Przemysław Kieliszewski | Nowy Teatr Muzyczny już w 2025?
5 lutego, 2022
O perspektywach, jakie otworzy przed Teatrem nowa siedziba, premierach zaplanowanych na sezon 2022 oraz spektaklach, które mogą być skutecznym antidotum na złe emocje opowiedział nam dr Przemysław Kieliszewski, dyrektor Teatru Muzycznego w Poznaniu.
Właśnie wydano pozwolenie na budowę nowej siedziby Teatru Muzycznego na działce u zbiegu ul. Św. Marcin i Skośnej, w sąsiedztwie Akademii Muzycznej. Patrząc z boku na Pana starania – i mając na uwadze wiele innych inwestycji w Poznaniu w ostatnich latach – można odnieść wrażenie, że stosunkowo szybko udało się dopiąć celu…
PRZEMYSŁAW KIELISZEWSKI: Pozwolę sobie zaprzeczyć – wybrana lokalizacja, optymalna z punktu widzenia rozwoju Teatru – to efekt wieloletnich starań, zapoczątkowanych jeszcze przez moich poprzedników. Wystarczy prześledzić listę potencjalnych miejsc, w których miała powstać nowa siedziba Teatru Muzycznego. Jeszcze w latach 70. planowano zbudować Teatr w ramach Hotelu Poznań, powstały już nawet schody do nowej siedziby. Bardzo zaawansowany był też projekt adaptacji dawnego kina Olimpia przy ul. Matejki. Jednak niewiele więcej miejsc na widowni niż obecnie i brak zaplecza sceny uniemożliwiłby tam zmianę jakościową. Musieliśmy przekonać Prezydenta i radnych, że mieszkańcy Poznania i całego regionu zasługują na teatr muzyczny z prawdziwego zdarzenia w innej lokalizacji.
Jako miejsce powstania nowego teatru rozważana była Stara Gazownia, Hala nr 1 na MTP, działka przy Collegium Iuridicum, Wolne Tory, teatr miał nawet powstać w ramach Centrum Handlowego Posnania. O nowej siedzibie rozmawialiśmy też z właścicielami biurowca, który powstaje obecnie przy pl. Andersa i z firmą budującą Nowy Rynek na terenie po dawnym dworcu autobusowym.
Przełom nastąpił kiedy poprosiliśmy o radę Wielkopolskie Centrum Wspierania Inwestycji, a Grzegorz Michalski, prezes WCWI, wskazał nam to wyjątkowe miejsce u zbiegu ul. Św. Marcin i Skośnej. Podziękowania należą się też Prezydentowi Miasta, który rozpisał konkurs architektoniczny. W jego toku wyłoniono projekt Atelier Loegler Architekci ciekawie wpisujący się w otoczenie, z łamanym dachem nawiązującym do tych z dawnej Dzielnicy Cesarskiej. To architektura, która wzbudza dyskusje, dlatego ma szansę stać się na lata jednym z symboli Poznania.
Dla nas, poza wyglądem elewacji, równie istotna jest funkcjonalność nowej, teatralnej przestrzeni. Kiedy tylko okazało się, że na tej działce może powstać Teatr, powołaliśmy zespół warsztatowy i zaprosiliśmy do współpracy dyrektorów teatrów z innych miast. Korzystaliśmy z doświadczeń m.in. warszawskiego Teatru Roma, Centrum Kulturalno-Kongresowego Jordanki w Toruniu, Opery i Filharmonii Podlaskiej w Białystoku, Teatru Capitol we Wrocławiu czy Teatru Muzycznego w Gdyni. Pojechaliśmy też na wizyty studyjne do wszystkich tych i innych miejsc w Polsce, do Londynu i do Stuttgartu, gdzie stosunkowo niedawno powstały dwa teatry musicalowe. W oparciu o zebrane informacje stworzyliśmy obszerny i szczegółowy program funkcjonalno-użytkowy.
Pracując nad kształtem tej nowej przestrzeni uwzględniliśmy także takie elementy jak magazyny podręczne, w których przechowuje się dekoracje czy dwie rampy, które umożliwiają jednoczesny załadunek i wyładunek elementów scenografii. A to da nam możliwość działania w formule festiwalowej, będziemy więc mogli pokazywać dwa różne spektakle dzień po dniu.
Wiele instytucji kultury, które powstały w ostatnim okresie, nie miały czasu na precyzyjne planowanie, bo otrzymywały unijne środki, które trzeba było szybko wydać na nową inwestycję. My doskonale wiemy, czego potrzebuje nowy teatr i korzystamy z doświadczeń innych.
Czy koniec 2025 to realna data przeprowadzki do nowej siedziby?
Tak. Samo pozwolenie na budowę nie byłoby tak ważne, gdyby nie fakt, że udaje nam się domykać finansowanie całej inwestycji przy współudziale Miasta Poznań i Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Teatr Muzyczny będzie przez 4 lata współprowadzony przez Ministerstwo, a coroczna dotacja w wysokości 1,5 mln zł pozwoli nam rozwinąć skrzydła, m.in. przygotować ważną koprodukcję z dużym warszawskim teatrem i docenić zespół, który ciężko pracuje, by „zasłużyć” na nową siedzibę. Dzięki temu rozwiązaniu Ministerstwo będzie mogło uruchomić dotację celową – połowę kwoty na budowę Teatru szacowaną na 300 mln zł. Drugą połowę sfinansuje Miasto Poznań.
Cieszymy się z każdego etapu, który przybliża nas do powstania nowej siedziby, ale nie popadamy w euforię. Mamy nadzieję, że uda się szybko ogłosić i rozstrzygnąć przetarg, wybrać doświadczonego i solidnego wykonawcę, wkopać pierwszą łopatę i… koniec zwieńczy dzieło.
Jakie możliwości otworzy przed Teatrem Muzycznym ta nowa inwestycja?
Chcemy być dumą nie tylko mieszkańców Poznania, ale też całego powiatu i województwa, integrować lokalną społeczność. W ostatnich latach wielu Wielkopolan odwiedzało instytucje kultury we Wrocławiu, Katowicach, Szczecinie, Berlinie czy Warszawie – mamy nadzieję, że kierunek będzie odwrotny. Na pewno pomoże w tym perfekcyjna lokalizacja – 3 min od dworca PKP i PKS, tuż przy stacji Pestki i przystanku kolei metropolitalnej.
Wiemy, że nowa siedziba, dzięki efektowi nowości, przyciągnie publiczność, która do tej pory w ogóle nie uczestniczyła w życiu teatralnym. Chcemy być też miejscem, które żyje przez cały dzień, gdzie poza spektaklami odbywają się warsztaty dla dzieci i dorosłych, gdzie magnesem poza sztuką jest też restauracja, kawiarnia i czytelnia, w której można np. odebrać książkę z Biblioteki Raczyńskich. Nowy Teatr ma być również miejscem, w którym będą się zaczynać i kończyć poznańskie festiwale. Chcemy dzielić się tą nową przestrzenią ze społecznikami – fundacjami i stowarzyszeniami działającymi w podobnym do naszego obszarze. Druga scena pozwoli nam natomiast grać równolegle inne przedstawienia – także te dla najmłodszych widzów.
Będziemy też mogli zaproponować publiczności inny komfort oglądania spektakli, z nagłośnieniem, multimediami i oświetleniem na najwyższym światowym poziomie.
Jak ważne było dla Was, aby w Poznaniu powstał największy teatr muzyczny w Polsce?
Choć w konkursie liczba miejsc na głównej scenie została określona w przedziale od 900 do 1200, od początku optowaliśmy za opcją 1200 i nie jest to przejaw megalomanii. Wiemy na przykładzie obecnej siedziby jak dodatkowe 30 miejsc, o które udało mi się powiększyć widownię, może ważyć na zyskowności spektaklu. Jeśli główna scena Teatru Muzycznego w Gdyni ma 1100 miejsc, a bilety wyprzedają się na pniu, to i nam uda się zapełnić 1200. W końcu do Poznania można dojechać z czterech stron świata, a do Gdyni tylko z trzech. (śmiech) Szacujemy, że dotychczasowa liczba widzów wzrośnie z ok. 90 tys. do 280 tys. rocznie.
Pod względem marketingowym te 100 dodatkowych miejsc i fakt, że będziemy mogli zaprosić widzów do największego teatru muzycznego w Polsce, nie jest bez znaczenia.
Jakie trzy spektakle, które mogliśmy zobaczyć w Teatrze Muzycznym w minionym roku, cieszyły się największą popularnością?
Od 5 lat absolutnym rekordzistą jest „Zakonnica w przebraniu”, którą obejrzało już 65 tys. widzów. Jako pierwsi w Europie kontynentalnej, zaraz po West Endzie, zdobyliśmy licencję na przygotowanie tego spektaklu i z pewnością jeszcze na długo pozostanie w naszym repertuarze.
Na wyróżnienie zasługuje też spektakl „Virtuoso” o Ignacym Janie Paderewskim, który powstawał w naszym Teatrze od początku, wraz z twórcami ze Stanów Zjednoczonych, miał swoją premierę także w Warszawie i został zarejestrowany przez telewizję. Rzadko się zdarza, aby spektakl historyczny opowiadał z taką lekkością o życiu człowieka, którego znamy albo wydaje nam się, że znamy ze zdjęć, nagrań czy podręczników. Dialog Piłsudskiego z Paderewskim w drugim akcie to absolutnie uniwersalna opowieść o Polsce.
W minionym roku największym sukcesem okazał się „Kombinat” z piosenkami Grzegorza Ciechowskiego i Republiki, z niełatwym przesłaniem, traktujący o zniewoleniu jednostki przez systemy. To spektakl nie tylko dla fanów Grzegorza Ciechowskiego. Pozyskaliśmy dzięki niemu wielu nowych entuzjastów. Bilety bardzo szybko się wyprzedają, będziemy go grali znów w lutym.
