Krzysztof Deszczyński | Posiadacz wielu talentów

Krzysztof Deszczyński|Krzysztof Deszczyński|Krzysztof Deszczyński|Krzysztof Deszczyński|Krzysztof Deszczyński|Krzysztof Deszczyński

Jest taka myśl choć ciepła, przejmująca,

Jest taki błysk, choć groźny to radosny,

Po prostu zimą – przebudzenie wiosny.

(…)

Pełnił funkcję dyrektora artystycznego Estrady Poznańskiej, zna wiele wybitnych postaci sceny muzycznej, kabaretowej, a w szczególności przez lata współpracował i tworzył z Bohdanem Smoleniem. Człowiek o wielkim sercu, z głową pełną niebanalnych pomysłów, po prostu człowiek – orkiestra. Spisał wspomnienia o współczesnych kuglarzach, nawiązując do dobrze znanego teatru lalek. Nad czym obecnie pracuje Krzysztof Deszczyński, jakimi wartościami w życiu się kieruje, o czym marzy – wyjawił podczas rozmowy. 

Panie Krzysztofie, jest Pan aktorem-lalkarzem, kabareciarzem, twórcą festiwalu „Zostań Gwiazdą Kabaretu”, scenarzystą, reżyserem, animatorem kultury, pisarzem, fotografikiem, podróżnikiem, producentem muzycznym…Wszystko w jednej osobie. W wiele życiowych ról Pan się wciela. A kim Pan lubi być najbardziej?

KRZYSZTOF DESZCZYŃSKI: To skomplikowane. (śmiech) Jestem tym, kim w danym momencie wymaga ode mnie życie. Jak byłem młody, miałem inne przeświadczenie, kim chciałbym być. Kiedy występowałem w Teatrze „Marcinek”, również moje aspiracje były inne. Kiedy piastowałem stanowisko dyrektora artystycznego Estrady Poznańskiej – co innego świtało mi w głowie. Współpraca z Bohdanem Smoleniem też dawała nowe możliwości i otwierała kolejne drzwi rozwoju. Każdy etap w moim życiu pociągał za sobą nowe spojrzenie na otaczającą mnie rzeczywistość, stawiał mnie w nowej roli. Za co jestem ogromnie wdzięczny losowi. (śmiech)

Czego Panu najbardziej brakuje w obecnych czasach?

K.D.: Czuję się ograniczony przez narzucone restrykcje i obostrzenia pandemiczne w różnych rejonach świata. Bezsprzecznie brakuje mi podróży. Jestem jak ptak w klatce, niemogący polecieć w upragnione miejsce, bez obawy o zdrowie i życie. To przytłaczające…

Zawsze od wielu lat wyjeżdżałem w styczniu na miesiąc, aby naładować akumulatory, nacieszyć się słońcem, morzem, oceanem; doświadczyć kolejnej przygody. Oglądając różne plemiona ludzi na całym świecie, najczęściej w Azji, która jest bardzo bliska memu sercu. Podróże dawały mi dużo radości i pomagały przeżyć rok, z różnymi przyziemnymi problemami. Jeszcze w styczniu 2020 roku udało mi się być w Birmie i wrócić przed zamknięciem granic.

Krzysztof Deszczyński

Jest Pan zagorzałym podróżnikiem, kochającym Azję. Często Pan wraca w tamte strony. Jaką cząstkę Azji, jakie cechy charakterologiczne Azjatów chciałby Pan zaszczepić w Polakach?

K.D.: Popularny w Chinach, w ogóle w Azji, Konfucjusz głosił nauki, które można by odnieść i do naszych czasów. Chociażby słowa filozofa – „Zaniedbasz to stracisz”.

Dla mnie najważniejsza jest praca w rozumieniu wielowymiarowym, tzn. jako zainteresowanie, nieustanny rozwój. Staram się, aby moja głowa nie myślała, mówiąc po poznańsku (śmiech), o pierdołach, mało istotnych rzeczach, fałszywych historiach, które zamazują racjonalny obraz świata. Od Azjatów moglibyśmy właśnie nauczyć się tego prostego myślenia, niezmąconego fałszem i obłudą. 

