Poznańscy rzemieślnicy– połączenie tradycji i pasji
6 października, 2023
Poznańskie tradycje rzemieślnicze stanowią dumę oraz dziedzictwo naszego miasta. Pracownie – z których wylewa się zamiłowanie do rękodzieła i wyjątkowych, potrzebnych usług rzemieślniczych – to miejsca magiczne, które warto odkrywać. O stanie rzemiosła w Poznaniu opowiada Andżelika Jabłońska – koordynatorka projektu Poznańscy Rzemieślnicy.
Tekst: Zuzanna Kozłowska | Zdjęcia: Poznań Design Festiwal / fot. Marek Zakrzewski
Jakie znaczenie mają tradycje rzemieślnicze dla społeczności lokalnej?
ANDŻELIKA JABŁOŃSKA: Tradycje rzemieślnicze to fascynujący rozdział opowieści o Poznaniu, jego korzeniach i tożsamości. Stanowią ciekawą i istotną część niematerialnego dziedzictwa miasta. Rzemieślnicy pozostawali w bliskich relacjach ze stanem kupieckim, ale przede wszystkim zaspokajali przeróżne potrzeby mieszczan. Dziś powiedzielibyśmy, że zaopatrywali najbliższe otoczenie w dobra luksusowe. Moim zdaniem, współczesne rzemiosło i tworzący je ludzie nadają Poznaniowi wyjątkowego charakteru i są żywym łącznikiem historii z tradycją, dawnego i obecnego miasta.
Czy rzemiosło ma szansę przetrwać, czy jest skazane na powolne wymarcie?
Rzemiosło jest wielowymiarową i czasem trudno uchwytną materią. Już sama liczba branż zaliczanych do rzemieślniczych oraz odpowiadających im zawodów, może nam uświadomić olbrzymie zróżnicowanie, jakim rzemiosło się charakteryzuje. Uważam, że większość z nas docenia unikalność pracy rzemieślniczej i jest skłonna zapłacić więcej za niepowtarzalne przedmioty. Być może to jest właśnie element, który uchroni rzemiosło przez „wymarciem”. Sądzę, że niepowtarzalność osobowości, talentu i zamiłowania do materii, z którą rzemieślnicy pracują, a także zmiana przyzwyczajeń konsumenckich sprawiają, że rzemiosło na przestrzeni ostatnich lat nie tylko ponownie zyskuje na ważności, ale także staje się istotnym elementem codzienności. Jeśli nie gaśnie potrzeba, jest również szansa, że rzemiosło nie tylko przetrwa, ale będzie się rozwijało, dostarczając nam nowych wrażeń i emocji.
Jak zmieniające się trendy wpływają na rynek rzemieślniczy?
Wzrastające trendy, w tym zrównoważony rozwój, nurty: DIY, zero-waste, up-cycling, re-cycling, powrót do zainteresowania lokalnością i rękodziełem, sprawiają, że pojawiają się coraz to nowe formaty praktykowania rzemiosła. Przedstawiciele poznańskiego rzemiosła to reprezentanci rodzinnych pracowni o bogatych tradycjach, ale również przedstawiciele ginących zawodów. Na szczęście są również młodzi rzemieślnicy, którzy wzbogacają Poznań, proponując unikalne dzieła i usługi oraz kreując niepowtarzalne miejsca. Kiedy pracownie znikają z centrum miasta, na peryferiach pojawiają się inicjatywy, które w interesujący sposób promują się wśród mieszkańców. Wiele z nich korzysta z mediów społecznościowych, ma ciekawe strony internetowe. Choć oczywiście bezpośrednie doświadczenie i spotkanie jest tym najważniejszym czynnikiem, by doświadczać rzemiosła.
Czy zwiększa się szacunek do rzemieślniczej pracy?
