Przekręciła klucz w zamku. Wyczerpana wstrzymywaniem płaczu prawie, że wczołgała się do sypialni. Nogi miała jak z waty, głowę ciężką od nadmiaru myśli i serce bijące tak szybko jakby miało wyskoczyć z klatki piersiowej. W wielkiej rozpaczy, poczuciu bezsilności i bezradności, z całym impetem rzuciła się na łóżko. W przemoczonym płaszczu, pomiętej apaszce, ubłoconych nowych szpilkach… Nic dla niej nie było ważne, czy pobrudzi wypucowaną wcześniej podłogę, czy zamoczy nową narzutę, na którą tak długo czekała. To mało istotne szczegóły w obliczu aktualnych zdarzeń. Dla niej świat się zatrzymał.
tekst: Magdalena Ciesielska, zdjęcia: Adobe Stock
Zaczęła tak mocno szlochać, łkać i zanosić się od płaczu, aż w pewnych momentach nie mogła złapać oddechu. Czuła obezwładniającą słabość, nie miała siły ruszyć się, rozebrać. Przy zamkniętych czy wpółotwartych oczach, opuchniętych od rzewnego płaczu, słyszała tylko słowa onkologa „Ma pani nowotwór piersi, musimy się z tym zmierzyć.” Jak ona drobna, filigranowa istota ma walczyć z rakiem, który próbuje zrujnować ją od środka? Chemioterapia i jej następstwa, wypadające włosy, rzęsy, brwi – już oczami wyobraźni widzi siebie brzydką, łysą, bez pięknych kruczoczarnych loków, obdartą z kobiecości i godności. „Dlaczego właśnie ja?” – nie może się z tym pogodzić. Chciałaby wykrzyczeć swoją złość, ale nawet na to brakuje jej siły. Hektolitry wylanych łez nieustannie zalewają sypialnianą narzutę, nie szuka chusteczek… Czuje jak smutne myśli i przerażające obrazy zniewalają jej umysł, przetaczają się i taranują wszystko, co mają na swej drodze. Boi się. Okrutnie się boi…
Zegar zawieszony w salonie głośno i miarowo wybija kolejną godzinę za godziną. Nie zważa na to. Jest jak w letargu, bez mocy, owładnięta przygnębieniem, poczuciem beznadziejności i niesprawiedliwości losu. „Jak dziewczynki poradzą sobie beze mnie?” „Jak Piotr je dopilnuje ze wszystkim?” Plątanina myśli nie daje jej spokoju.
Po kilku godzinach rozrzewnienia i rozdzierającego serce bólu, słyszy „Kochanie, już jestem”. Gdy do domu powraca ten jedyny, któremu przyrzekała na ślubnym kobiercu, że go nie opuści aż do śmierci, blednie, słuchając o wynikach badań. Nie chce jednak jej pokazać swego zakłopotania, swego lęku, dlatego przez zęby cedzi „Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Jesteś pod dobrą opieką, Joasiu, a ja jestem przy Tobie”. Objął ją swoim ramieniem, pocałował najmocniej jak umiał i kołysał jakby córki tulił do snu, aby tylko się uspokoiła.
Dla Joasi jako pacjentki onkologicznej, zmagającej się z nowotworem piersi, niestety nie w początkowym jego stadium, przyszedł zatrważająco ciężki czas. Nieustanna walka o życie, walka z samą sobą, własnymi słabościami po kolejnych dawkach okrutnej i zniewalającej człowieka chemii. To też nieustanna walka z myślami, z lękiem i wielkim strachem przed śmiercią, przed wizją umierania w bólu, a przede wszystkim przed pozostawieniem dzieci bez matczynej opieki, przed po prostu… odejściem. Nie chce tego, nie teraz, tak wcześnie… Dopiero jej życie się rozkręca, nabiera tempa i kolorytu. Stać ich na własny wymarzony dom przy lesie, na podróże w najdalsze zakamarki kraju i świata. Wszystko przed nią. „Dlaczego choroba ma mi to odebrać?”

