Kto nie utopił Marzanny?

Podobno w życiu pewne są tylko dwie rzeczy – śmierć i podatki. Zwykł mawiać Benjamin Franklin, jeden z twórców amerykańskiej konstytucji. Ja do tej przykrótkiej listy dorzuciłabym jeszcze kilka swoich pewniaków – że wtyczka USB wkładana do gniazdka nigdy nie pasuje za pierwszym razem, (za drugim zresztą też nie), że pudełko leków zawsze otwiera się od strony ulotki, że telefon zadzwoni zawsze, kiedy biorę prysznic, a niedziałający komputer w cudowny sposób ożywa w obecności informatyka. To co prawda drobnostki w porównaniu do otaczającego nas od trzech lat świata niepewności, w tym roku do listy pewniaków dorzucam jeszcze jedną. Ktoś w tym roku nie utopił Marzanny!


Topienie Marzanny wg pradawnych słowiańskich zwyczajów, ma swój symboliczny charakter. Ta słowiańska bogini zimy i śmierci wraz z pierwszym dniem wiosny ustępuje miejsca Jaryle – bóstwu płodności i wiosny. Zwyczaj ten, zakorzeniony w pogańskich obrzędach ofiarnych, miał zapewnić urodzaj w nadchodzącym roku. I to by było na tyle wierzeń. Wiara ponoć czyni cuda, jednak jakoś w tym roku nie zadziałało.

Poniedziałek. 17 stopni. Moja mini wierzba do tej pory śpiąca w najlepsze, w ciągu kilku godzin obsypała się baziami. Ptaki zadowolone z ciepłego dnia, rozpoczęły swoje trele, nawołując się wzajemnie. Sąsiadka z naprzeciwka ochoczo krząta się po swojej posesji, wszak słynie z najpiękniejszego i najbardziej wypielęgnowanego ogrodu na naszej ulicy. Koty leniwie grzeją futra na tarasie, nawet psy sąsiadki jakby ciszej szczekają. Chowam ciepłe kurtki do szafy. Wiosna, ach to Ty!

AdobeStock 106715925

Wtorek. 11 stopni. Rozpieszczona poniedziałkowym dobrostanem, zaklinam rzeczywistość i wychodząc z domu, zakładam tenisówki i wiosenny płaszcz. „To się rozpogodzi” – myślę i wsiadam do auta. Przezornie włączam podgrzewanie siedzenia. Sąsiadka twardo porządkuje trawnik. Znamienne – na jej głowie pojawiła się czapka. Wiosno – ogarnij się!

Środa. 3 stopnie i deszcz. Dzień spędzam na pracy w domu. Ptaki ucichły, słychać tylko łoskot uderzających w parapet kropli deszczu. Skończyła się kawa. Muszę do sklepu. Wyciągam ciepłe kurtki z szafy… Pracuję do późna. Kiedy w nocy odrywam wzrok od komputera, moim oczom ukazuje się prawdziwa puchowa kołderka śnieżna… Wiosno! Serio???

AdobeStock 123467465

Czwartek. Minus 2. Chyba przedobrzyłam z tymi tenisówkami we wtorek. Czuję, że nadciągający katar uprzykrzy mi życie na kilka dni. Sąsiadka ani myśli wyjść na dwór, tylko jej dzieci szaleją na dworze, lepiąc coś na kształt ni to bałwana, ni klauna. Wierzba ugięła się pod ciężarem białego puchu. Odpalając auto, zastanawiam się, gdzie moja zmiotka do śniegu? I rękawiczki? Ostatecznie tylną szybę odgarniam rękawem kurtki. Tej najcieplejszej.

AdobeStock 218541563

Piątek. 5 stopni. Po śniegu nie ma śladu. Topniejąc, pozostawił na boku mego auta artystyczne mazy. Koty nie wychodzą spod koca. Sąsiadka zadzwoniła, że zrobiła zimową herbatkę. Tenisówki, prowodyrzy mojego kataru jak wyrzut sumienia stoją w przedpokoju, łypiąc na mnie złośliwie dziurkami do sznurówek. Może weekend będzie cieplejszy? Wiosno – liczę na Ciebie!

Na weekend miałam plany. Katar, kaszel i stan podgorączkowy skutecznie je uniemożliwiły, uziemiając mnie pod dwoma kołdrami i kocem. Zresztą, deszcz, szarość i plucha nie zachęcały do aktywności na świeżym powietrzu.

Śmierć i podatki – to pewniaki Benjamina Franklina. Ja do listy swoich dorzucam przekonanie graniczące z pewnością, że komuś się żal bogini zimy zrobiło i postanowił ją ułaskawić. Ale na litość boską! Kwiecień mamy i wiosny łakniemy! Nie jest jeszcze za późno pożegnać się z Boginią Zimna i Niepogody! Choćby w wannie…

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA

Może cię zainteresować:

REKLAMA
REKLAMA

Magia Świąt. Od kuchni.

Artykuł przeczytasz w: 4 min.


