Skip to content

Łukasz Grajcar | Transport to papierek lakmusowy gospodarki

Rozmawia: Alicja Kulbicka

Ostatnie trzy lata to czas zawirowań na globalnym rynku, które nie ominęły również branży TSL. O tym jak pandemia i wojna w Ukrainie wpłynęła na ten sektor gospodarki, o wyzwaniach stojących dzisiaj przed branżą i o tym, za co kocha Skandynawię opowiedział mi Łukasz Grajcar, dyrektor zarządzający IMEX Logistics, firmy transportowej obchodzącej w tym roku 12-lecie swojego istnienia.

Łukasz Grajcar Imex Logistics

W 2020 roku nikt nie przypuszczał, że świat może aż tak „stanąć na głowie”.To, w jaki sposób zareagował rynek, w olbrzymim stopniu dotknęło cały łańcuch dostaw. Logistyka i transport musiała się zmierzyć z zupełnie nowymi wyzwaniami. Jak wspominasz tamten czas?

ŁUKASZ GRAJCAR: Dzisiaj patrzę na to zupełnie inaczej niż w marcu 2020. Na pewno z większym dystansem do tamtych chwil, a może nawet i z sentymentem. Ale doskonale także pamiętam jak byłem wówczas zaniepokojony, żeby nie powiedzieć wystraszony. Pewnie jak większość przedsiębiorców w tamtym okresie. Obawy, jakie mi towarzyszyły, to przede wszystkim strach przed zamknięciem granic, co dla nas oznacza katastrofę. Jednak szybko zrozumieliśmy, że nawet w pandemii gospodarka musi działać. Przemysł nadal musi funkcjonować, żywność do sklepów musi być dostarczana, więc i transport musi jeździć.

A to spowodowało, że nie odczuliśmy spadku obrotów w trakcie covidu. Dodatkowo mogliśmy liczyć na wsparcie państwa przy pomocy takich narzędzi jak tarcze antycovidowe. Ale z drugiej strony mieliśmy pełną świadomość tego, że dodrukowywanie pieniędzy nigdy nie jest za darmo. I bardzo mocno komunikowałem w zespole, że za tzw. tarcze pomocowe wszyscy zapłacimy, a rosnącą inflację wszyscy odczujemy. Po lockdownach gospodarka bardzo szybko chciała odbić i zaczęła generować niespotykane wcześniej obroty. Oczekiwanie na wolny termin transportu wydłużyło się do ponad dwóch tygodni. I to my dyktowaliśmy warunki i ceny, co pozwoliło odrobić straty spowodowane pandemią.

Epidemia poszła w niepamięć, ale kłopoty świata nie zniknęły. Obecna sytuacja gospodarcza związana z wojną w Ukrainie, do tego inflacja, na nowo definiują sposób działania wielu branż. Transport jest nierozerwalnie związany z innymi gałęziami gospodarki. Jak sobie z tym aktualnie radzi Imex?

Władimir Putin szybko wyleczył nas z covidu, ale zaraził nas pojęciem „wojna”, bardziej niż ktokolwiek wcześniej. To, co w tej chwili jest najtrudniejsze w naszej, ale pewnie w każdej,branży to to, że nie znamy żadnego scenariusza. Gdyby ktoś mi dzisiaj powiedział – wojna nie przeniesie się na terytorium Polski i zakończy się za pół roku – mógłbym cokolwiek zaplanować. Jako dyrektor zarządzający w spółce, jestem procesami rok, czasem dwa do przodu. Natomiast w obecnej chwili myślę o firmie w perspektywie dwóch tygodni, może miesiąca. Bo nie sposób przewidzieć przyszłości. I czy wojna nie rozleje się na nasz kraj. Liczymy na to, że ten pesymistyczny scenariusz się nie sprawdzi i nie odczujemy w Polsce bezpośredniego zagrożenia, ale na pewno odczuwamy to, co z wojną jest bezpośrednio związane, czyli spowolnienie gospodarcze i widmo recesji. A transport to papierek lakmusowy gospodarki. Z ilości frachtów łatwo można wyłuskać prawdę o jej faktycznym stanie. Dzisiaj, co zabrzmieć może kuriozalnie, ceny naszych usług spadają. Pomimo rosnącej inflacji i wzrastających kosztów. A wynika to z polityki dużych graczy rynkowych, których dzięki poduszkom finansowym, stać na obniżenie cen. Dla mniejszych firm może to być sytuacja niebywale trudna. My na szczęście specjalizujemy się w dość niszowym rynku, jakim są kraj skandynawskie i liczymy, że dzięki naszej specyfice działania właśnie na tamtych rynkach, uda nam się przejść suchą stopą przez trudne czasy.

blank
Przylądek Północny (norw. Nordkapp)

Wspomniałeś o Skandynawii. To Twój główny rynek, na którym działasz. Ciekawa jestem, w jaki sposób Skandynawowie radzą sobie z dzisiejszymi wyzwaniami? I jak Ty postrzegasz dzisiaj współpracę ze Skandynawią? Czy coś się zmieniło, być może nauczyło Cię czegoś?

Współpraca z firmami z rynku skandynawskiego wymaga przede wszystkim zdobycia ich zaufania. I kiedy bezpiecznie przetrwa się okres testów, sprawdzania i budowania wzajemnego zaufania, to poniekąd jest się wygranym. Chociażby pod kątem pewności finansowej. Nie mam żadnych wątpliwości, że pieniądze, które tam zarobiliśmy, zostaną nam zapłacone na czas, czego coraz częściej nie możemy powiedzieć o naszych rodzimych kontrahentach. Pomimo że oczywiście również i Skandynawów dotykają podwyżki cen energii, szczególnie prądu, to jednak od zawsze byli o wiele mniej uzależnieni od dostaw rosyjskiego gazu, co ustrzegło ich przez kilkuset procentowymi podwyżkami cen na ten surowiec. Druga rzecz to ich biznesowa mentalność. „Słowo świętsze od papieru” ta maksyma,która nie jest tylko pustym frazesem. Jeśli jesteśmy umówieni na płatność w ostatni dzień miesiąca, to tak się właśnie dzieje. Nie ma mowy o dniu spóźnienia. To pozwala mi być spokojnym o cash flow, bo jestem pewien, że te pieniądze wpłyną na konto firmy, a nie pozostaną tylko zapisem na papierze.

Czy po wybuchu wojny zmieniło się ich nastawienie do polskich kooperantów? Jesteśmy wszak krajem frontowym. Nie obawiają się?

Swojego położenia geograficznego nie zmienimy, położenie Skandynawii jest mimo wszystko bezpieczniejsze. To bezsprzeczny fakt. Jednak na szczęście lata współpracy i tego wspomnianego, wcześniej wypracowanego zaufania pozwalają nam pracować bez obaw o jutro. Skandynawowie cenią sobie naszą polską rzetelność, uczciwość, a przede wszystkim pracowitość. Ich gospodarki oparte są w znacznej mierze na półproduktach z Europy Środkowo-Wschodniej. Tak więc są w pewien sposób od nas zależni. Nie mogą sobie pozwolić na zupełne odcięcie się od naszych dostaw. Lata współpracy nauczyły mnie też, że przedsiębiorcy z tamtych krajów są zdecydowanie bardziej świadomi gospodarczo czy politycznie niż nasi rodzimi. Generalnie całe narody są dużo bardziej świadome, mniej podatne na fake newsy czy manipulacje. W Finlandii już w szkole podstawowej uczy się dzieciaki krytycznego myślenia, weryfikowania informacji, odróżniania fake newsów od prawdy. Ludzie rozumieją mechanizmy gospodarcze, wiedzą, z czego bierze się inflacja, a wysoki socjal nie jest pieniędzmi „dawanymi przez rząd”, tylko pochodzi z podatków. I ta wysoka samoświadomość pozwala im też mądrze prowadzić biznesy. Oczywiście wpływ na ich mentalność oprócz położenia geograficznego ma też cała historia. Nie doświadczyli chociażby rozbiorów, podziału społeczeństwa. Polska zawsze będzie leżeć między dwoma wielkimi blokami – wschodnim i zachodnim, co determinuje wiele aspektów naszego życia, w tym tego biznesowego. I zupełnie prywatnie i osobiście – cieszę się, że mój biznes opiera się na klientach z północy kontynentu, a nie chociażby z Niemiec, bo patrząc na problemy, z którymi przychodzi się dzisiaj mierzyć gospodarce niemieckiej, bardzo zależnej od Rosji, śpię spokojniej, bo wiem, że moi skandynawscy klienci są mądrzy biznesowo i do tego lojalni w stosunku do swoich kooperantów. I wiem, że mogę na nich liczyć. 

Zorza polarna w Norwegii

Ostatnie lata to ponadprzeciętny wręcz wzrost branży e-commerce. A ona w nieodłączny sposób związana jest z transportem i logistyką. Jakie wyzwania stoją dzisiaj przed branżą TSL?

Przede wszystkim digitalizacja i automatyzacja. Te dwa terminy odmieniane są dzisiaj przez wszystkie przypadki w branży. Coraz więcej przedsiębiorstw zadaje sobie pytanie nie „czy się automatyzować i cyfryzować” tylko „kiedy?”. Bo największym wyzwaniem w obu tych aspektach są pieniądze. Pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze. Na Zachodzie ten proces postępuje szybciej, bo przykładowy niemiecki pracownik kosztuje cztery razy więcej niż polski. Tak więc wdrożenie procesów automatyzacji, zastępowalności pracy ludzkiej robotami, amortyzuje się cztery razy szybciej. Zatem nieco łatwiej jest podjąć decyzję o wydaniu naprawdę dużych pieniędzy na wdrożenie tych procesów. Drugą kwestią jest odczarowanie mitu o „zabraniu” pracy ludziom przez automaty. I oczywiście, część zawodów zniknie, jednak jestem zdania, że automatyzacja otworzy drzwi nowym możliwościom biznesowym, o których wcześniej nawet nam się nie śniło, stając się paliwem dla nowych strategii biznesowych. Co więcej, powstanie wiele nowych miejsc pracy, polegających chociażby na opiece nad nowymi technologiami. Będzie to wymagało przekwalifikowania się, nauczenia się nowych umiejętności, ale da też niesamowitą szansę ludzkości na rozwój. Przy wystarczającym wzroście gospodarczym, wprowadzaniu innowacji i inwestycji, o miejsca pracy dla ludzi byłbym spokojny.

Zatem jak to się przełoży na branżę TSL?

Najnowsze badania wskazują, że dzięki wdrożeniu sztucznej inteligencji w proces transportu i logistyki, ceny spadną nawet o 50 procent, a szybkość dostawy wzrośnie o 40 procent. Przyszłością branży są autonomiczne pojazdy na trasach pomiędzy centrami logistycznymi. Wyobraź sobie transport z centrum logistycznego pod Poznaniem do centrum pod Warszawą, gdzie ten byłby rozładowywany i już kurierami rozwożony po mieście. Brzmi jak science fiction, ale to jest przyszłość. Nie stanie się to dzisiaj czy jutro, ale musimy o tym myśleć, aby stało się naszą rzeczywistością za 10-20 lat. Automatyzacja i cyfryzacja to konieczność, bo jeśli prześpimy ten moment, przestaniemy być konkurencyjni na rynku wśród graczy, którzy dzięki wdrożeniu tych procesów, będą jeździć dwa razy szybciej i dwa razy taniej.

Jak to wygląda u Was?  Jakie nowości, nowe procesy zastanie klient w Waszej firmie? 

Mocno stawiamy na rozwój aplikacji naszych systemów teleinformatycznych, rozbudowujemy obszary naszych wewnętrznych innowacji. Automatyzujemy procesy w naszym magazynie, wszystko po to, aby wykonać jak największą ilość pracy w jak najkrótszym czasie. Tym samym wzrasta nasza efektywność, bez konieczności zatrudniania nowych osób. Pracujemy nad filozofią paperless, moim marzeniem jest zredukowanie do czerwca 2023 ilości dokumentów w obiegu wewnętrznym do zera. To ważne szczególnie w sytuacji komunikowania się pomiędzy czterema naszymi lokalizacjami. Dodatkowo pandemia pokazała nam, że nie do końca byliśmy przygotowani na pracę zdalną i nie byliśmy się w stanie przestawić z dnia na dzień na taki tryb, więc pracujemy nad rozwiązaniami, które to ułatwią.

Pojawia się także u nas coraz więcej specjalistów z pokolenia Z, które lepiej odnajduje się w cyfrowym świecie.Ale nie zapominamy też o relacjach, spotkaniach, szkoleniach i konferencjach – to bardzo mocno siedzi w moim DNA. Chcemy być na bieżąco, aby nie przegapić szansy na rozwój. I odczuwam wewnętrzną satysfakcję podczas spotkań z ekspertami z branży, że ich spostrzeżenia są zbieżne z moimi. To mam nadzieję oznacza, że mam intuicję i znam się na tym, co robię.

