Ryszard Karlik | Niczego nie żałuję 

Ryszard Karlik

Analityk, wizjoner, trochę samotnik. W wypowiedziach stonowany, ważący słowa. To jedna z najważniejszych postaci poznańskiego biznesu, mających wpływ na nasz rodzimy rynek motoryzacyjny. Obecność w Poznaniu takich marek jak Honda, Volvo, Jaguar czy Land Rover zawdzięczamy właśnie jemu. Droga, którą przebył zawodowo, ale też wewnętrznie, jest ogromna. W każdym wypowiedzianym zdaniu czuć refleksję nad życiowymi wyborami, biznesem, ale przede wszystkim rodziną. Od kiedy przeprowadził firmę przez udaną sukcesję, ma więcej czasu dla siebie i swoich pasji. Ryszard Karlik w sentymentalnej rozmowie przybliża początki marki Volvo w Poznaniu oraz ponad 30 lat istnienia firmy.   

Rozmawia Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Jakub Wittchen

Spotykamy się z okazji 20-lecia Firmy Karlik z Volvo, ale w branży motoryzacyjnej jest Pan już ponad 30 lat. Czy bywa Pan codziennie w firmie?

Teraz już nie. 

Większość Pana życia zawodowego jest związane z motoryzacją, ale przecież istniało jakieś życie przed motoryzacją. Jak Pan je dzisiaj wspomina?

Wracam do tego. W momencie kiedy przeszedłem na emeryturę, wiele rzeczy, które robiłem wcześniej, do mnie wróciło. Na nowo zaprzyjaźniłem się z rowerem, motocyklem, podróżami. Dużo też analizuję. Wspominam swoje życie zawodowe. Zastanawiam się nad tym, co było. 

Ale motoryzacja to nie było to, czym Pan się fascynował, zawodowo chciał Pan robić zupełnie coś innego. 

Chciałem pływać. Skończyłem szkołę morską, niestety pojawiły się przeciwskazania zdrowotne, pojawił się reumatyzm. Więc po trzech latach studiowania w szkole morskiej, przeniosłem się do Poznania i dokończyłem studia na Politechnice Poznańskiej. W 1978 roku w czerwcu otrzymałem dyplom inżyniera, a po dziesięciu dniach od zakończenia studiów już miałem swoją prywatną firmę. I tak jest do dzisiaj. 

IMG 0482 scaled 1
www.jakubwittchen.com

Ale nie była to firma w branży motoryzacyjnej. 

To była produkcja. Branża elektroinstalacyjna. Gniazdka, wyłączniki, przewody. Brat zresztą do dzisiaj prowadzi tę firmę z powodzeniem. Potem doszły do tego maszyny krawieckie. Szyliśmy garnitury męskie zarówno na rynek polski, jak i na eksport. Sporo sprzedawaliśmy do Stanów Zjednoczonych.  Ale w tamtych czasach nie opłacało się wymieniać waluty amerykańskiej na polską, więc pieniądze, które nasz kontrahent płacił nam za garnitury, zostawały w USA. Kiedy w 1989 roku w nieistniejącym już dzisiaj hotelu „POLONEZ” usłyszałem słowo „barter” to w zasadzie zmieniło się moje życie. Okazało się, że za pieniądze, które były zdeponowane w Stanach Zjednoczonych, mogę kupić samochody. I tak się stało. 

Pierwsze samochody przypłynęły ze Stanów. Dlaczego to właśnie były Hondy?

Czysty przypadek! Osoba, która kupowała samochody w Stanach, akurat przechodziła obok salonu Hondy. I akurat trafiła na promocję. Więc szybka decyzja – kupuj! I tak stałem się właścicielem 42 samochodów marki Honda. Powstał salon samochodowy we Wrześni, przepiękny, wizjonerski, dzisiaj powiedzielibyśmy – designerski i tak to się zaczęło. Niedługo potem przeniosłem salon do Poznania. Potem chcąc się rozwijać i dywersyfikować ofertę dla rożnych klientów z różnymi portfelami, pojawiło się Volvo, Jaguar, Land Rover.  

Jaka była reakcja rodziny, kiedy przyprowadził ich Pan nad poznańską Maltę? W miejsce, które w żadnym calu nie przypominało obecnego?

