Dacza Puchacza | Miejsce, gdzie świat zwalnia

Dacza Puchacza, glamping Stare Osieczno


Po dwóch godzinach jazdy z Poznania docieram do Starego Osieczna, niewielkiej miejscowości w regionie lubuskim, otulonej lasami Drawieńskiego Parku Narodowego. Wysiadam z auta i przez chwilę po prostu stoję. Cisza. Taka, która nie niepokoi, ale koi. Z krzaków wypadają dwa czarne psiaki – Cezar i Kleopatra – radośnie merdające ogonami, jakby chciały powiedzieć: „nareszcie jesteś”. W powietrzu czuć wilgoć lasu, śpiew ptaków i ten rodzaj spokoju, który mówi: zwolnij. To tutaj, w otoczeniu natury, Marek Lewandowski stworzył Daczę Puchacza, kameralne, glampingowe miejsce zaprojektowane z myślą o tych, którzy chcą odpocząć blisko natury, ale bez rezygnacji z wygody. W rozmowie opowiada o przypadkowym odkryciu tego miejsca, o inspiracjach z podróży i o tym, dlaczego prostota działa na nas lepiej niż mogłoby się wydawać.

Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Dariusz Jarząbek

Dacza Puchacza – nazwa, która od razu budzi skojarzenia z leśną przygodą i ucieczką od codzienności. Skąd pomysł na stworzenie takiego miejsca właśnie tutaj, w sercu lubuskich lasów, w sąsiedztwie Drawieńskiego Parku Narodowego?

Marek Lewandowski: To był trochę przypadek. (śmiech) Od lat prowadzę w Poznaniu biuro nieruchomości i nigdy nie zakładałem, że będę prowadził życie w rytmie slow. (śmiech) Wszystko zaczęło się zupełnie niepozornie, gdy szukałem działki dla znajomego, który marzył o kawałku ziemi w otoczeniu natury. Trafiliśmy tutaj, w sam środek zielonego spokoju. Wysiadłem z auta, rozejrzałem się i… przepadłem. To była ta chwila, w której człowiek wie. Poczułem, że to miejsce mnie woła. Kupiłem jedną z dostępnych działek bez chwili wahania. Później okazało się, że tuż obok jest jeszcze jedna, przepięknie położona, tuż przy samej rzece Drawie. To było jak znak. Nie potrafię tego do końca wytłumaczyć… Może to przez te wszystkie podróże, które odbyłem, widziałem wiele niesamowitych miejsc na świecie, ale to tutaj, wśród lubuskich lasów, poczułem coś wyjątkowego. Coś znajomego, bliskiego, jakby to miejsce czekało właśnie na mnie.

Siedzę tu z Tobą na tarasie jednej z jurt od jakiś czterdziestu minut i pomimo że pełnoprawna, zielona wiosna jeszcze się na dobre nie zdążyła rozkręcić, to już rozumiem, dlaczego pokochałeś to miejsce. Spokój, cisza, śpiew ptaków, szelest drzew… wszystko tutaj działa inaczej, jakby wolniej, głębiej. Co dla Ciebie jest w tym miejscu najważniejsze?

To, że mogę naprawdę odetchnąć. I nie mam na myśli tylko powietrza, choć ono też tu smakuje inaczej, jakby było filtrowane przez las i rzekę. Chodzi mi o to, że tu po prostu jestem. Nie muszę nic udowadniać, nigdzie się spieszyć. Czas płynie inaczej, wolniej, ale w tym dobrym sensie. Zaczynasz zauważać rzeczy, których w mieście się nie widzi, jak para unosząca się nad rzeką o poranku, jak ten moment, gdy słońce przemyka przez gałęzie i kładzie się plamą światła na tarasie. To miejsce działa jak reset. I myślę, że każdy, kto tu przyjeżdża, czuje coś podobnego. Nawet jeśli sam nie do końca potrafi to nazwać.

A skąd pomysł na jurty? Bo kiedy tylko wysiada się z auta, od razu w oczy rzucają się ich charakterystyczne kształty – zaokrąglone, miękkie, trochę jakby wycięte z innej rzeczywistości. Stoją zanurzone w zieleni, jakby rosły tu od zawsze. Nie wyglądają na „postawione”, raczej… wrośnięte. Skąd właśnie taki wybór?

Spośród wielu moich podróży najbardziej zapadły mi w pamięć te miejsca, gdzie nie musiałem wybierać między bliskością natury a wygodą. Gdzie mogłem usiąść w ciszy, patrzeć na przestrzeń i jednocześnie cieszyć się komfortem. Takie właśnie były mongolskie jurty. Ich prostota, funkcjonalność i to, jak pięknie wpisywały się w krajobraz, zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Pomyślałem wtedy: a gdyby tak przenieść ten pomysł bliżej? Nie dosłownie, nie jako skansen czy kopię, tylko jako ideę – stworzyć miejsce, które daje gościom poczucie odosobnienia, ale bez rezygnowania z przyjemności. Jurty wydawały się naturalnym wyborem – lekkie, ale solidne, inne niż wszystko, co widuje się w standardowej agroturystyce czy domkach letniskowych. Zależało mi, żeby nie zakłócały przestrzeni, tylko z nią współistniały. Dlatego nie dominują nad krajobrazem, a raczej się z nim zlewają. I chyba właśnie to ludzie czują, kiedy tu przyjeżdżają – że są w czymś wyjątkowym, ale bez zadęcia. Że to luksus, który nie krzyczy.

Dacza Puchacza, glamping Stare Osieczno

A dlaczego „Dacza Puchacza”?

Puchacz to największa sowa świata, majestatyczna, dostojna, a jednocześnie nieuchwytna. I my, jako Polacy, mamy to niesamowite szczęście, że w Drawieńskim Parku Narodowym żyje para tych niezwykłych ptaków. Podobno mają swoje domostwo gdzieś na północy parku. Zobaczyć je to jak wygrać na loterii – graniczy z cudem, ale świadomość, że tam są, dodaje temu miejscu czegoś baśniowego. Kiedy wspólnie z przyjaciółmi zastanawialiśmy się nad nazwą, chcieliśmy czegoś, co nie będzie przypadkowe. Coś, co zakorzeni się w miejscu i opowie jego historię. I wtedy moja przyjaciółka rzuciła: „Dacza Puchacza”. I od razu zaiskrzyło. Dacza, czyli coś swojskiego, przytulnego, z duszą. A Puchacz – dziki, wolny, niemal mityczny. Ta nazwa od razu niosła ze sobą historię, której nie trzeba było już dopowiadać. Idealnie oddaje ducha tego miejsca: schronienie w sercu lasu, gdzie natura ma głos, nawet jeśli mówi szeptem.

Jak wyglądały początki Daczy? Czy od razu wiedziałeś, że to ma być coś więcej niż tylko miejsce noclegowe?