Obecnie ludzie bardzo chętnie wspominają czasy PRL-u i występujących wówczas kabareciarzy, satyryków, jak: Bohdan Smoleń, Zenon Laskowik, Jan Kaczmarek, Krzysztof Jaroszyński, Krzysztof Daukszewicz, Marcin Daniec z prostego powodu, że stosunki i relacje międzyludzkie były na o wiele wyższym poziomie. Po prostu ludzie się więcej szanowali, bo wiedzieliśmy, że mamy jednego wspólnego wroga. Jednocześnie nie mieliśmy tzw. galerii handlowych, w których teraz wszystko można kupić. Zatem walka o złotówkę nie była najważniejsza. Teraz, niestety, jest inaczej… 

Bieda potrafi zjednoczyć społeczeństwo, ludzie mają wówczas większy szacunek do siebie nawzajem. To jest ta cecha, której nam, Polakom, brakuje, o której zapominamy w życiowej pogoni za lepszą pracą, rzeczami materialnymi. Szanujmy się! – to przecież takie łatwe do zrobienia. W Azji, zważywszy na wielodzietność i wielopokoleniowość, ludzie bardziej nauczeni są dbania o starszych, opiekowania się najmłodszymi, słabszymi. To dla nich coś normalnego, wypływającego z serca i właśnie z ogólnie przyjętej zasady szacunku. Bieda wzmacnia relacje międzyludzkie. W Polsce gdy pojawiły się pieniądze i sytuacja polepszająca życie, wiele wartości straciło na znaczeniu, rzeczywistość odwróciła hierarchię ważności.

15 grudnia 2021 roku była już piąta rocznica śmierci Bohdana Smolenia. Współpracował Pan z tym wybitnym człowiekiem, kabareciarzem, satyrykiem. Jest Pan inicjatorem powstania pomnika Smolenia w Poznaniu u zbiegu ulic Rybaki i Strzałowej. Za co Pan najbardziej cenił i ceni do tej pory Bohdana Smolenia?

K.D.: Smoleń był zjawiskiem artystycznym. Nie określałem go, czy jest dobrym czy złym człowiekiem. Bez wątpienia znakomity artysta, dla mnie Buster Keaton polskiego kabaretu. On z żartem odpowiadał: „zgadzam się Deszczu, abyś tak o mnie mówił”. (śmiech)

W sztuce tak bywa, że ona rodzi się najczęściej w bólach i na tzw. zgrzytaniu, trzaska się drzwiami, wychodzi się i wraca. Trzeba właśnie umieć wracać i wiedzieć, że akt artystyczny powstaje poprzez spotkanie zimnego z ciepłym, (śmiech), słońca z chmurą… Jak się odróżni dzieło artystyczne od życia towarzyskiego, rodzinnego, to wszystko jest w porządku. Trzeba umieć ze sobą przebywać, aby współpraca układała się dobrze. Były takie miesiące, że ze Smoleniem jeździłem dwa tygodnie, występowaliśmy, bawiliśmy publiczność. Potem powrót do rodziny i znów razem dwa tygodnie w trasie. I tak rok w rok. Czasami były to wyjazdy dłuższe niż pół miesiąca, jak np. tournée po Stanach Zjednoczonych, Kanadzie czy w Australii, z której wracaliśmy przez RPA. Musieliśmy później od siebie odpocząć. (śmiech) Trzeba mieć do tak wybitnej osoby dużą dozę tolerancji.

Krzysztof Deszczyński

Jest Pan pomysłodawcą spektaklu zatytułowanego „Cyrk przyjechał”. Proszę przybliżyć koncepcję tego projektu.

K.D.: „Cyrk przyjechał” powstał z mojej wewnętrznej potrzeby serca. Zapragnąłem, aby jeździć i zbierać pieniądze na powstanie pomnika Bohdana Smolenia w Poznaniu. Premiera spektaklu trafiła niestety na pandemię i przedsięwzięcie nie może się rozwinąć, aby ruszyć pełną parą. Jednak już otrzymałem pozytywny odzew od publiczności i ważne dla mnie opinie od wybitnych osobowości, które twierdzą, że „to jest stary dobry kabaret”. 

„Cyrk przyjechał” to spektakl z lekką nutką dekadencji, z udziałem Kolombiny, Arlekina, Klauna, Charliego Chaplina, zespołu tanecznego „Nogi Roztańczone”, Garderobianego i Pianisty. Zaprezentowane rozmowy w aktorskiej garderobie to kwintesencja rzeczywistości, w której żyjemy. Tu paradoks i absurd, tematy seksu, polityki i śmierci przeplatane są muzyką oraz wpadającymi w ucho piosenkami. Tak jest skonstruowany ten spektakl, że on za wszelką cenę nie rozśmiesza, a śmieszy, bawi i skłania do refleksji, bardzo głębokiej refleksji nad sobą, otaczającą nas rzeczywistością, naszymi relacjami międzyludzkimi. 

