Voytek Soko Sokolnicki | Uwielbiam improwizację

Wojtek Soko Sokolnicki|Wojtek Soko Sokolnicki|Wojtek Soko Sokolnicki|Wojtek Soko Sokolnicki|Wojtek Soko Sokolnicki|Wojtek Soko Sokolnicki|Wojtek Soko Sokolnicki|

Szarmancki, zdolny, z poczuciem humoru i dystansem do siebie. Tenor rozkochany w klasycznym repertuarze, występujący na międzynarodowych scenach, teraz otwiera nowy rozdział artystycznej kariery. Voytek Soko Sokolnicki zaprasza nas w podróż przy wtórze pięknych melodii i wartościowych słów. Ta muzyczna przygoda niejednego słuchacza wzruszy do łez…

Wojtku jesteś ogromnie zajętym i rozchwytywanym artystą: współtworzysz Tre Voci, występujesz w duecie z małżonką Agnieszką i na dodatek rozpocząłeś nowy artystyczny rozdział. W jakiej roli najlepiej się czujesz?

VOYTEK SOKO SOKOLNICKI: Zaczynałem od kariery solowej i teraz do niej powróciłem na większą skalę. Poza koncertami z Tre Voci przewijały się moje występy solowe. Jednak teraz stworzyłem własną muzykę, wydałem płytę „Melanforia” oraz płytę LIVE. Organizuję koncerty, reżyseruję – przykładam do tego dużą wagę. Wszystko musi być takie, jak sobie życzę. Jak śpiewam solo, to zarządzam wszystkim. (śmiech) Jestem sterem, żeglarzem i okrętem. Wynajmuję muzyków, którzy razem ze mną grają podczas koncertów. Płytę nagrałem sam, więc jest to tylko moja indywidualna praca i wielka satysfakcja, uwielbiam śpiewać solo. Zawsze gdy tworzę jakiś koncert solo, przeróżne myśli krążą mi głowie, „czy ludzie będą chcieli mnie słuchać, czy wolą mnie w zespole Tre Voci?” Taka ambiwalencja uczuć i myśli. Jednak wielokrotnie przekonałem się, że publiczność mnie lubi i moją solową muzykę, ona jest inna niż utwory wykonywane wspólnie z Mikołajem i Miłoszem. Występuję solo zarówno w operowym repertuarze, jak i tym znanym z „Melanforii”. Nie umiem hierarchizować, co bardziej lubię. Z Tre Voci jest dobra zabawa na scenie, znamy się już od tylu lat, łapiemy wspólne żarty. Nigdy nie reżyserujemy naszych występów. Jeden coś powie, drugi kontynuuje. Większość to spontaniczność. Wyczuwamy się na wzrok. (śmiech)

Koncert solowy pochłania więcej Twojego czasu i energii?

Rzeczywiście, bo wczuwam się bardzo emocjonalnie. Przeszywa mnie dreszcz emocji, który przechodzi przez najgłębsze rewiry mojej psychiki. To są moje teksty, moja muzyka. Jeśli chodzi o repertuar solowy operowy – to powiem nieskromnie (śmiech) – uwielbiam popisywać się głosem. Zawsze robię to dla ludzi, żeby czerpali z koncertu radość. 

Wiele osób powtarza, iż ćwicząc w domu, wybiera na miejsce łazienkę. Ty również?

Łazienka jest doskonałą przestrzenią, płytki tu rezonują, doskonale słychać dźwięki. Tam mam poczucie, że nikt mnie widzi. 

Nie znoszę sytuacji, gdy mam mało czasu na naukę nowego tekstu. Czas goni, a ja się stresuję czy zdążę opanować słowa. To dla mnie katorżnicza praca, dlatego korzystam z czasu spędzonego pod prysznicem, aby przyswajać repertuar. Jak z nowymi utworami wystąpię już jeden raz, to następny raz nie potęguje tyle stresu. Mózg rejestruje nowe teksty – to tak jak zapis na twardym dysku. 

Wojtek Soko Sokolnicki

Czy masz geny muzyczne?

