Miał piękne jasnoniebieskie oczy, włosy sztywne i gęste. Ta sama fryzura od lat, jak na zdjęciach zrobionych w kolorze sepi czy czarno-białych ujęciach, na których prezentuje się w mundurze i wypastowanych oficerkach lub w koszuli z zadziornie postawionym kołnierzem przy własnym wymarzonym 1950 Plymouth Chrysler Deluxe.Wraz z upływem lat kolor włosów zmienił się na czysty biały śnieg, a na nosie zagościły grube szkła okularów.
Wymagał i miał swoje zasady, był typem choleryka, ale umiał zjednywać sobie ludzi. Przyciągał ich do siebie swoim poczuciem humoru, pomocną dłonią, otwartością, zabawnym usposobieniem. Lubił gości, więc dom tętnił rozmowami, śmiechem, nie potrzeba było konkretnej uroczystości czy święta, aby na kanapach i na krzesłach zasiadali członkowie bliższej czy dalszej rodziny, krewniacy, przyjaciele, znajomi. Suto zastawiony stół, wedle staropolskiego zwyczaju, serwowanie własnych wyrobów i oczywiście koniaczek na trawienie – wszystkim koordynował i zarządzał, miał już taką naturę. Organizował bryczki, kuligi, wyścigi, wypady nad pobliskie jeziora.
W swoim gabinecie w wielkiej szufladzie zawsze przechowywał karton z waflami Teatralnymi, słodkim wyrobem Fabryki Cukierniczej Kopernik. I tymi łakociami częstował wnuki umorusane czekoladową polewą, zwoływał je na taki antrakt z podwórka czy z przydomowego parku. Na koniec roku szkolnego oglądał świadectwa wnucząt, nie szczędził pochwał i „kieszonkowego” w nagrodę za dobre wyniki w nauce, ale z przekorą – której mu w życiu nie brakowało – najbardziej cenił świadectwa bez czerwonego paska, te z gorszym zachowaniem i przeglądając takie, miał przy nich ogromny ubaw. Upodobał sobie jeden mebel – szeroki fotel, w kolorze głębokiego szmaragdu, z potężnym oparciem, w stylu vintage. Gdy tylko zajmował swoje miejsce, zapraszał pociechy, które jak ptaszki na gałęzi zasiadały na oparciach, zagłówku fotela i wówczas mebel zamieniał się w wielki stary dąb, a Dziadek wyglądał jak puchacz śnieżny z przyboczną zgrają ćwierkających gili, sikorek, pliszek i jemiołuszek.
Każdy ma swoje przyzwyczajenia i rytuały dnia codziennego, On miał swoje również. Doglądał „obejście” wczesnym rankiem, ok. 5 rano zaglądał do stajni, do swoich ukochanych wierzchowców i klaczy, dokarmiał psy, wydawał polecenia i harmonogramy prac. W kieszeni zawsze chował chusteczki, na wypadek gdyby popłakał się ze śmiechu – a takich momentów było nad wyraz dużo, gdy opowiadał zasłyszaną historię, gdy ubarwiał czyjąś opowieść lub aby komuś zrobić na przekór dodawał szczyptę pikanterii i sam śmiał się ze swoich pomysłów. Lub gdy oglądał Charliego Chaplina, amerykańskie komedie z Flipem i Flapem. Łzy płynęły też ze wzruszenia, gdy tylko usłyszał Mazurka Dąbrowskiego czy oglądał musztrę wojskową. Do wyprasowanych rzeczy, a tym bardziej chusteczek przywiązywał wielką uwagę. Chusteczki papierowe? Ależ nie. Musiały być dedykowane: męskie, w kratkę, z emblematem, z haftem itd. Uwielbiał jeść, delektować się potrawami, kosztować różnorodne smaki, rozpływał się w opisach wędzonego boczku, smażonego pstrąga, „porządnego” rosołu.
I choć minęły już trzy dekady odkąd Go z nami nie ma, pamiętam wciąż jego grube szkła okularów, ciemnozielony blezer, który chętnie zakładał, brązową laseczkę, którą się podpierał, kałamarz z granatowym atramentem na jego biurku, a przede wszystkim szczery uśmiech. Wiele obrazów noszę z czułością w pamięci.
W każdy Dzień Dziadka jeszcze intensywniej myślę o Nim. Ciepło i z łezką rozrzewnienia. Brakuje mi nawet tych wszystkich chusteczek do prasowania, na okrągłym stoliku w sypialni. A 13 lutego w dzień Jego „odejścia” przypominam sobie wartościowe chwile z Nim spędzone i wiem, że teraz tam daleko… rozśmiesza wszystkich swoimi dowcipami.
