Wirtuoz JACEK KORTUS | Talent to przepustka do ciężkiej pracy

Jacek Kortus|Jacek Kortus|Jacek Kortus|Jacek Kortus|Jacek Kortus|Jacek Kortus

Gentleman w każdym calu. Kulturalny, uśmiechnięty, mówiący piękną polszczyzną, grający na fortepianie wyraziście i przejmująco, otwierając w ten sposób serca i umysły melomanów na nowe interpretacje wielkich dzieł, na nowe emocje i wzruszenia. Jacek Kortus opowie o swoim życiu z Fryderykiem Chopinem w tle.

Jacku, masz poczucie genialności swojego umysłu? 

JACEK KORTUS: (śmiech) Absolutnie nie! To, co robię i to, kim jestem jest według mnie zupełnie zwyczajne.

Wiesz, do czego nawiązuję…

Tak, do występu w programie „The Brain”. Jestem człowiekiem, który wykorzystuje wszystko, co podsuwa mu życie. To nie był program, do którego sam się zgłosiłem, tylko zostałem zaproszony. I po prostu pomyślałem: dlaczego nie? Dlaczego muzyk klasyczny nie miałby wystąpić w programie rozrywkowym, dodatkowo jeszcze telewizyjnym; dlaczego mamy się szufladkować? Nie miałem żadnych pejoratywnych głosów po emisji tego programu.

Wprost przeciwnie! Wielu z nas oglądało Twoje abstrakcyjne zadanie z zapartym tchem i niedowierzaniem, bo wykonałeś je bezbłędnie. Można rzec, iż jesteś uzdolniony i muzycznie, i matematycznie?

Czy matematycznie – bym tutaj dyskutował. (śmiech) Na pewno decydującą kwestią jest umiejętność rozpoznawania bezwzględnej wysokości dźwięków. Ta woda, kieliszki, które były zaprezentowane w programie, to był wyłącznie efekt „wow”, służący do zaciekawienia publiczności w studio i przed telewizorami. Tak naprawdę nie ma to nic wspólnego ze słuchem absolutnym. 

Słuch absolutny to jest po prostu rozpoznawanie bezwzględnej wysokości dźwięku. Teraz możemy dyskutować czy ta umiejętność pojawia się w ośrodku pamięci, bo może tak być przecież, że ja na pewnym etapie mojej wczesnej edukacji te dźwięki zapamiętałem, czy to jest faktycznie kwestia słuchu, że rozpoznaję dane wysokości. Aczkolwiek nie jest synestetą, czyli nie widzę dźwięków za pomocą kolorów, też nie za bardzo jestem to sobie w stanie wyobrazić, choć znam parę takich osób. Sama umiejętność rozpoznawania dźwięków jest mi bardzo pomocna zarówno w pracy artystycznej, jak i pracy pedagogicznej. Nawet w pracy pedagogicznej bardziej, (śmiech) bo jestem w stanie na bieżąco weryfikować to, co studenci grają.

Jacek Kortus

Często rozmawiając z muzykami, odkrywam, iż wielu z nich wzrastało, wychowywało się w muzykalnych rodzinach. Jak było w Twoim wypadku? Geny pomogły?

Nie pochodzę z rodziny, w której muzykowało się profesjonalnie, natomiast pochodzę z rodziny, w której muzyka zawsze była obecna. Mój tata gra zupełnie amatorsko na akordeonie klawiszowym i na gitarze. Myślę, że stąd wywodzi się moja pasja…

Grę na fortepianie zacząłeś bardzo wcześnie, bo w wieku 4 lat. Zazwyczaj słyszę, że 6-latkowie rozpoczynają grę na wybranym instrumencie. Ty sam chciałeś, czy rodzice Cię zmobilizowali?

To nie było tak, że ja już od 4. roku życia założyłem sobie, że będę pianistą. To wszystko ewoluowało. Najpierw był keyboard, potem pianino i na końcu fortepian, który dostałem jak miałem 12 lat. 

Prawdą natomiast jest, że na fortepianie chciała grać moja siostra, a nie ja i to właśnie dla niej został zakupiony keyboard z sekcją rytmiczną, który miał za zadanie ją zachęcić do grania. Jednak, po jakimś czasie, siostra się znudziła. Natomiast rodzice zdumieni zauważyli, że ja siedzę długo przy tym instrumencie i potrafię odtworzyć melodie, zasłyszane reklamy telewizyjne oraz fragmenty piosenek. Postanowili to skonsultować ze znanym poznańskim pianistą, Józefem Walczakiem, który nieopodal moich rodziców odpoczywał na działce nad jeziorem. Czyli taki szczęśliwy zbieg okoliczności. 

J. Walczak uznał, że mam predyspozycje nie tylko słuchowe, ale także manualne i warto się mną zająć i rozwijać talent. Uczył mnie przez pięć lat, zupełnie za darmo i przygotował mnie do egzaminu do szkoły muzycznej, choć poważnie zachorował na serce. Jak przyszedłem na ten egzamin i pani zapytała, którą gamę przygotowałem, odpowiedziałem, że wszystkie. (śmiech) Kiedy dostałem się do Szkoły Muzycznej przy ul. Głogowskiej trafiłem pod opiekę wspaniałego pedagoga, a zarazem mojego mentora prof. Waldemara Andrzejewskiego, z którym współpracuję już 25 lat.

