Uśmiechnięte, pełne pozytywnej energii, nastawione na realizację artystycznych planów i wartościowych inicjatyw. Natalia Świerczyńska i Maja Kolanoś, inicjatorki i założycielki Spółdzielni Muzycznej. Maja – absolwentka Akademii Muzycznej w Poznaniu i Gdańsku na Wydziałach Jazzu i Muzyki Rozrywkowej oraz Natalia – absolwentka Akademii Muzycznej w Poznaniu na Wydziale Jazzu i Muzyki Rozrywkowej oraz Edukacji Muzycznej. Dziewczyny opowiadają jak ważne są emocje podczas śpiewania, dlaczego warto oswoić stres, a także jacy muzycy wyrazili chęć współpracy z nimi i dlaczego muzyka może być doskonałą terapią.
Jak narodził się pomysł stworzenia Spółdzielni Muzycznej, która pełną parą rusza we wrześniu?
MAJA KOLANOŚ: Od ubiegłego roku nosiłyśmy się z pomysłem założenia wspólnego biznesu. Takiej firmy, która będzie spełniała nasze marzenia i plany artystyczne. Każda z nas założyła własną działalność gospodarczą. Jako pomysłodawczynie założenia Spółdzielni Muzycznej zaprosiłyśmy do współpracy sześć wspaniałych dziewczyn, z którymi wspólnie kreujemy to miejsce.
NATALIA ŚWIERCZYNSKA: Złożyłyśmy wniosek o dofinansowanie działalności i szczęśliwie to otrzymałyśmy! Z czego jesteśmy bardzo dumne, bo już ten pierwszy etap za nami. Biurokracja i formalne kwestie są ciężkie do przebrnięcia, ale nam się to udało, dzięki pomocy i uprzejmości osób pracujących w Powiatowym Urzędzie Pracy. Za co jesteśmy bardzo wdzięczne.
Gdzie Wy się poznałyście?
N.Ś.: Byłyśmy razem w bursie przy ul. Solnej. Maja uczęszczała do szkoły muzycznej, a ja wówczas do szkoły plastycznej. Mieszkałyśmy w tych samych murach (śmiech), dotykałyśmy tych samych klamek, ale wtedy nie trafiłyśmy na siebie. Minęłyśmy się. Dopiero inne życiowe okoliczności nas zjednały. Tak naprawdę poznałyśmy się na studiach na Akademii Muzycznej im. Ignacego Jana Paderewskiego w Poznaniu. Byłyśmy wówczas studentkami wokalistyki jazzowej w klasie dr hab. Janusza Szroma.
Osiem wspaniałych dziewczyn będzie prowadzić warsztaty oraz całoroczne zajęcia indywidualne i grupowe w Spółdzielni Muzycznej. Każda z Was jest inna, ze swoim talentem i osobowością artystyczną. W jaki sposób przebiegła „rekrutacja”?
N.Ś.: Niektóre dziewczyny znamy ze środowiska muzycznego, niekoniecznie z Akademii Muzycznej. Np. Tosia Banaś, która gra na skrzypcach i prowadzi u nas zajęcia dla dzieci, jest świetną skrzypaczką i dyrygentką symfoniczną. Po pandemii zaczęła pracę również w edukacji muzycznej. Co ważne, mieszkałyśmy razem w pokoju w internacie, a potem nie miałyśmy kontaktu ze sobą 10 lat. Minęłam ją samochodem na Rondzie Kaponiera i zadzwoniłam spontanicznie z propozycją pracy. To było kompletne zrządzenie losu. (śmiech)
M.K.: Kasię Osterczy-Scholz, wokalistkę jazzową i jednocześnie panią psycholog, poznałyśmy na moich urodzinach, też czysty przypadek. Kasia ukończyła studia na kierunku psychologia na Uniwersytecie Warszawskim, natomiast studia jazzowe w Katowicach. Pomyślałyśmy, że innowacją byłoby wprowadzenie do szkoły muzycznej aspektu psychologicznego, bo na to w ogóle nie kładzie się nacisku, a powinno w edukacji muzycznej. Zajęcia psychologiczne nie są popularne, a – według nas – są niezmiernie potrzebne i przydatne już na samym początku kształcenia, wówczas gdy formułuje się nasza postawa sceniczna. Jak radzimy sobie ze stresem, z drżącym głosem, obezwładniającym często ściskiem w gardle itp. To są niby banały, ale tak naprawdę niezwykle istotne kwestie, koło których nie można przejść obojętnie. Kasia prowadzi u nas również zajęcia z improwizacji jazzowej.
