Marzec to idealny miesiąc na wyjazd do Meksyku. Pogoda jak marzenie, a na dodatek – moc atrakcji. Większość samolotów rejsowych ląduje w stolicy kraju, mieście Meksyk, wielkiej metropolii, zaliczanej do największych miast na świecie, zamieszkiwanej przez ponad 20 milionów mieszkańców. Jednak bez obaw, to miasto da się lubić, wcale nie stwarza ono wrażenia tak wielkiego i nieprzyjaznego miejsca.
Wręcz przeciwnie oferuje turystom wiele kameralnych zakątków, gdzie mogą poznać twórczość Fridy Kahlo, a tuż obok skosztować najlepszych tacos w mieście, rozsławionych przez seriale Netflixa o kulinariach Ameryki Łacińskiej. Kto lubi kolory i meksykańską muzykę nie może ominąć pływających, pstrych i trochę tandetnych łódek, właściwie małych barek, które jedna za drugą suną po wąskich kanałach w Xochimilco. A na spragnionych kultury czekają Zocalo, czyli główny plac w mieście i pobliskie atrakcje.
Czas na okolice miasta: słynne Piramidy Słońca i Księżyca w Teotihuacan to must see i bardzo dobre wprowadzenie do świata Azteków. Stąd można już jechać dalej do srebrnego miasta Taxco. Zafundujcie tu sobie koniecznie choć jedną noc, widok na rozświetlone i położone na zboczu góry miasto jest wspaniały. A wjazd starym garbusem – z wymontowanym przednim fotelem pasażera i drzwiami na łańcuchu, by łatwiej je było kierowcy zamykać – pod samą postać Chrystusa górującą nad miastem to obowiązkowy hit pobytu. Następnego ranka polecam wizytę w jednej z kopalni srebra i koniecznie zakupy lokalnej biżuterii.
Dość zwiedzania miast. Morelia to stan niezwykły, bo to właśnie tutaj – wysoko na ponad 3000 metrów, w specjalnym lesie jodłowym – czeka nas spotkanie z motylami monarcha. To niesamowite przeżycie, sama droga jest ekscytująca, najpierw często na pace mniejszych aut, potem pieszo przez las, oby był słoneczny dzień, bo wtedy aktywność motyli jest największa. Wiszą one oblepiając szczelnie gałązki drzew niczym kiście winogron, a gdy tylko słońca jest dość, wznoszą się w powietrze i fruwają dokoła, tworząc unikalny na skalę światową popis swoich umiejętności.
Acapulco to chwila na oddech i relaks na najpiękniejszych plażach, a wieczorami koniecznie wybierzcie się na popis karkołomnych skoków ze skały La Quebrada. Wyczyny umięśnionych śmiałków, oglądane tutaj jako atrakcja turystyczna, są tylko częścią ciężkiej pracy miejscowych bohaterów.
Czas na Pueblę i Oaxacę dwa piękne choć różne miasta, które koniecznie trzeba uwzględnić na swojej trasie. Są kolonialne, kolorowe, kameralne, oferują wiele zabytków, które są świetnie zorganizowane i opisane. Nie brakuje tutaj atrakcji kulinarnych, szczególnie w Oaxace, która słynie jako najlepsze miejsce na degustację kuchni meksykańskiej w całym kraju. Polecam nietypowy w smaku i dość zaskakujący mole poblano. To sos czekoladowy najczęściej serwowany z kurczakiem.
Komu Meksyk kojarzy się z Indianami i ich rytuałami musi udać się do San Cristobal de las Casas. Ta niewielka miejscowość ukryta w górach to szereg malowniczych i ułożonych na planie szachownicy ulic, które prowadzą na Zocalo, czyli główny plac i deptak w miasteczku. Tu mieści się sporo restauracji, wspaniały street food, który rozkłada się co noc, a przede wszystkim jest wspaniały i czynny cały dzień targ z rękodziełem. Jak kupować dużo i tanio to tylko tutaj: kapelusze, narzuty, buty, obrusy, stroje meksykańskie – każdy znajdzie coś dla siebie.
Palenque to pierwsze poważne spotkanie z kulturą Majów. Nie znam nikogo na kim to miejsce nie zrobiłoby wrażenia, ukryte w dżungli, zatopione w bujnej zieleni, która walczy wytrwale, starając się na nowo pochłonąć pozostałe fragmenty ruin. Przyjdźcie tu wczesnym rankiem albo tuż przed zamknięciem obiektu wtedy dostaniecie w pakiecie ze zwiedzaniem skrzeczące papugi, czasem przelatujące nisko nad głowami, lub wyjce w koronach drzew, których głos przypominający wycie będzie pięknie komponował się z oglądanymi miejscami.
Wreszcie Jukatan – najbardziej popularny kierunek wśród turystów. Wielu z nich na Jukatanie zostaje na cały czas swojego pobytu. Jukatan da się polubić, a nawet pokochać. Po pierwsze wspaniałe parki archeologiczne, wśród nich te najbardziej znane, czyli Chitchen Itza oraz Uxmal, bardzo dobrze zorganizowane, świetnie opisane, z niestety dużą ilością busów ciągnących tu podczas jednodniowych wycieczek z Cancun. Po drugie to przyroda: od wspaniałych miejsc, do obserwowania ptactwa wodnego, po unikatowe podziemne jaskinie wapienne nazywane cenotami. Wiele z nich jest dobrze opisanych i przyjmuje dziesiątki turystów każdego dnia, ale nie brakuje tutaj także cenot dzikich, z dala od utartych szlaków i to te są najpiękniejsze. Po trzecie – szeroka gama miejsc noclegowych, i dla tych, którzy kochają wielkie resorty na plaży z opcją all inclusive i plażą od rana do wieczora i dla tych, którzy nadto przekładają kameralne hacjendy czy mini hotele z prywatną obsługą i smacznym jedzeniem.
Zasadnie Meksyk bardzo często znajduje się na liście marzeń wielu osób. Tu nigdy nie ma nudy, kraj jest wielki i bardzo zróżnicowany. Szczęśliwie nie da się nim nasycić podczas jednej wizyty, i to z pewnością zaleta, bo jest po co wracać do Meksyku i to jak najszybciej.
Nikt tak jak Meksykanie nie obchodzi Święta Zmarłych, które poza wielką fiestą dla mieszkańców, jest wyjątkowym doświadczeniem także dla przyjezdnych. Kolorowe szkielety, postaci śmierci, magiczne czaszki i kościotrupy – to obowiązkowe elementy dekoracji na początku listopada. Do tego alkohol, słodycze i inne smakołyki, muzyka i tańce nad grobem osoby zmarłej. Cmentarze zamieniają się w miejsca parad, ulicami ciągną wielkie platformy ze strasznymi postaciami z papier mache.
W Meksyku nawet zwykła msza w kościele może być atrakcją turystyczną, bo gdzie na świecie widzieliście czworonogi, którym wolno raz do roku uczestniczyć w nabożeństwie. I nie liczcie tylko na koty czy psy, nierzadko spotkać można wtedy w kościołach kozy, a nawet krowy.
Meksyk to wreszcie targi. Bardzo różnorodne, od kwiatowych, gdzie poza niesamowitym zapachem i feerią kolorów można zobaczyć niebywale piękne kompozycje kwiatowe, wspaniałe wieńce czy dekoracje. Równie egzotyczne są stoiska z owocami i warzywami, wiele z nich to dla nas zupełnie obce gatunki. Warto tu zajrzeć, by popróbować nowych smaków. Pamiętać należy też o targach z rękodziełem, choć najpiękniejsze pamiątki można zakupić u lokalnych rzemieślników, których stoiska można spotkać wprost przy drodze, a właściciela często z dłutem czy drutami w ręce przy pracy.
Jest rok 2004. Lecę na Kubę po raz pierwszy, wszyscy znawcy i doświadczeni podróżnicy zazdroszczą mi tego kierunku. W tle słyszę powtarzające się jak mantrę słowa: „Leć jak najszybciej, odejdzie Fidel, to z Kuby zrobi się kolejny stan USA.” No to lecę.
Tekst i zdjęcia: Estera Hess
Jest rok 2024. Ląduję na Kubie z całą rodziną, to nasze wakacje w tym roku. I choć w ciągu tych ostatnich dwudziestu lat bywałam na Kubie kilka razy, już po zaledwie pierwszych minutach na lotnisku jestem pewna, że to ta sama Kuba co niegdyś. Zapowiada się piękna i z pewnością niejednokrotnie zaskakująca przygoda.
Termin, który wybraliśmy, u nas podyktowany wakacjami, to książkowo nie najlepszy czas na wyjazd na Kubę, bo to pora deszczowa i ryzyko huraganów. I rzeczywiście deszcz będzie nam towarzyszył od czasu do czasu, schładzając wysokie temperatury w ciągu dnia. Nigdy jednak nie pokrzyżuje nam planów na tyle, by przestawiać cały dzień. Pada zazwyczaj przez chwilę, a potem ziemia cudnie paruje, nasycając powietrze i tak już przeogromną wilgotnością.
Widzę więcej plusów z wyboru tego terminu; to na pewno brak turystów, a może to jednak nie pogoda, tylko polityka Kuby? Jedynym miejscem, gdzie będzie bardzo wakacyjnie jest słynny resortowy ośrodek znany z kolorowych folderów reklamujących Kubę jako destynację plażową, czyli Varadero. My trafiamy tam na ostatnią i tylko jedną noc, by skrócić sobie przejazd na lotnisko przed odlotem. Takiej Kuby bym nie polubiła. Hotel obok hotelu, all inclusive, animacje, głośna muzyka, drinki z palemkami… Za to plaża cudna, woda ciepła, piasek biały i miałki jak cukier puder. Tego Kubie zazdroszczę najbardziej: nieziemskich plaż, których tutaj bez liku, a każda jeszcze piękniejsza od poprzedniej. Ale pomijając Varadero, wszystkie pozostałe miejsca były niemal puste, aż tak bardzo, że w jednym z hoteli przygotowanym dla 550 turystów byliśmy jednego wieczoru zaledwie w 25 osób, z czego nasza rodzina stanowiła pokaźną część. I hotel działał, a leżał przy najpiękniejszej plaży na Kubie – Cayo Pilar. Może odległość była przeszkodą dla wielu, by tu dotrzeć, bo osiem godzin jazdy z Hawany to niemal cały dzień.
A drogi na Kubie to zarówno wyzwanie, jak i wielka atrakcja. Bo poza słabymi trasami, autostradą, na której jeżdżą też dorożki, dwukółki (często pod prąd), ludźmi sprzedającymi mango, awokado, sery, są dziury, czasem wielkie jak krater wulkanu, brakuje oświetlenia, no i benzyna… Stacji jest bez liku, jednak nie na wszystkich możemy my, turyści, zatankować paliwo, bo nie obsługują one płatności w dolarach ani płatności kartami, gdzie indziej paliwo jest, ale nie ma prądu (co nagminnie zdarza się na Kubie), to i dystrybutory nie działają. Płaci się tylko kartą kredytową, ale nie amerykańską. Ale kto jak nie my Polacy wyjdzie z każdej opresji? Trochę sprytu, i już za rogiem kiwa chłopak, który sprzedaje paliwo z kanistrów schowanych na tyłach w toalecie zamkniętej na kluczyk, po kursie wprawdzie wyższym, ale nie istotnie. Widok sunących pośród bujnej zieleni cadillaków, buików, ład, maluszków wypełnionych ponadregulaminową ilością ludzi, z otwartymi szybkami, w kanarkowych kolorach, z długimi antenami – to prawdziwa wizytówka Kuby.
Poza cudnymi plażami okalającymi całą wyspę i mnóstwem atrakcji oferowanych przez wodę: nurkowanie, pływanie z maską i rurką, rowery wodne, katamarany, są jeszcze fenomenalne okolice, gdzie widoki zapierają dech w piersiach. Ostańce krasowe, samotne wielkie góry całe zielone w przepięknej wiejskiej i istotnie sielskiej okolicy są cudowne. Szczególnie o tej porze roku, kiedy to kwitną drzewa i niesamowite widoki upstrzone są zalanymi kwiatami gigantami.
Wokół Trynidadu miasta jak z bajki, z wąskimi uliczkami, małymi kolorowymi domkami, z salsą od rana do nocy wypełniającą liczne tutejsze bary, restauracje, kluby taneczne, krajobraz zdominowany jest przez plantacje trzciny cukrowej. Droga wiedzie pomiędzy wysokimi roślinami, ustawionymi na sztorc, gdzieniegdzie ustępującymi miejsca bananowcom i papai oraz mangowcom. Samotna podróż przez Kubę to też większa okazja, by poznać ludzi i z nimi porozmawiać. Wypytać o prawdziwe życie, troski i radości, a tych jest zdecydowanie więcej. System, w którym przyszło im żyć, trwa już tak długo, że Kubańczycy nie mają porównania jak mogłoby być inaczej. Niektórzy szczęśliwie mają kogoś z najbliższej rodziny pracującego w Stanach Zjednoczonych – nieustannie raju dla Kubańczyków. Spotkaliśmy wiele rodzin kubańskich na fundowanych przez brata lub wujka wakacjach. W pięknych hotelach, z wszelkimi wygodami delektowali się słońcem i rajem, na plaży wznosząc toasty kubańskim rumem za fundatora tych luksusów.
Widzieliśmy też dumnych Kubańczyków zakochanych bez pamięci w swojej wyspie, obiektywnie oceniających sytuację w kraju, ale pogodzonych z trudnościami, które nazywali chwilowymi brakami z nadzieją, że ich dzieci będą miały lepiej i łatwiej. Nam przez dwa tygodnie nie brakowało niczego. Dzielnie przejechaliśmy 2400 kilometrów, docierając do wielu pięknych zakątków Kuby, ani przez chwilę nie czuliśmy się niepewnie. Dzieciaki miały raj na plażach i w wodzie. My zobaczyliśmy klimat odchodzących i przemijających już starych miast. I choć nie zawsze i wszędzie jest różowo to Kuba jest nieoczywistą destynacją wakacyjną, taką, która na pewno zachwyci, ale i skłoni do refleksji. Jak zawsze trzeba chcieć zobaczyć więcej.
Wave Międzyzdroje Resort & Spa | Piękno zrodzone z morskiej fali
12 sierpnia, 2024
Artykuł przeczytasz w: 6 min.
Pięć spiralnych, szklanych wież górujących nad krajobrazem Międzyzdrojów stoi w miejscu idealnym – na styku cywilizacji i natury. Z ich przestronnych tarasów zachwycamy się zarówno wschodami i zachodami słońca nad polskim Bałtykiem, jak i majestatycznym pięknem Wolińskiego Parku Narodowego.
Tekst: Green House HM | Zdjęcia: Aleksandra Augustynowicz
Wystarczy przestąpić próg gościnnej przestrzeni Wave Międzyzdroje Resort & Spa, by przekonać się, że spełnią się nasze marzenia. Pięciogwiazdkowy hotel, podgrzewane baseny, wellness, prywatna plaża, wyśmienite jedzenie, usługi concierge. Cisza, spokój i sporo prywatności. To miejsce wygląda jak synonim udanego wypoczynku i relaksu. Położone na zachodnim skraju polskiego wybrzeża Międzyzdroje z upływem lat zyskały sobie kilka przydomków. Nie bez kozery nazywane bywają polskim Cannes, a to z powodu organizowanego tu Festiwalu Gwiazd, który przyciąga osobistości ze świata filmu, teatru i telewizji. Promenada Gwiazd, na której gwiazdy odciskają swoje dłonie, dodaje miastu splendoru i porównuje je do słynnego francuskiego kurortu. O Międzyzdrojach mówi się również Perła Bałtyku ze względu na piękne plaże, malownicze krajobrazy oraz wspaniały klimat. Ale dopiero przed trzema laty, kiedy drzwi dla swoich gości otworzył pięciogwiazdkowy Wave Międzyzdroje Resort & Spa, ta perła z dumą mogła wkroczyć do klasy premium.
Na początku była bałtycka fala
Niebanalna architektura kompleksu Wave Międzyzdroje Resort & Spa nie jest wyborem przypadkowym. Projekt inspirowany falą Bałtyku zakłada kształt spirali, dzięki czemu goście mają zapewniony widok na morze i pełne nasłonecznienie bez względu na porę roku. W tym również wspaniałą perspektywę na niezapomniane wschody i zachody słońca nad Morzem Bałtyckim. Przeszklona fasada z panoramicznymi oknami oraz przezroczyste balustrady balkonów dopełniają dzieła. Z wyższych kondygnacji podziwiać można gęsty las Wolińskiego Parku Narodowego, w którym schronienie znalazły polskie żubry. Tuż na wyciągnięcie ręki są natomiast szerokie piaszczyste plaże i dzikie wydmy. Kompleks znajduje się bowiem w pierwszej linii brzegowej i posiada dedykowane wejście na międzyzdrojską plażę. To gwarancja pełnego wykorzystania atrakcji, jakie oferuje bezpośredni dostęp do Zatoki Pomorskiej. Nic zatem dziwnego, że tak oryginalna i unikatowa przestrzeń doceniona została i nagrodzona w prestiżowym konkursie European Property Awards w kategorii Architecture Multiple Residence for Poland.
Luksus z nutą dyskrecji
Z opływowym kształtem fali lub żagla mocno kontrastują ostre linie supersamochodu nowej generacji – hybrydy model McLaren Artura, który wita gości tuż przy recepcji Wave Międzyzdroje Resort & Spa. To nie jedyny tak efektowny element, który potrafi błyskawicznie przyciągnąć wzrok. W pobliżu zejścia na plażę podobnie agresywną sylwetką kusi sportowa łódź MasterCraft. Sporo estetycznych wrażeń na początek, zanim jeszcze przekroczy się progi hotelu. Choć z pojęciem quiet luxury oswoiła nas przede wszystkim moda i kultura popularna za sprawą popularności serialu „Sukcesja”, to trend ten znalazł również istotne miejsce w aranżacji wnętrz. Minimalistyczne, stawiające na stonowaną paletę kolorów materiały oraz wyposażenie najwyższej jakości. Takie są wnętrza apartamentów Wave Międzyzdroje Resort & Spa inspirowane nadmorskim otoczeniem. Luksusowo urządzone, zwracają uwagę dbałością o najmniejsze detale i wykorzystaniem najlepszej jakości, najczęściej naturalnych materiałów. Wszystkie apartamenty są minimum dwupokojowe, z łazienką, prysznicem i przeszklonym balkonem. Z podziemnego parkingu, w którym są trzy stacje do ładowania samochodów elektrycznych, dostaniemy się do nich szybkobieżną windą.
Obsługa klasy premium
Architektura, hotelowe wnętrza, współpraca z markami luksusowymi, choć pobudzają zmysły i zachęcają do wypoczynku, nie spełniłyby swojej roli, gdyby nie doskonale dobrany zespół Wave Międzyzdroje Resort & Spa. Począwszy od recepcji, która ekspresowo obsłuży proces rezerwacyjny, jak i różnorodne oczekiwania gości, poprzez zespoły pracujące w restauracjach, aż po usługę concierge dedykowaną gościom VIP zajmującym luksusowe apartamenty Sky View, zlokalizowane na najwyższych kondygnacjach. Dostępne na miejscu spersonalizowane usługi na pewno sprawią, że podczas pobytu każdy gość poczuje się doskonale zaopiekowany. W apartamencie, po zdalnym check in, przywitają podróżnych szampan i owoce. Na miejscu można skorzystać z menu degustacyjnego na tarasie apartamentu, przygotowanego specjalnie przez szefa kuchni. Ponadto limuzyna może zabrać wymagającego gościa do Berlina na zakupy do sklepów z luksusowymi markami, a spektakularnie piękne wybrzeże Bałtyku można zwiedzić z fotela helikoptera.
Cały świat na talerzu
Holistyczna opieka nad gośćmi w Wave Międzyzdroje Resort & Spa obejmuje ciało, duszę i… podniebienie. O to ostatnie dba szef kuchni pracujący dla trzech wyjątkowych restauracji: Wave – serwującej śniadania i obiadokolacje w formie bufetu z live cooking; Season Taste – restauracji a’la carte z kawiarnią i barem; Red Salt Steak&Wine – gdzie pierwszoplanową rolę gra wysokogatunkowe mięso oraz kulinarne show z wykorzystaniem ognia i ciekłego azotu. To miejsca, w których przede wszystkim można dobrze i zdrowo zjeść, korzystając z dań wegetariańskich, mięsnych, posiłków dla dzieci, ryb z lokalnego połowu, a także wyśmienicie spędzić czas w gronie przyjaciół. Latem, kiedy resort otwiera swój Wave Beach Concept, zabawa przenosi się na plażę. Dostać się tam można wygodnym, dedykowanym wyłącznie dla gości wejściem wprost z hotelowego patio. Kilkadziesiąt metrów dalej czeka Sunset Club, bar Republika, muzyka na żywo i imprezy z DJ-em, koszykówka, siatkówka plażowa oraz zajęcia dla dzieci. Beztroska i atmosfera wakacji.