Ostatni raz rozmawialiśmy biznesowo we wrześniu 2020, byłeś na etapie budowy nowej siedziby. Dzisiaj mówimy o czterech lokalizacjach w Polsce, najnowsza otwarta niedawno w Tychach. W maju 2021 rozpoczęliście działalność w nowej, większej lokalizacji w Zbrudzewie pod Poznaniem. Zapytam przewrotnie – czy już brakuje Wam miejsca?

No niestety tak. I to kolejne nasze wyzwanie. Projektowaliśmy to biuro dwa lata temu i nie założyliśmy tak szybkiego rozwoju. Na miejscu w biurze pracuje około 60 osób, w całej grupie IMEX jest to przeszło 200 osób. Mamy 130 aut jeżdżących codziennie pomiędzy Polską a krajami nordyckimi. Gdybym miał dzisiaj budować nową siedzibę, to nie budowałbym ją z myślą jak firma wygląda dzisiaj, ale jak chciałbym, aby wyglądała za dwa lata. Ale nie chcę też powtórzyć błędów z przeszłości, kiedy to rośliśmy zbyt szybko, trochę na wariackich papierach. A zarządzania przez chaos w branży transportowej nikomu nie polecam.

A plany?

Przede wszystkim stabilizacja, rozwój zewnętrznych oddziałów, udoskonalenie współpracy między nimi, a w dalszej perspektywie kolejne lokalizacje w Polsce, w tym jedna w Warszawie. W tym roku obchodzimy dwunaste urodziny firmy, dziesięć lat oddziału w Gdańsku, Poznań to trzy lata, Tychy to nowy oddział. Wzorem naszych skandynawskich kooperantów stawiamy na samoświadomość naszych pracowników, budujemy zespół ekspertów, zależy nam na tym, aby być fachowcami w swojej branży rozwiązującymi nawet najtrudniejsze zadania stawiane nam przez klientów. Osiągnęliśmy przez ten czas dużo. Firma bardzo zmieniła się przez te dwanaście lat, natomiast moje ambicje i aspiracje są dużo większe i nie mam zamiaru się zatrzymywać.

blank
blank

Może cię zainteresować:

Kategorie:

Łukasz Grajcar | Transport to papierek lakmusowy gospodarki

Rozmawia: Alicja Kulbicka

Imex Logistics

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Zuzanna Henshaw | WEB 3.0 – utopia czy nowa rzeczywistość?

Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Artur AEN Nowicki

Nie wyobrażamy sobie dzisiaj naszego życia bez Internetu. To integralny element naszej rzeczywistości. Ciężko nam sobie dzisiaj wyobrazić nasze funkcjonowanie bez dostępu do szybkiej informacji, płatności, zakupów. Dzięki Web 2.0 użytkownicy Internetu zostali nie tylko odbiorcami, ale też współtwórcami treści dostępnych w sieci. Ale Internet idzie dalej. Nadchodzi rewolucja WEB 3.0. Czym jest i czy ma prawo się udać mówi Zuzanna Henshaw – współorganizatorka inicjatywy MetaMixer – poznańskiej organizacji pomagającej, jak sama mówi, w bezpiecznym wejściu w świat WEB 3.0

To zacznijmy od początku. Czym jest WEB 3.0?

ZUZANNA HENSHAW: Web 3.0 to kolejna ewolucja Internetu. Korzystanie z Internetu zaczęliśmy od World Wide Web, czyli Web 1.0, który pozwalał na wysyłanie pierwszych e-maili, przeglądanie stron internetowych, komunikację przez fora internetowe. Ta iteracja Internetu pozwalała na korzystanie z niego w sposób bierny, mogliśmy sobie coś znaleźć, poczytać. W Web 2.0, tak jak mówisz, to my jako użytkownicy możemy sami tworzyć treści, a nie tylko je konsumować, głównie dzięki narodzinom mediów społecznościowych. Web 2.0 to też narodziny technologicznych gigantów takich jak Facebook, Amazon, Apple, gdzie wszelkie zgromadzone dane pozostają w ich posiadaniu. Dla Web 3.0 nie mamy jeszcze definicji, ale obserwujemy kilka składowych, które sprawiają, że to kolejna odsłona Internetu.

Czyli?

Po pierwsze, blockchain – łańcuch bloków, czyli dane, jakie się zapisują w Internecie, nie lądują już na jednym centralnym serwerze, który należy np. do Google, a zostają zapisywane symultanicznie na wielu komputerach na raz. Jak się możesz domyślić, im więcej komputerów jest w takiej sieci, tym trudniej manipulować informacjami tam się znajdującymi, bo trzeba byłoby włamać się na wszystkie te komputery w tym samym momencie. Dla przykładu sieć bitcoina jest w tej chwili rozproszona na takim poziomie, że fizycznie nie ma możliwości przeprowadzenia na nią ataku. Oznacza to tyle, że to nie korporacja jest właścicielem danych, tylko my sami, a za ich udostępnianie możemy otrzymywać mikropłatności. Już teraz rozwija się w Polsce startup, który pozwala nam na udostępnienie swoich danych medycznych, totalnie anonimowo, które dalej mogą być wykorzystywane przez firmy farmaceutyczne albo medyczne, do badań klinicznych, a za każdym razem kiedy jakaś firma skorzysta w swoich badaniach z naszych danych, otrzymamy za to prowizję. I ta transakcja wydarzy się automatycznie, bo tak to jest zapisane w tak zwanym inteligentnym kontrakcie (programie, który sam wykona te działania). Po drugie, zmienia się sposób zapisywania i analizy danych, jakie pojawiają się w sieci. W Web 3.0 dane są ze sobą powiązane i czytelne dla maszyn. Tu mówimy o rozwoju sztucznej inteligencji (AI), uczeniu maszynowym, dzięki którym nasze funkcjonowanie w sieci będzie łatwiejsze i szybsze, bo maszyna łatwiej zrozumie, czego poszukujemy i oczekujemy. Jeśli np. próbujemy sobie zarezerwować budżetowe wakacje, to musimy spędzić godziny w sieci, analizując loty, różne możliwości zakwaterowania, porównać je i dokonać decyzji. W Web 3.0 to „mądra” wyszukiwarka sprawdzi te różne strony za nas i wyrzuci już gotowe podsumowanie. Dla Internetu to ewolucja, ale dla naszego codziennego życia to może być absolutna rewolucja, która może mieć niebagatelny wpływ na funkcjonowanie wielu branż. 

blank

Blockchain, Metaverse czy NFT to pojęcia coraz częściej pojawiające się w przestrzeni publicznej. Każdy, kto choć trochę interesuje się technologią na pewno się z nimi spotkał. Jednak mam wrażenie, że nie każdy rozumie, co pod tymi pojęciami się kryje. Czy to już science-fiction?  

Z rzeczy, które wymieniłaś szczególnie Metaverse i jego wizja rozwoju są odbierane jako totalne science-fiction. Życie i interakcje z innymi w wirtualnym świecie? Wyjście na koncert, bez wychodzenia z domu? Avatar, który reprezentuje cię online… 

Tylko ja to widzę tak, że już dzisiejsze popularne technologie takie jak social media, zoom’y itp. sprawiają, że toczymy trochę podwójne życie. Metaverse jedynie obiecuje nam możliwości większej immersyjności. A w takiej najbardziej futurystycznej wizji metaverse, doświadczenie online ma być tak podobne do rzeczywistego, że nasz mózg nie będzie w stanie odróżnić online od offline.

Czy jako ludzie jesteśmy na to gotowi? 

Argumentów za i przeciw akurat tej technologii jest mnóstwo i mogłybyśmy poprowadzić osobną rozmowę na ten temat. Ale jako ciekawostkę dodam, że dzieciaki, już teraz odbierają życie online jako naturalne. Moja koleżanka ma syna w drugiej klasie podstawówki, i wielki dylemat czy kupić mu konsolę do gier, bo jego koledzy w szkole rozmawiają o tym, jak spotkali się online dzień wcześniej, a on w tym nie uczestniczy i automatycznie zostaje wykluczony społecznie. Czy tego chcemy czy nie, to pokolenie będzie z tej technologii korzystać. Natomiast, blockchain i NFT to raczej odpowiedzi na to, że społeczeństwo chce się uniezależnić od instytucji, państw czy innych pośredników. Po raz pierwszy w historii technologia dostarcza nam bezpieczeństwo przeprowadzania transakcji i wymiany dóbr bez udziału osób trzecich czy jednostek zaufania publicznego, takich jak banki czy instytucje rządowe. Teoretycznie i poglądowo, przy wykorzystaniu technologii NFT moglibyśmy kupić nieruchomość bez udziału notariusza, bo to technologia i kryptografia stają się gwarantami prawomocności przeprowadzonej transakcji, a NFT staje się księgą wieczystą reprezentującą daną nieruchomość.  

blank

Brzmi to niezwykle futurystycznie, ale ja wciąż mam obawy, że państwo i banki tak łatwo nie odpuszczą sobie kontroli nad kluczowymi aspektami gospodarki, a w szczególności nad kontrolą pieniądza… 

Decentralizacja i blockchain faktycznie stanowią poważne wyzwanie dla tradycyjnych banków, ponieważ umożliwiają bezpośrednie przepływy pieniężne i transakcje między ludźmi, pomijając pośredników finansowych. W związku z tym, banki muszą przystosować swoje modele biznesowe, aby nie zostać wyprzedzone przez te nowe technologie, niektóre z nich już pracują nad możliwościami wykorzystania blockchain w swojej działalności. Natomiast większość banków centralnych już teraz pracuje albo nawet testuje narodowe cyfrowe waluty (CBDC).

Jakie będą tego konsekwencje?

Konsekwencji tego może być wiele. Państwo będzie mogło przekazać wsparcie socjalne, zaprogramowane tak, że będzie je można wydać tylko w określony sposób. Np. popularne 500+ będzie można wydać tylko w sklepie spożywczym i nie będzie możliwości kupienia za nie alkoholu. Oczywiście, to bardzo silne narzędzie kontroli… Poza tym, niektóre kraje już akceptują, że lepiej z tą rewolucją się „zaprzyjaźnić” niż z nią walczyć. W Japonii, na przykład, Bitcoin został uznany za legalny środek płatniczy w kwietniu 2017 roku. Kryptowaluty są tam uznawane za waluty i są regulowane przez Agencję Usług Finansowych.

Metamixer

Co spowodowało, ze zajęłaś się tymi tematami? I dlaczego powstał MetaMixer?

Od lat uwielbiam nowe technologie, chętnie korzystam z rozwiązań, które faktycznie mogą ułatwić mi życie. Ale też przyznam, że kilka szans przeleciało mi obok nosa. Nie kupiłam bitcoina w 2014 roku, pomimo tego że o nim wiedziałam i kosztował wtedy $100…  Kiedy po raz pierwszy usłyszałam o NFT dwa lata temu, zaczęłam drążyć temat. Czułam, że to kolejna rewolucja i muszę zrozumieć ją lepiej, ale wierz mi, to była droga przez mękę. Nagle się okazało, że nie rozumiem co drugiego słowa na webinarach, nie wiem nawet kogo słuchać, bo wszędzie pojawiają się oszuści i naciągacze. I niby wiedzy online jest na pęczki, ale nie wiedziałam ani komu ufać, ani kto ma faktycznie rzetelną wiedzę. Spotkałam się na śniadaniu z koleżanką – Magdą Judejko i nasza rozmowa właśnie zeszła na ten temat. Okazało się, że ona podziela moje zdanie o barierze wejścia w ten świat i co więcej, że ma w swoim najbliższym gronie wielu artystów, którzy są nagabywani przez różne osoby do stworzenia NFT artystycznych, ale też nie wiedzą jak to zrobić, co to dokładanie jest, jak działa i komu można zaufać. 

I tak powstał właśnie MetaMixer – inicjatywa, dzięki której tworzymy przestrzeń do edukacji, nawiązania współpracy i wymiany doświadczeń pomiędzy artystami, inwestorami i ludźmi z branży IT, którzy są ciekawi nowych technologii. 

Co oferujecie uczestnikom swoich spotkań? I jak one wyglądają? 

Naszą główną ambicją jest wdrażanie artystów, inwestorów i specjalistów IT w świat i możliwości, jakie daje Internet WEB 3.0 (NFT, Metaverse, DAO, blockchain). Regularnie organizujemy spotkania (na żywo i jako stream online), zapraszamy osoby, które już tworzą rozwiązania w WEB 3.0, rozmawiamy z nimi jak oni wykorzystują te technologie, żeby laicy mogli w ogóle zacząć się orientować w tym temacie.  A dodatkowo, selekcjonujemy wschodzących artystów i pomagamy im tworzyć kolekcje NFT, więc każdemu eventowi towarzyszy oprawa artystyczna z prezentacją prac artystów (wystawy, koncerty), które uczestnicy mogą obejrzeć i zacząć kolekcjonować NFT naszych artystów. Dla wszystkich osób, które uczestniczą w naszych wydarzeniach na żywo, generujemy certyfikaty uczestnictwa POAP – które zapisywane są na blockchainie, daje to im możliowość przeprowadzenia pierwszej transakcji z udziałem portfela krypto, bez zaangażowania środków finansowych. To takie praktyczne zadanie domowe po evencie. Podsumowując, edukacja plus sztuka, o najnowszych na skalę światową rozwiązaniach. Spotkania natomiast są wstępem do naszego dalszego rozwoju. Najnowszym projektem jest galeria sztuki NFT, która powstała w nowym na mapie Poznania stacjonarnym kantorze kryptowalut ARI10, w którym Magda Judejko jest kuratorem sztuki i gdzie na stałe pojawią się prace artystów, z którymi tworzymy kolekcje NFT. A że to kantor, to NFT na miejscu można kupić nawet za gotówkę.  

blank

Wspomniałaś o NFT. Słynne znudzone małpy z kolekcji Bored Ape Yacht Club osiągają niewyobrażalne, jak za generowany komputerowo rysunek, wręcz niebotyczne kwoty sięgające kilku, a nawet kilkunastu milionów dolarów. To dla mnie fenomen, bo co to za problem zapisać sobie ten obrazek po prostu na pulpicie naszego komputera? Bez wydawania majątku życia. 