Zdecydowanie. Możemy to zobaczyć nie tylko w sensie deklaratywnym, ale także poprzez zainteresowanie obiektami wychodzącymi z pracowni rzemieślniczych oraz z chęci uczestnictwa w kursach i spotkaniach, na których można zgłębić swoją wiedzę w danym aspekcie. W ramach projektu “Poznańscy rzemieślnicy” manifestuje się to w liczbie chętnych, by uczestniczyć w warsztatach, pokazach, otwartych pracowniach. Dzięki dofinansowaniu z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz we współpracy z Urzędem Miasta są one bezpłatne dla uczestników.
Co jest największym wyzwaniem dla rzemieślników w Poznaniu?
Te problemy najczęściej dotyczą aspektów prawnych. Poznańscy rzemieślnicy to zazwyczaj jednoosobowe albo rodzinne działalności gospodarcze, regulowane tymi samymi prawami co duże korporacje. Ich oferta nigdy, i może na szczęście, nie będzie konkurencyjna względem centrów handlowych, gdzie kupuje się szybko, tanio i od ręki. Powtarzającym się tematem, nie tylko w środowisku poznańskim, są problemy z sukcesją, a także poprzez zaburzony system edukacji, szczególnie na poziomie branżowych szkół zawodowych, brak osób z choćby podstawowym przeszkoleniem. Są wyjątki oczywiście. W Poznaniu mamy Introligatornię Lewandowscy, gdzie o ponad stuletnią tradycję pracowni introligatorskiej dba ojciec i syn, jest także Krawiectwo Miarowe Krupa i Rzeszutko, gdzie matka wspólnie z synem prowadzi pracownię z ponad wiekową tradycją.
Czy zostanie rzemieślnikiem nadal może być dobrym pomysłem na połączenie pasji i kariery zawodowej?
Zdecydowanie tak. Właśnie ta pasja jest kluczowym ogniwem, która wraz z wykształceniem, przyciąga do rzemieślników klientów, kontrahentów oraz uczniów. W ramach Poznań Design Festiwal i projektu „Poznańscy rzemieślnicy” widzimy ogromne zainteresowanie warsztatami. Ludzie chcą się uczyć od mistrzów, chcą pozyskiwać unikatową wiedzę, podglądać, dowiadywać się i to jest wspaniałe. Ciekawym aspektem jest także połączenie umiejętności, kreatywności i samego momentu tworzenia. Pasja może być siłą sprawczą, która nadąży za zmieniającym się światem. W ramach festiwalu mieliśmy okazję uczestniczyć np. w warsztatach organizowanych przez pracownię Dr. Shoes. To świetny przykład budowania społeczności, wokół pracowni, w której można nadać swojemu obuwiu indywidualnego charakteru.
Gdzie można znaleźć pracownie rzemieślnicze w Poznaniu? Jak odkryć unikatowe usługi/produkty?
Poznań jest naszpikowany pracowniami rzemieślniczymi. Są one ukryte (czasem dosłownie) w różnych częściach miasta. W przeszłość odchodzą duże witryny sklepowe z wyrobami rzemieślniczymi przy głównych, zatłoczonych ulicach. Teraz pracownie kryją się w małych osiedlowych uliczkach z korzyścią dla lokalsów. W Poznaniu działa Zaułek rzemiosła – projekt realizowany przez Urząd Miasta Poznania. Zapisane do projektu pracownie promują swoje usługi na wspólnej stronie internetowej. Liczę, że projekt “Poznańscy rzemieślnicy”, stanie się jedną z platform, na której będzie można znaleźć grupę rzemieślników, także tych niezrzeszonych w Zaułku.
Jak projekt „Poznańscy rzemieślnicy” wspiera lokalną społeczność rzemieślników?