Niewidzialna więź
Może cię zainteresować:
Nasi powiernicy
Zrobione na szydełku czy na drutach, uszyte z końcówek materiałów, ze ścinek i pozostałości. Kupione lub otrzymane w ramach prezentu. Mają różne kształty i kolory, długie i krótkie uszy, są mniej lub bardziej puchate. Grubaśne, a także chudziutkie i małe jak myszki.
Towarzyszą w nocnych sennych eskapadach i wtedy, gdy jest źle i smutno. Są powiernikami dziecięcych tajemnic, słów, a nawet myśli. Przytulane są, tarmoszone, ściskane tak mocno… z miłości. Pluszaki – bo o nich mowa – stanowią nieodzowną część beztroski dzieciństwa. Są kochane i uwielbiane, zawsze obok – na dobre i na złe przez długie lata.
Wysłuchują obaw i strachów swoich najmłodszych przyjaciół. Pozwalają się w siebie wtulać i dzięki temu kreują schronienie przed dziecięcymi lękami. Potrafią otrzeć niejedną łzę, uspokoić i wprowadzić w spokojną atmosferę. Leżą przy głowie, na głowie, pod ramieniem, na plecach czy brzuchu – one mają dowolność i pozwolenie od najmłodszych na tego typu „spacery”.
Wywołują nie lada uśmiech. Są wielką częścią dziecięcego świata, bez nich ani rusz… Dlatego podróżują z dziećmi wszędzie, gdzie to możliwe – na spacery, w odwiedziny, nawet na kolejne szczepienie, aby móc przytulić po ukłuciu. Muszą być w wózku i podczas drzemki, a sen bez nich nie byłby możliwy ani udany. Wyjazd do babci i dziadka czy kuzynostwa bez ukochanej maskotki? Niemożliwy. Wakacje bez przytulanki? Kompletnie nieakceptowalne.
Dzieci im ufają, powierzają swoje najskrytsze sekrety już od najmłodszych lat. Szepczą na uszko i oczekują odpowiedzi. Wsłuchują się w magiczne dźwięki dochodzące ze świata pluszaków, które tylko wybrane dziecko może usłyszeć. Usłyszeć i zobaczyć, co chce przekazać im najukochańszy przyjaciel.
Dzieci wierzą, że zabawki żyją, że ruszają się, wędrują po pokoju i ze sobą rozmawiają, gdy nikt tego nie widzi… To takie słodkie! Imaginacja i fantazja dziecięcych lat.
Jakże ważna więź i trwała relacja tworzy się pomiędzy dzieckiem a jego ulubioną maskotką – wiedzą tylko zainteresowani, a widzi to najbliższe otoczenie. Autentyczna i szczera miłość. Dobroć. Wierność. Poczucie zrozumienia.
Puchate stworzonko – czy to tradycyjny miś czy zwariowana wiewiórka, śmieszny lemur, przemądrzały krokodyl, ziejący ogniem smok, skaczący króliczek, gadatliwy słoń, kolorowy motylek, dostojny łabędź itp. – nigdy nie zawiedzie. Nie daje zakazów, nie mówi, co jest zabronione, na wszystko pozwala… na tarmoszenie również. Dziecięca miłość do pluszaków jest wspaniała, taka czysta i szczera, bez udawania i pozorów.
Przed Dniem Dziecka obejrzeliśmy kinowy hit „Istoty fantastyczne” – po prostu fantastyczny obraz i niezwykła fabuła! Polecam każdemu, kto chce poczuć się jak dziecko i choć na trochę zapomnieć o troskach i problemach dorosłego życia. Historia dziewczynki, która odkrywa, że może zobaczyć wyimaginowane zabawki, przenieść się do krainy magii, rozbawi niejednego ponuraka. To nie jest trywialna i stereotypowa opowiastka, jakich wiele… Warto wyruszyć z główną bohaterką w magiczną przygodę, poczuć się jak dziecko. I spróbować rzeczy na pierwszy rzut oka niemożliwych, a jednak w dziecięcym świecie fantazji – naturalnych! Dwa światy, ten realistyczny i wyimaginowany, idealnie można połączyć, trzeba tylko bardzo mocno chcieć. Zgodnie z zasadą „dla chcącego, nic trudnego!”.
A w domowych pieleszach – owinięci w koce, poprzytulani do siebie, z dopiero co zrobionym, ciepłym popcornem w wielkiej misce i krakersami w drugiej, gdy za oknem miarowo padał deszcz – byliśmy widzami „Aksamitnego królika”, filmu rodzinnego, z pięknym przesłaniem, którego scenariusz powstał na podstawie książki Margery Williams pod tym samym tytułem. Również godny polecenia, uwagi i zrozumienia…
Każdy z nas miał swojego pluszowego stworka w dzieciństwie, zabawkę na dobre i na złe, maskotkę, z którą rozmawiał. A w wieku dorosłym zapomina się o przyjacielu z dawnych lat… Dlaczego? Przecież…
fantazja jest od tego,
Aby bawić się, aby bawić się,
Aby bawić się na całego…