W przypadku projektu Bored Ape Yacht Club, kupujemy coś więcej niż obrazek. I jest kilka powodów, dla których wyceny prac tego projektu są akurat tak niebotyczne. Po pierwsze jest ich limitowana ilość 10.000 sztuk. Po drugie posiadanie NFT z tej kolekcji daje nam dostęp do „klubu”, w którym jest wewnętrzny kanał komunikacji, do którego dostęp mają tylko posiadacze małp. Dodatkowo ich posiadaczami są bardzo znani celebryci; Snoop Dog, Shaquille O’Neal czy Kevin Hart. Kupujemy dostęp do pewnej śmietanki towarzyskiej, wiedzy, prawa do wykorzystywania komercyjnego wizerunku małpy przy własnym brandzie, plus niektóre małpy mają bardziej rzadkie cechy niż inne i te właśnie są najbardziej wartościowe.    

Czym zatem jest NFT i jak to działa? 

NFT to jakby certyfikat własności, który jest niewymienialny, niezmienny technicznie, niemożliwy do zhakowania. Jeśli dzisiaj kupisz NFT, nikt inny nie ma fizycznej możliwości go posiadać, pomimo tego, że ktoś może ściągnąć sobie obrazek JPEG reprezentujący wizualnie Twoje NFT, to unikalne ID należy tylko do Ciebie.

NFT może reprezentować albo prawdziwy, rzeczywisty przedmiot (jak np. dzieło sztuki, nieruchomość, luksusową torebkę), albo jakieś dobro digitalne (dzieło sztuki, które istnieje tylko online, przedmiot, który można wykorzystywać w metaversie, kartę z wizerunkiem piłkarza danego klubu piłkarskiego, która istnieje tylko online), albo (tak jak w przypadku Bored Apes Yacht Club) może być kartą wstępu do klubu, dostępem do jakiejś społeczności, do której chcemy należeć, może być biletem wstępu na koncert czy konferencję. Dodatkowo ciągle pojawiają się kolejne zastosowania tej technologii. 

Czy zatem NFT zmieniły rynek sztuki? Przed jakimi wyzwaniami stanął rynek w momencie pojawienia się NFT?

I tak, i nie. Niektóre zasady gry pozostają niezmienne. Dzieło sztuki nadal ma taką wartość, jaką ktoś jest skłonny za nie zapłacić, liczy się marka, popularność danego artysty, unikatowość danego dzieła itp. Natomiast na pewno NFT otwiera nowe możliwości dla artystów, jeśli chodzi o możliwości kreacji i dystrybucji swoich prac. Otwierają się np. możliwości procentowego zarabiania przez artystę w przypadku dalszej odsprzedaży dzieła w przyszłości. I tego, w jaki sposób praca będzie wykorzystywana przez potencjalnego kupującego. Dla kolekcjonerów czy inwestorów sztuki bariera wejścia na ten rynek się obniża. Po pierwsze, każdy ma dostęp do wiedzy czy dane NFT jest prawdziwe (nie potrzebujemy kuratora sztuki, żeby ocenić autentyczność), widać historię danego dzieła, np. czy przechodziło z rąk do rąk i za jakie ceny. Tutaj jest pełna transparentność. Co więcej istnieją możliwości kolektywnego inwestowania w sztukę, np. kupienia tylko kawałka danego dzieła, co demokratyzuje i ułatwia wejście na ten rynek. 

blank

Czy inwestycja w NFT jest bezpieczna? Wiele się słyszy o przeszacowaniu tego rynku. 

Dużym wyzwaniem jest to, że NFT jest mocno powiązane z kryptowalutami. Ostatnie sześć-siedem miesięcy zostało nazwane krypto-zimą. Wyceny kryptowalut poszybowały w dół, więc tym samym NFT wyceniane w tych walutach obniżyły swoją wartość. Dlatego tak ważne jest zrozumienie tego, co kupujemy, bo są NFT, które mają pokrycie w przedmiotach rzeczywistych. Dla przykładu rozmawiam w tej chwili z projektem, w którym każde NFT reprezentuje butelkę luksusowego wina, czyli jeśli to wino utrzymuje wysoką i stabilną wycenę, to i wartość NFT jest niezależna od rynku kryptowalut, a jest odzwierciedleniem wartości tej butelki wina. Jeśli chodzi o bezpieczeństwo, to musimy pamiętać, że fajnie mieć technologię, która pozwala na wymianę dóbr peer-to-peer, ale za to my sami musimy dbać o bezpieczeństwo naszych środków. Jeśli wyślemy transakcję na zły adres, to nigdzie się z tym nie możemy zgłosić. Nasz błąd, nasza strata. Są to inwestycje alternatywne i na pewno są nacechowane większym ryzykiem. Bezpieczna natomiast jest sama technologia, jaką jest NFT i zapisywanie wszystkich danych na blockchainie. Tak jak wspominałam wcześniej, obecnie siła zabezpieczenia kryptograficznego nie jest fizycznie możliwa do zhackowania. 

Co wobec tego przyniesie rok 2023 na rynku NFT?

Mam nadzieję, że głównie oczyszczenie rynku. I to w dwojaki sposób. Po pierwsze mam nadzieję, że poupadają projekty (i już krypto-zima niektóre zabiła), które wyłudzały fundusze, nie były poparte żadną wartością i tym samym można z powodzeniem nazwać je oszustwami. 

W sumie oszustwo to mocne słowo, bo tak jak obserwuję rynek i osoby, które tworzą na nim rozwiązania, to mam wrażenie, że bardzo często były to oszustwa nieintencjonalne, gdzie założyciele działali pod wpływem emocji, chcieli coś stworzyć, ale chyba sami nie rozumieli dokładnie jak to powinno działać – cała branża uczy się na ich błędach. 

Po drugie, może uda się zrobić krok w kierunku jasnego rozgraniczenia na typy NFT, w taki sposób, żeby potencjalni nowi inwestorzy na tym rynku łatwo mogli rozpoznać, co kupują jak chociażby NFT kolekcjonerskie, takiej jak karta piłkarza, dzieło sztuki, znaczki NFT poczty polskiej, NFT bilet wstępu dający dostęp do społeczności, wejście na koncert, specjalne zniżki, itp., czy NFT reprezentujące fizyczne przedmioty (np. nieruchomość, luksusowa torebka). W tej chwili wszystko nazywamy NFT, a okazuje się, że kupujemy zupełnie różne rzeczy. 

blank

Kiedy zatem kolejne spotkania w ramach inicjatywy MetaMixer i czego uczestnicy będą mogli się dowiedzieć? 

Najbliższe spotkanie zaplanowane jest na 9 marca. Data zobowiązuje, więc będziemy celebrować kobiety i modę w Web 3.0. Na kolejnych spotkaniach chcemy przybliżyć możliwości tokenizacji biznesu i sztuki, poruszyć temat samego blockchain – co to jest i jakie daje możliwości. Tutaj proponuję śledzenie naszych kanałów social media (LinkedIn, Instagram i Facebook).

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Zuzanna Henshaw | WEB 3.0 – utopia czy nowa rzeczywistość?

Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Artur AEN Nowicki

Zuzanna Henshaw

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Edyta Jagodzińska – Pawluk, Dorota Szylak | Firma to ludzie

rozmawia: Alicja Kulbicka  |  zdjęcie: Anna Węcel  |  Grafiki: Dorota Szylak

Liderki biznesu i entuzjastki rozwoju ludzi oraz ich kompetencji, przekonane, że właśnie dzięki temu, firmy zyskują na wartości, rozwijają swój potencjał i mogą zdobyć przewagę konkurencyjną na rynku. Przypominające zabieganym, myślącym głównie o realizacji celów biznesowych managerom i przedsiębiorcom, że osią firmy są ludzie. Że to właśnie w nich tkwi największy potencjał przedsiębiorstwa i że inwestycja w rozwój zespołu to inwestycja na lata. Przedsiębiorczy i wyjątkowy duet Edyta Jagodzińska-Pawluk i Dorota Szylak, współwłaścicielki ProUp Solutions Ludzie.Rozwój.Efekty w rozmowie o wyzwaniach stojących przed liderami zespołów w dynamicznie zmieniającym się świecie, o kompetencjach przyszłości i sposobach na lepszą komunikację w międzypokoleniowym środowisku pracy.  

Dla przedsiębiorców czasy niełatwe w kontekście gospodarki, dostępu do kredytów, inflacji, niepewności jutra. Ale jest obszar, na który przedsiębiorca ma wpływ, czyli jego zespół. Jednak Polski Instytut Ekonomiczny podaje, że jedynie 33 procent firm inwestowało w kapitał ludzki w 2022 r. Dlaczego?

Edyta Jagodzińska-Pawluk: Obserwując rynek i rozmawiając z wieloma przedsiębiorstwami, zauważamy, że firmy głównie koncentrują się na celach biznesowych i sposobach ich realizacji. Na wynikach, realizacji celów strategicznych, na kosztach i przychodach przy jednoczesnym braku świadomości, że jednak za tym wszystkim stoją ludzie. Bo firma to ludzie, a cele się same nie zrealizują. Paradoksem całej tej sytuacji jest moment, w którym przychodzi w przedsiębiorstwie do cięcia kosztów. Wówczas szuka się oszczędności na rozwoju pracowników, podczas gdy to w nich w pierwszej kolejności powinno się zainwestować. To paradoks i jednocześnie pułapka mentalna, w którą wpadają managerowie. Dlaczego? Dzisiejszy świat pełen jest dynamicznych zmian i dobrze jest, kiedy pracownicy potrafią sobie z nimi radzić, kiedy są wyedukowani i czują się bezpiecznie. Ludzie to główny kapitał firmy, ale trzeba sobie zdawać sprawę, że ta inwestycja nie zwraca się od razu. 

Przed jakimi wyzwaniami w kontekście zarządzania zespołami stanęli przedsiębiorcy w marcu 2020 i czy ciąg zdarzeń trwający do dziś zmienił sposób zarządzania zespołami? Wiele się na rynku pracy zmieniło, praca zdalna, hybrydowa, zmiana modeli współpracy z kontrahentami. 

E.J.-P.: Wydarzenia z 2020 były chyba najlepszym testem kompetencji liderskich. Pomiędzy liderem a ludźmi wyrosła bariera w postaci technologii, która bezwzględnie zweryfikowała je w praktyce. To było swoiste „sprawdzam”. Bezprecedensowa sytuacja kryzysowa, w jakiej wszyscy się znaleźliśmy, była bardzo silnym doświadczeniem również społecznym. I sposób reagowania liderów na to, co przyniósł świat, był takim papierkiem lakmusowym ich przygotowania na takie sytuacje. Zespoły nagle zrobiły się rozproszone, nastąpiły czasy ogromnej izolacji, pojawiła się potrzeba indywidualnego wsparcia. I właśnie wtedy budowanie zaufania, zaangażowania, bycie blisko ludzi stały się wielokrotnie ważniejsze niż cele biznesowe. To nie oznacza, że nie były one ważne, bo trzeba było firmę szybko przystosować do zmian, ale praca z ludźmi stała się pierwszoplanowa. I to, co wcześniej nie zawsze było doceniane, czyli miękkie podejście, inteligencja emocjonalna, umiejętność budowania zaufania i relacji na odległość, wybiło się na pierwszy plan w relacji lider – zespół. 

Dorota Szylak: Warto podkreślić, to że zmiana, w jaką weszliśmy w 2020, trwa do dzisiaj. I managerowie nadal mają problem z pracą zdalną i kontrolą jej wyników. Pokutuje przeświadczenie, że jeśli ktoś wykonuje pracę zdalnie, to mniej pracuje lub nie jest wystarczająco zaangażowany. I w związku z tym, nie zasługuje na awans czy nowy projekt. To kolejna pułapka mentalna, w którą wpadają osoby zarządzające w organizacjach. Brakuje zaufania. A co gdyby odwrócić sytuację i zadać sobie pytanie, skąd wiesz, czy ten, kto siedzi przy biurku to wykonuje swoją pracę na 100 procent? To przecież od lidera zależy, w jaki sposób kieruje zespołem. 

blank

Jakie zatem cechy powinien posiadać dobry lider? 