Sezon trwa tu przez cały rok
Wave Międzyzdroje Resort & Spa kusi bajkowym wręcz odpoczynkiem. To m.in. dwa baseny, w tym jeden zewnętrzny, całorocznie podgrzewany, dwa jacuzzi, brodzik dla dzieci, cztery sauny (w tym fińska, ziołowa i kwiatowa), tężnia, ściana solankowa oraz SPA z niezwykle szerokim wachlarzem zabiegów uzdrawiająco-upiększających oraz zestawem relaksacyjnych rytuałów. Po dniu obfitym w rozrywki to doskonałe miejsce, by wśród aromatu olejków i blasku świec wyciszyć się, popijając smaczny koktajl lub doprawioną rozmarynem wodę. Z podobnych atrakcji w SPA skorzystać mogą również dzieci, dla których Wave Międzyzdroje Resort & Spa dodatkowo udostępnia specjalną Kids Zone ze strefą gier i ścianką wspinaczkową, a rodzice mogą w tym czasie odprężyć się na doskonale wyposażonej siłowni. Rozrywka, relaks, wyciszenie. Doskonała opieka i empatyczne wsparcie zespołu. To wspomnienia, które pragniemy zabrać ze sobą do domu z miejsc, w których odpoczywamy. Z Wave Międzyzdroje Resort & Spa zabierzemy ich mnóstwo, a następnie wrócimy tu po więcej…
Cd. nastąpi. Cz. 2 Wave Międzyzdroje Resort & Spa we wrześniowym wydaniu magazynu „Poznański Prestiż
Wybór Tunezji na majówkę był nieprzypadkowy. Nigdy tam jeszcze nie byłam i brakowało mi jej do palety krajów arabskich, które bardzo lubię. Znalazłam idealne loty z Poznania, po pięciu godzinach byliśmy na miejscu w Tunisie. Kiedy zaczęłam przygotowania praktyczne, przeglądając poza przewodnikami także i blogi, i artykuły w sieci, okazało się, że wszystkie ścieżki skupiają się jedynie na nadmorskich kurortach i fakultatywnych wycieczkach. Mało tego, wszystkie były realizowane w tym samym scenariuszu. Opinie nie były zachęcające, jednoznacznie wynikało z nich, że to dość skromny, nie bardzo czysty i niezbyt smaczny kraj. Nie zraziłam się, przygotowałam ambitną trasę objazdową z uwzględnieniem nawet najbardziej odległych miejsc na mapie tego kraju.
Tekst i zdjęcia: Estera Hess
Pamiętając, że maj to jeszcze niezbyt upalny miesiąc, znalazłam obowiązkowo hotele z podgrzewanymi basenami. Wypożyczyliśmy auto i samodzielnie ruszyliśmy na podbój Tunezji. Na miejscu szybko okazało się, że strach ma wielkie oczy. Ruch uliczny opisywany jako straszny, szalony, dziki, okazał się płynną i zdecydowaną jazdą. Oczywiście lepiej być pewnym swoich ruchów i reagować szybko na manewry innych kierowców, ale to nic nowego. Sam Tunis jako stolica wart zobaczenia, Muzeum Bardo z pewnością hit. Bo gdzie indziej można stąpać po wiekowych mozaikach ot tak po prostu? Żadnych szyb, zabezpieczeń, granic. Od pierwszych chwil wielokrotnie mieliśmy wszyscy wrażenie, że jesteśmy w Grecji, niska zabudowa, białe domki, pięknie kwitnące bugenwille. Poczucie to nasiliło się w małym uroczym miasteczku Sidi Bou Said, gdzie całe centrum do złudzenia przypomina klimat Santorini, niebieskie okiennice i dodatki, kolorowe kramy, galerie i kawiarnie, cudna roślinność, łudząco podobne klimaty.
Kartagina, miejsce obowiązkowe dla wszystkich odwiedzających Tunezję, rzeczywiście piękne i bardzo rozległe stanowisko. Nie było tu tłumów, kropił deszcz, pachniało wiosną. Na naszej trasie pojawiły się jeszcze dwa inne stanowiska – Dougga, która mi osobiście podobała się najbardziej. Tu dla odmiany miałam skojarzenia ze scenami z „Gladiatora”, by dojechać na miejsce musieliśmy zjechać z głównej trasy asfaltowej, krętą drogą pośród łanów zbóż i pięknych ostów dotarliśmy na miejsce. Cudnie zachowane pozostałości wielkiego miasta zrobiły na nas ogromne wrażenie. Dodatkowym ich atutem i dobrą kartą przetargową dla dzieci były nieograniczone możliwości zwiedzania każdego kąta.
Nieopodal położona Sbaitla wyglądała bardzo podobnie, tu licząc na większą liczbę turystów, przy wejściu można było wynająć przewodnika, który oprowadzał po całym kompleksie ruin. Do kompletu starych pozostałości wielkiego państwa należy dodać koloseum (tak Tunezja ma własne koloseum) w El Jam. Tu spodziewałam się wjechać na gigantyczny obiekt w środku miasta i tak było, nasza mapa pokazywała nam idealnie drogę do celu i nagle wyrosła przed nami wielka budowla. Mimo dobrej pory i sezonu, poza nami w koloseum było może dziesięciu turystów. Mieliśmy ten cud tylko dla siebie. Można go zwiedzać od podziemi aż po sam czubek. Fenomenalne przeżycie. I znowu żadnych barierek, ograniczeń, prawdziwa uczta dla turystów.
Obowiązkowym punktem pobytu w Tunezji jest pustynia. Jej oazy, które są piękne! Wystarczy pojechać dalej niż duże autobusy dowożące turystów znad morza, by odkryć inne mniej uczęszczane miejsca. Na wydmach wybór atrakcji ogromny: wielbłądy, quady, auta 4×4, spacer. Poza tym pozostałości oryginalnej scenografii ze „Star Wars”, tu właśnie kręcono słynne sceny z filmu. Nie mogliśmy pominąć finału wycieczki nad morzem. Miejscowości Monastyr czy Sousse słyną z wielu resortów z bezpośrednim dostępem do plaży. Wybrałam jeden z nich ku uciesze dzieci w formule all inclusive.
Maj to dopiero początek sezonu, a hotel i tak był pełen. Woda w basenie dość rześka, bo różnice temperatur pomiędzy dniem a nocą cały czas dość pokaźne. Woda w morzu również wymagająca samozaparcia, by do niej swobodnie wejść. Hotel dwoił się i troił w atrakcjach dla swoich gości, z tych bardziej nietypowych było stanowisko ze strzelaniem z łuku, grą w bule, jogą w wodzie. Zgodnie przyznaliśmy, że finał w takim miejscu na dwie noce to wystarczająca długość pobytu w kurorcie. Nie znaleźliśmy tu zbyt wiele Tunezji w Tunezji. Hotel spełniał wszelkie wymogi luksusowego pobytu nad wodą, ale nie promował swojego kraju. Dla nas był tylko miłym zakończeniem naszej prawdziwej tunezyjskiej przygody. Warto było uzupełnić pobyt o krótki pobyt w typowym wakacyjnym ośrodku.
Nikt nie będzie tu głodny: kuskus z różnymi dodatkami, jagnięcina pieczona w ziemi z warzywami, ryby i owoce morza. Tunezyjczycy lubią dobrze i dużo zjeść. Zaskoczeniem była dla mnie herbata miętowa, najczęściej bardzo słodka, z orzeszkami pinii. Z takim sposobem podania herbaty spotkałam się po raz pierwszy, gdzieniegdzie pinię zastępowano migdałami, ale zawsze były to jakieś orzeszki. Kawa za to mniej popularna i mniej dobra, ale z pomocą przychodzą już punkty serwujące wyborną kawę wzorem europejskich małych butików z kawą.
Owoce nie mają sobie równych, maj to czas na truskawki, arbuzy, melony, pyszne pomarańcze. Świeżo wyciskane soki. Furorę zrobił na nas street food tu nazywany zwykłymi stosikami z jednym konkretnym daniem. I tak kanapki w domowym chlebie na wzór podpłomyka czy indyjski chleb chapati opiekany i podawany z dodatkami na ostro z harisą, która jest tu w każdym daniu, po wytrawne pączki smażone na oczach zamawiającego w wielkiej misie, a potem nakrawane od góry i wypełniane różnorakim nadzieniem na słono.
Tunezja jest piękna, bo nie jest jeszcze zepsuta turystycznie, w wielu miejscach można niczym Indiana Jones odkrywać ten interesujący kraj zupełnie dziewiczo, bez tłumów namolnych handlarzy, naganiaczy czy samozwańczych przewodników. Tunezja podobała mi się na tyle, że program objazdowy już szykuję. Z pewnością warto zobaczyć ten kraj szerzej i dalej niż tylko ośrodki nad morzem. Tunezja na TAK. Na pewno.
Zostań prelegentem 12. edycji Festiwalu Podróżniczego Śladami Marzeń! Twoja podróż może stać się inspiracją dla innych
26 lipca, 2024
Artykuł przeczytasz w: 2 min.
Jeśli jesteś pasjonatem podróży i chcesz podzielić się swoimi niezwykłymi doświadczeniami? Zapraszamy do udziału w 12. edycji Festiwalu Podróżniczego Śladami Marzeń, 4-6 października w Poznaniu, jednej z największych imprez podróżniczych w Polsce!
Nie musi to być podróż na koniec Świata, nie trzeba pokonywać szalonych odległości. Najważniejsza jest pasja, chęć podzielenia się swoim doświadczeniem i … wysłanie zgłoszenia do 25 sierpnia.
Festiwal odbywa się w formule konkursowej. Spośród nadesłanych zgłoszeń, jury wybierze od 8 do 12 najlepszych, które zostaną zaprezentowane podczas Festiwalu. To wyjątkowa okazja, aby zaprezentować swoje podróżnicze historie przed szeroką publicznością i zainspirować innych do odkrywania świata.
Zgłoszenia przyjmowane są do 25 sierpnia w dwóch kategoriach:
Polska: dla tych, którzy podróżują po naszym pięknym kraju.
Świat: dla odkrywców, którzy przemierzają odległe zakątki globu.
Szczegółowe informacje o zgłoszeniach oraz regulamin znajdziecie na stronie internetowej
Moc atrakcji dla małych podróżników
W ramach Festiwalu Podróżniczego Śladami Marzeń odbędzie się również 3. edycja Rodzinnego Festiwalu Podróżniczego Tup Tup, który w tym roku szczególnie dedykowany jest najmłodszym podróżnikom. Szykujemy blok prelekcji podróżniczych przeznaczonych dla dzieci, warsztaty oraz strefę animacji. Prelekcje i atrakcje będą skierowane głównie do dzieci w wieku od 3 do 12 lat. To idealna okazja to wspólnego rodzinnego spotkania w podróżniczym klimacie.
Strefa Wystawców i Relaksu
Podczas Festiwalu na wszystkich uczestników czeka interesująca strefa wystawców połączona ze strefą relaksu. To miejsce, gdzie można zapoznać się z nowościami podróżniczymi, porozmawiać z ekspertami oraz zrelaksować się w miłej atmosferze.
Jedne bilet moc atrakcji
Całość wydarzeń odbywa się w ramach wielkiego podróżniczego święta. W ramach jednego biletu można odwiedzić aż 5 imprez podróżniczych odbywających się 4-6 października w Poznaniu na Międzynarodowych Targach Poznańskich: Festiwal Śladami Marzeń, Festiwal Tup Tup, Targi Tour Salon, Caravans Salon i Yach Salon.
Nie przegap tej wyjątkowej okazji! Prześlij swoje zgłoszenie już dziś i dołącz do grona prelegentów 12. Festiwalu Podróżniczego Śladami Marzeń!
Najcenniejszym miejscem, w którym można się zregenerować i zaznać pełni relaksu jest takie, gdzie przyroda jest na wyciągnięcie ręki, a wszechobecny spokój i cisza pozwalają zapomnieć o miejskim zgiełku i codziennym pośpiechu.
Tekst i zdjęcia: Hotel SPA Dr Irena Eris Wzgórza Dylewskie
Może w tym roku warto postawić na Mazury? Ten wyjątkowy region znany szczególnie z Krainy Wielkich Jezior, ma jeszcze wiele do zaoferowania. Wtopiony w przyrodę Parku Krajobrazowego i położony ok. 4 godzin jazdy samochodem z Poznania luksusowy Hotel SPA Dr Irena Eris Wzgórza Dylewskie idealnie wpisuje się nie tylko w potrzebę odpoczynku na łonie natury, ale również w holistyczne podejście do piękna i zdrowia. Znajdą tu dla siebie odpowiednią ofertę osoby szukające spokoju prawdziwego SPA, jak i pragnące wysokiej jakości odpoczynku w gronie rodzinnym.
Aktywny odpoczynek
Okolice Hotelu SPA Dr Irena Eris Wzgórza Dylewskie to wręcz raj dla tych, którzy lubią aktywnie spędzać czas. Jeśli interesują Cię piesze wędrówki, wycieczki rowerowe czy rejsy statkiem po jeziorze Drwęckim lub Kanale Elbląskim, to właśnie jest to idealne miejsce na wakacje wypełnione letnią przygodą. Liczne ścieżki przyrodnicze pozwalają dotrzeć do lokalnych osobliwości, cennych ze względu na walory przyrodnicze czy krajobrazowe. A znakomicie oznaczone szlaki turystyczne poprowadzą przez urokliwe miejsca noszące ślady historii sprzed wieków. Swoje miejsce odnajdą tutaj również miłośnicy jazdy konnej (hotel posiada własną stajnię), gdyż malowniczość i zróżnicowanie tutejszych terenów zapewnią niezapomniane przeżycia.
Aby skorzystać z ciekawych atrakcji, nie musisz wcale opuszczać hotelu, gdyż urozmaicony program zajęć jest dostosowany do wieku i potrzeb gości. W programie znajdziesz różnego rodzaju ćwiczenia fitness lub spacery nordic walking po lesie. Na mieszczącym się obok hotelu boisku wielofunkcyjnym można zagrać w tenisa lub siatkówkę, a po aktywnie spędzonym dniu, watro zajrzeć do Centrum SPA z dwoma basenami, biczami wodnymi, kompleksem saun i jacuzzi, gdzie można zregenerować organizm, wygrzać ciało i całkowicie się odprężyć.
Dla piękna ciała
Będąc w SPA, szkoda byłoby nie skorzystać z tego, co najlepsze, czyli z zabiegów firmowanych przez słynną polską markę kosmetyczną. Proponowane zabiegi pielęgnacyjne na twarz i ciało rozwiązujące różne problemy skóry, a przy tym gwarantujące miłe doznania, to połączenie najwyższej skuteczności z głębokim relaksem. Bo czyż nie brzmi kusząco nazwa orzeźwiająco-witalizującego zabiegu na ciało Pitaya & Grapefruit, który odkrywa rewitalizującą energię owoców? A gdyby przyszła ochota na egzotyczną podróż w czasie i przestrzeni, można skorzystać z orientalnych masaży (tajskich, balijskich i ajurwedyjskich) zapewniających wyjątkowe przeżycia.
Wspaniały relaks
Jeśli szukasz odprężenia w wodnej strefie, koniecznie udaj się na basen, do Centrum SPA. Tam poczujesz dobroczynną moc wody i biczy wodnych, zrelaksujesz się na podgrzewanych leżankach ceramicznych lub w jednej z czterech saun (fińskiej, łaźni rzymskiej, solankowej lub w termarium ziołowym). A jeśli większą frajdę sprawi jacuzzi – to do wyboru są trzy wewnętrzne i dwa na tarasie zewnętrznym, gdzie przy okazji można wsłuchiwać się w śpiew ptaków.
Przyjemności dla podniebienia
Nie ma dobrego odpoczynku, bez dobrego jedzenia. Proponowane przez szefów kuchni dania to coś więcej niż smaczne jedzenie, dlatego miłośnicy odkrywania nowych smaków czy kuchni fine dining nie będą zawiedzeni. Hotelowe kulinaria wyróżnia wykwintność dań, sezonowość karty i wykorzystywanie najlepszych lokalnych produktów. Szefowie kuchni dwóch hotelowych restauracji – całodziennej Restauracji Oranżeria i czynnej w godzinach wieczornych slowfoodowej Restauracji Romantyczna – zapewnią wszystkim smakoszom (tradycyjnym i wegetarianom) niezapomniane wrażenia.
Siedliska w otoczeniu natury
A jeśli marzysz o swobodnym wypoczynku, porankach z kawą w dłoni na tarasie z widokiem na naturę, twoim wyborem mogą być Siedliska – klimatyczne i luksusowe mazurskie wille, które są wyposażone we wszystkie niezbędne udogodnienia do samodzielnego pobytu. Pobyt z rodziną lub z przyjaciółmi w jednym z 14 Siedlisk to doskonała okazja do relaksu na łonie przyrody w sąsiedztwie luksusowego hotelu i jego atrakcji.
Połączenie malowniczego otoczenia, holistycznego podejścia do odpoczynku i wysokiej jakości obsługi zapewnia każdemu z naszych gości harmonię ciała i umysłu oraz pozwala czuć się wyjątkowo. Hotel SPA Dr Irena Eris Wzgórza Dylewskie to niezapomniane doświadczenia.
Hotel SPA Dr Irena Eris Polanica Zdrój. Kwintesencja relaksu
21 marca, 2024
Artykuł przeczytasz w: 4 min.
Wiosna to idealny moment, aby zadbać o swoje potrzeby, a wypad do prawdziwego SPA, to najlepsze, co możesz sobie podarować.
Wiosenne ożywienie w przyrodzie, które daje się odczuć na każdym kroku, wzbudza silną potrzebę wyrwania się z miasta w poszukiwaniu jakościowego odpoczynku. Odpoczynku, który pozwoli dać sobie trochę oddechu, nasycić się nową energią i zadbać o swoje potrzeby. W położonym, zaledwie trzy i pół godziny jazdy samochodem z Poznania, słynnym polanickim uzdrowisku znajduje się luksusowy, pięciogwiazdkowy Hotel SPA Dr Irena Eris. To miejsce, w którym znajdziesz czas i przestrzeń, by spotkać się z własnymi myślami i holistycznie zadbać o siebie. W Hotelu SPA Dr Irena Eris Polanica Zdrój wszystko jest podporządkowane filozofii wellness według autorskiej i dogłębnie przemyślanej koncepcji, której celem jest przywracanie równowagi zarówno ciału, jak i zmysłom.
Najważniejsze są chwile
Goście przyjeżdżają do SPA po odpoczynek i relaks, ale także po niezwykłe wrażenia, które zostaną z nimi na zawsze. Poza wspaniałymi zabiegami, wyśmienitą kuchnią, komfortowymi wnętrzami i przepiękną okolicą, tak ważna jest szczególna atmosfera Hotelu SPA Dr Irena Eris Polanica Zdrój. Tworzy ją personel, który stara się na każdym kroku zaspakajać potrzeby Gości, by czuli się zaopiekowani i rozpieszczani. Dlatego nie bez powodu polanicki Hotel SPA jest wybierany jako miejsce celebracji wyjątkowych chwil – we dwoje, z przyjaciółmi, bądź z rodziną.
Dla zachowania równowagi
Kiedy myślimy o pobycie w SPA, przychodzą nam do głowy przede wszystkim zabiegi, które pozwolą się zregenerować i zrelaksować a także strefa wodna, sauny i jacuzzi, zapewniające odpoczynek i odprężenie. SPA to jedno z ulubionych miejsc w polanickim Hotelu SPA ze względu na wyjątkową atmosferę relaksu, cykliczne ceremonie saunowe oraz zapierający dech widok z basenu.
Wyjątkowe zabiegi
Znajdujący się w hotelu Kosmetyczny Instytut Dr Irena Eris to swoista świątynia piękna, w której doświadczymy profesjonalnej pielęgnacji w komfortowych warunkach. W zacisznych gabinetach odbywają się profesjonalne zabiegi na twarz i ciało sygnowane kultową marką kosmetyczną Dr Irena Eris, ale także autorskie zabiegi wykorzystujące najnowsze technologie hi-tech i innowacyjny sprzęt, czy mające wielowiekową tradycję masaże klasyczne i orientalne (ajurwedy, tajskie lub balijskie). Jedną z najnowszych propozycji jest Esthetic of Beauty – przełomowy zabieg pielęgnacyjny na twarz, szyję i dekolt, inspirowany osiągnięciami medycyny estetycznej z zakresu liftingu i biostymulacji skóry.
Smacznie i wykwintnie
Przez żołądek do serca – szef kuchni całodziennej Restauracji Art Déco Piotr Bińczycki doskonale zna to powiedzenie i po mistrzowsku serwuje dania, począwszy od śniadania, a skończywszy na kolacji, które zmienia w poezję smaków. Natomiast miłośników odkrywania nowych smaków i kuchni fine dining hotel zaprasza do restauracji Décompresja. Miejsce to zachwyca wykwintnością dań, kameralną atmosferą oraz odbywającymi się okazjonalnie Kolacjami na Cztery Ręce – cyklem kulinarnych wydarzeń z udziałem gościnnie gotującego zewnętrznego szefa kuchni, podczas którego duet wybitnych kucharzy serwuje menu degustacyjne z wine pairingiem. Niezapomniane wrażenia zagwarantowane!
Aktywnie i atrakcyjnie
Bliskość przyrody stanowi dodatkową zachętę dla osób ceniących sobie aktywny wypoczynek i lubiących odkrywać turystyczne walory regionu. Samo uzdrowisko Polanica-Zdrój słynie z wód leczniczych, ale też jest doskonałą bazą wypadową do odkrywania niezwykłych osobliwości turystycznych regionu. Poza zwiedzaniem okolicy, wiele przyjemnych atrakcji czeka w samym hotelu. Można korzystać z zajęć pilatesu, nordic walking, pograć w squash’a lub tenisa (na hotelowym korcie, na powietrzu) albo wypożyczyć rower i ruszyć przed siebie. W każdy weekend czeka na Gości plan animacji, a w nim m.in. zajęcia sportowe dla dorosłych, warsztaty tematyczne dla dzieci, koncerty muzyki na żywo i wiele propozycji na ciekawe spędzenie czasu w Polanicy-Zdroju i okolicy. Więcej szczegółów znajdziecie na stronie DrIrenaErisSPA.com
NOWY JORK | Miasto, które nigdy nie śpi – a my razem z nim!
