Sztuka zwykłego dnia

Listopad jest niczym stary, zapomniany fotel w kącie pokoju – może trochę przetarty, ale to właśnie na nim najchętniej siadam, kiedy potrzebuję wyciszenia. Ani spektakularny jak złocisty październik, ani pełen blichtru jak grudzień – listopad nie stara się zwracać na siebie uwagi. Dyskretnie zaprasza do prostych przyjemności, które zwykle mijamy bez zastanowienia. To taki cichy przyjaciel, który przypomina, jak piękne mogą być proste chwile, gdy po prostu jesteśmy tu i teraz.

Listopad pachnie poranną kawą, która w tym miesiącu smakuje jakoś bardziej intensywnie, jakby każdy łyk pozwalał zawiesić się między ciepłem kołdry a chłodnym światem za oknem. Zwyczajna kawa zamienia się w nostalgiczną chwilę spokoju, małą opowieść o momentach, które tak łatwo umykają. Każdy łyk to ciche zaproszenie, by zwolnić, nacieszyć się chwilą i po prostu być.

Listopad jest jak wielka, puchata poduszka, w której toną wszystkie naszpikowane presją oczekiwania. Bo kto stawia sobie wielkie cele na listopad? To miesiąc, w którym nikt nie myśli o podbijaniu świata ani o nowych szczytach do zdobycia. Zamiast tego oferuje ciche przyzwolenie na zwolnienie tempa, na oddech. W moim kalendarzu listopad spokojnie mógłby nazywać się „miesiącem wygodnych swetrów” – tych luźnych, trochę za dużych, w które można się wślizgnąć bez zbędnych ceregieli. Mają one magiczną moc wprowadzania człowieka w stan spokoju i odrobiny nostalgii.

20241105 AdobeStock 932161758

To, co w listopadzie cenię najbardziej, to sposób, w jaki rozbudza apetyt na drobne, pozornie nic nieznaczące przyjemności. Doceniam, jak wiele potrafi zmienić gorąca herbata wypita przy oknie, gdy za szybą szaleje wiatr, czy to, jak ulubiona playlista na Spotify inaczej brzmi w ciepłym zaciszu domu. Patrzę na tańczące na wietrze pożółkłe liście, które niedawno zdobiły drzewa w ogrodzie. Ich taniec uspokaja i daje poczucie, że istnieje coś większego niż codzienne troski. Listopadowe światło o poranku wpada do pokoju ostrożniej, delikatniej – jakby samo było zmęczone codziennością. Cynamon, goździki, pomarańcza – aromaty świec wypełniają dom niczym ciepły, niewidzialny koc, tworząc przestrzeń przytulności, którą trudno opisać. Zapachy zamknięte w słoiczkach wypełniają wieczory, a każda świeca snuje swoją małą jesienną historię. Bez nich dni byłyby niekompletne, a te drobne przyjemności przynoszą dziwną ulgę…

A wieczorami? Listopad odkrywa w nich coś magicznego – to niemal podróż w czasie do chwil beztroskiego dzieciństwa, kiedy długie wieczory pełne były bajek i ciepłych koców. Ulubione seriale ogląda się intensywniej, bohaterowie są jak starzy znajomi, a książki na półce przyciągają, przypominając, że kiedyś – zanim wpadliśmy w wir życia – naprawdę uwielbialiśmy spędzać czas, po prostu „będąc”. W listopadzie pośpiech traci znaczenie, ustępując miejsca prostym radościom: wtuleniu się w koc, oglądaniu starych filmów czy słuchaniu deszczu, który z niebywałą elegancją rozgrywa swój koncert na parapecie.

20241105 AdobeStock 964224108

Czy listopad jest nudny? Owszem, ale to taka nuda, której trudno nie polubić. Jest jak powrót do domu po długiej podróży – nic spektakularnego, ale przynoszącego ukojenie. W listopadzie nic nie muszę – mogę na chwilę odłożyć marzenia o szczytach do zdobycia, schować presję „lepszej wersji siebie” i być dokładnie taką osobą, jaką lubię: owiniętą w koc, z filiżanką herbaty i słabością do gorącej czekolady z bitą śmietaną. Obok trzy koty zwinięte w puchate kulki, zasypiają przy moich stopach, grzejąc mnie swoją miękką obecnością. Z ich mruczeniem w tle każdy wieczór przypomina, że czasem największy spokój przynoszą najprostsze rzeczy.