Kieruje Pan ogólnopolskim festiwalem „Zostań Gwiazdą Kabaretu”. Jak na przestrzeni tych wielu lat ocenia Pan formę rozrywki, jaką niewątpliwie jest kabaret w Polsce?  

K.D.: Obecne występy oceniam nie najlepiej. W PRL-u trzeba było oszukać cenzurę, tutaj brylował Bohdan Smoleń, wszystko było na wysokim poziomie. Teraz nie ma żadnych barier, chodzi tylko o to, aby się ludzie śmiali. To już było w kinie niemym, np. z Flipem i Flapem, kopanie po tyłku. Współczesne „kopanie po tyłku” jest nieprzemyślane, fatalnie zaaranżowane, a powinno mieć inny sens, o wiele głębszy. Teraz temat kabaretowy jest – powiem kolokwialnie – miałki, łączy się z wersją variété, estradą szmirowatą, gdzie jest mnóstwo światełek, elementów, które mają zastąpić kabaret lub mają kabaret – według jego twórców – ulepszyć, ubarwić, a w moim przekonaniu go psują. Jest więcej wizualizacji, a mniej inteligentnego i mądrego spojrzenia na rzeczywistość. 

Krzysztof Deszczyński
Cyrk przyjechał

Mówiło się, że wszyscy najlepsi artyści byli związani z Estradą Poznańską. Jak Pan wspomina ten twórczy czas? 

K.D.: Wspomnienia z Estradą Poznańską mam same pozytywne. Pozwoliła mi ona rozwinąć skrzydła, gdy w stanie wojennym odszedłem z Poznańskiego Teatru Lalki i Aktora „Marcinek”. Stworzyłem ogromne widowisko zatytułowane „Dziecko potrafi”, to cykl muzyczno-teatralny Estrady Poznańskiej, adresowany do dzieci i młodzieży, wystawiany w latach 1983-1994 w poznańskiej Arenie i innych halach widowiskowych w kraju, we Wrocławiu, w Gdańsku, Łodzi, Warszawie, Katowicach. Tworzyliśmy w innych miastach widowiska z takim samym pietyzmem i artystycznym powołaniem jak w stolicy Wielkopolski. Widowisko „Dziecko potrafi” emitowane było w Telewizji Polskiej oraz wydane na kasetach magnetofonowych. Ale to były czasy! (śmiech)

Estrada Poznańska zawsze miała szczęście do dobrych dyrektorów artystycznych. Piastował taką funkcję i Zbigniew Napierała, późniejszy dyrektor 2 programu Telewizji Polskiej, i Andrzej Kosmala, wieloletni manager Krzysztofa Krawczyka, i skromnie wpiszę się na tę listę ja, Krzysztof Deszczyński. (śmiech)

Spisał Pan swoje wspomnienia o ludziach, których Pan spotkał na swojej drodze życia. Powstała piękna książka Pana autorstwa „Kolory Deszcza… Kuglarze”. Kto jest dla Pana niewątpliwie intrygującą postacią, wybitną osobowością, takim właśnie kuglarzem?

K.D.: Kuglarz był niegdyś pejoratywnie traktowany. Zapisane jest to w proweniencji lalkarskiej: w Rosji był Pietruszka, w Anglii – Judy i Punch, we Francji – Guignol, w Niemczech – Jaś Kiełbasa (śmiech), czyli Hans Wurst. To były postaci, które miały prawo, ogólne przyzwolenie, na rubaszne żarty, coś na wzór polskiego Stańczyka, który na dworze mógł więcej. Kuglarz to typowy „wycirus” (śmiech). Dla mnie nr 1 wśród kuglarzy był i zawsze pozostanie Bohdan Smoleń. On się nie bratał z elitą intelektualną, był przedstawicielem ludu uciemiężonego miast i wsi, umiał się odszczeknąć Laskowikowi, który był uosobieniem władzy czasów PRL-u. Kuglarz to po prostu swojski człowiek. 

Jeden z moich znanych kolegów, którego również nazwałbym kuglarzem, to niewątpliwie Zbigniew Wodecki. Wspaniały człowiek i wybitny artysta. Bardzo dużo ludzi go uwielbiało. Piękny głos i niezwykła osobowość. Wchodził na scenę i publiczność wstrzymywała oddech.

Często Pan skraca swoje nazwisko, tak jak wiele lat temu zrobił to Bohdan Smoleń, mówiąc „Deszczu”. A jakim kolorem deszczu określiłby Pan siebie? 