22 stycznia, 2024
Artykuł przeczytasz w: 6 min.
Dziś zapraszam Cię do magicznego świata Nowego Jorku, miasta, które budzi się do życia w każdej chwili i oferuje niezapomniane doświadczenia na każdym kroku. Nowy Jork, nazywany „The Big Apple”, to jedno z najbardziej ikonicznych miast na świecie. Jego niezwykła mieszanka kultury, historii i nowoczesności przyciąga miliony turystów rocznie. W tym artykule zabierzemy Cię w podróż przez fascynujące ciekawostki, historie i miejsca, które sprawiają, że Nowy Jork jest wyjątkowy. Gotów? Zaczynamy!
Zacznijmy od rozpoznawalnego Central Parku. Niezależnie od pory roku, ten zielony klejnot stanowi ucieczkę od zgiełku miejskiego życia. Spacery wśród malowniczych alei, wypożyczalnie rowerów, a wiosną czy latem po prostu kocyk na trawie. Wokół roztacza się panorama wieżowców. Park oferuje także liczne atrakcje, takie jak jezioro z łódkami, rzeźby, plac zabaw dla dzieci i wiele więcej. Jesienią bądź zimą możemy pobiegać, pojeździć na łyżwach – jest to miejsce, na które pewnie czyha nie jeden deweloper. Średnia wartość gruntów na Manhattanie wynosi około 1000 dolarów za metr kwadratowy. Central Park rozciąga się od 59th St. do 110th St. (około 2,5 mili) i od 8th Ave do 5th Ave (około 0,5 mili), co daje 1,25 mil kwadratowych, czyli około 35 milionów stóp kwadratowych. Gdyby ktoś wpadł na pomysł sprzedania Central Parku to mógłby to zrobić za bagatela 35 miliardów dolarów.
Central Park
Nowojorskie Muzea – spotkanie ze sztuką i historią
Nowy Jork to prawdziwa mekka dla miłośników sztuki i kultury. The Metropolitan Museum of Art, MoMA (Museum of Modern Art) czy American Museum of Natural History to tylko niektóre z miejsc, gdzie możesz odkrywać fascynujące eksponaty. Jeśli szukamy nowych trendów w sztuce, koniecznie trzeba zajrzeć do Whitney Museum. To, co chwyta mnie za serce, to niesamowicie utalentowani ludzie, których spotkasz na każdym kroku – nie oznacza to wcale, że w Poznaniu ich nie ma – oznacza to tylko tyle, że za mało się chwalimy. Jeden gra w metrze cudowne kawałki jazzowe, inny tańczy i maluje stopami, kolejny projektuje wyjątkowe rzeźby. Spacerując po Nowym Jorku jako turyści – nie musimy się spieszyć – nie wolno! Trzeba się zatrzymać, wziąć kawę ze Starbuks’a i podziwiać, wsłuchiwać się w gwar przeplatany muzyką w tym niesamowitym mieście.
Broadway – magiczne światło reflektorów
Dla miłośników teatru Broadway to absolutne must-see. Znajdziesz tu najnowsze musicalowe hity i klasyki sceny amerykańskiej. Niezależnie od tego czy preferujesz dramaty, czy komedie muzyczne, teatry Broadwayu zawsze oferują spektakularne widowiska. Chicago grane od niepamiętnych czasów – może to nie jest musical, który porwie każdego, ale jakości wykonania nie można odmówić. Osobiście namawiam na musical Król Lew – jest niesamowity!
Brooklyn Bridge miejsce zaręczyn
Przechodząc na drugą stronę East River, idziemy w stronę Brooklyn Bridge. Spacer po tym majestatycznym moście dostarcza nie tylko niesamowitych widoków na panoramę Manhattanu, ale także pozwala poczuć niepowtarzalny klimat tego miejsca. Brooklyn Bridge był inspiracją dla mojej drugiej połowy, by poprosić mnie o rękę – więc sami rozumiecie – to miejsce robi wrażenie!
Brooklyn Bridge
Podniebienie – w nowojorskim stylu
Nowy Jork to raj dla smakoszy. Od chińskich stoisk w dzielnicy Chinatown po ekskluzywne restauracje w Meatpacking District – wybór jest ogromny. Zawsze podczas naszych podróży zachęcamy do spróbowania lokalnych przysmaków, takich jak precle, hot dogi czy klasyczne dania z kuchni amerykańskiej, a wracając późną nocą do hotelu zahaczamy po kawałek nowojorskiej pizzy; oprócz pizzy poznaliśmy zwykłych ludzi, zapracowanych, zmęczonych, ale dumnych, że to ich Ameryka (to jest temat na osobny artykuł – zresztą bardzo ciekawy i pokazujący, jak z różnorodności wytworzono kulturę i stworzono miejsce, które jest kumulacją miliarderów i milionerów wpływających na losy świata).
China Town
High Line – spacer po niebie Nowego Jorku
Ten niezwykły park zbudowany na dawnych torach kolejowych oferuje unikalne spojrzenie na miasto. Spacerując po High Line, możemy podziwiać sztukę uliczną, zielone ogrody i cieszyć się spokojem w samym sercu zgiełku. Idąc High Line, zaglądamy nowojorczykom do okien – ciekawe – nie dbają o firanki, ale design budynków robi wrażenie.
HIgh Line
Edge – najlepsze widoki miasta
Edge to najnowszy taras widokowy w Nowym Jorku. Znajduje się na wysokości około 345 m, ale to nie sama wysokość czyni go wyjątkowym. W przeciwieństwie do innych nowojorskich tarasów widokowych znajdujących się na zewnątrz (takich jak w 30 Rockefeller Center i Empire State Building, które znajdują się na dachach tych historycznych budynków), Edge jest trójkątnym klinem, który wystaje z boku budynku. Wygląda tak jakby był zawieszony w powietrzu. Wspaniałe przeżycie – warto spróbować – przy lampce szampana podziwiać panoramę Nowego Jorku i oczywiście przejść się po przeźroczystej podłodze.
Edge – taras widokowy
Edge – taras widokowy
Wolny czas – to spacer po SoHo i Greenwich Village czy Little Italy
Tu musisz się zgubić – poczuć się jak prawdziwy nowojorczyk zajrzeć do zakątków pełnych modnych sklepów i galerii sztuki, wejść do kawiarni, klubokawiarni, do klubu na wyśmienity bourbon Elijah Craig – nowojorczycy nie piją “whisky”. Nowy Jork to miasto, które nigdy nie przestaje zaskakiwać. Nawet dla tych, którzy kochają ciszę, przyrodę i plaże, spotkanie z Nowym Jorkiem jest pozytywnym przeżyciem. Zachęcam do indywidualnego skosztowania Nowego Jorku, według własnych turystycznych upodobań. To wyjątkowe i barwne miejsce, które zawsze wspomina się z uśmiechem na twarzy.
GRAŻYNA HUSAK, AGNIESZKA TRAFAS, ADAM HOK | Butikowy Hotel SHUUM zapewnia wyciszenie
4 grudnia, 2023
Artykuł przeczytasz w: 18 min.
Od pierwszych chwil pobytu w tym urokliwym hotelu czuliśmy się wyjątkowo. I to nie tylko za sprawą położenia, bliskości morza, powiewu morskiej bryzy, panującej wokół zieleni czy pięknie urządzonych wnętrz. Ale, co dla nas niezwykle istotne, za sprawą przyjaznych i uśmiechniętych ludzi, którzy nas zaprosili i ugościli na najwyższym poziomie. A sesja zdjęciowa z udziałem zgranego tercetu była przysłowiową wisienką na torcie i samą przyjemnością. Poznajcie, proszę, Agnieszkę Trafas, właścicielkę Shuum Boutique Wellness Hotel, Adama Hoka – dyrektora hotelu oraz Grażynę Husak – zastępcę dyrektora. To oni wypełniają Shuum swoimi oryginalnymi pomysłami i pozytywną energią.
Rozmawiają: Alicja Kulbicka, Magdalena Ciesielska | Zdjęcia: Maciej Sznek, EscargoFoto
Obchodzicie właśnie jubileusz 20-lecia hotelu, który wcześniej funkcjonował pod nazwą Pro-Vita, oraz jubileusz 5-lecia Hotelu Shuum. Komu zaszumiał w głowie nowy pomysł, aby dokonać rebrandingu i zmodyfikować nieco koncepcję działalności?
AGNIESZKA TRAFAS: Wszystkim nam szumiało! (śmiech) Mierzyliśmy się z tym pomysłem dość długo, aby go urzeczywistnić. Rozmawialiśmy, snuliśmy plany renowacji, modernizacji, zmiany podejścia do klienta i przeobrażeń, jakie na każdym etapie przebudowy dokonały się we wnętrzach. Pragnęliśmy przygotować hotel na miarę naszych czasów – i to była nasza zespołowa decyzja. Stworzyliśmy 4-gwiazdkowy Hotel Shuum, kameralny, wręcz butikowy obiekt.
Oglądałyśmy Wasze zdjęcia, które pokazują wielki remont, całą skalę przeobrażeń. Co musieliście zrobić, unowocześnić, aby powstał Shuum?
A.T.: Remont został przeprowadzony kompleksowo, zostawiliśmy tylko instalacje. Kuriozalnie, zrobiliśmy coś, czego nikt inny w tej branży nie zrobił, czyli zmniejszyliśmy liczbę pokoi. (śmiech) To też rewolucyjny pomysł! Sześć pokoi zostało przeznaczonych na strefę spa. Powiększyliśmy tzw. części wspólne w obiekcie, rozbudowaliśmy gastronomię, ponadto uprościliśmy przestrzeń komunikacyjną i uczyniliśmy ją bardziej krajobrazową. Dzięki dużym przeszklonym ścianom zewnętrznym i widokom goście lepiej orientują się w całym hotelu. Do elewacji wprowadziliśmy elementy drewna, które idealnie wkomponowuje się w cały krajobraz. GRAŻYNA HUSAK: Hotel wcześniej dysponował 103 pokojami, my postanowiliśmy zwiększyć przestrzeń wellness i spa ich kosztem. Aktualnie w Hotelu Shuum jest 97 pokoi, które oddajemy naszym gościom. ADAM HOK: W którymś momencie byliśmy już bardzo zmęczeni tym remontem, gdyż przeprowadziliśmy go w ekspresowym tempie, tj. w 6 i pół miesiąca, a na chłodno licząc, powinien trwać między 9 a 12 miesięcy. Jednak końcowy efekt i radość z ponownego otwarcia wynagrodziły nam trudy i nieprzespane noce…
Agnieszka Trafas – właścicielka Shuum Boutique Wellness Hotel
Jesteście trójką uśmiechniętych i energicznych osób, które współzarządzają butikowym nadmorskim hotelem. Jak połączyły się Wasze drogi zawodowe? Jak doszło do stworzenia tak zgranego tercetu?
A.T.: Pierwsza w tym miejscu była Grażyna, pracuje tu już 20 lat, od samego początku istnienia Pro-Vity. Następnie przyszedł Adam, ze swoim długoletnim doświadczeniem w zarządzaniu. Adam jest tu od 13 lat. Tak więc nasza znajomość, a co za tym idzie i przyjaźń, nie jest jednoroczna… A.H.: Z Agnieszką znaliśmy się około półtora roku, zanim przyszedłem tutaj pracować. Wcześniej zatrudniony byłem w Hotelu Senator w Dźwirzynie, a poznaliśmy się przy okazji tworzenia przeze mnie fundacji, która miała zrzeszyć kołobrzeskie, najlepsze hotele spa&wellness i promować Kołobrzeg jako stolicę SPA w Polsce. Poprzez zbieg różnych wydarzeń finalnie w czerwcu 2010 roku rozpocząłem pracę w 3-gwiazdkowym Hotelu Zdrojowym Pro-Vita. Było to miejsce, do którego goście cyklicznie przyjeżdżali autokarami w każdą sobotę i wyjeżdżali po jednym lub dwóch tygodniach. To były typowe pobyty kuracyjne z zabiegami i pełnym wyżywieniem. I po paru tygodniach obserwowania zwyczajów, codziennych obowiązków z gośćmi-kuracjuszami, zaświeciła mi myśl, że już teraz musimy zacząć planować przyszłość tego hotelu, bo za kilka lat będzie on wymagał remontu. G.H.: Jesteśmy zgranym zespołem. Kluczem jest to, że mamy podobny system wartości.
Dlaczego postawiliście na hotel z nową filozofią? Wyciszenie nie idzie w parze z nadmorskim klimatem knajpek, barów, straganów itp. Mamy więc z jednej strony gwar i harmider, a Wy wybraliście oazę wyciszenia.
A.H.: Agnieszka od początku naszej współpracy wspominała, że jej marzeniem jest stworzyć butikowy hotel wellness, na wzór najlepszych tego typu miejsc w południowym Tyrolu. Zaczęliśmy jeździć, podglądać, obserwować miejsca hotelowe i kompleksowe obiekty. Dużo rozmawialiśmy. Gdy zrozumiałem już, jaki hotel ma powstać, aby był zgodny z wyobrażeniami Agnieszki, ułożyliśmy plan działania. Zdecydowaliśmy, co musi potencjalnie się wydarzyć, krok po kroku… Inwestycja w ludzi, przedstawienie nowej filozofii i nowych wartości zespołowi i na końcu inwestycja w infrastrukturę. Zaprosiliśmy też do współpracy Franza Linsera, uznanego doradcę branży wellness z Austrii, którego Agnieszka poznała w 2009 roku w Warszawie na konferencji nt. wpływu kryzysu światowego na hotelarstwo. A.T.: Przyjechali wówczas prelegenci z różnych krajów i bardzo zapadło mi w pamięci wystąpienie Franza Linsera. Mówił on już wtedy o uważności, zatrzymaniu, poszukiwaniu spokoju – jego przemowa była kompletnie inna niż wszystkie. I na etapie rozmów o nowym projekcie hotelu od razu pomyślałam o Franzu. A.H.: Pamiętam, jak już w pierwszych dniach mojej pracy, Agnieszka wyciągnęła z biurka materiały dotyczące projektów Franza i powiedziała, że z nim chciałaby współpracować. I faktycznie do tego doszło. Konsultowaliśmy się z nim na przełomie 2013 i 2014 roku. Spotykaliśmy się co miesiąc w Berlinie i dopracowywaliśmy kolejne szczegóły. W międzyczasie wymienialiśmy się inspiracjami i materiałami na temat europejskiego i polskiego rynku hotelowego. Jego zespół opracowywał analizy i współpracował z nami nad przygotowaniem koncepcji produktowej, czyli kolokwialnie mówiąc, o czym i dla kogo będzie ten nowy hotel … I czym się będzie wyróżniał od innych.
Grażyna Husak – zastępca dyrektora Shuum Boutique Wellness Hotel
Czy na pewnym etapie współpracy z Franzem Linserem były zgrzyty?
A.H.: Tak, bo czuliśmy, że zaproponowany przez jego zespół na wstępie projekt jest na przykład zbyt postępowy jak na polskie warunki i że potencjalny klient tego po prostu nie zrozumie. Franz namawiał nas na bardziej medyczny charakter tego hotelu, co jest dość popularne w Niemczech czy Austrii. Hotele wyspecjalizowane np. w terapii snu czy pobytach leczniczych z medytacją i psychologiem. My stwierdziliśmy, że polski klient, jeszcze nie do końca rozróżnia hotele spa i wellness, a my mamy stać się już hotelem lifestyle’owym? Dodatkowo przy programowaniu całej oferty hotelu, zupełnie pominęliśmy kwestię, czy stara nazwa będzie się zgadzała z nową koncepcją, czy nie. I to jest coś, czego nikt nie przemyślał na etapie planowania remontu. Bo na etapie inwestycji mieliśmy wszystko rozpisane – według naszego konceptu, „aby zregenerować się przez dwa dni jak w tydzień”. Wiedzieliśmy, że kolory muszą być delikatne, stonowane, że muszą być naturalne materiały we wnętrzach, że mają być: drewno, filce, ogień, który nadaje ciepło i daje poczucie błogostanu, rozluźnienia. Że szlafrok ma mieć kaptur (śmiech), a winda ma nie mieć lustra, że nigdzie w częściach wspólnych nie będzie telewizorów z wyświetlaną ofertą „happy hours”. A.T.: Ale było też na odwrót. Mieliśmy swoje przygotowane pomysły, z którymi nas Franz przyhamował, mówiąc „jeszcze nie ma u Was rynku na to, odłóżcie pomysł na półkę.”
A gdzie była zgoda projektowa?
A.H.: Zgadzaliśmy się z Franzem od samego początku co do idei, aby przesunąć granicę hotelu, który do tej pory był rozpatrywany jako kuracyjny, w kierunku właśnie wellnessu i może w dalszej perspektywie hotelu lifestyle’owego. To jest absolutnie słuszny krok, któremu poddaliśmy się wszyscy, bez mrugnięcia okiem. (śmiech) G.H.: Wiedzieliśmy i czuliśmy, że ta zmiana jest nam i obiektowi bardzo potrzebna.
Adam Hok – dyrektor hotelu Shuum Boutique Wellness Hotel
Jaka jest różnica pomiędzy hotelem spa a hotelem wellness?
A.H.: Do spa gość jedzie po same przyjemności (śmiech), a w hotelu wellness już szuka czegoś więcej. Chce się czegoś dowiedzieć na temat zdrowia, dobrego samopoczucia, uważności na siebie i na swoje potrzeby. Pójdzie na jogę, warsztaty ze zdrowego odżywiania, skorzysta z porady fizjoterapeuty i nauczy się np. prawidłowego biegania. Mówi się w naszej branży, że w hotelu wellness gość jest gotowy „coś wykonać dla siebie”, coś co zostanie z nim na dłużej, a nie tylko podda się masażowi w spa czy relaksowi w jacuzzi. To jest kolejny mentalny krok, który poszerza też samoświadomość gości, ukierunkowuje na aktywność. G.H.: Wszyscy ci, którzy cenią sobie spokój i intymność, unikają pośpiechu, potrzebują regeneracji i wsparcia w odzyskaniu wewnętrznej równowagi odnajdą w hotelu wellness swojego sprzymierzeńca. W hotelach spa strefa basenowa często jest lokalizowana na poziomie -1. A u nas wprost przeciwnie – znajduje się na poziomie +1, z pięknymi widokami na zieleń, na morze. Zależy nam, aby goście czerpali z dobrostanu przyrody.
Odeszliście od zamysłu organizacji w hotelu konferencji, imprez zorganizowanych, integracji biznesowych, czyli tego, co przynosi największy dochód. To też Wasza ryzykowna decyzja i kierunek, który obraliście.
A.T.: Ale wesela można u nas zorganizować (śmiech), pod warunkiem, że wynajmuje się cały hotel na kilkudniową uroczystość, dla swoich zaproszonych gości. Stworzyliśmy taki koncept po to, aby nikomu nie zakłócać ciszy i odpoczynku.
Skąd taka nazwa, która genialnie odnosi się do szumu morza z pobliskiej plaży, a jednocześnie jej zapis jest oryginalny, pobrzmiewa echem nowoczesności?
A.T.: Na początku myśleliśmy, aby pozostać przy nazwie Pro-Vita, która miała nieco inną ideę. To był tzw. profil uzdrowiska. Jednak gdy weszliśmy do odnowionych wnętrz, wspólnie zakomunikowaliśmy, że stara nazwa kompletnie nie współgra z modernizacją. Zmieniły się wówczas nasze zamierzenia, nasze cele, postrzeganie hotelu jako przestrzeni niezbędnej do odprężenia, komfortu i przede wszystkim wyciszenia, tak potrzebnego w obecnej dobie. Po prezentacji moodboardu i całej filozofii związanej z Shuumem, zakochaliśmy się po prostu w tym pomyśle! (śmiech) A.H.: Po remoncie otworzyliśmy hotel jeszcze ze starą nazwą, to było 26 maja 2017 roku. I nasi pierwsi goście, notabene z Poznania, zwrócili nam uwagę, że przestrzenie się zmieniły, a nazwa wciąż ta sama…W kolejnym roku przyjechał do nas zaprzyjaźniony doradca specjalizujący się w strategiach marketingowych, który przekonał nas, że bez rebrandingu nie rozwiniemy skrzydeł. Wtedy to ostatecznie zrozumieliśmy, że to nie jest kontynuacja Pro-Vity w nowych czterogwiazdkowych wnętrzach, tylko otwarcie zupełnie nowego hotelu. W czerwcu 2018 roku definitywnie podjęliśmy decyzję o zmianie nazwy. Zdaliśmy się na profesjonalne doradztwo, skorzystaliśmy z pomocy agencji marketingowej, którą wcześniej dokładnie zbriefowaliśmy… i tak powstał Shuum. Na początku była wielka euforia, bo nazwa Shuum przypadła nam do gustu. Jednak postanowiliśmy podejść do sprawy zdroworozsądkowo, ostudzić emocje (śmiech) i przeanalizować wybór nazwy z dystansem, tak bardziej na chłodno. G.H.: Szukaliśmy różnych konotacji. Czy to ma pozytywne czy negatywne znaczenie… Naprawdę rozpatrywaliśmy tę zaproponowaną nazwę na wiele sposobów zanim podjęliśmy decyzję. I co ważne – wspólną decyzję. Przyjeżdżali jeszcze goście, którzy oczekiwali Pro-Vity, a to już nie była Pro-Vita… Nazwa Shuum to zmieniony zapis polskiego słowa „szum” imitującego odgłos odbijających się o brzeg fal morskich. Udowodniono, że ten cudowny dźwięk idealnie wprowadza w stan medytacji, dodatkowo zwalcza ból głowy, pozwala się wyciszyć i skupić na wykonywanej czynności, pomaga również w usypianiu dzieci i ma właściwości relaksacyjne. Shuum Boutique Wellness Hotel niewątpliwie wyraża przywiązanie do Morza Bałtyckiego, zrozumienie potrzeby wyciszenia i spokoju, intencję tworzenia kameralnego i przytulnego miejsca relaksu. W jednym krótkim słowie „shuum” mieści się tak wiele znaczeń.