Jacek Kortus

Dlatego moje pierwsze pytanie wcale nie było wyidealizowane. (śmiech) Cechuje Cię genialność umysłu już od najmłodszych lat.

Po prostu zawsze lubiłem grać. Skrupulatnie uczyłem się, siedziałem przy instrumencie, słuchałem… i naprawdę – miałem dzieciństwo, takie samo jak moi rówieśnicy. Tylko, że mnie w tym dzieciństwie nauczono planowania czasu, odpowiedzialności, takich kwestii bardzo istotnych już w dorosłym życiu.

Wzruszasz się podczas słuchania i wykonywania muzyki?

Oczywiście, wzruszam się. To jest taki warunek sine qua non, jeśli artysta nie ma pewnej wrażliwości i umiejętnego odbioru muzyki, to nie jest w stanie wykreować potrzebnych emocji, aby przekazać je publiczności, melomanom. Z tego chociażby powodu, nie jestem w stanie słuchać muzyki w samochodzie, ponieważ nie mogę się na niej w pełni skoncentrować. W aucie nie jestem w stanie w odpowiedni sposób tej muzyki przeżyć. Natomiast bywa tak, że wychodząc z Akademii Muzycznej, będąc po 8-9 godzinach wykładów, w domu włączę sobie miniaturę, aby coś dosłuchać. Można tak żartobliwe spuentować, że to nie jest normalne, (śmiech) że po takiej dawce dziennie muzyki jeszcze mam chęć, aby jej posłuchać.

Łatwiej odczuwać muzykę klasyczną, gdy anturaż jest wyjątkowo piękny? 

Miejsca, w których koncertuję, dzielę na dwie kategorie. Albo są to miejsca odznaczające się znamionami pięknej sali, malowidłami, zdobieniami, to są z reguły wnętrza teatrów i filharmonii, albo wnętrza, które z definicji nie są same w sobie ujmujące, ale można w nich pobawić się grą świateł podczas występu. W takim miejscu można np. przyciemnić światło na widowni, a wyeksponować muzyka i fortepian – niewątpliwie sprzyja to artystycznej koncentracji. To powoduje, że już jestem w stanie zamknąć się w swojej intymności i faktycznie osiągnąć skupienie. Najbardziej chodzi o koncentrację. Ludzie – według mnie – nie przychodzą tylko po dawkę muzyki, ale również, aby zaczerpnąć trochę interakcji pomiędzy tym, co dzieje się na scenie a tym co dzieje się na widowni. Dobrze czuć, że ludzie nas słuchają, że rodzi się więź pomiędzy wykonującym muzykę a słuchającym. Instrument jest tylko środkiem przekazu. 

Przed nami kolejny Festiwal z cyklu „Chopin w barwach jesieni”, w którym będziesz uczestniczył. Z jakiego powodu twórczość Chopina jest Tobie bliska?

Moja przygoda z muzyką Fryderyka Chopina to kolejny szczęśliwy zbieg okoliczności. Pamiętam jak przygotowywałem się do Konkursu Chopinowskiego – taką świadomą decyzję podjęliśmy z profesorem Andrzejewskim dopiero wtedy, gdy skończyłem 15 lat. Został wówczas rok do eliminacji do Konkursu Chopinowskiego i uzgodniliśmy, że będziemy się przygotowywać absolutnie bez żadnej presji; natomiast będziemy pracować ciężko, w swoim tempie i zobaczymy jak to wyjdzie. Profesor Andrzejewski jest moim mistrzem, jego podejście pedagogiczne pomagało mi na każdym etapie mojej drogi artystycznej. I po mistrzowsku poprowadził mnie w tych przygotowaniach… a ja byłem podatnym gruntem – po prostu słuchałem jego uwag. Choć miałem raz mniej, raz bardziej trafione pomysły, to ostatecznie zdawałem się na mojego pedagoga. I to jest kluczowe, gdy muzyk wie, że ma taki oręż, taką osobę, która pokazuje którędy iść, aby nie stała się krzywda. Bo przygotowania do konkursu rządzą się swoimi prawami – musimy przygotowywać się tak, aby po trochu spodobać się każdemu z jury. Pamiętam, że wtedy była duża liczba jurorów, ok. 20 członków jury. Sztuka jest tak ułożona, że każdemu podoba się coś innego. Natomiast muzyka Fryderyka Chopina odznacza się pewnymi normami, a my, muzycy, w te normy zamykamy się sami. Nie ukrywam, że Polska jest takim krajem, ze każdy czuje, że gra Chopina najlepiej. Jak wyjedzie się za granicę, to już widać, że artyści nie do końca czują np. mazurki. Natomiast w Polsce to jest nasze dobro narodowe, wywodzi się z naszej głęboko zakorzenionej tradycji, z pieśni i tańców ludowych. Bardzo głęboko przeżyłem przygotowania do Konkursu Chopinowskiego. Zostałem wyróżnionym finalistą, mając 17 lat, a rok po konkursie zagrałem aż 120 koncertów! Niewątpliwie muzyka Chopina zakorzeniła się we mnie i jest tym, co najbardziej lubię i słuchać, i grać. Muzyka Fryderyka Chopina jest najbliższa memu sercu.

Kogo – oprócz Fryderyka Chopina – podziwiasz z twórców dawnych epok?

