W latach 90. XX wieku nad Europą hulał wiatr prawdziwych zmian. Po opadnięciu żelaznej kurtyny, wschód zderzył się z bardziej rozwiniętym zachodem. W Polsce rozpoczęła się pogoń za cywilizacją. To były czasy, kiedy zaczęliśmy eksplorować świat, a nasze zasoby finansowe wzrosły. To oznaczało, że dotychczasowe minimum przestało nam wystarczać. Chcieliśmy więcej od życia. A to z kolei pozytywnie odbiło się na wyrażaniu samego siebie – również poprzez nasze otoczenie. Coś istotnego zmieniło się w sposobie, w jaki patrzyliśmy na przestrzeń, w której mieszkamy.
Tekst: Rafał Kupczyk | Zdjęcia: Artpin
Stłamszeni przez system, w którym wmówiono nam, że każdy ma być równy i taki sam, wielu z nas zatraciło umiejętność kreatywnego wyrażania siebie. Musieliśmy nauczyć się tego na nowo. Pionierami były grupy zawodowe, które dzięki edukacji i zasobom finansowym, szybciej „porozumiały się” z zachodem. Architekci, lekarze, prawnicy – ich domy nie tylko odzwierciedlały ich status społeczny, ale przede wszystkim ich osobowość. Te wnętrza miały w sobie coś magicznego. Nie były to jedynie przestrzenie do życia, ale miejsca pełne opowieści. Na ścianach wisiały różnorodne obrazy, układając się w przypadkowe, a zarazem harmonijne galerie. Meble były eleganckie, często w stylu biedermeier, solidne, emanujące tradycją i historią rodziny. W tych domach można było znaleźć wiele fotografii, sterty gazet i książek. Te drobiazgi sprawiały, że wnętrza przypominały prawdziwy antykwariat. Było w nich przytulnie, wygodnie i nienachalnie stylowo. Każdy przedmiot opowiadał swoją indywidualną historię. Gazety, przynoszone prosto z kiosków, układały się w sterty i symbolizowały okno na ten dynamicznie zmieniający się świat. Książki stanowiły pożywkę dla intelektu, ale jednocześnie ich grzbiety i okładki wypełniały pomieszczenia ciepłem i tworzyły aurę spokoju.

Dzisiaj sytuacja zmieniła się diametralnie. Wnętrza domów często przypominają puste pudełka, przestrzeń zorganizowaną w sposób bezosobowy, przywodzącą na myśl transmisje prosto ze statków kosmicznych NASA. Jest schludnie, czysto, klinicznie i… bezdusznie. Mamy dostęp do niewyobrażalnej liczby inspiracji z całego globu, ale wciąż pozostajemy uwięzieni w klatce własnych ograniczeń. Można rzec, że historia zatoczyła koło. Tak jak kiedyś, przy ograniczonych zasobach, żyjąc w innym ustroju, nasze domy wyglądały jak spod taśmy, tak i dziś żyjemy w produkowanych masowo wnętrzach. Wybieramy gotowe wystawki z sieciówek, zamiast tworzyć wnętrza odzwierciedlające nas i nasze rodziny. Wydaje się, że zatraciliśmy zdolność do otwartości na nowe pomysły i nietuzinkowe rozwiązania.

Wnętrza minimalistyczne charakteryzują się neutralną paletą kolorów, stonowanymi, prostymi meblami i pozbawionym bałaganu otoczeniem. Przyjmując tę nowoczesną estetykę, należy zastanowić się, czy nieumyślnie nie zaniedbujemy istoty, która sprawia, że dom jest domem – jego duszy. Jednak problem nie leży jedynie w naszym poczuciu estetyki i w trwających trendach. Jednym z największych wyzwań, z jakimi się spotykamy, jest obecność podróbek i elementów inspirowanych ikonami sztuki czy designu. Z jednej strony chcemy uciec od ograniczeń narzuconych przez minimalizm, a z drugiej wiele osób decyduje się na rozwiązania na skróty, próbując udawać oryginalność, podążając za iluzją luksusu. Podróbki, tanie materiały, wszędobylska tandeta – to niestety jedynie pozorna wizja ekskluzywności, która rozmywa się przy bliższym kontakcie, pozostawiając po sobie niesmak.

Wyzwaniem jest znalezienie kompromisu pomiędzy walorami estetycznymi, a użytecznością. Wielu niestety i tutaj polega. Dla przykładu warto wymienić dominującą rolę gigantycznych telewizorów, które wiszą na gołych ścianach. Ich ekrany są jak czarne dziury – wsysają wszystko, a przez to głównie to one przykuwają wzrok w salonach. To jakbyśmy stawiali je na piedestale, zamiast skupiać uwagę na prawdziwej sztuce, obrazach, rzeźbach czy kolorach. Odbieramy sobie szansę na uczynienie naszych domów miejscem, które nie tylko chroni nas przed światem zewnętrznym, ale także inspiruje i pozwala wyrazić to, kim naprawdę jesteśmy. Sam sposób myślenia o wnętrzach uległ zawężeniu – największą uwagę kierujemy na detale, czepiamy się spoin między płytkami, zamiast napawać się wyjątkową fakturą płytek. Brakuje nam też odwagi! Wybieramy bezpieczne rozwiązania, najlepiej jeśli jest to gotowy zestaw mebli, i oczywiście w beżach, aby całość nadto nie rzucała się w oczy (bo przecież może, broń Boże, odwrócić to naszą uwagę od telewizora!).

Skąd takie podejście? Jesteśmy leniwi? Mało odważni? Nudni? Wstydzimy się tego, kim jesteśmy? To przecież nie jest prawda… dlaczego więc rezygnujemy z naszej roli w kreowaniu wnętrz, najbardziej intymnych spośród wszystkich miejsc na świecie, oddając kontrolę nad nimi producentom katalogów? Twórcy wystawek nie wiedzą, kim jesteśmy. W pogoni za złudną elegancją nie powinniśmy rezygnować z więzi emocjonalnej, która sprawia, że dom jest prawdziwym domem. Tym wypełnionym duszą jego mieszkańców.