Hmmm… Po wielu latach robię sam przed sobą rachunek sumienia i chcę być całkowicie szczery. I całkowicie szczerze mogę powiedzieć, że nie byli zadowoleni. Moja rodzina była bardzo przywiązana do Wrześni, tam dzieci chodziły do szkoły, tam miały swoich przyjaciół, mieliśmy tam piękny dom i tam było nasze życie. 

1 salon Malta
Pierwszy salon na poznańskiej Malcie

Czy mam rozumieć, że decyzja o przeprowadzce do Poznania, nie była decyzją demokratyczną? 

Decyzje należało podejmować szybko. Na tyle, na ile się da – rozsądnie, ale szybko. Dlatego zawsze stawiałem rodzinę przed faktem dokonanym. Niestety. Dzisiaj zastanawiam się sporo nad tym, czy był to błąd. I nie do końca wiem. To zawsze jest trochę wybór pomiędzy biznesem a rodziną. Z jednej strony chcesz budować biznes, który ci ucieka, decyzje wymagają niejednokrotnie poświeceń, a z drugiej strony jest rodzina, kredyty. Kiedy na horyzoncie pojawiła się możliwość współpracy z Volvo, pojawiły się pytania – a po co? Przecież mamy Hondę. Mamy serwisy, sprzedajemy samochody, jest dobrze. Po co nam ten Poznań?  To było trudne. To ogromne ryzyko, które podejmowałem każdego dnia. Dzisiaj jestem mądrzejszy, bo wyszło. Wyszło i ok. I zapominamy. Ale często zadaję sobie pytanie – a co by było, gdyby nie wyszło? Tego się nie dowiem i może lepiej. 

W którym momencie zaskoczyło?

Mam wspaniałe, mądre dzieci. Żona przygotowała je do dorosłego życia w sposób absolutnie fenomenalny. Lepiej nie mogłem sobie tego wyobrazić. To jest jej ogromna zasługa. Dopiero kiedy dorosły, wkroczyłem na scenę. Zarówno Joasia, jak i Mikołaj bardzo wcześnie rozpoczęli pracę w firmie. W pewnym momencie oboje dostali ode mnie ultimatum – albo idą na swoje i nasze drogi zawodowo się rozchodzą, albo zostają w firmie i pracujemy razem. Dostali osiem miesięcy na podjęcie decyzji. Minęło dziewięć miesięcy i cisza! (śmiech) I w końcu, przy którymś rodzinnym obiedzie nie wytrzymałem i zapytałem czy zostają w firmie. Zostajemy!  I dziś muszę powiedzieć, że ta sukcesja przebiegła naprawdę pięknie. Spokojnie. I długo. Bo ja chciałem, aby ona trwała długo. Bo jak oni wchodzili w biznes, to ja schodziłem. Ale ciągle mogliśmy wiele kwestii, co do których nie czuli się jeszcze pewnie, ustalać wspólnie. Nie mieli lepszego doradcy ode mnie. Byłem wówczas codziennie w firmie, o wszystko mogli mnie zapytać. Dzisiaj już nie muszę. I niech to świadczy o tym, że ten proces przebiegł modelowo. 

zdjecie na pierwsza strone wywiadu

Wiele firm boryka się z tym, że nestor rodu po sukcesji chce kierować firmą z tylnego siedzenia. Czy mam rozumieć, że nie ma Pan takich ciągot?

Dużo rozmawiamy.  W 2008 roku inwestowaliśmy w salony czterech marek w Baranowie. Nie chciałem obarczać dzieci trudnymi decyzjami, ale prosiłem, aby spędzali ze mną jak najwięcej czasu i mnie obserwowali. Nauka nie poszła w las, bo przy naszej ostatniej inwestycji przy ulicy Torowej, gdzie powstawały trzy salony czterech marek, moja rola sprowadziła się jedynie do załatwienia pozwolenia na budowę. Resztę zrobili sami. Za swoje pieniądze, codziennie pracowali nad projektami, miesiącami. Efekty są znakomite. Więc już nie mam takich ciągot. 

Jest Pan dumny. 

Bardzo! 

Jakie lekcje dawał Pan dzieciom? Czy to była dla nich szkoła życia?