Proszę opowiedzieć o planach Teatru na 2022 r. Na jakie premiery widzowie powinni zarezerwować sobie czas?
Pod koniec kwietnia zaplanowaliśmy premierę „Wypożyczalnia snów” z piosenkami Urszuli Sipińskiej w nowych aranżacjach. Przygotowujemy go we współpracy z samą autorką, wspaniałą poznanianką, która w 2022 roku obchodzi swój jubileusz, 75. urodziny, więc będzie to prezent od naszego teatru i miasta. Chcemy, by piękne przeboje jednej z ikon polskiej piosenki lat 60-80., wybrzmiały na nowo.
Kolejny spektakl – „IRENA” – nawiązuje do historii jednej z wielkich postaci XX w. – Ireny Sendlerowej. Autorem scenariusza są Piotr Piwowarczyk i reżyserka filmowa Mary Skinner, autorem piosenek laureat nagród Pulitzera i Grammy Mark Cambell, a muzyki – jedyny polski laureat Grammy – Włodek Pawlik. Reżyserem będzie natomiast Brian Kite, wykładowca i dziekan znakomitej uczelni UCLA w Los Angeles, który ma na swoim koncie wiele musicali w USA. Słowem – wspaniali twórcy i materiał, który nas zachwycił. Mamy nadzieję, że projekt ten otworzy 27. sierpnia festiwal teatralny, który przygotowujemy.
Co roku powiększa się grono sponsorów Teatru – to często duże, rozpoznawalne w całym kraju marki. A jaką formę współpracy może Pan zarekomendować poznańskim małym i średnim firmom?
Rzeczywiście. Od 2021 roku dołączył do nas m.in. Powiat Poznański, a naszymi najwierniejszymi partnerami są od lat spółka Aquanet, poznański deweloper UWI, który szczególnie wspiera projekty dla najmłodszych widzów, PKO BP, PZU, Enea
czy Totalizator Sportowy. Przy okazji budowy nowej siedziby chcemy rozszerzyć współpracę z Aquanetem – powstanie m.in. zbiornik retencyjny, z którego woda będzie wykorzystywana do zasilania parku za teatrem.
Małych i średnich przedsiębiorców zachęcamy, aby zaprosili swoich pracowników czy klientów do teatru i zaplanowali dla nich z naszą pomocą spotkanie przed lub po spektaklu. To sprawdzona formuła, która pozwala pracownikom czy klientom spotkać się w dobrym, emocjonalnym kontekście przedstawienia.
Jaką publiczność przyciąga obecnie Teatr Muzyczny?
Musical jest gatunkiem popularnym, nie mamy z tego tytułu powodów do kompleksów. I choć jesteśmy teatrem rozrywki, to nie unikamy rozmowy z widzami o ważnych tematach, czego przykładem jest choćby spektakl „Kombinat”. Najważniejsze jest dla nas, aby widzowie, przychodząc do Teatru Muzycznego, zawsze mieli pewność, że jakość wszystkich elementów spektaklu – tekstu, reżyserii, muzyki, całego show – będzie na najwyższym poziomie.
Dla mnie osobiście teatr musicalowy jest odkryciem ostatnich 10 lat. Wcześniej interesowałem się bardziej muzyką klasyczną i operą. Kiedy powierzono mi funkcję dyrektora Teatru Muzycznego, miałem być przede wszystkim menedżerem zmiany. Ale ten musicalowy świat całkowicie mnie pochłonął, bo mówi językiem dzisiejszego widza, a emocje w nim są prawdziwe. Trochę jak z operą w czasach Mozarta czy Rossiniego, kiedy ludzie wychodzili ze spektakli, śpiewali arie, bo ta muzyka była pozbawiona elementu sztuczności – aktualna, z ich świata, z ich estetyki.
Mam takie specjalne krzesło w Teatrze z dobrym widokiem nie tyle na scenę, co na widownię i oglądając spektakl po raz piąty czy szósty skupiam się na reakcjach widzów. Kiedy widzę, że barczysty, dwumetrowy facet zaczyna płakać, to wiem, że magia teatru działa. Wspólne, pozytywne emocje, które przeżywamy w teatrze są nam bardzo potrzebne. W czasach kiedy w sferze publicznej jest dużo złych emocji, teatr musi być antidotum. Oby skutecznym.
DR AGATA WITTCHEN-BAREŁKOWSKA | Dobra komunikacja daje dobre życie
30 czerwca, 2025
Artykuł przeczytasz w: 12 min.
Czy jeszcze potrafimy ze sobą rozmawiać? W świecie, w którym tempo narzuca rytm dnia, a „kontakt” często kończy się na ikonce wiadomości, coraz trudniej o prawdziwy dialog. Dr Agata Wittchen-Barełkowska – ekspertka w zakresie komunikacji interpersonalnej, trenerka biznesu i mediatorka – z przekonaniem powtarza: „dobra komunikacja daje dobre życie”. Opowiada, dlaczego rozmowa to dziś akt odwagi, jak rozpoznawać swoje potrzeby zanim wypowiemy pierwsze słowo, po co liderom kontakt ze sobą i dlaczego warto budować wspólnoty oparte na zaufaniu, a nie na haśle „musimy pogadać”.
Rozmawia: Alicja Kulbicka
Zdjęcia: Jakub Wittchen
Czy istnieje w Polsce kultura rozmowy?
AGATA WITTCHEN-BAREŁKOWSKA: Według mnie w Polsce w ogóle brakuje rozmowy. Coraz mniej mamy przestrzeni, okazji i czasu do tego, by naprawdę porozmawiać z drugim człowiekiem. Widzę to, kiedy pracuję w firmach – często jest tak, że na moich warsztatach po raz pierwszy naprawdę rozmawiają ze sobą ludzie, którzy pracują razem od kilku czy kilkunastu lat. Codziennie mijają się na korytarzu, wymieniają ze sobą setki maili, widzą się nawzajem jako stanowiska, ale nie mają okazji, żeby zobaczyć się jako ludzie. Jeśli chodzi o kulturę naszych rozmów, to często przypominają one przepychanki i udowadnianie sobie swoich racji – taki sposób komunikacji trudno w ogóle nazwać rozmową. Niewiele osób jest otwartych na dialog, szukanie tego, co wspólne i dążenie do porozumienia. Niechętnie obdarzamy się ciekawością i szukamy wzajemności. Wielu z nas okopuje się we własnych przekonaniach, uprzedzeniach, jednowymiarowej wizji świata, a to jest raczej przepis na katastrofę, a nie na dobrą komunikację.
Mówisz: „dobra komunikacja daje dobre życie”. Co to znaczy – nie na slajdzie, tylko naprawdę, w praktyce, w życiu?
To motto pojawiło się we mnie przed jakąś konferencją. Zastanawiałam się, jak mówić o tym, dlaczego warto uczyć się dobrej komunikacji i dotarła do mnie prosta prawda tego stwierdzenia. Każdy z nas codziennie komunikuje się z innymi ludźmi i od tego, jaka jest jakość tej komunikacji bezpośrednio zależy jakość naszego życia.
Posługuję się tymi słowami nie tylko jako moim zawodowym mottem. Zbudowałam życie, w którym chce mi się żyć każdego dnia i które jest naprawdę moje, dzięki dobrej komunikacji – ze sobą i z innymi ludźmi. W pewnym momencie zorientowałam się, że sposoby komunikacji, które mnie otaczały, nie sprzyjały ani mojemu rozwojowi, ani dobremu życiu. Postanowiłam to zmienić i konsekwentnie rozwijać się w tym obszarze. Dzisiaj, kiedy staję przed ludźmi, żeby mówić o „dobrej komunikacji, która daje dobre życie”, daję im ekspercką wiedzę na ten temat, ale też prawdę mojego osobistego doświadczenia.
Przez lata pracowałaś z organizacjami – z biznesem, liderami, zespołami. Z czym dziś kojarzy się Twoja marka, kiedy pytają o Agatę Wittchen-Barełkowską?
W rozmowach z moimi klientami powracają nieustannie dwie jakości, które są przez nich szczególnie doceniane. Pierwszą z nich jest autentyczność. Mam bardzo charakterystyczny styl pracy z klientem, oparty na wzajemnej szczerości. Zwłaszcza klienci na wysokich stanowiskach lubią to, że niczego nie udaję i że mogą przy mnie „opuścić gardę”. Drugą jakością, podkreślaną przez moich klientów, jest profesjonalizm i związana z nim merytoryka. Jestem trenerką biznesu, która ma wieloletnie doświadczenie badawcze i dostęp do szerokiej, interdyscyplinarnej wiedzy, co daje w pracy rzadko spotykane możliwości. Mnie osobiście najbardziej wzrusza zaufanie, którym zostaję obdarzona. Ludzie lubią ze mną rozmawiać, potrafią się otworzyć, okazywać emocje. Nie tylko podczas sesji indywidualnych, ale również podczas przeprowadzania badań w firmie czy warsztatów, gdy widzą mnie pierwszy raz. To jest dla mnie największy komplement i zachwyt we współpracy z ludźmi.
Pracujesz jako trenerka biznesu z firmami, które mają swoje systemy i procedury. Czy tam też – na poziomie korporacyjnym – da się prowadzić ludzi do lepszej, bardziej świadomej komunikacji? Co różni pracę z człowiekiem „jeden na jeden” od tej w strukturze organizacji? Gdzie czujesz, że możesz działać najgłębiej?