Uwielbiam muzykę S. Rachmaninowa, ale tak myślę, że każdy kompozytor wnosi do historii muzyki elementy, bez których nie byłoby tzw. dalszego ciągu, czyli Bach, Beethoven, Czajkowski etc. U Bacha jest np. nieprawdopodobne bogactwo harmoniczne. Interpretacja dzieła muzycznego w moim odczuciu to nie jest tylko i wyłącznie, że coś mi się podoba lub coś nie podoba. Musimy się nauczyć posługiwać językiem muzyki; są pewne ciągi harmoniczne, które powodują napięcia, te napięcia trzeba wyrazić w postaci np. większej dawki czasu nad jakąś nutą, zwolnieniem, rozszerzeniem… Paleta możliwości jest bardzo szeroka, wręcz niekończąca się, jeśli chodzi o interpretację dzieła muzycznego. Natomiast to zawsze musi być dopasowane do stylu, do epoki, do danego twórcy, kompozytora. 

Ty swoją muzyczną podróż rozpocząłeś wcześnie, grasz już 30 lat. Jesteś bardzo cenionym wirtuozem. Muzyka daje Tobie satysfakcję, radość, spełnienie. Jeśli nie byłbyś muzykiem, czym mógłbyś się zajmować w życiu?

Mam szerokie zainteresowania, jednak w obecnym życiu nie wyobrażam sobie innego miejsca, innej drogi. Choć dopuszczałbym taką możliwość, gdyby na jakimś etapie mojej kariery coś mi nie wyszło lub ewidentnie byłyby sygnały, że to nie jest dla mnie, to wtedy chciałbym być prawnikiem. Jest to droga zawodowa totalnie inna od tej, którą aktualnie podążam, znacząco różna od sfery artystycznej, ale analityczne myślenie – muszę przyznać – że sprawia mi dość dużą frajdę. Więc wybrałbym tę drogę, gdyby coś mi się nie powiodło. 

Jacek Kortus

Kiedy u Ciebie nastąpił przełom w myśleniu o przyszłości? Co dalej robić, gdzie dalej się kształcić?

To był moment, kiedy musiałem wybrać szkołę średnią, czyli po sześciu latach podstawówki – już przed gimnazjum – podjąłem świadomą decyzję rzutującą na dalsze moje życie. Postanowiłem, że pójdę do 6-letniej Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej II Stopnia im. Jadwigi Kaliszewskiej, przy ul. Głogowskiej w Poznaniu. Pamiętam kiedy rodzice usiedli ze mną przy stole i zaczęli „jesteś młodym, ale myślącym człowiekiem, musisz zdawać sobie z tego sprawę, że jeśli wybierzesz teraz tę szkołę, to może się okazać za 4-5 lat, że nie będzie już odwrotu”. To było najważniejsze moje postanowienie, jeszcze w odpowiednim wieku, aby wejść w ten świat muzyczny tak na 150 procent. Oczywiście, miałem mnóstwo szczęścia. Już gdy zdałem do trzeciej klasy Szkoły Muzycznej I stopnia trafiłem do klasy fortepianu prof. Andrzejewskiego, który aktualnie jest promotorem mojej pracy doktorskiej.  Oczywiście, możemy rozważać kwestię talentu, jednak ja wychowywałem się w świadomości, że talent to tylko przepustka do ciężkiej pracy. Oprócz talentu musi być zaplecze, którego wielu młodych ludzi nie umie sobie wypracować długim i systematycznym ćwiczeniem. Oprócz talentu – zawsze będę to powtarzał – miałem wiele szczęścia, że napotkałem na swojej drodze wybitnego pedagoga, wspaniałego muzyka i człowieka.

Spotykamy się w budynku Akademii Muzycznej im. I .J .Paderewskiego w Poznaniu. Pracujesz tu, uczysz, ukierunkowujesz studentów. Czy spełniasz się jako wykładowca, czy ta życiowa rola Ci się podoba?

Dobrze czuję się w roli pedagoga, jednak wiem, że nie jestem na takim etapie w życiu, abym mógł poświęcić się temu w całości. Jeszcze sporo koncertów i wyzwań przede mną. Zawsze staram się wypośrodkować własne pragnienia koncertowania, a z drugiej strony odpowiedzialność za moich studentów. Muszę też poświęcać im czas. Nigdy nie byłem i nie jestem wykładowcą, który ogranicza się do 45 minut lekcji wykładowej. Wprost przeciwnie – nie jest dla mnie problemem wstać wcześnie rano i być o 7:30 na próbie, chociaż nie muszę, albo przyjść w dni świąteczne. To jest taki element poświęcenia się, który mam w swoim charakterze. Oczywiście, jestem na początku tej drogi pedagogicznej, więc staram się wchodzić w nią odpowiedzialnie, ale też powoli. 

Jestem osobą koncertującą, która ma ok. 30-40 koncertów rocznie, solo lub z orkiestrami, ale też ma swoje życie rodzinne.  W zeszłym roku w filharmoniach miałem 10 koncertów symfonicznych. Na wszystko jest potrzebny czas…

Otrzymałeś wiele prestiżowych nagród i wyróżnień podczas ogólnopolskich i międzynarodowych konkursów. Czy któraś z tych nagród jest dla Ciebie wyjątkowa?