Nie wydaje mi się. W momencie, w którym zdecydowali o pozostaniu w firmie, byli już na tyle dojrzali, że sami chcieli się wielu rzeczy dowiedzieć, nauczyć, że prowadzenie biznesu, to ciągłe rozwiązywanie problemów. Kiedy rozwiążesz jeden, pojawiają się dwa kolejne. Ale powtarzałem, że tylko my możemy je rozwiązać. Od tego właśnie jesteśmy. Nikt nie będzie chciał z nami pracować, jeśli nie będziemy rozwiązywać problemów wspólnie z naszymi współpracownikami. Jeśli obciążysz pracownika zbyt dużą decyzją i pozostanie on z nią sam, to nie będzie tego ryzyka podejmował zbyt długo. To musi być wspólna decyzja. Musisz go wspierać, musisz być z nim. Rozmawialiśmy też o pieniądzach, że same w sobie nie doświadczają ludzi, jeśli codziennie nie uczestniczą oni w tworzeniu biznesu. 

Czy wspólna praca zmieniła Wasze relacje? 

Absolutnie nie! Dlatego, że nauczyłem się o błędach mówić dzieciom – ok, taką podjąłeś decyzję, bo jesteś szefem, bo jesteś właścicielem. To była jasna i klarowna sytuacja. 

Firma to Pana oczko w głowie. Trudno było zaufać dzieciom, że po oddaniu im kompetencji firma nadal będzie funkcjonować?

Życie mnie nauczyło, że ocenianie ludzi to bardzo mizerne rozumowanie. Najpiękniejsza jest samoocena i to jest najprawdziwsze. Jeśli umiesz się sam ocenić, to jest wartość nie do przecenienia. Wtedy powiesz sobie wszystko. Nie chciałem ich oceniać. Bo po co to robić? Kiedy nadszedł ten czas, aby przeszli do odpowiedzialniejszej pracy, to to zaufanie musiało się pojawić. I zaufałem. Czasem nie chcieli się przyznawać do błędów, bo może sądzili, że jeśli skonsultowaliby jakąś kwestię z ojcem, to byłoby inaczej? Ale zawsze umieli te błędy naprawić. A ja to obserwowałem. I byłem naprawdę dumny. 

zdjecie na skrzydelka

Czy decyzja o przekazaniu firmy dzieciom była trudna? 

W ogóle, pomimo że firma mnie zdominowała. Dzisiaj to wiem. Miałem klapki na oczach i parłem tylko do przodu. To było straszne. Każdy miał prawo wejść do mojego biura i zapytać o cokolwiek. Było to z mojej strony celowe działanie, bo wzajemnie się uczyliśmy tego biznesu. Ale z drugiej strony była to ogromna odpowiedzialność za tych wszystkich ludzi, którzy ze mną współpracowali. Być może w dlatego w 2011 roku podjęcie decyzji o sukcesji nie było takie trudne. Pamiętam do dziś jak podczas spotkania noworocznego zakomunikowałem zespołowi, że połowę udziałów przekazuję córce, a drugą synowi. Spojrzałem wtedy na żonę, która nie miała o niczym pojęcia. I bez słowa wystąpiła krok do przodu i zrobiła dokładnie to samo.

A dzieci? 

Zamilkły. (śmiech)

Bał się Pan?

Jak cholera! Choć pojawiały się i wesołe sytuacje, kiedy dzieci szły do banku z wnioskiem kredytowym, a bankowcy nieprzyzwyczajeni do zmian własnościowych pytali „a co na to ojciec”? (śmiech

7 salon Torowa
Salon Volvo na ulicy Torowej

Czy pojawiła się bitwa o marki? Joanna zarządza dziś marką Volvo, Mikołaj pozostałymi markami w Waszym portfolio. 

Decyzja o podziale według marek, również była moją decyzją. Zdecydowałem, że Joanna dostanie Volvo, bo producent prowadzi każdego dealera poprzez zarządzanie centralne. Natomiast pozostałe marki pozostały pod moją i Mikołaja kontrolą. Można powiedzieć, że swego rodzaju bezpieczną przystań, jaką jest Volvo, dostały dziewczyny i oczywiście zięć Jacek Knociński. Natomiast my poszliśmy na sztorm. I chyba dobrze się stało.  W tym roku mija 20 lat, od kiedy jesteśmy z Volvo na poznańskim rynku, pojawił się nowy salon na ulicy Torowej, marka się rozwija. 