Posłużę się tu obrazem, który dobrze oddaje tę różnicę. Jest takie miejsce na świecie, gdzie uwielbiam odpoczywać – ogromny falochron w jednym z greckich miast, który odcina mnie od całego świata i pozwala na bezpośredni kontakt z morzem. Lubię siedzieć na tym falochronie, czytać i obserwować statki w zatoce. Widziałaś kiedyś, jak zawraca ogromny statek? To trwa bardzo długo i na pierwszy rzut oka wydaje się, że nic się nie dzieje. Ale jak opuścisz głowę i podniesiesz ją po przeczytaniu kilkunastu stron, to widzisz, że pozycja statku się zmieniła. A potem czytasz dalej, podnosisz głowę i… statku w zatoce już nie ma – widzisz małą kropkę na horyzoncie. Tak wygląda praca w dużych strukturach i organizacjach. Zmiany potrzebują czasu, nie zawsze są zauważalne po pierwszych spotkaniach, ale jeśli działa się konsekwentnie, to wypływa się na szerokie wody. Praca z klientem indywidualnym ma zupełnie inną dynamikę. Ja pracuję tylko z klientami, którzy chcą zmiany w swoim życiu i są gotowi włożyć pracę w to, by ona się wydarzyła. W takich relacjach w krótkim czasie osiągamy wspaniałe rezultaty, klienci dostają wiatr w żagle. Lubię zarówno pracę z organizacjami, jak i z klientami indywidualnymi, właśnie dzięki tej różnicy. W firmach prowadzę długofalowe procesy – mogę przyjąć do współpracy dwóch klientów rocznie. Zaczynamy od diagnozy, planujemy program szkoleniowy, realizujemy go i ewoluujemy. Z klientami indywidualnymi zawsze spotykam się najpierw na pierwszą niezobowiązującą rozmowę, żeby zobaczyć, czy będziemy sobie odpowiadać i potem działamy z dużą intensywnością. Najczęściej przez kilka miesięcy, pół roku. Choć mam i takich klientów, z którymi współpracę mogę liczyć w latach. Wracają na różnych etapach kariery i chcą się dalej rozwijać. Często po zakończeniu współpracy pozostaję z klientami w relacji – mamy ze sobą kontakt, ciekawimy się, co u nas słychać, spotykamy się na różnych wydarzeniach.
Jakimi tematami najczęściej się zajmujesz? Kto najczęściej do Ciebie trafia? Z czym przychodzą liderzy i menadżerowie, czy może nie tylko liderzy, ale także ludzie, którzy chcą po prostu lepiej się komunikować?
W firmach tworzę programy szkoleniowe, które odpowiadają zawsze na bieżące potrzeby organizacji. Klienci biznesowi najczęściej dzwonią z informacją, że u nich w firmie „nie ma feedbacku i ludzie ze sobą nie rozmawiają”. Czyli tak naprawdę mają problem z wzajemnością – to jest piękny temat do współpracy. W organizacjach uczę ludzi, jak mogą ze sobą bezpiecznie rozmawiać, żeby się porozumieć. Pokazuję im, że zła komunikacja jest wielką stratą energii i że naprawdę nie warto sobie utrudniać życia. Zajmuję się też prewencją konfliktów i rozwiązywaniem sytuacji konfliktowych. Dobrze zaopiekowany konflikt może być dla firmy bardzo twórczą sytuacją i wnieść do niej nową jakość. Obecność doświadczonej osoby z zewnątrz często pomaga taką moc z konfliktu wygenerować.
Natomiast jeśli chodzi o klientów indywidualnych, to oni najczęściej przychodzą do mnie po zmianę jakiegoś obszaru, który już im w komunikacji i w życiu nie pasuje. Wiedzą, czego nie chcą, ale nie wiedzą, co innego mogłoby się pojawić w tym miejscu. Na przykład lider, który całe życie komunikował się w bardzo dyrektywny sposób odkrywa, że to nie działa już tak, jak kiedyś i chce to zmienić. Albo menadżerka, która obawia się zabierać głos na spotkaniach, chce powalczyć o swoją widoczność. Albo para wspólników stara się pogodzić różne wartości w prowadzeniu firmy. Moi klienci to głównie ludzie zarządzający innymi ludźmi: w biznesie, w nauce, w kulturze. Przychodzą do mnie po pogłębiony, spersonalizowany proces, który pozwoli im wprowadzać realne zmiany i stać się lepszymi ludźmi – dla siebie i dla innych. Czasami potrzebują też pomocy w konkretnych sytuacjach, na przykład w przygotowaniu się do wystąpienia publicznego lub ważnej rozmowy.
Mam też poczucie, że tematem, który często pojawia się w tle jest samotność liderek i liderów. Na pewnym etapie kariery nie tak łatwo w firmie o rozmowę o swoich zmaganiach. Praca z trenerem daje bezpieczeństwo i wsparcie również w tym zakresie.
Praca z klientem indywidualnym w formacie „jeden na jeden” to jedno, ale teraz planujesz także warsztaty grupowe. Jak widzisz ten format? Komu i czemu mają służyć?
Grono osób, z którymi pracowałam nieustannie rośnie i zależy mi, żeby po zakończeniu współpracy nasz kontakt się nie kończył. Postanowiłam więc utworzyć społeczność ludzi zainteresowanych dobrą komunikacją, która będzie się wspólnie rozwijać podczas spotkań i warsztatów. Wierzę w siłę grupy, poczucie wspólnoty – sama wiele dostałam od społeczności, których jestem częścią, na przykład „Być Kobietą On Tour”.
Jestem dopiero na początku tej drogi. Założyłam grupę, do której na razie zapraszam tylko osoby, z którymi już współpracowałam lub poznałam się bliżej podczas różnych wydarzeń. Mam poczucie, że to początek nowej, wspaniałej przygody. Ta grupa jest emanacją mojego marzenia o współczesnej, bezpiecznej wspólnocie, dla której ważne są wiedza, mądrość i rozwój. W której każdy może być sobą, w której jest czas, by się w spokoju przyjrzeć sobie i nawiązać z innymi prawdziwą więź. Brakuje nam dziś takich wspólnot i chcę animować jedną z nich.
Wróćmy do twojego hasła przewodniego, chciałabym je nieco rozwinąć. Czy dobra komunikacja zaczyna się od kontaktu z samym sobą? Jak to wygląda w praktyce?
Bez dobrej komunikacji z samą sobą trudno o dobrą komunikację z innymi ludźmi. Jeśli nie wiem, co jest dla mnie ważne, za czym chcę w życiu stawać, jeśli nie mam kontaktu ze sobą i swoimi potrzebami, brakuje mi przestrzeni na refleksję, jeśli nie czuję tego, co mówi do mnie moje ciało, jeśli nie chcę się przy sobie zatrzymać i objąć siebie, to będzie mi trudno szukać porozumienia i bliskości z innymi ludźmi. Praca w obszarze komunikacji intrapersonalnej może mieć różną głębokość. Jednemu wystarczy trening takich umiejętności i wprowadzenie podstawowych pojęć, np. pracy z mową wewnętrzną. Innemu potrzeba wsparcia terapeutycznego. W zależności od naszych życiowych doświadczeń potrzeby mogą być różne, ale na pewno warto się tym obszarem zająć. Świadomość swoich możliwości i ograniczeń w komunikacji pozwala nam z większą łagodnością spojrzeć na drugiego człowieka. Zrozumieć, że wielu z nas z czymś się zmaga. Dla mnie dobra komunikacja z mojego motta to taka, która pozwala „czynić wspólnym” – zobaczyć się i uznać mimo różnic, odnaleźć to, co nas łączy z drugim człowiekiem, wyzwala w nas ciekawość i otwartość na perspektywy inne niż nasza. Bycie w połączeniu ze sobą i z innymi jest dla mnie celem i sensem dobrej komunikacji.
Co najczęściej słyszysz od klientów po wspólnej pracy? Co się w nich zmienia – nie tylko w języku, ale w spojrzeniu na siebie?
Mam ochotę powiedzieć, że wszystko. Najpiękniejsze w komunikacji jest to, że ona dotyczy wielu obszarów naszego życia. Jeśli na warsztatach w firmie uczę się uważnie słuchać, jeśli jako lider uczę się pracować z wieloma perspektywami lub w kluczowych momentach rozumieć, co się dzieje z moimi emocjami, to przecież jestem nie tylko lepszym współpracownikiem czy szefem, ale po prostu lepszym człowiekiem. Nauka dobrej komunikacji wpływa pozytywnie na całe nasze życie i relacje. Od moich klientów najczęściej słyszę, że wydarzyło się dużo więcej niż się spodziewali. Że przyszli z myślą o pracy z konkretnym tematem, a otworzyły się przed nimi nowe drogi w wielu miejscach. Że to, co było niemożliwe w komunikacji z innymi, stało się możliwe.
Na koniec zapytam – a Ty? Rozmawiasz sama ze sobą?Jak wygląda ten dialog – jeśli w ogóle go prowadzisz? Z kim wtedy rozmawiasz: z ciałem, z głosem w głowie, z tą wersją siebie, która wie więcej?
Rozmawiam ze sobą nieustannie i uważam, że jest to cecha każdego dobrego trenera. Jak mogłabym mówić innym o kontakcie ze sobą, gdybym sama go nie miała? Praca z ludźmi nauczyła mnie odpowiedzialności w tym zakresie. Nie można dać innym tego, czego się nie ma. Dlatego nieustannie pytam sama siebie, jak się czuję, jak mi dzisiaj jest, co mnie zachwyca, czemu chcę się jeszcze przyjrzeć. Wspaniałym narzędziem komunikacji ze sobą jest dla mnie oddech, którego nauczyłam się dzięki freedivingowi. Podkreślam też wartość ciszy, zatrzymania i przebywania w naturze – to sposoby tak proste, że wiele osób lekceważy ich wielką moc. Zachęcam, żeby z nich jak najczęściej korzystać.
