Tunezja. Na przekór temu, co ludzie mówią

Wybór Tunezji na majówkę był nieprzypadkowy. Nigdy tam jeszcze nie byłam i brakowało mi jej do palety krajów arabskich, które bardzo lubię. Znalazłam idealne loty z Poznania, po pięciu godzinach byliśmy na miejscu w Tunisie. Kiedy zaczęłam przygotowania praktyczne, przeglądając poza przewodnikami także i blogi, i artykuły w sieci, okazało się, że wszystkie ścieżki skupiają się jedynie na nadmorskich kurortach i fakultatywnych wycieczkach. Mało tego, wszystkie były realizowane w tym samym scenariuszu. Opinie nie były zachęcające, jednoznacznie wynikało z nich, że to dość skromny, nie bardzo czysty i niezbyt smaczny kraj. Nie zraziłam się, przygotowałam ambitną trasę objazdową z uwzględnieniem nawet najbardziej odległych miejsc na mapie tego kraju.

Tekst i zdjęcia: Estera Hess

Pamiętając, że maj to jeszcze niezbyt upalny miesiąc, znalazłam obowiązkowo hotele z podgrzewanymi basenami. Wypożyczyliśmy auto i samodzielnie ruszyliśmy na podbój Tunezji. Na miejscu szybko okazało się, że strach ma wielkie oczy. Ruch uliczny opisywany jako straszny, szalony, dziki, okazał się płynną i zdecydowaną jazdą. Oczywiście lepiej być pewnym swoich ruchów i reagować szybko na manewry innych kierowców, ale to nic nowego. Sam Tunis jako stolica wart zobaczenia, Muzeum Bardo z pewnością hit. Bo gdzie indziej można stąpać po wiekowych mozaikach ot tak po prostu? Żadnych szyb, zabezpieczeń, granic. Od pierwszych chwil wielokrotnie mieliśmy wszyscy wrażenie, że jesteśmy w Grecji, niska zabudowa, białe domki, pięknie kwitnące bugenwille. Poczucie to nasiliło się w małym uroczym miasteczku Sidi Bou Said, gdzie całe centrum do złudzenia przypomina klimat Santorini, niebieskie okiennice i dodatki, kolorowe kramy, galerie i kawiarnie, cudna roślinność, łudząco podobne klimaty.

20240426 image00027

Kartagina, miejsce obowiązkowe dla wszystkich odwiedzających Tunezję, rzeczywiście piękne i bardzo rozległe stanowisko. Nie było tu tłumów, kropił deszcz, pachniało wiosną. Na naszej trasie pojawiły się jeszcze dwa inne stanowiska – Dougga, która mi osobiście podobała się najbardziej. Tu dla odmiany miałam skojarzenia ze scenami z „Gladiatora”, by dojechać na miejsce musieliśmy zjechać z głównej trasy asfaltowej, krętą drogą pośród łanów zbóż i pięknych ostów dotarliśmy na miejsce. Cudnie zachowane pozostałości wielkiego miasta zrobiły na nas ogromne wrażenie. Dodatkowym ich atutem i dobrą kartą przetargową dla dzieci były nieograniczone możliwości zwiedzania każdego kąta.


Nieopodal położona Sbaitla wyglądała bardzo podobnie, tu licząc na większą liczbę turystów, przy wejściu można było wynająć przewodnika, który oprowadzał po całym kompleksie ruin. Do kompletu starych pozostałości wielkiego państwa należy dodać koloseum (tak Tunezja ma własne koloseum) w El Jam. Tu spodziewałam się wjechać na gigantyczny obiekt w środku miasta i tak było, nasza mapa pokazywała nam idealnie drogę do celu i nagle wyrosła przed nami wielka budowla. Mimo dobrej pory i sezonu, poza nami w koloseum było może dziesięciu turystów. Mieliśmy ten cud tylko dla siebie. Można go zwiedzać od podziemi aż po sam czubek. Fenomenalne przeżycie. I znowu żadnych barierek, ograniczeń, prawdziwa uczta dla turystów.

20240427 image00020 4

Obowiązkowym punktem pobytu w Tunezji jest pustynia. Jej oazy, które są piękne! Wystarczy pojechać dalej niż duże autobusy dowożące turystów znad morza, by odkryć inne mniej uczęszczane miejsca. Na wydmach wybór atrakcji ogromny: wielbłądy, quady, auta 4×4, spacer. Poza tym pozostałości oryginalnej scenografii ze „Star Wars”, tu właśnie kręcono słynne sceny z filmu.
Nie mogliśmy pominąć finału wycieczki nad morzem. Miejscowości Monastyr czy Sousse słyną z wielu resortów z bezpośrednim dostępem do plaży. Wybrałam jeden z nich ku uciesze dzieci w formule all inclusive.