Oboje musieli przewartościować swoje życie. I ona zmagająca się z pokonywaniem raka, z kolejnymi etapami leczenia onkologicznego, jego następstwami, oraz przezwyciężaniem ogromnego strachu, i on, którego życie małżeńskie wystawiło na największą próbę, aby zmierzyć się z nową rolą, obrońcy i największego oparcia, tego, który będzie zawsze blisko. Zwolnili tempo, zawodowe obowiązki odłożyli na drugi plan, zaczęli cieszyć się chwilami ze sobą, doceniając wspólne uśmiechy i wspólne łzy. Razem, do przodu… Przyzwyczaili się do harmonogramu wypisanego przez prowadzącego onkologa, dotyczącego cyklicznych wizyt w centrum onkologicznym, przyjmowania przedoperacyjnej chemioterapii i wszystkich jej następstw – wypadających włosów i noszenia turbanu, opuchniętej twarzy i wielkiej, wręcz przeogromnej bezsilności po chemii.
Czuła jakby kolejne szpile kłuły jej serce, ale to kłucie było już inne niż na początku. Wiara, że będzie dobrze, że musi być dobrze zaczęła przysłaniać jej ból. A nadzieja, która zaczęła w niej kiełkować, dzięki wsparciu ukochanego męża i wielu oznakom miłości, jakie w tych trudnych momentach życia otrzymała od swoich córeczek, wzniosła ją na wyżyny odwagi i pokonywania za wszelką cenę swoich strachów. Postanowiła żyć ze wszystkich sił, żyć i nie poddawać się. Walczyć. Bo jak usłyszała od kobiet, swoich współtowarzyszek na oddziale, oraz od lekarzy – rak to nie wyrok, z nim da się żyć i da się go pokonać…
A gdy po pewnym czasie okazało się, że zjadliwy rak jest oporny na leczenie, musiała podjąć decyzję o mastektomii. Ciężki czas, kolejne wylane łzy, obawa i złość przeplatające się ze sobą i wiecznie powracające pytanie „Dlaczego ja?”, na które nie ma zadowalającej odpowiedzi. Zraniona psychicznie i fizycznie, po amputacji lewej piersi, Joasia zaczęła dostrzegać najdrobniejsze akcenty życia i cieszyć się każdą chwilą. Wcześniej w życiowym pędzie nie zastanawiała się nad zmiennością pór roku, nie obserwowała tak długo wznoszących się do lotu małych piskląt, wylatujących z rodzinnego gniazda, nie skupiała się nad wschodami i zachodami słońca, nie czerpała siły z przyrody i z bliskości ludzi. Wszystko w jej życiu odwróciło się o 180 stopni, nabrała dystansu do wielu spraw, do kwestii porządków, zakupów, kariery, a przede wszystkim do własnego wyglądu. Dzięki tej przemianie, która ją drogo kosztowała, chwyciła przysłowiowy wiatr w żagle. Zaczęła udzielać się w Stowarzyszeniu Amazonek, by wzajemnie wspierać się, by w grupie podobnie doświadczonych kobiet, szukać nadziei i zrozumienia. Joasia, dzięki pomocy męża, córeczek, przyjaciół, najbliższych osób zaczęła inaczej funkcjonować. Wolniej, ale z rozmysłem. Kobiety takie jak ona dały jej impuls do działania, ich historie mało co się różniły. Zaczęła więc budować wiarę, pielęgnować optymizm, utrwalać przekonanie, że rak to niekoniecznie wyrok śmierci, że można dalej żyć, choć inaczej… Może bardziej świadomie, dojrzalej, bardziej dla innych, ofiarnie.
Ona odnalazła swoją drogę życia, pomagając chorującym na nowotwór piersi, organizując spotkania, pikniki, biegi itp. Dla męża zawsze była i jest „światełkiem życia”, i jego heroską, a dodatkowo, już od kilku lat, w każdy 4. dzień każdego miesiąca otrzymuje bukiet świeżych kwiatów, dla upamiętnienia jej przemiany. 4 września, tamtego września… zaczęła nowy etap życia, gdy otrzymała diagnozę. Wtedy to – po wielkim szoku – przyszedł czas na zwolnienie tempa i dokonanie hierarchii wartości, tak niezbędnej dla chorej i jej bliskich. A gdy po rekonstrukcji piersi otrzymała od dzieci wielką laurkę z napisem „Mamusiu, jesteś dla nas najpiękniejsza!” płakała ze wzruszenia, bo dopiero wtedy zrozumiała wartość tak prostych słów, że piękno ma różne oblicza.