N.Ś.: Jest jeszcze z nami Agata Lejba-Migdalska, która studiowała na roku z moją starszą siostrą i stąd znamy się od wielu lat. Jest ona śpiewaczką operową z wykształcenia, ukończyła poznańską Akademię Muzyczną, ma jednocześnie duże doświadczenie w śpiewie rockowym, nawet heavy metalowym czy rock metalowym. W naszym zespole jest też Iza Zalewska, która kiedyś przez moment była moją uczennicą, a także mojej siostry, Agnieszki. Bardzo jej kibicowałam. Otrzymała Nagrodę Publiczności w koncercie DEBIUTY na 57. Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej Opole 2020. Ponadto jest laureatką programu telewizyjnego „Szansa na Sukces Opole 2020”. Ukończyła studia na poznańskiej i bydgoskiej Akademii Muzycznej na dyrygenturze chóralnej oraz studia podyplomowe z emisji głosu. Obecnie jest wykładowcą poznańskiej Akademii Muzycznej i wyraziła chęć współpracy z nami, co nas ogromnie cieszy.
M.K.: Mamy też w zespole Spółdzielni Olę Wojciechowską, którą znam z Republiki Rytmu, specjalizującą się głównie w emisji głosu, stricte w mowie. Też będzie prowadzić zajęcia wokalne. Ola jest absolwentką wydziału wokalno-aktorskiego w Poznaniu i ma duże doświadczenie w pracy na scenie. Współpracowała m.in. z poznańskim Teatrem Wielkim czy Teatrem Muzycznym.
N.Ś.: Jeszcze Agnieszkę Pokorską, Belmuzę. To jest hit, że Aga zgodziła się z nami współpracować. To wspaniała osoba, która ma ogromne doświadczenie, a jej Belmuza ma szerokie zasięgi, jest rozpoznawalna w kręgu muzycznym. Poleciła mi Agnieszkę mama mojej uczennicy, czyli trochę taka „poczta pantoflowa”, mówiąc kolokwialnie. Nasza Belmuza zachwyca i zjednuje sobie wiele osób zadowolonych z jej podejścia do nauki muzyki już od najmłodszych lat.
Nawiązując do zajęć, które ma prowadzić Kasia Osterczy-Scholz, jak Wy radzicie sobie ze stresem? Stresem na scenie, przed publicznością?
N.Ś.: Bycie wokalistą czy kształcenie się w tym kierunku bezustannie wiąże się ze stresem. Nie ma co zaklinać rzeczywistości, że jest inaczej… Ważne jest dla nas, że każda osoba – czy to dorosły, czy dziecko – dostaje od nas komunikat jak po prostu oswoić stres, jak sobie radzić z występami publicznymi, z opinią ludzi itd. Bo to się wtedy staje bardziej naturalne, uświadamiamy sobie, że stres jest nieodłączną częścią życia. A często stresujemy się przed tym, na czym nam najbardziej zależy. My – niestety – nie otrzymałyśmy takiego fachowego przygotowania, jak radzić sobie w stresogennych sytuacjach i same musiałyśmy uczyć się na przysłowiowych błędach, potknięciach swoich czy koleżanek.