E.J.-P.: Na pewno ważna jest samoświadomość, znajomość swoich mocnych stron, ale także obszarów wymagających doskonalenia, wiarygodność osobista i spójność w działaniu. Jednocześnie w kontekście czasów, w jakich żyjemy, na pierwszym miejscu postawiłabym umiejętność zarządzania różnorodnym zespołem i otwartość na zmiany. Liczy się też tolerancja na niepewność przy podejmowaniu decyzji oraz odporność na niepowodzenia. Co więcej, jeśli myślimy o liderze, szefie, managerze mamy w głowie obraz człowieka motywującego zespół do działania. Ale przecież, żeby mógł być w tym skuteczny, musi dbać o automotywację. Bo jeśli samemu się nie płonie i nie ma się motywacji wewnętrznej, to jak zarażać motywacją innych? Jak być dla ludzi motorem napędowym do zmian, jednoczyć ich wokół jednej wizji, komunikować przekonująco strategię i angażująco kaskadować cele? Rolą każdego dobrego lidera jest też przeciwdziałać tzw. silosom. Jednoczyć działy wokół celu wspólnego dla całej organizacji. W związku z tym, niezmiennie filarem dobrego zarządzania jest jakościowa komunikacja, w tym dawanie i przyjmowanie informacji zwrotnej oraz otwartość na różnorodność, na inne zdanie niż własne.

D.SZ.: Pamiętajmy też, że każdy lider działa w pewnym kontekście. Rozwija siebie, swój zespół, a w konsekwencji również swoją organizację. Te trzy perspektywy powinny przyświecać każdemu liderowi. Dodam też do tego jednoczesną umiejętność patrzenia na ogół, ale i na szczegóły. Zdolność do łączenia dynamiki ze statycznością. Nie mieliśmy wpływu na sytuację pandemiczną, ale już na zarządzanie przedsiębiorstwem w trakcie jej trwania jak najbardziej. I to właśnie od lidera organizacji zależało jak przeprowadził swój statek przez czas sztormu. 

Czy to właśnie nazywacie kompetencjami XXI wieku?

E.J.-P.: W dużej mierze tak. Dodałabym do tego jeszcze zwinność. To trochę takie hasło wytrych. Ale chodzi tu o pewną czujność managerską, uważność na to, co się pojawia i reagowanie adekwatne do sytuacji. Nie tylko w kontekście tego, co przynosi świat, ale także uważności na ludzi. 

D.SZ.: Także coś, co nazywamy umiejętnością „unlearn”, czyli oduczanie się. Do 2020 robiliśmy to, czego się przez lata nauczyliśmy, używając ponownie metafory marynarskiej – płynęliśmy na spokojnym morzu, wykorzystując nabytą wiedzę. Ale od 2020 wielu szablonów myślowych musieliśmy się oduczyć i nauczyć ponownie nowych. Learn-unlern-relearn. Metoda, dzięki której możemy wyeliminować stare schematy i nauczyć się nowych, przystających do nowych warunków otoczenia biznesowego.

blank
Każdy pracownik daje unikalną wartość firmie

Czy rozwój zespołów, rozwój kompetencji pracowników to domena zarezerwowana tylko dla dużych firm? Bo jakoś łatwiej mi wyobrazić sobie zagospodarowanie tego obszaru w korporacji, trochę trudniej w restauracji…. 

D.SZ.: Nasza oferta jest dostępna dla firmy każdej skali. Kluczem do sukcesu jest nasze indywidualne podejście do potrzeb klientów. My nikogo nie zmuszamy do rozwoju, nikomu nie możemy nic narzucić. Staramy się pokazać naszą filozofię działania, że inwestycja w ludzi przynosi długofalowe korzyści, chociażby w postaci większej lojalności pracownika wobec firmy czy mniejszej rotacji. Sporo dobrego zrobiły środki unijne dla sektora małych i średnich przedsiębiorstw, które pozwoliły wspierać rozwój kompetencji społecznych u pracowników. Działania prorozwojowe, szkolenia, warsztaty, webinary czy sesje coachingowe są dofinansowywane z Unii i to na pewno ułatwia mniejszym przedsiębiorcom sięgnąć po nie. Ale pieniądze to nie jedyny czynnik, który hamuje rozwój. Mniejsze firmy skupione są bardzo często na bieżącym działaniu, na pracy własnych rąk i czasem po prostu nie wystarcza czasu na to, aby pomyśleć o rozwoju. 

E.J.-P.: W mniejszych firmach panuje też często przekonanie, że „jakoś to będzie”. Deklaratywnie mówią, że rozwój jest istotny i ważny, jednocześnie często zwlekają z działaniem, czekają na lepszy czas, aż zastaje ich sytuacja kryzysowa i wtedy szukają szybkich, doraźnych rozwiązań. A rozwój kompetencji nie dzieje się z dnia na dzień, to jest proces, wymaga czasu, cierpliwości, uważności i wsparcia we wdrożeniu. 

D.SZ.: Naszą ofertę kierujemy do każdego klienta. Nie ma dla nas znaczenia czy zespół liczy cztery, czterdzieści czy czterysta osób. Nie ograniczamy się też branżowo. Wszędzie tam, gdzie są ludzie w zespołach i występuje chęć podnoszenia ich kompetencji widzimy dla siebie miejsce i znajdujemy rozwiązania. Mamy bardzo kreatywne głowy. 

blank
Innowacyjność prowadzi do rozwoju firmy

Postawię tezę, że skoro to proces i efektów nie widać od razu, to często słyszycie, że to się nie zwróci; że pracownicy i tak odejdą pomimo zainwestowanego w nich kapitału. 

E.J.-P.: Wielu szefów nazywa swoje cele w obszarze kompetencji miękkich mało precyzyjnie. Często na naszych spotkaniach z przedsiębiorcami czy liderami zespołów padają okrągłe zdania typu „chcę mieć lepszą komunikację, lepsze relacje, bardziej efektywną współpracę, większe zaangażowanie, pracownicy mają brać większą odpowiedzialność”. Te cele są bardzo nieostre i naszą rolą jest ich doprecyzowanie na poziomie zachowań. Rezultatem naszej pracy jest na przykład umiejętność udzielania sobie informacji zwrotnej w zespole, w sposób otwarty, nieantagonizujący. To sprawia, że ludzie chętniej generują nowe pomysły czy wychodzą z inicjatywą. Uczymy otwartości lidera na zespół, słuchania ludzi, bo to w bezpośredni sposób wpływa na zaangażowanie pracownika w firmie. Rozwiązywania konfliktów w sposób pokojowy i partnerski, a nie przemocowy i agresywny. Otwartość w zespole bezpośrednio przekłada się też na wzrost zaufania i większą identyfikację ze swoim środowiskiem pracy. Swoją pracę z zespołami rozpoczynamy od diagnozy potrzeb członków zespołu, od nazwania wyzwań w sferze komunikacji. Bo to ona właśnie stanowi filar współpracy, dzięki któremu łatwiejsza staje się realizacja celów biznesowych. Inwestycja w jakość współpracy zwraca się zawsze z procentem, ale wymaga czasu.

A co ze zmianą pokoleniową? Młodzi ludzie wchodzący na rynek pracy stawiają dzisiaj bardziej na „pracować, żeby żyć” niż „żyć, żeby pracować”. Ważny jest dla nich work life balance i nie chcą oddawać swojego życia jednemu pracodawcy. Chcą realizować swoje pasje, a nie poświęcać 3/4 swojego życia pracy, z której na starość zostanie im może 20% emerytury. Czy inwestycja szefa w ich rozwój stanowi dla niego wartość? Czy pomoże w podjęciu decyzji o zakotwiczeniu na dłużej w jednej firmie? 

D.SZ.: Obawa o zasadność inwestycji w zespół towarzyszy wielu firmom. To naturalne, że nowe pokolenie nieco inaczej patrzy na świat. I nie ma w tym nic złego. Zatrzymanie ludzi w firmie to duże wyzwanie stojące dzisiaj przed liderami. To czy młody pracownik będzie chciał w organizacji zostać na dłużej, zależy od wielu czynników. Chociażby od wartości, jakimi kieruje się firma czy kultury organizacyjnej w niej panującej. I na pewno od osoby przełożonego. Bo jeśli lider dba o zarządzanie i motywowanie różnorodnych zespołów, to pokuszę się o tezę, że rotacyjność w zespole może być mniejsza. Ludzie mogą chcieć w takiej firmie zostać na dłużej ze względu na atmosferę pracy czy ze względu na indywidualne podejście do pracownika. Środowisko pracy, zwłaszcza dzisiaj w hybrydowym modelu pracy nabiera jeszcze większego znaczenia niż dotąd. 

blank
Jak być liderem włączającym ludzi do współpracy

Dlaczego zdecydowałyście się pracować w niełatwym obszarze pracy z ludźmi? 

E.J.-P.: Obie wywodzimy się ze środowisk biznesowych, jesteśmy trenerkami i konsultantkami biznesu. Nasze ścieżki managerskie są bardzo określone. Suma naszych doświadczeń okazała się być dobrym fundamentem do wspólnego działania w obszarze rozwijania kompetencji managerskich w organizacjach. Ale nie tylko tym się zajmujemy. Poprzez rozwijanie umiejętności społecznych pomagamy budować efektywne zespoły. Kompleksowo odpowiadamy na potrzeby firmy, a przede wszystkim na potrzeby człowieka w firmie. To, co nas w naszej pracy najbardziej interesuje, to ludzie. Szyjemy dla organizacji „procesy na miarę”, dostosowując pakiet naszych usług adekwatnie do jej potrzeb i rozmiaru. Łączymy elementy warsztatów, webinariów, sesji coachingowych, mentoringowych i doradczych w unikalny, autorski program dedykowany każdej z firm wzmacniający jej wartości i kulturę pracy. Nasza pomoc firmie może być rozłożona w czasie, ale zdarzają nam się także szybkie interwencje podane przedsiębiorcy tu i teraz. Jeśli akurat ma punktowy cel do realizacji.

D.SZ.: Kiedy rozpoczynałyśmy naszą wspólną ścieżkę biznesową, spojrzałyśmy sobie  oczy i powiedziałyśmy „firma to ludzie”, ale jednocześnie miałyśmy świadomość, że nie wszyscy to widzą. I tak powstała misja naszej firmy ProUp Solutions – ludzie, rozwój, efekty. Połączyłyśmy wizję z działaniem. I kiedy wyszłyśmy z naszą ofertą do biznesu okazało się, że był to strzał w dziesiątkę, bo wiele firm boryka się z brakiem proaktywności czy proefektywności swoich zespołów. 

A skąd pomysł na nazwę?

D.SZ.: Długo o tym rozmawiałyśmy jak nazwać to, co reprezentujemy w filozofii naszego działania. I nazywając poszczególne procesy, jakimi zajmujemy się w naszej firmie, powstało ProUp Solutions. Pro – bo profesjonalnie i z wizją zajmujemy się tym, co robimy, Up – bo podnosimy kompetencje ludzi, dzięki którym rozwija się i rośnie sama firma. A jak to nie pomoże, to zawsze pozostają jeszcze SOLUTIONS, czyli rozwiązania. (śmiech) Czyli szukamy rozwiązań adekwatnych do wyzwań, przed jakimi stoi organizacja i jej liderzy.  

Jakich metod używacie w swojej pracy?

E.J.-P.: Przewrotnie powiem, że jedyne, czego nie używamy to Power Point. (śmiech) Nasi klienci cenią sobie interaktywność, możliwość dyskusji, dialog, partnerstwo, pracę na studiach przypadku i na rzeczywistych sytuacjach, które spotykają ich na co dzień. Nasze podejście jest stricte praktyczne i warsztatowe. Angażujemy ludzi do uczenia się nowych rzeczy, ale poprzez gry, symulacje, wymianę doświadczeń, rozmowę i budowanie dobrych praktyk. Narzędziem, jakie wykorzystujemy najczęściej na naszych warsztatach, jest flipowanie, czyli wyjątkowa oprawa graficzna warsztatu, wizualizacja treści za pomocą obrazu. Wykorzystujemy autorskie rysunki, które pomagają w zapamiętywaniu treści i sprawiają, że ludziom się do tego uśmiechają oczy. Dbamy nie tylko o to, co dajemy ludziom na warsztatach, ale też w jaki sposób. Korzystamy z innowacyjnej technologii VR (virtual reality), pozwalającej doświadczyć w goglach prawdziwych emocji, z jakimi mierzą się w swojej pracy.   

D.SZ.: Działamy zarówno stacjonarnie, jak i zdalnie. Podobnie jak nasi klienci, w marcu 2020 stanęłyśmy przed wyzwaniem transformacji naszego biznesu na online. I jesteśmy dumne z tego, że warsztaty, które proponujemy za pośrednictwem technologii i platform edukacyjnych są równie angażujące i efektywne jak te prowadzone stacjonarnie. Nasza elastyczność i wprowadzenie innowacyjnych trendów do naszej branży zostały zauważone, docenione i nagrodzone wyróżnieniem Poznański Lider Przedsiębiorczości i to tylko utwierdziło nas w przekonaniu, że droga, którą obrałyśmy, jest właściwa. 

blank
Dbanie o odporność to konkretne praktyki na co dzień

Czy efekty inwestycji w zespół da się zmierzyć? 