Wiele decyzji podejmował Pan sam, jednak z Pana opowieści wyłania się obraz rodziny, która pozostawiła przestrzeń do ich podejmowania. Czy dzisiaj może Pan powiedzieć, że rodzina to jest siła? 

Rodzina jest wszystkim! Wszystkim co daje Ci kopa! Czasem jednak myślę, że może tej przestrzeni było ciut za dużo…? 

Jak poradził Pan sobie z życiem „po firmie”? Nie pojawiła się pustka?

Nigdy nie myślałem o życiu poza biznesem. Nigdy. Wszedłem w firmę za mocno. Dziś kiedy mam więcej czasu, wsiadam w swoją Hondę Jazz, jadę do zwykłego baru, bo go lubię, bo tam jest jedzenie domowe. To mnie z niczym nie identyfikuje. Jestem sam ze sobą. A to jest mi bardzo potrzebne. A kiedy naprawdę jest mi smutno, wsiadam w samochód i robię objazd po salonach. I wtedy jestem szczęśliwy. 

20lat Karlik Logo v2

A poza pracą? 

Codziennie jeżdżę na rowerze, zimą na trenażerze. Jeżdżę też motocyklem, choć zeszły sezon trochę odpuściłem. Za to kiedy jestem w Hiszpanii, gram w golfa. Ale nie zespołowo. Chcę być sam. Czuję, się dobrze sam ze sobą. Podczas samotnej gry w golfa, tylko pole cię ocenia, wiatr cię ocenia. Nie mam wówczas żadnych zakłóceń. W Hiszpanii mam dwa piękne samochody, motocykl , rowery i korzystam z tego. Lubię jeździć sam. Lubię też w samotności zabunkrować się w domu, wtedy oglądam stare zdjęcia, filmy ze ślubu córki, syna. Wracam do historii firmy. Niczego nie żałuję. 

Zmieniłby Pan coś w swoim życiu, biznesowym i prywatnym?

Biznesowo prawie nic. Albo niewiele. Prywatnie… częściej przytulałbym żonę… 

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA

Może cię zainteresować:

Ryszard Karlik
REKLAMA
REKLAMA

10 lat Why Thai w Poznaniu. Michał Niemiec | Czy osiągnąłem sukces? Ciągle mi mało!

Artykuł przeczytasz w: 14 min.
10 urodziny WHY THAI


Kiedy 10 lat temu wprowadził kuchnię tajską do Poznania, był prekursorem w branży gastronomicznej. Michał Niemiec, właściciel Why Thai, przy okazji 10. urodzin restauracji opowiada o swojej drodze do sukcesu, kulisach budowania marki i o tym, jak gastronomia stała się jego życiową pasją – pomimo że życie pchało go w objęcia ogrodnictwa, straży pożarnej, a nawet muzyki… Dziś Why Thai świętuje dekadę i rozwija nowy koncept, który na nowo odkrywa polską kuchnię.

Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Michał Musiał

Jadasz coś innego niż kuchnia tajska?

MICHAŁ NIEMIEC: (śmiech) Oczywiście, że tak! Zdradzę Ci tajemnicę, że w sumie to jadam jej już niewiele. (śmiech) Jak to mówią, co za dużo, to niezdrowo – nawet najlepszą kuchnią świata można się w końcu przejeść. Ale zawsze próbuję nowych dań, pilnuję standardów, czy chcę czy nie chcę, bo w końcu to moja praca i pasja – muszę wiedzieć, co serwuję i dbać o to, żeby wszystko było na najwyższym poziomie.

Skąd zamiłowanie do kuchni i gotowania?

Miłość do kuchni zaszczepiła we mnie moja babcia, która świetnie gotowała, potem moja mama, dodatkowo mój wujek był kucharzem. A ja od najmłodszych lat towarzyszyłem im podczas przygotowywania posiłków. Pamiętajmy, że były to lata 80-te, gdzie normą było gotowanie w domu, kuchnia tętniła życiem i była miejscem, które scalało całą rodzinę. Obserwowałem, jak z prostych składników można stworzyć coś wyjątkowego, a wspólne gotowanie było okazją do rozmów i budowania więzi. To właśnie wtedy zrozumiałem, jak wielką radość może dawać przygotowywanie posiłków dla innych.

Babcia i mama wspierały Cię w Twojej rodzącej się wówczas pasji?