To na pewno nie było coś, co dało się zrealizować z dnia na dzień. Od pomysłu do pierwszych gości minęło sporo czasu, a po drodze były i zwątpienia, i decyzje, które trzeba było podejmować na szybko. Wiele rzeczy działo się zupełnie spontanicznie. Tak po prostu: coś czułem, więc działałem. Od początku wiedziałem tylko jedno: nie chcę tworzyć kolejnego miejsca z noclegiem i kluczem pod wycieraczką. Chciałem, żeby ludzie naprawdę tu byli, żeby poczuli przestrzeń, ciszę, bliskość natury. Dlatego zwróciłem się do kogoś, kto potrafi myśleć o przestrzeni zupełnie inaczej. Iwo Borkowicz, świetny architekt, którego projekty zdobywają nagrody na całym świecie, zaprojektował cały teren. I zrobił to tak, że każda jurta ma swój własny rytm. Stoją w odpowiednich odległościach, nic się tu nie narzuca, wszystko ma miejsce. To on zadbał o to, żeby architektura nie przyćmiewała natury, tylko ją podkreślała. A ja miałem pewność, że buduję coś, co naprawdę będzie miało duszę.

Jurty od razu przyciągają wzrok swoim kształtem i klimatem. Ale to, co zaskakuje najbardziej, to ich wnętrze – co dokładnie znajdziemy w środku?

Tak, jurty mają swój wyjątkowy charakter już z zewnątrz, ale w środku naprawdę potrafią zaskoczyć. Każda z nich to w pełni funkcjonalna, całoroczna przestrzeń o powierzchni 35 metrów kwadratowych – z własną łazienką z prysznicem i WC, kuchnią z lodówką, zmywarką i kompletem naczyń oraz sztućców. Jest też wydzielona sypialnia z oknem na las – budzisz się i widzisz zieleń, nie ekran telefonu. W części dziennej znajduje się rozkładana, dwuosobowa kanapa, więc jurta może komfortowo pomieścić do czterech osób. Dodatkowo wiadomo – stół, cztery krzesła, fotel. Ogrzewanie zapewnia piecyk typu koza, a drewno można sobie dobierać z własnej drewutni. Do tego świetlik otwierany elektrycznie, nie tylko zapewnia wymianę powietrza, ale pozwala też zerknąć nocą na gwiazdy. To może brzmieć jak detal, ale robi wrażenie. Co ważne, nasze jurty stoją w okrągłych, starannie zaplanowanych kręgach. Wszystko zostało zaprojektowane funkcjonalnie i z dużą dbałością o detale, wykorzystaliśmy wysokiej jakości materiały, ale… dalej zaczyna się las. Dziki, naturalny, nietknięty. I nie ingerujemy w to, co się tam dzieje. Tylko mały teren wokół każdej jurty jest zagospodarowany, reszta to przyroda taka, jaka jest.

Dacza Puchacza, glamping Stare Osieczno

To wszystko brzmi… trochę jak budowa domu. Tyle, że Ty zbudowałeś trzy.

(śmiech) Dokładnie tak! To była prawdziwa budowa, tylko że w lesie. Elektrycy, stolarze, hydraulicy, dostawy, opóźnienia, klasyka gatunku. Wszystko trzeba było zaprojektować, skoordynować i dopilnować. A przy tym zadbać o każdy szczegół: od ścieżek wysypanych kamyczkami, po tarasy, hamaki czy wiatę ze wspólną przestrzenią. Stworzyliśmy też strefę relaksu z sauną i banią – i to strzał w dziesiątkę. Goście uwielbiają wieczory w balii z ciepłą wodą, kiedy w ogrodzie palą się lampki, a wokół panuje absolutna cisza. Potem pozostało już tylko jedno: czekać. Na gości i na ich reakcje.

Pamiętasz tych pierwszych?

Wyobraź sobie, że w dniu, w którym dodaliśmy Daczę Puchacza do systemów rezerwacyjnych – Booking, Aloha i tak dalej – kliknęliśmy ten magiczny przycisk „aktywuj”… i dosłownie po chwili przyszła pierwsza rezerwacja! Byłem totalnie zaskoczony. Wiesz, to zabawne, robisz miejsce dla gości, wszystko planujesz, urządzasz, ale kiedy ci pierwsi naprawdę się pojawiają, jesteś w szoku, że… ktoś chce przyjechać. (śmiech) Pamiętam to jak dziś – poczułem lekki atak paniki. Wsiadłem w auto i z Poznania ruszyłem pędem do Daczy, żeby być tu przed nimi i jeszcze raz wszystko sprawdzić: czy działa woda, czy łóżka są zaścielone, czy filiżanki stoją równo. (śmiech) Pierwszymi gośćmi było małżeństwo z Niemiec. Cudowni ludzie, zachwyceni miejscem, bardzo otwarci. Ich reakcje – ten błysk w oku, kiedy opowiadali o porannej mgle nad rzeką, o ciszy, której nie znali – były dla mnie potwierdzeniem, że to wszystko miało sens. Że nie tylko ja poczułem magię tego miejsca.

Dacza Puchacza, glamping Stare Osieczno

Jak wygląda dzień idealny w Daczy Puchacza?

To przede wszystkim dzień bez pośpiechu. Budzisz się, kiedy chcesz, najlepiej wtedy, gdy przez okno jurty wpada pierwsze światło, a z lasu dochodzą odgłosy ptaków. Wychodzisz na taras, bierzesz głęboki oddech i nagle okazuje się, że kawa smakuje inaczej, jakby lepiej – może to powietrze, może to cisza. Śniadanie zwykle jemy na zewnątrz, przy stole pod drzewem, z widokiem na zieleń i wodę. W sezonie letnim prawie nikt nie chce siedzieć w środku, bo po co? A potem każdy robi to, na co ma ochotę. Jedni idą na spacer po lesie, inni wybierają rower albo po prostu rozkładają się z książką w hamaku. Ktoś bierze wędkę i idzie nad Drawę, ktoś inny zbiera grzyby albo zapuszcza się w las bez celu. Po południu można odpocząć jeszcze bardziej – skorzystać z sauny, wskoczyć do balii, posiedzieć nad wodą. I to działa, serio. Nawet jak ktoś przyjeżdża tu zestresowany i „na wysokich obrotach”, to po jednym dniu zaczyna zwalniać. Wieczorem zapalają się lampki w ogrodzie, pali się ognisko, rozstawiają się stoły – i zaczyna się to, co lubimy najbardziej: rozmowy, jedzenie, trochę wina, śmiech. Bez napięcia, bez scenariusza. Po prostu dobry wieczór w dobrym miejscu.

A zimą?

Choć wiele osób kojarzy jurty głównie z latem, Dacza Puchacza działa przez cały rok – i to właśnie poza sezonem potrafi zaskoczyć najbardziej. Nawet w środku zimy, przy dużych mrozach, w jurcie jest przytulnie i ciepło. Ocieplenie i koza na drewno robią swoje, ogień mruga spokojnie w palenisku, a Ty siedzisz z książką, herbatą albo kieliszkiem wina i czujesz się totalnie otulony. A kiedy na zewnątrz wieje wiatr albo pada deszcz, robi się wręcz magicznie. Krople uderzające o płótno namiotu dają niesamowity efekt dźwiękowy, do tego dochodzi szum drzew, czasem pohukiwanie sowy… i nagle jesteś dokładnie tam, gdzie trzeba. To jedno z tych doświadczeń, które trudno opisać, ale łatwo zapamiętać.

