Z właścicielem butikowej agencji eventowej JUICY EVENTS – Kajetanem Vincentem Nawrockim rozmawiamy o dorastaniu w biznesie, budowaniu wartości i osobistej przemianie.
Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Łukasz Saturczak
Dwa lata temu, z błyskiem w oku, mówiłeś, że na trzydziestkę kupisz sobie „pięknego Rolexa” – trochę w stylu DiCaprio grającego Belforta. Dziś, gdy patrzysz na ten moment z perspektywy czasu i zmian, które w Tobie zaszły – czy ten zegarek dalej symbolizuje spełnienie, czy może pojawił się inny sposób na mierzenie wartości w życiu?
KAJETAN NAWROCKI: Nadal lubię zegarki, nawet coraz bardziej! (śmiech) Natomiast dziś patrzę na życie inaczej niż dwa lata temu. Nadal stoję w kontraście do banału, natomiast co ciekawe, wartości, które dwa lata temu wydawały się nudne, dziś są podstawą moich działań. Odpowiadając na Twoje pytanie, zegarek to dla mnie inwestycja i nagroda za dobrze przepracowany rok, w kwestii wartości – dziś stawiam w pierwszej kolejności na szeroko pojęty self care, relację z rodziną i bliskimi. I to sprawia, że mam energię, by się rozwijać i prowadzić biznes.
Od czasu naszej ostatniej rozmowy minęły dwa intensywne lata. Jak w tym czasie zmieniła się Twoja firma – JUICY EVENTS? Czy organizowanie eventów to nadal główny kierunek, czy pojawiły się nowe ścieżki? Co dziś daje Ci najwięcej zawodowej satysfakcji?
Tak, wiele się zmieniło. Dziś JUICY EVENTS to zespół wyselekcjonowanych przez kilka lat ambitnych osób tworzących butikową agencję zrównoważonych doświadczeń offline, projektującą rozwiązania dla biznesu, dla firm liczących nawet do 800 osób. Produkujemy również wyjątkowe imprezy okolicznościowe. Są to najczęściej urodziny, tworzymy przestrzeń dla sponsorów, by wspierali marketing eksperymentalny, czyli eventy biletowane dla klienta indywidualnego, także staramy się z wielką pompą udzielać się artystycznie. Mamy daleko idącą misję, aby mieć realny wpływ na rozwój branży w kilku sektorach.
Wiem, że lubisz mieć wpływ na każdy szczegół – od narracji wydarzenia po emocje, które uczestnik wynosi po wyjściu. Jak dziś tworzysz scenariusze eventów? Skąd czerpiesz inspiracje, by za każdym razem opowiadać coś nowego? I czy po tylu realizacjach wciąż zdarza Ci się zaskoczyć samego siebie?
Uważam, że nasze projekty to historie o klientach, przede wszystkim dla nich samych. Interesują nas projekty, które realnie wpływają na życie odbiorców. Naszymi inspiracjami są: światowe trendy, technologia, przeróżne wydarzenia, których powstało w ostatnich latach mnóstwo. Niezmiennie: kinematografia, muzyka, szeroko pojęty ART, literatura – to z tych grzeczniejszych. (śmiech) Dalej to festiwale, coroczne wyjazdy na Ibizę, świadome imprezowanie (naprawdę się da!). Natomiast do jednych z ciekawszych i unikatowych inspiracji należą historie niezwykle ciekawych ludzi, których poznajemy na swojej ścieżce. Chciałbym dodać, że każdy z nas może ich spotkać, trzeba być tylko ciekawym drugiego człowieka.

W swoich postach często piszesz o wartościach, granicach, pomaganiu. Czy można powiedzieć, że Twój biznes zyskał drugą warstwę – głębszą, społeczną, może nawet duchową? Jak doszedłeś do tego miejsca, w którym pieniądze przestały być tym kluczowym celem?