Moja prababcia była nauczycielem gry na fortepianie. Piękny głos mieli moja babcia i mój dziadek – umieli głośno śpiewać. Moja mama ma piękną barwę głosu, ale zawsze się wstydzi, choć w szkole śpiewała wszystkimi głosami w chórze, bo do tego typowali ją pedagodzy. Jest bardzo skromną osobą i nigdy nie wystąpiła publicznie. W mojej rodzinie zawsze były słuchane i śpiewane dobre gatunki muzyczne, radio, płyty, kasety. I wszyscy mieli (i nadal mają) bardzo dobre głosy. Tu chodzi o aparat, bo każdy może śpiewać, ale niektóre ciała predysponowane są do śpiewu przez układ kości, mięśni, budowę głowy, czaszki. Mało kto zdaje sobie z tego sprawę. Ja miałem z natury impostowany głos operowo, o czym nie wiedziałem do 20. roku życia. Piosenek nie umiałem śpiewać, bo mój głos chciał wskoczyć w rewir mocno operowy. Przez przypadek zostało odkryte szersze spectrum moich możliwości głosowych. Przypadek zarządził zmianą od 26. roku mojego życia. 

Nikt mnie nie zmuszał, abym szedł na medycynę czy na prawo – u mnie w domu sztuka była zawsze numerem 1. Szeroko pojęta sztuka, muzyka jest czymś wybitnym i nigdy nie żałowałem, że wybrałem taką drogę życia. Zawsze byłem wspierany przez rodzinę, a to bardzo ważne – po dziś dzień wspólnie celebrujemy ważne artystyczne momenty. To dodaje sił i motywacji. Tata – jak tylko mógł wziąć urlop – przyjeżdżał z Niemiec na moje koncerty, kilka razy w miesiącu. 

Spuentowałeś swój utwór „Dom”, że jest prostą kompozycją, opartą na 4 akordach. Liczą się słowa, emocje. Czy tak właśnie podchodzisz do tworzenia utworów? Wartościowe słowa są wyznacznikiem?

Prawda jest przede wszystkim fundamentem dobrego utworu. Jeśli autor pisze z serca, nie według wyznaczonych kanonów piękna, nie według mód i trendów, to potrafi złapać styl muzyczny. Uprawiając muzykę od dziecka, wiemy, co jest dobre, a co złe. Potem już odbiór uzależniony jest od gustu słuchaczy. 

Emocje w muzyce są bardzo ważne, ale dla mnie również – technika. Uwielbiam tworzyć, jak mam bazę, tzw. rzemiosło artystyczne. Jestem owładnięty klasyką – w dobrym tego słowa znaczeniu – i musi być wszystko wykonane perfekcyjnie. Wówczas gdy mam zbudowane już dzieło, wtedy wkładam w to emocje.  A w słowach i emocjach pokazuję prawdę. Głosem wyrażam swój dynamizm, mój charakter, nie lubię szeptać. Doceniam dźwięki piano, delikatne, ale bardziej preferuję mocne uderzenie, silny głos. Solo lubię pofrazować, pobawić się dynamiką piano, a jak śpiewam w Tre Voci wolę „przyrąbać” (śmiech) głosem.

Wojtek Soko Sokolnicki

Twoje utwory „Dom”, „Czas”, „Jezioro snów” są liryczne, piękne w wyrazie i proste w przekazie. Bez zbędnych ubarwień. Prostota wygrywa?

Oczywiście, że tak. Uwielbiam przeróżne style muzyczne: jazz, klasykę, współczesne dźwięki, ale dla mnie zawsze główną rolę gra melodia. Musi być ona piękna, wpadająca w ucho, pozwalająca rozmarzyć się, a innym razem skłonić do refleksji. Może jestem zbyt tradycyjny, ale im melodia prostsza, tym według mnie lepiej, a na bazie takiej melodii można zbudować naprawdę piękne emocje. Chodzi mi o piękną frazę, piękną kantylenę. Bo melodie chwytają za serce, wpadają w uszy, chętnie je nucimy, do nich powracamy. A im prostsza, tym bardziej piękna. Jestem wielkim zwolennikiem piękna w sztuce, minimalizmu, prostoty. Podziwiam minimalizm w architekturze, to dla mnie królowa sztuk, robiących wrażenie. Proste formy zachwycają – to samo jest w muzyce.

U Ciebie melancholia zamieniła się w „Melanforię”. Jak powstała ta płyta? 