One tak, tata niekoniecznie. (śmiech) Jego marzeniem było, abym poszedł w jego ślady i przejął po nim gospodarstwo ogrodnicze. Przez wiele lat hodował róże, dodatkowo był prezesem Ochotniczej Straży Pożarnej, więc jak już pogodził się z tym, że ogrodnikiem nie zostanę, to pojawił się pomysł, abym został strażakiem, a dodatkowo zapisał mnie na lekcje gry na saksofonie, bo trzecim wyborem była kariera muzyka. (śmiech) Ale to wszystko nie było dla mnie. Moim przeznaczeniem jest gastronomia.

Michał Niemiec Why Thai

Ale w rodzimym gospodarstwie ogrodniczym jednak trochę pracowałeś…

Nie miałem wyjścia. (śmiech) Jednak zawsze uciekałem w stronę sztuki gotowania. Kilka lat spędziłem, pracując w hotelach orbisowskich, a następnie ukończyłem Wyższą Szkołę Hotelarstwa i Gastronomii. To był czas, kiedy turystyka dopiero raczkowała, a Polska zaczynała otwierać się na świat. Dzięki zagranicznym praktykom mogliśmy poznawać nowe smaki i wprowadzać je na nasze stoły, co było niezwykle inspirujące. Po śmierci rodziców wróciłem do Kalisza, parę lat prowadziłem gospodarstwo, zostałem nawet radnym, ale to nie była moja droga. Postawiłem więc wszystko na jedną kartę – wybrałem gastronomię. Choć z perspektywy czasu nie mogę powiedzieć, że praca w gospodarstwie niczego mi nie dała – przede wszystkim nauczyła mnie ciężkiej pracy i szacunku do tego, co samodzielnie się wypracuje. Te doświadczenia ukształtowały mój charakter i nauczyły wytrwałości, która później okazała się kluczowa w budowaniu mojego miejsca w gastronomii.

Jakie było to ostatnie 10 lat dla Ciebie?

Na pewno bardzo pracowite, pełne wyzwań i intensywnego rozwoju. To czas, który nauczył mnie wytrwałości oraz elastycznego podejścia do różnorodnych wyzwań. Były trudne chwile, ale również wiele radości płynącej z osiągnięć i pokonywania barier. Pandemia, inflacja, wojna w Ukrainie, a także nasze lokalne trudności, takie jak niekończący się remont Starego Rynku, uświadomiły mi, jak istotna jest zdolność adaptacji. Te wydarzenia stanowiły poważny test, a jednocześnie stały się impulsem do działania i poszukiwania nowych dróg w obliczu zmian.

Mija właśnie 10 lat, kiedy powstał pierwszy lokal Why Thai. Jak wspominasz początki, bo zdaje się, że pierwszym pomysłem, była kuchnia włoska. Co zaważyło na zmianie strategii?

To prawda. Why Thai w Poznaniu świętuje właśnie swoje 10-te urodziny, ale cała grupa ma już 12 lat. Pierwszy lokal powstał w Warszawie dlatego, że w Poznaniu nie mogłem znaleźć odpowiedniej lokalizacji. Lokal znalazł się w Warszawie, więc niewiele się zastanawiając, wyruszyłem na podbój stolicy. Nie mając zupełnie wiedzy na temat tamtejszego rynku gastronomicznego, poszedłem na żywioł. (śmiech) I faktycznie początkowo moim pomysłem było otworzenie restauracji z włoskim jedzeniem, ale Warszawa była wówczas już naszpikowana włoskimi smakami, więc z czysto biznesowego punktu widzenia, zmieniłem koncepcję i postawiłem na kuchnię tajską. Dziś z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że Warszawa wiele mnie nauczyła i na pewno dała solidne podwaliny pod biznes w Poznaniu. Z takich ciekawostek powiem Ci, że kiedy po dwóch latach prowadzenia biznesu w Warszawie postanowiłem wrócić na rodzime wielkopolskie podwórko, tu i ówdzie było słychać głosy, że to warszawska firma otwiera knajpę w Poznaniu. (śmiech) A było zupełnie odwrotnie. Jestem wielkopolaninem, pochodzę z Kalisza, więc to Poznań ruszył na podbój Warszawy, a nie odwrotnie. (śmiech) 

Michał Niemiec Why Thai

Pierwszy lokal powstał w Warszawie, potem kolejne w Poznaniu. Warszawa to miasto globalnych korporacji, międzynarodowej społeczności, tam kuchnia tajska pewnie nie była niczym dziwnym. Jednak Poznań, miasto bardziej kulinarnie konserwatywne, ze swoją nieśmiertelną kaczką po poznańsku. Nie obawiałeś się rodzimego rynku?