Bardzo dziękuję Ci za to pytanie. Odpowiadając – po 3 latach prowadzenia działalności nadal jestem na początku swojej drogi i to jest świetne, bo wiele się uczę, zatem ciężko powiedzieć o jakimkolwiek oświeceniu. Dla jasności – budżety, plany sprzedażowe i rozwój wewnętrznych systemów tak, aby praca przynosiła jak najlepsze efekty przy jak najmniejszym nakładzie czasowym, skupienie się na automatyzacji i wiele innych czynników są bardzo istotne, tak samo jak pieniądze. Jako firma nie jesteśmy jeszcze na etapie, aby mówić, że mamy ich dosyć, bo wcale tak nie jest, dlatego intensywnie pozyskujemy klientów oraz sponsorów. Natomiast dziś w mojej definicji są środkiem i narzędziem do tego, aby stworzyć komfortowe środowiska pracy dla zespołu, który wnosi coraz większą wartość na rynek.
Jesteś liderem, który nie ukrywa emocji – ani swoich błędów. W dzisiejszym świecie to wciąż rzadkość. Czy pokazywanie prawdy o sobie – bez filtrów – to dla Ciebie forma odwagi, strategii czy… terapii?
Każdy ma jakąś fasadę, którą kontaktuje się ze światem zewnętrznym, co nie jest tożsame z zakładaniem maski, o zgrozo! Jako ludzie spełniamy różne role. Każdy ma inny zestaw, Ty masz swój unikatowy, podobnie mam i ja. Więc można by rzec, że filtry tak czy inaczej obecne są w naszym życiu. Nie traktuję biznesu jako środowiska, które jest miejscem do uzewnętrzniania się czy pokazywania prywaty. W kwestii pokazywania – jestem daleki od emanowania i zakrzywiania rzeczywistości, wspieram natomiast autentyczność. Takie podejście pozwoliło mi osobiście uwolnić się na przykład od roli showmana.
Czy był w ostatnich latach moment, w którym pomyślałeś: „Nie dam rady”? Co wtedy zrobiłeś – zacisnąłeś zęby, czy pozwoliłeś sobie na słabość?
Ze świadomością przychodzi też pokora – na to czekałem, bo dzisiaj już nie rozpraszam się aktywnościami, które nie wspierają mnie i mojej firmy. Wiele się uczę, działam, pracuję w sferach prywatnej i zawodowej. Pojawiają się bodźce i sytuacje, które powodują wyładowywanie bateryjek. I jasne! Zdarza się od czasu do czasu, że po ludzku „mam dosyć” i wtedy potrzebny jest moment na regenerację, natomiast nie myślę w kategoriach, że „nie dam rady”. Jak się czegoś podejmuję, to zwykle jest to wszerz i wzdłuż przeanalizowane. Może brak wcześniej wspomnianych myśli o „braku dawania rady” wynika ze świadomości, mocy przerobowych i miejsca na osi czasu? W firmie praktykujemy zasadę „no tapout”, więc nie odklepujemy, walczymy – działamy do końca, z optymizmem i ekscytacją. Z każdej sytuacji, nawet najtrudniejszej można znaleźć rozwiązanie!
W poprzedniej rozmowie dużo mówiłeś o potrzebie „wyróżniania się”. Hasło „proud to be different” przewijało się jak refren. Jak dziś rozumiesz tę „inność”? Czy nadal jest Twoim motorem napędowym – czy może z czasem inność stała się bardziej odpowiedzialnością niż manifestem?
Mam pewne obserwacje i przemyślenia zarówno ze sfery prywatnej, jak i zawodowej. Dziś dla mnie to w wielkim skrócie (bo jak wiesz, mógłbym godzinami odpowiadać na pytania) to uważność na drugiego człowieka, szukanie wspólnego mianownika i konsekwentne podnoszenie standardu. Dodałbym również, że „powracam do korzeni”, gdzie – pozwolę sobie na metaforę – „dane słowo jest droższe od pieniędzy”.

