Pochodzi z Tomaszowa Mazowieckiego, fryzjerskie szlify zdobywał w Piotrkowie Trybunalskim, po drodze zahaczył o Irlandię i Warszawę, aby ostatecznie osiąść w Poznaniu, do którego jak sam mówi, przyjechał tylko na imprezę. Rok 2017 był dla niego przełomowy – wygrana w konkursie Goldwell Color Zoom otworzyła mu drzwi do stylizacji fryzur największych gwiazd polskiej sceny artystycznej. Program Dance, Dance, Dance czy coroczny gdyński Festiwal Filmów Fabularnych to miejsca, w których artyści, bez jego pomocy nie pojawiają się na scenie. Ale nie zapomina też o swoich stałych poznańskich klientach, których – przyjmując w swojej Pracowni Fryzur przy ulicy Matejki – traktuje jak dobrych znajomych, nierzadko przyjaciół. Kamil Sobala – stylista fryzur świętuje w tym roku dziesiąte urodziny swojego salonu.
Fryzjer czy stylista fryzur?
KAMIL SOBALA: Dobrze, że o to pytasz, bo ludzie nie potrafią tego rozgraniczyć. Stylista to osoba, która potrafi dobrać klientowi fryzurę, kolor, doradzić. Fryzjer to osoba, która jest na początku swojej drogi zawodowej i rozwija się jako stylista. Uczy się jak dobrać odpowiednią fryzurę do kształtu twarzy, uczy się doboru koloru do karnacji klienta czy tego, jak konkretny włos „się zachowuje”. Bo inaczej pracuje się z włosem cienkim, a inaczej z grubym. Nie każdy włos pozwoli na zrobienie konkretnej fryzury. Dzisiaj często jest tak, że ludzie przychodząc do fryzjera czy też stylisty, mają swoje wyobrażenia, często zainspirowane instagramowymi zdjęciami, a nie zawsze jest to możliwe do wykonania. Nie zawsze mają do tego odpowiednie włosy, czy też ich styl życia nie pasuje do konkretnej fryzury i trzeba umieć spojrzeć na człowieka jako całość. I od tego właśnie jest stylista. Żeby patrzył na klienta holistycznie.
Czy trzeba zatem umieć odmawiać, jeśli widzisz, że instagramowe zdjęcie nijak się ma do włosów klienta?
Na pewno trzeba w sobie znaleźć odwagę, aby z klientem rozmawiać i tłumaczyć, dlaczego pewne rozwiązania nie są dla niego. Nigdy „nie, bo nie” – nie jest odpowiedzią.
Jak rozumiem, Ty jesteś na etapie stylisty fryzur?
Teoretycznie tak, choć sam szkoląc przyszłych adeptów fryzjerstwa, przedstawiam się „cześć, jestem Kamil, jestem fryzjerem”. Mam w sobie dużo pokory, sam się cały czas uczę i dopóki będę wykonywał ten zawód, będę się uczył. Mam wykształcenie kierunkowe do wykonywania zawodu fryzjera, więc nie widzę powodu, aby nadawać tej profesji sztuczne nazewnictwo. Kiedyś w jednym z zakładów fryzjerskich piastowałem stanowisko dyrektora artystycznego. Wykonując oczywiście zawód fryzjera. Zobacz, co stało się z fryzjerstwem męskim. Dzisiaj nikt nie chce już chodzić do „męskiego fryzjera”, ale za to chętnie uda się do barbera. A to przecież to samo… Nazwać się możemy jak chcemy – stylistą fryzur, fryzjerem, barberem. Ale to życie, praktyka i klienci zweryfikują nasze umiejętności.
Zatem jakie cechy powinien mieć dobry fryzjer?
Na pewno powinien być w pewnym stopniu psychologiem. Od tego wszystko się zaczyna. Od rozmowy z klientem, rozpoznania jego potrzeb i doradztwa. Mało tego, ta konsultacja nie powinna opierać się tylko o tematy związane z włosami. Uważam, że powinna zahaczać o styl życia, codzienne możliwości czasowe, jakie klient może poświęcić na pielęgnację swojej fryzury, czy o sprzęt „okołowłosowy”, jaki klient posiada w domu. Często wychodzą z tego śmieszne sytuacje. Wiesz, że wielu mężczyzn myśli, że suszarka do włosów służy do suszenia włosów tylko damskich? A przecież to sprzęt do włosów. Jeśli ktoś ma włosy, może używać suszarki. (śmiech) Ja nawet brodę trochę suszę! Oczywiście sytuacją idealną jest, kiedy za doradztwem, konsultingiem, rozmową idą fachowość i umiejętności. Wówczas klient ma pewność, że to, co z fryzjerem ustalił, znajdzie się na jego głowie.
Jaka jest dzisiaj świadomość ludzi odwiedzających salony fryzjerskie? O używaniu suszarki do włosów przez mężczyzn już trochę opowiedziałeś… Ale czy jednak nie jest tak, że ludzie wiedzą, w czym się dobrze czują i czego oczekują od fryzjera, stylisty?
W ogromnej większości przypadków tak dokładnie jest. Moje klientki doskonale wiedzą, czy dobrze czują się we włosach długich, czy krótkich. Czy preferują kolory jasne czy ciemne, zimne czy ciepłe. Ale oczywiście są też klienci, którzy przychodzą z tymi słynnymi instagramowymi zdjęciami, często przerobionymi filtrami, czy przedstawiającymi modelki wręcz idealne. I pokazując takie zdjęcie fryzjerowi, styliście, często podoba nam się „całokształt”, jaki widzimy na zdjęciu. Twarz modela czy modelki, zachód słońca nad ciepłym morzem w tle… A takich cudów w salonach fryzjerskich jeszcze nie dokonujemy. (śmiech)
Czy instagramowe inspiracje to zmora stylistów?
Gdyby za pewnik brać wszystko, co pokazuje nam instagram, okazałoby się, że wszyscy ciągle są na wakacjach. (śmiech) Na wystylizowanych zdjęciach w social mediach modelki wiele godzin są przygotowywane do sesji. Często noszą doczepione włosy, a ich koloryzacja potrafi trwać nawet 8-9 godzin. I to wszystko jest do zrobienia, metamorfozy są możliwe i bywają naprawdę spektakularne, ale wymagają czasu i pieniędzy. Bardzo szanuję fryzjerów, którzy otwarcie mówią, że czegoś nie zrobią. Ja na przykład nie czuję się w upięciach ślubnych, czy na jakiekolwiek inne okazje. Dlatego chętnie oddaję to pole lepszym ode mnie. Nie chciałbym, aby przeze mnie ktoś czuł się niekomfortowo na jednej z najważniejszych dla siebie uroczystości.
Fryzjerstwo to kawałek mody?
Oczywiście! To forma „rzeźby na chwilę”. To proces tworzenia, swego rodzaju artyzm. Jeśli kupisz sobie T-shirt, który nie do końca Ci pasuje, zawsze możesz go zdjąć. Z włosami już tak nie jest. I dlatego tak ważnym jest, aby ktoś, kto zajmuje się włosami, umiał przyznać, że czegoś nie umie. Bo fryzura to część naszego wizerunku, na który często przeznaczamy większe fundusze niż na dbałość o swoje zdrowie.
Czy kiedy poznajesz nowe osoby, odruchowo patrzysz na ich włosy?
Na szczęście nauczyłem się odcinać życie zawodowe od prywatnego. Kiedyś faktycznie tak robiłem i zwracałem uwagę na fryzury ludzi w sklepach czy komunikacji miejskiej. Ale przestałem, bo nie da się wszystkich naprawić. (śmiech)
Czy fryzura mówi coś o człowieku?
Hmmm…Pewnie tak. Ale nie zawsze dobrze. (śmiech) Na pewno pierwsze wrażenie jest bardzo ważne, ale też nie wolno oceniać książki po okładce. Sytuacje życiowe są różne, problemy z jakimi się zmagamy, czasem nie pozwalają nam zadbać o siebie tak, jakbyśmy tego chcieli. A zdarza się, że po prostu nie trafimy na dobrego fryzjera. (śmiech) Jeśli ktoś chodzi do fryzjera dwa razy w roku i dwa razy nie trafił, to przez cały rok nie miał dobrej fryzury.
Jak wobec tego nosi się polska ulica? Jesteśmy dobrze ostrzyżeni?
W Polsce jest dużo dobrych fryzjerów, odbywa się sporo szkoleń, nacisk na edukację jest ogromny. W porównaniu z rynkiem niemieckim jesteśmy bardzo rozwinięci. Potrafisz sobie wyobrazić strzyżenie bez mycia, mycie bez odżywki, a modelowanie bez lakieru? A akurat na niemieckim rynku to standard. Kiedy idziesz do restauracji, nie dostajesz niedogotowanych ziemniaków lub tylko jednego sztućca. Usługi, jakie proponują dobre salony fryzjerskie, są kompleksowe. Nie da się wykonać dobrego strzyżenia bez mycia włosów. A wracając do Twojego pytania – patrząc na polską ulicę, mogę powiedzieć, że jest dobrze. (śmiech) Ale też warto pamiętać, że „dobry fryzjer” nie oznacza „tani fryzjer”. Z jednej strony, tak jak każdy inny przedsiębiorca ponosimy wysokie koszty wynajmu, płacimy horrendalne stawki ZUS-u oraz inne obciążenia, z którymi borykają się wszyscy przedsiębiorcy w Polsce. Z drugiej strony – dobre produkty do stylizacji, umiejętności fryzjera, stylisty, który chce się doszkalać – to wszystko kosztuje. A szkolenia pod okiem najlepszych, światowej klasy fachowców to niemały koszt.