Warto też wspomnieć, że przy aranżacji wnętrz pracowaliście z polskimi projektantami.
A.T.: Tak, pomagały nam osoby z Pracowni Architektury Dominanta z Kołobrzegu, Karolina i Artur Brychcy. Ciężko pracowali przy nowym projekcie Hotelu Shuum, projektowali wnętrza. Oni czuli bałtycki klimat, czemu dali wyraz w wielu przemyślanych detalach, np. we wzorach na wykładzinach. A.H.: Po strategii produktowej wiedzieliśmy już doskonale, czego chcemy i na co w szczególności zwrócą uwagę nasi goście. Karolina i Artur mają upodobania aranżacyjne zbliżone do naszych gustów. Czuliśmy, co w tym hotelu ma być. Produkt premium, który sobie wymyśliliśmy, musi mieć każdy detal idealnie dopasowany, wpisujący się w całą filozofię. Przemyślane zostało chociażby schowanie telewizora za fotoobrazami kołobrzeskiego artysty.
Czy klient zrozumiał Waszą nową wykreowaną strategię i koncept?
A.H.: W pełni. I nie musieliśmy nic tłumaczyć. Największą nagrodą jest dla nas stwierdzenie gości „ale ja tu wspaniale wypocząłem” lub „po trzech dniach czujemy się tu, jakbyśmy byli tydzień”. Wypoczynek zaczyna się u nas już od wejścia, gdzie został wymyślony duży przestronny hol, zaaranżowany w spokojnych naturalnych barwach, z meblami imitującymi kamienie. Wówczas nic nie rozprasza uwagi. Minimalizowanie bodźców i świadome przez nas użycie wszystkich zabiegów składają się na atmosferę tego miejsca, w którym króluje uważność, spokój, brak pośpiechu.
Co od Was otrzymuje klient? Co oferuje Hotel Shuum?
A.T.: Przestrzeń jest tutaj kluczem! Nawet, kiedy hotel jest pełen gości, to oni tego nie odczuwają. W przestrzeniach wspólnych jest przestronnie i swobodnie. Krajobrazy za oknem, zieleń, przyroda, bliskość morza – to też pozytywnie wpływa na odwiedzających nas gości. Mamy też świetną kuchnię! Regionalne produkty, z upraw eko. Jest oferta dla vegan i wegetarian, którą przyjezdni bardzo sobie chwalą. G.H.: Do tego stonowane barwy, kolory idealnie wpisujące się w atmosferę relaksu i wyciszenia. Basen, sauna i taras z widokiem na park nadmorski, gabinety zaaranżowane w taki sposób, aby wpływać na komfort i zapewniać gościom intymność. Oferujemy „siłę spokoju” – zapewniamy wyjątkowe warunki do regeneracji duszy, ciała i ładowania organizmu pozytywną energią. A.H.: W restauracji, gdy gość zejdzie na śniadanie, nie czeka na wolne miejsce. Kelnerzy nie muszą w pośpiechu sprzątać stolika po poprzednich osobach, bo jest 176 miejsc w restauracji, a 97 pokoi w całym hotelu. Wszystko jest wynikiem naszych przemyśleń i doświadczeń. Pracowaliśmy też nad oświetleniem, specjalnie dobrane były detale z drewna. Zmysły nie są obciążone dodatkowymi impulsami z zewnątrz.
Jak zjednujecie sobie nowych klientów?
A.H.: Często działa marketing szeptany, czyli przyjeżdżają do nas osoby z polecenia. A najczęściej bywa, że gość wyjeżdżając, już zapowiada powrót bądź w recepcji już umawia się na kolejny przyjazd w dogodnym terminie. Mamy stałych klientów, którzy cyklicznie kilka razy w roku nas odwiedzają, aby doładować energię, odpocząć od miejskiego zgiełku, pobyć w spokoju. A.T.: Oczywiście, prowadzimy działania związane z social mediami, szeroko rozumianym marketingiem, ale cieszy nas fakt, że mamy 30 proc. stałych gości, którzy regularnie do nas wracają. G.H.: Po najcięższym okresie pandemii mogliśmy zaobserwować, jak ludzie potrzebują bliskości drugiego człowieka, spotkań i relacji nie tylko on-line, tylko właśnie face to face. Pandemia nie zmieniła potrzeb konsumenckich, doświadczyliśmy wielkiego „boomu”, gdy mogliśmy otworzyć hotel po okresie zamrożenia. Ludzie mieli wówczas potrzebę bycia razem, oblężona była w hotelu część gastronomiczna, również część spa.
Kto jest klientem Shuumu?
A.H.: Odwiedzają nas goście z całej Europy, głównie z Polski i Niemiec. Ale zdarzają się klienci ze Szwajcarii, a także ze Stanów Zjednoczonych czy Kanady. Uśmiechając się, mówimy, że ci klienci do nas pasują. (śmiech) Wybierają Shuum świadomie. Doceniają spokój, otrzymują wszystko najwyższej jakości i nie są zawiedzeni. A.T.: Naliczyliśmy, że to klienci aż 18 narodowości, którzy doskonale wiedzą, czego mogą oczekiwać w Shuumie. Mają swoje wartości – często zgodne z naszymi – i swoje potrzeby, które tu na miejscu mogą zostać spełnione. To osoby w różnym wieku, szukające relaksu. Często są to już 20-latkowie, którzy chcą się podelektować kuchnią, spędzić przyjemny czas w spa i wellness. Dla niektórych naszych gości pobyt w Shuumie to jest też forma prestiżu, mody, i tym pragną się chwalić. Często są to już dzieci naszych stałych gości, którzy dawniej przyjeżdżali do Pro-Vity i zaobserwowali przemianę hotelu, która im przypadła do gustu. G.H.: To w dużej mierze ludzie zabiegani. Pragnący odciąć się choć na chwilę od świata biznesu, od pracy, tempa życia. W tym celu poszukują wyciszenia w strefie spa czy wellness. Przekrój wiekowy jest u nas bardzo duży. Przyjeżdża np. grupa przyjaciół, koleżanek, sportowcy, którzy na niedaleko położonych kortach grają w tenisa. Rodziny, które po 2-3 tyg. spędzają u nas czas, w trybie treningowym. Odwiedzają nas też osoby dojrzałe, poszukujące aktywnego wyciszenia, bo mamy tu nieopodal idealne ścieżki rowerowe. Niekoniecznie są to klienci, którzy ciszę rozumieją w 4 ścianach, bo Shuum to również czas dla siebie samego, w kontemplacji czy w ruchu, podczas aktywności fizycznej bądź podczas masażu w strefie spa. Każdy sposób wyciszenia wybrany przez klienta jesteśmy w stanie spełnić.
Jak Wy wypoczywacie?
A.H.: Ja mam trójkę małych dzieci, więc mój wypoczynek jest bardzo aktywny. (śmiech) A czas dla siebie uwielbiam spędzać na basenie i rowerze. A.T.: Na co dzień – ruch, sport, tenis, fitness. Uwielbiam też masaże ziołowe, kombinacje peelingu z masażem. Masaż tajski i kosmetyka po prostu mnie odprężają. Gdy mam więcej czasu, to najbardziej cenię podróże, teraz to tzw. city break i trekking – to jest to, co mnie pozytywnie nastraja. G.H.: Jazda na rowerze, ruch, aktywność. Dodatkowo joga. Wyjazdy w Polsce i za granicą, poznawanie nowych miejsc – też bardzo lubię. A jeszcze bardziej – kierować samochodem (śmiech).
Wasze marzenie się spełniło?
G.H.: Wciąż się spełnia… A.T.: Ja mam taki niedosyt w działalności społecznej. Może w przyszłości jeszcze to rozwinę. A.H.: Działamy nieustannie, bo to nam daje satysfakcję.
Nie była na mojej liście miejsc do zobaczenia. Z ciekawości sprawdziłam, gdzie leży, kiedy natknęłam się na jej nazwę po raz pierwszy. Sokotra – część Jemenu. Od lat czekam aż sytuacja w nim na tyle się polepszy, by móc zobaczyć ten kraj turystycznie, ale nigdy dotąd nie zamierzałam lecieć na samą Sokotrę.
Tekst i zdjęcia: Estera Hess
Przed dwoma laty pojawiły się na fanpagach znajomych pilotów zdjęcia z magicznej wyspy, zapamiętałam najbardziej ogromne parasole drzew smoczych. Sokotra coraz bardziej mnie intrygowała. Także tym, że jest taka niedostępna, a ja lubię wyzwania. Temat dojrzewał, a zdjęcia z Sokotry śledziły mnie jakby wiedziały, że wpadają na bardzo podatny grunt. Przygotowywałam się do zmierzenia z organizacją wyjazdu na Sokotrę. I stało się, podjęłam decyzję, że tam chcę lecieć. Sama nie mogę tam nic, więc poszukałam miejscowego kontrahenta i cała machina ruszyła. Czarterowe loty to najtrudniejszy element całego przedsięwzięcia. To one warunkują datę i długość pobytu. Do tego czas i obłożenie rejsów, nie raz i nie dwa miałabym dużo większą grupę, ale w samolocie nie było już wolnych miejsc.
W marcu poleciałam tam po raz pierwszy. Nie do końca wiedziałam, czego należy się spodziewać. Byłam przygotowana merytorycznie, ale rzeczywistość potrafi zaskakiwać. Na miejscu spotkałam oszałamiające widoki, serdecznych ludzi, życie obozowe. Każdy dzień obfitował w wiele emocji i różnych atrakcji. Spanie pod gwiazdami, w namiotach, z prowizorycznymi prysznicami, oczywiście bez Internetu, a nawet zasięgu telefonicznego. Takich miejsc na świecie jest już coraz mniej. Magiczny tydzień wyjęty z codziennego szalonego życia. Poranki o wschodzie słońca wprost znad fal Morza Arabskiego albo Oceanu Indyjskiego.
Namioty ustawione w rządku jeden obok drugiego wprost na plaży na tyle daleko, by przypływ nie podmył naszego miejsca do spania. Ogniska na plaży pod gwiazdami, w rytmie sokotrzańskiej muzyki i romantycznych poetycznych tekstów, tańce z poczuciem rytmu wpisanym w tutejszy byt. Wielkie kraby uciekające do swoich kopczyków spod stóp na plaży, usiane dziurami mniejszymi i większymi szerokie łachy piachu wzdłuż najpiękniejszych plaż. Wspaniałe kwitnące akurat o tej porze roku drzewa butelkowe i niesamowite drzewa smocze.
Czekałam na ten widok, wiedziałam, że będzie pięknie, ale to, co zobaczyłam przeszło moje wyobrażenia. Widoki niczym z filmu, nieziemskie wielkie drzewa jak pojedyncze rozłożyste grzyby powtykane w matrycę zieleni i skał. Do tego niezmącona niczym przestrzeń, poczucie wolności i rozmachu. Zapamiętałam dobrze nieruchome korony tych drzew będące domem dla dziesiątek ptaków, których trele rankiem budziły dzień, a drzewa wtedy tonęły w magicznej mgle. Góry w tle w połączeniu ze wschodzącym słońcem i lasem drzew smoczych to jeden z najpiękniejszych widoków na ziemi. A w tle zapach smażonego chleba, słodkiej herbaty z mlekiem i pączków z miodem. Ciekawe nas dzieciaki, które nie wiadomo kiedy i skąd pojawiały się na naszej drodze z małymi woreczkami żywicy upuszczonej z drzew smoczych, małe czerwone grudki zbrylonego soku, które roztarte tworzą piękny krwistoczerwony proszek. Bogactwo wyspy.
Plaż Sokotry nie znajdziesz w żadnych rankingach, bo trudno tu dotrzeć, a może dlatego, że są poza wszelkimi zestawieniami, że ich urok i wyjątkowość nie podlegają żadnym klasyfikacjom. Długie, puste, białe, szerokie, woda ciepła – czego chcieć więcej. Plaże na wyłączność, plaże rajskie, plaże jak z najlepszych reklam i plakatów, rafa koralowa, ryby, delfiny pływające nieopodal brzegu – wszystko na wyciągnięcie ręki. Miejscowi rzadko wybierają się na plażę, czasami z okazji urodzin lub wolnych dni albo świąt religijnych. Organizują pikniki na plaży, ale na niej nie nocują. Dzieciaki beztrosko bawią się w falach, turlają po piasku, mężczyźni wchodzą popływać lub pomoczyć się w wodzie. Kobiety nigdy nie zdejmują swoich długich szat, nawet na plażach są ubrane całe na czarno i mają przykryte twarze i włosy. Widziałam je brodzące w ubraniach po wodzie, ale co najwyżej do kolan.
Sokotra to także wyspa oferująca trekkingi, krótsze, ale wymagające, bo każde podejście w górach przy upale ponad 35 stopni jest wyzwaniem, ale i dłuższe z wielbłądami, podejściem ostro w górę, z noclegami w namiotach i tragarzami. Szczęściem na trasach są naturalne zbiorniki wodne, tworzące piękne oczka do pływania, słodka rześka woda jest zbawienna przy panujących na wyspie upałach i przynosi ulgę od piekącego słońca. Na Sokotrze nie ma rzek stałych, woda pojawia się tylko okresowo w porze, gdy pada deszcz. To także baza do nurkowania tego powierzchniowego i głębinowego. Raj dla wędkarzy, codzienne wyprawy na wielką rybę, w miejscu, gdzie stykają się morze i ocean warunki do wędkowania są najlepsze. Stacjonarny obóz z własną kuchnią i zapleczem oraz woda – szaleją tutaj ornitolodzy, obserwując niezliczoną ilość ptaków, i tych mieszkających tutaj na stałe, i tych migrujących. Botanicy mają tu wiele endemicznych gatunków niewystępujących nigdzie indziej na świecie.
Kuchnia Sokotry rybami stoi, miejscowi jedzą ryby niemal codziennie. Urozmaiceniem od święta jest kurczak lub koźlina. Warzywa raczej gotowane w rodzaju naszego leczo lub gulaszu, sałatek nie znają i nie jadają. Kuchnia choć bardzo prosta to smaczna i syta, a zarazem lekka. Wielkie placki – tutejszy chleb na przykład z czarnuszką, zostaną ze mną na długo. Do tego koniecznie ryż nasycony przyprawami korzennymi i curry, ryba albo kurczak. Nikt tu nie siada na krzesłach przy stołach. Nikt nie jada sam. Posiłki spożywa się wspólnie na matach, siedząc skrzyżnie na ziemi. Je się rękoma, zgarniając łapczywie ryż wymieszany z kawałkami ryby, tworząc z niego a’la kulki. Posiłek to ważny element każdego dnia. Śniadanie, lunch i kolacja wyznaczają rytm na co dzień, skupiają całą rodzinę przy stole, są pretekstem do żywych rozmów i dyskusji. Potem obowiązkowa herbata z dużą ilością cukru albo herbata z mlekiem i cukrem. Na deser daktyle albo chałwa.
Sokotra to bardzo tradycyjna muzułmańska wyspa. Poza stolicą na obozowiskach nie sposób spotkać kobiet, tu opiekę nad grupami sprawują wyłącznie mężczyźni. To oni prowadzą auta, rozkładają namioty, w kuchni rządzą także sami panowie. Kobiety spotkać można przy drodze, kiedy w kucki – chroniąc się przed słońcem w swych długich czarnych szatach – czekają zapewne na transport. Sporo ich też w stolicy, wychylają się ze swoich domów około 8. Wcześniej tylko młode dziewczyny idą do szkoły, by zacząć tam lekcje o 7:30. Mało jest okazji, żeby wejść do tutejszych domów, zasiąść do wspólnego posiłku, zajrzeć do prawdziwego życia na wyspie. Dobrym łącznikiem są dzieci, które ciekawe inności śmielej podchodzą do turystów i próbują nawiązać rozmowę, czasami licząc na drobne prezenty. Cieszy ich wszystko: ubranka, ozdoby do włosów, piłki. Ustawione jedno za drugim grzecznie czekają na swoją kolej.
Jestem po raz drugi na Sokotrze, tym razem niemal trzy tygodnie. Odkryłam wiele nowych miejsc, weszłam do domów miejscowych. Poznaję tę wyspę od drugiej strony. Chcę więcej. Wracam w kolejnym sezonie.
„Jest pewna przyjemność w bezdrożnych lasach; Jest upojenie na samotnym wybrzeżu; Jest społeczność, gdzie nie ma intruzów; Przy głębokim morzu i muzyce jego szumu; Nie człowieka kocham mniej, lecz Naturę bardziej.”
George Gordon Byron, Wędrówki Childe-Harolda
Inspiracją do powstania Hotelu Shuum były podróże właścicielki, która zafascynowana klimatem tyrolskich kurortów i uzdrowisk, postanowiła panującą tam filozofię wellness przenieść nad polskie morze. W ten sposób powstało miejsce, którego wystrój, atmosfera i oferta mają służyć wyciszeniu, odzyskaniu sił witalnych, poprawie samopoczucia i zdrowia.
Koncepcja natury i harmonii jest szczególnie bliska butikowemu Hotelowi Shuum. Znajduje się on w otoczeniu urokliwego, bałtyckiego krajobrazu, w zacisznej części Kołobrzegu. Położenie zapewnia bliski kontakt z naturą, sprzyja relaksowi i uspokojeniu zmysłów. Od morza i plaży hotel dzieli zielony pas nadmorskiego parku. Dodatkowo atmosferę intymności i spokoju potęguje piękny i rozległy ogród, którego inspiracją były nadmorskie wydmy. Goście hotelu mają nieograniczony dostęp do kompleksu basenowego oraz strefy saun. Dostępne są również przeszklona sauna fińska z widokiem na park nadmorski, a także codzienne zajęcia z jogi. Można tu skorzystać z zabiegów pielęgnacyjnych z użyciem bio certyfikowanych kosmetyków oraz wejść w stan głębokiego odprężenia dzięki masażom ajurwedyjskim, jogicznym lub shiroabhyanga. Odpoczynek to nie jedyna idea hotelu. Shuum to także medical wellness, zdrowe i smaczne menu w restauracji a la carte i odpowiednio dobrane wino. Hotel oferuje również wczasy odchudzające, detoksykujące, a także medical checkup.
Kojący wpływ natury
Architektura hotelu zachwyca pięknem czystych i prostych form, które umiejętnie współgrają z naturalnym otoczeniem i pobliską zielenią. Projekt powstał przy współpracy z Franzem Linserem (właścicielem firmy Linser Hospitality) i Adrianem Eggerem, a design hotelu to tylko część pomysłu na holistyczne miejsce z wyjątkowym podejściem do wypoczynku. Nowoczesną aranżację wnętrz przełamuje drewno, które swoim niepowtarzalnym rysunkiem i strukturą odwołuje nas do nadmorskiej przyrody. Tonacje szarości i beżu, drewniane elementy, materiały o intrygujących fakturach nawiązują do bałtyckiego krajobrazu – żywiołu morskiej wody i spokoju ciepłego piasku.Nastrój i klimat nadmorskiego Hotelu Shuum może stać się początkiem fascynującej podróży w głąb siebie, prologiem wyjątkowej historii poznawania własnych potrzeb i odkrywania pragnień. Konotacja z przyrodą uwalnia przecież najlepsze fluidy i niczym niezmącone myśli.
„Morza szum, ptaków śpiew, złota plaża pośród drzew”
Nazwa Shuum to zmieniony zapis polskiego słowa „szum” imitującego odgłos odbijających się o brzeg fal morskich. Udowodniono, że ten cudowny dźwięk idealnie wprowadza w stan medytacji, dodatkowo zwalcza ból głowy, pozwala się wyciszyć i skupić na wykonywanej czynności, pomaga również w usypianiu dzieci i ma właściwości relaksacyjne. Shuum Boutique Wellness Hotel niewątpliwie wyraża przywiązanie do Morza Bałtyckiego, zrozumienie potrzeby wyciszenia i spokoju, intencję tworzenia kameralnego i przytulnego miejsca relaksu. W jednym krótkim słowie „shuum” mieści się tak wiele znaczeń. Wszyscy ci, którzy cenią sobie spokój i intymność, unikają pośpiechu, potrzebują regeneracji i wsparcia w odzyskaniu work-life balance odnajdą w hotelu Shuum swojego sprzymierzeńca. „Siła spokoju” to idealne określenie tego miejsca, które zapewnia wyjątkowe warunki do regeneracji duszy i ciała, naładowania organizmu pozytywną energią.