Z perspektywy młodego przedsiębiorcy – czy czujesz, że w Polsce mamy przestrzeń do prawdziwej otwartości w biznesie? Do mówienia o emocjach, wartościach, kryzysach? Czy Ty sam czujesz się wolny, by być sobą – nawet jeśli nie zawsze to się „klika”?
Dużo pracowałem nad sobą. W momencie kiedy zaakceptowałem siebie, zacząłem siebie lubić, załapałem większy luz i tak – czuję się wolny w byciu sobą. Odpowiadając na pierwszą część pytania – dzielenie się przemyśleniami, case study, wymiana doświadczeń, to jest fantastyczne. Nie stawiałbym jednak znaku równości między „otwartością” a „mówieniem o emocjach i kryzysach”. Mam inną definicję otwartości biznesowej. Uważam, że jest to przede wszystkim postawa.
Patrząc szerzej – systemowo, kulturowo – co według Ciebie jest dziś największym błędem starszego pokolenia wobec młodych? Gdzie najczęściej się rozmijamy?
Szufladkowanie i takie bardzo płytkie wrzucanie młodych adeptów do worka z napisem „słabi”. Każde pokolenie wzrasta w innych warunkach, ma inne motywacje, panują inne trendy i to jest w porządku, bo stwarza przestrzeń do nauki i wyciągania od siebie nawzajem tego, co jest esencją życia.
A jak to wygląda u Ciebie na co dzień? Współpracujesz z osobami znacznie młodszymi od siebie, choć sam przyznałeś, że kiedyś miałeś do tego dystans. Jak dziś budujesz z nimi relację? Czego się od nich uczysz, a czego – Twoim zdaniem – oni mogą nauczyć się od Ciebie?
Pewnie! Dla mnie są motorem napędowym. Mam ogromną przyjemność współpracować z moją asystentką Zuzanną, która jest definicją pracowitości, skrupulatności i nowoczesności (posiada wiele wspaniałych cech). Widząc jak się rozwija i funkcjonuje, wróżę jej solidną pozycję w świecie biznesu. Dziś nie wchodzę w rolę szefa, który uskutecznia micromanagement, podchodzę do relacji zawodowej partnersko, delegując odpowiedzialność i ucząc się delikatniejszego podejścia do ludzi. Na przykład, nagrodziliśmy się za dobrze przepracowany tydzień piątkową matchą i półgodzinnym wypadem do mojej ulubionej kawiarni. (śmiech) Dla jasności – matcha to pomysł Zuzanny, która uczy mnie, że w zespołowej pracy należy również znaleźć przestrzeń na tę ludzką część. Mam wrażenie, że młodzi tego potrzebują. Ja natomiast uczę Zuzannę otwartości w komunikacji, doświadczaniu i wychodzenia z mitycznej strefy komfortu.
Kim tak naprawdę jest AZIZA? Co daje Ci granie jako DJ – to tylko odskocznia od biznesu, czy może sposób na kontakt z czymś bardziej pierwotnym, emocjonalnym, prawdziwym?
Dobre pytanie. Muzyka od zawsze była dużą częścią mojego życia, niektóre gatunki, które obecnie najczęściej zgłębiam jak afro house czy progressive house są dla mnie portalem do sfery emocjonalnej. Prowadzę bardzo intensywne życie. Kiedy od rana do wieczora projektuję wydarzenia, siedzę w tabelach, zarządzam zespołem, rozwijam biznes. Po pracy mam coraz więcej prywatnych obowiązków jak na młodego pretendującego do dojrzałości przystało. (śmiech) Jest tego dużo, zdarza mi się odciąć od emocji. Muzyka to mój portal, żeby czuć je na nowo, wrócić do nich, stanąć twarzą w twarz. W kwestii grania, zacząłem z pasji jako zajawka i myślałem o roli DJ-a raczej w kategorii dodatku. Dzisiaj się okazuje, że projekt AZIZA chwycił i gram dosyć sporo.