Zawsze z sentymentem będę wracał do Konkursu Chopinowskiego, od którego zaczęła się moja droga artystyczna. Nie ukrywam, że każdy koncert to jest osobna historia. Wiele krajów odwiedziłem do tej pory i do większości tych miejsc wracam z sentymentem i satysfakcją. Przychodzi mi na myśl koncert w sali Palais des Beaux Arts w Brukseli na 2500 miejsc, gdzie miałem ten zaszczyt zagrać na inauguracji konferencji dotyczącej stwardnienia rozsianego. Graliśmy koncert e-moll Fryderyka Chopina, natomiast w drugiej części koncert f-moll grał rewelacyjny pianista Abdel Rahman El Bacha, którego podziwiałem długo wcześniej zanim go poznałem osobiście, a w loży królewskiej była rodzina królewska. Sala wypełniona na 110 procent, bo były również miejsca stojące, a do tego przysłowiowa wisienka na torcie w postaci rodziny królewskiej. Jest całkiem sporo takich wspomnień. Wybitne osobistości oraz artyści, których spotykałem, w pewnym sensie mieli wpływ na to, jakim teraz jestem człowiekiem. 

Czy nadal każdy koncert jest dla Ciebie stresogenny?

Absolutnie tak! Pomimo mnóstwa zagranych koncertów, pomimo uczestnictwa w wielu różnorodnych konkursach – wciąż odczuwam stres, obawę, czy wszystko się uda, czy spodobam się melomanom, czy widownia mnie dobrze przyjmie. Stres przed występem zawsze był, jest i zapewne będzie – to łączy się z moją wewnętrzną odpowiedzialnością, nie chcę po prostu nikogo zawieść. Podchodzę do każdego koncertu na więcej niż 100 procent. Oczywiście, mam takie doświadczenia, że stres okazywał się być bardziej paraliżujący niż mobilizujący, natomiast ilość występów publicznych spowodowała, że przyzwyczaiłem się do niego i potrafię go użyć jako czynnika mobilizującego. Jest on nieodłącznym elementem koncertu, ponieważ muzyk jest współtwórcą dzieła muzycznego, a owe odtworzenie dzieła odbywa się na oczach publiczności tu i teraz. 

Ile czasu dziennie poświęcasz na samodoskonalenie, na ćwiczenie?

Kiedy chodziłem do szkoły i byłem studentem to tego czasu na fortepian poświęcałem więcej i bardziej regularnie. To było w okolicach 5-6 godzin dziennie. Oczywiście, zdarzały się takie nagłe przypadki, gdy potrafiłem być 8 godzin przy instrumencie – to praca okupiona permanentną koncentracją. Jest to szalenie męczące i trzeba uważać, aby nie nabawić się kontuzji, bo to praca mięśni, ręki itd. Właśnie ostatnio wspólnie z moją narzeczoną żartowaliśmy, że obecnie ciężko oszacować, ile godzin spędzam przy instrumencie.  W tej chwili – nie będę oszukiwał – mój dzień tak nie wygląda, że poświęcam na grę 6 godzin dziennie, bo np. mam cały dzień wykładów na Akademii Muzycznej. Jak widzisz, stoją tu w sali dwa fortepiany, ja siadam przy jednym, student przy drugim. Podgrywam moim studentom i teoretycznie jestem cały czas w formie, ale nie ćwiczę tych utworów, które mam np. wykonać za 2 tygodnie na koncercie. 

Aby się utrzymywać w formie muzycznej, należy poświęcać od 3 do 6 godzin dziennie. Teraz daję sobie więcej luzu, aby mieć czas dla córki i najbliższych.

Jak odpoczywasz?

To jest aspekt, którego musiałem się nauczyć. Jednak nie posiadam jednego sposobu na spędzanie wolnego czasu i zregenerowanie umysłu, bo mam różne zainteresowania. Zawsze pasjonowałem się motoryzacją, przejażdżka po torze wyścigowym jest bliska mojemu sercu, dodatkowo majsterkowanie, co nie jest bezpieczne dla palców. (śmiech)

Dla mnie istotnym było nauczyć się podczas odpoczynku faktycznie odpoczywać. Poczuć, że ja nic nie muszę, że nie wydarzy się tragedia, jeśli czegoś w danej chwili nie zrobię. To życiowa mądrość, która przychodzi do nas w odpowiednim czasie…To wielka umiejętność pomagająca utrzymać zdrowie psychiczne, aby nie popaść w depresję, a niestety obserwuję, że tego typu chorób – nie tylko w środowisku muzycznym – ale w naszym społeczeństwie jest coraz więcej. 

Co przed Tobą? Jakie plany? 

Mam takie powiedzenie: Trzeba żyć, żeby mieć o czym grać! Z książek możemy wyczytać wiele, ale nie ma co się oszukiwać, że im więcej przeżyjemy, doświadczymy, tym bogatsze są nasze interpretacje. Moim marzeniem jest, aby jak najdłużej być czynnym muzykiem i wszystko jedno, gdzie będę grać, czy w sali koncertowej, czy w plenerze, czy w ośrodku kultury. Najważniejsze, aby znaleźli się ludzie, którzy będą chcieli mnie słuchać. 

Jestem na finiszu swojej pracy doktorskiej, ostatnie moje szlify – będę się skupiał w najbliższych miesiącach nad tym, aby zakończyć przewód doktorski. Mam nadzieję, że obronę będę miał w okolicach grudnia br. bądź stycznia 2023. Obrałem sobie temat: „Symfonizacja brzmienia fortepianu na przykładach wybranych utworów L. Beethovena, F. Liszta i I. Strawińskiego”, czyli staram się udowodnić, że kompozytorzy, tworząc utwory fortepianowe solo, myśleli strukturami symfonicznymi. 

