Jest taka myśl choć ciepła, przejmująca,
Jest taki błysk, choć groźny to radosny,
Po prostu zimą – przebudzenie wiosny.
(…)
Pełnił funkcję dyrektora artystycznego Estrady Poznańskiej, zna wiele wybitnych postaci sceny muzycznej, kabaretowej, a w szczególności przez lata współpracował i tworzył z Bohdanem Smoleniem. Człowiek o wielkim sercu, z głową pełną niebanalnych pomysłów, po prostu człowiek – orkiestra. Spisał wspomnienia o współczesnych kuglarzach, nawiązując do dobrze znanego teatru lalek. Nad czym obecnie pracuje Krzysztof Deszczyński, jakimi wartościami w życiu się kieruje, o czym marzy – wyjawił podczas rozmowy.
Panie Krzysztofie, jest Pan aktorem-lalkarzem, kabareciarzem, twórcą festiwalu „Zostań Gwiazdą Kabaretu”, scenarzystą, reżyserem, animatorem kultury, pisarzem, fotografikiem, podróżnikiem, producentem muzycznym…Wszystko w jednej osobie. W wiele życiowych ról Pan się wciela. A kim Pan lubi być najbardziej?
KRZYSZTOF DESZCZYŃSKI: To skomplikowane. (śmiech) Jestem tym, kim w danym momencie wymaga ode mnie życie. Jak byłem młody, miałem inne przeświadczenie, kim chciałbym być. Kiedy występowałem w Teatrze „Marcinek”, również moje aspiracje były inne. Kiedy piastowałem stanowisko dyrektora artystycznego Estrady Poznańskiej – co innego świtało mi w głowie. Współpraca z Bohdanem Smoleniem też dawała nowe możliwości i otwierała kolejne drzwi rozwoju. Każdy etap w moim życiu pociągał za sobą nowe spojrzenie na otaczającą mnie rzeczywistość, stawiał mnie w nowej roli. Za co jestem ogromnie wdzięczny losowi. (śmiech)
Czego Panu najbardziej brakuje w obecnych czasach?
K.D.: Czuję się ograniczony przez narzucone restrykcje i obostrzenia pandemiczne w różnych rejonach świata. Bezsprzecznie brakuje mi podróży. Jestem jak ptak w klatce, niemogący polecieć w upragnione miejsce, bez obawy o zdrowie i życie. To przytłaczające…
Zawsze od wielu lat wyjeżdżałem w styczniu na miesiąc, aby naładować akumulatory, nacieszyć się słońcem, morzem, oceanem; doświadczyć kolejnej przygody. Oglądając różne plemiona ludzi na całym świecie, najczęściej w Azji, która jest bardzo bliska memu sercu. Podróże dawały mi dużo radości i pomagały przeżyć rok, z różnymi przyziemnymi problemami. Jeszcze w styczniu 2020 roku udało mi się być w Birmie i wrócić przed zamknięciem granic.
Jest Pan zagorzałym podróżnikiem, kochającym Azję. Często Pan wraca w tamte strony. Jaką cząstkę Azji, jakie cechy charakterologiczne Azjatów chciałby Pan zaszczepić w Polakach?
K.D.: Popularny w Chinach, w ogóle w Azji, Konfucjusz głosił nauki, które można by odnieść i do naszych czasów. Chociażby słowa filozofa – „Zaniedbasz to stracisz”.
Dla mnie najważniejsza jest praca w rozumieniu wielowymiarowym, tzn. jako zainteresowanie, nieustanny rozwój. Staram się, aby moja głowa nie myślała, mówiąc po poznańsku (śmiech), o pierdołach, mało istotnych rzeczach, fałszywych historiach, które zamazują racjonalny obraz świata. Od Azjatów moglibyśmy właśnie nauczyć się tego prostego myślenia, niezmąconego fałszem i obłudą.
Obecnie ludzie bardzo chętnie wspominają czasy PRL-u i występujących wówczas kabareciarzy, satyryków, jak: Bohdan Smoleń, Zenon Laskowik, Jan Kaczmarek, Krzysztof Jaroszyński, Krzysztof Daukszewicz, Marcin Daniec z prostego powodu, że stosunki i relacje międzyludzkie były na o wiele wyższym poziomie. Po prostu ludzie się więcej szanowali, bo wiedzieliśmy, że mamy jednego wspólnego wroga. Jednocześnie nie mieliśmy tzw. galerii handlowych, w których teraz wszystko można kupić. Zatem walka o złotówkę nie była najważniejsza. Teraz, niestety, jest inaczej…
Bieda potrafi zjednoczyć społeczeństwo, ludzie mają wówczas większy szacunek do siebie nawzajem. To jest ta cecha, której nam, Polakom, brakuje, o której zapominamy w życiowej pogoni za lepszą pracą, rzeczami materialnymi. Szanujmy się! – to przecież takie łatwe do zrobienia. W Azji, zważywszy na wielodzietność i wielopokoleniowość, ludzie bardziej nauczeni są dbania o starszych, opiekowania się najmłodszymi, słabszymi. To dla nich coś normalnego, wypływającego z serca i właśnie z ogólnie przyjętej zasady szacunku. Bieda wzmacnia relacje międzyludzkie. W Polsce gdy pojawiły się pieniądze i sytuacja polepszająca życie, wiele wartości straciło na znaczeniu, rzeczywistość odwróciła hierarchię ważności.
15 grudnia 2021 roku była już piąta rocznica śmierci Bohdana Smolenia. Współpracował Pan z tym wybitnym człowiekiem, kabareciarzem, satyrykiem. Jest Pan inicjatorem powstania pomnika Smolenia w Poznaniu u zbiegu ulic Rybaki i Strzałowej. Za co Pan najbardziej cenił i ceni do tej pory Bohdana Smolenia?
K.D.: Smoleń był zjawiskiem artystycznym. Nie określałem go, czy jest dobrym czy złym człowiekiem. Bez wątpienia znakomity artysta, dla mnie Buster Keaton polskiego kabaretu. On z żartem odpowiadał: „zgadzam się Deszczu, abyś tak o mnie mówił”. (śmiech)
W sztuce tak bywa, że ona rodzi się najczęściej w bólach i na tzw. zgrzytaniu, trzaska się drzwiami, wychodzi się i wraca. Trzeba właśnie umieć wracać i wiedzieć, że akt artystyczny powstaje poprzez spotkanie zimnego z ciepłym, (śmiech), słońca z chmurą… Jak się odróżni dzieło artystyczne od życia towarzyskiego, rodzinnego, to wszystko jest w porządku. Trzeba umieć ze sobą przebywać, aby współpraca układała się dobrze. Były takie miesiące, że ze Smoleniem jeździłem dwa tygodnie, występowaliśmy, bawiliśmy publiczność. Potem powrót do rodziny i znów razem dwa tygodnie w trasie. I tak rok w rok. Czasami były to wyjazdy dłuższe niż pół miesiąca, jak np. tournée po Stanach Zjednoczonych, Kanadzie czy w Australii, z której wracaliśmy przez RPA. Musieliśmy później od siebie odpocząć. (śmiech) Trzeba mieć do tak wybitnej osoby dużą dozę tolerancji.
Jest Pan pomysłodawcą spektaklu zatytułowanego „Cyrk przyjechał”. Proszę przybliżyć koncepcję tego projektu.
K.D.: „Cyrk przyjechał” powstał z mojej wewnętrznej potrzeby serca. Zapragnąłem, aby jeździć i zbierać pieniądze na powstanie pomnika Bohdana Smolenia w Poznaniu. Premiera spektaklu trafiła niestety na pandemię i przedsięwzięcie nie może się rozwinąć, aby ruszyć pełną parą. Jednak już otrzymałem pozytywny odzew od publiczności i ważne dla mnie opinie od wybitnych osobowości, które twierdzą, że „to jest stary dobry kabaret”.