Dacza Puchacza, glamping Stare Osieczno

Zdarzają się goście, którzy uciekają z miasta, aby w ciszy popracować?

Oczywiście! Przy obecnym modelu pracy zdalnej to już właściwie norma. Coraz więcej osób szuka miejsca, gdzie mogą na chwilę uciec z miasta, ale nie muszą brać urlopu, wystarczy laptop i dostęp do internetu. Sam też chętnie z tego korzystam. Przyjeżdżam tutaj, żeby popracować w ciszy, bez rozpraszaczy. I to naprawdę działa – inaczej się myśli, kiedy za oknem masz las, a nie tramwaje. Czasem wystarczy krótki spacer po okolicy, żeby rozwiązać problem, nad którym w biurze siedziałbym godzinami. Goście często mówią to samo: że tu szybciej się regenerują, nawet jeśli dzień spędzają przy komputerze. A po pracy mają luksus, którego nie znajdziesz w żadnym coworku – wskakują do balii, idą na spacer nad rzekę albo po prostu siadają z herbatą na tarasie i słuchają, jak las mówi.

Wszystko, o czym mówisz, to prawdziwa strawa dla ducha – cisza, spokój, natura. A co ze strawą dla ciała? Jurty są wyposażone w kuchnie, ale czy to oznacza, że wszystko trzeba sobie przywieźć?

Faktycznie, wszystko, co tu się dzieje, to strawa dla ducha. Ale i ciało trzeba nakarmić! Jurty są wyposażone w aneksy kuchenne, więc można gotować samodzielnie – są garnki, naczynia, zmywarka, lodówka, wszystko jest na miejscu. Ale nie trzeba przywozić całej lodówki z domu. Dla naszych gości przygotowaliśmy możliwość zamówienia gotowych koszy pełnych lokalnych produktów – na śniadanie albo kolację. Największą popularnością cieszy się Kosz Puchacza – tam jest wszystko: świeżo wypiekany chleb, wiejskie jajka, nabiał z ekologicznej farmy, pasty warzywne, miód z lokalnej pasieki, swojskie wędliny i coś słodkiego na deser. Mamy też wersje bardziej minimalistyczne albo wegetariańskie – każdy znajdzie coś dla siebie. Oprócz tego można u nas zamówić mrożone pierogi i dania w słoikach – wszystko przygotowywane przez gospodynie z okolicznych wsi. Mamy bigos, żurek, leczo, gołąbki… Taki domowy komfort bez stania przy garach. A jeśli ktoś ma ochotę na coś wyjątkowego, oferujemy też zestawy do grzanego wina, herbaciane ceremonie w żeliwnym czajniku albo serowe fondue z winem i dodatkami. Jest też mongolski kociołek do przygotowania na ognisku – idealny, żeby posiedzieć wieczorem przy ogniu i celebrować wspólne chwile.

Dacza Puchacza, glamping Stare Osieczno

A jeśli już ktoś przyjedzie, wyśpi się, nacieszy ciszą… i nagle zacznie się zastanawiać: „co tu właściwie robić?” Co polecasz gościom, którzy twierdzą, że się… nudzą?

Jeśli ktoś mówi, że się tu nudzi, to zazwyczaj jest to stan chwilowy – i bardzo zdrowy. (śmiech) Ale oczywiście, kiedy już wyśpisz się do oporu, wypijesz kawę na tarasie i nasycisz się ciszą, to możliwości jest naprawdę sporo. Przede wszystkim warto zobaczyć Drawieński Park Narodowy – to absolutna perełka. Dzika przyroda, lasy, rzeka, mnóstwo ścieżek i tras do spacerów czy jazdy na rowerze. To miejsce, które robi ogromne wrażenie o każdej porze roku. Na samym terenie Daczy też sporo się dzieje. Mamy paletki do badmintona, kule do gry w bule, a w jurtach znajduje się podstawowy sprzęt do aktywnego wypoczynku: kijki do nordic walking, maty do jogi, hamaki. Goście mogą korzystać z sauny i balii opalanej drewnem, ziołowych kąpieli, jest miejsce na ognisko i grill, a wieczory przy kozie z książką też potrafią być całkiem wciągające. W okolicy są wypożyczalnie kajaków, stadniny koni, winnice, a dla smakoszy świetne restauracje i możliwość zamówienia wycieczki z przewodnikiem po regionie. Można też iść na ryby albo na grzyby, bo wokół mamy tereny, które aż proszą się o wiklinowy koszyk, a my zapewniamy „pakiety grzybiarskie”, w ramach których dostarczamy wszystko, czego potrzeba, żeby ruszyć na zbiory. No i jeszcze jedno: nocą jest tu naprawdę ciemno. Zero miejskiego światła. Można wyjść na zewnątrz i przez lunetę patrzeć w gwiazdy i dla wielu to właśnie ten moment staje się najważniejszym wspomnieniem z pobytu. We wrześniu wielu gości przyjeżdża, żeby posłuchać rykowiska jeleni, niesamowite doświadczenie, którego nie da się zapomnieć. To tylko przykłady – często realizujemy indywidualne prośby, dopasowane do nastroju gości.

Dodajmy też, że można tu przyjechać ze swoim psem.

To miejsce jest bardzo psiolubne! Jak widzisz, moje dwa psiaki, Cezar i Kleopatra, nie opuszczają nas ani na krok. Kocham psy i nie wyobrażam sobie życia bez nich, dlatego w każdej jurcie znajduje się psie posłanie, miseczki, wszystko, czego trzeba, żeby także czworonożni goście czuli się jak u siebie.

Opinie gości na Bookingu czy też Google są rewelacyjne. Na przykład Amelia napisała: „Warte każdej ceny, każdy powinien udać się tam przynajmniej raz. Na pewno wrócimy!” Inna opinia podkreśla: „Cisza, spokój, otaczający las i przecudne wnętrza.” Te słowa doskonale oddają atmosferę Daczy Puchacza. Co czujesz, czytając te słowa?

Te wszystkie opinie są dla mnie ogromnie ważne, bo pokazują, że ludzie naprawdę czują to, co chciałem tu stworzyć. Kiedy ktoś pisze, że „to miejsce warte każdej ceny” albo że „każdy powinien tu przyjechać chociaż raz”, to wiem, że Dacza działa dokładnie tak, jak powinna – nie przez wielkie atrakcje, tylko przez swoją prostotę. Bo właśnie w tej prostocie tkwi siła. Nie staramy się być kurortem ani luksusowym hotelem. To miejsce, które daje przestrzeń, spokój i kontakt z naturą, bez udawania i bez napięcia. Goście czują, że mogą tu naprawdę odpocząć. Że nikt ich nie pogania, nikt im niczego nie narzuca. Jest jurta, jest las, jest rzeka. Reszta dzieje się sama – w rytmie, który każdy ustala sobie sam. I myślę, że właśnie to doceniają najbardziej.

