Ksenia Shaushyshvili | Nie umiem znosić z pokorą stagnacji

Ksenia Shaushyshvili


Artystyczna dusza, która po latach treningu sztuk walki Wushu, z mocnym akcentem weszła w świat dźwięków, melodii i zdjęć. Podczas wakacji nad morzem tworzy przepiękne rzeźby z piasku – jej syrenki mogłyby startować w konkursie piękności i rywalizować z Disneyowską Ariel. Ksenia Shaushyshvili zachwyca swoją urodą, wielkim talentem, niespożytą energią, uśmiechem i optymizmem, który z niej promieniuje. Ma mnóstwo pomysłów i planów na przyszłość, a wszystko związane z samorozwojem jako wokalistki, fotografki i mamy 8-letniego Tristana.


Rozmawia: Magdalena Ciesielska | Zdjęcia: Marlena Kańduła, archiwum prywatne

Jak to się stało, że Twoja życiowa droga przywiodła Cię do Poznania?

KSENIA SHAUSHYSHVILI: To czysty przypadek. (śmiech) Spędziłam parę lat dzieciństwa w przepięknej Gruzji, a wychowałam na Białorusi, w Brześciu. Już jako nastolatka wiedziałam, że nie chcę zostawać w kraju rządzonym przez reżim Łukaszenki. Miałam też krótki epizod edukacji wokalnej w Moskwie, ale kompletnie mnie to miasto przerosło… Polska była dla mnie zawsze oknem na świat, na Europę, dlatego gdy zdałam maturę, w wieku 16 lat, dostałam się na warsztaty wokalne do Kutna, nie umiejąc śpiewać klasycznie, choć bardzo chciałam. (śmiech) Jestem z wykształcenia śpiewaczką operową. Stwierdziłam jednak, że nie szukam łatwych rozwiązań, lubię wyzwania. (śmiech) Rozpoczęłam więc przygotowania do egzaminów wstępnych na Wydział Wokalno-Aktorski w Białymstoku na filii Uniwersytetu Muzycznego im. Fryderyka Chopina. Następnie moja pani profesor przenosiła się do Poznania i pamiętam jak oznajmiła mi „Kseniu, teraz będziesz zdawać do Poznania na Akademię Muzyczną”, a ja do niej „dobrze, ale gdzie jest ten Poznań?”(śmiech). 14 lat temu przyjechałam do Poznania, rozpoczęłam studia na Akademii Muzycznej im. I. J. Paderewskiego na Wydziale Wokalno-Aktorskim i już tak zostałam. (śmiech) Mam ogromne szczęście spotykać na swojej drodze ludzi wyjątkowych, ciepłych, inspirujących, ludzi, którzy dają mi wiarę w siebie i motywują do spełnienia marzeń.

Wschód w Tobie nadal drzemie?

Czerwona szminka przez długi czas była moja nieodzowną towarzyszką, a jak szłam wyrzucić przysłowiowe śmieci, to musiałam zrobić się na bóstwo. (śmiech) Do tego przewędrowałam kilometry w szpilkach, bo przecież buty na wysokim obcasie uważane są za oznakę kobiecości i seksapilu. Z czasem pobyt w Poznaniu uspokoił mnie, jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny. (śmiech)

Ksenia Shaushyshvili

W Twojej krwi płynie mieszanka białorusko-gruzińska, zatem wnętrze masz temperamentne.

Tak, moja mama jest Białorusinką, a tata – Gruzinem. Coraz bardziej utożsamiam się z Gruzją, jej mieszkańcami, tradycją, muzyką itp. Kocham tę gruzińską otwartość, serdeczność, czuję ten klimat. Obecnie mam kilka projektów powiązanych z gruzińską kulturą. Jestem więc mieszanką słowiańskiej Białorusi i temperamentnej Gruzji. (śmiech) Jak ostatnio spotkałam się z rodzicami na neutralnym terenie, w Gruzji – bo na Białoruś nie mogę wjeżdżać ze względów politycznych – to nocowaliśmy w pensjonacie. Jego właścicielka była tak zachwycona naszą obecnością, naszymi śpiewami, że w dzień wyjazdu powiedziała „zapraszam Was kolejny raz do mnie, ale już za darmo. Przyjeżdżajcie, kiedy tylko chcecie!”. To jest właśnie w Gruzinach urocze, ich gościnność i otwartość na drugiego człowieka, co bardzo cenię. Mam same pozytywne emocje, jeśli chodzi o Gruzję – to jest moje miejsce na Ziemi.

Dzięki tym gruzińskim korzeniom masz talent muzyczny?