Z chęci połączenia wszystkiego, co dotychczas robiłem w życiu. Nagrałem na tej płycie i saksofon, chórki, wszystkie instrumenty. „Melanforia” jest uwieńczeniem moich marzeń muzycznych, mojej pracy przez wszystkie lata. Zastanawiałem się, do czego przyda mi się saksofon, Akademia Sztuk Pięknych, różne szkoły, a okazało się, że podczas realizacji tej płyty nastąpiła konsolidacja wszystkich moich doświadczeń, talentów, umiejętności. To szerokie spojrzenie na sztukę. Kumulacja wszystkiego, bo na fortepianie sam zagrałem, na saksofonie i wyreżyserowałem cały koncert, od wizualizacji, przez wejścia, ustawienie całej sceny. To jest niezwykłe! Teraz wykorzystuję to, co wypracowałem sobie w życiu. Bardzo się z tego cieszę. Spróbowałem i faktycznie spełniło się marzenie. Wytwórnia DUX to wydała i jest to dla mnie prestiżowe. Cieszę się jako klasyk, że mogłem nagrać autorską muzykę i została wydana właśnie przez tę wytwórnię. Cieszę się też ogromnie z nowej płyty LIVE, którą niedawno wydałem.

 „Melanforia” to zlepek różnych emocji, sztuk, dźwięków. A nowa płyta „Miasto” to nowe rewiry, jeszcze dotąd nieodkrytej muzyki?

„Miasto” miało wiele inspiracji. Sam nie wiedziałem czy nagrać covery w swoich aranżacjach, na tle różnych miast. Czy nagrać płytę o ludziach, relacjach, o tym, co widzę, co przeżywam w mieście. Ona cały czas się buduje z moich pomysłów i rozmyślań. Już mam czwarty utwór do kompletu. Kolejny nagrywam w C2 Studio z Bartkiem Napieralskim. Uważam, że jest on moim współproducentem, wymyśla mi barwy, kolory muzyczne. Świetnie się dogadujemy, jeśli chodzi o tę moją solową twórczość. Płyta ta będzie miała kilka tytułów – nazw miast, ale głównie mi tu chodzi o ujęcie życia, emocji ludzkich, ich zachowań. Bo ta pierwsza płyta „Melanforia” była bardziej oparta o moje życie, moje emocje, wspomnienia, oparta na rozmowach z ludźmi, przeżyciach. A w „Mieście” będzie bardziej ogólnie. Tworzę zawsze na bazie moich doświadczeń, nie kreuję siebie na kogoś, kim nie jestem. Nie podążam ślepo młodzieżowym stylem muzycznym. Płyta „Miasto” będzie emocjonalnie widziana moimi oczami. Obserwuję w niej ludzi, miejsca, interakcje. Mam nadzieję, że będzie ciekawa!

Wojtek Soko Sokolnicki

Kompozycja „Ludzie”, którą mi podesłałeś do odsłuchu, opowiada o braku czasu, zagonionym społeczeństwie, który wpadł w życiowy pęd, wciąż za czymś gna. Jak Ty radzisz sobie z tą życiową pogonią, nadmiarem obowiązków? 

Jestem zwierzęciem stadnym i bardzo rodzinnym. Kocham ludzi, ale potrzebuję mieć własną przestrzeń. Nie umiem być cały czas w tłumie, muszę pobyć też w ciągu dnia sam, sam ze swoimi myślami, pytaniami. Biznes, kariera, śpiewanie, uczenie się, zabieganie, podróżowanie – pośród tego wszystkiego zawsze potrzebuję mieć czas dla siebie. Odpoczywam też od zgiełku w podróżach. Podróżuję często sam, bo chłonę ciszę. Relaksuję zmysły. 

Nieraz jest mi ciężko odnaleźć się w życiowym harmidrze. Mam jednak wyrozumiałą rodzinę i wyrozumiałych przyjaciół, dlatego separuję się jak mogę, nawet w hotelach mieszkam sam. Wynajmuję takie hotele, jak chcę. To moja decyzja i indywidualność. 

Nie jestem zagorzałym użytkownikiem Internetu i social mediów. Oczywiście, wrzucam coś dla fanów, informuję o koncertach, ale nie lubię tracić czasu na bezmyślnym surfowaniu; jestem daleki od inwigilowania innych. Czasem wrzucę na Facebooka jakieś prywatne zdjęcie, np. z kawą czy z siłowni, choć tego nie lubię.

Często ucieczką przed zwariowaną rzeczywistością jest jakaś pasja. Oprócz muzyki co Cię inspiruje, wciąga, pochłania?