„Poznańscy rzemieślnicy” to projekt, który ma na celu przede wszystkim popularyzację rzemiosła jako jednego z unikatowych elementów budujących tożsamość Poznania. Jego esencją i głównymi bohaterami są rzemieślnicy. Nasze działania od samego początku mają przede wszystkim charakter edukacyjny i promocyjny. W trakcie przygotowywania Poznań Design Festiwal po raz pierwszy pojawiła się myśl, by zorganizować serię warsztatów i otwartych pracowni rzemieślniczych. Miałam przyjemność zainicjować i do dziś współrealizować serię filmów pt. „Poznańscy rzemieślnicy”. Po 3 latach, jako Fundacja Made in Art, rozbudowaliśmy jego formułę i od tego roku w ramach Poznań Design Festiwal, przy wsparciu finansowym MKiDN oraz w partnerstwie z Zaułkiem Rzemiosła i Poznańskim Centrum Dziedzictwa, projekt stał się wydarzeniem popularyzującym wiedzę o poznańskich rzemieślnikach, o ich miłości do swojego fachu, a także o prowadzonych przez nich pracowniach. Więcej o projekcie można przeczytać na www.poznanscyrzemieslnicy.pl, a także na naszych mediach społecznościowych.
10 lat Why Thai w Poznaniu. Michał Niemiec | Czy osiągnąłem sukces? Ciągle mi mało!
9 grudnia, 2024
Artykuł przeczytasz w: 14 min.
Kiedy 10 lat temu wprowadził kuchnię tajską do Poznania, był prekursorem w branży gastronomicznej. Michał Niemiec, właściciel Why Thai, przy okazji 10. urodzin restauracji opowiada o swojej drodze do sukcesu, kulisach budowania marki i o tym, jak gastronomia stała się jego życiową pasją – pomimo że życie pchało go w objęcia ogrodnictwa, straży pożarnej, a nawet muzyki… Dziś Why Thai świętuje dekadę i rozwija nowy koncept, który na nowo odkrywa polską kuchnię.
Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Michał Musiał
Jadasz coś innego niż kuchnia tajska?
MICHAŁ NIEMIEC: (śmiech) Oczywiście, że tak! Zdradzę Ci tajemnicę, że w sumie to jadam jej już niewiele. (śmiech) Jak to mówią, co za dużo, to niezdrowo – nawet najlepszą kuchnią świata można się w końcu przejeść. Ale zawsze próbuję nowych dań, pilnuję standardów, czy chcę czy nie chcę, bo w końcu to moja praca i pasja – muszę wiedzieć, co serwuję i dbać o to, żeby wszystko było na najwyższym poziomie.
Skąd zamiłowanie do kuchni i gotowania?
Miłość do kuchni zaszczepiła we mnie moja babcia, która świetnie gotowała, potem moja mama, dodatkowo mój wujek był kucharzem. A ja od najmłodszych lat towarzyszyłem im podczas przygotowywania posiłków. Pamiętajmy, że były to lata 80-te, gdzie normą było gotowanie w domu, kuchnia tętniła życiem i była miejscem, które scalało całą rodzinę. Obserwowałem, jak z prostych składników można stworzyć coś wyjątkowego, a wspólne gotowanie było okazją do rozmów i budowania więzi. To właśnie wtedy zrozumiałem, jak wielką radość może dawać przygotowywanie posiłków dla innych.
Babcia i mama wspierały Cię w Twojej rodzącej się wówczas pasji?
One tak, tata niekoniecznie. (śmiech) Jego marzeniem było, abym poszedł w jego ślady i przejął po nim gospodarstwo ogrodnicze. Przez wiele lat hodował róże, dodatkowo był prezesem Ochotniczej Straży Pożarnej, więc jak już pogodził się z tym, że ogrodnikiem nie zostanę, to pojawił się pomysł, abym został strażakiem, a dodatkowo zapisał mnie na lekcje gry na saksofonie, bo trzecim wyborem była kariera muzyka. (śmiech) Ale to wszystko nie było dla mnie. Moim przeznaczeniem jest gastronomia.