K.D.: Moje ulubione kolory to różne odcienie zieleni i złota, które wytwarza wschodzące słońce, rozbijając się o kropelki porannej rosy i mgły. Wówczas powstają niepowtarzalne, wręcz wyjątkowe zdjęcia. Zawsze staram się być światłoczułym fotografikiem, podczas moich podróży po świecie. Zwracam uwagę na detale i warunki pogodowe. Często ja widzę światło, które nikt inny nie widzi.

Krzysztof Deszczyński
Cyrk przyjechał

W grudniu organizował Pan Wigilię ze Smoleniem dla ubogich. Co obecnie pochłania Pana czas?

K.D.: Przygotowuję się do nowego sezonu, 20. edycji „Zostań Gwiazdą Kabaretu”, ponadto z Biblioteką Wojewódzką w Poznaniu zainicjowałem konkurs fotograficzny pt. „Smoleń na Skwerze”. W czerwcu, gdyby Smoleń żył, miałby 75 lat – staram się, aby skwer, na którym znajduje się pomnik artysty, otrzymał nazwę Skwer im. Bohdana Smolenia. Chciałbym wydać razem z poznańskim grafikiem i plakacistą, Maxem Skorwiderem, „6 dni z życia kolonisty” jako komiks. Pragnę, aby dawny, kultowy program kabaretowy z tekstami mojego autorstwa i główną rolą Bohdana Smolenia zamienić na bardziej współczesną formę przekazu. Marzy mi się dodatkowo duży koncert piknikowy, urodziny Bohdana Smolenia, aby można było zjeść, pośpiewać, zatańczyć. Marzą mi się działania cykliczne jak czerwcowe urodziny Smolenia, gdy ulica się bawi w dobrym stylu i grudniowe wigilijne spotkania. Planów na ten rok mam sporo. Muszę jednak najpierw zdać egzamin w katedrze żebractwa stosowanego, by zdobyć na te plany pieniądze. (śmiech

O czym Pan jeszcze marzy?

Marzę o zdrowiu dla siebie, najbliższych, dla swoich wnuków, dla wszystkich mieszkańców globu. Zdrowia i uśmiechu życzę! Napisałem pastorałkę zatytułowaną „Weselmy się wszyscy na całym świecie”, którą wykonuje Beata Noszczyńska, a muzykę do niej skomponowała Marzena Osiewicz. Niechaj jej tytuł będzie przesłaniem na 2022 rok, po prostu weselmy się wszyscy na całym świecie. 

„(…) Złóżmy im miłość i pokój w darze,

Miejmy od dzisiaj uśmiechnięte twarze…”

Na początku rozmowy mówiliśmy o zawodach, jakie Pan wykonuje lub wykonywał przed laty. Zapytam odwrotnie – na pewno nie chciałby Pan być…

K.D.: Nie chciałbym być złym człowiekiem. 

REKLAMA
REKLAMA

Może cię zainteresować:

Krzysztof Deszczyński|Krzysztof Deszczyński|Krzysztof Deszczyński|Krzysztof Deszczyński|Krzysztof Deszczyński|Krzysztof Deszczyński
REKLAMA
REKLAMA

10 lat Why Thai w Poznaniu. Michał Niemiec | Czy osiągnąłem sukces? Ciągle mi mało!

Artykuł przeczytasz w: 14 min.
10 urodziny WHY THAI


Kiedy 10 lat temu wprowadził kuchnię tajską do Poznania, był prekursorem w branży gastronomicznej. Michał Niemiec, właściciel Why Thai, przy okazji 10. urodzin restauracji opowiada o swojej drodze do sukcesu, kulisach budowania marki i o tym, jak gastronomia stała się jego życiową pasją – pomimo że życie pchało go w objęcia ogrodnictwa, straży pożarnej, a nawet muzyki… Dziś Why Thai świętuje dekadę i rozwija nowy koncept, który na nowo odkrywa polską kuchnię.

Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Michał Musiał

Jadasz coś innego niż kuchnia tajska?

MICHAŁ NIEMIEC: (śmiech) Oczywiście, że tak! Zdradzę Ci tajemnicę, że w sumie to jadam jej już niewiele. (śmiech) Jak to mówią, co za dużo, to niezdrowo – nawet najlepszą kuchnią świata można się w końcu przejeść. Ale zawsze próbuję nowych dań, pilnuję standardów, czy chcę czy nie chcę, bo w końcu to moja praca i pasja – muszę wiedzieć, co serwuję i dbać o to, żeby wszystko było na najwyższym poziomie.