Poszedłem za ciosem warszawskiego sukcesu i nie miałem większych obaw co do tego, jak poznaniacy przyjmą kuchnię tajską, choć faktycznie była ona dość egzotyczna. Myślę, że duży wkład w popularyzację światowych, a zwłaszcza azjatyckich smaków, miały wtedy lokale z sushi, które w tamtym czasie zaczęły zdobywać w Poznaniu dużą popularność. Dzięki nim klienci byli już otwarci na nowe kulinarne doświadczenia i gotowi spróbować czegoś nieco innego. Dziś myślę, że w tym miejscu, w którym my byliśmy 10 lat temu, jest kuchnia koreańska, którą dopiero poznajemy i oswajamy, podobnie jak wtedy kuchnię tajską. To pokazuje, że kulinarne gusta w Polsce cały czas ewoluują, a klienci są coraz bardziej otwarci na nowe smaki i nieznane wcześniej tradycje kulinarne. W tamtym czasie tajska kuchnia wydawała się egzotyczna, dziś jest dla wielu naturalnym wyborem. 

Czy są jakieś wspomnienia lub historie z początków Why Thai, które szczególnie zapadły Ci w pamięć?

Wspominam ten czas jako okres niezwykle intensywnej pracy. Przygotowując się do otwarcia lokalu w Warszawie, pracowałem po 350-370 godzin miesięcznie. Gdy warszawska restauracja zaczęła funkcjonować stabilnie, bez chwili wytchnienia ruszyłem z przygotowaniami do otwarcia lokalu w Poznaniu. Lokal przy ulicy Kramarskiej, w którym mieścimy się do dzisiaj, przeszedł generalny remont, więc w zasadzie kursowałem non stop pomiędzy Warszawą i coraz lepiej prosperującym tam lokalem, a Poznaniem i lokalem w remoncie. (śmiech) Sam remont przebiegł dość szybko i w miarę bez większych trudności, ale ja byłem koszmarnie zmęczony, a mój organizm domagał się odpoczynku. Przyjaciele przekonali mnie, że przed samym otwarciem muszę odpocząć i w końcu dałem się namówić na tydzień urlopu, który pozwolił mi złapać oddech przed kolejnym wyzwaniem, jakim było otwarcie. Pamiętam też wydarzenie z 2015 roku, które na długo zapisało się w mojej pamięci – pękła rura w ulicy i zalała nasz lokal. Co gorsza, stało się to w Boże Narodzenie, więc odkryliśmy problem dopiero po świętach. Piwnica była zalana po sufit, sprzęty zniszczone, a restauracja wymagała generalnego odmalowania. Przez trzy miesiące walczyliśmy, żeby wszystko naprawić i przywrócić lokal do życia. To była jedna z tych sytuacji, które uczą pokory, cierpliwości i tego, że w gastronomii zawsze trzeba być gotowym na niespodziewane wyzwania.

Za oryginalne, tajskie smaki w Why Thai odpowiadają rodowici Tajowie. Już od samego początku zdecydowałeś się zatrudniać kucharzy z Tajlandii, aby zapewnić autentyczność potraw. To nie jest łatwa droga. 

Mam chyba trochę szczęścia w życiu. (śmiech) Mój znajomy, którego żona pochodzi z Tajlandii, bardzo pomógł mi w rekrutacji kucharzy bezpośrednio stamtąd. Dzięki jego wsparciu udało się nie tylko załatwić wszystkie formalności, ale znaleźć prawdziwych mistrzów, którzy zarówno znają techniki tajskiej kuchni, jak i przekazują jej autentycznego ducha. To było wyzwanie, ale kluczowe dla utrzymania najwyższej jakości i prawdziwości naszych dań. Nasza Szefowa Kuchni Mala, pracuje z nami już 10 lat…

Michał Niemiec Why Thai

Czy widzisz różnicę w podejściu Polaków do kuchni tajskiej 10 lat temu i teraz? Czy przez te lata zmieniły się gusta klientów lub ich oczekiwania względem autentycznych smaków Azji?