Ale w rodzimym gospodarstwie ogrodniczym jednak trochę pracowałeś…
Nie miałem wyjścia. (śmiech) Jednak zawsze uciekałem w stronę sztuki gotowania. Kilka lat spędziłem, pracując w hotelach orbisowskich, a następnie ukończyłem Wyższą Szkołę Hotelarstwa i Gastronomii. To był czas, kiedy turystyka dopiero raczkowała, a Polska zaczynała otwierać się na świat. Dzięki zagranicznym praktykom mogliśmy poznawać nowe smaki i wprowadzać je na nasze stoły, co było niezwykle inspirujące. Po śmierci rodziców wróciłem do Kalisza, parę lat prowadziłem gospodarstwo, zostałem nawet radnym, ale to nie była moja droga. Postawiłem więc wszystko na jedną kartę – wybrałem gastronomię. Choć z perspektywy czasu nie mogę powiedzieć, że praca w gospodarstwie niczego mi nie dała – przede wszystkim nauczyła mnie ciężkiej pracy i szacunku do tego, co samodzielnie się wypracuje. Te doświadczenia ukształtowały mój charakter i nauczyły wytrwałości, która później okazała się kluczowa w budowaniu mojego miejsca w gastronomii.
Jakie było to ostatnie 10 lat dla Ciebie?
Na pewno bardzo pracowite, pełne wyzwań i intensywnego rozwoju. To czas, który nauczył mnie wytrwałości oraz elastycznego podejścia do różnorodnych wyzwań. Były trudne chwile, ale również wiele radości płynącej z osiągnięć i pokonywania barier. Pandemia, inflacja, wojna w Ukrainie, a także nasze lokalne trudności, takie jak niekończący się remont Starego Rynku, uświadomiły mi, jak istotna jest zdolność adaptacji. Te wydarzenia stanowiły poważny test, a jednocześnie stały się impulsem do działania i poszukiwania nowych dróg w obliczu zmian.
Mija właśnie 10 lat, kiedy powstał pierwszy lokal Why Thai. Jak wspominasz początki, bo zdaje się, że pierwszym pomysłem, była kuchnia włoska. Co zaważyło na zmianie strategii?
To prawda. Why Thai w Poznaniu świętuje właśnie swoje 10-te urodziny, ale cała grupa ma już 12 lat. Pierwszy lokal powstał w Warszawie dlatego, że w Poznaniu nie mogłem znaleźć odpowiedniej lokalizacji. Lokal znalazł się w Warszawie, więc niewiele się zastanawiając, wyruszyłem na podbój stolicy. Nie mając zupełnie wiedzy na temat tamtejszego rynku gastronomicznego, poszedłem na żywioł. (śmiech) I faktycznie początkowo moim pomysłem było otworzenie restauracji z włoskim jedzeniem, ale Warszawa była wówczas już naszpikowana włoskimi smakami, więc z czysto biznesowego punktu widzenia, zmieniłem koncepcję i postawiłem na kuchnię tajską. Dziś z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że Warszawa wiele mnie nauczyła i na pewno dała solidne podwaliny pod biznes w Poznaniu. Z takich ciekawostek powiem Ci, że kiedy po dwóch latach prowadzenia biznesu w Warszawie postanowiłem wrócić na rodzime wielkopolskie podwórko, tu i ówdzie było słychać głosy, że to warszawska firma otwiera knajpę w Poznaniu. (śmiech) A było zupełnie odwrotnie. Jestem wielkopolaninem, pochodzę z Kalisza, więc to Poznań ruszył na podbój Warszawy, a nie odwrotnie. (śmiech)
Pierwszy lokal powstał w Warszawie, potem kolejne w Poznaniu. Warszawa to miasto globalnych korporacji, międzynarodowej społeczności, tam kuchnia tajska pewnie nie była niczym dziwnym. Jednak Poznań, miasto bardziej kulinarnie konserwatywne, ze swoją nieśmiertelną kaczką po poznańsku. Nie obawiałeś się rodzimego rynku?
