Samotność w wielkim mieście

Alicja Kulbicka

Szary, nieduży domek ze skośnym, czerwony dachem. Symetrycznie rozmieszczone na szarej elewacji okna z niepodnoszonymi od lat białymi roletami, tworzą wrażenie zamkniętych oczu, a krzywa dachówka, niczym źle dobrana fryzura, stuka w trakcie wichury. Wokół zarośnięty ogródek z zamykaną na skobel bramą, kilka pękniętych doniczek z resztkami wyschniętych roślin podlewanych okazjonalnie przez deszcz. I tylko kolorowy jarmarczny wiatraczek, wetknięty w ogrodowe korytko kręci się wesoło, zachowując ostatnie pozory życia na wymarłej posesji.

Mieszkała tu od lat 40-stych. Początkowo z rodzicami i braćmi. Lata szkolne i jej młodość przypadły na powojenny Poznań, a okres pracy zawodowej w służbie zdrowia na niełatwe czasy realnego socjalizmu. Praca z chorymi uwrażliwiła ją i dała poczucie sensu i własnej wartości. Kiedy rodziców zabrakło, a bracia pozakładali swoje rodziny, została sama. Nigdy nie wyszła za mąż. Jakoś się nie złożyło. Kiedy się poznałyśmy, była już na emeryturze, a jej towarzyszem był nieco wyrośnięty foksterier, z którym wychodziła na codzienne spacery. Dlatego chyba ucieszyła się, że zostałyśmy sąsiadkami. Ja zyskałam coroczne wiosenne dostawy gałązek najpiękniej pachnącego bzu, którego aromat roztaczał się po całej okolicy,a ona wiernego słuchacza jej opowieści o świecie, który przeminął. Stojąc płot w płot, godzinami słuchałam opowieści o fyrtlu, który niedawno stał się moim, ale ona spędziła w nim całe życie. O ludziach, których nie miałam szansy poznać i miejscach, których blask dawno wygasł. Zawieszona w przeszłości, która niczym tarcza chroniła ją przed samotnością.

Niewielu gości ją odwiedzało. Przyjaciółki z młodych lat pochowała, rodzina zajęła się własnymi sprawami, a wybuch pandemii tylko pogłębił poczucie osamotnienia. Podupadła na zdrowiu. Najgorzej było zimą, kiedy aura nie pozwalała nam się spotykać podczas ogródkowych porządków.Z zaproszeń też nie była skora korzystać. Miała swój własny świat, w którym zamykała się w połowie listopada, aby niczym niedźwiedź wybudzić się do życia wiosną. Kontakt stawał się ograniczony. Nigdy niedziałający dzwonek do furtki, milczący, rozładowany telefon. Pomimo usilnych próśb o jego regularne ładowanie, często nie odpowiadał, aby po kilku dniach oddzwonić jakby nigdy nic i na pytania o regularne zażywanie leków beztrosko, szczebiotliwieodpowiedzieć „co u Twoich kotów”? Tylko migocące w oknie szarego domu ciepłe, pomarańczowe światełko dawało mi poczucie spokoju, że wszystko jest w porządku.Nauczyła mnie nie martwić się na zapas, uodporniła na brak znaku życia.

I kiedy przed świętami powiedziała mi, że wybiera się do rodziny, ucieszyłam się. Że będzie wśród bliskich, choć zaproszenie na wigilię w moim domu było przez te lata naszej znajomościzawsze aktualne. I pomimo przyzwyczajenia do jej wiecznie wyłączonego telefonu, moje zdziwienie wywołał brak reakcji na esemesowe życzenia. Tuż przed sylwestrem sprawy potoczyły się bardzo szybko. Brak migocącego światła w oknie, kontaktu telefonicznego, o waleniu w drzwi nawet nie wspomnę. Poszukiwanie kontaktu do rodziny, ślusarz, karetka… Mój esemes o treści „Pani Grażynko, niech Pani do mnie zadzwoni” już na zawsze pozostanie bez odpowiedzi…

Jestem na nią zła. Za jej niefrasobliwość i niekonsekwencję w braniu leków. Za bezsensowny upór, brak chęci przyjęcia pomocy. A jednocześnie będzie mi brakowało naszych rozmów przy płocie, a wiosenny zapach bzu zawsze kojarzyć będę z jej małymi radościami po wizycie u fryzjera czy kosmetyczki. Dom za moim oknem już nie mruga żarowym światełkiem, a o tym, że było w nim kiedyś życie przypomina tylko mały, kolorowy, wirujący na wietrze jarmarczny wiatraczek…

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA

Może cię zainteresować:

Alicja Kulbicka
REKLAMA
REKLAMA

Magia Świąt. Od kuchni.

Artykuł przeczytasz w: 4 min.