E.J.-P.: Certyfikujemy się z narzędzi, które zostały przebadane na realnej próbie badawczej, są rzetelne i nieadaptowane z anglojęzycznych wzorców. Jednym z nich jest FRIS® – znakomite polskie narzędzie, które dotyczy diagnozy stylu myślenia i stylu działania. Pozwala ludziom poznać się pod kątem unikalnego stylu działania, który charakteryzuje ich na co dzień w takich obszarach jak współpraca, komunikacja czy podejmowanie decyzji. I to im pozwala wyjść ze swojej bańki założeń, że wszyscy myślą podobnie i podobnie reagują na sytuacje. Pozwala odkryć różnorodność członków zespołu i tym samym dopasować codzienną komunikację do innych stylów myślenia niż nasz własny. Taka analiza przynosi fenomenalne rezultaty, otwiera oczy na różnorodność i przede wszystkim może być w organizacji wykorzystywana przez wiele lat. To inwestycja w samoświadomość i ogromna wiedza na temat kapitału, jaki tkwi w członkach zespołu. Daje klucz do elastycznego dopasowania nie tylko komunikacji, ale zadań i środowiska pracy do ludzi pracujących w jednym zespole, ale będących przedstawicielami różnych pokoleń. 

Jaką wobec tego radę macie dla przedsiębiorców zarządzających zespołami podczas tych burzliwych, dynamicznych czasów?

E.J.-P.: Powiedziałabym, że kluczem jest dbanie o to, na co mamy wpływ. A wbrew pozorom mamy nadal kontrolę nad wieloma aspektami. Mamy wpływ na siebie, na swój rozwój czy na to jak oddziałujemy na innych poprzez nasze zachowania i emocje. Jak troszczymy się w roli lidera o siebie i swój zespół. 

D.SZ.: A ja dodam – miej oko na ludzi. I nie w kontekście kontroli, ale w kontekście bycia z nimi blisko. Słuchaj, zadawaj pytania, bądź otwarty na ich uwagi. I choć brzmi to banalnie, to paradoksalnie są to kompetencje bardzo wymagające, często zapominane, niedoceniane lub bagatelizowane. A to właśnie one pomogą Ci przeprowadzić Twoją firmę przez burzliwy okres zmian.

A w jaki sposób? Zapraszamy na nasze warsztaty.  

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Edyta Jagodzińska – Pawluk, Dorota Szylak | Firma to ludzie

rozmawia: Alicja Kulbicka  |  zdjęcie: Anna Węcel  |  Grafiki: Dorota Szylak

ProupSolutions

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Lejla Grabus Burić | Diamenty są wieczne

rozmawia: Michał Gradowski | zdjęcia: GRABUS DIAMONDS

O tworzeniu wyjątkowej biżuterii, która jest połączeniem rzemiosła, sztuki i fachowej wiedzy na temat oszlifowanych diamentów oraz o lokowaniu kapitału w najtwardszym naturalnie występującym na ziemi materiale opowiedziała nam Lejla Grabus Burić, gemmolog, projektantka biżuterii, właścicielka marki GRABUS DIAMONDS, która postanowiła rozwijać swoją firmę w Poznaniu.


Skąd wziął się pomysł na założenie firmy związanej z diamentami? I jaką rolę w tej historii odgrywa Poznań?

LEJLA GRABUS BURIĆ: Pochodzę z Bośni i Hercegowiny. Do Poznania przeprowadziłam się w 2016 roku, kiedy wzięłam ślub z Jasminem Buriciem, który był wtedy bramkarzem Lecha Poznań. Mieszkaliśmy tam przez trzy lata, do maja 2019 roku. To było dla mnie zupełnie nowe wyzwanie. Jestem magistrem ekonomii, pracowałam wcześniej w Bośni i chciałam w Poznaniu kontynuować swój rozwój zawodowy. Postanowiłam jak najszybciej nauczyć się języka polskiego. Jednak pierwszy rok po przeprowadzce nie był łatwy, chodziłam na intensywny kurs języka polskiego, a jednocześnie zapisałam się na doktorat w School of Economics and Business w Sarajewie. Musiałam bardzo często podróżować między Poznaniem a Sarajewem. Udało mi się zdać wszystkie egzaminy na pierwszym roku i wkrótce dostałam pracę w międzynarodowej spółce Amica Group. Było to dla mnie wspaniałe doświadczenie i widziałam w tej firmie dalszy rozwój swojej kariery, ale – jak to zwykle bywa w piłkarskiej karierze – nic nie trwa wiecznie.

blank
Lejla Grabus Burić

W maju 2019 roku Jasmin podpisał kontrakt w Izraelu na dwa lata i jechałam tam ze smutkiem, nie wiedząc, że moje życie nabierze zupełnie innego wymiaru. Izrael to piękny kraj, ale Bliski Wschód różni się od Europy pod względem wielu zasad i praw. Nie poddawałam się jednak, zastanawiałam się, jak najlepiej wykorzystać spędzany tam czas. Zawsze uważałam siebie za osobę bardzo kreatywną, a Izrael okazał się idealny do wykorzystania tych możliwości. Postanowiłam zdobyć wykształcenie w profesji gemmologa w CGS (Center of Gemological Studies) w Tel Awiwie. Tam zdobyłam najlepszą profesjonalną wiedzę i umiejętności praktyczne w zakresie oceny i klasyfikacji diamentów według skali GIA (Gemological Institute of America). Po ukończeniu szkolenia w CGS rozpoczęłam pracę jako gemmolog w jednym z największych na świecie centrów diamentów – Israel Diamond Exchange. Codzienna praca przy ocenianiu diamentów, a także nauka metod wyrobu biżuterii pobierana od czołowych światowych mistrzów rękodzieła artystycznego, pomogły mi przekuć moją miłość i pasję do diamentów w piękne, wyrafinowane dzieła biżuterii diamentowej. Pobyt w Izraelu z założenia był tymczasowy, dlatego zaczęłam myśleć o tym, jak swoją pasję związaną z diamentami wykorzystać w Polsce. Mój mąż i ja czuliśmy się w Poznaniu jak w domu. Jasmin spędził tu 11 lat i ma polskie obywatelstwo, ja tylko 3 lata, ale ten czas wystarczył, żebym pokochała to miasto i nawiązała wspaniałe znajomości. W 2022 roku postanowiłam wrócić do mojego drugiego domu – Poznania – i promować tutaj własną markę biżuterii GRABUS DIAMONDS. 


Czym wyróżnia się ta marka? Kto odpowiada za projekty i gdzie zlokalizowana jest produkcja?


GRABUS DIAMONDS to luksusowa marka biżuterii diamentowej, a jej motto brzmi „Ponadczasowe wyrafinowanie”. Biżuteria GRABUS przeznaczona jest dla wszystkich nowoczesnych kobiet, które mają wspaniały gust oraz zamiłowanie do piękna i luksusu. Połączenie europejskiego wyrafinowania i żywego ducha Bliskiego Wschodu posłużyło mi jako inspiracja do stworzenia marki GRABUS. Każdy produkt jest starannie zaprojektowany, aby można go było nosić na każdą okazję. W całej kolekcji GRABUS diamenty dominują nad metalem szlachetnym, z którym się łączą. Ponadczasowe kreacje, jakie osobiście projektuję, są precyzyjnie wykonywane w Tel Awiwie przez jednego z renomowanych mistrzów rękodzieła biżuteryjnego, który „ożywił” wiele znanych marek jubilerskich. 

Jak laik może ocenić jakość i wartość diamentów? Na co warto zwrócić uwagę?  

Laikowi trudno jest podjąć dobrą decyzję o zakupie diamentów, jeśli nie ma na ten temat podstawowych informacji. Klient powinien przede wszystkim upewnić się, że kupuje u sprawdzonych dealerów diamentów lub w sklepach, które sprzedają diamenty i diamentową biżuterię. Najważniejsze jest jednak to, aby zawsze kupować certyfikowane i grawerowane laserowo diamenty z szanowanego laboratorium. Najlepszą rekomendacją jest certyfikat GIA (Gemological Institute of America) lub innych laboratoriów. GRABUS DIAMONDS pracuje jednak wyłącznie z diamentami GIA – to największy autorytet na świecie w tej dziedzinie, z ponad 80-letnim doświadczeniem w klasyfikacji diamentów i identyfikacji kamieni szlachetnych.

blank
Lejla Grabus Burić

Każdemu certyfikowanemu diamentowi nadawany jest unikalny numer. Dzięki numerowi certyfikatu można sprawdzić diament na stronie internetowej GIA lub przez aplikację GIA. Każdy sprzedawca diamentów ma też obowiązek wyjaśnić klientowi cztery główne kryteria oceny diamentów, od których zależy również cena. Dzięki temu klient będzie znał jakość i wartość swojego diamentu. Ponadto, jeśli klient kupuje na przykład diamentową biżuterię od jubilera, powinien wiedzieć, że musi mieć ona certyfikat produktu, na którym podana jest specyfikacja dla konkretnego diamentu lub diamentów, podpisana przez certyfikowanego gemmologa.

Czy obok dostępnej oferty, klient może w GRABUS DIAMONDS zamówić biżuterię według indywidualnego pomysłu? Jakie projekty są najtrudniejsze?

Tak, oczywiście. Dajemy naszym klientom możliwość realizacji własnych pomysłów – od szkicu, do ostatecznego projektu, niezależnie od kwoty, którą chcą przeznaczyć na biżuterię. Ściśle współpracujemy na każdym etapie, aby stworzyć wyjątkową biżuterię.
Najczęstszym typem projektów indywidualnych, które realizujemy są pierścionki zaręczynowe lub obrączki ślubne. Dla nas nie ma projektów, które są trudne, bo współpracujemy się z prawdziwymi fachowcami w swojej branży. Mam tu na myśli rzemiosło, które ma ogromne znaczenie w tworzeniu biżuterii. Muszę przyznać, że te realizacje mają szczególny urok, każdy pierścionek jest wykonywany zgodnie z życzeniem klienta i przez to jest niepowtarzalny. Za każdym z nich kryje się wspaniała historia miłosna.
Jako gemmolog, czyli ekspert do diamentów oszlifowanych, staram się znaleźć dla każdego klienta najlepszą dla niego opcję w ramach założonego budżetu. Każdy klient otrzymuje ode mnie kilka ofert cenowych z różnymi specyfikacjami diamentów, staramy się znaleźć dla niego najlepsze rozwiązanie. Miłość – to moja inspiracja! Szczególnie cieszy mnie to, że mogę przyczynić się do czyjegoś szczęścia. Z każdą nową biżuterią, którą tworzymy, zakochuję się na nowo, więc mogę powiedzieć, że jestem zakochana cały czas. (śmiech)

blank


Czy zakup diamentów to dobry sposób na lokatę kapitału? Na jaki wzrost można liczyć w perspektywie kilku lat?  

Diament to mały prezent od natury, który zapewnia bezpieczeństwo i stabilność. To coś więcej niż tylko jeden z najcenniejszych kamieni szlachetnych na świecie – diamenty są również jedną z najbardziej niezawodnych okazji inwestycyjnych. Diamenty zyskiwały na wartości od czasu ich pierwszego odkrycia tysiące lat temu. Nie podlegają tym samym siłom ekonomicznym, co inne towary. Na przykład inflacja często wpływa na cenę złota, ale nie na cenę diamentów. Popyt na diamenty nie słabnie bez względu na sytuację ekonomiczną, co sprawia, że ​​są one bardzo stabilną inwestycją.
W ciągu ostatnich stu lat ich cena ani razu nie spadła. W ostatniej dekadzie wartość diamentów stale rosła – według danych ekspertów giełdowych o 6% rocznie, a zgodnie z prognozami popyt na diamentową biżuterię od 2024 r. wzrośnie o 4-5%.
Warto też przypomnieć, że im rzadszy diament, tym cenniejszy. Jedną z zalet diamentów jest też to, że w 100% nadają się do ponownego wykorzystania. Kiedy diamentowa biżuteria przestanie nam się podobać, zawsze możemy ją zabrać do jubilera, aby przetopił ją na coś nowego.
Diamenty są najtwardszym naturalnym materiałem na ziemi, co czyni je doskonałym „magazynem” dla kapitału. Ponadto nie blakną ani nie matowieją z upływem czasu. Przy odpowiedniej pielęgnacji diamenty mogą trwać wiecznie, a przekazywane z pokolenia na pokolenia jako pamiątki rodzinne zyskują jeszcze większą wartość sentymentalną.

blank


W jaki sposób klienci mogą się zapoznać z ofertą GRABUS DIAMONDS? Jak wygląda taka przykładowa prezentacja luksusowej biżuterii?