Sztuka. Kocham podróżować, ruszać się, poznawać piękno świata. Uwielbiam zwiedzać nowe miejsca, co jest mi dane dzięki muzyce. Kocham jedzenie, kulinaria, smakowanie dań, poznawanie ludzi, nowych smaków, widoków. Moją pasją też jest plastyka, malowanie, rysowanie, szkicowanie. Ukończyłem plener malarski. Często chodzę do kina, najczęściej w południe, wraz z nachosami. (śmiech) i lubię też mieć czas na spacer z samym sobą. Delektuję się kawą. Celebruję czas wolny. Obłędnie słucham muzyki, jednego utworu np. przez miesiąc. Wyłapuję każdy dźwięk, każdą nutkę.

Ostatnio jakiego wykonawcę słuchasz nagminnie?

Adele i jej piosenki „Hold on”. Wsłuchuję się w każdy chórek, w każdy dźwięk, analizuję. Kiedyś Korteza słuchałem maniakalnie – więc znam jego utwory od A do Z. (śmiech) Także Coldplay – uchwycę się jakiegoś utworu i powtarzam, powtarzam… 

Wiem, że 24 kwietnia byłeś z Agnieszką w Krotoszynie na koncercie na rzecz Ukrainy. 29 kwietnia w pięknym Teatrze Zdrojowym w Szczawnie-Zdroju wystąpiłeś w duecie z żoną. Czy to dla Ciebie wyzwanie artystyczne, wspólny śpiew z małżonką?

Przed zespołem Tre Voci i Agnieszki – Sopranissimo koncertowaliśmy wspólnie i stworzyliśmy projekt „Opera Night”, gdzie śpiewaliśmy z naszą przyjaciółką Dorotą Grzywaczyk, również z Iloną Krzywicką i innymi muzykami. I to był bardzo ciekawy projekt oparty o muzykę operową i filmową, niezwykła przygoda. Jednak rzeczywiście zaczęliśmy czuć przesyt przebywania ze sobą: w domu, w pracy, na koncertach. Mieszkaliśmy razem, uczyliśmy się, ćwiczyliśmy, podróżowaliśmy razem. Któregoś dnia powiedziałem „dość”, musimy się nieco zdystansować i zrobić coś osobno. Wówczas zaproponowałem chłopakom stworzenie zespołu Tre Voci – to był 2015 rok. Agnieszka bardziej zajęła się operą i nauczaniem , a potem stworzyła, wspólnie z Joasią Horodko i Agnieszką Adamczak, zespół Sopranissimo. I odseparowaliśmy się na jakiś czas… 

Teraz znów zaczęliśmy razem podróżować, bo jesteśmy zapraszani, przede wszystkim do Przemyśla, przez panią dyrektor Nowakowską. Widzimy, że nasz duet ma moc i podoba się publiczności. Jest operowo i z podziałem na rolę męską i żeńską, mocniejszą i delikatniejszą. Oboje tęsknimy za muzyką klasyczną, więc nasze występy są w tym klimacie.

Szykuje nam się bardzo dużo wspólnych koncertów, małżeńskich, (śmiech) i w Polsce, i w Niemczech, w sierpniu oraz we wrześniu.

Z Tre Voci też zwiedziłeś różne kraje…

Byliśmy ostatnio w Dubaju, wcześniej w Tajlandii, Kanadzie, USA. Tre Voci jest, to trwa i tego na pewno nie zaprzepaścimy! To jest nasz złoty biznes. 

Wojtek Soko Sokolnicki

Grasz z wieloma orkiestrami. Czy komunikujecie się wcześniej, wymieniacie spostrzeżenia, wykonujecie koncert próbny?

Próba zawsze musi być, nierzadko chwilę przed koncertem. (śmiech) Nawet jakbym wskoczył na scenę i miałbym zaśpiewać z nieznaną mi wcześniej orkiestrą, nie miałbym z tym problemu. Jest percepcja, słucha się każdej nuty. Jest dyrygent, do którego śpiewak się dostosowuje lub na odwrót – dyrygent do śpiewaka. Najgorzej gdy obydwoje się szukają… i nie wiadomo, kto ma kogo słuchać. Trafiły mi się ostatnio trzy koncerty w Warszawie, które musiałem uratować (śmiech), w tym na Wiktorach 2022, z Alicją Węgorzewską w Teatrze Buffo, w zastępstwie za innego tenora, ale z moim repertuarem, dostosowując się do ich akompaniamentu, jedna próba i udało się. Dodatkowo wystąpiłem z zaprzyjaźnionym profesorem Tatarskim.

Spontaniczność jest w Twojej naturze?