Dziś nietypowo. Nie będzie obrazów, rzeźb, muzeów i galerii. Ale będą wielkie nazwiska. I wielki FESTIWAL. Obiecuję! Zapraszam Państwa z wyprzedzeniem i piszę o nim już dziś, bo bardzo chciałabym, abyście mieli szansę wziąć w nim udział. Nie chcę żałować za miesiąc, że nie wspomniałam o wydarzeniu, które wyróżnia nasze miasto na mapie kraju, a nawet całego regionu. Po deszczowym maju, który nie rozpieszczał nas wiosennie, nie zapraszał do spacerów i korzystania z miejskiej przestrzeni, mamy czerwiec. Ostatni odcinek gonitwy edukacyjnej i obietnica wytchnienia w wakacyjnym słońcu. Świat zwalnia, a miasto przygotowuje się do dwóch miesięcy bez porannych korków w okolicach szkół.
I oto w tym wszystkim wydarzenie, które ma moc kolorowania świata. Już po raz 35. w dniach 20-28.06. odbędzie się w Poznaniu MALTA FESTIVAL, jedno z najważniejszych tego typu wydarzeń w Europie Środkowo-Wschodniej. Impreza, która łączy różne dziedziny sztuki i idee, wychodzi w przestrzeń miasta, prezentując otwarty i inkluzywny charakter. Malta zaprasza mieszkańców i turystów do uczestniczenia w spektakularnym wydarzeniu, Ulice, skwery i parki zamieniają się w scenę artystyczną.
Pisałam kilka miesięcy temu o tym, że pielgrzymujemy do miejsc, budynków, wydarzeń za granicą. W dobie globalizacji i skurczenia się świata do wielkości ekranu naszego telefonu pragniemy doświadczać wielkich wydarzeń, nazwisk i historii. XXI w. rozpieszcza nas możliwościami tanich lotów, rezerwacji last minute z każdego miejsca na świecie i przede wszystkim dostępem do informacji o tym, co dzieje się na przeciwległej półkuli. MALTA FESTIVAL to makrokosmos kultury w mikrokosmosie Poznania. To wielki świat sztuki skompresowany do rozmiarów naszego miasta. W tym roku będziemy gościć ikonę, osobowość wymykająca się ramom – Tildę Swinton. Aktorka, laureatka Oscara oraz historyk mody i sztuki Olivier Saiilard złożą hołd włoskiemu reżyserowi Piero Paolo Pasoliniemu w wystawianym tylko raz do roku w wybranym miejscu na świecie spektaklu „Embodying Pasolini”. W 2025 roku to będzie właśnie Poznań! Zobaczymy również pierwszy polski pokaz grupy Dewey Dell, łączącej taniec i teatr wizualny. Kolejnymi klejnotami w festiwalowym line-upie będą „Głos potwora” nagradzanej w kraju i na świecie reżyserki Agnieszki Smoczyńskiej („Silent twins”, „Córki dancingu”) oraz An Intimate Evening with Alaska Thunderfuck, czy kanadyjski zespół BADBADNOTGOOD. I w końcu moja ukochana Roisin Murphy, kiedyś wokalista MOLOKO, dziś realizująca solowe projekty artystka, która zachwyca nieprzewidywalnością, miłością do mody i wykraczaniem poza wszelkie ramy, w jakie kiedykolwiek próbowano ją zamykać Kobieta – symbol wolności, transformacji, odwagi i niezwykłej życiowej energii.
Malta Festiwal to również historia o dialogu otwartym na różnorodność i o bezpiecznej przestrzeni, w której tworzy się wspólnota wartości. To historia o miejscu pozwalającym na wyrażanie swoich uczuć i poglądów, które oprócz budzenia zachwytu chce mówić o ważnych problemach społecznych. Szczególne miejsce poświęca kobietom. Spotkania „Głosy kobiet”, które odniosły wielki sukces podczas zeszłorocznej edycji festiwalu odbędą się ponownie. Gościniami Michała Nogasia podczas czterech dni spotkań będą m.in. Joanna Bator – laureatka Literackiej Nagrody Nike i niemieckiej Nagrody im. Hermanna Hessego, autorka m.in. „Ciemno, prawie noc”, czy „Gorzko, gorzko”. Claudia Durastanti – autorka „Obcej”, Gwendolin Riley i Eliza Clark. Oprócz literatury będą też rozmowy o życiu, … „m-wykluczeniach” (menstruacja, menopauza), które wciąż, mimo że upływa nam ćwierćwiecze XXI wieku, stanowią poważny, lekceważony i pomijany temat. Ktoś powie – nie czas i nie miejsce. Dlaczego właśnie o tym? Pomiędzy występami teatrów ulicznych i koncertami gwiazd światowego formatu. A dlaczego nie? Sztuka w swoim społecznym wymiarze pochyla się nad wszystkimi aspektami naszego życia. Już w 1972 roku Judy Chicago i Miriam Schapiro w swoim „Womanhouse” użyły sztuki performace’u, by zwrócić uwagę na trudności, z jakimi borykają się współczesne im kobiety.
Malta Festival wykorzystuje swoją moc przyciągania widzów (30.000 osób w 2024 roku), by zwrócić uwagę na istotne kwestie. Przyjmuje na siebie role przyjaciółki, duchowej przewodniczki, opiekunki. Piszę Państwu o tym wszystkim z zachwytu i szczęścia, że po latach przerwy festiwal ten wrócił do kalendarza imprez kulturalnych w Poznaniu. Zeszłoroczna edycja pokazała, że miasto spragnione jest świetnie zorganizowanej imprezy kulturalnej. Chciałabym, aby i Wam udzieliła się ta radość. Bo wszystko to dzieje się w naszym mieście. Słońce za oknem, czerwiec w kalendarzu, dzieło sztuki festiwalowej tuż za rogiem. Bądźmy w tym razem. Szczęśliwi i dumni. Łapmy ulotne chwile. Do zobaczenia na Malta Festival!
Przedsiębiorczyni, podróżniczka i żeglarka. Koneserka smaków, dźwięków i obrazów. Absolwentka Université de Poitiers oraz studentka Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu. Współzałożycielka ArtAbout – agencji promocji sztuki.
MAGDALENA IGNASZAK – LexQuire International Tax & Law | Dajmy sobie prawo do przekraczania granic
9 czerwca, 2025
Artykuł przeczytasz w: 23 min.
LexQuire International Tax & Law to międzynarodowa kancelaria z siedzibą główną w Maastricht, obecna w całej Europie. Od maja 2025 roku – także w Polsce. I to właśnie w Poznaniu, który dla mecenas Magdaleny Ignaszak – Partnerki Zarządzającej LexQuire Poland – od lat jest zawodowym portem. To opowieść o odwadze w działaniu, o zaufaniu, które nie powstaje z dnia na dzień, i o tym, jak można połączyć dwa światy – niderlandzką precyzję i poznańską solidność – by tworzyć rozwiązania, które naprawdę wspierają biznes.
Pani Mecenas, ostatnie lata to dla Pani czas intensywnych zmian zawodowych. Jak je Pani postrzega z dzisiejszej perspektywy?
MAGDALENA IGNASZAK: Zdecydowanie – to był okres dużych zmian, ale wierzę, że rozwój zawsze jest dobry, zwłaszcza gdy idzie w parze z wymianą doświadczeń na poziomie międzynarodowym. Przez ostatnie lata kancelaria funkcjonowała jako Ignaszak Law Company zarówno w Polsce, jak i w Niderlandach, co otworzyło nowe możliwości – przede wszystkim w zakresie obsługi klientów na dwóch rynkach równocześnie. Zostaliśmy zauważeni i docenieni. Zbudowaliśmy świetne relacje z Ambasadą Polski w Hadze i Polską Agencją Inwestycji i Handlu w Amsterdamie, co przełożyło się na realne wsparcie – zarówno dla nas, jak i naszych klientów.
Skąd zatem decyzja o dołączeniu do LexQuire International Tax & Law i utworzeniu polskiego oddziału?
To nie był nagły pomysł, tylko naturalny krok w kierunku dalszego rozwoju. Kiedy dwa lata temu zdecydowałam się na rozpoczęcie przez kancelarię działalności w Amsterdamie, nie wiedziałam, jak to się potoczy – czy będzie to sensowna i opłacalna decyzja. Inwestycja była kosztowna i bardzo stresująca. Rynek niderlandzki jest wymagający, nie znałam go, nie miałam kontaktów. Kancelaria firmowana moim nazwiskiem nie była rozpoznawalna. A jednak – po roku pojawili się pierwsi klienci, przyszły pierwsze sukcesy i konkretne propozycje. Oczywiście, kosztowało mnie to życie na dwa kraje, pracę właściwie bez wytchnienia – często nocą, między lotniskami, domem a hotelami. Dbałam o rozwój w Amsterdamie, ale też robiłam wszystko, by utrzymać mój zespół w Poznaniu, mimo chwilowych trudności finansowych. Ostatecznie udało się – przetrwaliśmy ten trudny moment i wyszliśmy z niego silniejsi. LexQuire poznałam dzięki mojej współpracowniczce, Magdalenie Lekan, która poleciła mnie Partnerowi kancelarii. Po pierwszym spotkaniu w siedzibie w Maastricht wiedziałam, że to przestrzeń, w której chcę działać. To nie była magia Traktatu z Maastricht (śmiech), ale coś wewnętrznego – poczucie, że warto było tyle zainwestować. Dostałam propozycję partnerską – partnerską w pełnym tego słowa znaczeniu – z szacunkiem do mojej pracy i doświadczenia.
Czy w związku z tym powstaje nowa kancelaria w Poznaniu?
To ciekawe pytanie, bo odpowiedź nie jest jednoznaczna. Formalnie – LexQuire Poland to obecnie moja kancelaria, która działa na rynku od wielu lat, ale praktycznie – zupełnie nowy projekt, który ma zgromadzić do współpracy międzynarodowej młodych i ambitnych prawników. Nadal działamy w tej samej lokalizacji, z tym samym zespołem, z tymi samymi klientami. Zmienia się natomiast skala i możliwości. Dołączamy do dużej, międzynarodowej struktury, co otwiera przed nami zupełnie nowe ścieżki rozwoju. LexQuire działa w modelu sieci partnerskich kancelarii – każda z nich jest formalnie niezależna, ale funkcjonuje pod wspólną marką, na podstawie precyzyjnych umów i z jednolitą identyfikacją wizualną. To rozwiązanie, które daje dużą autonomię, ale też ogromne zaplecze – merytoryczne, technologiczne i organizacyjne.
A co z nazwiskiem? W świecie prawniczym to przecież coś więcej niż tylko element identyfikacji – to często symbol wiarygodności, dorobku, a czasem wręcz marka sama w sobie.
To prawda. I właśnie dlatego ta decyzja nie była dla mnie łatwa. Przez lata budowałam kancelarię pod swoim nazwiskiem – ono było znakiem rozpoznawczym, dowodem konsekwencji i pracy, jaką włożyłam w rozwój firmy. Logo z moim nazwiskiem niosło za sobą historię i odpowiedzialność. Naturalne było więc, że przy rozmowach o rebrandingu pojawił się pomysł łączonego logotypu – kompromisu między nowym a starym. I wtedy wydarzyło się coś, co mnie bardzo ujęło. Gabriel Spera, założyciel LexQuire, od razu zaakceptował moją potrzebę. Nie próbował przekonywać, nie naciskał. Powiedział po prostu: „Rozumiem”. To krótkie słowo – ale znaczyło dla mnie bardzo dużo. Pokazało, że rzeczywiście mam do czynienia z partnerstwem, nie tylko biznesowym, ale także ludzkim. Ostatecznie jednak – mimo tych wszystkich emocji i symbolicznego znaczenia – zdecydowałam się świadomie zrezygnować z nazwiska w nazwie kancelarii. Nie dlatego, że musiałam, ale dlatego, że chciałam w pełni utożsamiać się z marką LexQuire i wspólnym kierunkiem, w którym zmierzamy. Dziś działamy jako LexQuire Poland – z tym samym zespołem, tymi samymi wartościami, ale dużo większym zasięgiem i możliwościami. Dla naszych klientów oznacza to jedno: lokalną kancelarię z międzynarodowym zapleczem.
A co z kancelarią w Amsterdamie? Czy nadal działa?
Tak, choć moja rola w niej uległa zmianie. Stając się Partnerką LexQuire, zrezygnowałam z prowadzenia niezależnej działalności w Niderlandach – to był oczywisty i uczciwy krok, zarówno z punktu widzenia prawa, jak i zasad etycznych. Dziś pracuję w ramach międzynarodowego zespołu LexQuire, współtworząc rozwiązania prawne w strukturze obejmującej Holandię, Belgię, Niemcy, Hiszpanię, Bułgarię i Rumunię. To ogromna zmiana – także mentalna. Nagle przestajesz być tylko „szefową swojej kancelarii”, a stajesz się częścią wielkiego organizmu. Dla moich klientów oznacza to bezpośredni dostęp do ekspertów w różnych krajach, bez potrzeby angażowania zewnętrznych podmiotów. Obecnie koncentruję się głównie na pracy z Maastricht, gdzie mieści się centrala LexQuire. Ale równie ważna jest dla mnie współpraca z zespołami z innych państw – szczególnie z Hiszpanii, która prowadzi wiele spraw naszych polskich klientów, oraz z Bułgarii, która – choć może mniej oczywista – systematycznie się rozwija i zaczyna generować coraz większe zapotrzebowanie na wsparcie prawne. Dla mnie osobiście to ogromna wartość – możliwość pracy z tak różnorodnym zespołem i ciągłego uczenia się od najlepszych. I choć wymagało to wielu decyzji, wysiłku i reorganizacji – wiem, że to była dobra droga.
Jakie usługi oferuje LexQuire i do kogo są one skierowane?
LexQuire oferuje kompleksowe wsparcie prawne, notarialne i podatkowe – zarówno dla przedsiębiorstw, jak i klientów indywidualnych. Pracujemy z prawem korporacyjnym, administracyjnym, gospodarczym, rodzinnym, prawem pracy, spadkowym i podatkowym. Ale nie chodzi tylko o zakres tematyczny – chodzi o sposób działania. LexQuire to kancelaria, która specjalizuje się w obsłudze spraw złożonych, często transgranicznych, wymagających znajomości różnych systemów prawnych. Zespół LexQuire to prawnicy, doradcy podatkowi i notariusze z różnych krajów – wspólnie tworzymy środowisko, które pozwala prowadzić sprawy wymagające koordynacji na poziomie międzynarodowym. Dla przedsiębiorców oznacza to, że mogą z nami przeprowadzić inwestycję, reorganizację, sukcesję czy ekspansję zagraniczną – bez konieczności budowania osobnych relacji z kancelariami w poszczególnych krajach. Dla klientów indywidualnych – że sprawy majątkowe, spadkowe czy nieruchomościowe mogą być prowadzone z uwzględnieniem realiów różnych jurysdykcji. W Polsce pozostajemy liderem w zakresie obsługi podmiotów gospodarczych – szczególnie tych związanych z infrastrukturą, branżą nieruchomości oraz sektorem odnawialnych źródeł energii. To właśnie w tych obszarach najbardziej widać, jak potrzebne jest podejście holistyczne – łączące wiedzę prawną, podatkową i biznesową, często także w kilku językach naraz. I właśnie na tym polega nasza siła – że nie tylko znamy przepisy, ale potrafimy je stosować w konkretnych realiach, często bardzo złożonych. Naszym celem nie jest bycie „encyklopedią prawa” – tylko partnerem, który rozumie potrzeby klienta i proponuje realne, skuteczne rozwiązania.
Czy dobrze zrozumiałam, że w strukturze LexQuire działają również notariusze?
Zgadza się – i są bardzo ważną częścią naszej organizacji. Zakres ich kompetencji w Niderlandach jest znacznie szerszy niż w Polsce. Notariusze niderlandzcy nie tylko sporządzają akty notarialne czy umowy – jak w Polsce – ale także reprezentują klientów w wielu sprawach, doradzają w kwestiach majątkowych, sukcesyjnych, partnerskich czy korporacyjnych. Ich rola jest znacznie bardziej aktywna i strategiczna. Współpracują zarówno z klientami indywidualnymi, jak i firmami – zwłaszcza z sektora MŚP. Pomagają m.in. w zakładaniu i przekształcaniu spółek, obsłudze transakcji nieruchomości, dziedziczeniu czy planowaniu sukcesji w firmach rodzinnych. Co ciekawe, w Niderlandach notariusz może działać w ścisłej współpracy z kancelarią prawną, co pozwala tworzyć zintegrowane zespoły doradcze. W Polsce, z uwagi na zupełnie inne przepisy, taka współpraca formalna nie jest możliwa. Dlatego musieliśmy wypracować własny model działania – taki, który zapewnia klientom dostęp do tych samych kompetencji i jakości, ale w zgodzie z polskim prawem. To było spore wyzwanie, ale udało się. Dzięki tej różnorodności systemów nauczyłam się patrzeć na notariuszy nie tylko jak na osoby, do których przychodzimy z klientem na podpisanie aktu notarialnego – ale jak na partnerów, którzy wspierają klientów na każdym etapie. Model niderlandzki pokazuje, że notariat może być dynamiczny, merytoryczny i współtworzyć wartość – nie tylko ją potwierdzać.
Tworzycie więc zespół multidyscyplinarny, działający w wielu krajach i systemach prawnych. Jakie korzyści daje klientom takie podejście i jak udaje się wam zachować spójność, działając w różnych jurysdykcjach?
To prawda – jednym z naszych największych atutów jest właśnie multidyscyplinarność i międzynarodowy zasięg. Zespół LexQuire tworzą prawnicy, doradcy podatkowi i notariusze z różnych krajów europejskich. Dzięki temu możemy prowadzić sprawy, które wykraczają poza granice jednego państwa – i robić to wewnątrz jednej struktury, bez konieczności angażowania kilku niezależnych kancelarii. Stosujemy tzw. model „one-stop shop”, który pozwala nam kompleksowo prowadzić sprawy zarówno dla firm, jak i klientów indywidualnych – bez względu na to, czy dotyczą one jednego kraju, czy kilku równocześnie. Klienci mają jeden punkt kontaktu, a my dbamy o całą resztę – od analizy prawnej, przez aspekty podatkowe, aż po wsparcie notarialne. Kluczowe jest dla nas zachowanie spójności i wysokich standardów – niezależnie od tego, gdzie prowadzimy sprawę. Mamy wspólne procedury, stały system komunikacji między zespołami i regularnie organizujemy wewnętrzne spotkania oraz szkolenia. Dzielimy się wiedzą, ale też – co równie ważne – uważnie słuchamy siebie nawzajem. W efekcie klienci otrzymują nie tylko ekspertyzę w różnych jurysdykcjach, ale też poczucie ciągłości i bezpieczeństwa. Mogą mieć pewność, że niezależnie od skali czy złożoności sprawy – zespół LexQuire podejdzie do niej z takim samym zaangażowaniem i dbałością o jakość.
Jakie są najbliższe plany LexQuire Poland?
Priorytetem LexQuire jako całej organizacji jest dalsze wzmacnianie pozycji na rynkach, na których już jesteśmy obecni – w tym w Polsce. Chcemy rozwijać się odpowiedzialnie, z poszanowaniem lokalnych realiów i przy zachowaniu bardzo wysokich standardów jakości obsługi. Dla mnie, jako Partnerki Zarządzającej LexQuire Poland, oznacza to przede wszystkim dbałość o dostępność zespołu, jego merytoryczną siłę i sprawną organizację pracy. Naszym wspólnym celem – w całej strukturze LexQuire – jest tworzenie kancelarii, które nie są „przyczółkami” dużej centrali, ale realnie wpisują się w lokalny ekosystem biznesowy i prawny. Takich, które znają swoich klientów, rozumieją kontekst i potrafią zaproponować rozwiązania dostosowane do realiów danego rynku. Nie wykluczamy ekspansji – ale nie robimy tego dla samej ekspansji. Nowe lokalizacje pojawiają się tylko wtedy, gdy będziemy w stanie zagwarantować ten sam poziom jakości, dostępność ekspertów i sprawne zarządzanie. Uważamy, że prawdziwy rozwój nie polega na szybkim mnożeniu biur, ale na budowaniu zaufania – krok po kroku, relacja po relacji. Jeśli chodzi o LexQuire Poland – planujemy rozszerzenie obecności także poza Wielkopolskę. Już dziś prowadzimy rozmowy o potencjalnej współpracy z ekspertami w Warszawie, Katowicach czy na Pomorzu. Oczywiście „head office” pozostaje w Poznaniu – to moje zawodowe miejsce na mapie i punkt, z którego wszystko się zaczęło. Ale nie zależy mi na budowaniu bezosobowej struktury. Moim marzeniem jest stworzyć zespół, który – niezależnie od lokalizacji – będzie czuł się częścią wspólnej misji i wspólnej kultury pracy. Zespół, który działa lokalnie, ale myśli globalnie. I który – tak jak ja – wierzy, że dobra kancelaria to taka, która nie tylko rozwiązuje problemy, ale realnie wspiera rozwój.
LexQuire International Tax & Law is an international law firm headquartered in Maastricht, with offices all over Europe. May 2025 marks the launch of its Polish operations. The chosen location is Poznań, the city in which Magdalena Ignaszak – Managing Partner of LexQuire Poland – has been pursuing her professional career for many years. This is a story about courage in action, about trust that takes time to grow and about bringing together the two worlds, combining the Dutch precision with the Poznań reliability to create solutions that really support business.
Interviewer: Alicja Kulbicka | Photos by Tomek Tomkowiak
Ms. Ignaszak, the last couple of years were a time of intense professional change for you. How do you view that time from today’s perspective?
MAGDALENA IGNASZAK: Indeed, recent years have been a period of change for me, but I believe that development is always positive, especially when it involves exchanging experience on an international level. For the past couple of years, my legal practice functioned under the name Ignaszak Law Company both in Poland and in the Netherlands, which opened up many new possibilities, most importantly the ability to serve clients on the two markets simultaneously. We have been noticed and appreciated. We have built fantastic relations with the Polish Embassy in The Hague and the Netherlands-Polish Chamber of Commerce, which translated into real support – both for us and for our clients.
So what made you decide to join LexQuire International Tax & Law and set up its Polish branch?
This was not a decision made on the spur of the moment, but a natural step towards further development. When I decided to start operating a law office in Amsterdam two years ago, I was not sure how this would turn out, whether that would prove to be a sensible and profitable move. The investment was very costly and very stressful. The Dutch market is demanding and it was new to me. I had no contacts. The law office carrying my name as a brand had no recognisability. But after a year, first clients showed up, then came the first successes and proposals. Of course, it took its toll – this meant navigating life between two countries, working non-stop, often at night, somewhere between airports, hotels and my home. While doing my best to develop professionally in Amsterdam, I also spared no effort to keep my team back in Poznań, despite temporary financial difficulties. Eventually we managed to make it through that difficult time and emerged stronger. I found my way to LexQuire thanks to my colleague Magdalena Lekan, who recommended me to one of the Partners. After the first meeting at LexQuire’s head office in Maastricht I knew that this was where I wanted to be. This was not the magic of the Maastricht Treaty … (Magdalena laughs) but something inside me – the realization that it had been worthwhile to invest so much. I received a partnership proposal – in the full sense of the term, appreciative of my work and my experience.
Does this mean that we are going to have a new law office in Poznań?
That is an interesting question, and the answer is not straightforward. Formally speaking, the law office I currently work for is LexQuire Poland. Although LexQuire has been present on the market for many years, practically it is a completely new project that aims to attract ambitious young lawyers for international co-operation. We have the same address, the same team and the same clients. What has changed is the scale and the possibilities. We join a big multinational structure, which opens up completely new paths for development. LexQuire’s operating model is a network of partner law offices. Each of these offices is formally independent but functions under the same brand name, under precisely formulated agreements, and uses the same visual identification. Such a solution offers much autonomy but also vast professional, technological and organizational resources that we can rely on.
And what about your name? In the world of legal professionals, a name is so much more than just identification – it is often a mark of credibility, achievement, often a brand in itself.
This is true. And that is why the decision wasn’t an easy one to make. For years I was building the identity of my law office under my own name; my name was my brand, it signified all the determination and hard work that I put into the development of my firm. The logo bearing my name carried my history and denoted my responsibility. It was only natural that when the talks about rebranding began, my idea was to have a logotype that would combine the old with the new. And then something happened that I found really captivating: Gabriel Spera, the founder of LexQuire, instantly approved of my need. He did not try to persuade me otherwise, he did not insist. He just said: “I understand”. This short statement meant a lot to me. It proved that the partnership I was about to enter into was not only business-oriented but also interpersonal. Eventually, despite all these emotions and symbolic meanings, it was my conscious decision not to have my surname as part of the name of the new law firm. I decided so not because I had to but because I wanted to identify fully with the LexQuire brand and the shared direction in which we are heading. Today we operate as LexQuire Poland – the same team, the same values, but much greater reach and opportunities. For our clients this means a local law office with international backing.
And what about your Amsterdam office? Is it still operating?
It is, although my role in it has changed. When I became Partner in LexQuire I gave up my individual practice in the Netherlands – this was an honest and obvious step to take, both from the legal and ethical point of view. Today I am part of the international team of LexQuire, working out legal solutions within a structure that covers the Netherlands, Belgium, Germany, Spain, Bulgaria and Romania. This is a big change, also psychologically. Suddenly you are no longer the boss of your local firm; instead, you become part of a huge organism. For my clients it means access to experts from various fields in different countries without the need to engage them separately. At present I concentrate mainly on my work in Maastricht, where LexQuire is headquartered, but co-operation with teams from other countries is also important to me, particularly with Spain where we have many cases entrusted to us by Polish clients and also in Bulgaria which, although less obvious, develops systematically and begins to generate more and more demand for legal support. For me personally the opportunity to work in such a diverse team and learn from the best is a huge advantage. And although it took much deciding, much effort and reorganization, I know it was a good path to take.
What are the services offered by LexQuire and who is the target client?
LexQuire offers comprehensive support in legal, notary and tax matters, both for businesses and individuals. We operate in the field of corporate law, administrative law, commercial law, family law, labour law, inheritance and tax law. But it is not just about the range of topics – it is about how we operate. LexQuire is a law firm that specialises in complex, often transborder cases requiring knowledge of different legal systems. The LexQuire team consists of lawyers, tax advisors and notaries from various countries – together we create an environment that allows us to handle cases requiring international coordination. For entrepreneurs, this means that they can carry out investments, reorganisations, succession planning or foreign expansion with us without having to build separate relationships with law firms in individual countries. For individual clients, it means that property, inheritance and real estate matters can be handled taking into account the realities of different jurisdictions. In Poland, we remain a leader in providing services to business entities, particularly those related to infrastructure, real estate and the renewable energy sector. It is in these areas that the need for a holistic approach, combining legal, tax and business knowledge, often in several languages at once, is most evident. And this is precisely where our strength lies – we not only know the regulations, but we are also able to apply them in specific, often very complex situations. Our goal is not to be a ‘legal encyclopaedia’ – we want to be a partner who understands the client’s needs and offers realistic, effective solutions.
Have I understood correctly that LexQuire also has notaries in its structure?
That is correct – and they are a very important part of our organization. In the Netherlands, the range of competences of a notary is much wider than in Poland. Dutch notaries not only prepare deeds or contracts, as they do in Poland, but also represent clients in many different matters, offer advice on property, succession, partnership or corporate issues. Their role is much more active and strategic. They cooperate both with individual clients and with companies, particularly from the SMEs sector. They assist with company establishment and transformation, handle real estate transactions, deal with inheritance and succession planning in family-owned businesses. Interestingly, in the Netherlands notaries may co-operate closely with law firms, which makes it possible to create integrated advisory teams. In Poland, where the regulations are so different, such formal co-operation is not possible. That’s why we had to work out a mode of operation that offers our clients access to the same competences and quality of service, but in line with the Polish law. This was quite a formidable challenge, but we have succeeded. Thanks to this diversity of systems, I have learned to view notaries not only as people we go to with clients to sign a notarial deed, but as partners who support clients at every stage. The Dutch model shows that the notarial profession can be dynamic, substantive and co-create value, not just confirm it.
So you form a multidisciplinary team operating in many countries and legal systems. What benefits does this approach offer your clients, and how do you manage to maintain consistency when operating in different jurisdictions?
That’s true – one of our greatest strengths is our multidisciplinary approach and international reach. The LexQuire team consists of lawyers, tax advisors and notaries from various European countries. This allows us to handle cases that go beyond the borders of a single country – and do so within a single structure, without the need to engage several independent law firms. We use a ‘one-stop shop’ model, which allows us to comprehensively handle cases for both companies and individual clients, regardless of whether they concern one country or several countries at the same time. Clients have a single point of contact, and we take care of everything else – from legal analysis and tax aspects to notarial support. Consistency and high standards are key for us, regardless of where a case is handled. We have common procedures, a permanent system of communication between teams, and we regularly organise internal meetings and training sessions. We share knowledge, but also – what is equally important – we listen carefully to each other. As a result, clients receive not only expertise in various jurisdictions, but also a sense of continuity and security. They can be confident that regardless of the scale or complexity of the case, the LexQuire team will approach it with the same commitment and attention to quality.
What’s next for LexQuire Poland?
The priority of LexQuire as a whole is to continue strengthening its position in the markets where we are already present, including Poland. We want to develop responsibly, respecting local realities and maintaining very high service standards. For me as Managing Partner of LexQuire Poland this means, above all, ensuring the availability of the team, its professional strength and efficient organisation of work. Our common goal – throughout the entire LexQuire structure – is to create law firms that are not merely ‘outposts’ of a large head office, but are genuinely integrated into the local business and legal ecosystem – know their clients, understand the context and are able to offer solutions tailored to the realities of a given market. We do not rule out expansion, but we do not do it for the sake of expansion itself. New locations are only added when we are able to guarantee the same level of quality, availability of experts and efficient management. We believe that real growth is not about rapidly multiplying offices, but about building trust – step by step, relationship by relationship. As for LexQuire Poland, we plan to expand our presence beyond Wielkopolska [Greater Poland]. We are already in talks about potential cooperation with experts in Warsaw, Katowice and Pomerania. Of course, the head office will remain in Poznań – this is my professional home and the place where it all began. But I am not interested in building an impersonal structure. My dream is to create a team that, regardless of location, will feel part of a common mission and shared work culture. A team that operates locally but thinks globally. And one that, like me, believes that a good law firm is one that not only solves problems but also provides real support for development.
Gdy piszę te słowa, oczy całego świata zwrócone są na Rzym, gdzie świat opłakuje kolejnego papieża. Dla jednych moment zatrzymania i refleksji nad jego wpływem na losy współczesnego nam świata, dla innych okazja do politycznej manifestacji. Dla mnie impuls, by zaprosić Państwa na wyprawę do miejsca tak różnego od tych, które do tej pory wspólnie odwiedzaliśmy. Do miejsca nieoczywistego, a jednak bardzo ważnego dla sztuki naszego miasta. Zapraszam dziś na Ostrów Tumski, do kolebki Polski, do naszych początków, gdzie stare miesza się z nowym, tradycja z nowoczesnością, dzieła renesansowych mistrzów z instalacjami XXI-wiecznych artystów, bizantyjskiego przepychu oraz historii malowanej szkłem i światłem. Chętnym polecam wsłuchać się przy tej okazji w „Requiem” Wolfganga Amadeusza Mozarta.
W królującej na wyspie Bazylice Archikatedralnej Świętych Apostołów Piotra i Pawła, dokładnie w osi kościoła, znajduje się prawdziwa perła – Złota Kaplica. Wzniesiona na miejscu średniowiecznej kaplicy Najświętszej Marii Panny z 1405 roku jako nagrobek pierwszych władców Polski. Komitet budowy pod przewodnictwem hr. Edwarda Raczyńskiego wybrał projekt Franciszka Lanciego – tego samego, któremu zlecono przebudowę zamku na Wawelu, a realizację pokrzyżował wybuch Powstania Listopadowego. Mauzoleum Mieszka I i Bolesława Chrobrego, utrzymane w bizantyjskim stylu, miało nawiązywać do wspaniałości czasów pierwszych Piastów. Nie jest moją intencją wciąganie Państwa w szczegółowe opisy dzieł znajdujących się w owej kaplicy, jednak nie sposób pominąć opis kopuły przedstawiającej Boga w otoczeniu cherubinów i 18 najważniejszych (w tamtym czasie) polskich świętych.Złoto spływające ze sklepienia, po ścianach aż na zapierającą dech w piersiach mozaikę na posadzce.
Na wprost wyjścia z Bazyliki mamy kościół Najświętszej Marii Panny in Summo, a wokół niego zaskakującą instalację ze szkła. Jest to projekt, którego geneza sięga 1999 roku, kiedy zespół archeologów pod kierownictwem prof. Hanny Kóyčki-Krenz z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, odkrył relikty palatium Mieszka I i jego żony Dobrawy właśnie przy wspomnianym kościele. Architekt Przemysław Woźny zaproponował, by upamiętnić to znalezisko, tworząc szklany obrys fundamentów historycznej budowli i unosząc go 60 cm ponad powierzchnię ziemi. Dzięki współpracy z pracownią ARCHIGLASS z Wrocławia powstała wspaniała wizualizacja ukazująca nam zarys historycznej budowli sprzed niemal 1000 lat. Szklane fundamenty pokryte są grafiką uzupełnioną 20 historycznymi cytatami tłumaczącymi dzieje miasta, tej budowli oraz jej znaczenie. Magia dzieje się po zmroku, kiedy instalacja zostaje podświetlona i nabiera zupełnie nowego, nowoczesnego wymiaru, stając się częścią dialogu teraźniejszości z przeszłością.
Kompozycja została uznana za najlepsze dzieło artystyczne na świecie w kontekście architektury sakralnej w prestiżowym konkursie CODAwards 2022, a także TOP 5 najlepszych przestrzeni publicznych w Polsce w konkursie Property Design Awards 2022. Polecam z całego serca wieczorny wiosenny spacer w tej okolicy. Dajcie się i Państwo urzec magii tego miejsca.
Opowiadając o sztuce Ostrowa Tumskiego, należy absolutnie wspomnieć o Muzeum Archidiecezjalnym – jednej z najstarszych tego typu instytucji w kraju i jednym z pierwszych muzeów w Poznaniu, którego historia zaczyna się 1894 roku. Wtedy to biskup gnieźnieńsko- poznański, świadomy zagrożeń wynikających z polityki zaborcy wobec Polaków, powołał do życia instytucję, która miała na celu zabezpieczenie znajdujących się w kościołach przedmiotów o wartości artystycznej, historycznej czy materialnej, chcąc chronić świadectwo kultury przodków. Ekspozycja Muzeum mieści się w budynku Akademii Lubrańskiego – uczelni wyższej działającej w Poznaniu w latach 1519-1780. Samo muzeum posiada bogatą kolekcję sztuki średniowiecznej, w tym Madonna z Ołoboku – rzeźba z ok. 320 roku mierząca 106 cm wysokości, sztuki nowożytnej z pracami takich artystów, jak Federico Barocci czy Jacopo Ligozzi.
Część Muzeum Archidiecezjalnego stanowi również skarbiec, który chroni szczególnie cenne prace powstałe ze złota, srebra, bogato zdobione monstrancje (Monstrancja króla Jagiełły), kielichy, pastorały (m.in. Pastorał z Limoges) i pierścienie biskupie. Jest też miejscem przechowywania najcenniejszego, choć najskromniejszego w swej formie artefaktu – Miecza św. Piotra – pierwszego i najstarszego zabytku chrześcijańskiej Polski. Najnowsze badania mówią, że trafił do Poznania przed 1435 r. za sprawą biskupa Stanisława Ciołka. O mieczu owym wspomina w 1475 r. Jan Długosz, nazywając go „sławnym klejnotem”. Dziś Muzeum Archidiecezjalne to również przestrzeń dedykowana sztuce współczesnej – odbywają się tu wystawy czasowe – aktualnie „MY NOWOCZEŚNI” Mariusza Mikołajka.
Mamy tu na Ostrowie rezerwat archeologiczny Genius Loci oraz Bramę Poznania – multimedialne muzeum początków państwa polskiego. Mamy też klimatyczne knajpki i kawiarenki, niską zabudowę i przestrzeń na spacer w otoczeniu 1000-letniej historii naszego kraju. Życzę Państwu czasu na chwilę zadumy i refleksji. Pięknego maja w sercu i za oknem!
Przedsiębiorczyni, podróżniczka i żeglarka. Koneserka smaków, dźwięków i obrazów. Absolwentka Université de Poitiers oraz studentka Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu. Współzałożycielka ArtAbout – agencji promocji sztuki.
Agnieszka Pasieka – Adamek | Emocjonalne Wyrazy Sztuki
15 maja, 2025
Artykuł przeczytasz w: 8 min.
Wchodzę do fascynującej pracowni, gdzie od progu wita mnie z uśmiechem Pani Agnieszka Pasieka-Adamek, kobieta wielu talentów, artystka, dla której emocje grają pierwsze skrzypce – i w życiu, i w sztuce. Każdy jej obraz emanuje dobrocią, ciepłem i spokojem spotęgowanym przez wiele odcieni niebieskiego koloru. Wprowadza w pozytywną wibrację, niesie energię i siłę radości. Jak ważne są emocje, kontakt z drugim człowiekiem, z naturą? W jaki sposób inspiracje i wspomnienia z podróży mogą mieć kreatywny wydźwięk? Czym jest malarstwo intuicyjne, bez słów, a z wielkim pokładem zaufania? O tym dyskutujemy przy filiżance japońskiej herbaty matcha, która idealnie wprowadza w błogostan i pozwala poczuć niezwykły klimat tego miejsca.
Co było dla Pani impulsem, aby od projektowania wnętrz, czym zajmuje się Pani 18 lat, przejść płynnie do sztuki, jaką jest malarstwo?
AGNIESZKA PASIEKA-ADAMEK: Moja artystyczna podróż zaczęła się od malarstwa. Będąc dzieckiem, uczęszczałam na różne zajęcia artystyczne, następnie ukończyłam Liceum Plastyczne im. Leona Wyczółkowskiego w Bydgoszczy, a potem Akademię Sztuk Pięknych w Poznaniu. Studiowałam też na UDK w Berlinie, gdzie mogłam rozwijać swój warsztat i twórcze myślenie. Już jako licealista, a następnie studentka cały czas coś tworzyłam, malowałam, miałam zajęcia z rzeźby, z grafiki. Wybrałam jednak Architekturę Wnętrz jako kierunek studiów, bo to wydawało mi się bardziej życiowe i pragmatyczne. Patrzyłam racjonalnie w przyszłość, że to będzie mój zawód. Tuż po studiach wzięłam udział w ogólnopolskim konkursie „Innowatorzy”, który udało mi się wygrać. Niedługo później rozpoczęłam swoją zawodową przygodę z projektowaniem wnętrz. Tak powstało Studio Projektowe Atoato, które prowadzę już od 18 lat. Podczas projektowania wnętrz pasja do rysunku i malarstwa w pewien sposób trochę ucichła, bo spełniałam się na innym polu twórczym. Jednak po jakimś czasie te głosy z przeszłości zaczęły się odzywać i stwierdziłam, że wrócę do malarstwa. To nastąpiło tak naturalnie, bez większego planu. Jak zaczęłam malować, to bardzo szybko okazało się, że osoby, które przychodziły na spotkania ze mną dotyczące stricte projektowania wnętrz, żywo interesowały się moimi pracami.
„Dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu” – to cytat z „Małego Księcia” autorstwa Antoine de Saint-Exupéry. Jak w kontekście swoich prac odbiera Pani te słowa, jak je Pani interpretuje?
Nie ma życia bez emocji. Jesteśmy przepełnieni przeróżnymi uczuciami, które czerpiemy z naszego otoczenia, od osób, które na nas oddziałują. Każdy obraz, który tworzę, jest dla mnie jak emocjonalny list pisany kolorami. Są to historie, które nie potrzebują słów, by być zrozumiane. Intuicyjne malowanie oznacza dla mnie głębokie wsłuchiwanie się w emocje, które są we mnie i wokół mnie. Nie przygotowuję szkiców, maluję z otwartym sercem to, co niewidoczne. Powstają dzieła pełne znaczenia, odzwierciedlające emocje często ukryte głęboko wewnątrz nas. Staram się dawać ludziom nadzieję, miłość, wdzięczność i radość. Moje obrazy mają nieść ładunek pozytywnych emocji.
Dlaczego abstrakcja? Czy sztuka abstrakcyjna zawsze była Pani bliższa?
Na początku tworzyłam tylko i wyłącznie sztukę przedstawiającą, to były głównie akty, rysunki, a także malarstwo związane z martwą naturą, które było realistyczne. Potem moje prace stawały się coraz bardziej geometryczne i szły w stronę abstrakcji. Malowałam akwarelami, robiłam linoryty, akwaforty i akwatintę, odmianę techniki druku wklęsłego. Znów tak naturalnie, bo sztuka abstrakcyjna pozwala każdemu zobaczyć coś zupełnie innego, nie ma tu figuratywności. Przede wszystkim są emocje, odczucia, mamy wyobraźnię, wspomnienia, ludzi i miejsca, które przywołujemy w pamięci.
Klienci Pani ufają. Zamawiają i kupują prace, których nie widzieli. To pewnego rodzaju fenomen.
Tak, to prawda. W większości przypadków malowałam obrazy, których klienci na żadnym etapie prac nie widzieli i nie wiedzieli, co powstanie. I faktycznie, mogę to rozpatrywać w kategorii wielkiego zaufania, jakim mnie obdarzyli. Jestem im za to bardzo wdzięczna. Obraz to według mnie coś więcej niż dekoracja. Obraz może być lustrem, przypomnieniem lub intencją. To jest jedna z najpiękniejszych zagadek sztuki abstrakcyjnej i emocjonalnej. Wierzę, że emocje są językiem uniwersalnym – niezależnym od słów i logiki. Dzięki intuicji potrafię wyczuć energię i potrzeby klienta, nawet jeśli nie zostaną one wypowiedziane wprost. Klienci powierzają mi tę niezwykłą odpowiedzialność, a obrazy okazują się zawsze trafione, bo są autentycznym odbiciem wewnętrznego świata.
Jaki jest klucz do Pani obrazów? Co w nich można odszukać?
To, co ja robię, to fizycznie wpisuję daną emocję w obraz, czyli nie tylko przekładam te uczucia poprzez kolory, poprzez formę, które wykorzystuję, ale również – jak się dobrze ktoś przypatrzy – można w moich pracach dostrzec konkretną emocję. A jeśli obraz mówi więcej niż tysiąc słów, to emocje, które z niego płyną, potrafią przemówić nawet wtedy, gdy człowiek milczy. Każdy obraz, który tworzę, niesie intencję, miłość, dobrą energię, światło, przypomnienie. Jest jak codzienna modlitwa bez słów. Jak lustro duszy.
Jakie uczucia są dla Pani najistotniejsze i w życiu, i podczas tworzenia?
Na pierwszym miejscu jest na pewno miłość, na drugim – radość, a na trzecim – wdzięczność. Te trzy emocje są dla mnie fundamentem istnienia, są dla mnie najważniejsze i najczęściej splatają się w moich pracach. To są te dobre emocje, które są nam niezbędne do życia, a wiele osób – niestety – ma ich deficyt. Dlatego pragnę, aby moi odbiorcy, patrząc na obrazy, czuli się dobrze, radośnie. Byli wzruszeni, poruszeni, aby pozytywnie otwierali się na drugiego człowieka. Często, gdy przekazuję zamówiony obraz, tym momentom towarzyszy wielkie wzruszenie i łzy szczęścia. I właśnie o to mi chodzi…
Kolekcje Pani obrazów mają nazwy odnoszące się do konkretnych miejsc geograficznych. Czy właśnie podróże stanowią dla Pani największe źródło inspiracji?
Inspiracją na pewno jest wszystko, co mnie otacza, ale te wyjazdy powodują moment zatrzymania, czyli bycia tu i teraz, kiedy można głębiej dostrzegać tę esencję życia. Dostrzegam takie rzeczy, których wcześniej nie dostrzegłabym, bo właśnie stałam się bardziej uważna. To jest taka perspektywa jak z lotu ptaka. Podróże uczą mnie patrzeć na świat oczami dziecka, chłonąć kolory, światło, zapachy. Każdy cykl, który tworzę, ma swoje emocjonalne źródło: Madera to dla mnie spokój i wdzięczność, Kos to radość i błogość, Riwiera Francuska – wolność i kobiecość. Teraz tworzę serię Teneryfa.
Obraz to nie tylko emocja, wspomnienie, ale też świetna inwestycja kapitału. Dodatkowo zainwestujwsztuke.pl umożliwia współczesne formy płatności.
Tak, to prawda. Kupując obraz, inwestuje się nie tylko w piękno i emocje, ale też w coś, co ma realną wartość – i może z czasem tę wartość zwiększać. Dobrze dobrana sztuka, szczególnie od artysty, którego twórczość rozwija się konsekwentnie i zyskuje rozpoznawalność, staje się trwałym elementem majątku. W przeciwieństwie do przedmiotów codziennego użytku, obraz nie traci na wartości. Wręcz przeciwnie – może zyskać. Kolekcjonerzy często mówią mi, że moje obrazy są dla nich czymś więcej niż dekoracją – to emocjonalna lokata, która rośnie razem z nimi. Często kupują kolejny obraz, bo wiedzą, że to dobra decyzja – nie tylko dla duszy, ale i dla portfela. Co ważne, dzisiejszą sztukę można nabyć także zdalnie – bez wychodzenia z domu, płacąc nawet kryptowalutami. Tak jest w zainwestujwsztuke.pl, bo sztuka przyszłości łącząc się z technologią, nie traci swojego serca.
Sztuka może być także formą dywersyfikacji kapitału – obok nieruchomości, złota czy innych aktywów. A przy tym każdego dnia wpływa na nasze samopoczucie, inspiruje i przypomina o tym, co w życiu naprawdę ważne. To połączenie, którego nie daje żadna inna forma inwestycji. To także inwestycja w autentyczność i indywidualność. Każdy obraz jest unikalny – niepowtarzalny jak emocje, które są w nim ukryte. Nie podlega sezonowym trendom, nie starzeje się – przeciwnie, z czasem zyskuje wartość zarówno emocjonalną, jak i kolekcjonerską. Bo emocje są najcenniejszym zasobem, jaki mamy. I najbardziej zaniedbywanym. Inwestujemy w technologię, w rozwój, w wiedzę, ale zapominamy o tym, że nasz dobrostan zaczyna się od wnętrza. I że sztuka potrafi to wnętrze uzdrawiać. W świecie pełnym pośpiechu, bodźców i informacji — obraz może być jak oddech. Jak promień światła w codzienności. Jak przypomnienie: „Zatrzymaj się. Jesteś ważny. Jesteś wystarczający”.
Aby zapewnić jak najlepsze wrażenia, korzystamy z technologii, takich jak pliki cookie, do przechowywania i/lub uzyskiwania dostępu do informacji o urządzeniu. Zgoda na te technologie pozwoli nam przetwarzać dane, takie jak zachowanie podczas przeglądania lub unikalne identyfikatory na tej stronie. Brak wyrażenia zgody lub wycofanie zgody może niekorzystnie wpłynąć na niektóre cechy i funkcje.
Funkcjonalne
Zawsze aktywne
Przechowywanie lub dostęp do danych technicznych jest ściśle konieczny do uzasadnionego celu umożliwienia korzystania z konkretnej usługi wyraźnie żądanej przez subskrybenta lub użytkownika, lub wyłącznie w celu przeprowadzenia transmisji komunikatu przez sieć łączności elektronicznej.
Preferencje
Przechowywanie lub dostęp techniczny jest niezbędny do uzasadnionego celu przechowywania preferencji, o które nie prosi subskrybent lub użytkownik.
Statystyka
Przechowywanie techniczne lub dostęp, który jest używany wyłącznie do celów statystycznych.Przechowywanie techniczne lub dostęp, który jest używany wyłącznie do anonimowych celów statystycznych. Bez wezwania do sądu, dobrowolnego podporządkowania się dostawcy usług internetowych lub dodatkowych zapisów od strony trzeciej, informacje przechowywane lub pobierane wyłącznie w tym celu zwykle nie mogą być wykorzystywane do identyfikacji użytkownika.
Marketing
Przechowywanie lub dostęp techniczny jest wymagany do tworzenia profili użytkowników w celu wysyłania reklam lub śledzenia użytkownika na stronie internetowej lub na kilku stronach internetowych w podobnych celach marketingowych.