Bardzo! I to bardzo dobrze! Pamiętam, kiedy otworzyliśmy pierwszą restaurację w Poznaniu, nie mogliśmy przygotowywać dań w takiej ostrości, w jakiej oryginalnie występują, bo dla naszego poznańskiego podniebienia to było zdecydowanie za dużo. (śmiech) Dziś pad thai czy kurczak słodko-kwaśny podawane w Why Thai, smakują tak samo jak w Tajlandii – autentycznie i bez kompromisów w kwestii przypraw czy ostrości. Klienci stali się bardziej otwarci na intensywne smaki, a także świadomi tego, czym naprawdę jest kuchnia tajska. To ogromna zmiana w porównaniu do początków, kiedy musieliśmy dostosowywać przepisy, aby były bardziej neutralne i łagodniejsze.

Ile dzisiaj jest restauracji w sieci?

Obecnie w skład sieci Why Thai wchodzą dwie restauracje z obsługą kelnerską – Why Thai Food & Wine w Warszawie oraz w Poznaniu. To miejsca, które łączą elegancję z autentycznymi tajskimi smakami, oferując gościom wyjątkowe kulinarne doświadczenia. Dodatkowo, półtora roku po otwarciu poznańskiej restauracji, narodził się koncept Why Thai Express. To zupełnie inny pomysł, skierowany do osób ceniących szybkie i wygodne rozwiązania w stylu street food. Why Thai Express specjalizuje się w daniach na wynos, zachowując przy tym charakterystyczną dla sieci jakość i smak autentycznej kuchni tajskiej. Takich punktów mamy w Poznaniu trzy, co pozwala nam pokryć swoim zasięgiem całe miasto. Cała sieć zatem to pięć restauracji.

Michał Niemiec Why Thai

Z perspektywy 10 lat działalności, co uważasz za największy sukces Why Thai? Co według Ciebie sprawiło, że klienci pozostają lojalni wobec Waszych restauracji?

Kiedy prowadzisz własny biznes, praca staje się codziennością, a sukces nie jest czymś, o czym myślisz na co dzień. Dla mnie prawdziwym sukcesem są ludzie, z którymi pracuję, bo bez nich niczego bym nie zrobił. To oni tworzą atmosferę tego miejsca. No i nasi klienci – ci, którzy wracają do nas od lat, polecają nasze restauracje swoim bliskim i wciąż obdarzają nas zaufaniem. Czy czuję, że sam osiągnąłem sukces? Szczerze mówiąc, nie patrzę na to w ten sposób. Ciągle mi mało. (śmiech) O wiem! Mam już dzisiaj struktury tak poukładane, że mogę od czasu do czasu pozwolić sobie na krótki odpoczynek – i to jest mój osobisty sukces! (śmiech)

Co słyszysz od swoich gości?

Słyszę, że jest smacznie i świeżo. W końcu hasło „najlepszy pad thai w mieście” nie wzięło się znikąd! W naszej kuchni używamy wyłącznie świeżych produktów i oryginalnych, tajskich składników. Nie idziemy na skróty ani nie pracujemy na zamiennikach – autentyczność smaku jest dla nas priorytetem i to właśnie doceniają nasi goście.

A Twoja ulubiona potrawa?

Nie będę zbyt oryginalny, (śmiech) oczywiście, pad thai! To klasyka, która nigdy mi się nie znudzi. Ale jeśli miałbym wskazać coś mniej oczywistego, to zdecydowanie khao soi – potrawa pochodzącą z rodzinnego miasta naszej szefowej kuchni. To danie niezwykle aromatyczne i sycące, będące czymś pomiędzy zupą a drugim daniem. Składa się z makaronu zanurzonego w intensywnym curry, mięsa wołowego, kiszonek, świeżych warzyw i chrupiącego makaronu na wierzchu. Każdy kęs to eksplozja smaków, która zawsze przenosi mnie na chwilę do Tajlandii.

Michał Niemiec Why Thai

Gastronomia w Polsce przechodziła przez różne okresy, w tym przez trudności związane z pandemią. Czy doświadczenia ostatnich lat wpłynęły na strategię Why Thai? Co się zmieniło, a co pozostało takie samo?