Poszedłem za ciosem warszawskiego sukcesu i nie miałem większych obaw co do tego, jak poznaniacy przyjmą kuchnię tajską, choć faktycznie była ona dość egzotyczna. Myślę, że duży wkład w popularyzację światowych, a zwłaszcza azjatyckich smaków, miały wtedy lokale z sushi, które w tamtym czasie zaczęły zdobywać w Poznaniu dużą popularność. Dzięki nim klienci byli już otwarci na nowe kulinarne doświadczenia i gotowi spróbować czegoś nieco innego. Dziś myślę, że w tym miejscu, w którym my byliśmy 10 lat temu, jest kuchnia koreańska, którą dopiero poznajemy i oswajamy, podobnie jak wtedy kuchnię tajską. To pokazuje, że kulinarne gusta w Polsce cały czas ewoluują, a klienci są coraz bardziej otwarci na nowe smaki i nieznane wcześniej tradycje kulinarne. W tamtym czasie tajska kuchnia wydawała się egzotyczna, dziś jest dla wielu naturalnym wyborem.
Czy są jakieś wspomnienia lub historie z początków Why Thai, które szczególnie zapadły Ci w pamięć?
Wspominam ten czas jako okres niezwykle intensywnej pracy. Przygotowując się do otwarcia lokalu w Warszawie, pracowałem po 350-370 godzin miesięcznie. Gdy warszawska restauracja zaczęła funkcjonować stabilnie, bez chwili wytchnienia ruszyłem z przygotowaniami do otwarcia lokalu w Poznaniu. Lokal przy ulicy Kramarskiej, w którym mieścimy się do dzisiaj, przeszedł generalny remont, więc w zasadzie kursowałem non stop pomiędzy Warszawą i coraz lepiej prosperującym tam lokalem, a Poznaniem i lokalem w remoncie. (śmiech) Sam remont przebiegł dość szybko i w miarę bez większych trudności, ale ja byłem koszmarnie zmęczony, a mój organizm domagał się odpoczynku. Przyjaciele przekonali mnie, że przed samym otwarciem muszę odpocząć i w końcu dałem się namówić na tydzień urlopu, który pozwolił mi złapać oddech przed kolejnym wyzwaniem, jakim było otwarcie. Pamiętam też wydarzenie z 2015 roku, które na długo zapisało się w mojej pamięci – pękła rura w ulicy i zalała nasz lokal. Co gorsza, stało się to w Boże Narodzenie, więc odkryliśmy problem dopiero po świętach. Piwnica była zalana po sufit, sprzęty zniszczone, a restauracja wymagała generalnego odmalowania. Przez trzy miesiące walczyliśmy, żeby wszystko naprawić i przywrócić lokal do życia. To była jedna z tych sytuacji, które uczą pokory, cierpliwości i tego, że w gastronomii zawsze trzeba być gotowym na niespodziewane wyzwania.
Za oryginalne, tajskie smaki w Why Thai odpowiadają rodowici Tajowie. Już od samego początku zdecydowałeś się zatrudniać kucharzy z Tajlandii, aby zapewnić autentyczność potraw. To nie jest łatwa droga.
Mam chyba trochę szczęścia w życiu. (śmiech) Mój znajomy, którego żona pochodzi z Tajlandii, bardzo pomógł mi w rekrutacji kucharzy bezpośrednio stamtąd. Dzięki jego wsparciu udało się nie tylko załatwić wszystkie formalności, ale znaleźć prawdziwych mistrzów, którzy zarówno znają techniki tajskiej kuchni, jak i przekazują jej autentycznego ducha. To było wyzwanie, ale kluczowe dla utrzymania najwyższej jakości i prawdziwości naszych dań. Nasza Szefowa Kuchni Mala, pracuje z nami już 10 lat…
Czy widzisz różnicę w podejściu Polaków do kuchni tajskiej 10 lat temu i teraz? Czy przez te lata zmieniły się gusta klientów lub ich oczekiwania względem autentycznych smaków Azji?
Bardzo! I to bardzo dobrze! Pamiętam, kiedy otworzyliśmy pierwszą restaurację w Poznaniu, nie mogliśmy przygotowywać dań w takiej ostrości, w jakiej oryginalnie występują, bo dla naszego poznańskiego podniebienia to było zdecydowanie za dużo. (śmiech) Dziś pad thai czy kurczak słodko-kwaśny podawane w Why Thai, smakują tak samo jak w Tajlandii – autentycznie i bez kompromisów w kwestii przypraw czy ostrości. Klienci stali się bardziej otwarci na intensywne smaki, a także świadomi tego, czym naprawdę jest kuchnia tajska. To ogromna zmiana w porównaniu do początków, kiedy musieliśmy dostosowywać przepisy, aby były bardziej neutralne i łagodniejsze.