Czy zdarza Ci się zastanawiać, dlaczego to miejsce tak mocno działa na ludzi? Co sprawia, że chcą wracać?

Myślę, że ludzie doceniają to miejsce właśnie za jego prostotę. Dacza nie krzyczy luksusem, nie przytłacza udogodnieniami, nie próbuje nikogo na siłę „zatrzymać”. Ona po prostu jest. I daje przestrzeń – nie tylko tę fizyczną, ale też mentalną. Goście bardzo to doceniają. Nawet w sezonie Park nie jest zatłoczony, a tu panuje prawdziwa cisza. Często przyjeżdżają pary, przyjaciółki, małe grupy, żeby się wyciszyć, posłuchać siebie i świata. Bo to jest miejsce, które daje dokładnie tyle, ile akurat potrzebujesz. W codziennym biegu często zapominamy, jak ważny jest kontakt z naturą. Czasem wystarczy jeden dzień tutaj, żeby to sobie przypomnieć, że można wstać bez budzika, zjeść śniadanie na tarasie, pójść do lasu bez planu i wieczorem patrzeć w gwiazdy. To miejsce pozwala wrócić do podstaw, do oddechu, do ciszy, do tego, co naprawdę koi. I myślę, że właśnie to ludzie czują, kiedy piszą te piękne opinie, że tu nie trzeba wiele. Tu wystarczy być.

Czy Dacza Puchacza ma jeszcze przed sobą nowe odsłony?

Zdecydowanie tak, ale powoli, bez pośpiechu. Chciałbym, żeby miejsce rozwijało się naturalnie, w swoim tempie, bez naruszania tej ciszy i spokoju, która jest tu najważniejsza. Docelowo projekt zakłada sześć jurt, ale myślę też o czymś lżejszym na lato – dwóch namiotach typu safari, które będą działały sezonowo. Dla tych, którzy chcą być jeszcze bliżej natury. Na sąsiedniej działce, tej bliżej rzeki, planuję też stworzyć niewielki domek dla gości z widokiem na Drawę. Taki, który będzie równie kameralny, jak jurty, ale w nieco innym stylu. Wszystko, co tu powstaje, ma być spójne z tym miejscem i z jego rytmem. Z szacunkiem do tego, co dzikie i naturalne.

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Może cię zainteresować:

Dacza Puchacza, glamping Stare Osieczno
REKLAMA
REKLAMA

SPA52 | Piękno zaczyna się od zgody na siebie

Artykuł przeczytasz w: 10 min.
SPA52


Świadoma pielęgnacja, uważność i troska o relację z własnym ciałem – to nie tylko modne hasła, ale fundament filozofii Katarzyny Charłampowicz-Jabłońskiej, właścicielki SPA52. W rozmowie opowiada o tym, dlaczego prawdziwe piękno zaczyna się od autentyczności i w jaki sposób nieinwazyjne technologie mogą przynieść nie tylko spektakularne efekty, ale też głęboki komfort. SPA52 to nie tylko Instytut – to przestrzeń zaufania, zrozumienia i realnej zmiany.

Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Olga Jędrzejewska, Anna Saporowska, Maciej Zakrzewski

Hasłem SPA52 jest cytat Coco Chanel: „Piękno zaczyna się wtedy, gdy decydujesz się na bycie sobą”. Co to dla Ciebie, dla Twojego zespołu oznacza w codziennej pracy z klientkami i klientami?

KATARZYNA CHARŁAMPOWICZ-JABŁOŃSKA: Dla mnie to zdanie ma wyjątkową siłę. Żyjemy w czasach, w których pojęcie piękna jest mocno zrelatywizowane – kształtowane przez trendy, algorytmy i wyidealizowane obrazy. Ale prawdziwe piękno nie ma jednego wzorca. Zaczyna się tam, gdzie jest zgoda na siebie – na swoją twarz, ciało, historię. W pracy z klientami naszym celem nie jest upodobnienie ich do kogoś innego. Chcemy pomóc im wydobyć ich naturalne piękno, przywrócić zdrowy i promienny wygląd skóry, wymodelować sylwetkę oraz zadbać o dobre samopoczucie.

Na stronie piszecie, że niezależnie czy pragnę zadbać o skórę, rozwiązać jej problemy czy po prostu odnaleźć spokój – wspólnie odkryjemy to, czego najbardziej potrzebuję?

To dla nas bardzo ważne. Każda osoba to inna historia, inne pragnienia i potrzeby. Drogę do sukcesu naszego klienta rozpoczynamy podczas profesjonalnej konsultacji. To tam go poznajemy, jego organizm, identyfikujemy indywidualne potrzeby, rozpoznajemy przeciwskazania i ustalamy kierunek oraz cele terapii.

20250623 fot 5 Olga Jedrzejewska

Co wg SPA52 składa się zatem na efektywną terapię zabiegową?

Świadoma terapia zaczyna się od zrozumienia, czego potrzebuje nasze ciało i skóra. Edukujemy naszych klientów, tłumaczymy mechanizmy, pomagamy odczytywać sygnały, które często są ignorowane. Dzięki temu klient staje się aktywnym uczestnikiem procesu, a nie tylko odbiorcą usługi. To współpraca oparta na relacji, nie na schemacie. Efektywna terapia zabiegowa posiada więc aż trzy fundamenty: prawidłowo dobrane zabiegi, odpowiednią pielęgnację domową oraz zdrowy styl życia. Ważne jest, aby odpowiednio zadbać o każdy z tych elementów.

Dla Ciebie jako osoby z branży beauty, który z tych elementów wskazałabyś jako najważniejszy?

Wszystkie trzy są niezwykle istotne, gdyż wzajemnie na siebie oddziałują, są jak system naczyń połączonych. Po ustaleniu celów z naszymi klientami wychodzimy od wykonania zabiegów, dołączamy do tego profesjonalne kosmetyki domowe oraz zalecenia pozabiegowe.

Przybliżysz nam zatem jak wygląda u Was dobór zabiegów?

Na podstawie szczegółowego wywiadu, oceny kondycji skóry i ciała, otwartości klienta do korzystania z danego typu usług, kosmetolog wraz z klientem ustala plan terapeutyczny. Mając tak dużą gamę technologii i zabiegów białej kosmetyki do wyboru jest w stanie dobrać zabiegi w taki sposób, by stworzyć indywidualną terapię łączoną, która w przeciwieństwie do monoterapii przyniesie lepsze efekty. Bazując na naszym wieloletnim doświadczeniu możemy wskazać szereg łączonych terapii, które wielokrotnie przyniosły wspaniałe rezultaty naszym klientom. Przykładami takich terapii łączonych jest np. drenaż limfatyczny (Icoone) lub endermomasaż (LPG Alliance lub Infinity) wykonany po zabiegu z użyciem mikrofali Coolwaves, gdyż przyspieszy wydalanie komórek tłuszczowych z organizmu, które są podczas tego zabiegu uszkadzane. Natomiast przygotowanie skóry mezoterapią igłową z preparatem na bazie aminokwasów jeszcze bardziej wzmocni efekt lasera wolumetrycznego. Oczywiście takich przykładów łączonych terapii jest o wiele więcej.