Tak, przed publicznością czuję się jak ryba w wodzie, a scenariusz sam się kreuje podczas występu. Uwielbiam improwizację, nie lubię mieć wszystko wyreżyserowane, zaplanowane. Tylko repertuar wyćwiczony, a scenariusz koncertu swobodny, bez ram i odgórnych założeń. Jak jest dużo koncertów, ten sam repertuar w różnych miejscach, to musimy mieć różny program, aby ludzie się nie nudzili, że opowiadamy wciąż te same żarty. Naprawdę z Tre Voci nigdy się nie przygotowujemy, wszystko jest czystą improwizacją, uzależnioną od naszego nastroju. Z Agnieszką też tworzymy żywy kabaret (śmiech), a moje solowe występy z utworami z „Melanforii” są przesiąknięte emocjami i bardzo nastrojowe.

Na początku kwietnia wystąpiłeś ze swoim nowym repertuarem w Zamku w Poznaniu. Jakie masz plany na następne miesiące? 

Mam zapchany kalendarz, jeśli chodzi o występy z Agnieszką, z Tre Voci czy swoje solowe. Teraz do czerwca skupiam się na stworzeniu nowej płyty „Miasto”, chciałbym mieć cały materiał skończony, czyli 12 utworów. Organizuję też koncerty, to dość męcząca i wyczerpująca część mojej pracy – ale robię to od 20 lat. Nieraz mam 60 telefonów do południa i poprzez to czuję się jak manager, a nie artysta. Ale mam tę wiedzę jak zrobić, aby koncerty się odbywały. Udaje mi się znaleźć sponsorów. Ostatnio to Anna Michalska z pne.pl, Bartłomiej Rajchert z Grupy Doradztwa Strategicznego oraz ENEA Operator. Mam ich wsparcie. 

A 13 i 15 maja szykuję wielką niespodziankę w Poznaniu na Termach Maltańskich. Szczegóły ogłoszę nieco później.

Trzymam kciuki, aby wszystko się udało i nie zabrakło Ci pomysłów do improwizacji.

(śmiech) Wielkie dzięki!

REKLAMA
REKLAMA

Może cię zainteresować:

Wojtek Soko Sokolnicki|Wojtek Soko Sokolnicki|Wojtek Soko Sokolnicki|Wojtek Soko Sokolnicki|Wojtek Soko Sokolnicki|Wojtek Soko Sokolnicki|Wojtek Soko Sokolnicki|
REKLAMA
REKLAMA

Elżbieta Janik – Krause | Księgowość to jak czytanie książki

Elżbieta Janik - Krause, prezes zarządu Kancelaria Rachunkowa Denarius z Poznania

Poznań – miasto przedsiębiorcze, biznesowe – oferuje również swoim klientom wsparcie w zakresie szeroko rozumianej księgowości. Takim miejscem jest Kancelaria Rachunkowa na poznańskim Chwaliszewie, której klientami są w szczególności firmy z branży spedycyjnej, budowlanej, deweloperskiej, a także kancelarie prawne, handlowcy oraz styliści fryzur. Elżbieta Janik-Krause, prezes zarządu Kancelarii Rachunkowej Denarius, opowiedziała, z jakimi problemami borykają się obecnie poznańscy przedsiębiorcy, dlaczego tak popularny jest outsourcing usług księgowych i jak ważną rolę w jej życiu odgrywają relacje.

Rozmawia: Magdalena Ciesielska | Zdjęcia: archiwum prywatne EJ-K

Jak zaczęła się Pani przygoda z rachunkami i cyframi?

ELŻBIETA JANIK-KRAUSE: Zaczęłam studia informatyczne w trybie zaocznym i szukając pracy, trafiłam do biura. Tam posadzono mnie przy komputerze, a jednym z moich głównych zajęć było wprowadzanie faktur do systemu – i choć niektórzy mogą w to wątpić – zaczęło mi się to naprawdę podobać. (śmiech) Ponadto, gdy moi rodzice prowadzili własną firmę, to pamiętam jak interesowała mnie wielka księga przychodów i rozchodów, i jak na prośbę mamy wpisywałam faktury.
Uwielbiam cyferki, choć skończyłam studia inżynierskie na Politechnice Poznańskiej. Skończyłam również e-commerce i jakbym poszła w tym kierunku, to dzisiaj nie musiałabym się tak męczyć ze zmianami przepisów. (śmiech)

Ta zmienność w przepisach to zapewne nie lada wyzwanie…

Jestem księgową od 20 lat i nie pamiętam tak galopujących zmian jak obecnie. Dawniej jak księgowałam coś według ustalonego harmonogramu i zgodnie z wytycznymi, to tak działaliśmy przez kilka lata. Dzisiaj nie jest to tak stałe i powtarzalne… Ponadto zawsze gdy przychodzi nowa władza, wprowadzane są nowelizacje ustaw i zmieniane są przepisy. Odczuwamy to w Kancelarii Rachunkowej, bo obsługujemy również klientów dofinansowanych z budżetu państwa. Nieraz słyszę pytanie: jak Ty się w tym wszystkim nie pogubisz? Udaje mi się to, dzięki wytężonej pracy, doświadczeniu i skrupulatności.