Skąd zamiłowanie do kuchni i gotowania?

Miłość do kuchni zaszczepiła we mnie moja babcia, która świetnie gotowała, potem moja mama, dodatkowo mój wujek był kucharzem. A ja od najmłodszych lat towarzyszyłem im podczas przygotowywania posiłków. Pamiętajmy, że były to lata 80-te, gdzie normą było gotowanie w domu, kuchnia tętniła życiem i była miejscem, które scalało całą rodzinę. Obserwowałem, jak z prostych składników można stworzyć coś wyjątkowego, a wspólne gotowanie było okazją do rozmów i budowania więzi. To właśnie wtedy zrozumiałem, jak wielką radość może dawać przygotowywanie posiłków dla innych.

Babcia i mama wspierały Cię w Twojej rodzącej się wówczas pasji?

One tak, tata niekoniecznie. (śmiech) Jego marzeniem było, abym poszedł w jego ślady i przejął po nim gospodarstwo ogrodnicze. Przez wiele lat hodował róże, dodatkowo był prezesem Ochotniczej Straży Pożarnej, więc jak już pogodził się z tym, że ogrodnikiem nie zostanę, to pojawił się pomysł, abym został strażakiem, a dodatkowo zapisał mnie na lekcje gry na saksofonie, bo trzecim wyborem była kariera muzyka. (śmiech) Ale to wszystko nie było dla mnie. Moim przeznaczeniem jest gastronomia.

Michał Niemiec Why Thai

Ale w rodzimym gospodarstwie ogrodniczym jednak trochę pracowałeś…

Nie miałem wyjścia. (śmiech) Jednak zawsze uciekałem w stronę sztuki gotowania. Kilka lat spędziłem, pracując w hotelach orbisowskich, a następnie ukończyłem Wyższą Szkołę Hotelarstwa i Gastronomii. To był czas, kiedy turystyka dopiero raczkowała, a Polska zaczynała otwierać się na świat. Dzięki zagranicznym praktykom mogliśmy poznawać nowe smaki i wprowadzać je na nasze stoły, co było niezwykle inspirujące. Po śmierci rodziców wróciłem do Kalisza, parę lat prowadziłem gospodarstwo, zostałem nawet radnym, ale to nie była moja droga. Postawiłem więc wszystko na jedną kartę – wybrałem gastronomię. Choć z perspektywy czasu nie mogę powiedzieć, że praca w gospodarstwie niczego mi nie dała – przede wszystkim nauczyła mnie ciężkiej pracy i szacunku do tego, co samodzielnie się wypracuje. Te doświadczenia ukształtowały mój charakter i nauczyły wytrwałości, która później okazała się kluczowa w budowaniu mojego miejsca w gastronomii.

Jakie było to ostatnie 10 lat dla Ciebie?

Na pewno bardzo pracowite, pełne wyzwań i intensywnego rozwoju. To czas, który nauczył mnie wytrwałości oraz elastycznego podejścia do różnorodnych wyzwań. Były trudne chwile, ale również wiele radości płynącej z osiągnięć i pokonywania barier. Pandemia, inflacja, wojna w Ukrainie, a także nasze lokalne trudności, takie jak niekończący się remont Starego Rynku, uświadomiły mi, jak istotna jest zdolność adaptacji. Te wydarzenia stanowiły poważny test, a jednocześnie stały się impulsem do działania i poszukiwania nowych dróg w obliczu zmian.

Mija właśnie 10 lat, kiedy powstał pierwszy lokal Why Thai. Jak wspominasz początki, bo zdaje się, że pierwszym pomysłem, była kuchnia włoska. Co zaważyło na zmianie strategii?

To prawda. Why Thai w Poznaniu świętuje właśnie swoje 10-te urodziny, ale cała grupa ma już 12 lat. Pierwszy lokal powstał w Warszawie dlatego, że w Poznaniu nie mogłem znaleźć odpowiedniej lokalizacji. Lokal znalazł się w Warszawie, więc niewiele się zastanawiając, wyruszyłem na podbój stolicy. Nie mając zupełnie wiedzy na temat tamtejszego rynku gastronomicznego, poszedłem na żywioł. (śmiech) I faktycznie początkowo moim pomysłem było otworzenie restauracji z włoskim jedzeniem, ale Warszawa była wówczas już naszpikowana włoskimi smakami, więc z czysto biznesowego punktu widzenia, zmieniłem koncepcję i postawiłem na kuchnię tajską. Dziś z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że Warszawa wiele mnie nauczyła i na pewno dała solidne podwaliny pod biznes w Poznaniu. Z takich ciekawostek powiem Ci, że kiedy po dwóch latach prowadzenia biznesu w Warszawie postanowiłem wrócić na rodzime wielkopolskie podwórko, tu i ówdzie było słychać głosy, że to warszawska firma otwiera knajpę w Poznaniu. (śmiech) A było zupełnie odwrotnie. Jestem wielkopolaninem, pochodzę z Kalisza, więc to Poznań ruszył na podbój Warszawy, a nie odwrotnie. (śmiech) 