Listopad uczy mnie, że najlepsza wersja mnie to ta, która czerpie radość z najdrobniejszych chwil – z dźwięku deszczu, z zapachu świec, z ciepła skarpet i ciszy wypełniającej dom. To miesiąc, który przypomina, że prawdziwe piękno tkwi w zwyczajności i że każdy dzień może być małym świętem, jeśli tylko zechcę je dostrzec.

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA

Może cię zainteresować:

REKLAMA
REKLAMA

Nieustanna walka

Artykuł przeczytasz w: 7 min.
październik miesiac świadomosci raka piersi


Przekręciła klucz w zamku. Wyczerpana wstrzymywaniem płaczu prawie, że wczołgała się do sypialni. Nogi miała jak z waty, głowę ciężką od nadmiaru myśli i serce bijące tak szybko jakby miało wyskoczyć z klatki piersiowej. W wielkiej rozpaczy, poczuciu bezsilności i bezradności, z całym impetem rzuciła się na łóżko. W przemoczonym płaszczu, pomiętej apaszce, ubłoconych nowych szpilkach… Nic dla niej nie było ważne, czy pobrudzi wypucowaną wcześniej podłogę, czy zamoczy nową narzutę, na którą tak długo czekała. To mało istotne szczegóły w obliczu aktualnych zdarzeń. Dla niej świat się zatrzymał.

tekst: Magdalena Ciesielska, zdjęcia: Adobe Stock

Zaczęła tak mocno szlochać, łkać i zanosić się od płaczu, aż w pewnych momentach nie mogła złapać oddechu. Czuła obezwładniającą słabość, nie miała siły ruszyć się, rozebrać. Przy zamkniętych czy wpółotwartych oczach, opuchniętych od rzewnego płaczu, słyszała tylko słowa onkologa „Ma pani nowotwór piersi, musimy się z tym zmierzyć.” Jak ona drobna, filigranowa istota ma walczyć z rakiem, który próbuje zrujnować ją od środka? Chemioterapia i jej następstwa, wypadające włosy, rzęsy, brwi – już oczami wyobraźni widzi siebie brzydką, łysą, bez pięknych kruczoczarnych loków, obdartą z kobiecości i godności. „Dlaczego właśnie ja?” – nie może się z tym pogodzić. Chciałaby wykrzyczeć swoją złość, ale nawet na to brakuje jej siły. Hektolitry wylanych łez nieustannie zalewają sypialnianą narzutę, nie szuka chusteczek… Czuje jak smutne myśli i przerażające obrazy zniewalają jej umysł, przetaczają się i taranują wszystko, co mają na swej drodze. Boi się. Okrutnie się boi…

Zegar zawieszony w salonie głośno i miarowo wybija kolejną godzinę za godziną. Nie zważa na to. Jest jak w letargu, bez mocy, owładnięta przygnębieniem, poczuciem beznadziejności i niesprawiedliwości losu. „Jak dziewczynki poradzą sobie beze mnie?” „Jak Piotr je dopilnuje ze wszystkim?” Plątanina myśli nie daje jej spokoju.

Po kilku godzinach rozrzewnienia i rozdzierającego serce bólu, słyszy „Kochanie, już jestem”. Gdy do domu powraca ten jedyny, któremu przyrzekała na ślubnym kobiercu, że go nie opuści aż do śmierci, blednie, słuchając o wynikach badań. Nie chce jednak jej pokazać swego zakłopotania, swego lęku, dlatego przez zęby cedzi „Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Jesteś pod dobrą opieką, Joasiu, a ja jestem przy Tobie”. Objął ją swoim ramieniem, pocałował najmocniej jak umiał i kołysał jakby córki tulił do snu, aby tylko się uspokoiła.

Dla Joasi jako pacjentki onkologicznej, zmagającej się z nowotworem piersi, niestety nie w początkowym jego stadium, przyszedł zatrważająco ciężki czas. Nieustanna walka o życie, walka z samą sobą, własnymi słabościami po kolejnych dawkach okrutnej i zniewalającej człowieka chemii. To też nieustanna walka z myślami, z lękiem i wielkim strachem przed śmiercią, przed wizją umierania w bólu, a przede wszystkim przed pozostawieniem dzieci bez matczynej opieki, przed po prostu… odejściem. Nie chce tego, nie teraz, tak wcześnie… Dopiero jej życie się rozkręca, nabiera tempa i kolorytu. Stać ich na własny wymarzony dom przy lesie, na podróże w najdalsze zakamarki kraju i świata. Wszystko przed nią. „Dlaczego choroba ma mi to odebrać?”