Oprócz aktualizacji ustaw, z jakimi zagadnieniami najczęściej się Pani spotyka?

Gdy przychodzi klient i pyta się, jak nie płacić podatków (śmiech), albo je obniżyć. Zawsze zaczynam od rozmowy z klientem, jakie ma plany, jak jego działalność wyglądała wcześniej. Często musimy skorzystać z usług doradcy podatkowego, aby mieć szerszy pogląd na zaistniałą sytuację. Mamy wówczas typową burzę mózgów. (śmiech) Do tego muszą być konkretne liczby, wyliczenia w tabelach. Czasami się klientom wydaje, że taka optymalizacja będzie dla nich korzystana, ale jak przeanalizujemy liczby – to wtedy może wyjść inaczej i wspólnie z klientem stwierdzamy, że to wcale nie jest opłacalne. Ludzie mając działalność gospodarczą, wiedzą, że na spółce nie płaci się ZUS-u, ale płaci się więcej za księgowość, bo jest tzw. pełna księgowość. Jeżeli ktoś nie jest obeznany z Kodeksem spółek handlowych i nie wie jak to wszystko działa, że jest uchwała, zarząd, rada nadzorcza, wspólnicy – tzn. wszystkie organy, to nie zdaje sobie sprawy, że pewne przesunięcia są nieopłacalne, bo nic więcej się nie zyska.

Outsourcing usług księgowych jest bardzo popularnym rozwiązaniem wśród polskich przedsiębiorstw. Z usług biur rachunkowych korzysta bowiem aż 72% przedsiębiorców, podczas gdy księgowego na etacie zatrudnia zaledwie 8% firm. Dlaczego tak się dzieje?

Według mnie to nie jest zwykła moda, tylko czysta ekonomia. Outsourcing jest po prostu tańszy, bo zatrudnienie księgowej na pełen etat to są już większe koszty. Np. jak nam ktoś płaci za książkę przychodów i rozchodów 300 zł netto, to nie zatrudni się księgowej za taką kwotę. Obsługujemy naprawdę dużych klientów, którzy mogliby wejść w swoją wewnętrzną księgowość. A dlaczego nie wchodzą? Bo oni nie mają problemu, czy pracownik zachoruje, nie przyjdzie do pracy, ktoś zrezygnuje itp. U nas w Kancelarii Rachunkowej Denarius prowadzimy rekrutacje, non stop szkolimy nowych pracowników, bo chcemy być na bieżąco. Mamy wykupione dwie stałe platformy szkoleniowe, ponadto ubezpieczenie jako Kancelaria Rachunkowa. Wiele rzeczy załatwiamy za klienta, a jeśli on chciałby zapłacić za swój program do księgowości, licencje, dodatkowo poświęcić swój czas na załatwianie tych spraw – często dochodzi do słusznego wniosku, aby przerzucić te obowiązki na nas. Nawet jak ktoś ma nadzór samodzielnej księgowej, wewnątrz firmy, a chce przekazać obowiązki głównej księgowej – również to oferujemy. Np. dwa razy w tygodniu odwiedzamy swojego klienta, jego księgowa ma kontakt z naszymi pracownikami, a my wysyłamy i sprawdzamy informacje, co się zmienia. Taka forma jest też preferowana przez naszych klientów.

Elżbieta Janik - Krause, prezes zarządu Kancelaria Rachunkowa Denarius z Poznania

Czy ludzie w obecnej dobie decydują się na zakładanie swoich firm?

Tak, po pewnym przestoju, jest teraz wielki ruch w tym temacie. Dużo osób chce po prostu przejść na swoje, być dla siebie „sterem, żeglarzem, okrętem”, bez odgórnych wytycznych od szefa. Nie chcą być zależni i ograniczeni godzinowo, np. od 8 do 16. Ale z drugiej strony, zauważam też, że zmiany przepisów spowodowały pozamykanie się mniejszych firm, mniejszych biznesów. To też wynika z takiego niedopatrzenia i braku dokładności. Często ludzie prowadzący działalność gospodarczą nie patrzą na jedną podstawową rzecz, tzn. na przepływ pieniądza. Oni się skupiają na tym, że rachunek zysków i strat jest zadowalający, ale gdy ich klient nie zapłacił, albo zapłacił bardzo późno – to powoduje, że zaczyna się robić krótka kołderka z finansami. I to w efekcie przyczynia się do podjęcia decyzji o zamknięciu firmy. Dlatego zawsze namawiam do skrupulatnego przyglądania się przepływom pieniędzy.

Jakie firmy obsługuje Denarius, z jakich branż?

Mamy dużo firm spedycyjnych, kancelarii prawnych, a na drugim biegunie stylistów fryzjerów. Ponadto dużo z regionu jest handlowców, firm budowlanych i deweloperskich, którym służymy pomocą i radą. Także i organizacje Skarbu Państwa, których siedziby nie są ulokowane w Poznaniu.

Korzysta Pani ze swojej wiedzy z czasu studiów, świadcząc usługi księgowe?

Oprócz skończonych studiów z programowania, zrobiłam również studia podyplomowe z Zarządzania produkcją. Zanim założyłam Biuro Rachunkowe pracowałam w Cegielskim, byłam kierownikiem w dziale księgowym. Pamiętam jak za zgodą szefa weszłam na produkcję, bo bardzo chciałam zobaczyć jak przebiega cały proces tworzenia i montowania olbrzymich silników do statków, na podstawie licencji MAN-a. Sądziłam, że taki silnik jest wielkości pokoju, ale gdy założyłam kask i weszłam na halę produkcyjną, to oniemiałam z wrażenia… (śmiech) Bo silnik do statku przypominał wielkością blok dwupiętrowy i trzeba było po nim chodzić po drabinie, która została przymocowana na stałe. Potem jak pracowałam w branży automotive, to też szef mnie zabrał i obeszliśmy produkcję. Zobaczyłam, na czym polega system 5S, że np. młotka nie odkłada się w inne miejsce jak tylko to obrysowane. Taki system potem wprowadzono w biurach, gdzie team leaderzy mieli napisy na segregatorach w kształcie łuku. I wówczas gdy wyciągali segregator np. z nr 3, nie musieli się zastanawiać, aby pomiędzy 2 a 4 odłożyć – tylko ta wizualizacja im w tym pomagała.

W ogóle z kimkolwiek bym nie pracowała, zawsze proszę o pokazanie mi produkcji. To takie zamiłowanie produkcyjne. (śmiech) Ale tak na serio – dzięki wizualizacji, zobaczeniu hali produkcyjnej, cyfry, które mam na fakturze, stają się dla mnie bardziej materialne, układam to sobie jak przysłowiowe puzzle. Techniczne wykształcenie mi bardzo pomaga i bardzo lubię wszystko posprawdzać, poza tym nie boję się programów komputerowych, systemów. Jak uruchamiałam firmę 13 lat temu, to byłam i sprzedawcą, księgową, informatykiem… (śmiech) Księgowość to jak czytanie książki, krok po kroku, rozdział po rozdziale. Wszystko ma swoje etapy…

Elżbieta Janik - Krause, prezes zarządu Kancelaria Rachunkowa Denarius z Poznania

Czyli księgowość to nie tylko cyfry, ważne są relacje międzyludzkie?

Zdecydowanie tak. Żeby dobrze prowadzić księgowość, trzeba poznać przedsiębiorcę, jaki ma charakter pracy, jakie ma zamierzenia, w jakiej dynamice będzie prowadzona jego firma, co może się dziać w firmie, co ma realny wpływ przede wszystkim na podatki. Jak zbudujemy dobre relacje z klientem, to my możemy więcej wybaczyć klientowi i on nam. To działa w obie strony. Ponadto trzeba mieć wyobraźnię w księgowości.

Przeprowadza Pani z klientami szczere rozmowy, wykładacie przysłowiowe karty na stół. Ważna tu jest lojalność i otwartość. Ma Pani poczucie, że klienci trochę się spowiadają przed Panią ze swoich niedociągnięć, większych czy mniejszych grzeszków?