Wartościowa idea
Funkcjonowanie w zgodzie z otoczeniem i w harmonii z naturą otwiera szeroki wachlarz możliwości pod znakiem „eko”. Dbając o ochronę bałtyckiego krajobrazu, hotel prowadzony jest w duchu zero waste. Nie ma tutaj napojów w plastikowych butelkach ani plastikowych słomek, za to można zobaczyć, jak szefowie kuchni nadają drugie życie skórkom od cytryny i owocom z kompotów. Warzywa, owoce oraz nabiał i mięso – serwowane w hotelu Shuum – pochodzą z ekologicznych, regionalnych upraw i hodowli, ze sprawdzonych i godnych zaufania źródeł, które są kwintesencją dań najlepszej jakości.
Jak Polska długa i szeroka w dworach i dworkach – na przestrzeni wieków – zawsze tętniło życie. Codzienne obowiązki i rodzinne zwyczaje przeplatały się z towarzyskimi spotkaniami, na które często przybywało zacne i zamożne grono z odległych regionów kraju, jak również spoza jego granic.
Tekst: Magdalena Ciesielska | Zdjęcia: Materiały prasowe, własność Dwór Gogolewo
Zapraszano na wieczory z muzyką, podczas których odbywały się występy, gry na fortepianie, lutni czy harfie. Piękne dźwięki wydobywały się spod utalentowanych dłoni muzyków, a zgromadzeni melomani mogli oddać się swojej pasji. Organizowano wówczas bale, nierzadko również maskowe, na wzór weneckich maskarad, gdzie prezentowano wytworne stroje i ozdobne maski – najważniejszy detal garderoby. W modzie były dworskie spotkania z poezją, wieczory autorskie, podczas których wymieniano poglądy i opinie. Dysputowano także w trakcie politycznych narad, które niejednokrotnie aranżowano potajemnie w sekretnych pomieszczeniach polskich dworów.
Podczas tych spotkań przy dźwiękach muzyki, tańczono, ucztowano i rozmawiano m.in. o interesach i polityce, podróżach do innych krajów i przeżytych przygodach, życiu rodzinnym, genealogii i herbach. Przy suto zastawionych stołach – mających dobrze gości do gospodarza usposobić – grano także w rozmaite gry. Z wachlarza staropolskich gier najchętniej sięgano po karty, które przez możnych uznawane były za grę dostojną. W karty początkowo grali tylko mężczyźni i wojskowi, z czasem grać zaczęły także kobiety i dzieci. Wraz z rosnącą popularnością kart zwiększała się też ich powszechność. Najpierw w karty grano wyłącznie na dworach królewskich i magnackich, potem grać zaczęła zamożna szlachta, aż w końcu grami karcianymi zainteresowały się niższe sfery. Trudno wymienić wszystkie rodzaje staropolskich gier karcianych, gdyż było ich wiele, np. pikieta, chapanka, kupiec, rusz (rus), tryszak, kwindecz, ćwik itd. Oprócz kart chętnie grano też w warcaby, szachy i kości.
Męskie towarzystwo częstokroć spędzało czas na polowaniach, jazdach konnych, biesiadach. Tańcom i hulankom nie było końca… A zimową porą nie można było obyć się bez strojnych kuligów z pochodniami, bez „pieczystego” i rozgrzewających staropolskich trunków, takich jak piwo, miód pitny czy wódka.
Kulig, a więc uroczysty przejazd saniami z zaprzężonymi doń końmi, był najbardziej widowiskowym elementem zapustowych odwiedzin. Na ten czas ziemiaństwo wynajmowało kapele i korowody przebierańców, które przy akompaniamencie wesołej muzyki, a wieczorami przy pochodniach towarzyszyły biesiadnikom. Co bogatsi zatrudniali całe kapele, które przygrywały, jadąc na osobnych saniach, a nad wszystkim czuwał arlekin – wodzirej. Taki kulig podróżował od dworu do dworu, a w każdym był witany jadłem i napitkiem. 2 W odrestaurowanym Dworze Gogolewo nad Wartą każdy gość witany jest – jak nakazuje wielowiekowa tradycja – po staropolsku. „Gość w dom, Bóg w dom”. Bogata karta menu pozwala rozkoszować się rozmaitymi smakami, a wytworne trunki z dworskiej piwniczki dodają posiłkom nuty wytworności.
Tu również – jak za dawnych lat – można doświadczyć przeróżnych form rozrywki tak przecież potrzebnej zarówno w gronie rodziny, przyjaciół, jak i w kręgach biznesowych. Dwór Gogolewo to idealne miejsce w Wielkopolsce na organizację: kameralnych konferencji, spotkań firmowych, podczas których – w atmosferze odosobnienia i wszechotaczającej ciszy i spokoju – łatwiej można dokonać podsumowań kwartałów, roku, wyników, planów finansowych i sprzedażowych. To tutaj z łatwością można zaaranżować spotkania biznesowe z ważnymi klientami, szkolenia tematyczne dla handlowców, warsztaty edukacyjne dla kadry kierowniczej czy sympozja dla różnych branż. Nie sposób pominąć tak modnych obecnie bankietów połączonych z koncertami, wystawami lub aukcjami. Jak tłumaczył Henry Ford: „Połączenie sił to początek, pozostanie razem to postęp, wspólna praca to sukces.”
Wszelkie integracje firmowe przebiegają w Dworze Gogolewo z wieloma atrakcjami dla chcących spędzić czas aktywnie. W ofercie są m.in.: off road na torze lub po malowniczej okolicy, spływy kajakowe na pobliskiej Warcie, przejażdżki rowerowe. Natomiast dla osób ceniących relaks na miejscu dostępny jest bilard w klimatycznie zaadoptowanym garażu z ponad 80-letnim zabytkowym autem, casino lub retro gry w jedynej w Wielkopolsce drewnianej przeszklonej sali bankietowej. Tutaj pamięta się o tym, aby spotkanie firmowe – poza obowiązkową częścią programu – było dopełnione relaksem i integracją w wolnym czasie. Malownicze położenie obiektu oraz rozmaite atrakcje niewątpliwie sprzyjają budowaniu pozytywnych relacji z klientami czy w zespołach współpracowników na różnych szczeblach.
W Dworze Gogolewo przygotowanych jest kilka przestrzeni na zorganizowanie warsztatów, konferencji lub szkoleń. W ofercie jest sala zarówno dla 6 czy 12 osób, jak i taka spełniająca wymagania 30 oraz największa sala bankietowa mogąca pomieścić aż 80 gości. Dodatkowymi miejscami niebanalnych spotkań w biznesowym gronie są te pod przysłowiową chmurką, czyli namiot z drewnianą podłogą dla 25 osób oraz altana drewniana dla 20 osób, a także 3 wyodrębnione miejsca na ogniska. Co ważne, do użytku wynajmujących dostępny jest niezbędny sprzęt, w tym: rzutnik, ekran, komputer, telewizor, flipchart i inne.
Kompleks Dwór Gogolewo, który położony jest 4 km od Książa Wielkopolskiego, a niespełna 65 km od Poznania, w ramach oferty firmowej pozwala na indywidualne podejście do wymagań każdego klienta oraz dużą dowolność. Można więc zorganizować uroczysty bankiet, wystawny obiad, romantyczną kolację, garden party z grillem i ogniskiem czy spływ kajakowy po rzece Warta. O szerokich możliwościach tego miejsca przekonali się przedstawiciele znanych firm, takich jak: Grupa PZU, Grupa VW, Grupa TOP FARMS, Browar Fortuna, BESOFT SA, operator pierwszej w Polsce budowlanej platformy transakcyjnej budio.pl, producent chemii budowlanej Stainer sp. z o.o., a także znane banki, renomowane firmy doradcze i reprezentanci branży IT, którzy zaplanowali i urządzili w tym miejscu niejedno przedsięwzięcie firmowe, w myśl zasady „praca zespołowa dzieli zadanie i zwielokrotnia sukces”. Biznesowe szkolenia i eventy dla swoich pracowników docenili, rekomendując innym wyjątkowość obsługi, jaką można zastać w wyjątkowych progach Dwóru Gogolewo m.in.:
„Spotkaliśmy niesamowitych ludzi w niesamowitym miejscu, jakim jest Dwór Gogolewo nad Wartą. Naszą przygodę rozpoczęliśmy od organizacji noclegów dla dealerów z całej Polski, a skończyliśmy na konferencji i szkoleniach. Nie wyobrażam sobie innego miejsca na zorganizowanie prezentacji nowego modelu auta, a przy tym w tak urokliwym miejscu o ogromnym potencjale i profesjonalizmie.” (Grupa VW)
„Dla naszych Dyrektorów różnych działów zorganizowaliśmy szkolenie wraz z czasem atrakcji i przyjemności – nie zabrakło samodzielnie przygotowywanych śniadań, relaksu na leżakach przy świetnym open barze oraz niezliczonych godzin szkoleń, podczas których Dwór Gogolewo zachwycał przekąskami i perfekcyjną organizacją”. (Grupa PZU)
Gościnność niejedno ma imię, o czym przekonać można się w pięknym kompleksie Dwór Gogolewo i jego magicznym otoczeniu. Tu można odpocząć z dala od zgiełku miasta, nabrać sił, poczuć smak tradycji i budującą siłę serdecznych relacji. Rozkoszując się bliskością natury, jednocześnie całymi garściami czerpać pozytywną energię z tego miejsca.
Dzisiaj kierunek Ameryka Środkowa, zapraszamy do Kostaryki. Sama jej nazwa z hiszpańskiego Costa Rica brzmi obiecująco. Bogate Wybrzeże, bo tak można przetłumaczyć nazwę tego kraju, nęci obietnicami, których nie pozostawi bez pokrycia. Na bogato będzie z pewnością.
Największym bogactwem Kostaryki jest przyroda i to dla niej i po nią się tutaj przylatuje. Wspaniałe zróżnicowanie krajobrazów, od plaż po góry, od wulkanów po rafy koralowe, od lasów chmurzastych po rwące rzeki pełne seledynowej wody – Kostaryka ma wszystko. Na co dzień będzie zielono, będzie wilgotno, czasem mgliście, czasem deszczowo, a ta ilość wody jest gwarancją zielonych wakacji.
Pura vida słyszy się w Kostaryce wymiennie z dzień dobry, „samo życie” na powitanie? Brzmi to dość osobliwie, ale gdy to samo pura vida usłyszycie także przy pożegnaniu, dodane do podziękowań, a czasem po prostu ot tak bez powodu, uda się nam rozszyfrować filozofię życia Tikos – bo tak o sobie mówią Kostarykańczycy. Odetchną tutaj osoby, które nie lubią zwiedzać zabytków, Kostaryka nie ma ich zbyt wiele, a może nawet wcale. Nikt nie umęczy się długimi i monotonnymi przejazdami, bo odległości są tutaj niewielkie. Nie ma mowy o nudzie, każdy dzień i każda okolica proponuje zupełnie inne aktywności.
Zachwyceni będą Ci, którzy lubią i znają się na wulkanach. Jest tu ich sporo, wiele z nich oferuje szlaki piesze z możliwością dotarcia nawet do samego krateru, inne zdobywać można, pnąc się do góry po dość trudnych trasach trekkingowych, są i takie – stale aktywne, które można obserwować, leżąc w gorących źródłach u ich stóp, kiedy te plują lawą i skrzą się nocą drobinkami wydychanej lawy.
Dla osób o mocnych nerwach Kostaryka przygotowała piękny rafting, nie tylko chodzi w nim o samą adrenalinę podczas pokonywania kolejnych przełomów, ale także o widoki dookoła. Gdyby tego było za mało, Zip line czyli popularna tyrolka, wymyślona właśnie tutaj, zaskakuje rekordowymi odległościami pomiędzy platformami, prędkością, z którą można zjeżdżać, a i wysokość kilkunastu metrów zapowiada się imponująco.
By nie przestraszyć tych, co wolą jednak zwiedzać na wakacjach trochę spokojniej, mamy wspaniałe wiszące mosty, które ukryte w koronach drzew oferują niezapomniane przeżycia. Są motylarnie i ranarium, czyli wielkie hale z żabkami, mamy mnóstwo wolier z kolibrami i papugami, tukanami. A i tak każdy czeka na swojego pierwszego leniwca. I daję słowo, że bez niego nikt do domu nie wróci. Znajdziemy go na pewno na trasie, z natury leniwy nie da się zastraszyć i z pewnością dostojnie wisieć będzie nadal w niezmienionej pozycji, co najwyżej przeciągnie się leniwie, może rozprostuje łapy. Inaczej rzecz się ma z quetzalami, pięknymi i kolorowymi ptakami z dwoma długimi piórami w ogonie. Tu potrzeba szczęścia, by zobaczyć je z bliska ukryte w zielonych koronach drzew.
Nie omijajcie Tortugero. By dotrzeć tu, trzeba porzucić auto i przesiąść się do łódki, a potem podczas pobytu albo chadzać pieszo, albo pływać łódkami czy kajakami, to dwie albo trzy noce spędzone w Tortugero będą z pewnością okazją do obcowania z naturą oko w oko. A gdybyście trafili tutaj w lipcu (choć specjalnie Kostaryki w tym terminie nie polecam, bo to jednak pora deszczowa, która lubi dokuczyć w podróży objazdowej), to po zmierzchu na tutejszych plażach zobaczycie wielkie żółwice składające jaja. W Kostaryce jak nigdzie indziej na świecie dba się o spokój i bezpieczeństwo zwierzaków. Grupy zorganizowane pozostają pod stałą opieką przewodnika, a ten dokładnie wie, co i na ile nam wolno, by nie zakłócić tego wielkiego, ale i pięknego wydarzenia.
Dla wielbicieli plaż i palm Kostaryka przygotowała piękne białe plaże na południu i cudne, puste, bardziej surowe i czarne plaże na północy. I choć wraz z wami z samolotu w stolicy wysiądzie na pewno wielu turystów, bez obaw, nie będziecie stacjonować przez dwa tygodnie w tym samym miejscu. Może się zdarzyć, że na wielu plażach będziecie zupełnie sami. A miejsc wyjątkowych wzdłuż wybrzeża jest bardzo dużo. Na jednych ogląda się najpiękniejsze zachody słońca, na innych plantacje ananasów, gdzie indziej chodzi się skakać przez fale, gdzie indziej surfować. Kostaryka nie jest nudna. Jest różnorodna. Jej urok odkryło sporo Amerykanów, którzy chętnie spędzają tutaj nawet pół roku, mając do siebie zaledwie żabi skok samolotem, wielu z nich tak bardzo zakochało się w tutejszym luzie i sposobie na życie, że przenosi się na jesień życia właśnie na Kostarykę.
Nikt nie będzie głodny, jada się tu proste i smaczne rzeczy. Na talerzach króluje malowany kogut, czyli gallo pinto, mieszanka ryżu i fasoli z dodatkami. Ryżu tu będzie pod dostatkiem, często w ustalonych zestawach z rybą, kurczakiem czy mięsem. Wygrali los na loterii wegetarianie, którzy gdzie się nie obejrzą, będą mieli fantastyczne soki, sałaty, warzywa i owoce. Większość z nich prosto z drzewa albo krzaka. Nigdzie indziej na świecie nie widziałam tak ogromnych awokado czy soczystych mango.
Nie bez znaczenia jest fakt, że Kostaryka to kraj bardzo bezpieczny. Nie bój się wybrać w objazd tego kraju w pojedynkę. Nie ma tu armii, nie ma tu służby wojskowej. Każdy każdemu jest przyjacielem. Czuć tę filozofię życia w wielu miejscach na trasie. Slow life, bez pośpiechu, bez gonitwy w wyścigu. Dobra kawa, pyszna czekolada, wspaniały rum… rodzina i przyjaciele. Kostaryka oczaruje każdego, komu jest bliska natura. Każdego, kto ceni autentyczność i naturę. I wreszcie każdego, kto ma w sobie choć odrobinę latynoskiej krwi, tej nieugłaskanej, szalonej i spontanicznej. Pura vida!
Już sama nazwa kraju, jedyna na literę „O”, zapowiada niezwykłą przygodę i taką rzeczywiście zapewnia Oman. Po wyjściu z samolotu zazwyczaj dopada człowieka suche i ciepłe powietrze, po wejściu do hali przylotów dla odmiany bardzo przyjemny chłód i niesamowity zapach. Każdy rozgląda się skąd dochodzi woń czegoś, co jeszcze nieznane i egzotyczne świdruje w nosie i kusi nutami drewna, ziemi, mokrego piasku. Po chwili co bardziej bystry wzrok dostrzega wielkie elektroniczne kominki, z których unosi się ten właśnie orientalny ciężki zapach. I wtedy wszystko staje się jasne – tak pachnie kadzidło. Zapach ten towarzyszyć nam będzie podczas całej wizyty w Omanie.
Droga z lotniska w Muskacie do centrum nocą to przepiękna przejażdżka oświetlonymi szerokimi drogami ze wspaniałymi budynkami po bokach, spośród których jeden wyróżnia się znacząco, odcinając podświetlonymi kopułami od pustynnego krajobrazu dookoła. To Wielki Meczet Sułtana Kabusa, wzniesiony tutaj specjalnie na zamówienie ukochanego Sułtana, zachwyca i przytłacza. Ma w sobie równie dużo elegancji i szyku, co rozmachu i fantazji. Bo któż wznosi swój meczet z białego piaskowca ściąganego specjalnie z Indii, kto tka na zamówienie dywan o wadze 21 ton w Iranie w najlepszym zakładzie tkackim, kto zamawia u Swarovskiego wielki żyrandol, do którego oświetlenia potrzeba ponad 1000 żarówek. To nie jedyne ciekawostki i zarazem rekordy wpisane do Księgi Guinessa. Meczet zwiedzać będziemy następnego dnia, i to w ściśle określonych godzinach oraz skromnych i długich strojach, które są bardzo starannie sprawdzane przy wejściu. Budowla robi wrażenie, bo jest niesamowita.
Kto lubi inne podobne perełki architektoniczne, nie może opuścić wizyty w gmachu Opery w Muskacie, która wzniesiona na zamówienie tego samego Sułtana – melomana zachwyca swym rozmachem.
Niewielki corniche, czyli deptak – nabrzeże w centrum miasta i pobliski bazar to kolejne turystyczne miejsca w stolicy kraju. Jednak nie ma co spędzać tu zbyt wiele czasu, gdy natura woła. Oman to przede wszystkim wadi, czyli wspaniałe doliny, koryta rzeki, wypełnione często wodą i to słodką, wokół których rosną palmy, tworząc niesamowite widoki podczas pogodnych dni, a tych, tutaj nie brakuje. Dodatkową atrakcją wadi jest ich różnorodność, nie ma dwóch takich samych oraz możliwość kąpieli w naturalnych basenach, gdzie woda jest przyjemnie chłodna w porównaniu do temperatury powietrza. Są i takie wadi, które zaskoczą wąskimi przejściami, niskimi tunelami, wodospadami na swym końcu albo stromymi zejściami do wody. To wielka przygoda dla małych i dużych.
Dla żądnych przygód i dla kontrastu z pięknymi mokrymi wadi Oman zaprasza na pustynię. Wahiba Sands to przeurocze miejsce, dokąd dojeżdża się tylko autami 4×4, a nocuje w cudnie zaaranżowanych obozowiskach i choć na ich oficjalnych stronach czytamy o noclegach w namiotach, to mowa tutaj o małych domkach stylizowanych na namioty ze wszystkimi wygodami. Nierzadko po kolacji na środku placu płonie ognisko, ludzie siedzą na poduszkach wokół, a w tle gra arabska muzyka. Zachód i wschód oglądany z pobliskich wydm to obowiązkowy punkt programu, a dodatkową atrakcją jest wjazd i zjazd po wydmach autami terenowymi. Widoki zapierają dech w piersiach, adrenalina cieszy serce, a wokół tylko piach, pojedyncze wielbłądy i bezkres pustyni.
Oman to miejsce, które od lat upodobały sobie żółwice, które jako dojrzałe zwierzęta doskonale potrafią odtworzyć miejsce własnych narodzin, by wrócić tutaj i złożyć jaja na tej samej plaży. W specjalnych miejscach na terenie rezerwatu wydzielono trasy dokąd udać się można tylko o określonej porze z przewodnikiem lokalnym. Czy akurat dane Wam będzie zobaczyć ten specjalny spektakl – tego nie wie nikt. To zawsze łut szczęścia. Poza składaniem jaj w nocy, możecie być świadkami pierwszej drogi małych dopiero co wyklutych żółwików do wody.
By jak w każdej bajce nie zabrakło kolorów i zapachów. zapraszam na tutejsze bazary. Kupić tu można wspomniane kadzidło sprzedawane w wielkich ilościach, w kryształach, bryłach, w postaci do palenia, a nawet do żucia. Obok piętrzą się stosy przypraw, których zapach kręci w nozdrzach jeszcze długo po opuszczeniu takich miejsc. Zawsze obok znajdzie się stoiska z daktylami, które podobno nigdzie indziej nie smakują tak jak tutaj. Są soczyste, jest ich ponad 100 odmian i na potrzeby turystów sprzedawane są także z wymyślnymi dodatkami, jak cynamon, róża, kmin albo kardamon. Warto popróbować, smaki bywają dość zaskakujące. Chałwa omańska to bardziej stała galaretka, w wielu miejscach można zobaczyć ciekawy proces jej powstawania oraz bogactwo dodatków. Sprzedawana w finezyjnych opakowaniach i nagradzana wieloma tytułami jest idealnym i oryginalnym pomysłem na fantastyczny prezent z Omanu.