M.K.: Jak byłam dzieckiem i wychodziłam na scenę, nie czułam wielkiego stresu. Teraz to się zmieniło. Nawet jak gram i śpiewam niewielki koncert, to mam stres. Taki bardziej motywujący i mobilizujący, ale zawsze to stres. Czy wszystko dobrze wyjdzie? Czy nie zapomnę tekstu? Czy się nie pomylę? Wręcz jak go nie mam, to czuję, że nie jestem dobrze przygotowana. (śmiech)
N.Ś.: Wokal jest dla nas pewnego rodzaju ucieczką od ram i reguł, jakie narzuca klasyczne przygotowanie. Ja uczyłam się gry na skrzypcach, Maja na fortepianie. I wówczas już był ogromny stres, podczas grania na tych instrumentach, aby czegoś nie zapomnieć. Śpiewanie to są zgoła inne występy niż te wcześniejsze. Gra na skrzypcach czy fortepianie prowokowała w pewnym sensie występy sztywne, a śpiew daje więcej możliwości, wprowadza więcej luzu, daje więcej pola do manewru. Choć ja zaczęłam śpiewać późno, bo dopiero w wieku 18 lat. Byłam bardzo nieśmiałą osobą, wręcz skrajnie nieśmiałą. Z perspektywy czasu zastanawiam się, jak z takim podejściem i takim usposobieniem zdołałam wybrać zawód muzyka. (śmiech)
Bycie wokalistką mnie zmieniło na korzyść, otworzyło na ludzi. Dużo czerpię dobrej energii od publiczności, podczas występów. Najbardziej na świecie uwielbiam koncerty z moim zespołem w projektach I LOVE SINATRA i WINTER SONGS OF FRANK SINATRA, które regularnie ładują moje baterie na długi czas. Uciekałam w śpiewanie od wielu innych rzeczy, najpierw od skrzypiec. Choć nikt nie wiedział, że ja śpiewam, bo robiłam to w tajemnicy przed najbliższymi, takie „śpiewanie po cichu”. (śmiech) Wtedy nie wyobrażałam sobie, że mogę kiedyś wystąpić publicznie.
Jeśli zaś chodzi o stres na scenie, to pamiętam jeden z koncertów w Auli Nova, podczas którego grał mój kolega ze studiów, pianista jazzowy, Jacek Szwaj, a ja miałam śpiewać. Założyłam wtedy obcisłą sukienkę, bardzo wysokie szpilki, a zazwyczaj butów na obcasie nie noszę. Na widowni wszyscy najbliżsi, rodzice, babcia itd. A ja nie mogłam skupić myśli, bo wciąż miałam uczucie, że upadnę w tych butach. Jednak podczas śpiewania, trzeba mieć dobre buty (śmiech), aby czuć się w nich komfortowo! Ta sytuacja mnie tego nauczyła.
M.K.: Buty w śpiewaniu – najważniejsze! Warte to jest zapamiętania. (śmiech)
Na jakie zajęcia można się zapisywać w Spółdzielni Muzycznej?
N.Ś.: Będą prowadzone np. zajęcia w duetach. Maja Kolanoś z Kasią Osterczy-Scholz przyjmują zapisy na zajęcia jazzowe, które są skierowane do dzieci, młodzieży i dorosłych z podziałem na grupy wiekowe. Natomiast ja wraz z Tosią Banaś stworzymy duet „klasyka dla smyka” – będą to zajęcia prowadzone na bazie muzyki klasycznej i musicalowej, czyli cały świat opery i musicalu weźmiemy pod lupę. (śmiech) Stworzyłyśmy tu pewną nowość, połączyłyśmy zajęcia muzyczne z plastycznymi, czyli dzieci przychodzą na 45 minut do Tosi, gdzie pracują na podstawie wybranej opery, wyklaskują swoje rytmy i śpiewają fragmenty znanych melodii. To są grupy dzieci w wieku 4-6 lat. A do mnie przychodzą na zajęcia plastyczne, podczas których robimy m.in. rekwizyty do spektaklu. W ten sposób wzajemnie się inspirujemy, uzupełniamy i nieustannie motywujemy do działania! To jest piękne!
M.K.: Będą też zajęcia z kształcenia słuchu, teorii muzyki, gry na konkretnym instrumencie. Konsultacje, warsztaty indywidualne i grupowe. Dużo wspaniałości szykujemy! Na nudę nie można narzekać! (śmiech) Dodatkowo Tosia prowadzi grę na skrzypcach, ja – zajęcia wokalne indywidualne dla dzieci i dorosłych oraz fortepian. Natalia, Agata oraz Iza głównie indywidualne lekcje wokalu dla uczestników bez ograniczeń wiekowych. Natomiast Ola oprócz zajęć ze śpiewu specjalizuje się również w emisji głosu mówionego.