Oczywiście, towarzyszą mi koncerty, np. bardzo dla mnie ważny 15 września „Chopin w barwach jesieni”, który zagram w Ostrowie Wielkopolskim, to koncert na festiwalu z ogromnymi tradycjami. Wraz z maestro Łukaszem Borowiczem i poznańskimi filharmonikami będę prezentował koncert d-moll Feliksa Nowowiejskiego. Festiwal nadal odbywa się w Antoninie, jednak inauguracja zawsze jest w Ostrowie ze względów czysto technicznych, większa scena, inna akustyka, więcej ludzi może wejść na widownię. 

Parę dni wcześniej, 12-13 września, nagrywamy wspomniany ów koncert dla największej niezależnej polskiej wytwórni płytowej DUX. Później mam trasę koncertową, odwiedzę Białystok, Lublin, Leszno, Gdańsk, Warszawę – cały czas coś się dzieje.

Jacku, życzę Tobie więcej czasu na życie prywatne, jak najwięcej koncertów z interakcją publiczności, pomyślnej obrony pracy doktorskiej, satysfakcji i spełnienia w życiu.

Bardzo dziękuję za życzenia i rozmowę.

REKLAMA
REKLAMA

Może cię zainteresować:

Jacek Kortus|Jacek Kortus|Jacek Kortus|Jacek Kortus|Jacek Kortus|Jacek Kortus
REKLAMA
REKLAMA

ANNA LASOTA | Śpiewanie jest dla mnie tak naturalne jak oddychanie

Artykuł przeczytasz w: 14 min.
Anna Lasota


Od wczesnych lat dzieciństwa śpiewała, wygrywała koncerty i konkursy recytatorskie. Nie widzi siebie w innym zawodzie, scena jest dla niej wyzwaniem, jej światem. Anna Lasota tłumaczy, że w sposób bardziej zorganizowany da się pogodzić wiele ról oraz wiele zajęć, nie zapominając w tym życiowym biegu o sobie, swoich marzeniach, uczuciach i balansie pomiędzy obowiązkami zawodowymi a życiem prywatnym.

Rozmawia: Magdalena Ciesielska | Zdjęcia: M. Mozyro, M. Zakrzewski

Aniu, w październikowy wieczór wystąpiłaś w Poznaniu wraz z Orkiestrą Polskiego Radia, wykonując utwory skomponowane przez Hansa Zimmera do wielkich światowych produkcji filmowych. Masz swój ulubiony film, a zarazem utwór Zimmera?

ANNA LASOTA: Wszystkie utwory Hansa Zimmera są dla mnie wielkim wyzwaniem, zarówno artystycznym, jak i emocjonalnym, bo są to przecież wielkie hity, doskonale publiczności znane, więc zmierzyć się z takim repertuarem to spora sprawa.
Konfrontacja jest trudna, gdyż nierzadko osoby zasiadające w salach koncertowych oczekują, że otrzymają dokładnie to samo, co w oryginalnej ścieżce filmowej… Zawsze dążyłam do wychodzenia poza zastane schematy i tak też jest w tym wypadku. Pragnę pokazać swoją wizję muzyczną i dlatego tworzę własną interpretację zgodną z moimi odczuciami, z moimi emocjami, przefiltrowaną przez mój głos. Nigdy nie zapominam o klimacie utworu, ale jest to „mój klimat” (śmiech). Inaczej przecież zaśpiewam „Incepcję”, „Diunę”, a jeszcze inaczej „Gladiatora”. Stylistycznie są to kompletnie inne utwory, inne aranżacje i improwizacje. Muzyka to naprawdę wielkie źródło fenomenalnych możliwości wykonawczych, a Koncerty Muzyki Filmowej stawiają przede mną wyzwania stricte stylistyczne i co najważniejsze przynoszą mi wielką przyjemność i spełnienie.

O interpretacji utworu można by długo rozmawiać…

Oczywiście! Co warte podkreślenia – podczas projektów muzycznych w ramach Koncertów Muzyki Filmowej przedstawiamy oryginalną partyturę zapisaną na oryginalny skład orkiestrowy, który jest wykorzystany do konkretnej ścieżki muzycznej, z konkretnego filmu. Tu nie ma przekłamań, naszych zmian – tu rządzi oryginał. W filmach często tego nie słyszymy. Nie proponujemy przeróbek, tylko wyciągamy na pierwszy plan muzykę, do której w tle, na telebimach, widzimy fragmenty filmów lub zdjęć. O interpretacji mojej mówię bardziej w charakterze emocjonalnym. Szukam siebie w danych utworach i swoich myśli, które krążą wokół pewnego zagadnienia. I wówczas wykorzystuję swoje różne możliwości głosowe w prezentowanych fragmentach.

Poza trudnymi utworami Hansa Zimmera, z którymi się mierzysz na scenie, masz też w swoim repertuarze piosenki znane dzieciom, ale i dorosłej widowni, to ścieżki muzyczne z bajek Disneya. Czy tu również możesz mówić o konfrontacji Twoich muzycznych wyborów z oczekiwaniami publiczności?