Dla tych, którym jeszcze mało, Oman szykuje niespodziankę. Salalah to nadmorska miejscowość, gdzie znajdziecie piękne hotele, wymyślne noclegi, smaczną kuchnię i kilka propozycji na umilenie sobie leniuchowania. Nie na darmo Omańczycy uchodzą za jeden z najbardziej gościnnych narodów pośród mieszkańców Zatoki. Uśmiechnięci, eleganccy, noszący z dumą swoje długie szaty (zwane tutaj diszdaszami z charakterystycznymi frędzlami u szyi, które są przedłużeniem perfum) będą Was serdecznie pozdrawiać, spieszyć z pomocą, gdy zajdzie potrzeba. Dobrze jest być gościem w Omanie.
Od samego przyjęcia na lotnisku po uprzejme pożegnanie przy odprawie paszportowej mieszkańcy Omanu udowadniają, spełniając tym samym wolę swojego niedawno zmarłego Sułtana, że to kraj bardzo przyjazny, nowoczesny a przede wszystkim bezpieczny. Idealny dla osób podróżujących samotnie, w parach, grupach, a przede wszystkim oferujący szeroką paletę atrakcji dla małych i dużych.
Kraj Długiej Białej Chmury – czy mówi Wam to coś? Druga podpowiedź: Aotearoa. Nadal nic? Mowa o Nowej Zelandii, kraju leżącym hen daleko, za górami, za lasami, 18 000 km od Polski. Maorysi, kiwi, owce, fiordy, góry – to pewnie najczęstsze skojarzenia z tym krajem. Co bardziej wtajemniczeni umiejscowią tu Hobbita lub Władcę Pierścieni, inni skojarzą z odważną premierką Jacindą Ardern, która dopiero co zrzekła się urzędu z powodu wypalenia zawodowego.
Na kraj składają się dwie wyspy: Północna i Południowa, przy czym ta pierwsza traktowana po macoszemu, uznana za mało atrakcyjną, czasem bywa wręcz odradzana na szlaku podróżniczym zapalonym miłośnikom Nowej Zelandii. Ja jak zwykle pod prąd, i trochę na przekór, od ponad tygodnia przemierzam Wyspę Północną z gronem zachwyconych podróżników, którzy każdego dnia stają się coraz bardziej zakochani w atrakcjach tego regionu.
Najczęściej każdy turysta dociera do Auckland, nie mylić ze stolicą Nowej Zelandii, gdzie ląduje większość samolotów międzynarodowych. Tu zaczyna się przygoda, zieleń to pierwsze zderzenie z egzotyczną wyspą. Jest soczysta, intensywna i jest jej dużo. Czystość, i to taka niemal sterylna, wszędzie bez wyjątków. Świadomość dbałości o wspólny piękny kraj jest tu zachwycająca, czyste szlaki turystyczne, wysprzątane ulice i chodniki, pobocza i rzeki, żadnych dzikich wysypisk, torebek, puszek i butelek przy drogach, w górach ani jednego papierka. A koszy na śmieci niezbyt wiele, i nikomu własne śmieci niesione ze sobą w plecaku nie przeszkadzają, co więcej ta dbałość o kraj udziela się także turystom, którzy albo tak jak my pozostając pod wrażeniem czystości, nie śmią tutaj brudzić ani wychylać się poza przyjęte normy, albo zawstydzeni wykluczeniem podążają z nurtem eko.
Już kilka kilometrów za Auckland znika wielkie miasto i Nowa Zelandia pokazuje swoją bardziej zwyczajną twarz: jest sielsko, wiejsko, uroczo i spokojnie. Miłośnicy Hobbita odwiedzą zapewne park, w którym kręcony był film, a domki stoją do dzisiaj. Można nacieszyć się krajobrazami, przypomnieć sobie sceny z filmu, a każdego gościa wita sam Peter Jackson (wprawdzie tylko z ekranu telewizora – ale jest to bardzo miłe). Nie ma tu kiczu czy cepelii, park jest bardzo interesujący.
By nie było monotonie, pobliskie podziemne rzeki i groty z milionami świecących robaczków zapraszają na spływ na dętkach w zupełnych ciemnościach. Zimna woda, wartki nurt, skoki z małych wodospadów i adrenalina – aż tyle w ramach jednej atrakcji.
Rotorua to miasto mekka dla podróżników, i co z tego, że już kilka kilometrów przed wjazdem do miasta do wnętrza aut wkrada się nie wiadomo jak i którędy zapach siarki zdradzający bliskość tutejszych gorących źródeł, gejzerów, bąbli z błota czy ciepłych rzek. Utworzone tutaj parki to natura w 100%, wszystkie szlaki i trakty zostały zaplanowane tak, by nie ingerować w przyrodę, z wielką uważnością. Przy błękitnym niebie i wspaniałych lekkich białych chmurkach widoki na te cuda przyrody są niezapomniane. Lato, czyli okres naszej zimy, to idealna pora, by wybrać się tutaj i trafić na dobrą pogodę. Choć pamiętajcie, Nowa Zelandia jak każda wyspa, a ta jest tylko nieco mniejsza od Polski, bywa kapryśna i należy wliczyć deszcz, mgłę, a nawet wiatr w program planowanej wycieczki.
Trasa pomiędzy Rotorua a Wellington, stolicą kraju, ma jeszcze jedną wielką atrakcję: to wspaniały, choć wymagający trekking Tongariro Crossing. Widokowo cudna trasa, wymieniana pośród najpiękniejszych na świecie, liczy niemal 20 km i potrzebuje dobrej kondycji, silnej woli i około siedmiu godzin na przejście jej z zapasem czasu na zdjęcia i podziwianie widoków.
Choć szlak jest otwarty każdego dnia i nie jest płatny, organizacja tutaj odbywa się w trosce o przyrodę i środowisko naturalne. Widoki są fenomenalne, podejście dość trudne, a zejście długie. Najpiękniejszym miejscem jest meta, gdzie na drewnianej platformie siedzą łapiący oddech piechurzy, dopiero co schodzący ze szlaku, którzy brawami witają kolejnych finiszujących kolegów.
Napier to miasto nieszczęść, niegdyś zniszczone przez trzęsienie ziemi, i odbudowane w stylu art deco, teraz dotknięte przez powódź i sztorm dzielnie liże rany. Art deco to dominujący tutaj styl architektoniczny. Wspaniała promenada nadmorska i wreszcie atrakcja, o której wie niewielu: głuptaki. Wielkie cztery kolonie tych ptaków można zobaczyć z bardzo bliska podczas prywatnej wycieczki o wschodzie słońca. Nie tylko ptaki robią wrażenie, choć obcowanie z nimi przez ponad godzinę, z kubkiem aromatycznej kawy lub herbaty w ręce, bez tłumów innych osób, intymnie – to luksusowe przeżycie. A gdy do tego dołożyć wspaniałe klify, cudne widoki, samotnie startujące do lotu ptaki i tę ciszę dookoła – atrakcja urasta do rangi hitu.
Gdybyście mieli jeszcze wątpliwości czy Wyspa Północna zasługuje na odwiedziny nadmienię, że jada się tu wspaniale. Kuchnia choć powtarzalna i konkretna oferuje szeroki wybór mięs; polecam tutejszą wołowinę i jagnięcinę, które od lat uchodzą za najlepsze na świecie, ryb tutaj też nie brakuje, wspaniałe owoce i warzywa. Syte śniadania z jajami po benedyktyńsku i zapiekanki z różnorodnym nadzieniem to kolejne pyszne pokusy.
I w końcu nie lada gratka dla miłośników win: Nowy Świat od lat podbija szturmem rynki win całego świata, tu można zobaczyć winnice z bliska, skorzystać z szerokiej oferty degustacji różnorodnych win, zjeść wyborną kolację sparowaną z winami, a nawet spędzić tu noc czy dwie. Pamiętajcie, że Nowa Zelandia to głównie wina białe, aromatyczne, owocowe, miękkie, kobiece. Ale i wielbiciele win czerwonych znajdą w tym kraju obfitości swoje miejsca.
Nowa Zelandia to gwarancja udanych wakacji – bo nie sposób nie docenić piękna przyrody.
Płynę teraz promem na Wyspę Południową. Przekonam się czy oby na pewno straciłam ostatnie dziesięć dni, zwiedzając te cuda natury.
Tam, gdzie dwustuletnie drzewa rozpościerają swe gałęzie, gdzie słychać śpiew ptaków i gdzie Warta oplata swym korytem okoliczne tereny, gdzie każda pora roku zapiera dech w piersiach, a bogactwo flory i fauny urozmaica czas na błogim łonie natury… tam właśnie – na skraju dwóch światów, z jednej strony baśniowego i tajemniczego, a z drugiej – tego pragmatycznego, opartego na faktach – olśniewa swym pięknem pieczołowicie odrestaurowany Dwór Gogolewo, ukryty wśród łąk i pól, wielkopolski skarb odkryty na nowo… Proszę przewrócić kartę historii i wybrać się z nami w fascynującą i pełną przygód podróż, przy jakże dobrze znanej melodii:
Powróćmy jak za dawnych lat W zaczarowany bajek świat Miłością swoją w piękną baśń Me życie zmień
Gogolewo z lotu ptaka
W spokojnym, a zarazem majestatycznym miejscu oddalonym od okolicznych zabudowań ludzkich, odseparowanych przyrodą od zatłoczonych wielkopolskich arterii – o którym pierwsze pisemne wzmianki historyczne zachowały się aż z 1149 roku – można poczuć beztroskę dzieciństwa, upragniony relaks. Choć na chwilę uciec od ogarniającego nas wszystkich codziennego zgiełku w celu odnalezienia prawdziwego siebie, wzmocnienia się poprzez regenerację sił.
Dwór Gogolewo
Tu można spędzić czas samotnie, kontemplując na tle jakże urokliwych pól i łąk, bądź zorganizować wymarzoną rodzinną uroczystość, gwarną, przy wtórze muzyki, czy też integrację, warsztaty, szkolenia – a wszystko oplecione magicznym klimatem dawnych lat, ze spokojnym tempem odmierzanym rytmem przyrody. Warto wybrać się na zasłużony odpoczynek do rycerskiej wsi Gogolewo, położonej w bliskiej odległości od Poznania, zaledwie 4 km na północ od Książa Wielkopolskiego. Wstępując w progi szlacheckiego dworu, który był od zarania dziejów w posiadaniu polskich sławnych rodów: Doliwów, Rozdrażewskich, Mielińskich, Cieleckich, Grzymułtowskich, Grabowskich, Skrzetuskich, czuć atmosferę i powiew przeszłości za sprawą cudownych starych mebli, klimatycznego wystroju wnętrz, stylizowanych dekoracji, akcesoriów pozwalających z wielkim sentymentem skupić na sobie wzrok.
Bogata oferta
Dwór Gogolewo jako perła typowo polskiej architektury klasycystycznej zaprasza w swoje progi wielu znamienitych i wyjątkowych gości, z różnymi oczekiwaniami i wymaganiami, spełniając niejedne marzenia o luksusowej podróży w przeszłe odległe czasy… O wyjątkowości tego miejsca świadczą także pracujący tam ludzie, w pełni oddani i zaangażowani w swoją codzienną pracę. Panuje tam przyjacielska, wręcz rodzinna atmosfera, a obsługa jest na wysokim poziomie. O powyższym świadczą opnie gości, chętnie zamieszczane przez nich na Google, Facebook. To nieprzeciętne miejsce, w którym naprawdę można zorganizować wesele z klasą, kameralne przyjęcie na najwyższym poziomie dla każdej Pary Młodej. Dodatkowo w ramach oferty można również liczyć na profesjonalne przygotowanie: chrzcin, komunii, jubileuszu rodzinnego, degustacji dworskich nalewek, win, miodów pitnych. Na staropolską ucztę w nietuzinkowych wnętrzach, zindywidualizowane biznesowe spotkania i szkolenia. Nie ma też najmniejszych przeszkód do tego, aby zaaranżować niezapomnianą integrację pracowników, warsztaty w dziedzinie rękodzieła, malarstwa, aktorstwa czy technik jogi, a także wieczory panieńskie, kawalerskie, biesiadowanie przy ognisku.
Kto szuka klimatycznej przestrzeni do organizacji tego typu spotkań, trafił idealnie! Kompleks Dwór Gogolewo, oprócz samego Dworu, posiada też do dyspozycji gości Oficynę Dworską (hotel) oraz przeszkloną drewnianą stodołę w koncepcji sali bankietowej, a także wyodrębnioną tradycyjną strefę relaksu (opalaną drewnem banię z hydromasażem oraz fińską saunę) wraz z odrębnym pokojem klubowym, w którym znajduje się zabytkowe Renault Primaquarte z 1936 roku.
To obiekt z duszą, z dala od miejskiego zgiełku, gdzie odnaleźć można wszystko, co potrzebne: bazę noclegową na 45 osób, pyszną staropolską, ale i nie tylko kuchnię, profesjonalny sprzęt multimedialny, zamkniętą przestrzeń sali bankietowej, która pomieści do 75 osób, a do tego niezapomnianą ciszę i wyjątkowy spokój. Dwór Gogolewo można mieć na wyłączność, w konkretnym terminie i pod konkretną uroczystość. Klimatyczny Dwór oraz Oficyna z salą bankietową tylko do dyspozycji gości? Tak! To bardzo kusi… bo każda spędzona chwila w tak urokliwym miejscu jest niezapomniana.
Wesele czas zacząć
W okresie wiosenno-letnim można tu zaaranżować wesele w plenerze, na łonie natury, bo namioty weselne nie odbiegają przecież standardem od najpiękniejszych sal hotelowych i restauracyjnych, a wyjątkowa atmosfera na zewnątrz obiektu pozwala Parze Młodej i gościom poczuć się wyjątkowo, wręcz baśniowo. Gdy pogoda za oknem nie jest przychylna, jesienne słoty i zimowe temperatury dają się we znaki, warto pomyśleć o przeszklonej stodole, czyli sali bankietowej znajdującej się na terenie kompleksu, w której można przygotować niezapomniane przyjęcie. Ponadto Dwór Gogolewo podsuwa kolejne pomysły nowożeńcom…
Zaślubiny w urokliwym drewnianym barokowym kościele z 1779 roku, który przetrwał do naszych czasów w niezmienionej formie. Kościół pod wezwaniem Podwyższenia Krzyża Świętego powstał na niewielkim wzniesieniu przy zakolu rzeki Warty, w miejscu, gdzie jak głosi legenda zatrzymał się krzyż płynący pod prąd rzeki. Zdarzenie to zostało odebrane jako znak od Boga i zmobilizowało miejscowych do zbudowania świątyni.
Przejazd do ślubu zabytkowym Renault Primaquatre z 1936 roku, jedynym takim egzemplarzem zarejestrowanym w Polsce, prawie w 100% na oryginalnych podzespołach z fabryki.
Sam Dwór oferuje 6 zróżnicowanych pokoi na poddaszu, które łącznie mogą pomieścić 16 osób. Dodatkowo w miejscu starego budynku gospodarczego, przy aprobacie Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, powstała Oficyna Dworska, pełniąca funkcję hotelową. Ten dwukondygnacyjny budynek ma do dyspozycji gości 12 pokoi z 26 podstawowymi miejscami noclegowymi, które mogą być uzupełnione o dodatkowe dostawki.
Urozmaicony relaks
Odpoczynek dla ciała i duszy, regeneracja sił i odprężenie, redukcja stresu to gwarantuje kompleks Dwór Gogolewo. Skorzystać można z seansu w stylowej saunie suchej czy kąpieli w bani z hydromasażem, bądź odnaleźć odpowiednie miejsce w jednej z trzech sal kominkowych z biblioteczką i oddać się wciągającej lekturze.
Malownicze położenie obiektu sprzyja niewątpliwie nadwarciańskim spacerom czy rowerowym przejażdżkom po przepięknej i spokojnej okolicy, a sala klubowa ze stołem bilardowym bez wątpienia pomaga w budowaniu pozytywnych relacji międzyludzkich. Dla spragnionych większej aktywności przygotowane zostały nie lada atrakcje, jak morsowanie i niezapomniane spływy kajakowe, bo od Warty kompleks dworski dzieli tylko 150 metrów! Nieco innych wrażeń dostarczy przejażdżka 4-osobowym pontonem VESTA RIB V-345 z silnikiem spalinowym, podczas której z nieco innej perspektywy można podziwiać piękną i leniwie płynącą rzekę Wartę, a z niej także krajobrazy gogolewskiej okolicy.
(tekst powstał we współpracy komercyjnej z Dworem Gogolewo)
Wenecja zimą? Czy to jest dobry pomysł? Czy to w ogóle ma sens? Postaram się szybko przekonać wszystkich, że to jest świetny pomysł, a do tego jaki wygodny. Bo jeśli wziąć pod uwagę coraz gęstszą siatkę połączeń tanimi liniami z wielu portów w Polsce bezpośrednio z Wenecją, to aż miło pomyśleć, że od wyjścia z domu cała podróż: samolotem, autobusem i nawet tramwajem wodnym nie powinna zająć więcej niż pięć godzin.
Tylko pięć godzin, by przenieść się w zupełnie inny bajkowy świat. Kiedyś wylot z Warszawy był jedynym rozwiązaniem, często dojazd do niej zajmował więcej czasu niż sam lot zagraniczny. Niektórzy jechali w przeciwną stronę i startowali z Berlina, ale to też podobny czas, poza tym parking, opłaty, język niepolski. Bezpośrednie połączenie z Ławicy wydaje się rozwiązywać wszystkie kłopoty.
Zima może być idealną porą do zwiedzania, pod warunkiem, że mowa tu o zimie włoskiej, w swojej delikatnej odsłonie, czyli przyjemne 10 stopni w ciągu dnia i ok. 5 w nocy. A takie zimy w styczniu w Wenecji są niemal co roku. Co ważne, zdarzają się dni dużo cieplejsze, kiedy temperatury sięgają nawet 14 stopni, niebo robi się wtedy niebieskie, a słońce tworzy niezapomniany zimowo-letni klimat.
Kto choć przez chwilę nie marzył o Wenecji, no kto? To miasto wyjątkowe, często jednak oglądane w pośpiechu, przelotem, bo leży tak zgrabnie u wjazdu do Włoch na trasach objazdowych autobusem, albo po drodze w trasie z nart do Polski. Ale by nie stać się największą zmorą Wenecji, czyli jednym z wielu tysięcy turystów jednodniowych, którzy wpadają do niej jak po ogień, przemierzając stale te same uliczki i te same punkty widokowe, trzeba zarezerwować na Wenecję więcej czasu.Trzy noce i cztery dni to akurat w sam raz, ani za krótko, bo to naprawdę sporo czasu na samo miasto jak i okoliczne wyspy, ale też nie za długo, bo z Wenecji warto wyjechać z niedosytem, obiecując sobie, że się na pewno tu jeszcze nieraz wróci.
Zima to nieoczywista pora na zwiedzanie miast europejskich, tym samym liczyć można na mniejszą liczbę turystów na uliczkach miasta. Nigdy nie pustoszeją one całkowicie, takie miejsca jak Wenecja są zawsze w kręgu zainteresowania turystów z całego świata. Ale początek roku nie zna kolejek, zakorkowanych głównych tras wycieczkowych, ogonków przed kasami biletowymi czy kolejnych tramwajów wodnych odjeżdżających z kompletem pasażerów bez wsiadania i wysiadania na przystanku.
W Wenecji cieszy nawet niepogoda, tajemnicza mgła, która otula miasto. Pięknie komponuje się z malowniczymi wąskimi kanałami, bezszelestnie przemykającymi blisko murów przechodniami, z pewnością mieszkańcami na stałe. Acqua alta czyli przypływ, który zalewa Wenecję, wtłaczając w miasto wodę, zalewa główne place i dróżki spacerowe to istne szaleństwo. I choć ostatnie lata zredukowały widowiskowość tego zjawiska, bo wielka tama reguluje już przypływy i odpływy, ku uciesze Wenecjan, to każde kilkanaście centymetrów ponad standardowy poziom wody cieszy wszystkich turystów. Ustawione na boku chodników trapy znajdują teraz swoje miejsce, tworząc przejścia dla pieszych po podestach, w ruch idą kalosze i kolorowe parasolki, bardziej potrzebne do Insta zdjęć aniżeli jako ochrona przed deszczem. Kałuże na Placu Św. Marka i zwielokrotniony widok zabytków odbijających się w wodzie to wyjątkowe przeżycie.
Wenecja to także atrakcje wewnątrz wspaniałych budynków i pałaców. Każdy z nich ma swoją historię i każdy z nich kryje wielkie bogactwa. Nawet w styczniu warto zadbać o bilety wstępów wcześniej i zakupić je online, by mieć pewność, że nic nas nie ominie. Ale gdy jednak przeoczymy jedną czy dwie atrakcje, sytuacja nie jest beznadziejna, z reguły udaje się znaleźć lukę i wejść do obiektu tak po prostu z ulicy. Latem jest to nie do pomyślenia. Wenecja jest droga – pewnie tak, gdy chadza się tylko turystycznymi ścieżkami i zajada tam sprzedawane lody, makarony czy pizzę. Mogą one rozczarować, tym bardziej, że większość załogi tych lokali stanowią nie Włosi, ale przyjezdni najczęściej z Indii czy Bangladeszu. Jeśli zależy Wam na włoskiej pizzy, małych kanapeczkach z różnymi dodatkami (cicchetti–specjał wenecki) czy kieliszku szprycera – aperola pitego po wenecku, czyli z oliwką, koniecznie skręćcie w bok, zaledwie kilka metrów od turystycznych szlaków, a odkryjecie Wenecję swojską, tutejszą, włoską, smaczną i spokojną. Tu czas stoi w miejscu, wnętrza z kotarami, lambrekinami i zwojami ksiąg pasują tutaj jak nigdzie indziej. Obsługa przeniesiona żywcem z minionej epoki dopełni całego obrazu miasta.