Odkąd pamiętam tata zawsze grał na gitarze i przepięknie śpiewał. Naprawdę przepięknie – i to nie jest tylko moja opinia. Nawet teraz jak ktoś z moich znajomych muzyków słyszy zupełnie amatorskie nagrania głosu mojego taty, jest pod wielkim wrażeniem jego talentu i umiejętności jako samouka. Jacek Skowroński, pianista, kompozytor i aranżer o słuchu doskonałym, nie mógł uwierzyć, że mój tata nigdzie nie kształcił się muzycznie, a tak emocjonalnie śpiewa. Ponadto moja mama skończyła szkołę muzyczną, w klasie akordeonu, grała też na fortepianie. Moi rodzice to są umysły ścisłe, techniczne, to ludzie pracujący w leśnictwie, ale wrażliwi na muzykę, na szeroko pojętą sztukę. Pamiętam za dzieciństwa wyjazdy nad jezioro, gdzie tata zawsze spontanicznie grał na gitarze i pięknie śpiewał, to było dla nas czymś naturalnym. Wywodzę się więc z dynastii leśników, nie muzyków. (śmiech) Muzyka to rodzinna pasja, która nie kończy się wraz z granicami Gruzji. Wspólnota gruzińska jest i w Brześciu, jest i w Poznaniu.

Ksenia Shaushyshvili

Przyjechałaś do Poznania na studia, znając język polski?

Absolutnie nie! Zostałam rzucona na głęboką wodę, to jest według mnie najlepsza metoda nauki języka obcego, native speaker i otoczenie. Wtedy jeszcze na uczelni było to rzadkością, aby osoba mówiła w języku białoruskim, rosyjskim i gruzińskim. Dodatkowo dzięki oglądaniu telewizji ukraińskiej, jeszcze będąc na Białorusi, nauczyłam się tego języka. Rozumiem więc rodzinę słowiańskich języków: język białoruski, rosyjski, ukraiński, polski. Nawet jestem w stanie zrozumieć język słoweński i chorwacki, bo to taki zbitek lingwistyczny.

Nie od dziś wiadomo, że muzyka pomaga w nauce języków obcych…

Muzyka daje szerokie pole manewru, aby doskonalić się i rozwijać. Muzyka pomaga kształcić się, nabywać nowych umiejętności. Rozwija wyobraźnię, wspomaga pracę mózgu, układu oddechowego. I zapewnia endorfiny!

Ksenia Shaushyshvili

Oprócz artystki związanej z muzyką jesteś też artystką fotografem. Kiedy odkryłaś w sobie powołanie, aby stanąć za obiektywem i próbować uchwycić ludzkie emocje?

Spotykam wspaniałych muzyków artystów, których twórczość jest dla mnie impulsem do stawiania kolejnych scenicznych kroków. Oni też dają mi wiatr w skrzydła. Sama w stosunku do siebie aż boję się używać słowa „artystka”, wciąż nie mam takiej pewności siebie i widzę swoje niedociągnięcia. Wiem, co mogłabym zrobić lepiej, lepiej zaśpiewać, to jest takie dążenie do perfekcjonizmu, profesjonalizmu.
Pierwszym moim aparatem – a miałam wtedy 12 lat – była Smiena na klisze. Znalazłam ten sprzęt fotograficzny u dziadka i zaczęłam uczyć się sama go obsługiwać. Potem dostałam od mojego nauczyciela informatyki aparat Zenit, bardziej zaawansowany. Od tego momentu zaczęła się moja pasja, aby robić zdjęcia z aparatów analogowych. Przewinęły się przez moje ręce takie marki jak: Fed, Zenit, Smiena, Iskra, Lomo itd. Dużo sprzętu zostało na Białorusi, ale z Zenitem – tym, od którego wszystko się zaczęło, nigdy się nie rozstaję. Od zawsze miałam chęć do fotografowania, w szczególności ludzi, ich zachowań i emocji. Robiłam zdjęcia koleżankom, nie znając wówczas Photoshopa, nie miałam pojęcia jak go obsługiwać. (śmiech) Po czasie trafiła w moje ręce pierwsza lustrzanka cyfrowa i wtedy przyszedł czas na zaznajomienie się w temacie Photoshopa – byłam wówczas na 3 roku studiów na Akademii Muzycznej. Zaczęłam dostawać zlecenia, stać mnie więc było na zakup nowego sprzętu fotograficznego. Preferuję Nikony i poszerzam wciąż zestaw „szkiełek”, czyli obiektywów. Połowa moich uczelnianych koleżanek i kolegów ma w swoim albumie zdjęcia mojego autorstwa, chociażby Basia Szelągiewicz, Gosia Musidlak, Anna Malesza, Natalia Świerczyńska, Krzysztof Bączyk i inne. Robiłam też sesje zdjęciowe Sopranissimo czy chłopakom z Tre Voci.

Wiem, że do sesji zdjęciowych przygotowujesz również kreacje, piękne długie suknie. Czy to Twój kolejny talent?