Jak najbardziej. Scena jest według mnie na tyle szeroka, że pomieści różne głosy i różne interpretacje. Śpiewając „mam tę moc”, myślę o swojej mocy, (śmiech) nie kogoś innego, kto przede mną wykonywał ten utwór. Nigdy nie było moim celem upodabniać się do innych wokalistek, tylko mieć swoją indywidualną rozpoznawalność artystyczną. Wielkim wyzwaniem dla mnie jest łączenie obu, wspomnianych przez Ciebie, koncertów, zarówno Disneyowskiego, jak i tego H. Zimmera. W jeden dzień np. dajemy trzy koncerty, dzień wcześniej – dwa. Do tego dochodzą próby, więc ważne jest również, aby wytrwać kondycyjnie, aby podczas każdego wejścia na scenę dawać z siebie jak najwięcej. Zmęczenie zawsze trzeba zostawić za kulisami (śmiech) i na każdy występ mieć nową energię i świeżość w głosie. Wyzwaniem jest także wytrzymanie w koncentracji, cały dzień na szpilkach. (śmiech) Zawsze z tyłu głowy mam takie przeświadczenie, że jest jeszcze coś do zaśpiewania i nie mogę opaść z sił. A to są zwyczajne ludzkie stany, czyli: wysokie emocje, adrenalina, moc wrażeń, a następnie wielkie zmęczenie, kiedy to wszystko z człowieka schodzi… Mój organizm bardzo odczuwa momenty ekscytacji i pewnego napięcia, bycia w gotowości.

Zahaczyłaś o ważny wątek – odpoczynek. Jak odreagowujesz stres, zmęczenie, kumulację obowiązków?

W tym roku miałam pierwszy raz od niepamiętnych czasów naprawdę długie wakacje. Postawiłam na siebie, swoje zdrowie i swój czas, aby w tym nadmiarze spraw i obowiązków odnaleźć komfort oraz nie zagubić swoich wartości. Mogłam się w zupełności zregenerować, naprawdę odpoczęłam i nadal chyba jestem na tej wakacyjnej adrenalinie, (śmiech) która daje mi siłę i niezawodną dotąd energię. W ogóle mam takie przeświadczenie, że po czasach pandemii, wysokiej zachorowalności w pierwszych jej etapach, jesteśmy wszyscy na jakimś turbo doładowaniu. Czas pędzi.
Ustalam harmonogram dni, bo funkcjonuję w jednej pracy, w drugiej i trzeciej. Mam wyjazdy, próby, koncerty. Wiele interesujących projektów artystycznych, z których nie chcę zrezygnować, a które są bardzo czasochłonne. Nawet, abyśmy my się spotkały, musiałam szukać w grafiku przysłowiowej luki. (śmiech) Jak mam naprawdę ciężki dzień kondycyjnie, to gdy wracam do domu, po prostu leżę, w ciszy, bez zbędnych bodźców. To jest mi wtedy bardzo potrzebne, aby wyciszyć umysł i odpocząć. Złapałam się również na tym, że nie potrzebuję muzyki podczas jazdy samochodem, jeżdżę w ciszy, wystarczy mi wówczas szum jadącego auta. Naprawdę jesteśmy przebodźcowani, funkcjonujemy w wielkiej kakofonii dźwięków. Cisza jest moim przyjacielem. Taki chill Zen w erze hałasu jest chyba lekarstwem dla nas wszystkich.
A z drugiej strony pragnę dbać o moje życie osobiste, które jest dla mnie swego rodzaju równowagą do życia artystycznego, naprawdę bardzo trudnego, postrzeganego przez pryzmat sukcesów, pięknych strojów, sukienek, wyglądu, spotkań towarzyskich itp. A tak naprawdę to są kilometry spędzone w samochodzie, w trasie, w samolocie, dodatkowo uczenie się na pamięć. I zmęczenie… Staram się dbać o mój balans życia, choć nie jest to łatwe. Do końca roku mam mnóstwo rzeczy, w których biorę udział, w które się zaangażowałam. Naprawdę będzie to dla mnie bardzo pracowity czas.

Anna Lasota

Wspomniałaś o kreacjach, pięknych sukienkach, w których występujesz podczas koncertów. Czy Ty masz swoją krawcową, czy sama wyszukujesz tych modowych perełek?

W ogóle do tego nie przywiązuję uwagi, choć może i powinnam. (śmiech) Kreacje, w których występuję, to są zazwyczaj przypadki. Np. zieloną szmaragdową, w której śpiewałam podczas Koncertu Muzyki Filmowej Junior, czyli w Disneyowskiej odsłonie, otrzymałam od znajomej z teatru, tzn. aż tyle materiału, że starczyło na uszycie sukienki. A czarną ze złotymi ornamentami, w której wystąpiłam na Hansie Zimmerze, również dostałam trochę w spadku, (śmiech) z innej produkcji i poprawiłam, aby pasowała do mojej figury. Ja naprawdę nie jest fanką kreowania swego wizerunku scenicznego poprzez kreacje, choć wiem, że dla oka, dla widza jest to również ważna część występu. Najlepiej, gdyby sukienki się nie gniotły, bo tak muszę jeździć z parownicą. (śmiech) Funkcjonalność i praktyczność ubioru jest dla mnie niezwykle istotna.

Stresujesz się, wchodząc na scenę? Czy po tylu latach pracy zawodowej i doświadczeń to dla Ciebie przysłowiowa pestka?