N.Ś.: Agata uczy na zajęciach jak np. w zdrowy sposób śpiewać z chrypą. (śmiech) Prowadzi zajęcia z innego rodzaju muzyki niż większość z nas. Reasumując, w Spółdzielni Muzycznej będzie dużo się działo, wychodzimy naprzeciw oczekiwaniom naszych uczniów.
Czy jest u Was limit wiekowy?
M.K.: Nie ma limitów wiekowych, każdy może się rozwijać muzycznie w naszej Spółdzielni.
N.Ś.: Mamy wykładowców muzycznych ukierunkowanych na pracę z dziećmi, nie są to stricte zajęcia wokalne, ale szeroko umuzykalniające, czyli: rytmika, ruch, granie na konkretnych instrumentach. Są też zajęcia dla maluszków, w wieku 0-3, co nas niezmiernie cieszy. Wówczas rodzice siedzą ze swoimi dziećmi, uczestniczą w relacjach swojego dziecka ze światem muzycznym.
Będą zajęcia z kształcenia słuchu, z technik wokalnych, praktyka i teoria. Co jeszcze chciałybyście dodać do planu kształcenia Spółdzielni w niedalekiej przyszłości?
N.Ś.: Chciałabym pójść w zajęcia z song writingu, pisania piosenek, interpretacji tekstu. Bardzo lubię pracę z tekstem i nad tekstem. Pisanie, tworzenie to moja ogromna pasja, którą mogłam w pełni zrealizować przy pracy nad moją debiutancką płytą „O północy”. Song writing to często kwestia intuicji, nabycia intuicji przez słuchanie dużej ilości tekstów i analizowanie ich. W dzisiejszym świecie – gdzie wszystkie chwyty są dozwolone – jednak warto mieć jakiś koncept, aby pokazać autorską myśl, oryginalność, świeże spojrzenie na tekst… Pragnę tak prowadzić zajęcia, aby nauczyciel był dla ucznia tylko impulsem, przewodnikiem, motywatorem do nowego spojrzenia na słowo. To jest ważna kompetencja, którą chciałabym już poruszyć na warsztatach w sierpniu, aby po prostu nasi uczniowie szanowali słowo.
Wspomniałyście o warsztatach, Waszym letnim projekcie muzycznym, który rusza 21 sierpnia na Placu Wolności 2. Czego uczestnicy mogą się spodziewać?
N.Ś.: Te warsztaty są głównie skierowane do wokalistów, to zajęcia indywidualne i grupowe. Z Kasią mam zaplanowane zajęcia z praktyki scenicznej, po to, aby nasi podopieczni mogli wystąpić na koncercie finałowym zorganizowanym w KontenerART. Będziemy pracować nad takim elementem składowym występów, który jest często pomijany, tzn. jak wejść na scenę, jak z niej zejść, jak trzymać mikrofon itd.
M.K.: Ja będę prowadzić zajęcia z interpretacji piosenki, Iza – z higieny i emisji głosu. Kasia – zajęcia z psychoedukacji, nie tylko podczas warsztatów, ale również na przestrzeni całego roku szkolnego. Swoje doświadczenie związane z pracą nad utworem zdobyłam nie tylko podczas studiów, ale też podczas różnych warsztatów wokalnych. Wiele zawdzięczam współpracy z Adamem Sztabą, od którego bardzo dużo się nauczyłam i na pewno będę tę wiedzę przekazywać dalej swoim uczniom. A jeżeli chodzi o warsztaty w Spółdzielni Muzycznej, to myślę, że najciekawsze będą zajęcia grupowe, w pracy z podziałem na głosy, we wspólnym wyrażaniu tekstu, bo inaczej jak śpiewamy indywidualnie, a inaczej z podziałem na role.
Emocje to nieodłączna część muzyki, tak jak i naszego życia. Jakich emocji chcecie nauczyć swoich podopiecznych?