(śmiech) Krawiectwo – to za dużo powiedziane. Ja po prostu kupuję dużo materiałów w pasmanteriach i improwizuję podczas sesji zdjęciowych, jestem fanką agrafek, mam ich całe mnóstwo. Tu coś upnę, tu coś przymarszczę, tak na szybko, a efekt zdjęć jest często – mówiąc nieskromnie – zniewalający. Ale to zasługa moich pięknych modelek! Długie suknie są dla mnie magiczne, bajkowe. Lubię na zdjęciach jak jest uchwycony ruch, dynamika, statyczności jest u mnie mało. Dlatego wybieram materiały lekkie, które pięknie unoszą się na wietrze czy podrzucone do góry na potrzeby zdjęć. Oprócz fantazyjnych zdjęć, w plenerach, robię też studyjne, biznesowe sesje. Mam marzenie, aby do muzyki gruzińskiej uszyć typowy strój gruziński, z szerokimi rękawami, taki piękny, czarny. Mam nawet na kartce naszkicowany wstępny projekt.

Ksenia Shaushyshvili

Jakiej muzyki słuchasz w wolnych chwilach?

Jestem maniakiem muzycznym pod kątem różnorodności, słucham wszystkiego – oprócz disco polo, oczywiście. (śmiech) Od lat jestem fanką ciężkich brzmień, słucham więc i rocka, i ciężkiego metalu.
Polubiłam bardziej skomplikowaną muzykę, jak zaczęłam szukać informacji o muzyce gruzińskiej. Odkryłam wtedy, że bardzo wielu jazzowych wykonawców pochodzi właśnie z Gruzji, bo czują rytm, klimat. Jazz daje doskonałe pole do improwizacji, a do jazzu, moim zdaniem, trzeba dojrzeć.
Nieraz np. siedzę w ciszy lub słucham zamiast muzyki interesujących mnie podcastów, wykładów o tematyce kryminalnej czy psychologicznej.

Ksenia Shaushyshvili

Jakie utwory można znaleźć w Twoim repertuarze?

W ramach np. „Koncertu Muzyka Świata” wstawiłam tam wszystkie utwory, jakie tylko chciałam. Choć ludzie kojarzą mnie z uśmiechem, energią, to ja uwielbiam liryczną muzykę. Bardzo zwracam uwagę na tekst. Znajomi twierdzą, że ja w tym projekcie odpowiadam za depresję (śmiech), bo drugi muzyk ma repertuar radosny i taki słoneczny, bez przygnębienia. Nie ukrywam, że też słucham takiej lirycznej, mądrej muzyki, bo ona wywołuje u mnie przeróżne emocje, gdy przychodzi wzruszenie, smutek, melancholia. „Jaka róża, taki cierń”, „Don’t cry for me Argentina”, kawałki dramatyczne, a nawet mistyczne. Wplątałam do „Koncertu Muzyka Świata” również muzykę gruzińską. Natomiast w innym projekcie śpiewam – dzięki Darkowi Tarczewskimu – piosenki Edith Piaf, koncerty cykliczne z muzyką francuską.

Masz talent muzyczny, fotograficzny, ale nie tylko… Współpracujesz również z Teatrem Cortiqué Anny Niedźwiedź w Poznaniu, obecnie grasz w „Alicji w Krainie Czarów”. Aktorstwo również Cię pociąga?

Skończyłam szkołę aktorską w Brześciu, uwielbiam przebywać na scenie i jako aktorka, i jako wokalistka. Zaczęłam aktorstwo już w szkole podstawowej, tj. od 1 do 4 klasy, a od 5 do 11 w szkole średniej. 11 lat razem z tymi samymi osobami uczyłam się sztuki teatralnej, wyjeżdżałam z nimi na liczne przedstawienia, koncerty, a nawet na balet do Mińska. O taką klasę o profilu aktorskim dbał Teatr w Brześciu, kształcono nas ścieżką aktorską, ale i muzyczną. Z Teatrem Cortiqué w Poznaniu zaczęłam współpracować w 2017 roku, a zaczęło się od przygotowania sesji zdjęciowej. Następnie zostałam powiadomiona i zaproszona na casting, raz, drugi raz – nie poszłam, przeżywałam wówczas kryzys egzystencjalny i miałam taki etap niewiary w swoje możliwości muzyczne. Za trzecim razem dałam sobie szansę i stawiłam się na castingu, właśnie do „Alicji w Krainie Czarów”, zaśpiewałam arię pazia, koloraturową, bo wymagano wysoki wokal. Ku mojemu zaskoczeniu pani dyrektor Anna Niedźwiedź i kompozytor Gabriel Kaczmarek z entuzjazmem podjęli pozytywną decyzję o moim udziale w przedstawieniu i od razu dostałam propozycję współpracy. Potem zmieniliśmy trochę rodzaj śpiewania, bo pani Ania dowiedziała się, że ja śpiewam również jazzowo, estradowo, że potrafię łączyć gatunki. Z nią pracuje mi się wspaniale, odbieramy na tych samych falach. Mówi, że ja przyjmę każdy jej szalony pomysł, (śmiech) choćby udział lalki na scenie w „Pięknej i Bestii”, który nie był oczywisty.
Świętujemy 10 już lat „Alicji w Krainie Czarów” na deskach Teatru Cortiqué. W „Ach, te koty” zdarzyło mi się śpiewać kilka spektakli, obstawiając naraz trzy role. (śmiech) Miałam po 3 minuty na przebranie ze zmianami peruk. Uwielbiam takie nieobliczalne sytuacje i kiedy obsady były już kompletne i miałam do zagrania tylko jedną postać, to już czułam się nieswojo. Scena to po prostu mój żywioł!

Ksenia Shaushyshvili

Czy pamiętasz taki moment, który wywarł duży wpływ na Twoje wybory sceniczne?

Jeszcze na początku studiów trafiłam do Teatru Nowego w Poznaniu. Zagrałam tam małą rolę w spektaklu „Obsługiwałem angielskiego króla” i to była moja pierwsza styczność z profesjonalistami, ludźmi, którzy dali mi ogromny impuls do działania. Po premierze tego spektaklu podeszła do mnie Edyta Łukaszewska, aktorka Teatru Nowego, i powiedziała „Ksenia, masz piękną duszę”. To jest dla mnie wciąż najpiękniejszy komplement Śpiewałam tam również ukraińską pieśń, wraz z Oksaną Hamerską, na dwa głosy, co było bardzo prawdziwe i wzruszające. Dostałam cenne rady od Michała Grudzińskiego, aktorów i jednocześnie wykładowców akademickich prof. Zbigniewa Grochala i prof. Pawła Hadyńskiego. Ten, wydawałoby się krótki epizod współpracy z Teatrem Nowym, dla mnie, nieopierzonej młodej dziewczyny był momentem zwrotnym.

Jakie plany przed Tobą do urzeczywistnienia, jakie marzenia?

Współorganizuję projekt wraz z pianistą Jackiem Skowrońskim zatytułowany „SuliFolk”, a „suli” w języku gruzińskim oznacza „duszę”. To będzie muzyka ludowa, orientalna, nie tylko stricte gruzińska, dostosowana do współczesnych standardów. Będą tam i polskie folkowe utwory, gruzińskie, ukraińskie, bałkańskie. Podkreślam, że oprócz melodii bardzo ważne są dla mnie: warstwa słowna, treść, przekaz utworu, jego ekspresja, ładunek emocjonalny. W czerwcu już będzie można usłyszeć nasze nowe aranżacje. Cały czas pracuję też nad „Koncertami Muzyki Świata”, to projekt o szerszej formacji, przedstawiający kalejdoskop gatunków muzycznych i krajów. Aktualnie pracuję nad wspólnym projektem z Gosią Musidlak. Z Basią Szelągiewicz działamy wspólnie już od dawna, dzieląc scenę przy różnych wydarzeniach muzycznych, a aktualnie pracujemy nad duetem skrzypcowo-wokalnym, ale również rozwijamy projekty angażujące większą ilość wspaniałych muzyków, a osobiście naszych serdecznych przyjaciół. W maju i czerwcu mam występy w Teatrze Cortiqué. 8 czerwca będę śpiewała muzykę francuską w towarzystwie akordeonisty Andrij Melnyka i pianisty Jacka Skowrońskiego. Rozwijam i współtworzę też z Julią Ziembińską i Agnieszką „Kova” Kowalczyk projekt „Midnight Mystique”. To ekscytujące trio, konkretnej blondynki uosabiającej Ziemię, eterycznej i mistycznej rudej – żywiołu powietrza i brunetki-ognia (śmiech). Łączymy tu harfę, wiolonczelę i śpiew, niczym trzy żywioły. Naszym założeniem jest tworzyć muzykę taką, jaką znamy, współczesną, popową, ale w sposób nieklasyczny. Gramy już w maju pierwsze koncerty. Repertuar opiera się na utworach współczesnych, będzie i Metallica, Sam Smith, i Billie Eilish… Mam również w planach współpracę z Fundacją PWFN pod dyrekcją Macieja Motylewskiego, która zajmuje się organizacją wydarzeń muzycznych m.in. w takich miejscach jak: domy dziecka, hospicja, oddziały szpitalne, ale również daje szansę na rozwój artystyczny dla młodych muzyków.

Ty wciąż jesteś w biegu, mając tyle różnych zajęć…

Nie umiem znosić z pokorą stagnacji, muszę cały czas pędzić. (śmiech) Jak mam dużo zajęć, to jestem bardziej poukładana, zorganizowana. Spokój i wegetacja to kompletnie nie dla mnie. Nie umiem odpoczywać, odpoczynek zawsze musi być aktywny. Jak coś się wokół mnie dzieje, to wiem, że żyję.

Magda Ciesielska

Magdalena Ciesielska

redaktor prowadząca
REKLAMA
REKLAMA

Może cię zainteresować:

Ksenia Shaushyshvili
REKLAMA
REKLAMA

ANNA LASOTA | Śpiewanie jest dla mnie tak naturalne jak oddychanie

Artykuł przeczytasz w: 14 min.
Anna Lasota


Od wczesnych lat dzieciństwa śpiewała, wygrywała koncerty i konkursy recytatorskie. Nie widzi siebie w innym zawodzie, scena jest dla niej wyzwaniem, jej światem. Anna Lasota tłumaczy, że w sposób bardziej zorganizowany da się pogodzić wiele ról oraz wiele zajęć, nie zapominając w tym życiowym biegu o sobie, swoich marzeniach, uczuciach i balansie pomiędzy obowiązkami zawodowymi a życiem prywatnym.

Rozmawia: Magdalena Ciesielska | Zdjęcia: M. Mozyro, M. Zakrzewski

Aniu, w październikowy wieczór wystąpiłaś w Poznaniu wraz z Orkiestrą Polskiego Radia, wykonując utwory skomponowane przez Hansa Zimmera do wielkich światowych produkcji filmowych. Masz swój ulubiony film, a zarazem utwór Zimmera?

ANNA LASOTA: Wszystkie utwory Hansa Zimmera są dla mnie wielkim wyzwaniem, zarówno artystycznym, jak i emocjonalnym, bo są to przecież wielkie hity, doskonale publiczności znane, więc zmierzyć się z takim repertuarem to spora sprawa.
Konfrontacja jest trudna, gdyż nierzadko osoby zasiadające w salach koncertowych oczekują, że otrzymają dokładnie to samo, co w oryginalnej ścieżce filmowej… Zawsze dążyłam do wychodzenia poza zastane schematy i tak też jest w tym wypadku. Pragnę pokazać swoją wizję muzyczną i dlatego tworzę własną interpretację zgodną z moimi odczuciami, z moimi emocjami, przefiltrowaną przez mój głos. Nigdy nie zapominam o klimacie utworu, ale jest to „mój klimat” (śmiech). Inaczej przecież zaśpiewam „Incepcję”, „Diunę”, a jeszcze inaczej „Gladiatora”. Stylistycznie są to kompletnie inne utwory, inne aranżacje i improwizacje. Muzyka to naprawdę wielkie źródło fenomenalnych możliwości wykonawczych, a Koncerty Muzyki Filmowej stawiają przede mną wyzwania stricte stylistyczne i co najważniejsze przynoszą mi wielką przyjemność i spełnienie.

O interpretacji utworu można by długo rozmawiać…

Oczywiście! Co warte podkreślenia – podczas projektów muzycznych w ramach Koncertów Muzyki Filmowej przedstawiamy oryginalną partyturę zapisaną na oryginalny skład orkiestrowy, który jest wykorzystany do konkretnej ścieżki muzycznej, z konkretnego filmu. Tu nie ma przekłamań, naszych zmian – tu rządzi oryginał. W filmach często tego nie słyszymy. Nie proponujemy przeróbek, tylko wyciągamy na pierwszy plan muzykę, do której w tle, na telebimach, widzimy fragmenty filmów lub zdjęć. O interpretacji mojej mówię bardziej w charakterze emocjonalnym. Szukam siebie w danych utworach i swoich myśli, które krążą wokół pewnego zagadnienia. I wówczas wykorzystuję swoje różne możliwości głosowe w prezentowanych fragmentach.

Poza trudnymi utworami Hansa Zimmera, z którymi się mierzysz na scenie, masz też w swoim repertuarze piosenki znane dzieciom, ale i dorosłej widowni, to ścieżki muzyczne z bajek Disneya. Czy tu również możesz mówić o konfrontacji Twoich muzycznych wyborów z oczekiwaniami publiczności?

Jak najbardziej. Scena jest według mnie na tyle szeroka, że pomieści różne głosy i różne interpretacje. Śpiewając „mam tę moc”, myślę o swojej mocy, (śmiech) nie kogoś innego, kto przede mną wykonywał ten utwór. Nigdy nie było moim celem upodabniać się do innych wokalistek, tylko mieć swoją indywidualną rozpoznawalność artystyczną. Wielkim wyzwaniem dla mnie jest łączenie obu, wspomnianych przez Ciebie, koncertów, zarówno Disneyowskiego, jak i tego H. Zimmera. W jeden dzień np. dajemy trzy koncerty, dzień wcześniej – dwa. Do tego dochodzą próby, więc ważne jest również, aby wytrwać kondycyjnie, aby podczas każdego wejścia na scenę dawać z siebie jak najwięcej. Zmęczenie zawsze trzeba zostawić za kulisami (śmiech) i na każdy występ mieć nową energię i świeżość w głosie. Wyzwaniem jest także wytrzymanie w koncentracji, cały dzień na szpilkach. (śmiech) Zawsze z tyłu głowy mam takie przeświadczenie, że jest jeszcze coś do zaśpiewania i nie mogę opaść z sił. A to są zwyczajne ludzkie stany, czyli: wysokie emocje, adrenalina, moc wrażeń, a następnie wielkie zmęczenie, kiedy to wszystko z człowieka schodzi… Mój organizm bardzo odczuwa momenty ekscytacji i pewnego napięcia, bycia w gotowości.

Zahaczyłaś o ważny wątek – odpoczynek. Jak odreagowujesz stres, zmęczenie, kumulację obowiązków?

W tym roku miałam pierwszy raz od niepamiętnych czasów naprawdę długie wakacje. Postawiłam na siebie, swoje zdrowie i swój czas, aby w tym nadmiarze spraw i obowiązków odnaleźć komfort oraz nie zagubić swoich wartości. Mogłam się w zupełności zregenerować, naprawdę odpoczęłam i nadal chyba jestem na tej wakacyjnej adrenalinie, (śmiech) która daje mi siłę i niezawodną dotąd energię. W ogóle mam takie przeświadczenie, że po czasach pandemii, wysokiej zachorowalności w pierwszych jej etapach, jesteśmy wszyscy na jakimś turbo doładowaniu. Czas pędzi.
Ustalam harmonogram dni, bo funkcjonuję w jednej pracy, w drugiej i trzeciej. Mam wyjazdy, próby, koncerty. Wiele interesujących projektów artystycznych, z których nie chcę zrezygnować, a które są bardzo czasochłonne. Nawet, abyśmy my się spotkały, musiałam szukać w grafiku przysłowiowej luki. (śmiech) Jak mam naprawdę ciężki dzień kondycyjnie, to gdy wracam do domu, po prostu leżę, w ciszy, bez zbędnych bodźców. To jest mi wtedy bardzo potrzebne, aby wyciszyć umysł i odpocząć. Złapałam się również na tym, że nie potrzebuję muzyki podczas jazdy samochodem, jeżdżę w ciszy, wystarczy mi wówczas szum jadącego auta. Naprawdę jesteśmy przebodźcowani, funkcjonujemy w wielkiej kakofonii dźwięków. Cisza jest moim przyjacielem. Taki chill Zen w erze hałasu jest chyba lekarstwem dla nas wszystkich.
A z drugiej strony pragnę dbać o moje życie osobiste, które jest dla mnie swego rodzaju równowagą do życia artystycznego, naprawdę bardzo trudnego, postrzeganego przez pryzmat sukcesów, pięknych strojów, sukienek, wyglądu, spotkań towarzyskich itp. A tak naprawdę to są kilometry spędzone w samochodzie, w trasie, w samolocie, dodatkowo uczenie się na pamięć. I zmęczenie… Staram się dbać o mój balans życia, choć nie jest to łatwe. Do końca roku mam mnóstwo rzeczy, w których biorę udział, w które się zaangażowałam. Naprawdę będzie to dla mnie bardzo pracowity czas.

Anna Lasota

Wspomniałaś o kreacjach, pięknych sukienkach, w których występujesz podczas koncertów. Czy Ty masz swoją krawcową, czy sama wyszukujesz tych modowych perełek?

W ogóle do tego nie przywiązuję uwagi, choć może i powinnam. (śmiech) Kreacje, w których występuję, to są zazwyczaj przypadki. Np. zieloną szmaragdową, w której śpiewałam podczas Koncertu Muzyki Filmowej Junior, czyli w Disneyowskiej odsłonie, otrzymałam od znajomej z teatru, tzn. aż tyle materiału, że starczyło na uszycie sukienki. A czarną ze złotymi ornamentami, w której wystąpiłam na Hansie Zimmerze, również dostałam trochę w spadku, (śmiech) z innej produkcji i poprawiłam, aby pasowała do mojej figury. Ja naprawdę nie jest fanką kreowania swego wizerunku scenicznego poprzez kreacje, choć wiem, że dla oka, dla widza jest to również ważna część występu. Najlepiej, gdyby sukienki się nie gniotły, bo tak muszę jeździć z parownicą. (śmiech) Funkcjonalność i praktyczność ubioru jest dla mnie niezwykle istotna.

Stresujesz się, wchodząc na scenę? Czy po tylu latach pracy zawodowej i doświadczeń to dla Ciebie przysłowiowa pestka?

Jakbym nie odczuwała nerwów, niepokoju – byłby to zły znak. Emocje, ekscytacje są tak wielkie, a scena jest zawsze sprawdzianem naszych możliwości, to ona weryfikuje nasze niedociągnięcia, ludzkie potknięcia. Oczywiście, zawsze mam strach połączony z ekscytacją, a jednocześnie zawsze pragnę dać z siebie 100 procent.

Co w ogóle u Ciebie dzieje się w życiu zawodowym? Podróżujesz, koncertujesz, wszędzie jest Ciebie pełno.

Na koniec wakacji wystąpiłam z chłopakami z Tre Voci i myślę, że taki skład koncertowy powtórzymy jeszcze niejednokrotnie, bo bardzo dobrze nam się współpracuje. Dla nich taka formuła z moim udziałem jest ożywcza, a dla mnie to nowe doświadczenie wokalne. Bardzo miłe muzyczne spotkania.
Aktualnie podróżuję do Warszawy, przygotowując próby do „Dzikich Łabędzi”, nowego projektu, w którym uczestniczę, w Mazowieckim Teatrze Muzycznym im. Jana Kiepury. Prowadzę zajęcia na Akademii Muzycznej w Poznaniu, nierzadko od godz. 9 do 18. Przede mną wyjazdy na Litwę: „Osiecka po męsku” i Koncert Niepodległościowy. 6 grudnia gramy koncert filmowy w Hali COS Torwar w Warszawie, poświęcony twórczości Jamesa Hornera – autora ścieżek dźwiękowych do ponad stu hollywoodzkich filmów, w tym do najbardziej dochodowych produkcji w całej historii kina jak „Avatar” i „Titanic”. Z Filharmonią Toruńską 13.12. zagram koncert poświęcony Grzegorzowi Ciechowskiemu, aranżacje muzyczne Krzysztofa Herdzina. Z Orkiestrą Młodzi Polscy pod batutą Huberta Kowalskiego, z którymi nagrałam już kilka piosenek Czesława Niemena w wersji symfonicznej zagramy 12.11. w warszawskim Palladium. Czesław Niemen w kobiecej odsłonie to temat otwartego przeze mnie doktoratu na poznańskiej Akademii Muzycznej.
Mam jeszcze pomysły na przyszłość, żeby stworzyć własną ofertę koncertową – coś co będzie ciekawą propozycją na rynku muzycznym, a jednocześnie przyniesie mi wielką radość i satysfakcję artystyczną.
Układam klocki niczym życiowe puzzle, aby ze wszystkim zdążyć: próby, spektakle, nowe produkcje, wykłady, uczelnia muzyczna, kilometry w trasie itp. Nauczyłam się być bardziej zorganizowaną.

Powiedziałaś o tylu wspaniałych projektach muzycznych, w których bierzesz udział. Wciąż jesteś związana z Teatrem Muzycznym w Poznaniu. W jakiej odsłonie aktorskiej można Cię oglądać i podziwiać na scenie przy ul. Niezłomnych?

Obecnie trwają próby do „Pippina” w Teatrze Muzycznym w Poznaniu, w których uczestniczę, aby z nową energią zaprezentować odsłonę tego spektaklu przed publicznością. W listopadzie występuję w „Virtuoso”, gram Helenę Górską-Paderewską, spektakle z moim udziałem są 9.11. i 10.11. Co roku ta koprodukcja polsko-amerykańska ma wielki odzew, bilety są wyprzedane z wyprzedzeniem, publiczność nigdy nie zawodzi.
Następnie faworyt dzieci, ale i nie tylko, czyli „Piękna i Bestia” w reż. J.J.Połońskiego. – tu występuję w roli Pani Imbryczek, którą uwielbiam. (śmiech) To piękny spektakl, również dla widzów dorosłych, z uniwersalnym, ponadczasowym przesłaniem o miłości, poświęceniu i cierpliwości.
Z całym zespołem przygotowuję się do premiery musicalu „Avenue Q”, który na scenie Teatru Muzycznego startuje w lutym 2025, a my już ćwiczymy. Ta forma musicalu dla dorosłych, granego przez lalkę stanowi dla nas swoistą nowość. Mam tu charyzmatyczną rolę i jestem osobiście bardzo ciekawa, jak ta animacja zostanie przyjęta.

Wspomniałaś, że dołączyłaś do kadry pedagogów Akademii Muzycznej w Poznaniu. Jakiego przedmiotu uczysz studentów i czy odnajdujesz się w roli wykładowcy?

Od października br. rozpoczęłam moją przygodę z uczelnią muzyczną. To kompletnie nowe wyzwanie, co mnie nakręca i mobilizuje do działania. Uczę śpiewu musicalowego i mam bardzo wielu chętnych studentów, głównie studentki. Podjęłam tę pracę, aby też sobie pokazać, w pewnym stopniu udowodnić, że ten zawód można uprawiać na wiele sposobów. Propozycje pedagogiczne miałam już dużo wcześniej, ale się od nich odżegnywałam, nie wiedząc czy podołam czasowo z nowymi obowiązkami. Ponadto to jest odpowiedzialność za młodych ludzi, za ich rozwój, talenty – stwierdziłam więc, że mogę tu być przydatna, bo praktykuję, bo schodzę prosto ze sceny, więc mogę uczniom przekazać moje doświadczenia, nie tylko samą teorię. Teraz naprawdę się cieszę, że tak mnie los pokierował, czerpię z tych zajęć dużo przyjemności i nowej energii. Odczytuję tę pracę na plus.

Jesienny czas, w który wkroczyliśmy, przynosi wiele nostalgicznych i sentymentalnych chwil. Wiem, że Ty masz w zanadrzu coś wyjątkowego dla widzów, przygotowanego w Teatrze Animacji. Opowiedz, proszę, o tym przedsięwzięciu.

Właśnie trochę na opak jesiennej nostalgii, serdecznie zapraszam na spektakl z moim udziałem „Jutro będzie futro”, w reżyserii Elżbiety Węgrzyn. W Teatrze Animacji zagramy go już 17 listopada. „Jutro będzie futro” to koncert snujący muzyczną opowieść o miłości widzianej oczami kobiety. W nowych aranżacjach muzycznych Macieja Muraszki usłyszymy m.in. „Wyczaruję Ci bajkę” z repertuaru Elżbiety Adamiak, „Hello Dolly”, „Padam Padam” z repertuaru Edith Piaf, „Serduszko puka w rytmie cza-cza”, „All That Jazz”, „Dziwny jest ten świat” czy tytułową „Jutro będzie futro” z repertuaru Igi Cembrzyńskiej. Wraz ze mną na scenie występuje charyzmatyczna Elżbieta Węgrzyn.
Jest to program wyjątkowy, którego do tej pory w Poznaniu nie było, po raz pierwszy zagraliśmy ten spektakl dwa lata temu na jubileusz Estrady Poznańskiej. I od tej pory każdy wznowiony występ przynosi pozytywny odbiór, wielki aplauz publiczności. I naprawdę widzowie wracają, aby kolejny raz z nami pobyć, nas posłuchać, obejrzeć, pośmiać się i uronić niejedną łzę.
Elę, która jest pomysłodawczynią i reżyserką „Jutro będzie futro”, poznałam właśnie w Teatrze Animacji, gdzie zaśpiewałam gościnnie w „Miłość nie boli, kolano boli”. Bardzo się polubiłyśmy i wzajemnie zachwyciłyśmy artystycznie. Bardzo ją podziwiam za ten rodzaj energii, profesjonalizmu i za tę drogę, którą ona wybrała tzn. podejścia do sceny i jaką artystką można być przez całe życie. Bycie z nią na scenie to naprawdę wartościowy czas i ogrom doświadczenia.
Scenariusze i programy do „Jutro będzie futro” były wielokrotnie zmieniane, aż w końcu stworzyłyśmy wspólnie nasz świat, który podzieliłyśmy na kilka części. Każda z nas wybrała utwór, który do niej pasuje. W tym spektaklu są i wielkie hity sceny muzycznej, jest i kabaret, musical, piosenka zadumy. Mamy też wspólny z Elą duet, pokazując, że ten świat teatralny mieści w sobie wiele często skrajnych możliwości, ale że możemy być w tym razem. Najbardziej fascynujący jest fakt, że widzowie każdorazowo wychodzą z pieśnią na ustach, (śmiech) na czym nam zależało. Oprócz nas na scenie jest świetny band Macieja Muraszki, który przygotował muzykę do wszystkich utworów, ponadto prowadzący spektakl – Krzysztof Dutkiewicz, który jest konferansjerem z dobrych czasów, mamy też Bartosza Dopytalskiego jako tancerza łączącego różne elementy przedstawienia. Warto też wspomnieć, że grupa Mixer zrobiła nam scenografię i kostiumy, dlatego to jest takie ładne i wizualnie spójne. Przy okazji tej produkcji spotkały się różne poznańskie środowiska, z Teatru Tańca, Teatru Animacji i Teatru Muzycznego, muzycy związani z Akademią Muzyczną w Poznaniu, plus grupa Mixer, co daje niezwykłą mieszankę, może nawet wybuchową. Zależy mi na tym, aby w poznański świat, a może i dalej poszedł ten koncert. Ze stanu euforii, śmiechu, przechodzimy tu płynnie w świat zadumy, zatrzymania się w życiowym pędzie, żeby potem na końcu rozładować sytuację i powiedzieć „jutro będzie futro”. Pragnęliśmy pokazać dystans do siebie, do świata artystycznego.

Anna Lasota

Rozpoczęłam tematem muzyki filmowej i tym zagadnieniem również zakończę… Choć to obecnie dość odległy termin, maj 2025, ale jest już zapowiedź nowych projektów z serii Koncerty Muzyki Filmowej. Będziesz brała w nich udział?

Moją współpracę z Koncertami Muzyki Filmowej rozpoczęłam ponad dekadę temu, gdy Sala Kongresowa nie była jeszcze w remoncie. Jeden z pierwszych koncertów, jaki pamiętam, był poświęcony Johnowi Williamsowi, zabrzmiała więc obowiązkowo ścieżka z nieśmiertelnych „Gwiezdnych wojen”. Współpraca z Agencją Trinity Media Entertainment, organizatorem koncertów filmowych, przeszła już w fazę przyjaźni i dobrych przyjacielskich relacji, co bardzo sobie cenię. Mam nadzieję, że spotkamy się na majowych Koncertach Muzyki Filmowej w Poznaniu. Szczegóły na stronie https://koncertfilmowy.pl/. Zatem do zobaczenia i usłyszenia.

Magda Ciesielska

Magdalena Ciesielska

redaktor prowadząca
REKLAMA
REKLAMA
Anna Lasota
REKLAMA
REKLAMA