Pojawiła się niespodziewanie. Niezamierzenie. Wyrwana brutalnie, siłą ze znanego jej świata. Zostawiając za sobą pracę, przyjaciół, studia, dziadków, tatę i ukochanego kota. Wpadła do mojego życia, choć wcale tego nie planowała. Ja zresztą też nie…
Czekała na mnie na dworcu. Uderzyła mnie jej powaga, 20-letnia dziewczyna z jedną walizką, niewielką torebką sprawiała wrażenie nieco starszej. Dojrzałość, która spadła nagle, odcisnęła swoje piętno w jej brązowych oczach. Spojrzała na mnie, jakby próbując wyczytać, czy decyzja o przyjeździe była słuszna. Jakby chciała na podstawie jednego spojrzenia przewidzieć swoją przyszłość. Podróż z Iwano-Frankiwska trwała 27 godzin. Autobus, pociąg, kolejny autobus, potem znowu pociąg. Uściskałam ją serdecznie, chcąc w ten sposób powiedzieć „jesteś bezpieczna”. I przełykając łzy, rozpoczęłyśmy zapisywać karty wspólnej historii w nowym dla Niej świecie.
To niesamowite doświadczenie. Dla mnie, poznańskiej wygi, kwestie oczywiste musiały stać się takimi, jakbym patrzyła na nie po raz pierwszy. Zapoznanie z miastem, droga na tramwaj, załatwienie biletu. Pokazanie charakterystycznych miejsc, dla orientacji w terenie..
Patrzyła na mnie jak na wariatkę, grzecznie przytakując i próbując mi powiedzieć, żebym się nie martwiła, bo ma Google Maps… A jak Ci się telefon rozładuje..? – próbowałam się bronić. Kulturalnie nie zaprzeczyła, bacznie obserwując nowe dla niej miasto. Lubisz spaghetti? Skinęła głową. I tak przypieczętowałyśmy nasz dzień w jednej z kultowych spagheterii na Starym Rynku. Bez zadęcia, usilnie próbując nie poplamić się pomidorowym sosem.
Dalej było tylko łatwiej. Popłynęła opowieść o życiu na Ukrainie, o rodzinie, o pracy. Ale też o wojnie i przyjaciołach, którzy zostali w Jej mieście, aby nieść pomoc jako wolontariusze. Rozmawiamy o wszystkim i nie przeszkadza nam w tym bariera językowa. Stworzyłyśmy swoją własną mieszankę angielsko-polsko-ukraińską, z której same często pękamy ze śmiechu. Czasem brakuje nam słów, ale i bez nich się dogadujemy. Wspólnie śmieszkujemy z sytuacji, które nas spotykają i płaczemy, kiedy pozostający w Iwono-Frankiwsku dziadkowie nie odbierają dłuższy czas telefonu. Ulga, która przychodzi, kiedy oddzwonią po wyjściu ze schronu jest i moją ulgą… Wymieniamy się zdjęciami ciuchów z przymierzalni w sieciówkach z pytaniem czy dobrze w tym wyglądam??? Poznaję jej przyjaciół, o których opowiada, ukraińskich youtuberów, ukraińską muzykę. Wiem, że tęskni za kotem, którego uratowała. Wiem, że w jej mieście jeżdżą dwie Tesle. Wiem, że w jej mieście dopiero dwa miesiące przed wybuchem wojny otwarto McDonalda. Dzielimy się doświadczeniami naszych zwyczajów, świąt, oglądamy memy i filmiki obnażające rosyjską propagandę. Jemy, co chcemy, nawet niezdrowo, a na urodzinach mojej mamy koniecznie musiała się znaleźć dodatkowa świeczka – tylko od Nadii. Poważnie też bywa, kiedy z zapałem jako wolontariuszka na poznańskim dworcu rozdawała kanapki i wodę ludziom uciekającym przed wojną. Jestem z niej dumna. I czuję się wyróżniona, kiedy będąc w swojej pracy, wysyła mi grafik na kolejne dni z dopiskiem „Love You sister!”
Pojawiła się niespodziewanie. Niezamierzenie. Wyrwana brutalnie, siłą ze znanego jej świata. Wpadła do mojego życia i choć wcale nie planowała, pomalowała je na żółto i na niebiesko.
Я люблю тебе, сестричка!