20250522 fot 3 Zuzanna Kaczmarek

Jaki jest kolejny etap?

Kolejnym etapem, lub często równoległym do wykonywania zabiegów, jest stosowanie przez klienta odpowiednio dobranej pielęgnacji domowej. Ma ona za zadanie chronić skórę przed czynnikami zewnętrznymi, zadbać o odpowiednią barierę hydrolipidową, a także o prawidłowe nawilżenie skóry, które jest kluczowym czynnikiem w powodzeniu terapii przeciwstarzeniowych. Skoro mowa o terapiach przeciwstarzeniowych nie sposób nie wspomnieć o fotoprotekcji. Oferowane przez nas kosmetyki zawierają nie tylko filtry UV, ale również filtry HEV, które mają za zadanie ochronić skórę przed starzeniem się spowodowanym światłem niebieskim pochodzącym z naszych smartphone’ów oraz komputerów.
W naszym Instytucie od lat korzystamy z najbardziej renomowanych marek pielęgnacyjnych takich jak szwajcarski Selvert czy amerykański ZO Skin Health, które podbiły serca naszych klientek. Ponadto, jako wyjątkową nowość na mapie Poznania wprowadziłyśmy luksusową japońską markę Forlle’d. Marka ta stawia na innowacyjne rozwiązania. Jej zmniejszone cząsteczki składników aktywnych wnikają nie tylko do naskórka, ale także do skóry właściwej! To ona w ostatnich kilku tygodniach wychodzi na prowadzenie wśród naszych kosmetologów oraz klientów.

Czy na tym kończy się ścieżka, którą klient pokonuje z Wami?

Staramy się w naszych działaniach towarzyszyć klientowi także poza gabinetem. Stąd rozbudowane zalecenia pozabiegowe, które najpierw omawiamy, a następnie wysyłamy naszym klientom e-mailem. Na drugi dzień lub dwa dni po zabiegach wymagających rekonwalescencji kontaktujemy się z naszymi klientami, żeby dowiedzieć się w jakiej kondycji jest ich skóra po zabiegu i czy proces gojenia przebiega prawidłowo.
W czasach, w których żyjemy w ciągłym biegu towarzyszy nam wysoki poziom stresu, wysoki poziom kortyzolu, co przekłada się m.in.  na słaby sen. Konsekwencją powyższych są problemy z uzyskaniem odpowiednich efektów jak np. redukcję tkanki tłuszczowej, a także liczne problemy skórne. Jako kosmetolodzy z dużym doświadczeniem wiemy, że na skuteczną pielęgnację poza profesjonalnymi kosmetykami stosowanymi w domu i zabiegami wykonywanymi w zaciszu gabinetu, składa się także zdrowa dieta, picie odpowiedniej ilości wody, ruch i zdrowy sen. Dlatego nasze zalecenia zawsze dotyczą także tych aspektów. Ostatnio do naszej oferty wprowadziliśmy innowacyjną technologię endermologii LPG Cellu M6 Infinity, która nie tylko doskonale modeluje sylwetkę, ale także pomaga obniżyć poziom kortyzolu nawet o 40%, co przekłada się na lepsze samopoczucie, zdrowszy sen i dzięki temu lepsze efekty zabiegowe.

Jak wspieracie osoby, które czują się zagubione albo mają złe doświadczenia z innych miejsc?

To dość częsty scenariusz. Klienci trafiają do nas po zabiegach, które nie przyniosły efektu – lub wręcz przeciwnie – zaszkodziły. To może być kwestia słabego sprzętu, źle przeprowadzonej konsultacji, niekompetencji czy braku uważności. W SPA52 zaczynamy od zbudowania zaufania. Tłumaczymy, co możemy zrobić, jak będzie wyglądać proces i co warto zmienić. Ustalamy plan działania i wspólnie go realizujemy. Tu nie chodzi tylko o ciało – to również praca z emocjami, z lękiem, z niepewnością. Chcemy, żeby każda osoba czuła się u nas bezpiecznie, zrozumiana i zaopiekowana.

20250623 fot 2 M.Zakrzewski

Jakie zabiegi są dziś najpopularniejsze – zwłaszcza w sezonie wiosenno-letnim?

Zdecydowanie dominują zabiegi modelujące sylwetkę – w tym okresie klienci intensywnie pracują nad formą. Mikrofale Coolwaves, monopolarna fala radiowa  czy LPG Infinity to technologie, które przynoszą widoczne rezultaty: drenaż, redukcję tkanki tłuszczowej i  ujędrnienie. Ale nie zapominamy też o zabiegach na  twarz – warto przygotować swoją skórę przed latem zwłaszcza pod kątem odżywienia i nawilżenia. Tutaj doskonale sprawdzają się zabiegi mezoterapii igłowej oraz mikroigłowej. W ofercie Instytutu posiadamy również całoroczne zabiegi stymulujące kolagen i elastynę, takie jak monopolarna fala radiowa czy laser wolumetryczny, które  w połączeniu z pielęgnacją gabinetową dają świetne efekty liftingujące. A wszystko to w zgodzie z naturalną strukturą skóry – bez skalpela.

W ofercie macie również masaże, rytuały, elementy relaksu. Czy zauważacie, że klienci oczekują dziś czegoś więcej niż tylko efektu wizualnego?

Zdecydowanie tak. Choć efekt „przed i po” wciąż jest istotny, to coraz więcej osób przychodzi po coś więcej – po spokój, uwagę, reset. Często słyszymy: „Nie mam czasu, żeby o siebie zadbać” – i właśnie wtedy staramy się tę przestrzeń stworzyć. Tworzymy długofalowe plany terapeutyczne, odciążamy klienta z decyzji, dbamy o każdy szczegół – także o to, co niewidoczne na pierwszy rzut oka.

SPA52 to zespół ekspertek. Jak ważne są relacje – i wewnątrz zespołu, i z klientami?

Zespół to nasza siła. Regularnie spotykamy się, omawiając bieżące sprawy oraz obieramy kierunek wspólnych działań. Pracujemy razem wiele godzin dziennie – musimy się wspierać, ufać sobie, wiedzieć, że możemy na siebie liczyć. To poczucie bezpieczeństwa przenosi się na klientów. Tworzymy atmosferę, która daje spokój – a w tym zawodzie, gdzie dotyk i zaufanie są tak ważne, to absolutnie kluczowe.

Co najczęściej słyszycie od klientów po zabiegach?

Czasem są to słowa wdzięczności, czasem wzruszenie – kiedy ktoś zobaczy siebie w lustrze i mówi: „W końcu czuję się dobrze ze sobą”. To najpiękniejsza nagroda. Każdy klient przychodzi z inną historią, inną emocją – a my mamy zaszczyt towarzyszyć mu w tej zmianie. Takie chwile zostają z nami na długo.

