Psia i kocia miłość nie słabnie z wiekiem, wręcz przeciwnie, takie zwierzaki potrafią kochać bardziej. Często przez swoją trudną przeszłość… Adopcja seniora niesie ze sobą wiele pytań i wątpliwości. Potencjalny opiekun musi mierzyć się z niewiadomymi – historia zwierzaka, jego lęki, często wiek, aż po czas, który mu pozostał…
Tekst: Weronika Nowak | wolontariuszka Fundacji Animalia
Jednak nie ma nic lepszego niż widok starszego psa czy kota, który jesień swojego życia może spędzić na kanapie czy kolanach, a nie w boksie czy klatce. Bycie starszym zwierzakiem, który marzy o adopcji na pewno jest frustrujące, one czekają często całe swoje życie na to, by ktoś je pokochał.
Przygarnięcie seniora ma dużo zalet, są to zwierzęta, które nie potrzebują bardzo dużo zabawy, tak jak małe szczeniaki czy kociaki. Mimo że są starymi duszami, czasem też chcą pobiegać za piłką lub wędką, ale nie są już wulkanem tryskającym energią. Wolą zazwyczaj więcej podrzemać na kanapie, niż zajmować się gryzieniem kapci.
Ponadto dorosłe zwierzęta mają już ukształtowaną osobowość, wiadomo, jakie mają cechy charakteru i usposobienie, więc możemy od razu ocenić, czy nam odpowiadają jako towarzysze swoim charakterem. W przypadku kociąt i szczeniąt, adoptujemy trochę z „dobrodziejstwem inwentarza”, bo maluchy dopiero są w trakcie kształtowania charakteru, więc nie wiemy do końca, co z nich „wyrośnie”. Na etapie rozwoju pozostają zagadką.
Senior to nie młody maluch pełen energii, to zwierzę, które wiele w swoim życiu przeszło – często straciło opiekunów, nigdy ich nie miało, lub co najgorsze zostało porzucone… Pamiętajmy, że starsze zwierzęta są nauczone higieny, potrafią zająć się same sobą, nie potrzebują tak dużo uwagi, jak maluszki. Każdy, kto miał okazję poznać małego kociaka lub szczeniaka wie, że one potrafią zaabsorbować dużo uwagi, a kto lubi, gdy przerywa mu się drzemkę…
Adopcja seniora nie zawsze wiąże się z ogromem chorób. Wielu kocich czy psich seniorów cieszy się dobrym zdrowiem. Często jednak seniorzy borykają się z różnymi rodzajami chorób, które dobrze leczone, nie sprawiają większych kłopotów zwierzakowi.
„Starszaki” to mądre, opanowane zwierzęta, które rozumieją ludzi i różne otoczenia, w większości nie mają problemu z dostosowaniem się do nowej sytuacji. Są tolerancyjne względem dzieci i innych zwierzaków.
Ich marzeniem jest, aby ostatni czas ich życia miał jak największe znaczenie. Gdy człowiek im to zapewni, oddadz
Jest rok 2004. Lecę na Kubę po raz pierwszy, wszyscy znawcy i doświadczeni podróżnicy zazdroszczą mi tego kierunku. W tle słyszę powtarzające się jak mantrę słowa: „Leć jak najszybciej, odejdzie Fidel, to z Kuby zrobi się kolejny stan USA.” No to lecę.
Tekst i zdjęcia: Estera Hess
Jest rok 2024. Ląduję na Kubie z całą rodziną, to nasze wakacje w tym roku. I choć w ciągu tych ostatnich dwudziestu lat bywałam na Kubie kilka razy, już po zaledwie pierwszych minutach na lotnisku jestem pewna, że to ta sama Kuba co niegdyś. Zapowiada się piękna i z pewnością niejednokrotnie zaskakująca przygoda.
Termin, który wybraliśmy, u nas podyktowany wakacjami, to książkowo nie najlepszy czas na wyjazd na Kubę, bo to pora deszczowa i ryzyko huraganów. I rzeczywiście deszcz będzie nam towarzyszył od czasu do czasu, schładzając wysokie temperatury w ciągu dnia. Nigdy jednak nie pokrzyżuje nam planów na tyle, by przestawiać cały dzień. Pada zazwyczaj przez chwilę, a potem ziemia cudnie paruje, nasycając powietrze i tak już przeogromną wilgotnością.