Szybko wychodzi ukrywanie przede mną niektórych faktów i zaciemnianie prawdziwego obrazu firmy. Choć muszę przyznać, że takich przypadków mam naprawdę niewiele. Przedsiębiorcy obecnie inaczej podchodzą do kwestii rozmów otwartych, bez tendencyjnego „owijania w bawełnę”. Mówią, jak u nich jest, że mają np. trudności z płatnościami, że spadła im sprzedaż. Prowadzę też firmy w restrukturyzacji. Chcąc nie chcąc, klient musi być ze mną szczery. (śmiech) Księgowy przecież czarno na białym, widzi, jaki jest zysk, obrót, przychód, a przedsiębiorcy nierzadko udają, że tego nie widzą.

Z jakimi problemami aktualnie zmagają się przedsiębiorcy?

Przede wszystkim z nieterminową płatnością, czyli, że klienci im nie płacą w terminie. Nieraz właściciel firmy spedycyjnej czeka 2-3 miesiące na swoje pieniądze, jak tak przeciągane są płatności. A on przecież musi zapłacić swoim pracownikom, zakupić nowy towar, zapłacić za paliwo – a to wszystko są jego koszty.

Jak Pani patrzy na osoby prowadzące działalność gospodarczą, to czy można rzec, iż „biznes rodzi biznes”?

Oczywiście, własny biznes daje szerokie możliwości rozwoju, poznawania nowych osób. Powstają nowe firmy na bazie tej pierwszej lub po prostu ludzie przebranżawiają się, szukając nowych wyzwań zawodowych. Jeden z moich klientów jest prawnikiem z zawodu, a w czasie pandemii się przebranżowił i stał się handlowcem. Informatycy, programiści często przechodzą do branży deweloperskiej, to pewna fala nowych zmian na rynku pracy. Inny mój klient, który zarządzał w branży telekomunikacyjnej też poszedł w handel, wybrał to jako bardziej intratne i szybsze źródło zarobku.

Handel, przedsiębiorczość, praca u podstaw – to trwałe i niezmienne wartości kultywowane w stolicy Wielkopolski.

To prawda. Z pokolenia na pokolenie… Widzę tę żyłkę przedsiębiorczości u wielu moich klientów, co mnie bardzo cieszy.

Elżbieta Janik - Krause, prezes zarządu Kancelaria Rachunkowa Denarius z Poznania

Biznesmeni, przedsiębiorcy wiedzą, że „kto nie ryzykuje, ten nie ma”?

Nie muszę im tego tłumaczyć, oni to doskonale wiedzą. Choć ja sama nie należę do osób ryzykujących i umiejących postawić wszystko na jedną kartę. I za to podziwiam innych… Zanim coś kupię do firmy, muszę to przeanalizować, wcześniej – musiałam jeszcze uzbierać na dodatkowe zakupy, komputery itp. Jestem ostrożna, bardziej zdystansowana do wydatków. Racjonalnie podchodzę do spraw. Według mnie kobiety są mniejszymi ryzykantkami w biznesie niż mężczyźni – i tak to faktycznie jest.
Nie uczę przedsiębiorców, że warto ryzykować. Uczę zrozumieć podstawy księgowości, to, co jest potrzebne do prowadzenia własnej firmy. Lubię tłumaczyć krok po kroku – to też swego rodzaju umiejętność. Według mnie prezes danej firmy zanim podejmie newralgiczną decyzję powinien to skonsultować ze swoją księgową. Mam stałych klientów, którzy tak właśnie funkcjonują w biznesie, dzwonią do nas z konkretnym zapytaniem, czy warto, czy można…

Gdy napatrzy się Pani na cyferki, statystyki, tabele, jak Pani odreagowuje swoją pracę i obowiązki zawodowe?

Regularnie trenuję od 8 lat, miałam też taki epizod w swoim życiu, że organizowałam Fit Campy dla kobiet. Przynajmniej dwa razy do roku sama jestem uczestniczką takich sportowych zjazdów, podczas których zmęczymy się wtedy razem, (śmiech) ale te kobiece relacje, endorfiny pomagają mi w czyszczeniu głowy z wielu codziennych myśli.
Coraz mniej już siedzę, aby księgować, po prostu musiałam nauczyć się rozdysponować moje obowiązki i przekazać je dalej… choć to nie było dla mnie łatwe. (śmiech)

denarius logo2020
Magda Ciesielska

Magdalena Ciesielska

redaktor prowadząca
REKLAMA
REKLAMA
Elżbieta Janik - Krause, prezes zarządu Kancelaria Rachunkowa Denarius z Poznania
REKLAMA
REKLAMA