„Cyrk przyjechał” to spektakl z lekką nutką dekadencji, z udziałem Kolombiny, Arlekina, Klauna, Charliego Chaplina, zespołu tanecznego „Nogi Roztańczone”, Garderobianego i Pianisty. Zaprezentowane rozmowy w aktorskiej garderobie to kwintesencja rzeczywistości, w której żyjemy. Tu paradoks i absurd, tematy seksu, polityki i śmierci przeplatane są muzyką oraz wpadającymi w ucho piosenkami. Tak jest skonstruowany ten spektakl, że on za wszelką cenę nie rozśmiesza, a śmieszy, bawi i skłania do refleksji, bardzo głębokiej refleksji nad sobą, otaczającą nas rzeczywistością, naszymi relacjami międzyludzkimi.
Kieruje Pan ogólnopolskim festiwalem „Zostań Gwiazdą Kabaretu”. Jak na przestrzeni tych wielu lat ocenia Pan formę rozrywki, jaką niewątpliwie jest kabaret w Polsce?
K.D.: Obecne występy oceniam nie najlepiej. W PRL-u trzeba było oszukać cenzurę, tutaj brylował Bohdan Smoleń, wszystko było na wysokim poziomie. Teraz nie ma żadnych barier, chodzi tylko o to, aby się ludzie śmiali. To już było w kinie niemym, np. z Flipem i Flapem, kopanie po tyłku. Współczesne „kopanie po tyłku” jest nieprzemyślane, fatalnie zaaranżowane, a powinno mieć inny sens, o wiele głębszy. Teraz temat kabaretowy jest – powiem kolokwialnie – miałki, łączy się z wersją variété, estradą szmirowatą, gdzie jest mnóstwo światełek, elementów, które mają zastąpić kabaret lub mają kabaret – według jego twórców – ulepszyć, ubarwić, a w moim przekonaniu go psują. Jest więcej wizualizacji, a mniej inteligentnego i mądrego spojrzenia na rzeczywistość.
Mówiło się, że wszyscy najlepsi artyści byli związani z Estradą Poznańską. Jak Pan wspomina ten twórczy czas?
K.D.: Wspomnienia z Estradą Poznańską mam same pozytywne. Pozwoliła mi ona rozwinąć skrzydła, gdy w stanie wojennym odszedłem z Poznańskiego Teatru Lalki i Aktora „Marcinek”. Stworzyłem ogromne widowisko zatytułowane „Dziecko potrafi”, to cykl muzyczno-teatralny Estrady Poznańskiej, adresowany do dzieci i młodzieży, wystawiany w latach 1983-1994 w poznańskiej Arenie i innych halach widowiskowych w kraju, we Wrocławiu, w Gdańsku, Łodzi, Warszawie, Katowicach. Tworzyliśmy w innych miastach widowiska z takim samym pietyzmem i artystycznym powołaniem jak w stolicy Wielkopolski. Widowisko „Dziecko potrafi” emitowane było w Telewizji Polskiej oraz wydane na kasetach magnetofonowych. Ale to były czasy! (śmiech)
Estrada Poznańska zawsze miała szczęście do dobrych dyrektorów artystycznych. Piastował taką funkcję i Zbigniew Napierała, późniejszy dyrektor 2 programu Telewizji Polskiej, i Andrzej Kosmala, wieloletni manager Krzysztofa Krawczyka, i skromnie wpiszę się na tę listę ja, Krzysztof Deszczyński. (śmiech)
Spisał Pan swoje wspomnienia o ludziach, których Pan spotkał na swojej drodze życia. Powstała piękna książka Pana autorstwa „Kolory Deszcza… Kuglarze”. Kto jest dla Pana niewątpliwie intrygującą postacią, wybitną osobowością, takim właśnie kuglarzem?
K.D.: Kuglarz był niegdyś pejoratywnie traktowany. Zapisane jest to w proweniencji lalkarskiej: w Rosji był Pietruszka, w Anglii – Judy i Punch, we Francji – Guignol, w Niemczech – Jaś Kiełbasa (śmiech), czyli Hans Wurst. To były postaci, które miały prawo, ogólne przyzwolenie, na rubaszne żarty, coś na wzór polskiego Stańczyka, który na dworze mógł więcej. Kuglarz to typowy „wycirus” (śmiech). Dla mnie nr 1 wśród kuglarzy był i zawsze pozostanie Bohdan Smoleń. On się nie bratał z elitą intelektualną, był przedstawicielem ludu uciemiężonego miast i wsi, umiał się odszczeknąć Laskowikowi, który był uosobieniem władzy czasów PRL-u. Kuglarz to po prostu swojski człowiek.
Jeden z moich znanych kolegów, którego również nazwałbym kuglarzem, to niewątpliwie Zbigniew Wodecki. Wspaniały człowiek i wybitny artysta. Bardzo dużo ludzi go uwielbiało. Piękny głos i niezwykła osobowość. Wchodził na scenę i publiczność wstrzymywała oddech.
Często Pan skraca swoje nazwisko, tak jak wiele lat temu zrobił to Bohdan Smoleń, mówiąc „Deszczu”. A jakim kolorem deszczu określiłby Pan siebie?
K.D.: Moje ulubione kolory to różne odcienie zieleni i złota, które wytwarza wschodzące słońce, rozbijając się o kropelki porannej rosy i mgły. Wówczas powstają niepowtarzalne, wręcz wyjątkowe zdjęcia. Zawsze staram się być światłoczułym fotografikiem, podczas moich podróży po świecie. Zwracam uwagę na detale i warunki pogodowe. Często ja widzę światło, które nikt inny nie widzi.
W grudniu organizował Pan Wigilię ze Smoleniem dla ubogich. Co obecnie pochłania Pana czas?
K.D.: Przygotowuję się do nowego sezonu, 20. edycji „Zostań Gwiazdą Kabaretu”, ponadto z Biblioteką Wojewódzką w Poznaniu zainicjowałem konkurs fotograficzny pt. „Smoleń na Skwerze”. W czerwcu, gdyby Smoleń żył, miałby 75 lat – staram się, aby skwer, na którym znajduje się pomnik artysty, otrzymał nazwę Skwer im. Bohdana Smolenia. Chciałbym wydać razem z poznańskim grafikiem i plakacistą, Maxem Skorwiderem, „6 dni z życia kolonisty” jako komiks. Pragnę, aby dawny, kultowy program kabaretowy z tekstami mojego autorstwa i główną rolą Bohdana Smolenia zamienić na bardziej współczesną formę przekazu. Marzy mi się dodatkowo duży koncert piknikowy, urodziny Bohdana Smolenia, aby można było zjeść, pośpiewać, zatańczyć. Marzą mi się działania cykliczne jak czerwcowe urodziny Smolenia, gdy ulica się bawi w dobrym stylu i grudniowe wigilijne spotkania. Planów na ten rok mam sporo. Muszę jednak najpierw zdać egzamin w katedrze żebractwa stosowanego, by zdobyć na te plany pieniądze. (śmiech)
O czym Pan jeszcze marzy?
Marzę o zdrowiu dla siebie, najbliższych, dla swoich wnuków, dla wszystkich mieszkańców globu. Zdrowia i uśmiechu życzę! Napisałem pastorałkę zatytułowaną „Weselmy się wszyscy na całym świecie”, którą wykonuje Beata Noszczyńska, a muzykę do niej skomponowała Marzena Osiewicz. Niechaj jej tytuł będzie przesłaniem na 2022 rok, po prostu weselmy się wszyscy na całym świecie.
„(…) Złóżmy im miłość i pokój w darze,
Miejmy od dzisiaj uśmiechnięte twarze…”
Na początku rozmowy mówiliśmy o zawodach, jakie Pan wykonuje lub wykonywał przed laty. Zapytam odwrotnie – na pewno nie chciałby Pan być…
K.D.: Nie chciałbym być złym człowiekiem.