Widzę więcej plusów z wyboru tego terminu; to na pewno brak turystów, a może to jednak nie pogoda, tylko polityka Kuby? Jedynym miejscem, gdzie będzie bardzo wakacyjnie jest słynny resortowy ośrodek znany z kolorowych folderów reklamujących Kubę jako destynację plażową, czyli Varadero. My trafiamy tam na ostatnią i tylko jedną noc, by skrócić sobie przejazd na lotnisko przed odlotem. Takiej Kuby bym nie polubiła. Hotel obok hotelu, all inclusive, animacje, głośna muzyka, drinki z palemkami… Za to plaża cudna, woda ciepła, piasek biały i miałki jak cukier puder. Tego Kubie zazdroszczę najbardziej: nieziemskich plaż, których tutaj bez liku, a każda jeszcze piękniejsza od poprzedniej. Ale pomijając Varadero, wszystkie pozostałe miejsca były niemal puste, aż tak bardzo, że w jednym z hoteli przygotowanym dla 550 turystów byliśmy jednego wieczoru zaledwie w 25 osób, z czego nasza rodzina stanowiła pokaźną część. I hotel działał, a leżał przy najpiękniejszej plaży na Kubie – Cayo Pilar. Może odległość była przeszkodą dla wielu, by tu dotrzeć, bo osiem godzin jazdy z Hawany to niemal cały dzień.
A drogi na Kubie to zarówno wyzwanie, jak i wielka atrakcja. Bo poza słabymi trasami, autostradą, na której jeżdżą też dorożki, dwukółki (często pod prąd), ludźmi sprzedającymi mango, awokado, sery, są dziury, czasem wielkie jak krater wulkanu, brakuje oświetlenia, no i benzyna… Stacji jest bez liku, jednak nie na wszystkich możemy my, turyści, zatankować paliwo, bo nie obsługują one płatności w dolarach ani płatności kartami, gdzie indziej paliwo jest, ale nie ma prądu (co nagminnie zdarza się na Kubie), to i dystrybutory nie działają. Płaci się tylko kartą kredytową, ale nie amerykańską. Ale kto jak nie my Polacy wyjdzie z każdej opresji? Trochę sprytu, i już za rogiem kiwa chłopak, który sprzedaje paliwo z kanistrów schowanych na tyłach w toalecie zamkniętej na kluczyk, po kursie wprawdzie wyższym, ale nie istotnie. Widok sunących pośród bujnej zieleni cadillaków, buików, ład, maluszków wypełnionych ponadregulaminową ilością ludzi, z otwartymi szybkami, w kanarkowych kolorach, z długimi antenami – to prawdziwa wizytówka Kuby.
Poza cudnymi plażami okalającymi całą wyspę i mnóstwem atrakcji oferowanych przez wodę: nurkowanie, pływanie z maską i rurką, rowery wodne, katamarany, są jeszcze fenomenalne okolice, gdzie widoki zapierają dech w piersiach. Ostańce krasowe, samotne wielkie góry całe zielone w przepięknej wiejskiej i istotnie sielskiej okolicy są cudowne. Szczególnie o tej porze roku, kiedy to kwitną drzewa i niesamowite widoki upstrzone są zalanymi kwiatami gigantami.
Wokół Trynidadu miasta jak z bajki, z wąskimi uliczkami, małymi kolorowymi domkami, z salsą od rana do nocy wypełniającą liczne tutejsze bary, restauracje, kluby taneczne, krajobraz zdominowany jest przez plantacje trzciny cukrowej. Droga wiedzie pomiędzy wysokimi roślinami, ustawionymi na sztorc, gdzieniegdzie ustępującymi miejsca bananowcom i papai oraz mangowcom. Samotna podróż przez Kubę to też większa okazja, by poznać ludzi i z nimi porozmawiać. Wypytać o prawdziwe życie, troski i radości, a tych jest zdecydowanie więcej. System, w którym przyszło im żyć, trwa już tak długo, że Kubańczycy nie mają porównania jak mogłoby być inaczej. Niektórzy szczęśliwie mają kogoś z najbliższej rodziny pracującego w Stanach Zjednoczonych – nieustannie raju dla Kubańczyków. Spotkaliśmy wiele rodzin kubańskich na fundowanych przez brata lub wujka wakacjach. W pięknych hotelach, z wszelkimi wygodami delektowali się słońcem i rajem, na plaży wznosząc toasty kubańskim rumem za fundatora tych luksusów.
Widzieliśmy też dumnych Kubańczyków zakochanych bez pamięci w swojej wyspie, obiektywnie oceniających sytuację w kraju, ale pogodzonych z trudnościami, które nazywali chwilowymi brakami z nadzieją, że ich dzieci będą miały lepiej i łatwiej. Nam przez dwa tygodnie nie brakowało niczego. Dzielnie przejechaliśmy 2400 kilometrów, docierając do wielu pięknych zakątków Kuby, ani przez chwilę nie czuliśmy się niepewnie. Dzieciaki miały raj na plażach i w wodzie. My zobaczyliśmy klimat odchodzących i przemijających już starych miast. I choć nie zawsze i wszędzie jest różowo to Kuba jest nieoczywistą destynacją wakacyjną, taką, która na pewno zachwyci, ale i skłoni do refleksji. Jak zawsze trzeba chcieć zobaczyć więcej.