Ile dzisiaj jest restauracji w sieci?
Obecnie w skład sieci Why Thai wchodzą dwie restauracje z obsługą kelnerską – Why Thai Food & Wine w Warszawie oraz w Poznaniu. To miejsca, które łączą elegancję z autentycznymi tajskimi smakami, oferując gościom wyjątkowe kulinarne doświadczenia. Dodatkowo, półtora roku po otwarciu poznańskiej restauracji, narodził się koncept Why Thai Express. To zupełnie inny pomysł, skierowany do osób ceniących szybkie i wygodne rozwiązania w stylu street food. Why Thai Express specjalizuje się w daniach na wynos, zachowując przy tym charakterystyczną dla sieci jakość i smak autentycznej kuchni tajskiej. Takich punktów mamy w Poznaniu trzy, co pozwala nam pokryć swoim zasięgiem całe miasto. Cała sieć zatem to pięć restauracji.
Z perspektywy 10 lat działalności, co uważasz za największy sukces Why Thai? Co według Ciebie sprawiło, że klienci pozostają lojalni wobec Waszych restauracji?
Kiedy prowadzisz własny biznes, praca staje się codziennością, a sukces nie jest czymś, o czym myślisz na co dzień. Dla mnie prawdziwym sukcesem są ludzie, z którymi pracuję, bo bez nich niczego bym nie zrobił. To oni tworzą atmosferę tego miejsca. No i nasi klienci – ci, którzy wracają do nas od lat, polecają nasze restauracje swoim bliskim i wciąż obdarzają nas zaufaniem. Czy czuję, że sam osiągnąłem sukces? Szczerze mówiąc, nie patrzę na to w ten sposób. Ciągle mi mało. (śmiech) O wiem! Mam już dzisiaj struktury tak poukładane, że mogę od czasu do czasu pozwolić sobie na krótki odpoczynek – i to jest mój osobisty sukces! (śmiech)
Co słyszysz od swoich gości?
Słyszę, że jest smacznie i świeżo. W końcu hasło „najlepszy pad thai w mieście” nie wzięło się znikąd! W naszej kuchni używamy wyłącznie świeżych produktów i oryginalnych, tajskich składników. Nie idziemy na skróty ani nie pracujemy na zamiennikach – autentyczność smaku jest dla nas priorytetem i to właśnie doceniają nasi goście.
A Twoja ulubiona potrawa?
Nie będę zbyt oryginalny, (śmiech) oczywiście, pad thai! To klasyka, która nigdy mi się nie znudzi. Ale jeśli miałbym wskazać coś mniej oczywistego, to zdecydowanie khao soi – potrawa pochodzącą z rodzinnego miasta naszej szefowej kuchni. To danie niezwykle aromatyczne i sycące, będące czymś pomiędzy zupą a drugim daniem. Składa się z makaronu zanurzonego w intensywnym curry, mięsa wołowego, kiszonek, świeżych warzyw i chrupiącego makaronu na wierzchu. Każdy kęs to eksplozja smaków, która zawsze przenosi mnie na chwilę do Tajlandii.
Gastronomia w Polsce przechodziła przez różne okresy, w tym przez trudności związane z pandemią. Czy doświadczenia ostatnich lat wpłynęły na strategię Why Thai? Co się zmieniło, a co pozostało takie samo?