Oferta biżuterii GRABUS DIAMONDS jest dostępna na naszej stronie internetowej Grabus Diamonds, można ją też zobaczyć na naszym Instagramie czy profilu na Facebooku.
Aby zobaczyć ją osobiście, wystarczy umówić się na spotkanie telefonicznie lub mailowo. Na spotkaniu przekazuję klientowi podstawową wiedzę o czterech głównych kryteriach w ocenianiu diamentów, która ułatwi mu podjęcie decyzji o zakupie określonego produktu. Na spotkaniu nie można dokonać zakupu, bo każda biżuteria wykonywana jest na indywidualne zamówienie w Tel Awiwie. Do każdego klienta staram się podejść z dużą uwagą, aby spełnić jego marzenia.

Michał Gradowski

Michał Gradowski

Lejla Grabus Burić | Diamenty są wieczne

rozmawia: Michał Gradowski | zdjęcia: GRABUS DIAMONDS

Lejla Grabus Burić

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

KOBIETY Z DAWNYCH LAT
Oblicze historii

tekst: Magdalena Ciesielska

Dzielne i mądre, odważne i inteligentne, silne i stanowcze, rozważne i romantyczne. Takie były poznanianki, Wielkopolanki, które często żyły w cieniu swoich mężów, w życiowych zawieruchach, starając się w trudnych czasach być opoką dla najbliższych i społeczeństwa. To one często stały na straży praw i obowiązków, kultywowały miłość do ojczyzny, przywiązanie do języka ojczystego, do polskiej ziemi i tradycji, propagowały i krzewiły polską sztukę oraz literaturę. Pomyślmy o nich ciepło i powspominajmy, jak wiele im zawdzięczamy…

Historia

Teofila z Działyńskich Szołdrska Potulicka (1714-90) znana powszechnie jako Biała Dama z Kórnika (słynny portret w Sali Herbowej i najbardziej znana zjawa w Polsce). Dokonała przebudowy zamku w Kórniku w stylu późnobarokowym, tworząc rezydencję wielkopańską z trzema oficynami oraz park francuski. Przebudowała także kórnicki kościół, a w Bninie zbudowała zbór ewangelicki dla sprowadzonych kolonistów. Uważana jest obok Tytusa Działyńskiego za najznamienitszą gospodynię tych dóbr. Spoczywa w podziemiach kościoła w Kórniku, a jej sarkofag znajduje się w bocznej kaplicy.

Teofila Działyńska Biała Dama, Dzień Kobiet, zasłużone Wielkopolanki
Teofila z Działyńskich Szołdrska Potulicka – Biała Dama

Konstancja z Potockich Raczyńska (1781-1852) córka Szczęsnego Potockiego (targowiczanina), żona Jana Potockiego (autora „Rękopisu znalezionego w Saragossie”), w 1826 r. poślubiła Edwarda Raczyńskiego z Rogalina. Patriotka, podpora E. Raczyńskiego we wszystkich jego przedsięwzięciach naukowych, kulturalnych i społecznych. Ofiarowała m.in. do Biblioteki Raczyńskich 1680 tomów rękopisów, które zakupiła od Juliana Ursyna Niemcewicza. Jej życie na ziemi wielkopolskiej związane jest przede wszystkim z Kórnikiem, Poznaniem oraz Zaniemyślem, gdzie po śmierci spoczęła obok męża w sarkofagu przy tutejszym kościele.

Konstancja Raczynska z-Potockich
Konstancja Raczyńska z-Potockich


Barbara z Chłapowskich Dąbrowska (1782-1848) od 1807 roku żona gen. Jana Henryka Dąbrowskiego, społeczniczka i strażniczka pamięci narodowej. Towarzyszyła mężowi w najtrudniejszych momentach jego życia, m.in. tuż po bitwie nad Berezyną w 1812 r. i w trakcie oblężenia Paryża w 1814 r. Związana m.in. ze Śmiglem, Poznaniem i Winną Górą.

Barbara z Chłapowskich Dąbrowska
Fot. Muzeum Wojska Polskiego / East News Obraz – „Wesele Jana Henryka Dabrowskiego z Barbara Chlapowska”, mal. Feliks Sypniewski II pol. XIX w. Jan Henryk Dabrowski (1755-1818) – polski general, wolnomularz, organizator Legionow Polskich we Wloszech.

Emilia Sczaniecka (1804-96) działaczka patriotyczna i społeczna. Brała udział w powstaniu listopadowym jako sanitariuszka, a w okresie Wiosny Ludów i powstania styczniowego zakładała szpitale. W swych dobrach utworzyła szkołę, szpital i ochronkę; pomagała także uwięzionym rodakom, emigrantom, spotykała się z emisariuszami zarówno w kraju, jak i Paryżu, Londynie i Brukseli. Jest obok Klaudyny z Działyńskich Potockiej najwybitniejszą Wielkopolanką, a z jej postacią związane są m.in. Poznań, Śrem, Brody, Pakosław, Michorzewo, Posadowo. Upamiętnia ją tablica na murze poznańskiego kościoła pw. św. Wojciecha.

Emilia Sczaniecka
Emilia Sczaniecka


Bibianna Moraczewska (1811-87) działaczka polityczna i społeczna oraz literatka. Dzieciństwo i młodość spędziła w Zielątkowie k. Poznania, później mieszkała w Naramowicach, a od 1842 r. wraz z bratem Jędrzejem w domu przy ul. Berlińskiej (obecnie ul. 27 Grudnia). Ich dom pełnił rolę salonu artystyczno-literackiego. W działalność polityczną zaangażowała się w 1846 r., a w okresie Wiosny Ludów i powstania styczniowego organizowała opiekę nad rannymi. Działała w wielu organizacjach, m.in. Towarzystwie Naukowej Pomocy, Banku Ziemskim. Swe utwory i artykuły publikowała na łamach prasy poznańskiej. Na uwagę zasługuje jej „Dziennik z lat 1836-63”.

Bibianna Moraczewska
Bibianna Moraczewska

Wanda z Wężyków Niegolewska (1877-1970) żona Stanisława, właściciela Niegolewa, wybitna działaczka społeczna, posłanka z powiatu grodziskiego na Sejm Dzielnicowy w Poznaniu w grudniu 1918 r. Była przewodniczącą Towarzystwa Czytelni Ludowych, a w latach 1918-33 patronką Wielkopolskich Kółek Włościanek (w 1938 r. było w Wielkopolsce 362 takich kółek). Za zasługi na rzecz powstania wielkopolskiego odznaczona Wielkopolskim Krzyżem Powstańczym. Spoczywa w grobach rodzinnych Niegolewskich na starym cmentarzu przy kościele pw. Świętego Krzyża w Buku.

Wanda Niegolewska
Wanda Niegolewska


Klaudyna z Działyńskich Potocka (1801-36) patriotka i działaczka społeczna, córka Ksawerego i Justyny z Dzieduszyckich. Uczestniczyła w powstaniu listopadowym, zakładając szpitale i opiekując się rannymi. Zmuszona do emigracji osiadła w Dreźnie, zakładając Komitet Dobroczynności Dam Polskich. Gościła wówczas m.in. A. Mickiewicza, S. Garczyńskiego, W. Pola, A.E. Odyńca, I. Domeykę. Dzięki swej opiece nad uchodźcami zyskała przydomek „Anioła polskiej emigracji”. Zmarła w Genewie, a w 1879 r. jej prochy przeniesiono na cmentarz Montmorency pod Paryżem. Do 1830 r. przebywała m.in. w Konarzewie, Kórniku, Poznaniu, Trzebawiu k. Stęszewa i na Wyspie Zamkowej nad Jez. Góreckim. Obok Emilii Sczanieckiej uznawana jest za najsłynniejszą Wielkopolankę, a upamiętnia ją tablica wmurowana w ścianę poznańskiego kościoła pw. św. Wojciecha.

Klaudyna z Dzialynskich-Potocka
Klaudyna z Dzialyńskich-Potocka

Literatura

Maria z Szumskich Dąbrowska (1889-1965) wybitna pisarka, autorka m.in. powieści „Noce i dnie” i „Przygody człowieka myślącego”. Do 1907 r. związana z Russowem (miejscem narodzin) i Kaliszem. W odbudowanym dworku rodzinnym pisarki w Russowie (9 km na pn. od Kalisza) od 1971 r. znajduje się Muzeum M. Dąbrowskiej z ekspozycją biograficzną.

Maria Dabrowska
Maria Dąbrowska


Kazimiera Iłłakowiczówna (1892-1983) poetka i tłumaczka, urodzona w Wilnie, od 1947 roku na stałe osiadła w Poznaniu. W okresie „poznańskim” wydała kilka tomików wierszy, m.in. „Trazymeński zając”, „Księga dygresji” oraz tom dramatów „Rzeczy sceniczne”. Zmarła w Poznaniu, a spoczywa na warszawskich Powązkach. Na jej domu przy ul. Gajowej 4 w 1984 r. odsłonięto tablicę pamiątkową, a dawne mieszkanie zamieniono na Mieszkanie-Pracownię Kazimiery Iłłakowiczówny.

Kazimiera Iłłakiewiczówna
Kazimiera Iłłakiewiczówna


Maria z Kramarkiewiczów Paruszewska (1864-1937) poetka i działaczka kulturalna. Studiowała w konserwatorium w Dreźnie, a później literaturę francuską i niemiecką. Jej poznański dom przy al. Marcinkowskiego był ośrodkiem życia kulturalnego. Na łamach prasy poznańskiej (m.in. „Kuriera Poznańskiego”, „Dziennika Poznańskiego”, „Gońca Wielkopolskiego.”) publikowała swoje poezje, szkice literacko-biograficzne, recenzje. Była autorką kilku tomików poezji, m.in. „Żywym i umarłym”; zajmowała się też historią teatrów w Poznaniu. Do jej utworów pisał muzykę m.in. Feliks Nowowiejski. Spoczywa na poznańskim Cmentarzu Zasłużonych Wielkopolan.

Maria z Kramarkiewiczów Paruszewska
Maria z Kramarkiewiczów Paruszewska


Zofia Urbanowska (1849-1939) powieściopisarka i publicystka, urodzona w Kowalewku k. Konina. Kształciła się w Kaliszu i Poznaniu. Tworząc, wykorzystywała głównie realia konińskie (nowela „Znakomitość” 1874 i powieści „Księżniczka” 1886, „Wszechmocni” 1892), a do ciekawszych jej dzieł należy powieść krajoznawcza „Róża bez kolców” z 1903 r. Na jej dworku z XIX w. w Koninie (przy ul. Urbanowskiej) znajduje się tablica pamiątkowa z 1957 r., a przed szkołą przy ul. Kolskiej popiersie pisarki z 1978 r.

Zofia Urbanowska
Zofia Urbanowska


Paula Wężyk (1876-1963) pisarka dla dzieci, publicystka i społeczniczka, rodem z Kępna. W l. 1902-39 związana z Poznaniem. Była autorką wielu opowiadań i wierszy, które publikowała m.in. na łamach „Dziennika Poznańskiego”, „Przyjaciela Dzieci”, „Przewodnika Katolickiego”. Współpracowała m.in. z wydawanym na Pomorzu „Małym Misjonarzem” czy „Naszym Pisemkiem” ukazującym się w Stanach Zjednoczonych. Za swą twórczość odznaczona medalem Polskiej Akademii Literatury. Ostatnie lata życia spędziła w Śremie i spoczywa na cmentarzu przy tamtejszym kościele farnym pw. NMP Wniebowziętej z XIV/XV w.

Paula Wężyk
Paula Wężyk


Maria ze Sławskich Wicherkiewiczowa (1875-1962) literatka, urodzona w Szamotułach, od 1897 r. na stałe związana z Poznaniem (kamienica przy ul. Św. Marcin 11). Była współzałożycielką poznańskiego oddziału Związku Literatów Polskich i członkiem Stowarzyszenia Historyków Sztuki. Swe prace publikowała na łamach prasy poznańskiej i ogólnopolskiej. Do jej najważniejszych dzieł należą „Obrazki z przeszłości Poznania” (1924), „Rynek poznański i jego patrycjat” (1925), a ostatnią pracą z 1960 r. – „Jan Quadro z Lugano” – opowieść o budowniczym poznańskiego Ratusza. Pochowana początkowo na cmentarzu junikowskim, w 1993 jej doczesne szczątki przeniesiono na Cmentarz Zasłużonych Wielkopolan w Poznaniu.

Maria ze Sławskich Wicherkiewiczowa
Maria ze Sławskich Wicherkiewiczowa


Sztuka

Elżbieta (Izabela) z Czartoryskich Działyńska (1830-99) córka księcia Adama Czartoryskiego, kolekcjonerka dzieł sztuki. Od 1857 r. żona Jana Kantego Działyńskiego z Kórnika, związana z Kórnikiem, Poznaniem, a przede wszystkim z zamkiem w Gołuchowie, który w 1853 r. zakupił Tytus Działyński dla syna Jana. W 1872 r. Izabela Działyńska przejęła go od męża (w zamian za kwoty pożyczone mu na wsparcie dla powstania styczniowego!), aby w l. 1872-85 dokonać przebudowy na muzeum. W nim zgromadziła zbiory sztuki, cieszące się sławą europejską. Po śmierci spoczęła w kaplicy grobowej przy zamku w Gołuchowie.