październik miesiac świadomosci raka piersi

Oboje musieli przewartościować swoje życie. I ona zmagająca się z pokonywaniem raka, z kolejnymi etapami leczenia onkologicznego, jego następstwami, oraz przezwyciężaniem ogromnego strachu, i on, którego życie małżeńskie wystawiło na największą próbę, aby zmierzyć się z nową rolą, obrońcy i największego oparcia, tego, który będzie zawsze blisko. Zwolnili tempo, zawodowe obowiązki odłożyli na drugi plan, zaczęli cieszyć się chwilami ze sobą, doceniając wspólne uśmiechy i wspólne łzy. Razem, do przodu… Przyzwyczaili się do harmonogramu wypisanego przez prowadzącego onkologa, dotyczącego cyklicznych wizyt w centrum onkologicznym, przyjmowania przedoperacyjnej chemioterapii i wszystkich jej następstw – wypadających włosów i noszenia turbanu, opuchniętej twarzy i wielkiej, wręcz przeogromnej bezsilności po chemii.

Czuła jakby kolejne szpile kłuły jej serce, ale to kłucie było już inne niż na początku. Wiara, że będzie dobrze, że musi być dobrze zaczęła przysłaniać jej ból. A nadzieja, która zaczęła w niej kiełkować, dzięki wsparciu ukochanego męża i wielu oznakom miłości, jakie w tych trudnych momentach życia otrzymała od swoich córeczek, wzniosła ją na wyżyny odwagi i pokonywania za wszelką cenę swoich strachów. Postanowiła żyć ze wszystkich sił, żyć i nie poddawać się. Walczyć. Bo jak usłyszała od kobiet, swoich współtowarzyszek na oddziale, oraz od lekarzy – rak to nie wyrok, z nim da się żyć i da się go pokonać…

A gdy po pewnym czasie okazało się, że zjadliwy rak jest oporny na leczenie, musiała podjąć decyzję o mastektomii. Ciężki czas, kolejne wylane łzy, obawa i złość przeplatające się ze sobą i wiecznie powracające pytanie „Dlaczego ja?”, na które nie ma zadowalającej odpowiedzi. Zraniona psychicznie i fizycznie, po amputacji lewej piersi, Joasia zaczęła dostrzegać najdrobniejsze akcenty życia i cieszyć się każdą chwilą. Wcześniej w życiowym pędzie nie zastanawiała się nad zmiennością pór roku, nie obserwowała tak długo wznoszących się do lotu małych piskląt, wylatujących z rodzinnego gniazda, nie skupiała się nad wschodami i zachodami słońca, nie czerpała siły z przyrody i z bliskości ludzi. Wszystko w jej życiu odwróciło się o 180 stopni, nabrała dystansu do wielu spraw, do kwestii porządków, zakupów, kariery, a przede wszystkim do własnego wyglądu. Dzięki tej przemianie, która ją drogo kosztowała, chwyciła przysłowiowy wiatr w żagle. Zaczęła udzielać się w Stowarzyszeniu Amazonek, by wzajemnie wspierać się, by w grupie podobnie doświadczonych kobiet, szukać nadziei i zrozumienia. Joasia, dzięki pomocy męża, córeczek, przyjaciół, najbliższych osób zaczęła inaczej funkcjonować. Wolniej, ale z rozmysłem. Kobiety takie jak ona dały jej impuls do działania, ich historie mało co się różniły. Zaczęła więc budować wiarę, pielęgnować optymizm, utrwalać przekonanie, że rak to niekoniecznie wyrok śmierci, że można dalej żyć, choć inaczej… Może bardziej świadomie, dojrzalej, bardziej dla innych, ofiarnie.

Ona odnalazła swoją drogę życia, pomagając chorującym na nowotwór piersi, organizując spotkania, pikniki, biegi itp. Dla męża zawsze była i jest „światełkiem życia”, i jego heroską, a dodatkowo, już od kilku lat, w każdy 4. dzień każdego miesiąca otrzymuje bukiet świeżych kwiatów, dla upamiętnienia jej przemiany. 4 września, tamtego września… zaczęła nowy etap życia, gdy otrzymała diagnozę. Wtedy to – po wielkim szoku – przyszedł czas na zwolnienie tempa i dokonanie hierarchii wartości, tak niezbędnej dla chorej i jej bliskich. A gdy po rekonstrukcji piersi otrzymała od dzieci wielką laurkę z napisem „Mamusiu, jesteś dla nas najpiękniejsza!” płakała ze wzruszenia, bo dopiero wtedy zrozumiała wartość tak prostych słów, że piękno ma różne oblicza.

Magda Ciesielska

Magdalena Ciesielska

redaktor prowadząca
REKLAMA
REKLAMA
październik miesiac świadomosci raka piersi
REKLAMA
REKLAMA