Michał Niemiec Why Thai

Pierwszy lokal powstał w Warszawie, potem kolejne w Poznaniu. Warszawa to miasto globalnych korporacji, międzynarodowej społeczności, tam kuchnia tajska pewnie nie była niczym dziwnym. Jednak Poznań, miasto bardziej kulinarnie konserwatywne, ze swoją nieśmiertelną kaczką po poznańsku. Nie obawiałeś się rodzimego rynku?

Poszedłem za ciosem warszawskiego sukcesu i nie miałem większych obaw co do tego, jak poznaniacy przyjmą kuchnię tajską, choć faktycznie była ona dość egzotyczna. Myślę, że duży wkład w popularyzację światowych, a zwłaszcza azjatyckich smaków, miały wtedy lokale z sushi, które w tamtym czasie zaczęły zdobywać w Poznaniu dużą popularność. Dzięki nim klienci byli już otwarci na nowe kulinarne doświadczenia i gotowi spróbować czegoś nieco innego. Dziś myślę, że w tym miejscu, w którym my byliśmy 10 lat temu, jest kuchnia koreańska, którą dopiero poznajemy i oswajamy, podobnie jak wtedy kuchnię tajską. To pokazuje, że kulinarne gusta w Polsce cały czas ewoluują, a klienci są coraz bardziej otwarci na nowe smaki i nieznane wcześniej tradycje kulinarne. W tamtym czasie tajska kuchnia wydawała się egzotyczna, dziś jest dla wielu naturalnym wyborem. 

Czy są jakieś wspomnienia lub historie z początków Why Thai, które szczególnie zapadły Ci w pamięć?

Wspominam ten czas jako okres niezwykle intensywnej pracy. Przygotowując się do otwarcia lokalu w Warszawie, pracowałem po 350-370 godzin miesięcznie. Gdy warszawska restauracja zaczęła funkcjonować stabilnie, bez chwili wytchnienia ruszyłem z przygotowaniami do otwarcia lokalu w Poznaniu. Lokal przy ulicy Kramarskiej, w którym mieścimy się do dzisiaj, przeszedł generalny remont, więc w zasadzie kursowałem non stop pomiędzy Warszawą i coraz lepiej prosperującym tam lokalem, a Poznaniem i lokalem w remoncie. (śmiech) Sam remont przebiegł dość szybko i w miarę bez większych trudności, ale ja byłem koszmarnie zmęczony, a mój organizm domagał się odpoczynku. Przyjaciele przekonali mnie, że przed samym otwarciem muszę odpocząć i w końcu dałem się namówić na tydzień urlopu, który pozwolił mi złapać oddech przed kolejnym wyzwaniem, jakim było otwarcie. Pamiętam też wydarzenie z 2015 roku, które na długo zapisało się w mojej pamięci – pękła rura w ulicy i zalała nasz lokal. Co gorsza, stało się to w Boże Narodzenie, więc odkryliśmy problem dopiero po świętach. Piwnica była zalana po sufit, sprzęty zniszczone, a restauracja wymagała generalnego odmalowania. Przez trzy miesiące walczyliśmy, żeby wszystko naprawić i przywrócić lokal do życia. To była jedna z tych sytuacji, które uczą pokory, cierpliwości i tego, że w gastronomii zawsze trzeba być gotowym na niespodziewane wyzwania.

Za oryginalne, tajskie smaki w Why Thai odpowiadają rodowici Tajowie. Już od samego początku zdecydowałeś się zatrudniać kucharzy z Tajlandii, aby zapewnić autentyczność potraw. To nie jest łatwa droga. 

Mam chyba trochę szczęścia w życiu. (śmiech) Mój znajomy, którego żona pochodzi z Tajlandii, bardzo pomógł mi w rekrutacji kucharzy bezpośrednio stamtąd. Dzięki jego wsparciu udało się nie tylko załatwić wszystkie formalności, ale znaleźć prawdziwych mistrzów, którzy zarówno znają techniki tajskiej kuchni, jak i przekazują jej autentycznego ducha. To było wyzwanie, ale kluczowe dla utrzymania najwyższej jakości i prawdziwości naszych dań. Nasza Szefowa Kuchni Mala, pracuje z nami już 10 lat…

Michał Niemiec Why Thai

Czy widzisz różnicę w podejściu Polaków do kuchni tajskiej 10 lat temu i teraz? Czy przez te lata zmieniły się gusta klientów lub ich oczekiwania względem autentycznych smaków Azji?

Bardzo! I to bardzo dobrze! Pamiętam, kiedy otworzyliśmy pierwszą restaurację w Poznaniu, nie mogliśmy przygotowywać dań w takiej ostrości, w jakiej oryginalnie występują, bo dla naszego poznańskiego podniebienia to było zdecydowanie za dużo. (śmiech) Dziś pad thai czy kurczak słodko-kwaśny podawane w Why Thai, smakują tak samo jak w Tajlandii – autentycznie i bez kompromisów w kwestii przypraw czy ostrości. Klienci stali się bardziej otwarci na intensywne smaki, a także świadomi tego, czym naprawdę jest kuchnia tajska. To ogromna zmiana w porównaniu do początków, kiedy musieliśmy dostosowywać przepisy, aby były bardziej neutralne i łagodniejsze.

Ile dzisiaj jest restauracji w sieci?

Obecnie w skład sieci Why Thai wchodzą dwie restauracje z obsługą kelnerską – Why Thai Food & Wine w Warszawie oraz w Poznaniu. To miejsca, które łączą elegancję z autentycznymi tajskimi smakami, oferując gościom wyjątkowe kulinarne doświadczenia. Dodatkowo, półtora roku po otwarciu poznańskiej restauracji, narodził się koncept Why Thai Express. To zupełnie inny pomysł, skierowany do osób ceniących szybkie i wygodne rozwiązania w stylu street food. Why Thai Express specjalizuje się w daniach na wynos, zachowując przy tym charakterystyczną dla sieci jakość i smak autentycznej kuchni tajskiej. Takich punktów mamy w Poznaniu trzy, co pozwala nam pokryć swoim zasięgiem całe miasto. Cała sieć zatem to pięć restauracji.

Michał Niemiec Why Thai

Z perspektywy 10 lat działalności, co uważasz za największy sukces Why Thai? Co według Ciebie sprawiło, że klienci pozostają lojalni wobec Waszych restauracji?

Kiedy prowadzisz własny biznes, praca staje się codziennością, a sukces nie jest czymś, o czym myślisz na co dzień. Dla mnie prawdziwym sukcesem są ludzie, z którymi pracuję, bo bez nich niczego bym nie zrobił. To oni tworzą atmosferę tego miejsca. No i nasi klienci – ci, którzy wracają do nas od lat, polecają nasze restauracje swoim bliskim i wciąż obdarzają nas zaufaniem. Czy czuję, że sam osiągnąłem sukces? Szczerze mówiąc, nie patrzę na to w ten sposób. Ciągle mi mało. (śmiech) O wiem! Mam już dzisiaj struktury tak poukładane, że mogę od czasu do czasu pozwolić sobie na krótki odpoczynek – i to jest mój osobisty sukces! (śmiech)

Co słyszysz od swoich gości?

Słyszę, że jest smacznie i świeżo. W końcu hasło „najlepszy pad thai w mieście” nie wzięło się znikąd! W naszej kuchni używamy wyłącznie świeżych produktów i oryginalnych, tajskich składników. Nie idziemy na skróty ani nie pracujemy na zamiennikach – autentyczność smaku jest dla nas priorytetem i to właśnie doceniają nasi goście.

A Twoja ulubiona potrawa?

Nie będę zbyt oryginalny, (śmiech) oczywiście, pad thai! To klasyka, która nigdy mi się nie znudzi. Ale jeśli miałbym wskazać coś mniej oczywistego, to zdecydowanie khao soi – potrawa pochodzącą z rodzinnego miasta naszej szefowej kuchni. To danie niezwykle aromatyczne i sycące, będące czymś pomiędzy zupą a drugim daniem. Składa się z makaronu zanurzonego w intensywnym curry, mięsa wołowego, kiszonek, świeżych warzyw i chrupiącego makaronu na wierzchu. Każdy kęs to eksplozja smaków, która zawsze przenosi mnie na chwilę do Tajlandii.