Podobnie jest z noclegami, upoluj promocje, ponegocjuj z właścicielami, zamień pokój duży na mały, nie przegap jednak widoku na Canale Grande. Już pierwszego dnia odkryjesz swoje miejsca w Wenecji, a trzeciego będziesz czuł się jak u siebie, tym bardziej, że w mijanym barze rozpozna Ciebie sprzedawca parzący jedno espresso za drugim, znad lady tuż obok machnie do Ciebie pani sprzedająca lody włoskie, a na zakręcie stojący tam gondolier, szukający chętnych na przejażdżkę łódką, zamieni z Tobą dwa słowa. Właśnie nawet gondole mają tutaj swoje urzędowe ceny za przejazd, nie ma cen z księżyca, nie ma cen opisywanych na blogach jako ceny z horroru. Wystarczy być w Wenecji dłużej, nie w biegu, oglądać miejsca, pytać ludzi, czytać tabliczki. Wenecja to gwarancja udanego wyjazdu dla każdego. Zasadnie nazywana miejscem miłości, miastem dla zakochanych sprawdzi się także na wypad w gronie przyjaciółek, nie zawiedzie rodzin z dzieciakami, a i single przepadną całkowicie, poddając się urokowi tego miasta.
Dziś porwiemy Was w czarujące Dolomity. Dolomity włoskie to góry pełne uroku, koloru i wyjątkowego nastroju. O każdej porze roku znajdziemy wspaniałe atrakcje, dzięki którym naładujemy baterie i pełni sił będziemy mogli wrócić do pracy.
To cudowne pasmo Alp znajduje się w północnej części Włoch; graniczy z Austrią. Jadąc przez Austrię, mijamy granitowe szczyty. W przełęczy Brenero witają nas urokliwe, malownicze i jedyne tego typu formacje skalne na świecie! Wyjątkowe kolory – połączenie różu o wchodzie i zachodzie słońca oraz mlecznych ostrych szczytów. Szanse, że przywita nas słońce, jest tu większe niż w Austrii, poza tym klimat jest łagodniejszy. Jeździmy w Dolomity od 20 lat i nigdy dość!
Zarówno dla singli, rodzin, grupy przyjaciół miejsce jest idealne. Czy wiecie, czym jest jazda po tzw. sztruksiku, po idealnie wylatrakowanym stoku, w lekko zmrożonym i mieniącym się śniegu? To bajka. Dla narciarzy raj, znakomite trasy, nowoczesne wyciągi, świetnie utrzymane stoki i oczywiście widoki zapierające dech w piersiach.
Czas białego szaleństwa rozpoczyna się otwarciem sezonu na początku grudnia. Tu koniecznie należy wybrać się do słonecznego Livigno, 14-kilometrowa dolina ma wyjątkowy klimat, nazywana jest Małym Tybetem, ze względu na suchy i zimny klimat. Jest duże prawdopodobieństwo, że od początku grudnia będą już naprawdę korzystne warunki narciarskie, chociaż bywały lata, gdzie lepiej było zabrać ze sobą rower niż narty. Co do zasady jest wówczas taniej i skipass jest wkalkulowany w cenę zakwaterowania. Przy okazji mamy wspaniałe apres ski i niedaleko znajdują się stare termy idealne na relaks po sportowych wyczynach na stoku.
We Włoszech główne ośrodki narciarskie to Region Trentino, Alto Adige i Veneto. Przez te ośrodki prowadzi największa karuzela narciarska w Europie – Dolomitysuperski.
Nie sposób się nudzić … W ferie możemy pośmigać w Val di Fassa z bezpośrednim dostępem do niesamowitego masywu Sella Ronda, gdzie jeżdżąc wyznaczoną trasą w prawo lub w lewo, możemy spędzić na tzw. karuzeli narciarskiej prawie cały dzień, podziwiając niesamowite widoki, zatrzymując się na pyszną pastę i bombardino. Niestety ceny skipasow nie należą do najtańszych – cały region Dolomity Super Ski to 1200 km tras narciarskich – koszt skipassu ok. 340 €/os. Z racji tego, że nie wszyscy są wytrawnymi narciarzami, można pomyśleć, by wyskoczyć do Alpe di Susi, a może do pięknej i uroczej Civetta. Około 70 km tras i wówczas cenę skipassu w ferie mamy 230 €/os. – to jest mój plan na rok 2023!
Zazwyczaj ruszaliśmy w podróż swoim autem, jednak od pewnego czasu nauczyłam się, że urlop to relaks i pełen luz. Podróżujemy więc całą ekipą komfortowym autokarem, gdzie dopłacamy za puste miejsce obok, by każdy miał swobodę i więcej przestrzeni podczas jazdy. Z Poznania wyruszamy o godzinie 22:00 i po 14 h – przy założeniu, że pogoda jest sprzyjająca – dojeżdżamy do naszego hotelu. Po drodze śniadanie w Austrii, poranek w Alpach, fajny film i jesteśmy! Możemy spokojnie podziwiać widoki i cieszyć się wspólnym byciem razem. Bardzo polecam, co roku w okresie ferii zimowych wyruszamy i nie możemy się już tego doczekać. Zarówno narciarze, jak i snowboardziści spełnią swoje marzenia o swobodnym eksplorowaniu przepięknych tras, krystalicznym powietrzu i braku kolejek do wyciągów. Dodam, że dla piechurów, nie narciarzy także jest ogrom atrakcji. Rakiety śnieżne, sanki, wycieczki piesze, wspólne wieczory i tańce. Wszystko to tworzy wspaniałe wspomnienia i cudne zdjęcia. Bo podróżować to żyć!
Ten, kto czuje zew podróżowania, kto złapie bakcyla, który nakręca go do planowania kolejnych wypraw, ten prędzej, czy później na swojej liście umieści Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, potocznie nazywane USA, Ameryką.
Tekst i zdjęcia: Basia Cichowicz, salonwakacji.pl
Państwo, które tworzy 50 stanów, zamieszkuje ponad 333 mln ludzi i zajmuje powierzchnię ponad 9,5 ml km2 – jest wielkie. Pierwszy raz planując podróż do Stanów, zastanawiałam się, jak to zorganizować, od czego zacząć, jak podejść do planu podróży – przy założeniu, że muszę poruszać się w ramach czasu i określonych funduszy. Czy wybrać wschód Nowy York, Niagarę, Everglades, a może Miami Beach i rejs po rajskich Karaibach, może odwiedzić misia Yogi z Yellowstone – dzięki niemu znany park fantastycznie jest wypromowany przez bajkę dla dzieci. Jednak jak spojrzycie na mapę to Stany Zjednoczone są prawie wielkości naszego kontynentu, i jak to ogarnąć mając 17 dni. Warto zastanowić się nad listą must see, uwzględniając elementy chociaż odrobiny slow life – bo w końcu ile w życiu można się ciągle spieszyć. Niesamowite jest to, jak kino amerykańskie, stworzyło nasze wyobrażenie o Stanach, przekonanie o wyjątkowości i egalitaryzmie. Czy tak jest? Każdy musi posmakować sam i to jest w podróżach piękne, bo uczą.
Dziś zabiorę Was na Zachodnie Wybrzeże, będzie gorąco, z dużą dawką adrenaliny i wyjątkowych zdjęć i czasem przydatnych wskazówek. Lecimy w pierwszej kolejności do Los Angeles – miasta, w którym zakochują się miłośnicy metropolii, a pozostali potrzebują troszkę czasu. Oczywiście są symbole, które są punktami programu, które warto zobaczyć typu Hollywood czy Beverly Hills. Jednak musimy pamiętać, że są to też symbole nieco już przykurzone i owszem możemy na nie zerknąć, śmigając ulicami LAX, ale warto pomyśleć, co nam sprawia największą radość. Kiedy czujemy się szczęśliwi? Może okazać się, że patrząc na obraz „Irysy” Van Gogh’a w Centrum Getty’ego, kontrowersyjnego bogacza, który zebrał niesamowitą kolekcję sztuki greckiej, rzymskiej, etruskiej, lub podziwiając dzieła Rembrandta, Renoir czy Moneta. Dla innych szczęśliwe będą chwile na Venice Beach, albo dla odmiany w Universal Studio, podnosząc sobie poziom adrenaliny na rollcosterze Harry’ego Pottera. Większość pomysłów zwiedzania Los Angeles jest dość sztampowa, oparta o to, co widzieliśmy w kinie. Odważnych, którzy zaryzykują, by nie oglądać sklepów na Rodeo Drive, zachęcam do szukania smaczków dopasowanych do tego, co nam sprawia radość.
W trakcie mojego pobytu spędziłam w Los Angeles 4 dni i chcąc zobaczyć, co kryje się poza Miastem Aniołów, musiałam ruszyć w dalszą podróż. Dodam, że podróżowałam wynajętym suvem Suburban, porządnym, wielkim, takim amerykańskim. Ruszyliśmy fragmentami Roud 66 z noclegiem w Kingman – fotogeniczne, znane, widokowo ciekawe. Następnie dotarliśmy do Williams – zwanego bramą do Wielkiego Kanionu. Hotele w Stanach są stare i niestety drogie, jeśli analizujemy jakość do ceny – w Polsce mamy nowe piękne hotele i jeszcze na dodatek z bardzo dobrym serwisem. Ze względu na mój zawód, to była pierwsza rzecz, która uświadomiła mi, że Stany mogły robić o wiele większe wrażenie może 20 lat temu – teraz są troszkę zużyte w porównaniu z Europą i z Polską na czele. Po drodze obaliliśmy jeszcze sporo mitów, ale to jest piękne i sprawia, że nie mamy się czego wstydzić. Rano z Williams ruszyliśmy do Wielkiego Kanionu, jednego z cudów świata – niesamowitego miejsca stworzonego przez Matkę Naturę. To, co powala, kładzie na kolana to natura, przestrzeń, bezkres, wielkość i różnorodność przyrody Stanów Zjednoczonych. To wywołuje w nas ekscytację i niedowierzanie. Do Kanionu wylecieliśmy helikopterem – lot 15 min to koszt ok. 270 USD – wrażenie niesamowite, widać wijącą się rzekę Kolorado. Kolory poszczególnych warstw i ta adrenalina, która potęguje wrażenia. Jeśli nie mielibyście chęci na latanie lub funduszy, to i tak znajdując się na poszczególnych punktach widokowych, podziwiacie Kanion z różnych perspektyw.
W Kanionie spędziłam 3 dni, z racji tego, że byłam w lipcu nie mogliśmy zejść w głąb, był zakaz ze względu na wysoką temperaturę. Z Kanionu ruszyliśmy do Monument Valley na nocleg u Indian – to jest moje ulubione miejsce, miejsce w którym oprócz przestrzeni z porozrzucanymi kapeluszami, w nocy podziwialiśmy niebo miliarda gwiazd. Niesamowite miejsce! Musieliśmy troszkę zboczyć od wcześniej założonego planu, ale to było warte wszystkich pieniędzy – spędziliśmy tam 2 dni i wciąż myślę, że o dzień za mało. Na trasie kolejne punkty to słynny Kanion Antylopy – koniecznie trzeba zarezerwować bilety z wyprzedzeniem, Horseshoe Bend, następnie Kanion uśpionych Indian – Bryce, Kanion Zion – cudowny. I tak płynnie wymieniłam kolejne 3 dni podróży, gdzie w Zion czy Bryce chętnie zostałabym dłużej, by móc przejść chociaż jedną porządną trasę.
Odległości w Stanach są ogromne, jeśli przyjmiemy, że chcemy dotknąć choć trochę. Kierowaliśmy się do kolejnej atrakcji Las Vegas – miasta ludzkiej próżności, mafii, hazardu i kiczu – tu widać jak plastik udaje drewno. Możemy marudzić i narzekać, albo nieźle zabalować i przegrać w kasynie. Why not? Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. W lipcu było hiper gorąco ok. 37-40 C, w nocy 30 C. Znowu stykamy się z tym, co filmy sprzedały – Kac Vegas, Cesar Palace – tylko tygrysa brakowało. Las Vegas z dziećmi zwiedzaliśmy bardzo grzecznie, ale jak byłam kiedyś wyłącznie z dorosłymi, wróciłam o 6 rano na śniadanie w MC Donald’s, ponieważ jest co robić, nie można się nudzić. Z Las Vegas polecam wynająć Mustangi, najlepiej zrobić to z wyprzedzeniem i w Polsce (jakby co pomogę), i ruszyć do Death Valley, w wyjątkową podróż na „swoim mustangu”.
Po 3 dniach wyjechaliśmy z Las Vegas, przez chwilę zerknęliśmy na tamę Hoovera i pojechaliśmy do Parku Sekwoi, by odwiedzić Generała Sherman’a gigantyczną sekwoję, której waga to ok. 1200 ton. Drzewa te dorastają do 95 metrów wysokości, są największymi drzewami świata. Zorganizowaliśmy w Parku mały trekking, akurat trafiliśmy na czas po pożarze sprzed 2-3 tygodni i nie wszystko było dostępne, a podczas wyprawy mijaliśmy jeszcze tlące się drzewa, niesamowite, tym bardziej, że niszczycielska moc ognia jest niezbędna, by szyszki sekwoi mogły się otworzyć i nasiona trafić do ziemi. Na tym etapie byliśmy już dość zmęczeni, czas przejazdu między różnymi atrakcjami to czasem 2-5 h, ale drogi są super, auto wielkie, ale brakowało oddechu. Pojechaliśmy do Monterey dziko, spokojnie – i niestety jak dla nas – zimno.
Kalifornia w lipcu to temperatura od 20-30 C. Siedzieliśmy na plaży, dzikiej, szerokiej i piliśmy drinki, nie robiąc nic… Ostatnie 4 dni spędziliśmy w San Francisco moim ulubionym mieście na Zachodzie ze względu na to, że zawsze podobał mi się Golden Gate – znów symbol miasta w stylu wiktoriańskim znany z obrazów, pocztówek czy filmów. Miłe miasto, gdzie fantastycznie widać różnorodność i szacunek dla odmienności. Jedliśmy przepyszną pizzę w dzielnicy włoskiej, a obiad u Chińczyków, tańce z lokalsami, piwko z gejami – to było fajne zakończenie snu o Ameryce. Mój syn trafnie zauważył, że Stany to stan umysłu i tyle, co nam się spodoba – tyle skrytykujemy, ale warto, zawsze warto. Była z nami spora ekipa młodzieży – myślę, że zauważyła, że życie to nie film nawet w USA. Kochamy pyszne jedzenie i jajecznicę z jajek, a nie z proszku, ale jednocześnie uczymy się świata, tolerancji i w końcu mocy, jaką ma szacunek do kraju, z którego zrobili super towar eksportowy, przede wszystkim dzięki Hollywood i tysiącom filmów, które na co dzień oglądamy… oczywiście w dużym skrócie i uproszczeniu. Żyć to podróżować!
Basia Cichowicz | Salonwakacji.pl inspiruje i doradza
27 października, 2022
Artykuł przeczytasz w: 15 min.
Siadam naprzeciwko promiennej i radosnej osoby, która jak magik z rękawa wyciąga kolejne miejsce warte odwiedzenia. Widać, że żyje pracą, a praca jest jej życiem, daje ogromną satysfakcję. Podróże uwielbia i tą miłością do zwiedzania świata zaraża innych. Basia Cichowicz, właścicielka biura o wdzięcznej nazwie salonwakacji.pl opowie, gdzie posmakować egzotyki, na co się zdecydować, gdy u nas za oknem jesienna słota, dlaczego warto korzystać z oferty cruisera.
Kiedy salon wakacji zaczął funkcjonować na poznański rynku?
BASIA CICHOWICZ: Przeprowadziłam się do Poznania osiem lat temu, z urodzenia jestem bydgoszczanką. Zanim otworzyłam biuro w Poznaniu, w grudniu 2019 roku, czyli chwilę przed pandemią, miałam już funkcjonujące biuro podróży w Bydgoszczy. W Poznaniu wszystko zbiegło się w czasie z czymś nieprzewidywalnym. Koronawirus spowodował, że po 3 miesiącach od otwarcia biuro musiałam zamknąć. W lipcu znów otworzyłam, choć było bardzo ciężko, ale utrzymałam cały zespół pracowników.
Upatrzyłam sobie to miejsce w Poznaniu, przy ul. Dymka, na zakręcie. Pomyślałam, że wszyscy będą mnie widzieć. (śmiech) Nie zależało mi na biurze w markecie, w galerii handlowej, w takim ruchliwym miejscu, bo uważam, że wakacje to jest produkt luksusowy. Nigdy nie wpadłabym na pomysł, aby kupować wakacje w markecie. O tym trzeba na spokojnie pomyśleć, porozmawiać, zastanowić się nad plusami i minusami konkretnego kierunku. Do planowania wakacji trzeba podejść z szacunkiem i refleksją, rzetelnie i rozważnie.
Salon określany jest jako najlepsze biuro podróży. To pochlebne i satysfakcjonujące stwierdzenie, ale też bardzo motywujące. Jak wyrabia się dobrą renomę?
Długo przed modnym home officem, który rozkwitł wraz z nastaniem pandemii, pracowałam zdalnie. Jednak ze względu na moją naturę i potrzebę kontaktu z drugim człowiekiem, zaczęłam aranżować dla stałych klientów nieformalne spotkania, takie bardziej towarzyskie, w stylu np. prosecco day. Do mnie przychodzą klienci, rozmawiamy, śmiejemy się, wymieniamy spostrzeżeniami. Nieustannie buduję zaplecze moich stałych kontaktów.
Naszymi klientami są ludzie, którzy podstawowe potrzeby życiowe mają zapewnione. Ich stać na kolejny pułap życia, przeznaczają oszczędności na wyjazdy, zwiedzanie świata, zgodnie z powiedzeniem „pracujemy po to, żeby żyć, a nie żyjemy, aby pracować”. Obsługujemy klientów jak swoich przyjaciół, siadamy przy dużym stole, dyskutujemy, pijemy kawę, rozkładamy prospekty, albumy, etc. Dodatkowo za kilka dni dotrą do nas monitory dotykowe, czyli ukłon w kierunku technologii. Mamy zasadę, że dla klientów tworzymy tzw. kalendarz podróży, czyli sugerujemy, co w danym miesiącu mogliby robić, gdzie jechać czy lecieć, co zwiedzić. Podsuwamy tańsze i droższe opcje, wakacje do wyboru, bo różne są gusta i potrzeby, i różne kieszenie klientów.
Mamy też takich stałych klientów, którzy np. po to wpadają do biura, aby nam przynieść kwiaty. (śmiech) To bardzo miłe.
Po dwóch latach wyłączenia nas ze zwiedzania świata przez pandemię, jak już minął okres dezorientacji, obaw, jakie kierunki zaczęli wybierać klienci?
Po zniesieniu największych obostrzeń my szybko zorientowaliśmy się, gdzie nasi klienci mogą latać. Edukowaliśmy ich, że warto lecieć do Meksyku, bo tam nie były wymagane ani testy, ani szczepienia. Ten, kto miał odwagę i ten, kto wyczuł temat, to latał do Meksyku za 3 tys. zł do hoteli 5-gwiazdkowych all inclusive. Takie były wówczas opcje. Zmieniła się grupa docelowa – przestali latać starsi klienci, a zaczęło bardzo dużo młodych.
Kierunki pierwsze, popandemiczne, to w szczególności Meksyk, ale też Zanzibar, Turcja. Wielu celebrytów upodobało sobie Zanzibar, który w tym okresie był bardzo oblegany. Wszystko wymagało skrupulatnego sprawdzania, wypełniania stosu dokumentów, ponadto aplikacje, generowanie kodów itp. Mobilizowaliśmy ludzi do latania, bo zamknięcie w domu na dłuższą metę niczemu dobremu nie służy. My – pracownicy biura również dużo w owym czasie lataliśmy; sprawdzaliśmy. Zresztą zawsze tak robimy. Ja sama mam odwiedzonych ponad 70 krajów na świecie, więc trochę potrafię zweryfikować życzenia czy plany klientów.
Turcję traktuję jak Kołobrzeg, to są tylko 2,5 godziny lotu. Możemy lecieć na 5 czy 7 dni, z Poznania, bardzo dobry standard hoteli, dobra kuchnia, korzystne zaplecze z mnóstwem atrakcji dla dzieci i dorosłych. Egipt to miejsce, gdzie zamykamy się w hotelu i korzystamy głównie z uroków nurkowania, można sobie wykupić super pakiety dla nurków. To jest pomysł na krótkie i w miarę bliskie wakacje, choć niekoniecznie tanie. Nie ma co ukrywać, że w Turcji są tak dobre hotele, że za tydzień są one np. po 10-15 tysięcy od osoby, do nich kierujemy naszych polskich celebrytów. Salonwakacji.pl jest od aranżacji wakacji luksusowych. Bo wiadomo, że wydane pieniądze można skonfrontować z wyprawą np. do Azji, która jest stosunkowo tania. Jednak każdy wybiera formę wakacji i standard miejsca indywidualnie.
Z badań Polskiej Organizacji Turystycznej wynika, że turystyka aktywna, blisko przyrody, podbiła serca Polaków. Czy tak jest w rzeczywistości?