Rok przemknął niczym błyskawica na zachmurzonym niebie. Dujący za oknem zimny wiatr przypomina, że nadszedł grudzień, a wraz z nim szaleństwo świątecznych przygotowań. Ledwie zniknęły wspomnienia zeszłorocznych kolejek i list zakupów, a już wpadamy w znajomy, coroczny rytm. I choć z całych sił próbuję nie poddać się tej gorączce, moje szanse są zerowe. A najlepsza z matek, jak zawsze, wyprzedza czas – pełna zapału i w swoim żywiole, nie pozwala mi na chwilę wytchnienia. Jakby od tego, czy już teraz znajdziemy idealny mak na makowiec i najbardziej puszystą mąkę na pierogi, zależało całe świąteczne szczęście rodziny. Jej energia jest zaraźliwa, a precyzja w planowaniu – godna stratega wojennego.

tekst: Alicja Kulbicka, zdjęcia: Adobe Stock

Grudzień w jej wydaniu to spektakl przygotowań, który zaczyna się niewinnie – to tylko cukier puder – mówi z uśmiechem, wracając z torbą wypełnioną mąką, masłem i przyprawą do piernika – Na wszelki wypadek, bo wiesz, potem nie będzie! Zakupy w jej wykonaniu, to nie tylko konieczność, ale prawdziwa sztuka. Każdy produkt jest starannie wyselekcjonowany, każdy składnik oceniany jakby miał trafić do świątecznego muzeum smaku. To nie bieganina po sklepach, a misja, w której każdy krok jest przemyślany, a każdy wybór – strategicznie zaplanowany. To coroczny rytuał, godny najlepszego stratega, który w przemyślany sposób przygotowuje się do wielkiej bitwy o kulinarną perfekcję. Każda lista zakupów to niemal arcydzieło precyzji, a każdy krok w sklepie – taniec w rytm świątecznych melodii, z precyzyjnym planem i niezachwianą pewnością siebie.

Matka nie kupuje – ona magazynuje zapachy i smaki, które w jej rękach przeistaczają się w prawdziwą alchemię świątecznych wspomnień. Każdy woreczek przypraw, każda butelka oleju, każdy słoik z miodem staje się elementem większej układanki – pełnej aromatów, które wypełniają dom ciepłem, i smaków, które na zawsze zapisują się w pamięci. Mandarynki roztaczają w domu ciepły, słodki aromat dzieciństwa, goździki, cynamon i skórka pomarańczowa – te drobne nuty oplatają dom niczym świąteczna girlanda.

20140809 AdobeStock 68876308

Mroźny grudniowy chłód jeszcze nie zdąży porządnie rozgościć się w powietrzu, a zamrażarka już wypełnia się rybami. Zamówiony mak spokojnie spoczywa w kuchennej szafce, czekając cierpliwie na swoją kolej. Na parapecie dumnie prezentują się pierwsze pierniczki – jeszcze bez lukru, bo, jak mawia mama – wszystko ma swoją kolej. W jej świecie nawet świąteczne wypieki podlegają starannie zaplanowanemu ceremoniałowi, gdzie każdy składnik i każdy gest mają swoje miejsce w niezmiennym harmonogramie tradycji, pieczołowicie pielęgnowanej od pokoleń.

Ze spiżarni do kuchni, z lodówki do miksera, a potem prosto do piekarnika – w domu zaczyna pachnieć plackiem wigilijnym. Tym samym, który dla mamy jest czymś więcej niż wypiekiem – to tradycja, obowiązek i smak dzieciństwa w jednym. – Bez niego nie ma Świąt – powtarza, a my nawet nie próbujemy się spierać.

20241203 AdobeStock 839539605

Jej grudzień to zapach kapusty i świeżo mielonego maku. To rytmiczne dźwięki wałka rozbijającego kapustę i grzyby na farsz. To ciepło, które bije z kuchni i otula nas wszystkich jak miękki koc. I choć czasem śmiejemy się z jej niepowstrzymanego zapędu, to właśnie ten zapał tworzy magię Świąt. Magię, która wypełnia każdy kąt domu, każdy śmiech przy stole, każdy kęs pachnącego piernika.
A potem, kiedy już wszystko jest gotowe, mama siada przy stole. Zmęczona, ale szczęśliwa. Patrzy na nas, na te sterty pierogów, na popękany makowiec, na choinkę migoczącą w tle i uśmiecha się. A ja wiem, że w tym jednym momencie mieszka cała istota Świąt – miłość, troska, dbałość o bliskich, które złożyły się na coś więcej niż ucztę. Na dom pełen ciepła, zapachów i wspomnień.

I choć jej grudzień jest zawsze pełen pośpiechu, pracy i zmęczenia, to wiem, że to coś więcej niż przygotowania. To jej sposób na to, byśmy wszyscy mogli się zatrzymać, usiąść przy stole i poczuć, jak dobrze jest być razem. W tym wszystkim jest coś tak ciepłego i pięknego, że nawet wiatr za oknem wydaje się milknąć w oczekiwaniu na ten wyjątkowy czas w roku…

Wesołych i spokojnych Świąt!
Alicja Kulbicka
Redaktor naczelna

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA