Artystyczna dusza, która po latach treningu sztuk walki Wushu, z mocnym akcentem weszła w świat dźwięków, melodii i zdjęć. Podczas wakacji nad morzem tworzy przepiękne rzeźby z piasku – jej syrenki mogłyby startować w konkursie piękności i rywalizować z Disneyowską Ariel. Ksenia Shaushyshvili zachwyca swoją urodą, wielkim talentem, niespożytą energią, uśmiechem i optymizmem, który z niej promieniuje. Ma mnóstwo pomysłów i planów na przyszłość, a wszystko związane z samorozwojem jako wokalistki, fotografki i mamy 8-letniego Tristana.
Rozmawia: Magdalena Ciesielska | Zdjęcia: Marlena Kańduła, archiwum prywatne
Jak to się stało, że Twoja życiowa droga przywiodła Cię do Poznania?
KSENIA SHAUSHYSHVILI: To czysty przypadek. (śmiech) Spędziłam parę lat dzieciństwa w przepięknej Gruzji, a wychowałam na Białorusi, w Brześciu. Już jako nastolatka wiedziałam, że nie chcę zostawać w kraju rządzonym przez reżim Łukaszenki. Miałam też krótki epizod edukacji wokalnej w Moskwie, ale kompletnie mnie to miasto przerosło… Polska była dla mnie zawsze oknem na świat, na Europę, dlatego gdy zdałam maturę, w wieku 16 lat, dostałam się na warsztaty wokalne do Kutna, nie umiejąc śpiewać klasycznie, choć bardzo chciałam. (śmiech) Jestem z wykształcenia śpiewaczką operową. Stwierdziłam jednak, że nie szukam łatwych rozwiązań, lubię wyzwania. (śmiech) Rozpoczęłam więc przygotowania do egzaminów wstępnych na Wydział Wokalno-Aktorski w Białymstoku na filii Uniwersytetu Muzycznego im. Fryderyka Chopina. Następnie moja pani profesor przenosiła się do Poznania i pamiętam jak oznajmiła mi „Kseniu, teraz będziesz zdawać do Poznania na Akademię Muzyczną”, a ja do niej „dobrze, ale gdzie jest ten Poznań?”(śmiech). 14 lat temu przyjechałam do Poznania, rozpoczęłam studia na Akademii Muzycznej im. I. J. Paderewskiego na Wydziale Wokalno-Aktorskim i już tak zostałam. (śmiech) Mam ogromne szczęście spotykać na swojej drodze ludzi wyjątkowych, ciepłych, inspirujących, ludzi, którzy dają mi wiarę w siebie i motywują do spełnienia marzeń.
Wschód w Tobie nadal drzemie?
Czerwona szminka przez długi czas była moja nieodzowną towarzyszką, a jak szłam wyrzucić przysłowiowe śmieci, to musiałam zrobić się na bóstwo. (śmiech) Do tego przewędrowałam kilometry w szpilkach, bo przecież buty na wysokim obcasie uważane są za oznakę kobiecości i seksapilu. Z czasem pobyt w Poznaniu uspokoił mnie, jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny. (śmiech)
W Twojej krwi płynie mieszanka białorusko-gruzińska, zatem wnętrze masz temperamentne.
Tak, moja mama jest Białorusinką, a tata – Gruzinem. Coraz bardziej utożsamiam się z Gruzją, jej mieszkańcami, tradycją, muzyką itp. Kocham tę gruzińską otwartość, serdeczność, czuję ten klimat. Obecnie mam kilka projektów powiązanych z gruzińską kulturą. Jestem więc mieszanką słowiańskiej Białorusi i temperamentnej Gruzji. (śmiech) Jak ostatnio spotkałam się z rodzicami na neutralnym terenie, w Gruzji – bo na Białoruś nie mogę wjeżdżać ze względów politycznych – to nocowaliśmy w pensjonacie. Jego właścicielka była tak zachwycona naszą obecnością, naszymi śpiewami, że w dzień wyjazdu powiedziała „zapraszam Was kolejny raz do mnie, ale już za darmo. Przyjeżdżajcie, kiedy tylko chcecie!”. To jest właśnie w Gruzinach urocze, ich gościnność i otwartość na drugiego człowieka, co bardzo cenię. Mam same pozytywne emocje, jeśli chodzi o Gruzję – to jest moje miejsce na Ziemi.
Dzięki tym gruzińskim korzeniom masz talent muzyczny?
Odkąd pamiętam tata zawsze grał na gitarze i przepięknie śpiewał. Naprawdę przepięknie – i to nie jest tylko moja opinia. Nawet teraz jak ktoś z moich znajomych muzyków słyszy zupełnie amatorskie nagrania głosu mojego taty, jest pod wielkim wrażeniem jego talentu i umiejętności jako samouka. Jacek Skowroński, pianista, kompozytor i aranżer o słuchu doskonałym, nie mógł uwierzyć, że mój tata nigdzie nie kształcił się muzycznie, a tak emocjonalnie śpiewa. Ponadto moja mama skończyła szkołę muzyczną, w klasie akordeonu, grała też na fortepianie. Moi rodzice to są umysły ścisłe, techniczne, to ludzie pracujący w leśnictwie, ale wrażliwi na muzykę, na szeroko pojętą sztukę. Pamiętam za dzieciństwa wyjazdy nad jezioro, gdzie tata zawsze spontanicznie grał na gitarze i pięknie śpiewał, to było dla nas czymś naturalnym. Wywodzę się więc z dynastii leśników, nie muzyków. (śmiech) Muzyka to rodzinna pasja, która nie kończy się wraz z granicami Gruzji. Wspólnota gruzińska jest i w Brześciu, jest i w Poznaniu.
Przyjechałaś do Poznania na studia, znając język polski?
Absolutnie nie! Zostałam rzucona na głęboką wodę, to jest według mnie najlepsza metoda nauki języka obcego, native speaker i otoczenie. Wtedy jeszcze na uczelni było to rzadkością, aby osoba mówiła w języku białoruskim, rosyjskim i gruzińskim. Dodatkowo dzięki oglądaniu telewizji ukraińskiej, jeszcze będąc na Białorusi, nauczyłam się tego języka. Rozumiem więc rodzinę słowiańskich języków: język białoruski, rosyjski, ukraiński, polski. Nawet jestem w stanie zrozumieć język słoweński i chorwacki, bo to taki zbitek lingwistyczny.
Nie od dziś wiadomo, że muzyka pomaga w nauce języków obcych…
Muzyka daje szerokie pole manewru, aby doskonalić się i rozwijać. Muzyka pomaga kształcić się, nabywać nowych umiejętności. Rozwija wyobraźnię, wspomaga pracę mózgu, układu oddechowego. I zapewnia endorfiny!
Oprócz artystki związanej z muzyką jesteś też artystką fotografem. Kiedy odkryłaś w sobie powołanie, aby stanąć za obiektywem i próbować uchwycić ludzkie emocje?
Spotykam wspaniałych muzyków artystów, których twórczość jest dla mnie impulsem do stawiania kolejnych scenicznych kroków. Oni też dają mi wiatr w skrzydła. Sama w stosunku do siebie aż boję się używać słowa „artystka”, wciąż nie mam takiej pewności siebie i widzę swoje niedociągnięcia. Wiem, co mogłabym zrobić lepiej, lepiej zaśpiewać, to jest takie dążenie do perfekcjonizmu, profesjonalizmu.
Pierwszym moim aparatem – a miałam wtedy 12 lat – była Smiena na klisze. Znalazłam ten sprzęt fotograficzny u dziadka i zaczęłam uczyć się sama go obsługiwać. Potem dostałam od mojego nauczyciela informatyki aparat Zenit, bardziej zaawansowany. Od tego momentu zaczęła się moja pasja, aby robić zdjęcia z aparatów analogowych. Przewinęły się przez moje ręce takie marki jak: Fed, Zenit, Smiena, Iskra, Lomo itd. Dużo sprzętu zostało na Białorusi, ale z Zenitem – tym, od którego wszystko się zaczęło, nigdy się nie rozstaję. Od zawsze miałam chęć do fotografowania, w szczególności ludzi, ich zachowań i emocji. Robiłam zdjęcia koleżankom, nie znając wówczas Photoshopa, nie miałam pojęcia jak go obsługiwać. (śmiech) Po czasie trafiła w moje ręce pierwsza lustrzanka cyfrowa i wtedy przyszedł czas na zaznajomienie się w temacie Photoshopa – byłam wówczas na 3 roku studiów na Akademii Muzycznej. Zaczęłam dostawać zlecenia, stać mnie więc było na zakup nowego sprzętu fotograficznego. Preferuję Nikony i poszerzam wciąż zestaw „szkiełek”, czyli obiektywów. Połowa moich uczelnianych koleżanek i kolegów ma w swoim albumie zdjęcia mojego autorstwa, chociażby Basia Szelągiewicz, Gosia Musidlak, Anna Malesza, Natalia Świerczyńska, Krzysztof Bączyk i inne. Robiłam też sesje zdjęciowe Sopranissimo czy chłopakom z Tre Voci.
Wiem, że do sesji zdjęciowych przygotowujesz również kreacje, piękne długie suknie. Czy to Twój kolejny talent?
(śmiech) Krawiectwo – to za dużo powiedziane. Ja po prostu kupuję dużo materiałów w pasmanteriach i improwizuję podczas sesji zdjęciowych, jestem fanką agrafek, mam ich całe mnóstwo. Tu coś upnę, tu coś przymarszczę, tak na szybko, a efekt zdjęć jest często – mówiąc nieskromnie – zniewalający. Ale to zasługa moich pięknych modelek! Długie suknie są dla mnie magiczne, bajkowe. Lubię na zdjęciach jak jest uchwycony ruch, dynamika, statyczności jest u mnie mało. Dlatego wybieram materiały lekkie, które pięknie unoszą się na wietrze czy podrzucone do góry na potrzeby zdjęć. Oprócz fantazyjnych zdjęć, w plenerach, robię też studyjne, biznesowe sesje. Mam marzenie, aby do muzyki gruzińskiej uszyć typowy strój gruziński, z szerokimi rękawami, taki piękny, czarny. Mam nawet na kartce naszkicowany wstępny projekt.
Jakiej muzyki słuchasz w wolnych chwilach?
Jestem maniakiem muzycznym pod kątem różnorodności, słucham wszystkiego – oprócz disco polo, oczywiście. (śmiech) Od lat jestem fanką ciężkich brzmień, słucham więc i rocka, i ciężkiego metalu.
Polubiłam bardziej skomplikowaną muzykę, jak zaczęłam szukać informacji o muzyce gruzińskiej. Odkryłam wtedy, że bardzo wielu jazzowych wykonawców pochodzi właśnie z Gruzji, bo czują rytm, klimat. Jazz daje doskonałe pole do improwizacji, a do jazzu, moim zdaniem, trzeba dojrzeć.
Nieraz np. siedzę w ciszy lub słucham zamiast muzyki interesujących mnie podcastów, wykładów o tematyce kryminalnej czy psychologicznej.
Jakie utwory można znaleźć w Twoim repertuarze?
W ramach np. „Koncertu Muzyka Świata” wstawiłam tam wszystkie utwory, jakie tylko chciałam. Choć ludzie kojarzą mnie z uśmiechem, energią, to ja uwielbiam liryczną muzykę. Bardzo zwracam uwagę na tekst. Znajomi twierdzą, że ja w tym projekcie odpowiadam za depresję (śmiech), bo drugi muzyk ma repertuar radosny i taki słoneczny, bez przygnębienia. Nie ukrywam, że też słucham takiej lirycznej, mądrej muzyki, bo ona wywołuje u mnie przeróżne emocje, gdy przychodzi wzruszenie, smutek, melancholia. „Jaka róża, taki cierń”, „Don’t cry for me Argentina”, kawałki dramatyczne, a nawet mistyczne. Wplątałam do „Koncertu Muzyka Świata” również muzykę gruzińską. Natomiast w innym projekcie śpiewam – dzięki Darkowi Tarczewskimu – piosenki Edith Piaf, koncerty cykliczne z muzyką francuską.
Masz talent muzyczny, fotograficzny, ale nie tylko… Współpracujesz również z Teatrem Cortiqué Anny Niedźwiedź w Poznaniu, obecnie grasz w „Alicji w Krainie Czarów”. Aktorstwo również Cię pociąga?
Skończyłam szkołę aktorską w Brześciu, uwielbiam przebywać na scenie i jako aktorka, i jako wokalistka. Zaczęłam aktorstwo już w szkole podstawowej, tj. od 1 do 4 klasy, a od 5 do 11 w szkole średniej. 11 lat razem z tymi samymi osobami uczyłam się sztuki teatralnej, wyjeżdżałam z nimi na liczne przedstawienia, koncerty, a nawet na balet do Mińska. O taką klasę o profilu aktorskim dbał Teatr w Brześciu, kształcono nas ścieżką aktorską, ale i muzyczną. Z Teatrem Cortiqué w Poznaniu zaczęłam współpracować w 2017 roku, a zaczęło się od przygotowania sesji zdjęciowej. Następnie zostałam powiadomiona i zaproszona na casting, raz, drugi raz – nie poszłam, przeżywałam wówczas kryzys egzystencjalny i miałam taki etap niewiary w swoje możliwości muzyczne. Za trzecim razem dałam sobie szansę i stawiłam się na castingu, właśnie do „Alicji w Krainie Czarów”, zaśpiewałam arię pazia, koloraturową, bo wymagano wysoki wokal. Ku mojemu zaskoczeniu pani dyrektor Anna Niedźwiedź i kompozytor Gabriel Kaczmarek z entuzjazmem podjęli pozytywną decyzję o moim udziale w przedstawieniu i od razu dostałam propozycję współpracy. Potem zmieniliśmy trochę rodzaj śpiewania, bo pani Ania dowiedziała się, że ja śpiewam również jazzowo, estradowo, że potrafię łączyć gatunki. Z nią pracuje mi się wspaniale, odbieramy na tych samych falach. Mówi, że ja przyjmę każdy jej szalony pomysł, (śmiech) choćby udział lalki na scenie w „Pięknej i Bestii”, który nie był oczywisty.
Świętujemy 10 już lat „Alicji w Krainie Czarów” na deskach Teatru Cortiqué. W „Ach, te koty” zdarzyło mi się śpiewać kilka spektakli, obstawiając naraz trzy role. (śmiech) Miałam po 3 minuty na przebranie ze zmianami peruk. Uwielbiam takie nieobliczalne sytuacje i kiedy obsady były już kompletne i miałam do zagrania tylko jedną postać, to już czułam się nieswojo. Scena to po prostu mój żywioł!
Czy pamiętasz taki moment, który wywarł duży wpływ na Twoje wybory sceniczne?
Jeszcze na początku studiów trafiłam do Teatru Nowego w Poznaniu. Zagrałam tam małą rolę w spektaklu „Obsługiwałem angielskiego króla” i to była moja pierwsza styczność z profesjonalistami, ludźmi, którzy dali mi ogromny impuls do działania. Po premierze tego spektaklu podeszła do mnie Edyta Łukaszewska, aktorka Teatru Nowego, i powiedziała „Ksenia, masz piękną duszę”. To jest dla mnie wciąż najpiękniejszy komplement Śpiewałam tam również ukraińską pieśń, wraz z Oksaną Hamerską, na dwa głosy, co było bardzo prawdziwe i wzruszające. Dostałam cenne rady od Michała Grudzińskiego, aktorów i jednocześnie wykładowców akademickich prof. Zbigniewa Grochala i prof. Pawła Hadyńskiego. Ten, wydawałoby się krótki epizod współpracy z Teatrem Nowym, dla mnie, nieopierzonej młodej dziewczyny był momentem zwrotnym.
Jakie plany przed Tobą do urzeczywistnienia, jakie marzenia?
Współorganizuję projekt wraz z pianistą Jackiem Skowrońskim zatytułowany „SuliFolk”, a „suli” w języku gruzińskim oznacza „duszę”. To będzie muzyka ludowa, orientalna, nie tylko stricte gruzińska, dostosowana do współczesnych standardów. Będą tam i polskie folkowe utwory, gruzińskie, ukraińskie, bałkańskie. Podkreślam, że oprócz melodii bardzo ważne są dla mnie: warstwa słowna, treść, przekaz utworu, jego ekspresja, ładunek emocjonalny. W czerwcu już będzie można usłyszeć nasze nowe aranżacje. Cały czas pracuję też nad „Koncertami Muzyki Świata”, to projekt o szerszej formacji, przedstawiający kalejdoskop gatunków muzycznych i krajów. Aktualnie pracuję nad wspólnym projektem z Gosią Musidlak. Z Basią Szelągiewicz działamy wspólnie już od dawna, dzieląc scenę przy różnych wydarzeniach muzycznych, a aktualnie pracujemy nad duetem skrzypcowo-wokalnym, ale również rozwijamy projekty angażujące większą ilość wspaniałych muzyków, a osobiście naszych serdecznych przyjaciół. W maju i czerwcu mam występy w Teatrze Cortiqué. 8 czerwca będę śpiewała muzykę francuską w towarzystwie akordeonisty Andrij Melnyka i pianisty Jacka Skowrońskiego. Rozwijam i współtworzę też z Julią Ziembińską i Agnieszką „Kova” Kowalczyk projekt „Midnight Mystique”. To ekscytujące trio, konkretnej blondynki uosabiającej Ziemię, eterycznej i mistycznej rudej – żywiołu powietrza i brunetki-ognia (śmiech). Łączymy tu harfę, wiolonczelę i śpiew, niczym trzy żywioły. Naszym założeniem jest tworzyć muzykę taką, jaką znamy, współczesną, popową, ale w sposób nieklasyczny. Gramy już w maju pierwsze koncerty. Repertuar opiera się na utworach współczesnych, będzie i Metallica, Sam Smith, i Billie Eilish… Mam również w planach współpracę z Fundacją PWFN pod dyrekcją Macieja Motylewskiego, która zajmuje się organizacją wydarzeń muzycznych m.in. w takich miejscach jak: domy dziecka, hospicja, oddziały szpitalne, ale również daje szansę na rozwój artystyczny dla młodych muzyków.
Ty wciąż jesteś w biegu, mając tyle różnych zajęć…
Nie umiem znosić z pokorą stagnacji, muszę cały czas pędzić. (śmiech) Jak mam dużo zajęć, to jestem bardziej poukładana, zorganizowana. Spokój i wegetacja to kompletnie nie dla mnie. Nie umiem odpoczywać, odpoczynek zawsze musi być aktywny. Jak coś się wokół mnie dzieje, to wiem, że żyję.