Jakbym nie odczuwała nerwów, niepokoju – byłby to zły znak. Emocje, ekscytacje są tak wielkie, a scena jest zawsze sprawdzianem naszych możliwości, to ona weryfikuje nasze niedociągnięcia, ludzkie potknięcia. Oczywiście, zawsze mam strach połączony z ekscytacją, a jednocześnie zawsze pragnę dać z siebie 100 procent.

Co w ogóle u Ciebie dzieje się w życiu zawodowym? Podróżujesz, koncertujesz, wszędzie jest Ciebie pełno.

Na koniec wakacji wystąpiłam z chłopakami z Tre Voci i myślę, że taki skład koncertowy powtórzymy jeszcze niejednokrotnie, bo bardzo dobrze nam się współpracuje. Dla nich taka formuła z moim udziałem jest ożywcza, a dla mnie to nowe doświadczenie wokalne. Bardzo miłe muzyczne spotkania.
Aktualnie podróżuję do Warszawy, przygotowując próby do „Dzikich Łabędzi”, nowego projektu, w którym uczestniczę, w Mazowieckim Teatrze Muzycznym im. Jana Kiepury. Prowadzę zajęcia na Akademii Muzycznej w Poznaniu, nierzadko od godz. 9 do 18. Przede mną wyjazdy na Litwę: „Osiecka po męsku” i Koncert Niepodległościowy. 6 grudnia gramy koncert filmowy w Hali COS Torwar w Warszawie, poświęcony twórczości Jamesa Hornera – autora ścieżek dźwiękowych do ponad stu hollywoodzkich filmów, w tym do najbardziej dochodowych produkcji w całej historii kina jak „Avatar” i „Titanic”. Z Filharmonią Toruńską 13.12. zagram koncert poświęcony Grzegorzowi Ciechowskiemu, aranżacje muzyczne Krzysztofa Herdzina. Z Orkiestrą Młodzi Polscy pod batutą Huberta Kowalskiego, z którymi nagrałam już kilka piosenek Czesława Niemena w wersji symfonicznej zagramy 12.11. w warszawskim Palladium. Czesław Niemen w kobiecej odsłonie to temat otwartego przeze mnie doktoratu na poznańskiej Akademii Muzycznej.
Mam jeszcze pomysły na przyszłość, żeby stworzyć własną ofertę koncertową – coś co będzie ciekawą propozycją na rynku muzycznym, a jednocześnie przyniesie mi wielką radość i satysfakcję artystyczną.
Układam klocki niczym życiowe puzzle, aby ze wszystkim zdążyć: próby, spektakle, nowe produkcje, wykłady, uczelnia muzyczna, kilometry w trasie itp. Nauczyłam się być bardziej zorganizowaną.

Powiedziałaś o tylu wspaniałych projektach muzycznych, w których bierzesz udział. Wciąż jesteś związana z Teatrem Muzycznym w Poznaniu. W jakiej odsłonie aktorskiej można Cię oglądać i podziwiać na scenie przy ul. Niezłomnych?

Obecnie trwają próby do „Pippina” w Teatrze Muzycznym w Poznaniu, w których uczestniczę, aby z nową energią zaprezentować odsłonę tego spektaklu przed publicznością. W listopadzie występuję w „Virtuoso”, gram Helenę Górską-Paderewską, spektakle z moim udziałem są 9.11. i 10.11. Co roku ta koprodukcja polsko-amerykańska ma wielki odzew, bilety są wyprzedane z wyprzedzeniem, publiczność nigdy nie zawodzi.
Następnie faworyt dzieci, ale i nie tylko, czyli „Piękna i Bestia” w reż. J.J.Połońskiego. – tu występuję w roli Pani Imbryczek, którą uwielbiam. (śmiech) To piękny spektakl, również dla widzów dorosłych, z uniwersalnym, ponadczasowym przesłaniem o miłości, poświęceniu i cierpliwości.
Z całym zespołem przygotowuję się do premiery musicalu „Avenue Q”, który na scenie Teatru Muzycznego startuje w lutym 2025, a my już ćwiczymy. Ta forma musicalu dla dorosłych, granego przez lalkę stanowi dla nas swoistą nowość. Mam tu charyzmatyczną rolę i jestem osobiście bardzo ciekawa, jak ta animacja zostanie przyjęta.

Wspomniałaś, że dołączyłaś do kadry pedagogów Akademii Muzycznej w Poznaniu. Jakiego przedmiotu uczysz studentów i czy odnajdujesz się w roli wykładowcy?

Od października br. rozpoczęłam moją przygodę z uczelnią muzyczną. To kompletnie nowe wyzwanie, co mnie nakręca i mobilizuje do działania. Uczę śpiewu musicalowego i mam bardzo wielu chętnych studentów, głównie studentki. Podjęłam tę pracę, aby też sobie pokazać, w pewnym stopniu udowodnić, że ten zawód można uprawiać na wiele sposobów. Propozycje pedagogiczne miałam już dużo wcześniej, ale się od nich odżegnywałam, nie wiedząc czy podołam czasowo z nowymi obowiązkami. Ponadto to jest odpowiedzialność za młodych ludzi, za ich rozwój, talenty – stwierdziłam więc, że mogę tu być przydatna, bo praktykuję, bo schodzę prosto ze sceny, więc mogę uczniom przekazać moje doświadczenia, nie tylko samą teorię. Teraz naprawdę się cieszę, że tak mnie los pokierował, czerpię z tych zajęć dużo przyjemności i nowej energii. Odczytuję tę pracę na plus.