20240501 image00001 9

Maj to dopiero początek sezonu, a hotel i tak był pełen. Woda w basenie dość rześka, bo różnice temperatur pomiędzy dniem a nocą cały czas dość pokaźne. Woda w morzu również wymagająca samozaparcia, by do niej swobodnie wejść. Hotel dwoił się i troił w atrakcjach dla swoich gości, z tych bardziej nietypowych było stanowisko ze strzelaniem z łuku, grą w bule, jogą w wodzie.
Zgodnie przyznaliśmy, że finał w takim miejscu na dwie noce to wystarczająca długość pobytu w kurorcie. Nie znaleźliśmy tu zbyt wiele Tunezji w Tunezji. Hotel spełniał wszelkie wymogi luksusowego pobytu nad wodą, ale nie promował swojego kraju. Dla nas był tylko miłym zakończeniem naszej prawdziwej tunezyjskiej przygody. Warto było uzupełnić pobyt o krótki pobyt w typowym wakacyjnym ośrodku.

20240428 image00017 7

Nikt nie będzie tu głodny: kuskus z różnymi dodatkami, jagnięcina pieczona w ziemi z warzywami, ryby i owoce morza. Tunezyjczycy lubią dobrze i dużo zjeść. Zaskoczeniem była dla mnie herbata miętowa, najczęściej bardzo słodka, z orzeszkami pinii. Z takim sposobem podania herbaty spotkałam się po raz pierwszy, gdzieniegdzie pinię zastępowano migdałami, ale zawsze były to jakieś orzeszki. Kawa za to mniej popularna i mniej dobra, ale z pomocą przychodzą już punkty serwujące wyborną kawę wzorem europejskich małych butików z kawą.

20240429 image00007 4

Owoce nie mają sobie równych, maj to czas na truskawki, arbuzy, melony, pyszne pomarańcze. Świeżo wyciskane soki. Furorę zrobił na nas street food tu nazywany zwykłymi stosikami z jednym konkretnym daniem. I tak kanapki w domowym chlebie na wzór podpłomyka czy indyjski chleb chapati opiekany i podawany z dodatkami na ostro z harisą, która jest tu w każdym daniu, po wytrawne pączki smażone na oczach zamawiającego w wielkiej misie, a potem nakrawane od góry i wypełniane różnorakim nadzieniem na słono.

Tunezja jest piękna, bo nie jest jeszcze zepsuta turystycznie, w wielu miejscach można niczym Indiana Jones odkrywać ten interesujący kraj zupełnie dziewiczo, bez tłumów namolnych handlarzy, naganiaczy czy samozwańczych przewodników.
Tunezja podobała mi się na tyle, że program objazdowy już szykuję. Z pewnością warto zobaczyć ten kraj szerzej i dalej niż tylko ośrodki nad morzem.
Tunezja na TAK. Na pewno.

Estera Hess

Estera Hess

REKLAMA
REKLAMA

Może cię zainteresować:

REKLAMA
REKLAMA

Kuba – wyspa niespodzianka

Artykuł przeczytasz w: 6 min.

Jest rok 2004. Lecę na Kubę po raz pierwszy, wszyscy znawcy i doświadczeni podróżnicy zazdroszczą mi tego kierunku. W tle słyszę powtarzające się jak mantrę słowa: „Leć jak najszybciej, odejdzie Fidel, to z Kuby zrobi się kolejny stan USA.” No to lecę.

Tekst i zdjęcia: Estera Hess

Jest rok 2024. Ląduję na Kubie z całą rodziną, to nasze wakacje w tym roku. I choć w ciągu tych ostatnich dwudziestu lat bywałam na Kubie kilka razy, już po zaledwie pierwszych minutach na lotnisku jestem pewna, że to ta sama Kuba co niegdyś. Zapowiada się piękna i z pewnością niejednokrotnie zaskakująca przygoda.

Termin, który wybraliśmy, u nas podyktowany wakacjami, to książkowo nie najlepszy czas na wyjazd na Kubę, bo to pora deszczowa i ryzyko huraganów. I rzeczywiście deszcz będzie nam towarzyszył od czasu do czasu, schładzając wysokie temperatury w ciągu dnia. Nigdy jednak nie pokrzyżuje nam planów na tyle, by przestawiać cały dzień. Pada zazwyczaj przez chwilę, a potem ziemia cudnie paruje, nasycając powietrze i tak już przeogromną wilgotnością.