SPA52

Czy zauważacie, że potrzeby klientów zmieniają się z biegiem czasu?

Tak, i to bardzo. Choć nadal liczy się efekt, coraz więcej osób interesuje się profilaktyką, holistycznym podejściem. Klienci chcą dbać o naskórek, wspierać procesy biologiczne, a nie tylko walczyć z oznakami czasu. To ogromna zmiana, bardzo pozytywna – i daje nam przestrzeń do jeszcze lepszej pracy. Warto tutaj wspomnieć o filozofii „Longevity”, która odnosi się do długofalowego wspierania zdrowia skóry i ciała przy użyciu nieinwazyjnych metod. Doskonale w ten nurt wpisują się zabiegi LPG Cellu M6 Infinity, które za pomocą mechanicznej stymulacji w naturalny sposób opóźniają procesy starzenia.

A co z panami? Również odwiedzają SPA52? Jeśli tak, to z jakich zabiegów najczęściej korzystają?

Z przyjemnością obserwujemy, że panowie coraz częściej pojawiają się w naszym Instytucie. Szukają skutecznych, ale konkretnych rozwiązań modelujących sylwetkę – np. elektrostymulacja (wspierająca przyrost mięśni) czy mikrofale Coolwaves i kriolipoliza (dla redukcji tkanki tłuszczowej). Dużą popularnością wśród mężczyzn cieszą się również zabiegi na twarz, zarówno te mniej, jak i bardziej inwazyjne. W przypadku grubych męskich skór świetnie sprawdza się radiofrekwencja mikroigłowa – działa na blizny, zmarszczki i rozszerzone pory. Panowie częściej popełniają błędy w pielęgnacji domowej, dlatego bardzo ważna jest edukacja w gabinecie. Często zaczynamy terapię od oczyszczenia przy użyciu zabiegu Geneo X, który również doskonale złuszcza i odżywia skórę.

W komunikacji mocno akcentujecie indywidualność i naturalność. Czy to Wasz manifest?

To nie tyle manifest, co nasza filozofia. Chcemy doradzać z uważnością, bez presji. Pomagać w sposób delikatny, ale skuteczny. Naturalność efektu to dla nas priorytet – nie chcemy zmieniać ludzi, tylko pomagać im zobaczyć siebie w lepszym świetle.
Jakie macie plany na rozwój?
Nieustannie się rozwijamy – szkolimy, śledzimy branżowe nowości, inwestujemy w nowe technologie. Jesienią planujemy poszerzyć ofertę o kolejne urządzenia high-tech – będą działać zarówno na twarz, jak i ciało. Będzie to absolutna nowość w naszej okolicy, dlatego warto być z nami na bieżąco!

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
SPA52
REKLAMA
REKLAMA

Lubię

Artykuł przeczytasz w: 3 min.


Lubię, kiedy ludzie czytają książki w pociągu. Kiedy bez powodu uśmiechną się na ulicy do innego przechodnia. Gdy wdają się w pogawędki przy kasie w sklepie. Lubię, kiedy dbają o uprzejme pozdrowienia w mailach. Kiedy, przychodząc w odwiedziny, przynoszą drobny upominek albo coś słodkiego. Lubię, kiedy wpuszczają inny samochód w korku i kiedy migają w podziękowaniu.

Lubię, kiedy rodzice jadący w autobusie z małymi dziećmi przez całą drogę z nimi rozmawiają. Lubię, kiedy pani w bibliotece zapyta, jak podobała mi się książka i opowie o tym, co sama ostatnio czytała. Lubię, kiedy ludzie dbają o otoczenie swojej działki – także za płotem. Lubię, kiedy pracowniczki i pracownicy urzędu z zaangażowaniem pomagają rozwiązać sprawy petentów. I cieszą się, że mogli pomóc. Lubię, kiedy pani w delikatesach poleci mi szynkę albo ser i okazują się naprawdę pyszne. Lubię, kiedy spiker w radiu ma staranną dykcję. Lubię, kiedy właściciele psów pogrążają się w spontanicznych rozmowach o swoich pupilach. Lubię obserwować grupki seniorów w kawiarniach. Lubię, kiedy ludzie stoją z prawej strony na schodach ruchomych.

Lubię, kiedy ktoś dba o ładne opakowanie prezentów. I jak patrzy – z radością i oczekiwaniem – kiedy obdarowana osoba otwiera upominek. Lubię, kiedy ludzie pieką ciasto bez okazji – „do kawy”. Lubię, że w niedziele starsze osoby ubierają się elegancko. Lubię, kiedy ktoś umie zajmująco i dowcipnie opowiadać o tym, co mu się przydarzyło. Lubię obserwować, jak ludzie witają się na dworcu. Lubię kolorowe dekoracje w oknach szkół i przedszkoli. Lubię, kiedy w sklepie, oprócz „do widzenia”, mówi się „dobrego dnia”. Lubię, kiedy ludzie słuchają z uwagą na służbowych spotkaniach i prezentacjach.

Lubię, kiedy ktoś napisze długą pozytywną recenzję na portalu do rezerwacji noclegów. Lubię, kiedy ludzie idą chodnikiem niespiesznym krokiem. Lubię, kiedy obca osoba powie „na zdrowie”, jak kichnę w pociągu albo na ulicy. Lubię, kiedy ludzie przychodzą punktualnie. Lubię, kiedy kelner, stawiając przed gościem danie, mówi „przyjemności”. Lubię, kiedy ludzie przytulają się na powitanie. Lubię, kiedy przepuszcza się w kolejce osobę, która ma mało rzeczy. Lubię, gdy ktoś napisze SMS z podziękowaniem za miłe spotkanie. Lubię, kiedy ludzie przytrzymują drzwi windy. Lubię, gdy kilka osób na raz rzuca się do pomocy kobiecie z wózkiem w tramwaju.

Lubię, gdy ludzie wysyłają pocztówki z wakacji. Lubię rozmowy o pogodzie z sąsiadami. Lubię, kiedy pani w warzywniaku powie, żebym wymieniła truskawki, bo „tamte są słodsze”. Lubię, gdy ktoś zwraca uwagę obcej osobie, że ma rozpięty plecak. Lubię, kiedy ludzie pod koniec stycznia nadal życzą sobie „szczęśliwego Nowego Roku”. Lubię, kiedy napiszą wiadomość zaczynającą się od: „myślałam, myślałem dziś o Tobie”.

A Ty?

Marta Kabsch

PR Manager Starego Browaru, współwłaścicielka marki papierniczej Suska & Kabsch
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

I co dalej?

Artykuł przeczytasz w: 4 min.


Przypomniałam sobie scenę z filmu jak Bridget Jones weszła na ogrodowe przyjęcie w stroju króliczka Playboya, bo nikt jej nie powiedział, że przebierankę anulowano. Patrząc na jej czerwieniące się policzki, wsłuchując się w myśli przerażenia i chęć zapadnięcia się pod ziemię – miałam podobnie. Wstydziłam się za nią, oglądając przed laty tę romantyczną komedię. Wstydzę się też w naszym świecie rzeczywistym, gdy ktoś mówi coś niestosownego, ordynarnego, chamskiego w przestrzeni publicznej, w bliższym czy dalszym otoczeniu.

Robi mi się gorąco z nerwów, choć to wcale nie moja wina. Nie moje słowa, cięta riposta czy pseudo żart, nie moje zachowanie, skandaliczne, wulgarne, obrażające drugą stronę – ale to ja czuję się, jakbym dostała uderzenie z łokcia… Spuszczam wzrok, chce mi się płakać z bezsilności, z ludzkiej głupoty, z zasłyszanych kłamstw wielokrotnie powtarzanych, które dla innych są jak objawienie prawdy, czystej prawdy… Po prostu wstydzę się… A ostatnie dni, tygodnie i miesiące były tego najlepszym przykładem.

Zadziwiające debaty polityczne, konfrontacje kandydatów na najwyższy urząd w państwie, szokujące informacje, szkalujące wpisy internetowe, spięcia zwolenników i przeciwników politycznych, wiece, parady, pochody. Do tego historie sprzed lat o niebezpiecznych ustawkach, kibolskich zaplanowanych starciach, kontaktach z mafijnym półświatkiem, pomocy nastawionej na zysk i sutenerstwie. A w tle nieprzyzwoite i nieeleganckie gesty, uchwycone przez kamery, wypierane i przekręcane przez oponentów politycznych… Naprawdę wstyd. Upadek godności, klasy, uczciwości…
Z przerażeniem obserwuję naszą rzeczywistość. I wciąż mnie ona czymś nowym zaskakuje. Jak bardzo potrafimy przeżywać cudze kompromitacje? Wstydzimy się, gdy ktoś zachowuje się nie na miejscu? Ignorancko odjeżdża na hulajnodze elektrycznej, nie zwracając uwagi na zapytania z tłumu, czy krzyczy o antysemityzmie, nagonce na „innych”, w jednej ręce trzymając gaśnicę, a w drugiej krzyż i mówiąc „szczęść Boże”.

Coś się kończy w życiu, coś się zaczyna. Tylko na razie jeszcze nie wiem co… Są takie momenty, które smakują jak ostatni łyk gorzkiej kawy – zwiastujący koniec. Zostaje cisza, odrobina żalu i pytanie: „co dalej?”. Życie, jak stary zegar, odmierza cykle nieustannie – i choć niektóre z tych etapów kończą się z hukiem, inne po cichu odchodzą w cień. Wstyd za kogoś to nic innego jak echo zdziwienia, niezrozumienia pomieszane z oczekiwaniami. A jest też druga strona. Ten wstyd – choć nieprzyjemny – uczy pokory. Przypomina, że nie kontrolujemy świata, że ludzie są różni i nie zawsze będą działać zgodnie z naszym scenariuszem. I że czasem jedyne, co możemy zrobić, to wziąć głęboki oddech. Czy to łatwe? Nie. Czy to konieczne? Tak – dla zdrowia psychicznego.

Jako typ zadaniowca lubię mieć plan, mapę, odhaczać, co już wykonane, a co dopiero przede mną. Tymczasem rzeczywistość działa na innych zasadach – czasem coś się kończy zanim jesteśmy gotowi, czasem zaczyna zanim zdążymy się pożegnać. I choć brzmi to jak frazes z książki motywacyjnej, to jednak prawdą jest, że koniec bywa początkiem. Nie chodzi o to, żeby każde zakończenie widzieć w czarnych barwach, choć bywają straty, które bolą latami i nie chcą przynieść niczego w zamian. Ale nawet w tych historiach – a może zwłaszcza w nich – tkwi pewna mądrość. Przypomnienie, że życie nie stoi w miejscu, że jesteśmy w nieustannym ruchu.

Trzeba mieć odwagę, żeby żegnać się z tym, co było, ale i cierpliwość, żeby przyjąć to, co przyjdzie. Bo życie to nie linia prosta, ale znana nam sinusoida. Często trudna opowieść – z niewiarygodnymi rozdziałami, zwrotami akcji, czasem jako dreszczowiec momentami trzymający w napięciu, zagadka lub łamigłówka… I każdy koniec to po prostu znak, że trzeba przewrócić stronę.

Magda Ciesielska

Magdalena Ciesielska

redaktor prowadząca
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Networking i mentoring– Twoi sprzymierzeńcy w drodze do sukcesu

Artykuł przeczytasz w: 3 min.


Dzisiaj coraz częściej słyszymy, że sukces nie jest tylko wynikiem ciężkiej pracy czy szczęścia. Coraz większą rolę odgrywają ludzie, których spotykamy na swojej drodze. Dla kobiet, które chcą sięgać po więcej – satysfakcję, rozwój, bezpieczeństwo finansowe – networking i mentoring to kluczowe narzędzia.

Badania McKinsey & Company pokazują, że 65% kobiet na wysokich stanowiskach zawdzięcza swoje sukcesy właśnie dobrym kontaktom i wsparciu mentorów. Co ciekawe, kobiety, które mają zaufanych doradców w pracy, czterokrotnie częściej awansują. To wyraźny sygnał: nikt nie odnosi sukcesu w pojedynkę.

Sieć kontaktów – Twoja osobista mapa możliwości

Networking często kojarzy się z nieco sztucznym wymienianiem wizytówek. W rzeczywistości to coś znacznie bardziej wartościowego – to budowanie szczerych relacji, w których wzajemnie sobie pomagamy, dzielimy się doświadczeniem i otwieramy drzwi do nowych możliwości.
Według LinkedIn aż 71% kobiet, które regularnie uczestniczą w spotkaniach networkingowych, deklaruje większe zadowolenie z życia zawodowego. To potężna liczba, za którą stoją historie kobiet takich jak Ty – przedsiębiorczych, ciekawych świata, otwartych na rozwój.

Mentor – ktoś, kto naprawdę wierzy w Ciebie

Mentor to nie tylko osoba z większym doświadczeniem. To ktoś, kto potrafi dostrzec Twój potencjał wtedy, gdy sama jeszcze w niego nie wierzysz. Ktoś, kto pomoże Ci spojrzeć dalej, szybciej wyciągnąć wnioski, uniknąć błędów, które mogą kosztować czas i pieniądze.
Badania Harvard Business Review wskazują, że osoby z mentorami osiągają 20% wyższe dochody niż te, które idą przez karierę samotnie.

Dlaczego to szczególnie ważne dla kobiet?

Często budujemy kariery w środowiskach, gdzie normy były tworzone przez mężczyzn. Dlatego nasze własne sieci wsparcia są tak ważne. One uczą nas nie tylko jak odnosić sukces, ale też jak zachować w tym wszystkim autentyczność i radość.

Od czego zacząć?