Bycie w centrum uwagi to dla Ciebie naturalne środowisko. Ale czy bywa też męczące? Masz momenty, w których masz ochotę po prostu… zniknąć? Jak wtedy ładujesz baterie?
Kajetan Vincent Nawrocki to jest po części moja rola, z którą komunikuję się ze światem, w końcu każdy ją ma. Co śmieszne – każdego dnia pracuję nad tym, aby być bliżej siebie, aby projekty były spójne z moją wizją, abyśmy jako zespół wyznawali te same wartości, nie staram się już być w centrum uwagi, a myślę, że ludzie to trochę mylą z byciem charyzmatycznym, proaktywnym, no i może trochę nadpobudliwym.
Co do znikania – jasne! Zawijam się w tortillę z kołdry i jestem „małym gburkiem”, który uskutecznia domowe spa i jojczy. (śmiech)

Wiem, że dużo podróżujesz i nie boisz się nowych doświadczeń. Powiedz mi: co zrobiłeś w tym roku po raz pierwszy? Coś, co wyrzuciło Cię poza strefę komfortu, ale też pokazało Ci nowy kierunek myślenia?
Podróżuję najwięcej pociągami między Warszawą a Poznaniem, parę razy wyskoczę za granicę. Tak jak wcześniej wspomniałem czerpię z życia pełnymi garściami, nienawidzę ograniczeń, to też rzucam się często w paszczę lwa. W 2024 roku największym wyjściem ze strefy komfortu było dla mnie otwarcie serca na drugiego człowieka. Wszedłem w dojrzałą relację, w której jestem obecny emocjonalnie, pierwszy raz w życiu. Po 31 latach poznałem moją miłość, z którą związek sprawia, że każdego dnia rozwijam się jako człowiek i mężczyzna. Czuję odpowiedzialność, czuję że jestem dojrzały, czuję że żyję.
Gdyby Twoje życie zawodowe było filmem, to na jakim etapie scenariusza jesteśmy dzisiaj? Początek drugiego aktu? Zwrot akcji? A może już moment, w którym główny bohater odkrywa, że to nie cel sam w sobie, a droga była najcenniejsza?
Hmm… zacznę od ostatniego pytania – za mało zrobiłem dla świata, żeby myśleć w tych kategoriach. Jestem po pierwszym bardzo intensywnym, angażującym emocjonalnie i fizycznie akcie, po którym zrobiłem sobie krótką przerwę, wziąłem prysznic, ogoliłem się, ubrałem nowy skrojony na miarę garnitur i pachnący niszowym zapachem (to moja absolutna pasja – niszowe zapachy) wchodzę w Akt Drugi. (śmiech)
I na koniec pytanie, które sama zadaję sobie coraz częściej: co po Tobie zostanie? Gdybyś dziś miał zamknąć firmę i wyjechać gdzieś na dobre, co chciałbyś, żeby ludzie o Tobie zapamiętali? Czego chcesz być symbolem?
Gdybym dziś zniknął, chciałbym, aby ludzie zapamiętali mnie jako symbol bezkompromisowego dążenia do najwyższego standardu i jakości, a również optymizmu, życia na własnych zasadach, dając przy tym oczywiście absolutnego rock’n’rolla. Z drugiej strony chciałbym być dla ludzi definicją otuchy i wsparcia. Przykro mi patrzeć na osoby, które myślą o sobie w kategorii niegodnych osiągnięcia swoich planów, ulegają agresywnym zachowaniom, również wobec siebie, blokując tym samym swój potencjał. Porównują się, zaniedbują, umniejszają sobie i innym. Chciałbym, aby na myśl o mojej osobie czuli, że nie muszą już w tym uczestniczyć i mają pełne prawo zająć się sobą, swoimi celami, marzeniami i sprawami. Po prostu – odpowiedzialnym, ale jednak rock’n’roll. (śmiech)