20240625 image00010 otwierajace

Widzę więcej plusów z wyboru tego terminu; to na pewno brak turystów, a może to jednak nie pogoda, tylko polityka Kuby? Jedynym miejscem, gdzie będzie bardzo wakacyjnie jest słynny resortowy ośrodek znany z kolorowych folderów reklamujących Kubę jako destynację plażową, czyli Varadero. My trafiamy tam na ostatnią i tylko jedną noc, by skrócić sobie przejazd na lotnisko przed odlotem. Takiej Kuby bym nie polubiła. Hotel obok hotelu, all inclusive, animacje, głośna muzyka, drinki z palemkami… Za to plaża cudna, woda ciepła, piasek biały i miałki jak cukier puder. Tego Kubie zazdroszczę najbardziej: nieziemskich plaż, których tutaj bez liku, a każda jeszcze piękniejsza od poprzedniej.
Ale pomijając Varadero, wszystkie pozostałe miejsca były niemal puste, aż tak bardzo, że w jednym z hoteli przygotowanym dla 550 turystów byliśmy jednego wieczoru zaledwie w 25 osób, z czego nasza rodzina stanowiła pokaźną część. I hotel działał, a leżał przy najpiękniejszej plaży na Kubie – Cayo Pilar. Może odległość była przeszkodą dla wielu, by tu dotrzeć, bo osiem godzin jazdy z Hawany to niemal cały dzień.

20240629 image00005 6

A drogi na Kubie to zarówno wyzwanie, jak i wielka atrakcja. Bo poza słabymi trasami, autostradą, na której jeżdżą też dorożki, dwukółki (często pod prąd), ludźmi sprzedającymi mango, awokado, sery, są dziury, czasem wielkie jak krater wulkanu, brakuje oświetlenia, no i benzyna… Stacji jest bez liku, jednak nie na wszystkich możemy my, turyści, zatankować paliwo, bo nie obsługują one płatności w dolarach ani płatności kartami, gdzie indziej paliwo jest, ale nie ma prądu (co nagminnie zdarza się na Kubie), to i dystrybutory nie działają. Płaci się tylko kartą kredytową, ale nie amerykańską. Ale kto jak nie my Polacy wyjdzie z każdej opresji? Trochę sprytu, i już za rogiem kiwa chłopak, który sprzedaje paliwo z kanistrów schowanych na tyłach w toalecie zamkniętej na kluczyk, po kursie wprawdzie wyższym, ale nie istotnie.
Widok sunących pośród bujnej zieleni cadillaków, buików, ład, maluszków wypełnionych ponadregulaminową ilością ludzi, z otwartymi szybkami, w kanarkowych kolorach, z długimi antenami – to prawdziwa wizytówka Kuby.

20240623 image00020 5

Poza cudnymi plażami okalającymi całą wyspę i mnóstwem atrakcji oferowanych przez wodę: nurkowanie, pływanie z maską i rurką, rowery wodne, katamarany, są jeszcze fenomenalne okolice, gdzie widoki zapierają dech w piersiach. Ostańce krasowe, samotne wielkie góry całe zielone w przepięknej wiejskiej i istotnie sielskiej okolicy są cudowne. Szczególnie o tej porze roku, kiedy to kwitną drzewa i niesamowite widoki upstrzone są zalanymi kwiatami gigantami.

20240625 image00011 4

Wokół Trynidadu miasta jak z bajki, z wąskimi uliczkami, małymi kolorowymi domkami, z salsą od rana do nocy wypełniającą liczne tutejsze bary, restauracje, kluby taneczne, krajobraz zdominowany jest przez plantacje trzciny cukrowej. Droga wiedzie pomiędzy wysokimi roślinami, ustawionymi na sztorc, gdzieniegdzie ustępującymi miejsca bananowcom i papai oraz mangowcom.
Samotna podróż przez Kubę to też większa okazja, by poznać ludzi i z nimi porozmawiać. Wypytać o prawdziwe życie, troski i radości, a tych jest zdecydowanie więcej. System, w którym przyszło im żyć, trwa już tak długo, że Kubańczycy nie mają porównania jak mogłoby być inaczej. Niektórzy szczęśliwie mają kogoś z najbliższej rodziny pracującego w Stanach Zjednoczonych – nieustannie raju dla Kubańczyków. Spotkaliśmy wiele rodzin kubańskich na fundowanych przez brata lub wujka wakacjach. W pięknych hotelach, z wszelkimi wygodami delektowali się słońcem i rajem, na plaży wznosząc toasty kubańskim rumem za fundatora tych luksusów.

20240625 image00012 5

Widzieliśmy też dumnych Kubańczyków zakochanych bez pamięci w swojej wyspie, obiektywnie oceniających sytuację w kraju, ale pogodzonych z trudnościami, które nazywali chwilowymi brakami z nadzieją, że ich dzieci będą miały lepiej i łatwiej.
Nam przez dwa tygodnie nie brakowało niczego. Dzielnie przejechaliśmy 2400 kilometrów, docierając do wielu pięknych zakątków Kuby, ani przez chwilę nie czuliśmy się niepewnie. Dzieciaki miały raj na plażach i w wodzie. My zobaczyliśmy klimat odchodzących i przemijających już starych miast. I choć nie zawsze i wszędzie jest różowo to Kuba jest nieoczywistą destynacją wakacyjną, taką, która na pewno zachwyci, ale i skłoni do refleksji. Jak zawsze trzeba chcieć zobaczyć więcej.

P.S.
Omijajcie Varadero!

Estera Hess

Estera Hess

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA