Z wielką pasją i błyskiem w oku opowiada o melodiach, które zachwycają, np. „Green Dolphin Street” i „Invitation”, i kompozytorach, o których warto pamiętać. Docenia tradycje jazzową oraz piękne jazzowe standardy. Michał Kaczmarczyk, wybitny młody gitarzysta, założyciel Trio oraz Kaper Quartet, wspomina swoją drogę muzyczną, mówi, za co kocha jazz, jakie ma plany koncertowe i o co niebawem wzbogaci się rynek muzyczny.
Rozmawia: Magdalena Ciesielska | Zdjęcia: Anna Dulnik, Ewa Kahl, Szymon Konieczny, Tomasz Potemkowski
Michale, jak zaczęła się Twoja przygoda z gitarą?
MICHAŁ KACZMARCZYK: Mając 8 lat, zobaczyłem u swojego kolegi zepsutą gitarę. Nawet, że była bez strun, to i tak bardzo mi się spodobała.
Ponadto mój tata grał na gitarze, kontrabasie i na klarnecie, choć nigdy nie był zawodowym muzykiem, ale chodził do szkoły muzycznej. Gdy wyjawiłem mu moją fascynację gitarą, to już następnego dnia przyniósł mi nową ze sklepu, abym mógł się uczyć. Na początku tata pokazał mi kilka akordów, które jeszcze pamiętał, a później już uczyłem się w szkole prywatnej. Najwięcej jednak czasu sam poświęcałem na naukę gry na gitarze. Dwa lata przed maturą podjąłem decyzję, że będę zdawał na Akademię Muzyczną, bo nic mi nie daje tyle radości i satysfakcji, co właśnie muzyka. Przed egzaminami na studia grałem już z kilkoma świetnymi muzykami, np. z pianistą Markiem Raczyckim, on był moim nauczycielem i mentorem w tamtym czasie. Dużo rzeczy o jazzie i o improwizacji mi przekazał, a później jak już dostałem się na Akademię Muzyczną, to moja droga jako muzyka przybrała szybsze tempo.
Studia najpierw zacząłeś w Katowicach…
Tak, tam zrobiłem licencjat, a na studia magisterskie przybyłem do Poznania. Po ukończeniu szkoły średniej podjąłem studia na Wydziale Kompozycji, Interpretacji, Edukacji i Jazzu Akademii Muzycznej w Katowicach, w klasie gitary prowadzonej przez absolwenta Berklee College Of Music w Bostonie – Marka Dyktę. To świetny pedagog, którego nauki i cenne rady wywarły duży wpływ na kształtowanie się mojej scenicznej osobowości. Akurat wtedy, gdy ja dostałem się na Akademię, on był w Polsce jako wykładowca. Miałem ogromne szczęście, że do niego trafiłem. Bo gdy ja kończyłem licencjat, on wracał do Stanów Zjednoczonych. Stwierdziłem też, że zmienię środowisko muzyczne i dlatego kontynuowałem edukację na studiach magisterskich z zakresu gitary jazzowej na Wydziale Instrumentalnym Akademii Muzycznej w Poznaniu. Poznań jest blisko Kalisza, mojego rodzinnego miasta. Dostałem się również na studia magisterskie do Bydgoszczy, ale wybrałem Poznań i ani przez moment nie żałuję mojej decyzji. Poznań to piękne miasto i dobrze mi się tu żyje.
Występujesz od lat z poznańską orkiestrą symfoniczną CoOperate Orchestra, współpracujesz również z Krystyną Prońką. Jak zaczęła się ta znajomość z wielką gwiazdą polskiej sceny muzycznej?
Gdy zaczynałem studia w Katowicach, pani Krystyna występowała tam z big bandem Akademii Muzycznej, do którego ja jeszcze nie należałem. I pamiętam, że będąc na tym koncercie, pomyślałem sobie „fajnie byłoby tak razem zagrać”. I parę lat później, gdy byłem już studentem Akademii Muzycznej w Poznaniu, pani Krystyna zagrała koncert z big bandem poznańskiej uczelni i tu już z nią wystąpiłem. A dwa lata później zagrałem w zastępstwie kolegi, który grał z panią Prońko i tak się stało, że dostałem propozycję, aby wejść na stałe do jej zespołu. To był 2018 rok, kiedy zaczęliśmy razem grać. Ostatnio nie mam zbyt wielu okazji do akompaniowania pani Krystynie, bo gra ona w zmniejszonym składzie, głównie z pianistą. Ale w grudniu br. ukaże się płyta z piosenkami świątecznymi, którą miałem przyjemność nagrywać z panią Krystyną Prońko.
W 2016 roku stworzyłeś Trio… Jaka myśl Tobie przyświecała?
To była naturalna konsekwencja tego, że od kilku lat poświęcałem cały swój czas, aby grać na gitarze i pragnąłem mieć w końcu taką przestrzeń, aby móc pokazać, jak ja czuję muzykę, co jest dla mnie ważne. Chciałem stworzyć wypadkową wszystkich moich inspiracji. Wiadomo, że pisząc swoją muzykę, mogę stworzyć taką, która odda to, co czuję. Ten projekt trwa nieprzerwanie od 2016 roku, trio tworzą obecnie: Bartek Kucz na kontrabasie, Maciej Burzyński na perkusji oraz ja na gitarze. Teraz zdecydowałem się na nagranie płyty.
Czyli idziecie o krok dalej?
Materiał, który znajdzie się na płycie, dojrzewał sukcesywnie. Mam dużo przemyśleń a propos repertuaru, zmieniam, modyfikuję. (śmiech) Płytę będziemy nagrywać już za dwa tygodnie w WerMik Studio w Warszawie u mojego przyjaciela z czasów studiów w Katowicach, u Mikołaja Poncyliusza. To bardzo świeży temat. Finalnie to, co się znajdzie na naszej płycie, przyniósł głównie ten rok. Do jej realizacji zaprosiłem perkusistę Patryka Dobosza oraz kontrabasistę Mateusza Szewczyka, których poznałem podczas konkursów i festiwali muzycznych.
To będą utwory Twojego autorstwa?
Na płycie znajdzie się dziewięć utworów, z czego siedem to moje kompozycje, a dwa to standardy jazzowe. W listopadzie br. powinien ukazać się pierwszy singiel z promocyjnym video, a płyta będzie dostępna na rynku wydawniczym w grudniu.
Jaki jazz najbardziej Cię fascynuje?
Mam ogromny szacunek i przywiązanie do tradycji jazzowej. Bardzo mnie interesuje jak muzyka ewoluowała. Muzyka jazzowa jest tak specyficznym gatunkiem, który wręcz wymaga znajomości historii, czyli jak muzycy grali np. w latach 40. czy 50. ub.w. Mamy rok 2023, a prawdę mówiąc, nadal nie słyszałem muzyki bardziej innowacyjnej niż dokonania artystów tamtych lat. Według mnie doskonale słychać na współczesnych płytach jazzowych, który z muzyków taką drogę w przeszłe pokolenia i w tradycję przeszedł, a który niestety nie… To słychać. Najbardziej cenię tych artystów, u których można doszukać się całego bagażu muzycznych doświadczeń i ten szacunek do starych nagrań. Większość czasu, który poświęciłem na ćwiczenie, to była właśnie nauka standardów jazzowych. Dlatego od zawsze marzyłem, aby one też znalazły się na mojej płycie.
I marzenia się spełniają…
Właśnie to jest wspaniały przykład! (śmiech)
Jedziesz samochodem, masz przed sobą daleką podróż. Czego słuchasz?
Inspiruje mnie niezliczona ilość muzyki i artystów z pogranicza wielu gatunków, ale najczęściej włączam stare nagrania jazzowych klasyków. To po prostu nigdy nie jest zły wybór!
Wspaniale jest uczyć się od najlepszych! Za co więc kochasz jazz?
Trochę pokrętnie odpowiem (śmiech) – pokochałem ten gatunek muzyczny za jego różnorodność, za wychodzenie poza utarte schematy, niepoddawanie się ramom i regułom. Takim człowiekiem się czuję i po prostu jazz mnie sam do siebie przyciągnął. To muzyka, w której w pełni mogę pokazać swoją wrażliwość. Wydaje mi się, że w muzyce popularnej – popowej, rockowej, funkowej – jest trochę tak, że trzeba ją grać w określony sposób, w jaki oczekuje to publiczność, producent itp. Ilość scenariuszy jest tam mocno ograniczona, natomiast w muzyce jazzowej jest odwrotnie… Można zająć się jazzem i wymyślić coś, czego jeszcze wcześniej nie było. Króluje tu swoboda twórcza! (śmiech) Nie ma w jazzie kanonu, który podsuwa określone sposoby grania. Można tu być bardzo nowatorskim.
Jazz wciąż jest postrzegany jako muzyka niepopularna, elitarna, nawet trudna. Czy spotkałeś się z takimi opiniami?
Tak – niestety – dość często. I z ogromną determinacją próbuję to niewłaściwe spojrzenie zmieniać. Utwory, które dziś nazywamy standardami jazzowymi to po prostu często piosenki z dawnych lat, które kiedyś ludzie nucili na ulicach, a dziś duża część słuchaczy uważa, że to muzyka trudna i nieprzystępna. Grałem ostatnio wiele koncertów w małych miejscowościach w Polsce, gdzie często zdarzało się, że osoby przychodzące na nasz koncert nie wiedziały, czego się spodziewać, a już na pewno nie podejrzewały, że będą uczestniczyć stricte w jazzowym występie. Osoby, które do nas podchodziły, mówiły np. „że jazz jest ciężki – tak im się wydawało”, a wychodziły wzruszone, poruszone i szczęśliwe. To jest dla mnie najpiękniejszy widok – przełamywanie zatartych stereotypów!
Pragnę przybywających na moje koncerty otwierać na nowe rzeczy w muzyce, pokazywać im inne muzyczne ścieżki, którymi warto podążać. To, co dla mnie zawsze było ważne, to melodia. Chciałbym, aby publiczność wychodziła z moich koncertów z muzyką w pamięci, mogła podśpiewywać zasłyszane dźwięki, nucić je.
Byłem na koncercie nowojorskiego gitarzysty, izraelskiego pochodzenia, Gilada Hekselmana, który grał materiał dziewięć miesięcy przed jego zarejestrowaniem i wydaniem na płycie. Czekałem bardzo na tę płytę i pamiętałem z jego koncertu każdy kawałek, każdą melodię, bo były tak piękne. To jest ogromny dowód jakości tych melodii.
Wielu poznańskich artystów, absolwentów Akademii Muzycznej w Poznaniu odwołuje się do twórczości Krzysztofa Komedy, wspomina jego utwory i osiągnięcia. Ty ze swoim zespołem poszedłeś nieco w innym kierunku. Stworzyłeś projekt Kaper Quartet, do którego zaprosiłeś saksofonistę, laureata ubiegłorocznej Ery Jazzu, Dawida Tokłowicza. Co Ciebie inspiruje w twórczości Bronisława Kapera, do utworów którego sięgali najwybitniejsi przedstawiciele światowej muzyki jazzowej?
Są dwa utwory Kapera – „Green Dolphin Street” i „Invitation” – które stały się wielkimi jazzowymi standardami, nagrywanymi przez Milesa Davisa, Johna Coltrana czy Elle Fitzgerald. Przez wiele lat sięgałem po te utwory, przeglądałem nuty, uczyłem się, widziałem nazwisko Kaper – i wcześniej nie podejrzewałem, że to kompozytor pochodzący z Polski. Jest u nas praktycznie nieznany, chociaż był pierwszym polskim kompozytorem, który otrzymał Oscara! Urodził się w 1902 roku, wykształcił w Warszawie, a w 1933 r. uciekł z okupowanej Polski, aby potem podbić Hollywood. Historia życia Bronisława Kapera sama w sobie byłaby znakomitym materiałem na film. Stwierdziłem, że wypada pochylić się nad tym nazwiskiem i jego twórczością. Kupiłem biografię Bronisława Kapera autorstwa Andrzeja Krakowskiego. To książka napisana w formie wywiadu, nierzeczywistego, bo Kaper już nie żył. Ale bardzo realna i prawdziwa. To pierwsza monografia na świecie poświęcona temu wybitnemu kompozytorowi muzyki filmowej i teatralnej.
Życie Bronisława Kapera to też przekrój historii Hollywoodu, dlatego na stronach książki odnajdziemy gwiazdy filmowe, wielkich producentów filmowych, genialnych reżyserów. Cała historia życia i twórczości tego wybitnego artysty dogłębnie mnie poruszyła. Jak zacząłem poznawać jego utwory, wyszło, że jest autorem aż 150 ścieżek dźwiękowych do filmów. Jego wkład w polską kulturę, polską kinematografię, jest ogromny. To nie tylko to, co napisał, skomponował, ale co zrobił… Był również członkiem Amerykańskiej Akademii Filmowej i zapewne gdyby nie on, to prawdopodobnie polskie filmy nie zostałyby zauważone w tamtym czasie w Stanach Zjednoczonych.
Zabolało mnie, że Kaper jest nieznany lub mało znany w Polsce, postanowiłem to zmienić wraz z moimi kolegami: Bartkiem Kuczem, Maciejem Burzyńskim i Dawidem Tokłowiczem. Według nas twórczość Kapera jest niesamowita, wyprzedzająca swoją epokę. Mamy zaaranżowanych kilkanaście utworów, które gramy w ramach projektu Kaper Quartet. Jak jest miesiąc przerwy w koncertach, to tęsknimy za nimi (śmiech), bo utwory Kapera to po prostu świetnie napisana muzyka!
Uczestniczyłeś w licznych kursach i warsztatach, takich jak chociażby „New York Jazz Masters”, poznałeś wybitnych artystów światowego jazzu. Co Tobie najbardziej zapadło w pamięć?
To były bardzo wartościowe tygodniowe warsztaty. W jednym ośrodku byliśmy my, uczestnicy, i wykładowcy, co dało poczucie takich przyjacielskich więzi. Pamiętam jak w któryś wieczór wszyscy wykładowcy weszli na scenę i zagrali jazzowego bluesa, to mi ugięły się nogi z zachwytu. Czułem jakbym lewitował. (śmiech) Brzmienie było tak dobre!
Zaskoczyło mnie też podejście do nauki muzyki. U nas w Polsce dużo czasu poświęca się na naukę materiału dźwiękowego, skal, techniki – tego jest bardzo dużo. To przeważa. Proporcje są kompletnie odwrotne w stosunku do tego, co mówili na warsztatach wykładowcy „New York Jazz Masters”. Według Amerykanów największy nacisk w procesie edukacji powinien być kładziony na uczenie się utworów. Oni uczą się tylko standardów z nagrań mistrzów i znają ich ogromnie dużo. To jest ich wykładnia, ich źródło wiedzy, jak trzeba grać. Wszystkie te problemy techniczne, dźwiękowe, rozwiązują się – według wykładowców – same, jeśli się gra kolejne i kolejne utwory. Na zajęciach z gitarzystą Mikiem Moreno doznałem wielkiego zaskoczenia. Gdy pytał, co zagramy i padały odpowiedzi – on znał każdy tytuł, a dodatkowo dopytywał się, jaką wersję tego standardu jazzowego wybieramy, z którego roku, przez kogo zagraną, czy np. z 1963 czy z 2003. To coś niesamowitego, jaka wiedza i talent! Standard to materiał dźwiękowy, do którego odwołuje się wielu twórców, standard ewoluuje i należy znać każdą jego wersję – to nauka, którą wyniosłem z nowojorskich spotkań z muzykami.
Przed Tobą jesienne koncerty, np. Epic Game Music czy Visual Concert, wraz z CoOperate Orchestra. Jakie utwory melomani będą mogli posłuchać?
Visual Concert – to muzyka filmowa, hity największych produkcji hollywoodzkich, a Epic Game Music – to projekt z muzyką z gier komputerowych, bardzo ciekawy. Mieliśmy te koncerty do kwietnia, potem przerwa wiosenno-letnia i wznawiamy je 6 października koncertem w Poznaniu. Zapraszam więc na jesienno-zimowe spotkania z muzyką.