Przede wszystkim poukładaliśmy strukturę. Dzisiaj zatrudniam 75 osób, a to już wymagało stworzenia jasnego podziału obowiązków i zbudowania solidnego systemu zarządzania. Zależało mi, aby każdy członek zespołu wiedział, za co odpowiada i miał przestrzeń do rozwoju. Od początku istnienia restauracji w Poznaniu, nie czułem się dobrze z tym, że w restauracji z obsługą kelnerską realizujemy również wynosy. Dostawcy wpadali do restauracji jak przeciąg, zakłócając atmosferę, którą chcieliśmy stworzyć dla gości jedzących na miejscu. To powodowało pewien chaos i wpływało na komfort tych, którzy przyszli, aby cieszyć się posiłkiem w spokojnym otoczeniu. Stąd dość szybkie powstanie Why Thai Express, które w pandemii okazało się zbawienne, bo kiedy inni restauratorzy dopiero uczyli się wynosów, my tę strukturę mieliśmy już zbudowaną. Dziś widzę, że dużo większym wyzwaniem niż pandemia, jest inflacja. Ceny produktów poszły mocno w górę, koszty utrzymania lokali wzrosły, a portfel klienta nie jest z gumy… Ale to, co pozostało niezmienne, to dbałość o jakość, autentyczność naszych potraw i budowanie relacji z gośćmi, które zawsze były fundamentem naszej marki.

Twoim nowym dzieckiem jest Restauracja OT.Warta, koncept zupełnie inny niż Why Thai. Co zainspirowało Cię do jej otwarcia?

To było szalone! (śmiech) Ale byłaś tam i przyznasz, że jest pięknie?

Jest pięknie, ale to zupełnie inna bajka niż Why Thai. Wszystko tam jest odmienne od tego, co spotykam w Why Thai. Inny wystrój, inna kuchnia, inne smaki, inna filozofia. Potrzebowałeś zmiany?

Bardzo! Odkryłem to miejsce podczas spaceru z psem i od razu wiedziałem, że chcę tam mieć restaurację. OT.Warta mieści się w zabytkowym budynku Łazienek Rzecznych nad Wartą, które w latach 20. i 30. były jednym z najpopularniejszych miejsc w Poznaniu – przed wojną dziennie odwiedzało je nawet 5000 osób, bo znajdowały się tam miejskie kąpieliska. Niestety, przez lata miejsce popadło w zapomnienie, ale dziś, dzięki modernizacji, odzyskało swój dawny blask. Dla mnie to ogromna satysfakcja, że mogę być częścią tej nowej historii, przywracając to miejsce poznaniakom w zupełnie nowej odsłonie. Miejsce znajdujące się 15 minut spacerem od Starego Rynku, pełne historii, niepowtarzalnego uroku i wyjątkowego charakteru. Kto tam raz zawita, zakocha się w tym miejscu. Gwarantuję.

To powiedz jeszcze, jaką kuchnię serwuje OT.WARTA?

Poznaniacy znajdą tam polską kuchnię w nowoczesnym wydaniu, inspirowaną dawnymi przepisami zaczerpniętymi ze starych książek kucharskich. To dania, które nawiązują do tradycji, ale są podane w sposób współczesny, z wykorzystaniem najwyższej jakości lokalnych składników. Dzięki temu goście mogą odkrywać klasyczne smaki na nowo, w odświeżonej i kreatywnej formie.

Gdzie znajdujesz inspiracje do rozwoju swoich restauracji i wprowadzania nowych pomysłów? Rozwinąłeś sieć, otworzyłeś OT.WARTĄ, podejmujesz odważne decyzje. Skąd czerpiesz pomysły na to, jak dalej rozwijać swoje marki?

To chyba moja domena, że kiedy mam chwilę wolnego czasu, zaczynam intensywnie myśleć o nowych pomysłach. (śmiech) A tak na poważnie, wszystko wynika z mojej pasji do gastronomii – choć czasem mam wrażenie, że nie zawsze jest to miłość odwzajemniona. (śmiech) Lubię, kiedy coś się dzieje, kiedy jestem w ruchu i mogę tworzyć nowe rzeczy. To właśnie ten dynamizm, poszukiwanie nowych wyzwań i chęć odkrywania, co jeszcze można zrobić, napędzają mnie do działania.

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
10 urodziny WHY THAI
REKLAMA
REKLAMA