Na każdym etapie swojego życia szukamy innych form wypoczynku. Inaczej gdy jesteśmy singlami, w parach, inaczej jak mamy małe dzieci, jeszcze inaczej jak starsze. Przyroda i aktywność często są wakacyjnym wyznacznikiem, jednak większym, który ja obserwuję, jest chęć zakosztowania kompleksowego wypoczynku. Ludzie po prostu szukają komfortu, odprężenia po ciężkiej pracy, odstresowania się, nowych energetycznych bodźców.
Teraz np. będę organizować wyjazd do Toskanii z jogą i warsztatami fotograficznymi. To inna forma spędzenia wolnego czasu i odreagowania od problemów dnia codziennego. Kolejny wyjazd nastawiony będzie na rozwój osobisty w pięknym otoczeniu przyrody, niekoniecznie w hotelach all inclusive. Z drugiej strony mamy golfistów. Sama dołączyłam do tej grupy i musiałam nauczyć się rywalizacji. (śmiech) To cudowne spędzanie wolnego czasu na świeżym powietrzu – są pola golfowe na Dominikanie, na Bali; jest też wspaniałe pole golfowe w Hurghadzie, oświetlone, gdzie można grać w nocy. Ponadto turystyka rowerowa, przygotowania do triathlonu np. na Teneryfie. Miejsce idealne też do windsurfingu.
Wzbogaciliśmy też naszą ofertę o wyjazdy narciarskie, główny kierunek to Włochy. W lutym tego roku wysłaliśmy ponad sto osób, w dwóch autokarach, do Canazei Campitello, pięknego włoskiego regionu. Klienci mieli podstawioną karetkę pod busa, w której wykonywano testy antygenowe, bo potrzebowali aktualny wynik na covid. Wszystko mieliśmy dograne i zaplanowane.
Wielu naszych klientów łączy wypoczynek z aktywnością, bo to lubi. Szuka np. basenów o wymiarach olimpijskich, aby mogli trenować. Świat jest otwarty, możliwości jest mnóstwo – w zależności jak chcemy spędzić wakacje.
Jeśli egzotyka, to gdzie – według Ciebie?
Plany wakacyjne naszych klientów dostosowujemy do pory roku. Do października śmiało można latać na Bali. Indonezja jest super kierunkiem od maja do października. Potem jest już czas na Meksyk, Dominikanę. W styczniu np. Malediwy. Trzeba brać pod uwagę pory deszczowe w różnych regionach świata i dokonać odpowiedniego wyboru miejsca. Praktycznie nasz polski rynek jest bardzo dobrym rynkiem turystycznym, my mamy czartery, bezpośrednie loty w egzotyczne zakątki świata. Polacy lubią latać i ich na to stać, są na to chętni. Gdy ja zaczynałam moją przygodę z turystyką, 20 lat temu, to czartery były szczytem marzeń. Wtedy jeździliśmy autokarami do Chorwacji. A teraz świat jest na wyciągnięcie ręki i kusi nas swoimi wspaniałościami. (śmiech) Z Polski mamy czartery do Emiratów Arabskich, bez międzylądowania, dodatkowo na Zanzibar – wersja bezpośrednia i z międzylądowaniem, ale że to jest czarter, to wszystko jest w pakiecie. Ponadto do rozważenia czartery do Tajlandii, do Meksyku, na Dominikanę w dwa miejsca na Punta Cana i Puerto Plata. Cały czas na topie egzotycznych miejsc jest Dominikana, uwielbiana przez Polaków, przepiękna i zróżnicowana. Możemy wybrać się na wspomnianą Punta Canę, gdzie na plaży jest biały piasek, lub na Puerto Platę, gdzie są plaże bardziej żółte, zatokowe, za to przyrodniczo jest bardziej ciekawie.
Dodatkowo Mozambik jest niesamowity czy Wyspy Żółwie, Galapagos – tam wysyłamy naszych klientów, którzy wracają zachwyceni.
Zajmujecie się również organizacją rejsów, wyjazdów firmowych.
Tak, jesteśmy specjalistami od rejsów i dużych cruiserów. Zwiedzanie świata na pokładach luksusowych statków wycieczkowych jest aktualnie jedną z najmodniejszych form wypoczynku. To tzw. slow life, którego wciąż się uczymy. Wielką zaletą wakacji na cruiserach jest wygodny sposób – bez konieczności ciągłego rozpakowywania i pakowania bagażu – w jaki możemy zwiedzić niemal każdy zakątek świata. Jest bardzo dobry serwis, wysoki standard, wiele atrakcji muzycznych, zatrudnieni są świetni muzycy, wykonujący muzykę na żywo – w jednym pomieszczeniu grany jest Chopin, w innym leci samba… Korzystając z wycieczek fakultatywnych, można poznać najciekawsze zabytki portu, do którego zawija statek. Ja na statkach wycieczkowych zwiedziłam dużo świata, np. poleciałam do Panamy, stamtąd na Kajmany, Jamajkę. Odwiedziłam przy okazji Cartagena de Indias – miasto w północnej Kolumbii, nad Morzem Karaibskim. Rejs daje nam o wiele więcej możliwości niż lot. W ciągu 7-dniowego rejsu jesteśmy w kilku miejscach naraz.
DCIM100GOPRO
Największą grupę zorganizowaną, jaką mieliśmy, to była grupa 100-osobowa, z którą leciałam do stolicy Wenezueli, do Caracas. Stamtąd płynęliśmy już na Isla Margarita – wenezuelską wyspę, w archipelagu Małych Antyli na Karaibach. Dotarliśmy na Antyle Holenderskie – Aruba, Curaçao. Statki są cudowną formą spędzenia wakacyjnego czasu oraz aranżacji czasu wolnego na pokładzie, na różnych poziomach, np. wystawna kolacja, pójście do teatru na show, koncert z muzyką na żywo. A następnego dnia dopływamy np. do Port Santa Lucia czy Saint Vincent and the Grenadines na Morzu Karaibskim i zaczynamy trekking na wulkan. Dzięki rejsom ludzie mają mnóstwo bodźców kulturowych, przyrodniczych, kulinarnych, atrakcji sportowych, a z drugiej strony po powrocie na pokład mają luksusowy wypoczynek, ok. 21 widzimy się w lobby, na wyśmienitym jedzeniu. Dla integracji – według mnie – takie rejsy to bajka. Cudowna forma zwiedzania świata, którą sama polecam, bo też ją bardzo lubię.
A bliżej nas, w Europie – co warto zobaczyć?
Aktualnie, ten jesienny czas to idealny moment, aby ruszyć na weekendy, zwiedzać europejskie miasta: Barcelonę, Lisbonę, Rzym, Mediolan, Paryż. Uwielbiam namawiać ludzi na taki krótki a zarazem interesujący wyjazd. To wspaniałe opcje na weekendowe wypady, aby trochę poznać miasta od strony architektonicznej, kulinarnej, ale też rozrywkowej. Można przecież zarezerwować sobie bilety na Formułę 1 czy do teatru operowego La Scala. Oferujemy bilety na wieżę Eiffla czy do Watykanu. Dużo jest możliwości. Wspólnie z klientem wybieramy hotel, ale i aranżujemy czas wolny wedle gustów i oczekiwań.
Obecnie dużo osób deklaruje, że załatwia sobie wyjazdy na własną rękę, że peregrynacja konkretnego regionu świata odbywa się indywidualnie, bez pośrednictwa biura podróży. Bo wakacje z biura są przez nich postrzegane jako pójście na łatwiznę. Jak odniesiesz się do tych opinii?
Salonwakacji.pl zapewnia opiekę klientom od A do Z. Nasi klienci są osobami zapracowanymi, nie mają czasu na szukanie i wynajdywanie korzystnych ofert i odpowiadających ich wyobrażeniom miejsc. My zawsze wysłuchamy klienta, czego on potrzebuje, następnie doradzamy, szukamy, sprawdzamy, dzwonimy – to jest nasza praca, nie klienta. Co warte podkreślenia, klient zawsze uczestniczy w wyborach i analizie. To jest bardzo ciekawy czas, bardzo dla nas kreatywny. Pada wówczas wiele pytań, uwag, klienci wygłaszają swoje opinie itp. Przygotowujemy klientom tripy, tzw. step by step, tam gdzie się znajdą, co warto zwiedzić, co zobaczyć. Czasami dostają gotowe drafty programu i mają rozpisane np. tu odbierasz samochód, tu będziesz tego dnia, tu następnego. Ale w jakim tempie odbędzie się zwiedzanie i czy wszystko zaplanowane zostanie zrealizowane – to już zależy od samych podróżujących. Dajemy wybór, nie narzucamy.
Pandemia też dużo nas nauczyła i pokazała, jakie są biura podróży. Czy są takie, do których można się dodzwonić, czy takie, w których nikt nie odbiera telefonów i kontakt jest zerowy. U nas były i pokasowane loty, i mnóstwo perturbacji wycieczkowych podczas pandemii – ale wszystkie stracone pieniądze sukcesywnie odzyskiwaliśmy. Na szczęście udało się odzyskać wszystko, co jest dla nas nagrodą! W pandemii wiele biur pozamykało się z różnych przyczyn i obaw, a ich klienci po prostu poprzychodzili do nas. Ludzie nas znajdywali i przez Facebooka, i Instagrama, i oczywiście za pomocą marketingu szeptanego, czyli starego dobrego polecenia. Mamy klientów z całej Polski. Nasi klienci to nasi przyjaciele, przyjaciele przyjaciół, kolejni i kolejni. To niezwykle miłe wciąż powiększać grupę zadowolonych podróżnych. Działamy najbardziej z polecenia, jak już ktoś z nami raz pojedzie/poleci, to za chwilę mamy informację: „moja sąsiadka się do Pani zgłosi lub siostra i powie, że ode mnie… lub ktoś z rodziny”. To jest bardzo budujące i motywujące.
Ludzie muszą zrozumieć, że dzięki nam oszczędzają i czas, i pieniądze. My nie mamy drożej. Biura by nie funkcjonowały, jeśli podnosiłyby koszty oferowanych usług. Ponadto klienci zrzucają na biuro pełną odpowiedzialność – bo nas obliguje ustawa o usługach turystycznych. Jeżeli sprzedajemy pakiet podróżny, to bierzemy odpowiedzialność za każdy etap wycieczki. Nie wyobrażam sobie, że kogoś zostawiam na drugim końcu świata…
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
W Polsce dopiero uczymy się płacić za usługi, bo wciąż jeszcze pokutuje taka mentalność, że zorganizowanie wycieczki to jest proste, to nie jest żaden wyczyn. Wystarczy tylko wejść w Internet, kliknąć parę razy i gotowe. Właśnie, że nie. My oferujemy wiedzę pracowników, przygotowanych, przeszkolonych, rzetelnych, bo to jest ich praca. Czas, który poświęcamy na wybranie odpowiedniego miejsca, często się rozciąga. I na dodatek może być ryzyko, że samodzielnie szukając, źle wybraliśmy, lub kwestia czynników zewnętrznych, które mogą się wydarzyć. Wtedy indywidualnie bookując, człowiek jest pozostawiony sam sobie. Często, przy jakiś niepowodzeniach czy zmianach, nie odzyska straconych pieniędzy i cennego czasu.
Jako biuro podróży mamy po prostu wynegocjowane lepsze, niższe ceny, których klientowi nie da booking.com czy inne platformy travel. Mamy umowy, które nas obligują. To jest cały biznes, który kręci się wokół zagadnień turystycznych, na co nieraz nie zwracamy uwagi, rezerwując i szukając na własną rękę. Coraz więcej osób w Polsce dochodzi do wniosku, że nie ma czasu na tracenie czasu i szanuje swój czas; a z drugiej strony czuje się pod opieką, bo fajnie mieć takiego concierge’a.
Wspomniałaś, że odwiedziłaś 70 krajów. Czy jest miejsce na mapie świata, do którego chętnie wracasz?
Uwielbiam podróże. Najpierw oglądam te punkty must see, a potem wracam w konkretne miejsca, aby wypić lampkę wina (śmiech) i delektować się przepięknym widokiem lub ciszą. Krajem, do którego chętnie wracam, to na pewno Japonia. Jest to kraj najbardziej dla mnie egzotyczny i niejednoznaczny, ze względu na ludzi, ich styl życia. Trzeba tam trochę dłużej pobyć, aby zrozumieć zasady funkcjonowania w społeczeństwie. Tradycja i nowoczesność pięknie przeplatają się ze sobą, czy to w Kioto czy w Hakone. Magia, zabobony, zwyczaje, a po drugiej stronie wysoki poziom technologiczny i nieustanny rozwój.
Narciarsko uwielbiam Włochy, zawsze tam wracam z wielką przyjemnością, aby chłonąć cudowne widoki Dolomitów. W Turcji byłam chyba z 30 razy, to dla mnie jak Kołobrzeg. (śmiech)
Natomiast tabula rasa są dla mnie Peru, Boliwia i Chiny, bo tam jeszcze nie dotarłam. Na pewno chciałabym polecieć do Australii i Nowej Zelandii. Świat jest tak wielki i piękny.
Oprócz marzeń i wyobrażeń ważna jest edukacja. Kocham Polskę, a szczególnie góry, ale mam głód świata i zwiedzanie polskich zakątków zostawiam sobie na inny etap mojego życia. Wiem, że wiek i zdrowie często nas ograniczają i determinują plany wyjazdowe w dalsze zakątki globu. Potrzebne jest i zdrowie, i siły, i energia życia. Trzeba układać sobie priorytety.
Gdzie warto polecieć, gdy w Polsce jest już jesienna słota i szaruga?
Zatoka Omańska jest ciekawa i szybki lot do Emiratów Arabskich na 7 dni. Lub na dłuższy dwutygodniowy okres polecam wylot do Tajlandii, aby połączyć sobie Bangkok z wyspą Ko Samui czy z Phuket, stamtąd można odwiedzić tajlandzką wyspę Phi Phi, dżunglę czy wyspę Jamesa Bonda. Urok tych wysp, lazurowa woda i widoki przyciągają podróżników. Albo pozwiedzać różnorodny kulturowo Meksyk, z historią Majów i Azteków w tle. Np. z Mexico City do Acapulco, po drodze odwiedzić miasto wiecznej wiosny, czyli Cuernavaca, które jest meksykańskim Beverly Hills.
Meszki, meszkami, o meszkach – wszyscy straszyli mnie nimi przed wyjazdem do Szkocji, odmieniając to słowo przez wszystkie przypadki. Zawierzając opisom, na które natknęłam się podczas przygotowań, szukając odpowiednich artykułów o Szkocji, to meszki odebrały miano „potwora” słynnemu Nessie z Jeziora Lochness. Miało ich być wszędzie bardzo dużo, i miały zepsuć mi wakacje, wchodzić natrętnie do uszu i nosa, nie dawać żyć, gryźć i powodować alergie szczególnie wokół kostek i szyi.
Byłam w Szkocji cały tydzień, uzbrojona po zęby, na skazaną podobno z marszu na niepowodzenie walkę z meszkami, pół walizki zajęły mi repelenty z Polski, w każdym sklepie w Szkocji, tuż przy wejściu, na półkach czekały na wystraszonych przyjezdnych opakowania z lokalnym preparatem na meszki, a meszki pojawiły się… raz. Jeden jedyny raz, w zupełnie nieoczekiwanym miejscu, i gdyby chociaż padało, albo gdybyśmy wyszli na spacer o zachodzie słońca, kiedy meszki bywają najbardziej aktywne, nic z tych rzeczy. Zwykły lunch i to take away, bo inaczej nie można było, ławeczki drewniane w ogródku przed restauracją położoną na zupełnym odludziu, zleciały się nagle nie wiadomo skąd, ale po kilku ostrzegawczych psiknięciach wszystkim co akurat mieliśmy pod ręką, dały nam żyć. I tyle było tego strachu.
Kalosze, kurtka na deszcz, czapka koniecznie gruba, komin, rękawiczki – wszystko zapakowałam do małej walizki, bo pogody miałam nie mieć, bo podobno nikt jej nie ma. Jak na te straszliwe opisy jak to ma wiać, zacinać zimnym deszczem i straszyć gęstą mgłą, było całkiem nieźle, a nawet rewelacyjnie. Jeden deszczowy ranek na trasie, który momentalnie zamienił się w przepiękne słoneczne południe kilkanaście kilometrów dalej. Jeden punkt na długiej liście atrakcji, gdzie nie udało się nam nawet wyciągnąć aparatów, bo deszcz był straszliwie dokuczliwy. Wygląda na to, że miałam szczęście, niektórzy na widoki, które ja miałam z marszu czekają prawie tydzień, dzieląc zwiedzanie Szkocji na etapy, a czasem nawet na kilka podejść. Moje nastawienie było zgoła odmienne, chciałam w tydzień zobaczyć wszystko. I się udało.
O kuchni też czytałam, tworząc sobie w głowie obrazy czarnej jak smoła i krwistej kaszanki, haggis – czyli podrobów wymieszanych z kaszą i przyrządzanych w żołądku, a miałam to wszystko zagryzać czarnym puddingiem. Nic z tych rzeczy. Owszem tradycyjne szkockie śniadanie pojawiało się niemal codziennie, ale do wyboru spośród wielu innych opcji, z czego większość bardzo przypominała nasze wyborne królewskie śniadania. Łosoś wędzony na zimno serwowany na jajkach i grzance zdobył moje serce za sam wygląd, a pogłębił tę miłość za wyborny smak.
Zapomniałabym o lewostronnym ruchu drogowym, który podobno miał być wielką przeszkodą w samodzielnym prowadzeniu auta, nic bardziej mylnego. Jeśli jeździsz na co dzień, to przeżyjesz swoją przypisaną do przygody dawkę stresu, wyjeżdżając z parkingu w Edynburgu na ulice, zastanowisz się kilka razy jak działają tutejsze ronda i pomylisz na pewno wycieraczki z kierunkowskazem, ale jeśli nawet – to tylko sporo śmiechu na miejscu, a na pewno żadna katastrofa. Mało tego, jeśli choć trochę lubisz jazdę samochodem, to zakochasz się w wąskich przygotowanych na jeden samochód drogach, w szczególności na samej północy Szkocji, gdzie co jakiś czas są specjalne zatoczki z myślą o jadących z naprzeciwka pojazdach. Tyle życzliwości za kierownicą nie zaznałam już dawno, trzeba patrolować drogę, ustępować zgrabnie miejsca, usuwać się na bok i dziękować z uśmiechem, pozdrawiając innych kierowców.
Kochasz przyrodę i obawiasz się, że dwa miasta na trasie to za dużo, rozwiewam twoje wątpliwości. Zarówno Glasgow, jak i Edynburg to dwie różne historie i bez nich zwiedzanie Szkocji nie byłoby pełne. Jak dobrze, że nie wierzę w ślepe „dobre rady”, z Internetu, które głośno odradzały zwiedzanie nudnego Glasgow. A to właśnie to miasto podobało mi się bardziej, międzynarodowe, z pięknymi muralami, starą historią i wspaniałą architekturą, do tego smaczne i oferujące dziesiątki atrakcji. A Edynburg musi spiąć klamrą pobyt w Szkocji, uzupełnić głód pięknych budowli, pokazać swoje muzea i zabrać na starówkę. A jak tylko wyjedziesz za miasta to przez kolejnych kilka dni będzie zielono i będzie pięknie.
Poza wspaniałą przyrodą znajdziesz tutaj ogromną przestrzeń, zaskakującą różnorodność krajobrazów. Nigdy w życiu nie spodziewałam się w Szkocji rajskich plaż, i nie wyobrażajcie sobie, że mam na myśli tylko szerokie piaszczyste plaże… Północ zaskoczyła mnie widokami niczym na Seszelach czy na Zanzibarze, obłe skały oblewane błękitną wodą mieniącą się kolorami szmaragdu podsycanego przez biały piasek. Wspaniałe widoki, wysokie klify i majestatyczne wydmy. Oczywiście z kąpieli nici, nawet najwięksi śmiałkowie ubrani w pianki nie wytrzymywali zbyt długo w wodzie zanurzeni tylko do pasa, ale dla widoków i tej beztroski warto dotrzeć hen daleko na północ.
Ciekawe też były miejsca noclegowe, zróżnicowane, nierzadko kryjące dziesiątki lat historii. Najmilej wspominam te u rodzin, gdzie właściciele czekali na nas, witając w progu, następnego ranka serwowali wyborne domowe śniadanie. Mieli też chwilę czasu, by zamienić kilka słów, jednak to nie ten typ, który zasypuje ciebie słodkimi pogaduszkami o pogodzie do kanapki i czekolady rano. Szkoci są raczej powściągliwi, niepytani nie odpowiadają, wymieniają delikatne uśmiechy i są bardzo rzeczowi.
Zupełnie nie wiem, jak to się mogło stać, że dotarłam do Szkocji tak późno. Krótki niespełna dwie godziny trwający bezpośredni lot do Edynburga to trasa przypominająca przejazd na drugą stronę Poznania w piątek po południu. Przyroda i zabytki, atrakcje na każdym kroku. To idealny pomysł na wakacje, na krótki wypad weekendowy, ale i na tygodniowy objazd wyspy, który specjalnie polecam.
Widziałam Szkocję w odsłonie letniej, całkowicie przepadłam dla kwitnących wszędzie naparstnic purpurowych. Jestem w stanie zatęsknić za widokiem fioletowych wrzosowisk jesienią. Szkocja wtedy musi wyglądać także przepięknie.