M.K.: Wszystkich! Już nie mogę się doczekać zajęć z interpretacji z moimi uczniami, aby sami pokazali, co w nich głęboko siedzi, co czują, jak ich porusza konkretny fragment… To jest piękne – cała pajęczyna zależności emocjonalnych, jedna emocja może pociągać następną. A dodatkowo każdy z nas – na brzmienie konkretnego dźwięku lub słowa – co innego przeżywa w danej chwili.
N.Ś.: Tak z perspektywy psychologicznej – my jesteśmy przyczepieni do emocji, które szanujemy, do tych emocji pozytywnych, ograniczonych w pewnej sferze, jak: radość, ekscytacja, euforia. Bardzo ważne dla mnie, nie tylko z punktu widzenia wokalistki, ale z czysto ludzkiego podejścia, są emocje niepopularne, które próbujemy tuszować, tzn. smutek, złość, gniew, wstyd. Te pierwotnie negatywne stany dają nam przestrzeń, aby później móc się np. uśmiechnąć. Muzyka jest genialnym medium, aby z siebie wyrzucić negatywne emocje, ja do tego zachęcam, bo widzę, jaki to ma efekt w późniejszej pracy z moimi uczniami. Muzyka jest wartością porównywalną do terapii. Staram się przekazywać uczniom zasadę, że nie jest ważne, aby zaśpiewać piękną „górę”, idealną samogłoskę, uczymy się tego, ale najważniejsze jest dać upust swoim uczuciom.
M.K.: Co z tego jeśli ktoś jest w stanie zaśpiewać idealnie technicznie, jak nie ma w przekazie żadnych emocji. Jest tylko powierzchowność. Nie umie przekazać głębi, skrytych uczuć, swoich stanów na konkretny dzień, uzależnionych od tego, co się wydarzyło w jego życiu, jakie zmiany nastąpiły, czy jest szczęśliwy, przygnębiony, sentymentalny, refleksyjny czy po prostu wściekły. Bez emocji zarówno w życiu, jak i w muzyce jest jakoś pusto, sztucznie, nienaturalnie. Warto odsłaniać, co nam w duszy gra, bo to jest najpiękniejsze. To wartościowy przekaz, który od nas płynie…
Dlaczego taka nazwa? Spółdzielnia Mieszkaniowa – kojarzy mi się z filmem S. Barei „Alternatywy 4”, Spółdzielnia Mleczarska – z produktami nabiałowymi… A Wy do słowa „spółdzielnia” dodałyście akcent muzyczny.
M.K.: Ta nazwa wyszła z wielkiej pomyłki. (śmiech)
N.Ś.: Maja… pamiętasz, co było najśmieszniejsze? Gdy Ty powiedziałaś „moja firma zajmuje się tym samym, co Twoja. To jak chciałybyśmy pracować razem, założyłybyśmy spółdzielnię?” Powiedziałaś „spółdzielnię” zamiast „spółkę”. (śmiech) To jest najbardziej zabawne w całej tej historii powstania nazwy.
M.K.: W międzyczasie miałyśmy też wiele innych pomysłów na nazwę, ale Spółdzielnia Muzyczna zdecydowanie wygrała! Kiedy decyzja zapadła, moja siostra zaprojektowała nam piękne logo, z którego jesteśmy bardzo dumne. Warto więc wypatrywać od sierpnia dużego szyldu przy Placu Wolności „Spółdzielnia Muzyczna Świerczyńska & Kolanoś”! (śmiech)
Czy „śpiewać każdy może”, cytując słowa piosenki?
N.Ś.: Oczywiście, każdy może, nikt mu nie zabroni, ale nie każdego jesteśmy w stanie nauczyć. I to jest podstawowa różnica. (śmiech)
M.K.: Niektórzy śpiewają, fałszują, ale są dzięki muzyce szczęśliwi… Nie nauczą się śpiewać, ale mają przyjemność ze śpiewania np. w towarzystwie, sami dla siebie czy w domu lub na karaoke. Nasza oferta jest skierowana do wszystkich chcących śpiewać, również do profesjonalistów. Każdy w Spółdzielni Muzycznej będzie miał możliwość, by rozwijać się pod okiem specjalistów. Zapraszamy!