę. Odgrywanie coverów to do końca nie moja bajka. (śmiech)
Tego Ci z serca życzę!
Bardzo dziękuję. Będę Cię informować o postępach. (śmiech)