Izabela Elzbieta z Czartoryskich Dzialynska
Izabela z Czartoryskich Dzialynska


Maria Antonina (Nuna) Młodziejowska-Szczurkiewiczowa (1884-1958) aktorka i reżyser, urodzona w Żytomierzu. W sezonie 1904-05 występowała w Teatrze Polskim w Poznaniu. Wraz z mężem Bolesławem kierowała tym teatrem w 1912 r. oraz w l. 1918-32; w tym czasie prowadziła także Wydział Dramatyczny przy Konserwatorium oraz Szkołę Dramatyczną przy Teatrze Polskim. Po roku 1945 powróciła na sceny Poznania (Teatr Polski i Nowy), a w l. 1947-48 kierowała Teatrem im. A. Fredry w Gnieźnie. Zmarła w Poznaniu i spoczywa na Cmentarzu Zasłużonych Wielkopolan w Poznaniu.

blank
Maria Antonina (Nuna) Młodziejowska


Nauka

Maria Leszczyńska (1703-68) córka króla Polski Stanisława i Katarzyny z Opalińskich. W 1725 r. została żoną króla Francji Ludwika XV. Zasiadając na tronie Francji, pamiętała o rodzinnej Wielkopolsce, przeznaczając spore kwoty dla poznańskiego kolegium jezuickiego, fundując m.in. gabinet astronomiczno-fizyczny.

Maria Leszczyńska
Maria Leszczyńska


Aniela Tułodziecka (1853-1932) działaczka społeczna i oświatowa, urodzona w Starej Dąbrowie k. Wolsztyna. Od 1886 r. zamieszkała w Poznaniu i w okresie nasilonej germanizacji uczestniczyła w tajnym nauczaniu języka polskiego, a w 1894 r. z jej inicjatywy powstało w Poznaniu Towarzystwo Przyjaciół Wzajemnego Pouczania się i Opieki nad Dziećmi „Warta”, którego celem było m.in. kształcenie polskich kadr pedagogicznych i wydawanie podręczników; zorganizowała także bibliotekę pedagogiczną, przytułek dla dzieci, za co była represjonowana przez Prusaków. Po odzyskaniu niepodległości w uznaniu zasług mianowana honorowym inspektorem szkolnym. Jej pamięci poświęcona jest tablica przy kościele pw. św. Wojciecha w Poznaniu.

Aniela Tułodziecka
Aniela Tułodziecka

Informacje zaczerpnięte z tekstu „Słynne wielkopolanki”
autorstwa Jerzego Sobczaka, Poznań 2008 r.

Magda Ciesielska

Magdalena Ciesielska

KOBIETY Z DAWNYCH LAT
Oblicze historii

tekst: Magdalena Ciesielska

kazimiera illakowiczowna

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Marta Klepka | wierzę, że po wysłuchaniu prelekcji wyjdziemy ze spotkania silniejsze i pewniejsze siebie

Rozmawia: Alicja Kulbicka

Zdjęcia: Jakub Wittchen 

Już 1 kwietnia w gościnnych murach Starego Browaru odbędzie się kolejna konferencja z cyklu „Być Kobietą on tour”. O jej wiosennej edycji, programie, ale przede wszystkim miłości do kobiet opowiedziała Marta Klepka, organizatorka wydarzenia. 

Marzec to czas, kiedy kobiety mają swoje święto. A jak się okazuje w historii Poznania jest mnóstwo kobiet, które odegrały wyjątkową rolę w jego rozwoju, w tworzeniu kultury, biznesu. Skupiłyśmy się na historii, przypominając postaci kobiet, których już między nami nie ma, ale i w obecnych czasach nie brakuje kobiet, które stanowią wyjątkową wartość dla miasta. Od 6 lat tworzysz zupełnie bezprecedensowe wydarzenie na mapie Poznania – konferencję w ramach cyklu „Być Kobietą on Tour”. Jak ważne są dla Ciebie kobiety? 

Kobiety są niezwykle fascynujące. Są dla mnie wciąż jeszcze nieodkryte, a z każdym rokiem piękniejsze, ciekawsze i bardziej odważne. Uważam, że mój świat bez kobiet byłby bardzo smutny i samotny. Kobiety sprawiają, że wierzę w siebie, dodają mi sił i bardzo mnie wspierają. Robią niespodzianki i mają przy tym niesamowity fun. Wysyłamy sobie kwiaty, kartki, książki i inne upominki. Mamy z tego radość i czujemy się z tym dobrze. W życiu cenne są takie momenty, kiedy serce bije szybciej i czujesz wzruszenie, a kobiety potrafią to doskonale zorganizować. Potrafimy się wzajemnie motywować, wierzymy w swoje możliwości, kibicujemy sobie. Podziwiam też kobiety za ich oddanie w przyjaźni. To jest w nich przepiękne. Kiedy jedna przyjaciółka spełnia marzenie drugiej i wiezie ją 600 km do miejsca, o którym tamta marzyła. A wszystko po to, aby mogła złapać oddech. Bezcenne. 

Konferencja Być Kobietą on tour
Konferencja #byckobietaontour – kwiecień 2022

Już 1. kwietnia kolejna odsłona konferencji „Być Kobietą on Tour”. Tym razem pod przewodnim hasłem wzmocnienia pewności siebie. Kobiety w Polsce częściej niż mężczyźni uzyskują wyższe wykształcenie, aż 44 procent kobiet zasiada w firmach na kierowniczych stanowiskach, a jednak pewność siebie to obszar, który wciąż trzeba rozwijać? Skąd pomysł na taką tematykę?

Po przeczytaniu ankiet… Zawsze je czytam, w zasadzie zaraz po zakończeniu konferencji, gdy tylko zejdę ze sceny. Dużo uczestniczek w odpowiedzi na pytanie o marzenia pisało: że chcą pokochać siebie, chcą sobie bardziej ufać, że marzą o tym, aby wystąpić na scenie, ale się boją… Na początku nie mogłam uwierzyć, że nasze kobiety on tour borykają się z takimi problemami i tak o sobie myślą. Okazuje się, że jednak tak. Przez tydzień chodziłam z tym tematem w głowie i nie mogłam sobie z nim poradzić. Moja siostra przekonała mnie, że warto się tym tematem zająć. I dziś jestem przeszczęśliwa, że tak się właśnie stanie. Mamy wspaniałe prelegentki i jednego mocnego prelegenta. Wierzę mocno, że po wysłuchaniu ich prelekcji wyjdziemy z tego spotkania silniejsze i pewniejsze siebie. 

Kogo tym razem będziemy mieli okazję posłuchać podczas konferencji? I czy całość tematyki będzie poświęcona właśnie tematowi przewodniemu? 

Tematem przewodnim wiosennego spotkania jest PEWNOŚĆ SIEBIE. Stawiamy na ekspertów i prawdziwe osobowości. Będzie ciekawie i merytorycznie – z dużą dawką wiedzy i mocy. Będą z nami m.in.: Lidia Kazen, Dorota Wellman, Omena Mensah, Łukasz Jemioł.  Na scenie pojawią się również dwie finalistki konkursu o życiu z pasją. Podzielą się doświadczeniem i swoimi inspiracjami. Przygotowujemy także niespodziankę, o której już wkrótce powiemy. Uczestnicy konferencji poczują energię i emocje, których potrzebują.

Konferencja Być Kobietą on tour
Konferencja #byckobietaontour – kwiecień 2022

Wspomniałaś o konkursie.  Zaprosiłaś dziewczyny do podzielenia się swoją historią o życiu z pasją. Czy coś Cię wzruszyło, może zainspirowało w tych historiach?

Wzruszyłam się, że aż tak dużo prac do nas spłynęło. Nie spodziewałyśmy się takiego odzewu. Każda historia jest w pewnym sensie poruszająca, bo każda jest osobista i stoi za nią kobieta. Nie wszystkie z nich spełniały kryteria konkursu i to było problematyczne w ocenie, większość prac przesłanych na konkurs dotyczyła rozwoju kariery, wyjścia z kryzysu, życiowej zmiany lub budowania marki. Odniosłam wrażenie, że uczestniczki konkursu miały potrzebę opowiedzieć swoją historię na głos, bo chciały zostać zauważone, potrzebują uwagi i docenienia ich często trudnych, wymagających odwagi i ogromnej pracy, wyborów i chcą o sobie dać znać światu. Przed nami niełatwy wybór, ale jest nas w komisji kilka, więc na pewno poradzimy sobie i wybierzemy najlepiej jak potrafimy, w zgodzie z regulaminem konkursu. 

Czego ten projekt Cię nauczył? A może dowiedziałaś się czegoś o sobie? 

Cierpliwości i wyrozumiałości, a także akceptacji dla różnorodności naszych emocji, upodobań i zachowań. Każda z nas jest inna, każda ma inne potrzeby i inne pragnienia, marzenia, oczekiwania. Zaakceptowałam też to, że nie jesteśmy w stanie zadowolić wszystkich uczestników. To na początku kosztowało mnie sporo stresu, teraz już lepiej sobie z tym radzę. Poznałam wspaniałych ludzi i cały czas poznaję – to mnie niesamowicie mobilizuje do pracy i działania. Czasem ten projekt uczy nas pokory, pokazuje, że na niektóre osoby trzeba poczekać, uczy także tego, że jak coś ma być, to będzie. Lubię też w nim to, że jest nieprzewidywalny, a niektóre sytuacje się same rozwiązują… tylko niekiedy trzeba poczekać. 

Zatem gdzie i kiedy się spotykamy? 

Spotkamy się 1 kwietnia 2023 w Poznaniu w moim ukochanym Starym Browarze w Słodowni na 3 i 2 piętrze. Od godz. 8:00 będziemy czekać z kawą i już tradycyjnie z gorącą wodą na kobiety z różnych stron Polski, a nawet i Europy. 

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Marta Klepka | wierzę, że po wysłuchaniu prelekcji wyjdziemy ze spotkania silniejsze i pewniejsze siebie

Rozmawia: Alicja Kulbicka

Zdjęcia: Jakub Wittchen 

Marta Klepka

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Katarzyna Jakś-Sobecka | Liczę na siebie

Rozmawia: Michał Gradowski  

Zdjęcia: Jakub Wittchen

W życiu pewne są tylko śmierć i podatki, ale Katarzyna Jakś-Sobecka wierzy, że trwała jest także idea przedsiębiorczości, którą codziennie wspiera w swojej pracy. Właścicielka Biura Rachunkowego ABACUS opowiedziała nam o tym, jak odnaleźć się w podatkowym chaosie i jak istotna jest dla niej kobieca niezależność. 

Kiedy słyszy Pani kolejne doniesienia o zmianach w systemie podatkowym, to pojawia się jakaś nuta radości, bo klientów przybędzie, czy jednak – jak u większości przedsiębiorców – jest raczej stan przedzawałowy? 

KATARZYNA JAKŚ-SOBECKA: Zdecydowanie stan przedzawałowy, bo zmian jest bardzo dużo, najczęściej są niezapowiedziane, a nawet jeśli projekt ustawy ukazuje się z wyprzedzeniem, to jej ostateczny kształt jest zupełnie inny. Przepisy wchodzą w życie w nocy, a my już następnego dnia musimy być gotowi, żeby je wytłumaczyć klientom. 

Księgowością zajmuję się od 2002 roku. Przez wiele lat można było utrwalać sobie wiedzę i na tej bazie pracować, budować strategie, planować inwestycje. Ostatnie lata, zwłaszcza od 2019 roku, wyglądają jednak tak, że jeszcze nie zdążymy się w pełni wdrożyć w nowy system i on już ulega zmianie.  Absurdem są zmiany systemu podatkowego w ciągu roku, które generują olbrzymi chaos i dotyczy to zarówno osób pracujących na podstawie umowy o pracę, jak i przedsiębiorców. W przypadku tych drugich konsekwencje są jednak o wiele bardziej znaczące. Zmiana systemu podatkowego w ciągu roku może wywrócić firmę do góry nogami, zniweczyć jej plany dotyczące rozwoju i nowych inwestycji.  

Prosty przykład. Zakup i amortyzację budynków, które z zapisów aktu notarialnego są mieszkalne, ale były wykorzystywane na cele działalności gospodarczej, można było do niedawna uwzględnić w kosztach. Tysiące małych firm w ostatnich latach wzięło kredyt i kupiło nieruchomość w celu prowadzenia w niej firmy, licząc na częściowy zwrot kosztów. Od tego roku mogą już te kalkulacje wyrzucić do kosza, bo nie można już uwzględniać w kosztach amortyzacji.    

Katarzyna Jakś - Sobecka Abacus
Katarzyna Jakś – Sobecka

Czy po zawirowaniach związanych z Nowym Ładem możemy już mówić o jakiejś stabilizacji? Które z wprowadzonych ostatnio rozwiązań są najbardziej dotkliwe dla przedsiębiorców?   