Jesienny czas, w który wkroczyliśmy, przynosi wiele nostalgicznych i sentymentalnych chwil. Wiem, że Ty masz w zanadrzu coś wyjątkowego dla widzów, przygotowanego w Teatrze Animacji. Opowiedz, proszę, o tym przedsięwzięciu.

Właśnie trochę na opak jesiennej nostalgii, serdecznie zapraszam na spektakl z moim udziałem „Jutro będzie futro”, w reżyserii Elżbiety Węgrzyn. W Teatrze Animacji zagramy go już 17 listopada. „Jutro będzie futro” to koncert snujący muzyczną opowieść o miłości widzianej oczami kobiety. W nowych aranżacjach muzycznych Macieja Muraszki usłyszymy m.in. „Wyczaruję Ci bajkę” z repertuaru Elżbiety Adamiak, „Hello Dolly”, „Padam Padam” z repertuaru Edith Piaf, „Serduszko puka w rytmie cza-cza”, „All That Jazz”, „Dziwny jest ten świat” czy tytułową „Jutro będzie futro” z repertuaru Igi Cembrzyńskiej. Wraz ze mną na scenie występuje charyzmatyczna Elżbieta Węgrzyn.
Jest to program wyjątkowy, którego do tej pory w Poznaniu nie było, po raz pierwszy zagraliśmy ten spektakl dwa lata temu na jubileusz Estrady Poznańskiej. I od tej pory każdy wznowiony występ przynosi pozytywny odbiór, wielki aplauz publiczności. I naprawdę widzowie wracają, aby kolejny raz z nami pobyć, nas posłuchać, obejrzeć, pośmiać się i uronić niejedną łzę.
Elę, która jest pomysłodawczynią i reżyserką „Jutro będzie futro”, poznałam właśnie w Teatrze Animacji, gdzie zaśpiewałam gościnnie w „Miłość nie boli, kolano boli”. Bardzo się polubiłyśmy i wzajemnie zachwyciłyśmy artystycznie. Bardzo ją podziwiam za ten rodzaj energii, profesjonalizmu i za tę drogę, którą ona wybrała tzn. podejścia do sceny i jaką artystką można być przez całe życie. Bycie z nią na scenie to naprawdę wartościowy czas i ogrom doświadczenia.
Scenariusze i programy do „Jutro będzie futro” były wielokrotnie zmieniane, aż w końcu stworzyłyśmy wspólnie nasz świat, który podzieliłyśmy na kilka części. Każda z nas wybrała utwór, który do niej pasuje. W tym spektaklu są i wielkie hity sceny muzycznej, jest i kabaret, musical, piosenka zadumy. Mamy też wspólny z Elą duet, pokazując, że ten świat teatralny mieści w sobie wiele często skrajnych możliwości, ale że możemy być w tym razem. Najbardziej fascynujący jest fakt, że widzowie każdorazowo wychodzą z pieśnią na ustach, (śmiech) na czym nam zależało. Oprócz nas na scenie jest świetny band Macieja Muraszki, który przygotował muzykę do wszystkich utworów, ponadto prowadzący spektakl – Krzysztof Dutkiewicz, który jest konferansjerem z dobrych czasów, mamy też Bartosza Dopytalskiego jako tancerza łączącego różne elementy przedstawienia. Warto też wspomnieć, że grupa Mixer zrobiła nam scenografię i kostiumy, dlatego to jest takie ładne i wizualnie spójne. Przy okazji tej produkcji spotkały się różne poznańskie środowiska, z Teatru Tańca, Teatru Animacji i Teatru Muzycznego, muzycy związani z Akademią Muzyczną w Poznaniu, plus grupa Mixer, co daje niezwykłą mieszankę, może nawet wybuchową. Zależy mi na tym, aby w poznański świat, a może i dalej poszedł ten koncert. Ze stanu euforii, śmiechu, przechodzimy tu płynnie w świat zadumy, zatrzymania się w życiowym pędzie, żeby potem na końcu rozładować sytuację i powiedzieć „jutro będzie futro”. Pragnęliśmy pokazać dystans do siebie, do świata artystycznego.

Anna Lasota

Rozpoczęłam tematem muzyki filmowej i tym zagadnieniem również zakończę… Choć to obecnie dość odległy termin, maj 2025, ale jest już zapowiedź nowych projektów z serii Koncerty Muzyki Filmowej. Będziesz brała w nich udział?

Moją współpracę z Koncertami Muzyki Filmowej rozpoczęłam ponad dekadę temu, gdy Sala Kongresowa nie była jeszcze w remoncie. Jeden z pierwszych koncertów, jaki pamiętam, był poświęcony Johnowi Williamsowi, zabrzmiała więc obowiązkowo ścieżka z nieśmiertelnych „Gwiezdnych wojen”. Współpraca z Agencją Trinity Media Entertainment, organizatorem koncertów filmowych, przeszła już w fazę przyjaźni i dobrych przyjacielskich relacji, co bardzo sobie cenię. Mam nadzieję, że spotkamy się na majowych Koncertach Muzyki Filmowej w Poznaniu. Szczegóły na stronie https://koncertfilmowy.pl/. Zatem do zobaczenia i usłyszenia.

Magda Ciesielska

Magdalena Ciesielska

redaktor prowadząca
REKLAMA
REKLAMA
Anna Lasota
REKLAMA
REKLAMA