 Poszukaj grup kobiet w biznesie, fundacji, lokalnych inicjatyw networkingowych.
 Rozmawiaj, pytaj, dziel się – networking i mentoring to rozmowy, nie hierarchie.
 Daj sobie szansę być częścią czegoś większego niż własne biurko czy własna firma.
 Polecam książkę „Nie podcinaj sobie skrzydeł. 12 nawyków, które stoją kobietom na drodze do awansu, podwyżki lub nowej pracy” Sally Helgesen, Marshall Goldsmith.
Pamiętaj, że największe zmiany zaczynają się od odważnych rozmów i otwartości na ludzi. Bo jak mówi stare przysłowie: „Jeśli chcesz iść szybko – idź sama. Jeśli chcesz zajść daleko – idź razem z innymi.”

Karolina Porożyńska

Karolina Porożyńska

Ekonomistka, absolwentka studiów Executive MBA na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu, Podyplomowych Studiów Prawa Restrukturyzacyjnego i Upadłościowego na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz programów z zakresu Wyceny Przedsiębiorstw i Modelowania Finansowego na Akademii Leona Koźmińskiego i Controllingu i Zarządzania Bankiem na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu. Posiada kilkunastoletnie doświadczenie w pracy w organizacjach nadzorczych, a od kilku lat pełni funkcję zarządczą…
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Pokolenie świadomych mam, czyli o tym jak zmienia się obraz matki w Polsce

Artykuł przeczytasz w: 4 min.
Dzień MAtki


Współczesna matka nie mieści się już w ciasnej ramie stereotypów. Nie musi być ani bohaterką, ani perfekcyjną panią domu. Coraz więcej kobiet wybiera świadome, partnerskie, elastyczne rodzicielstwo, które bardziej niż kiedykolwiek pozwala pogodzić potrzeby dziecka z potrzebami każdej mamy. To opowieść o tym, jak zmienia się obraz matki i jak wygląda macierzyństwo XXI wieku.

Tekst: Zuzanna Kozłowska | Zdjęcia: Adobe Stock

Kim jest „nowoczesna mama”?

Jeszcze dwie dekady temu matka w polskim wyobrażeniu społeczno-kulturowym była głównie opiekunką domowego ogniska – obecna, ofiarna, skromna. Dziś to się zmienia. Współczesna mama nie musi być perfekcyjna, a nawet nie powinna być. Może być zmęczona, szczęśliwa, zagubiona, ambitna. To kobieta, która nie boi się wybierać po swojemu. Czasem zostaje w domu z dzieckiem, czasem wraca do pracy po porodzie, oba wybory są dobrymi wyborami. Ma jedno dziecko, albo pięcioro. Wraz ze wzrostem świadomości odnośnie emocji oraz różnych możliwości, coraz częściej stawiamy na autentyczność, również w roli rodzica. Macierzyństwo przestaje być jedną, „słuszną” drogą, staje się raczej wachlarzem decyzji.

Średnio kobiety w Polsce rodzą pierwsze dziecko w wieku około 27 lat, choć w ostatnich latach ten wiek nieco wzrósł, a w 2022 roku wynosił już 28,2 lata. W Unii Europejskiej średni wiek, w którym kobieta rodzi pierwsze dziecko jest wyższy, wynosi prawie 29 lat.
Według raportu „Rodzicielstwo w Polsce 2023” przygotowanego przez Pracownię Badań Społecznych IQS, 77% młodych mam ceni sobie możliwość zachowania niezależności finansowej, a aż 63% z nich deklaruje, że ich partner aktywnie uczestniczy w wychowaniu dziecka, karmi, kąpie, bierze urlopy.
Portal Mamo Pracuj donosi, że aż 46% kobiet wraca do pracy w ciągu roku od porodu, a blisko 25% mam prowadzi własną działalność gospodarczą. Dla wielu z nich dzieci nie są przeszkodą, a inspiracją do ulepszania swojej kariery. Rośnie też liczba matek, które wychowują dzieci samodzielnie – nie z wyboru, lecz z siły.

Współczesne mamy redefiniują kobiecą tożsamość, odrzucając popularny wzorzec „Matki Polki”. Prowadzą firmy z dzieckiem w chuście, robią doktoraty, podróżują, samotnie wychowują dzieci lub wybierają bycie mamą po 40. To nie rezygnacja z siebie na rzecz dziecka, lecz nauka nowej równowagi. Dla wielu kobiet decyzja o dziecku to świadomy krok w stronę spełnienia, ale na ich własnych zasadach.

20200528 AdobeStock 354219239 2 1

Wyzwanie w mówieniu „tak” samej sobie

Bycie mamą to nie tylko fizyczne, logistyczne i ekonomiczne wyzwanie. To również emocjonalny rollercoaster, o którym coraz częściej mówi się otwarcie. Depresja poporodowa, baby blues, lęki, wstyd – jeszcze kilka temu były tematami tabu. Uczymy się mówić „Potrzebuję pomocy”.
Według badań przeprowadzonych przez Fundację Rodzić po Ludzku w 2023 roku, aż 47% kobiet doświadcza objawów depresji poporodowej, a tylko co dziesiąta otrzymuje profesjonalną pomoc psychologiczną. To dramatyczna statystyka, ale jednocześnie impuls do zmiany.
Na szczęście, coraz więcej mam korzysta z terapii, grup wsparcia i aplikacji wspierających zdrowie psychiczne. Coraz więcej mówi się też o tzw. „matczynej ambiwalencji”, czyli naturalnym stanie emocjonalnym, który łączy miłość z frustracją, radość z żalem za „dawnym życiem” i już sama akceptacja takich emocji wiele daje mamom.
Wielką rolę odgrywają tu psycholożki i kampanie społeczne – takie jak „Macierzyństwo bez lukru” czy działania Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, które pokazują, że dbanie o siebie to nie egoizm, lecz fundament dobrego rodzicielstwa.

Techno mama: aplikacje i gadżety wspierające rodzicielstwo

Nowoczesna mama ma pomocnika w kieszeni. Aplikacje do monitorowania karmienia, harmonogramy snu, elektroniczne nianie z kamerami i czujnikami, podcasty o rozwoju dziecka, grupy tematyczne wspierające w kryzysie. Technologia nie zastępuje instynktu, ale może go wspierać. Choć trzeba uważać, zbyt dużo danych oraz „dobrych rad” potrafi przytłoczyć.
W 2024 roku rynek parentingowych aplikacji i gadżetów wart był globalnie aż 7,6 miliarda dolarów i według prognoz Statista ma wzrosnąć do ponad 12 miliardów do 2028 roku. Polki także z tego korzystają – aplikacje takie jak Baby Manager, Preglife, Huckleberry czy polska Moja Ciąża mają łącznie ponad milion pobrań tylko w naszym kraju.

Nowoczesne macierzyństwo? To wolność wyboru. To historia o sile, siostrzeństwie i o tym, że kobieta może być mamą na własnych zasadach. Współczesna matka świadomie wybiera, co jej służy, i buduje swoje macierzyństwo na fundamencie czułości, a nie presji. Bo dziś bycie mamą nie oznacza bycia „idealną”, oznacza bycie autentyczną. I to naprawdę wystarczy.

Zuzanna Kozłowska

Zuzanna Kozłowska

REKLAMA
REKLAMA
Dzień MAtki
REKLAMA
REKLAMA