Rok przemknął niczym błyskawica na zachmurzonym niebie. Dujący za oknem zimny wiatr przypomina, że nadszedł grudzień, a wraz z nim szaleństwo świątecznych przygotowań. Ledwie zniknęły wspomnienia zeszłorocznych kolejek i list zakupów, a już wpadamy w znajomy, coroczny rytm. I choć z całych sił próbuję nie poddać się tej gorączce, moje szanse są zerowe. A najlepsza z matek, jak zawsze, wyprzedza czas – pełna zapału i w swoim żywiole, nie pozwala mi na chwilę wytchnienia. Jakby od tego, czy już teraz znajdziemy idealny mak na makowiec i najbardziej puszystą mąkę na pierogi, zależało całe świąteczne szczęście rodziny. Jej energia jest zaraźliwa, a precyzja w planowaniu – godna stratega wojennego.

tekst: Alicja Kulbicka, zdjęcia: Adobe Stock

Grudzień w jej wydaniu to spektakl przygotowań, który zaczyna się niewinnie – to tylko cukier puder – mówi z uśmiechem, wracając z torbą wypełnioną mąką, masłem i przyprawą do piernika – Na wszelki wypadek, bo wiesz, potem nie będzie! Zakupy w jej wykonaniu, to nie tylko konieczność, ale prawdziwa sztuka. Każdy produkt jest starannie wyselekcjonowany, każdy składnik oceniany jakby miał trafić do świątecznego muzeum smaku. To nie bieganina po sklepach, a misja, w której każdy krok jest przemyślany, a każdy wybór – strategicznie zaplanowany. To coroczny rytuał, godny najlepszego stratega, który w przemyślany sposób przygotowuje się do wielkiej bitwy o kulinarną perfekcję. Każda lista zakupów to niemal arcydzieło precyzji, a każdy krok w sklepie – taniec w rytm świątecznych melodii, z precyzyjnym planem i niezachwianą pewnością siebie.

Matka nie kupuje – ona magazynuje zapachy i smaki, które w jej rękach przeistaczają się w prawdziwą alchemię świątecznych wspomnień. Każdy woreczek przypraw, każda butelka oleju, każdy słoik z miodem staje się elementem większej układanki – pełnej aromatów, które wypełniają dom ciepłem, i smaków, które na zawsze zapisują się w pamięci. Mandarynki roztaczają w domu ciepły, słodki aromat dzieciństwa, goździki, cynamon i skórka pomarańczowa – te drobne nuty oplatają dom niczym świąteczna girlanda.

20140809 AdobeStock 68876308

Mroźny grudniowy chłód jeszcze nie zdąży porządnie rozgościć się w powietrzu, a zamrażarka już wypełnia się rybami. Zamówiony mak spokojnie spoczywa w kuchennej szafce, czekając cierpliwie na swoją kolej. Na parapecie dumnie prezentują się pierwsze pierniczki – jeszcze bez lukru, bo, jak mawia mama – wszystko ma swoją kolej. W jej świecie nawet świąteczne wypieki podlegają starannie zaplanowanemu ceremoniałowi, gdzie każdy składnik i każdy gest mają swoje miejsce w niezmiennym harmonogramie tradycji, pieczołowicie pielęgnowanej od pokoleń.

Ze spiżarni do kuchni, z lodówki do miksera, a potem prosto do piekarnika – w domu zaczyna pachnieć plackiem wigilijnym. Tym samym, który dla mamy jest czymś więcej niż wypiekiem – to tradycja, obowiązek i smak dzieciństwa w jednym. – Bez niego nie ma Świąt – powtarza, a my nawet nie próbujemy się spierać.

20241203 AdobeStock 839539605

Jej grudzień to zapach kapusty i świeżo mielonego maku. To rytmiczne dźwięki wałka rozbijającego kapustę i grzyby na farsz. To ciepło, które bije z kuchni i otula nas wszystkich jak miękki koc. I choć czasem śmiejemy się z jej niepowstrzymanego zapędu, to właśnie ten zapał tworzy magię Świąt. Magię, która wypełnia każdy kąt domu, każdy śmiech przy stole, każdy kęs pachnącego piernika.
A potem, kiedy już wszystko jest gotowe, mama siada przy stole. Zmęczona, ale szczęśliwa. Patrzy na nas, na te sterty pierogów, na popękany makowiec, na choinkę migoczącą w tle i uśmiecha się. A ja wiem, że w tym jednym momencie mieszka cała istota Świąt – miłość, troska, dbałość o bliskich, które złożyły się na coś więcej niż ucztę. Na dom pełen ciepła, zapachów i wspomnień.

I choć jej grudzień jest zawsze pełen pośpiechu, pracy i zmęczenia, to wiem, że to coś więcej niż przygotowania. To jej sposób na to, byśmy wszyscy mogli się zatrzymać, usiąść przy stole i poczuć, jak dobrze jest być razem. W tym wszystkim jest coś tak ciepłego i pięknego, że nawet wiatr za oknem wydaje się milknąć w oczekiwaniu na ten wyjątkowy czas w roku…

Wesołych i spokojnych Świąt!
Alicja Kulbicka
Redaktor naczelna

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA