Joanna Janowicz | VEDIC ART. Kiedy życie staje się sztuką a sztuka życiem

Malowanie intuicyjne, wewnętrzne blokady, życiowe schematy i zakazy, spontaniczne emocje, wielkie pragnienia i poczucie wolności. Rozwój, sztuka i biznes. Jak połączyć ze sobą te wszystkie terminy, dopasować słowa do indywidualnej układanki ludzkich potrzeb i marzeń? Wytłumaczy Joanna Janowicz, która odkryła w sobie kolejny talent i nową pasję.

Mówiłaś, że szwedzki przedsiębiorca, kiedy mierzy się z jakimś tematem, zostawia to wszystko i… idzie malować. Potem wraca i wie, co ma zrobić.

JOANNA JANOWICZ: Duńczyk, Norweg też, bo Vedic Art, czyli malowanie intuicyjne, jest synonimem skandynawskiego sposobu na życie i rzeczywiście działa. Choć może wydawać się to zbyt proste, prawda? Rzecz w tym, by złapać, że życie zawsze będzie stawiało nas przed wyzwaniami – wtedy decydujesz: reaguję automatycznie z wzorca, jaki w sobie noszę, lub zaczynam zdawać sobie sprawę, że moja reakcja może być dojrzalsza. Masz większą świadomość, szerszą perspektywę, gdyż czerpiesz z głębokiej intuicji i dzięki temu czujesz większą lekkość w działaniu.

Wymagamy od siebie coraz więcej i życie niesie wyzwania. Codzienność jest też stresująca i podsyca niepokój. Jak malowanie może pomóc?

I do tego żyjemy w pośpiechu, mamy tyle decyzji do podjęcia. A z drugiej strony, większość z nas odczuwa potrzebę zmian, rozwoju, wypełnienia wewnętrznej pustki, braku miłości, które przejawiają się w pracoholizmie, zakupach, przejadaniu, używkach. Malowanie pozwala radzić sobie z presją oczekiwań świata i nas samych wobec siebie. Im jesteśmy dojrzalsi, tym bardziej odczuwamy, że musi być coś jeszcze poza fizycznym, namacalnym światem. Szukamy więc tej drogi do siebie, do czegoś większego od nas samych, czemu możemy zaufać.

IL DESTINO

Mówi się, że wszyscy wielcy ludzie, byli trochę szaleni. Większość z nich ma swoje legendy: Jobs jadł jabłka, Musk urządza Marsa, a Robbins kąpie się w wannie z lodem. 

Ci ludzie pozwolili prowadzić się naturalnym instynktom, by sięgać znacznie dalej i wyżej. Często za szalonych uważamy tych, którzy mają szaloną odwagę wyjść poza schemat. Mają swój sposób na życie. Realizują się. Zauważ, wszystko to, co najbardziej wartościowe, powstaje, gdy jesteś w tym szczególnym stanie, który porywa Cię, by iść za głosem serca. To jest stan przepływu. Każdy wynalazca, artysta, lider, powie, że najlepszą wizję kreuje, kiedy jest we „flow”. Więc jeśli to jest szaleństwem, to tak – na to sobie pozwólmy. Twoje wstępniaki są uwielbiane. Płyniesz?

Płynę! Dlaczego zatem tak często jednak działamy w schematach? 

Wierzymy w schematy. W ich przewidywalność. Tak, było i będzie. Tak jest bezpieczniej. Boimy się zmiany i tego, by zaufać nieznanemu. Od dziecka, każdy z nas słyszał, że ma być racjonalny, mieć wszystko pod kontrolą. Za ten proces odpowiada lewa półkula mózgowa. I my jej nadużywamy. A życie nie jest przewidywalne. Ostatnie dwa lata wyraźnie pokazały, że najcenniejszą umiejętnością jest dziś bycie elastycznym. W szkole nikt nie mówił, że optymalnie jest, gdy pozwolimy sobie uaktywnić prawą część mózgu, tę która pozwala na kreatywność, abstrakcyjne spojrzenie, odwagę i otwarcie na nowe opcje. Mówiąc bardziej naukowo – pozwala nam korzystać z  pola nieograniczonych możliwości. Nic nie jest stałe. Jesteśmy w ciągłej zmianie.

Malowanie może nam pomóc w tym, by wyzwolić się z wzorców?

Wiesz, to jest jak z chodzeniem we mgle. Idziesz. Tylko dokąd? Malowanie zaś zabiera Cię w czystą przestrzeń. Czerpiąc z psychologii, prawa półkula włącza się dopiero wtedy, gdy wyłącza się lewa. Ograniczenia ustępują, robią przestrzeń kreatywności. Zaczynasz malować i logiczny umysł się wycisza, czas nie istnieje, nie ma przeszkód, wtedy rodzą się wspaniałe obrazy, teksty, nowe rozwiązania i pomysły. 

ALBERT EINSTEIN I QUANTUM

Mówisz o tym, że przełączenie na prawą półkulę jest tak ważne.

Tak, ponieważ wszystko, co powstaje z intelektu jest odtwarzaniem, kopią, powieleniem czegoś, co już było. W porządku, ale to bycie w ramach. Będąc w samym intelekcie, ludzie najczęściej tłumią uczucia, uciekają od nich, a niewyrażone emocje blokują rozwój, wykorzystanie potencjału i powodzenie w wielu obszarach życia. Dr David Hawkins w swoich pracach przekonuje, że wejście na wyższy poziom świadomości, wymaga uwolnienia ograniczeń. 

To, gdzie jest kłopot?

Kiedy nie pozwalasz sobie na przepływ, to tak,  jakbyś miała zaciągnięty ręczny hamulec. Wiesz, jakbyś cały czas trzymała Wezuwiusza w balonie. Czeka i wybuchnie lawą żalu i niespełnienia. Lewa półkula wykorzystuje tylko cząstkę całego naszego potencjału. Reszta jest w uśpieniu. Dlatego trzeba umieć złapać dystans i być otwartym. To wymaga odwagi. 

Taką odwagę musiał też mieć Curt Källman, gdy był absolwentem Królewskiej ASP w Sztokholmie?

Zapewne. I wtedy to spotkał go Maharishi Mahesh Yogi, twórca medytacji transcendentalnej, który miał powiedzieć: „Ciebie wybieram, żebyś zrobił coś ważnego dla ludzkości – przygotuj zbiór zasad, które pozwolą ludziom wykorzystać malowanie do rozwoju osobistego, do samopoznania i wydobycia talentów”. Källman ujęty odpowiedzialnością, pracował nad formułą 14 lat i w 1988 roku, będąc pewnym, że metoda jest doskonała, bo bardzo prosta i w 100% skuteczna, rozpoczął jej rozpowszechnianie. Tak powstało VEDIC ART.

Na czym dokładnie polega VEDIC ART i dlaczego jest tak skuteczne?

Opiera się na 17 słowach – kluczach pochodzących z mądrości Wed, za pomocą których wchodzisz w proces odsunięcia od intelektu, większej lekkości odczuwania. Efektem mogą być takie zmiany jak lepsza umiejętność stawiania granic, stabilność emocjonalna, większa odwaga życiowa, dbałość i troska o siebie, szybkie podejmowanie trafnych decyzji czy dokańczanie spraw. Podczas kursu, uczestnicy w radości doświadczają kontaktu z własną intuicją, łączą się z odczuciami serca i to daje im poczucie spokoju i tego, że są na właściwej drodze.

Co w Twoim odczuciu jest najbardziej wyjątkowe w tej formie wyrażania siebie i swoich emocji?

Naturalność, która korzysta z malowania jako narzędzia. Uczestnicy nie uczą się malować, a wykonują proste ćwiczenia. Nie muszą więc mieć doświadczenia, a po ukończeniu kursu, odczuwają pozytywne zmiany w samopoczuciu i nowe rozwiązania wprowadzają w życie. Przede wszystkim jest też absolutnie nowym podejściem w rozwoju, który prowadzi uczestników do poznania siebie, swojego potencjału i odkrycia talentów, o których nie wiedzieli. 

A jak to działa w biznesie?

W tych czasach jest ogromnym wsparciem w budowaniu własnej rezyliencji, ale też kluczowym narzędziem dla firm, które już nie mają wyboru i muszą wejść w inny wymiar zarządzania dobrostanem swoich pracowników i efektywnością. Odpowiedzialność pracodawcy wzrosła i wypaleni pracownicy bez prawdziwego lidera, który inspiruje i troszczy się, są najgorszą wizytówką firmy. Pracownik, który nie ma wsparcia, nie będzie, ani zaangażowany, ani efektywny. A my jako konsumenci coraz bardziej świadomi, możemy kupić wszystko i wszędzie, i firma, która nie dba o zdrowie psychiczne pracowników, nie będzie wyborem obecnego pokolenia. 

Brzmi, jak zmiana mentalności pracownika i pracodawcy, dzięki którym stają się jednym teamem.

Dlatego możemy wtedy mówić o  tzw. sukcesie bez stresu, do którego wszyscy chcemy zmierzać. W całej Skandynawii do dziś wzięło udział w kursach ponad 1 000 000 osób. A twórca metody Källman pracował z rodziną królewską i szwedzkim rządem, bo byli częstymi gośćmi na jego szkoleniach.

Znam kilka Twoich prac malarskich i wiem, że część z nich znajduje się w Polsce i w Hiszpanii, a malujesz od niedawna. Skąd w Twoim życiu Vedic Art?

Widzisz i to jest najciekawsze. Każdy z nas ma jakiś zestaw talentów. Czasem płyniemy w to od razu, a czasem nasze przekonania dają „stop” i wtedy musi przyjść moment transformacji, by znieść ten zakaz. Wówczas nie ma znaczenia, jak długo to robisz, ale jak bardzo w tym jesteś. Pierwszy obraz, który sprzedałam „Il cane rosso” znajduje się w Marbelli. W pewnym sensie uwolnił moją duszę. Było to krótko po tym, gdy pewnego dnia, leżąc na plaży w słońcu mojej ukochanej Sardynii, wyznałam przyjaciółce, że jest jeszcze we mnie, taka część mnie, która czuje się niespełniona. W rzeczywistości już od lat przepełniało mnie wyraźne pragnienie bycia w sztuce, kreowania tego, co może wpływać na emocje innych ludzi. Serce dawało sygnał, ale umysł nie wpuszczał. A ja czułam. Wtedy po raz pierwszy, usłyszałam to, co było iskrą do zaczęcia. Malowanie intuicyjne. Tak ta metoda dołączyła i stała się kluczowym elementem mojej pracy, w której rozwijam ludzi i firmy od 15 lat.

Będziesz kontynuowała tradycję Curta?

Dzięki Vedic Art zaczęłam mieć piękniejsze marzenia, wiesz? Prowadzenie kursu i zaproszenie Czytelników „Poznańskiego Prestiżu” na pierwszą certyfikowaną edycję wiosenną jest spełnieniem jednego z nich. Będziemy w przepięknym miejscu pod Poznaniem, które łączy naturę, elegancję, wegetariańską kuchnię i malowanie w klimatycznych przestrzeniach lub w zielonym plenerze. Na mojej stronie można też znaleźć ofertę dla menedżerów i zespołów w firmach. Mam w sobie wielką radość, jestem przeszczęśliwa i dziękuję, że mogłam się tu podzielić tym pięknym sposobem na życie. Życie staje się sztuką. Sztuka staje się życiem.

REKLAMA
REKLAMA

Może cię zainteresować:

REKLAMA
REKLAMA

10 lat Why Thai w Poznaniu. Michał Niemiec | Czy osiągnąłem sukces? Ciągle mi mało!

Artykuł przeczytasz w: 14 min.
10 urodziny WHY THAI


Kiedy 10 lat temu wprowadził kuchnię tajską do Poznania, był prekursorem w branży gastronomicznej. Michał Niemiec, właściciel Why Thai, przy okazji 10. urodzin restauracji opowiada o swojej drodze do sukcesu, kulisach budowania marki i o tym, jak gastronomia stała się jego życiową pasją – pomimo że życie pchało go w objęcia ogrodnictwa, straży pożarnej, a nawet muzyki… Dziś Why Thai świętuje dekadę i rozwija nowy koncept, który na nowo odkrywa polską kuchnię.

Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Michał Musiał

Jadasz coś innego niż kuchnia tajska?

MICHAŁ NIEMIEC: (śmiech) Oczywiście, że tak! Zdradzę Ci tajemnicę, że w sumie to jadam jej już niewiele. (śmiech) Jak to mówią, co za dużo, to niezdrowo – nawet najlepszą kuchnią świata można się w końcu przejeść. Ale zawsze próbuję nowych dań, pilnuję standardów, czy chcę czy nie chcę, bo w końcu to moja praca i pasja – muszę wiedzieć, co serwuję i dbać o to, żeby wszystko było na najwyższym poziomie.

Skąd zamiłowanie do kuchni i gotowania?

Miłość do kuchni zaszczepiła we mnie moja babcia, która świetnie gotowała, potem moja mama, dodatkowo mój wujek był kucharzem. A ja od najmłodszych lat towarzyszyłem im podczas przygotowywania posiłków. Pamiętajmy, że były to lata 80-te, gdzie normą było gotowanie w domu, kuchnia tętniła życiem i była miejscem, które scalało całą rodzinę. Obserwowałem, jak z prostych składników można stworzyć coś wyjątkowego, a wspólne gotowanie było okazją do rozmów i budowania więzi. To właśnie wtedy zrozumiałem, jak wielką radość może dawać przygotowywanie posiłków dla innych.

Babcia i mama wspierały Cię w Twojej rodzącej się wówczas pasji?

One tak, tata niekoniecznie. (śmiech) Jego marzeniem było, abym poszedł w jego ślady i przejął po nim gospodarstwo ogrodnicze. Przez wiele lat hodował róże, dodatkowo był prezesem Ochotniczej Straży Pożarnej, więc jak już pogodził się z tym, że ogrodnikiem nie zostanę, to pojawił się pomysł, abym został strażakiem, a dodatkowo zapisał mnie na lekcje gry na saksofonie, bo trzecim wyborem była kariera muzyka. (śmiech) Ale to wszystko nie było dla mnie. Moim przeznaczeniem jest gastronomia.

Michał Niemiec Why Thai

Ale w rodzimym gospodarstwie ogrodniczym jednak trochę pracowałeś…

Nie miałem wyjścia. (śmiech) Jednak zawsze uciekałem w stronę sztuki gotowania. Kilka lat spędziłem, pracując w hotelach orbisowskich, a następnie ukończyłem Wyższą Szkołę Hotelarstwa i Gastronomii. To był czas, kiedy turystyka dopiero raczkowała, a Polska zaczynała otwierać się na świat. Dzięki zagranicznym praktykom mogliśmy poznawać nowe smaki i wprowadzać je na nasze stoły, co było niezwykle inspirujące. Po śmierci rodziców wróciłem do Kalisza, parę lat prowadziłem gospodarstwo, zostałem nawet radnym, ale to nie była moja droga. Postawiłem więc wszystko na jedną kartę – wybrałem gastronomię. Choć z perspektywy czasu nie mogę powiedzieć, że praca w gospodarstwie niczego mi nie dała – przede wszystkim nauczyła mnie ciężkiej pracy i szacunku do tego, co samodzielnie się wypracuje. Te doświadczenia ukształtowały mój charakter i nauczyły wytrwałości, która później okazała się kluczowa w budowaniu mojego miejsca w gastronomii.

Jakie było to ostatnie 10 lat dla Ciebie?

Na pewno bardzo pracowite, pełne wyzwań i intensywnego rozwoju. To czas, który nauczył mnie wytrwałości oraz elastycznego podejścia do różnorodnych wyzwań. Były trudne chwile, ale również wiele radości płynącej z osiągnięć i pokonywania barier. Pandemia, inflacja, wojna w Ukrainie, a także nasze lokalne trudności, takie jak niekończący się remont Starego Rynku, uświadomiły mi, jak istotna jest zdolność adaptacji. Te wydarzenia stanowiły poważny test, a jednocześnie stały się impulsem do działania i poszukiwania nowych dróg w obliczu zmian.

Mija właśnie 10 lat, kiedy powstał pierwszy lokal Why Thai. Jak wspominasz początki, bo zdaje się, że pierwszym pomysłem, była kuchnia włoska. Co zaważyło na zmianie strategii?

To prawda. Why Thai w Poznaniu świętuje właśnie swoje 10-te urodziny, ale cała grupa ma już 12 lat. Pierwszy lokal powstał w Warszawie dlatego, że w Poznaniu nie mogłem znaleźć odpowiedniej lokalizacji. Lokal znalazł się w Warszawie, więc niewiele się zastanawiając, wyruszyłem na podbój stolicy. Nie mając zupełnie wiedzy na temat tamtejszego rynku gastronomicznego, poszedłem na żywioł. (śmiech) I faktycznie początkowo moim pomysłem było otworzenie restauracji z włoskim jedzeniem, ale Warszawa była wówczas już naszpikowana włoskimi smakami, więc z czysto biznesowego punktu widzenia, zmieniłem koncepcję i postawiłem na kuchnię tajską. Dziś z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że Warszawa wiele mnie nauczyła i na pewno dała solidne podwaliny pod biznes w Poznaniu. Z takich ciekawostek powiem Ci, że kiedy po dwóch latach prowadzenia biznesu w Warszawie postanowiłem wrócić na rodzime wielkopolskie podwórko, tu i ówdzie było słychać głosy, że to warszawska firma otwiera knajpę w Poznaniu. (śmiech) A było zupełnie odwrotnie. Jestem wielkopolaninem, pochodzę z Kalisza, więc to Poznań ruszył na podbój Warszawy, a nie odwrotnie. (śmiech) 

Michał Niemiec Why Thai

Pierwszy lokal powstał w Warszawie, potem kolejne w Poznaniu. Warszawa to miasto globalnych korporacji, międzynarodowej społeczności, tam kuchnia tajska pewnie nie była niczym dziwnym. Jednak Poznań, miasto bardziej kulinarnie konserwatywne, ze swoją nieśmiertelną kaczką po poznańsku. Nie obawiałeś się rodzimego rynku?

Poszedłem za ciosem warszawskiego sukcesu i nie miałem większych obaw co do tego, jak poznaniacy przyjmą kuchnię tajską, choć faktycznie była ona dość egzotyczna. Myślę, że duży wkład w popularyzację światowych, a zwłaszcza azjatyckich smaków, miały wtedy lokale z sushi, które w tamtym czasie zaczęły zdobywać w Poznaniu dużą popularność. Dzięki nim klienci byli już otwarci na nowe kulinarne doświadczenia i gotowi spróbować czegoś nieco innego. Dziś myślę, że w tym miejscu, w którym my byliśmy 10 lat temu, jest kuchnia koreańska, którą dopiero poznajemy i oswajamy, podobnie jak wtedy kuchnię tajską. To pokazuje, że kulinarne gusta w Polsce cały czas ewoluują, a klienci są coraz bardziej otwarci na nowe smaki i nieznane wcześniej tradycje kulinarne. W tamtym czasie tajska kuchnia wydawała się egzotyczna, dziś jest dla wielu naturalnym wyborem. 

Czy są jakieś wspomnienia lub historie z początków Why Thai, które szczególnie zapadły Ci w pamięć?

Wspominam ten czas jako okres niezwykle intensywnej pracy. Przygotowując się do otwarcia lokalu w Warszawie, pracowałem po 350-370 godzin miesięcznie. Gdy warszawska restauracja zaczęła funkcjonować stabilnie, bez chwili wytchnienia ruszyłem z przygotowaniami do otwarcia lokalu w Poznaniu. Lokal przy ulicy Kramarskiej, w którym mieścimy się do dzisiaj, przeszedł generalny remont, więc w zasadzie kursowałem non stop pomiędzy Warszawą i coraz lepiej prosperującym tam lokalem, a Poznaniem i lokalem w remoncie. (śmiech) Sam remont przebiegł dość szybko i w miarę bez większych trudności, ale ja byłem koszmarnie zmęczony, a mój organizm domagał się odpoczynku. Przyjaciele przekonali mnie, że przed samym otwarciem muszę odpocząć i w końcu dałem się namówić na tydzień urlopu, który pozwolił mi złapać oddech przed kolejnym wyzwaniem, jakim było otwarcie. Pamiętam też wydarzenie z 2015 roku, które na długo zapisało się w mojej pamięci – pękła rura w ulicy i zalała nasz lokal. Co gorsza, stało się to w Boże Narodzenie, więc odkryliśmy problem dopiero po świętach. Piwnica była zalana po sufit, sprzęty zniszczone, a restauracja wymagała generalnego odmalowania. Przez trzy miesiące walczyliśmy, żeby wszystko naprawić i przywrócić lokal do życia. To była jedna z tych sytuacji, które uczą pokory, cierpliwości i tego, że w gastronomii zawsze trzeba być gotowym na niespodziewane wyzwania.

Za oryginalne, tajskie smaki w Why Thai odpowiadają rodowici Tajowie. Już od samego początku zdecydowałeś się zatrudniać kucharzy z Tajlandii, aby zapewnić autentyczność potraw. To nie jest łatwa droga. 

Mam chyba trochę szczęścia w życiu. (śmiech) Mój znajomy, którego żona pochodzi z Tajlandii, bardzo pomógł mi w rekrutacji kucharzy bezpośrednio stamtąd. Dzięki jego wsparciu udało się nie tylko załatwić wszystkie formalności, ale znaleźć prawdziwych mistrzów, którzy zarówno znają techniki tajskiej kuchni, jak i przekazują jej autentycznego ducha. To było wyzwanie, ale kluczowe dla utrzymania najwyższej jakości i prawdziwości naszych dań. Nasza Szefowa Kuchni Mala, pracuje z nami już 10 lat…

Michał Niemiec Why Thai

Czy widzisz różnicę w podejściu Polaków do kuchni tajskiej 10 lat temu i teraz? Czy przez te lata zmieniły się gusta klientów lub ich oczekiwania względem autentycznych smaków Azji?

Bardzo! I to bardzo dobrze! Pamiętam, kiedy otworzyliśmy pierwszą restaurację w Poznaniu, nie mogliśmy przygotowywać dań w takiej ostrości, w jakiej oryginalnie występują, bo dla naszego poznańskiego podniebienia to było zdecydowanie za dużo. (śmiech) Dziś pad thai czy kurczak słodko-kwaśny podawane w Why Thai, smakują tak samo jak w Tajlandii – autentycznie i bez kompromisów w kwestii przypraw czy ostrości. Klienci stali się bardziej otwarci na intensywne smaki, a także świadomi tego, czym naprawdę jest kuchnia tajska. To ogromna zmiana w porównaniu do początków, kiedy musieliśmy dostosowywać przepisy, aby były bardziej neutralne i łagodniejsze.

Ile dzisiaj jest restauracji w sieci?

Obecnie w skład sieci Why Thai wchodzą dwie restauracje z obsługą kelnerską – Why Thai Food & Wine w Warszawie oraz w Poznaniu. To miejsca, które łączą elegancję z autentycznymi tajskimi smakami, oferując gościom wyjątkowe kulinarne doświadczenia. Dodatkowo, półtora roku po otwarciu poznańskiej restauracji, narodził się koncept Why Thai Express. To zupełnie inny pomysł, skierowany do osób ceniących szybkie i wygodne rozwiązania w stylu street food. Why Thai Express specjalizuje się w daniach na wynos, zachowując przy tym charakterystyczną dla sieci jakość i smak autentycznej kuchni tajskiej. Takich punktów mamy w Poznaniu trzy, co pozwala nam pokryć swoim zasięgiem całe miasto. Cała sieć zatem to pięć restauracji.

Michał Niemiec Why Thai

Z perspektywy 10 lat działalności, co uważasz za największy sukces Why Thai? Co według Ciebie sprawiło, że klienci pozostają lojalni wobec Waszych restauracji?

Kiedy prowadzisz własny biznes, praca staje się codziennością, a sukces nie jest czymś, o czym myślisz na co dzień. Dla mnie prawdziwym sukcesem są ludzie, z którymi pracuję, bo bez nich niczego bym nie zrobił. To oni tworzą atmosferę tego miejsca. No i nasi klienci – ci, którzy wracają do nas od lat, polecają nasze restauracje swoim bliskim i wciąż obdarzają nas zaufaniem. Czy czuję, że sam osiągnąłem sukces? Szczerze mówiąc, nie patrzę na to w ten sposób. Ciągle mi mało. (śmiech) O wiem! Mam już dzisiaj struktury tak poukładane, że mogę od czasu do czasu pozwolić sobie na krótki odpoczynek – i to jest mój osobisty sukces! (śmiech)

Co słyszysz od swoich gości?

Słyszę, że jest smacznie i świeżo. W końcu hasło „najlepszy pad thai w mieście” nie wzięło się znikąd! W naszej kuchni używamy wyłącznie świeżych produktów i oryginalnych, tajskich składników. Nie idziemy na skróty ani nie pracujemy na zamiennikach – autentyczność smaku jest dla nas priorytetem i to właśnie doceniają nasi goście.

A Twoja ulubiona potrawa?

Nie będę zbyt oryginalny, (śmiech) oczywiście, pad thai! To klasyka, która nigdy mi się nie znudzi. Ale jeśli miałbym wskazać coś mniej oczywistego, to zdecydowanie khao soi – potrawa pochodzącą z rodzinnego miasta naszej szefowej kuchni. To danie niezwykle aromatyczne i sycące, będące czymś pomiędzy zupą a drugim daniem. Składa się z makaronu zanurzonego w intensywnym curry, mięsa wołowego, kiszonek, świeżych warzyw i chrupiącego makaronu na wierzchu. Każdy kęs to eksplozja smaków, która zawsze przenosi mnie na chwilę do Tajlandii.

Michał Niemiec Why Thai

Gastronomia w Polsce przechodziła przez różne okresy, w tym przez trudności związane z pandemią. Czy doświadczenia ostatnich lat wpłynęły na strategię Why Thai? Co się zmieniło, a co pozostało takie samo?

Przede wszystkim poukładaliśmy strukturę. Dzisiaj zatrudniam 75 osób, a to już wymagało stworzenia jasnego podziału obowiązków i zbudowania solidnego systemu zarządzania. Zależało mi, aby każdy członek zespołu wiedział, za co odpowiada i miał przestrzeń do rozwoju. Od początku istnienia restauracji w Poznaniu, nie czułem się dobrze z tym, że w restauracji z obsługą kelnerską realizujemy również wynosy. Dostawcy wpadali do restauracji jak przeciąg, zakłócając atmosferę, którą chcieliśmy stworzyć dla gości jedzących na miejscu. To powodowało pewien chaos i wpływało na komfort tych, którzy przyszli, aby cieszyć się posiłkiem w spokojnym otoczeniu. Stąd dość szybkie powstanie Why Thai Express, które w pandemii okazało się zbawienne, bo kiedy inni restauratorzy dopiero uczyli się wynosów, my tę strukturę mieliśmy już zbudowaną. Dziś widzę, że dużo większym wyzwaniem niż pandemia, jest inflacja. Ceny produktów poszły mocno w górę, koszty utrzymania lokali wzrosły, a portfel klienta nie jest z gumy… Ale to, co pozostało niezmienne, to dbałość o jakość, autentyczność naszych potraw i budowanie relacji z gośćmi, które zawsze były fundamentem naszej marki.

Twoim nowym dzieckiem jest Restauracja OT.Warta, koncept zupełnie inny niż Why Thai. Co zainspirowało Cię do jej otwarcia?

To było szalone! (śmiech) Ale byłaś tam i przyznasz, że jest pięknie?

Jest pięknie, ale to zupełnie inna bajka niż Why Thai. Wszystko tam jest odmienne od tego, co spotykam w Why Thai. Inny wystrój, inna kuchnia, inne smaki, inna filozofia. Potrzebowałeś zmiany?

Bardzo! Odkryłem to miejsce podczas spaceru z psem i od razu wiedziałem, że chcę tam mieć restaurację. OT.Warta mieści się w zabytkowym budynku Łazienek Rzecznych nad Wartą, które w latach 20. i 30. były jednym z najpopularniejszych miejsc w Poznaniu – przed wojną dziennie odwiedzało je nawet 5000 osób, bo znajdowały się tam miejskie kąpieliska. Niestety, przez lata miejsce popadło w zapomnienie, ale dziś, dzięki modernizacji, odzyskało swój dawny blask. Dla mnie to ogromna satysfakcja, że mogę być częścią tej nowej historii, przywracając to miejsce poznaniakom w zupełnie nowej odsłonie. Miejsce znajdujące się 15 minut spacerem od Starego Rynku, pełne historii, niepowtarzalnego uroku i wyjątkowego charakteru. Kto tam raz zawita, zakocha się w tym miejscu. Gwarantuję.

To powiedz jeszcze, jaką kuchnię serwuje OT.WARTA?

Poznaniacy znajdą tam polską kuchnię w nowoczesnym wydaniu, inspirowaną dawnymi przepisami zaczerpniętymi ze starych książek kucharskich. To dania, które nawiązują do tradycji, ale są podane w sposób współczesny, z wykorzystaniem najwyższej jakości lokalnych składników. Dzięki temu goście mogą odkrywać klasyczne smaki na nowo, w odświeżonej i kreatywnej formie.

Gdzie znajdujesz inspiracje do rozwoju swoich restauracji i wprowadzania nowych pomysłów? Rozwinąłeś sieć, otworzyłeś OT.WARTĄ, podejmujesz odważne decyzje. Skąd czerpiesz pomysły na to, jak dalej rozwijać swoje marki?

To chyba moja domena, że kiedy mam chwilę wolnego czasu, zaczynam intensywnie myśleć o nowych pomysłach. (śmiech) A tak na poważnie, wszystko wynika z mojej pasji do gastronomii – choć czasem mam wrażenie, że nie zawsze jest to miłość odwzajemniona. (śmiech) Lubię, kiedy coś się dzieje, kiedy jestem w ruchu i mogę tworzyć nowe rzeczy. To właśnie ten dynamizm, poszukiwanie nowych wyzwań i chęć odkrywania, co jeszcze można zrobić, napędzają mnie do działania.

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
10 urodziny WHY THAI
REKLAMA
REKLAMA