Michał Niemiec Why Thai

Gastronomia w Polsce przechodziła przez różne okresy, w tym przez trudności związane z pandemią. Czy doświadczenia ostatnich lat wpłynęły na strategię Why Thai? Co się zmieniło, a co pozostało takie samo?

Przede wszystkim poukładaliśmy strukturę. Dzisiaj zatrudniam 75 osób, a to już wymagało stworzenia jasnego podziału obowiązków i zbudowania solidnego systemu zarządzania. Zależało mi, aby każdy członek zespołu wiedział, za co odpowiada i miał przestrzeń do rozwoju. Od początku istnienia restauracji w Poznaniu, nie czułem się dobrze z tym, że w restauracji z obsługą kelnerską realizujemy również wynosy. Dostawcy wpadali do restauracji jak przeciąg, zakłócając atmosferę, którą chcieliśmy stworzyć dla gości jedzących na miejscu. To powodowało pewien chaos i wpływało na komfort tych, którzy przyszli, aby cieszyć się posiłkiem w spokojnym otoczeniu. Stąd dość szybkie powstanie Why Thai Express, które w pandemii okazało się zbawienne, bo kiedy inni restauratorzy dopiero uczyli się wynosów, my tę strukturę mieliśmy już zbudowaną. Dziś widzę, że dużo większym wyzwaniem niż pandemia, jest inflacja. Ceny produktów poszły mocno w górę, koszty utrzymania lokali wzrosły, a portfel klienta nie jest z gumy… Ale to, co pozostało niezmienne, to dbałość o jakość, autentyczność naszych potraw i budowanie relacji z gośćmi, które zawsze były fundamentem naszej marki.

Twoim nowym dzieckiem jest Restauracja OT.Warta, koncept zupełnie inny niż Why Thai. Co zainspirowało Cię do jej otwarcia?

To było szalone! (śmiech) Ale byłaś tam i przyznasz, że jest pięknie?

Jest pięknie, ale to zupełnie inna bajka niż Why Thai. Wszystko tam jest odmienne od tego, co spotykam w Why Thai. Inny wystrój, inna kuchnia, inne smaki, inna filozofia. Potrzebowałeś zmiany?

Bardzo! Odkryłem to miejsce podczas spaceru z psem i od razu wiedziałem, że chcę tam mieć restaurację. OT.Warta mieści się w zabytkowym budynku Łazienek Rzecznych nad Wartą, które w latach 20. i 30. były jednym z najpopularniejszych miejsc w Poznaniu – przed wojną dziennie odwiedzało je nawet 5000 osób, bo znajdowały się tam miejskie kąpieliska. Niestety, przez lata miejsce popadło w zapomnienie, ale dziś, dzięki modernizacji, odzyskało swój dawny blask. Dla mnie to ogromna satysfakcja, że mogę być częścią tej nowej historii, przywracając to miejsce poznaniakom w zupełnie nowej odsłonie. Miejsce znajdujące się 15 minut spacerem od Starego Rynku, pełne historii, niepowtarzalnego uroku i wyjątkowego charakteru. Kto tam raz zawita, zakocha się w tym miejscu. Gwarantuję.

To powiedz jeszcze, jaką kuchnię serwuje OT.WARTA?

Poznaniacy znajdą tam polską kuchnię w nowoczesnym wydaniu, inspirowaną dawnymi przepisami zaczerpniętymi ze starych książek kucharskich. To dania, które nawiązują do tradycji, ale są podane w sposób współczesny, z wykorzystaniem najwyższej jakości lokalnych składników. Dzięki temu goście mogą odkrywać klasyczne smaki na nowo, w odświeżonej i kreatywnej formie.

Gdzie znajdujesz inspiracje do rozwoju swoich restauracji i wprowadzania nowych pomysłów? Rozwinąłeś sieć, otworzyłeś OT.WARTĄ, podejmujesz odważne decyzje. Skąd czerpiesz pomysły na to, jak dalej rozwijać swoje marki?

To chyba moja domena, że kiedy mam chwilę wolnego czasu, zaczynam intensywnie myśleć o nowych pomysłach. (śmiech) A tak na poważnie, wszystko wynika z mojej pasji do gastronomii – choć czasem mam wrażenie, że nie zawsze jest to miłość odwzajemniona. (śmiech) Lubię, kiedy coś się dzieje, kiedy jestem w ruchu i mogę tworzyć nowe rzeczy. To właśnie ten dynamizm, poszukiwanie nowych wyzwań i chęć odkrywania, co jeszcze można zrobić, napędzają mnie do działania.

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
10 urodziny WHY THAI
REKLAMA
REKLAMA