Zawsze wiedziałeś, że chcesz być fryzjerem?
Będąc dzieckiem, wymyśliłem fryzurę, której nie da się zrobić. Miała to być prosta grzywka z przerwą na oczy i dalej miały być włosy. (śmiech) Nie wiem, jak chciałem uzyskać taki efekt, ponieważ to fizycznie niemożliwe. Włosy poniżej linii oczu po prostu spadną. Kiedy miałem 15 lat na pytanie mojej mamy, co chciałbym robić, nie miałem gotowej odpowiedzi. To nie jest czas na podejmowanie decyzji o swoim życiu zawodowym. Zdecydowałem się na szkołę zawodową o kierunku fryzjerskim i po pierwszych dwóch tygodniach praktyk przeżyłem niemały kryzys. Wydawało mi się, że tej wiedzy jest za dużo, że nie ma szans, abym ją przyswoił. Ale mama mnie uspokoiła, że będę miał całe życie na to, żeby się uczyć. Jej słowa okazały się prorocze. Dziś nie dość, że sam się ciągle uczę i doszkalam, to jeszcze szkolę innych.
Trafiłeś chyba też na dobry okres rozwoju fryzjerstwa w Polsce?
Zdecydowanie! Kiedyś funkcjonowało nawet takie powiedzenie, którym rodzice nagminnie straszyli swoje dzieci – „jak nie będziesz się uczył, zostaniesz sprzedawczynią lub fryzjerką”. Zawód fryzjera postrzegany był jako mało prestiżowy, niedający perspektyw. Bardzo się to zmieniło na przestrzeni ostatnich kilku lat. Dzisiaj możesz czesać znanych i lubianych ludzi, ale nie tylko. Generalnie, dzięki swojej pracy spotykam wiele fantastycznych osób, które pozostają ze mną na dłużej. Nie tylko w relacji fryzjer – klient, ale często też w relacji towarzyskiej. Spotykanie się z ludźmi jest siłą rzeczy wpisane w ten zawód i to jest bardzo otwierające na inne, nowe doświadczenia. Sam także mogę wykonywać swoją pracę w każdym miejscu na świecie. Miewam zresztą takie propozycje, ale Poznań to mój dom, czuję się tu dobrze i nie chciałbym zostawiać swoich klientów bez opieki.
Cieszę się, że użyłeś słowa „fryzjerka”. Mam wrażenie, że fryzjerstwo kiedyś kojarzyło się tylko z kobietami pracującymi w zakładach fryzjerskich. Jeśli fryzjer był mężczyzną, to specjalizował się tylko w cięciach męskich, ewentualnie doglądał też zarostu. Dziś oczywiście bardzo się to zmieniło i mężczyzn fryzjerów jest w światowych czołówkach stylistów naprawdę wielu.
To wbrew pozorom zawód, w którym dominują kobiety. Mężczyźni, jeśli pracują w salonach fryzjerskich, są po prostu niejako bardziej widoczni. Może to pokłosie właśnie tego przekonania, że fryzjerstwo to typowo kobiece zajęcie?
W tym roku obchodzisz dziesięciolecie swojego salonu. Jak wspominasz początki?
Nie dowierzam! Nie dowierzam, że ten czas tak szybko zleciał! Kiedy patrzę na siebie i na salon 10 lat temu, a teraz, to przede wszystkim widzę ogromny rozwój. Ale jeśli mam wrócić do samego początku, to zadecydował o tym trochę przypadek. W kamienicy, w której mieści się salon(przy ulicy Matejki 48 – przyp.red.) po prostu kiedyś mieszkałem. I kiedy zwolnił się lokal na parterze, pomyślałem – czemu nie… Czemu nie stworzyć miejsca, w jakim zawsze chciałem pracować, czemu nie dać sobie szansy na stworzenie czegoś własnego?
To była łatwa decyzja?
Bycie dobrym fryzjerem, a bycie dobrym managerem to dwa różne światy. I niełatwo jest je pogodzić. Obowiązki przedsiębiorcy pożerają mnóstwo czasu i zdarzało się, że nie wystarczało go na robienie tego, co kocham i tego, co jest moim zawodem. Ale w miarę rozwoju w salonie pojawił się manager i znów mogę skupiać się tylko na włosach, pozostawiając kwestie organizacyjne innym.
Zaczynałeś sam?
Tak, natomiast ilość klientów, która pojawiała się w moim salonie zdecydowanie przewyższała moje moce przerobowe i dzisiaj w salonie wraz ze mną pracuje czterech fryzjerów. Chciałbym, aby było ich jeszcze więcej, ale nie ma już u nas miejsca na więcej stanowisk.
Rok 2017 – przełomowy rok, wygrana w konkursie Goldwell Color Zoom. Dało Ci to wiatr w żagle?
Pochodzę z Tomaszowa Mazowieckiego, swoją pierwszą pracę w zawodzie fryzjera wykonywałem w Piotrkowie Trybunalskim. Potem na półtora roku pojechałem do Irlandii i przez Warszawę, w której nie do końca mi się podobało, trafiłem ostatecznie do Poznania. Do salonu fryzjerskiego, gdzie zaczynałem tworzyć swoje pierwsze autorskie kolekcje dla firmy Goldwell i postanowiłem wziąć udział w jednym z organizowanych przez nich konkursów dla fryzjerów. I choć moje prace były wysoko punktowane, zawsze trochę brakowało do tego upragnionego pierwszego miejsca. I kiedy w 2017 roku, podczas warszawskiego finału konkursu okazało się, że to właśnie moja praca jest najwyżej oceniana przez światowych stylistów i jadę na finał do Barcelony, poczułem że spełniłem marzenie. Czy to był wiatr w żagle? Na pewno ogromny motywator do dalszego rozwoju.
Czy to po tej wygranej pojawiła się propozycja współpracy przy programie Dance, Dance, Dance?
Tak, wówczas zostałem zauważony i pojawiła się propozycja stylizowania biorących udział w tym programie gwiazd.
Jak ją wspominasz?
To chyba bardziej zabawa niż praca. Zresztą ja właśnie tak podchodzę do mojej pracy. To w ogromnej mierze spotkania towarzyskie, podczas których mogę porozmawiać z moimi klientami, napić się kawy, a przy okazji wystylizować komuś włosy. (śmiech) I tak też trochę jest z tymi programami. Poznanie nowych ludzi, zobaczenie realizacji takiego programu „od kuchni” jest świetną przygodą, czymś, czego się nie zapomina. Można zobaczyć ludzi znanych z pierwszych stron gazet, aktorów, piosenkarzy takimi, jacy są i poznać ich jako zwyczajnych ludzi.
Celebryci narzucają swoją wolę, czy ufnie oddają się w Twoje ręce?
Oni doskonale wiedzą, że fryzjerzy, styliści pracujący przy tego typu wydarzeniach nie trafiają tam z przypadku. To starannie wyselekcjonowane grono najlepszych specjalistów z branży, więc z zaufaniem nie ma problemu. Współpracując z aktorami podczas Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych mam już swoją klientelę, która wybiera właśnie mnie, spośród wielu obecnych tam stylistów.
Zafrapowało mnie zdjęcie, na którym stylizujesz fryzurę Borysa Szyca… Nie powiem, zaimponowało mi to, a jednocześnie nieco skonfundowało. Bo dla mnie jako dla laika – to przy niewielkiej ilości włosów – co tam robić…?
Ale jakieś włosy ma! Zawsze jest coś do podcięcia! (śmiech)
Uczysz młodych adeptów fryzjerstwa. Jesteś wymagający?
Na pewno szczegółowy. I chciałbym moim kursantom przekazać, że tylko ciężka praca prowadzi do efektów. Sam, tylko dzięki swojemu uporowi, ambicji i dziesiątkom szkoleń czy kursów przeszedłem drogę od młodego chłopaka z Tomaszowa, gdzie biegałem od salonu do salonu, strzygąc klientów za półdarmo, do miejsca, w którym jestem dzisiaj. Nie ma dróg na skróty. Bycie fryzjerem to naprawdę ciężka praca. Zarówno pod względem fizycznym – cały dzień spędza się na nogach w pochylonej pozycji, ale także pod względem psychicznym. Bo każdy klient jest inny, każdy chce opowiedzieć swoją historię, każdemu trzeba poświęcić sto procent uwagi. Zatem czy jestem wymagający? Jestem, bo wymagam sam od siebie.
Jakie trendy czekają nas w stylizacji fryzur w najbliższej przyszłości?
Zawsze powtarzam, że pomiędzy modą a kiczem jest cienka granica. Z fryzurą podobnie jak z ubraniami, nie warto przesadzać. Jeśli miałbym postawić na jakiś trend, to stawiałbym na klasykę i użytkowość. I na to, o czym już mówiłem, na całościowe spojrzenie na człowieka.
Jakie plany na kolejne 10 lat?
To jest trudne, bo gdyby ktoś mi powiedział 10 lat temu, że będę tu, gdzie jestem, to ciężko byłoby mi w to uwierzyć. Chciałbym, aby rozwój Pracowni przebiegał w sposób ewolucyjny. Ale nie robię tak dalekosiężnych planów, bo życie pokazało, że czas napisał dla nas najlepszy scenariusz.