Przede wszystkim poukładaliśmy strukturę. Dzisiaj zatrudniam 75 osób, a to już wymagało stworzenia jasnego podziału obowiązków i zbudowania solidnego systemu zarządzania. Zależało mi, aby każdy członek zespołu wiedział, za co odpowiada i miał przestrzeń do rozwoju. Od początku istnienia restauracji w Poznaniu, nie czułem się dobrze z tym, że w restauracji z obsługą kelnerską realizujemy również wynosy. Dostawcy wpadali do restauracji jak przeciąg, zakłócając atmosferę, którą chcieliśmy stworzyć dla gości jedzących na miejscu. To powodowało pewien chaos i wpływało na komfort tych, którzy przyszli, aby cieszyć się posiłkiem w spokojnym otoczeniu. Stąd dość szybkie powstanie Why Thai Express, które w pandemii okazało się zbawienne, bo kiedy inni restauratorzy dopiero uczyli się wynosów, my tę strukturę mieliśmy już zbudowaną. Dziś widzę, że dużo większym wyzwaniem niż pandemia, jest inflacja. Ceny produktów poszły mocno w górę, koszty utrzymania lokali wzrosły, a portfel klienta nie jest z gumy… Ale to, co pozostało niezmienne, to dbałość o jakość, autentyczność naszych potraw i budowanie relacji z gośćmi, które zawsze były fundamentem naszej marki.
Twoim nowym dzieckiem jest Restauracja OT.Warta, koncept zupełnie inny niż Why Thai. Co zainspirowało Cię do jej otwarcia?
To było szalone! (śmiech) Ale byłaś tam i przyznasz, że jest pięknie?
Jest pięknie, ale to zupełnie inna bajka niż Why Thai. Wszystko tam jest odmienne od tego, co spotykam w Why Thai. Inny wystrój, inna kuchnia, inne smaki, inna filozofia. Potrzebowałeś zmiany?
Bardzo! Odkryłem to miejsce podczas spaceru z psem i od razu wiedziałem, że chcę tam mieć restaurację. OT.Warta mieści się w zabytkowym budynku Łazienek Rzecznych nad Wartą, które w latach 20. i 30. były jednym z najpopularniejszych miejsc w Poznaniu – przed wojną dziennie odwiedzało je nawet 5000 osób, bo znajdowały się tam miejskie kąpieliska. Niestety, przez lata miejsce popadło w zapomnienie, ale dziś, dzięki modernizacji, odzyskało swój dawny blask. Dla mnie to ogromna satysfakcja, że mogę być częścią tej nowej historii, przywracając to miejsce poznaniakom w zupełnie nowej odsłonie. Miejsce znajdujące się 15 minut spacerem od Starego Rynku, pełne historii, niepowtarzalnego uroku i wyjątkowego charakteru. Kto tam raz zawita, zakocha się w tym miejscu. Gwarantuję.
To powiedz jeszcze, jaką kuchnię serwuje OT.WARTA?
Poznaniacy znajdą tam polską kuchnię w nowoczesnym wydaniu, inspirowaną dawnymi przepisami zaczerpniętymi ze starych książek kucharskich. To dania, które nawiązują do tradycji, ale są podane w sposób współczesny, z wykorzystaniem najwyższej jakości lokalnych składników. Dzięki temu goście mogą odkrywać klasyczne smaki na nowo, w odświeżonej i kreatywnej formie.
Gdzie znajdujesz inspiracje do rozwoju swoich restauracji i wprowadzania nowych pomysłów? Rozwinąłeś sieć, otworzyłeś OT.WARTĄ, podejmujesz odważne decyzje. Skąd czerpiesz pomysły na to, jak dalej rozwijać swoje marki?
To chyba moja domena, że kiedy mam chwilę wolnego czasu, zaczynam intensywnie myśleć o nowych pomysłach. (śmiech) A tak na poważnie, wszystko wynika z mojej pasji do gastronomii – choć czasem mam wrażenie, że nie zawsze jest to miłość odwzajemniona. (śmiech) Lubię, kiedy coś się dzieje, kiedy jestem w ruchu i mogę tworzyć nowe rzeczy. To właśnie ten dynamizm, poszukiwanie nowych wyzwań i chęć odkrywania, co jeszcze można zrobić, napędzają mnie do działania.