Zdecydowanie najbardziej dotkliwą zmianą jest uzależnienie wysokości składki zdrowotnej od wysokości dochodu przedsiębiorcy. I tutaj znowu zaczynamy rok 2022 informacją o braku możliwości odliczania tej składki od podatku, w połowie roku okazuje się, że ustawodawca w kolejnej poprawce daje nam możliwość odliczeń – ale już od dochodu i to wprowadzając limity. Przy tak znikomym odliczeniu, praktycznie przy braku możliwości odliczenia tej składki, to nic innego jak nowy podatek, który – nie łudźmy się – nie wpłynie na jakość usług zdrowotnych. Rozliczanie tych składek to dla każdego księgowego horror. Podam przykład. Termin wyliczenia składki zdrowotnej za styczeń upływał 20 lutego, a 17 lutego do południa nie było jeszcze interpretacji dotyczącej tego, czy w stawce za styczeń należy uwzględniać różnicę remanentową. Taki komunikat pojawił się na stronie ZUS-u, kiedy zdążyliśmy rozliczyć już połowę klientów. Tak mniej więcej wygląda nasza praca do dwóch lat. 

Po raz pierwszy, odkąd zajmuję się księgowością, możliwa jest też zmiana formy opodatkowania w minionym roku. To oznacza konieczność wyliczenia, dla każdego z naszych klientów, jaka forma opodatkowania za 2022 rok będzie dla nich najkorzystniejsza. 

To może chociaż ten chaos przekłada się na większe przychody biur rachunkowych? 

Niekoniecznie. Wieloletnie umowy rzadko są renegocjowane, a pracy przybywa. Po „uwolnieniu” zawodu księgowego w 2014 roku (wcześniej obowiązywały certyfikaty Ministerstwa Finansów) konkurencja cenowa bardzo się zaostrzyła, niestety często kosztem jakości. Obroty rosną raczej dzięki nowym klientom niż podnoszeniu cen. Wszyscy moi klienci są z polecenia, ok. 30% klientów w portfolio mojej firmy to przedsiębiorcy, z którymi nawiązałam współpracę dzięki rekomendacji mojej pierwszej klientki, z którą do dziś współpracuję i się przyjaźnię. Konkurujemy jakością, a nie ceną, a z wieloma firmami łączą nas długoletnie, bliskie relacje.

Jest nadzieja na przyszłość, patrząc na system podatkowy?  

W ostatnim czasie wprowadzono zmiany na tylu płaszczyznach, że wydaje się, że ten zaklęty krąg się domyka i już więcej nie będzie można zmienić, że gdzieś jest w końcu kres tej „kreatywności” w wymyślaniu nowych rozwiązań. Taka jest moja nadzieja, ale jej podstawy są raczej kruche.

Jak została Pani księgową? 

Już w czasie studiów najbardziej interesowały mnie przedmioty związane z rachunkowością. Na studiach zaangażowałam się w działalność organizacji Students in Free Enterprise, tworzyliśmy projekty o zasięgu globalnym. Udało nam się wygrać konkurs krajowy i pojechać do Londynu, gdzie miałam okazję poznać ludzi z kadry zarządzającej międzynarodowych korporacji. Już wtedy wiedziałam, że w przyszłości chcę prowadzić własną firmę. Aby zdobyć doświadczenie, na dwóch ostatnich latach studiów rozpoczęłam pracę na etacie jako księgowa. Wiedziałam jednak, że praca w ramach ściśle określonych godzin, ze stałym zakresem obowiązków, to nie jest to, co chciałabym robić. 

Skończyłam studia, urodziłam dzieci i otworzyłam swoją działalność. 

Katarzyna Jakś - Sobecka Abacus
Katarzyna Jakś – Sobecka

Księgowy jest trochę jak spowiednik? Zaufanie jest niezbędne w tej branży?

Sama, patrząc z perspektywy przedsiębiorcy, nie wyobrażam sobie powierzenia swoich ksiąg rachunkowych osobie, której nie ufam. Faktycznie często jest tak, że – aby dobrze coś zaplanować, aby miało to sens inwestycyjnie, podatkowo – trzeba się podzielić ze mną wiedzą, którą może niekoniecznie przedsiębiorca dzieli się z całym swoim otoczeniem. Myślę jednak, że nie sam fakt podpisania klauzuli poufności jest istotny, liczy się wieloletnie zaufanie, które doprowadziło mnie do miejsca, w którym dziś jestem.

Z jakimi jeszcze problemami zmagają się obecnie przedsiębiorcy?  

Mój tata prowadzi firmę, więc zawsze, nawet kiedy pracowałam na umowie o pracę, starałam się spojrzeć na sytuację raczej z perspektywy pracodawcy niż pracownika, bo widziałam ile nerwów kosztuje tatę zarządzanie firmą, jaka odpowiedzialność na nim spoczywa, jakie koszty musi ponosić, aby zagwarantować innym stabilne zatrudnienie.  

Pozycja pracownika jest dziś bardzo mocna na rynku pracy i często w niewłaściwy sposób wykorzystywana. Sytuacje, w których ktoś z dnia na dzień nie przychodzi do pracy są nagminne. Poza tym jeden z przepisów wprowadzonych w ramach Nowego Ładu dodatkowo zachwiał równowagę na linii pracodawca-pracownik. W Polsce według różnych szacunków prawie 1,5 mln osób pobiera część wynagrodzenia „pod stołem”. Na mocy nowych przepisów, w momencie ujawnienia takich praktyk, całym kosztem zostaje obciążony pracodawca – musi zapłacić ZUS, podatek, odsetki i jeszcze grozi mu proces, bo jest to przestępstwo karne. Wcześniej także pracownik tracił na tym ujawnieniu, bo musiał zapłacić zaległy podatek dochodowy i część składek. I nie chodzi tutaj o to, aby wspierać szarą strefę, bo płacenie pod stołem jest niekorzystne i dla pracownika, i dla pracodawcy – pracodawca nie może uwzględnić tych wydatków w kosztach uzyskania przychodu, a pracownik ma niewielką zdolność kredytową i marną perspektywę emerytury. Nikt nie zadaje sobie jednak pytania, dlaczego wypłata „pod stołem” jest tak powszechna. Są na rynku firmy, w których 90% pracowników produkcji to osoby z zajęciami komorniczymi. One nie podejmą pracy, jeśli oficjalnie nie będą zatrudnione za minimalne wynagrodzenie, z resztą wypłaty „pod stołem”. Pracodawca jest w sytuacji bez wyjścia, bo trudno mu będzie znaleźć na rynku innych pracowników, a przy takim układzie w każdej chwili grozi mu kontrola Państwowej Inspekcji Pracy i kara. To ogromny stres dla przedsiębiorców. I to w momencie największego od lat kryzysu gospodarczego, kiedy wiele firm walczy o przetrwanie. 

Katarzyna Jakś - Sobecka Abacus
Katarzyna Jakś – Sobecka

Czy miałaby Pani jakieś dobre rady dla przedsiębiorców, poza znalezieniem dobrego biura rachunkowego? 

Chyba warto przeczekać ten chaos. Bez nagłych zmian. Trzeba też pamiętać, że nawet przedsiębiorca, który ma zaległości finansowe, problemy z nieuregulowanymi składkami ZUS czy zaległości podatkowe, nie jest w sytuacji bez wyjścia. Jest możliwość negocjowania, rozłożenia spłat na raty. Jak zwykle w trudnych czasach przedsiębiorcy potrzebują przede wszystkim wytrwałości. 

Są badania, które pokazują, że 90% księgowych to kobiety. Podobno są lepiej predysponowane do tego zawodu, bardziej systematyczne, poukładane. Czy te stereotypy są aktualne?  

Księgowa ciągle kojarzy się z kobietą w okularach w grubych oprawkach, która głównie zajmuje się piciem kawy i wklepywaniem faktur do komputera, co ma niewiele wspólnego z prawdą. Istnieje też wiele mitów na temat kosztów prowadzenia biura księgowego. Mało kto zdaje sobie sprawę, że poza wynajmem biura, mediami czy pensjami pracowników ponosimy także koszty licencji za oprogramowanie, płacimy obowiązkowe ubezpieczenie i spoczywa na nas duża odpowiedzialność. Na przykład niedotrzymanie terminów skutkujące nieodwracalnymi zmianami w zakresie wyboru formy opodatkowania może oznaczać dla przedsiębiorcy kilkadziesiąt tysięcy złotych straty albo zysku. W moim przypadku nie jest to też praca wyłącznie zza biurka. Obsługujemy firmy, które mają oddziały w różnych krajach w Europie, odwiedzam je tam, poznaję ich systemy podatkowe, etykę ich biznesu. Codziennie spotykam cudownych ludzi, z wielu branż, borykających się w firmie z różnymi problemami, które wspólnie rozwiązujemy.  

Rzeczywiście jednak księgowość to branża sfeminizowana. Wśród dyrektorów finansowych jest wielu mężczyzn, ale stanowisko głównej księgowej sprawuje najczęściej kobieta.  

 Jak definiuje Pani swój sukces i jakie cele sobie Pani stawia?  

Sukces, kariera – wydaje mi się, że te słowa mnie nie dotyczą. Bo co to znaczy sukces? To takie górnolotne i abstrakcyjne słowa, coś wielkiego, a ja po prostu pracuję i mam to szczęście, że kocham to, co robię w wyuczonym przez siebie zawodzie, co nie jest dzisiaj powszechne.

Sukces zawodowy to zadowolenie i satysfakcja moich klientów, z którymi pracuję od wielu lat. Z podziwem przyglądam się jak rozwijają swoje firmy i cieszy mnie fakt, że mogę brać w tym czynny udział. Moim celem każdego roku jest rozwój i zdobywanie nowych umiejętności i byłabym hipokrytką gdybym powiedziała, że zwiększanie portfela klientów nie jest moim celem. Co roku stawiam sobie mniejsze cele, takie jak zdobycie klienta w jakiejś konkretnej branży, z którą do tej pory nie współpracowałam. W dłuższej perspektywie chciałabym uzyskać tytuł doradcy podatkowego, aby w mojej pracy, poza rachunkowością, było więcej aspektów prawnych, optymalizacji podatkowej w zakresie zarówno polskich przepisów, jak i regulacji prawa międzynarodowego. 

Katarzyna Jakś - Sobecka Abacus
Katarzyna Jakś – Sobecka

Czy kobietom jest trudniej rozwijać karierę zawodową? 

Pomimo zmian w ostatnich latach, myślę, że ciągle kobietom jest zdecydowanie trudniej. W moim bliższym i dalszym otoczeniu to na kobietach spoczywa większość obowiązków domowych, opieka nad dziećmi. Sukces kobiety w sferze zawodowej wymaga więcej wysiłku, determinacji, zaangażowania. 

Nie dam sobie jednak wmówić, że posiadanie dzieci wyklucza pracę zawodową, jak sugeruje wielu polityków czy jak czasem mówią same kobiety bazujące na świadczeniach socjalnych. Miałam dzieci niemalże rok po roku, kiedy byłam jeszcze na początku swojej drogi zawodowej. Uważam, że wszystko jest do pogodzenia. Od zawsze chciałam być niezależna, pracować na siebie, na dzieci. Jestem dumna z tego, że moje dzieci wyrastają ze wzorcem matki aktywnej, pracującej. Jestem zwolenniczką szeroko pojętego wspierania aktywizacji zawodowej – nie tylko kobiet. Powinniśmy stawiać na preferencje podatkowe zachęcające kobiety do pracy, a nie na świadczenia socjalne, które niektóre kobiety zniechęcają do aktywności zawodowej. Dzisiaj możemy już śmiało powiedzieć, że program 500+ nie osiągnął zamierzonych rezultatów.  Finansowanie żłobków, przedszkoli, żywienia dzieci, edukacji – idźmy w tym kierunku i kształtujmy dzieci oraz młodzież na osoby przedsiębiorcze. Aktywizacja zawodowa to dobre rozwiązanie dla wszystkich – dla konkretnych osób, których dotyczy, z perspektywy ich sytuacji materialnej, ale też kondycji psychicznej, dla gospodarki, dla całego społeczeństwa.  A wracając do sytuacji kobiet na rynku pracy – problem nierównych wynagrodzeń ciągle nie został rozwiązany. Na bardzo wielu stanowiskach kobiety są lepiej merytorycznie przygotowane niż mężczyźni, ale zarabiają mniej. 

Ponadto, po tym jak ruch #MeToo nabrał rozgłosu, m.in. w Stanach – wiem to od koleżanek pracujących dla amerykańskich korporacji – zachowania, które mogłyby zostać zakwalifikowane jako mobbing czy molestowanie są już teraz nie do pomyślenia (a jeśli już się zdarzają, to prawo chroni kobiety w tym zakresie), a w Polsce ciągle można spotkać się z takimi sytuacjami. Zdrowy balans między celebrowaniem kobiecości, np. w Dzień Kobiet, a równym traktowaniem jest bardzo potrzebny. Moja mama pracowała w edukacji, zawsze stawiała sobie wysoko poprzeczkę i jest dla mnie wzorem podobnie jak tata, właściciel firmy budowlanej. Tata już od najmłodszych lat tłumaczył mi, co to znaczy „wrzucać w koszty”, że te koszty trzeba najpierw ponieść. Zawsze powtarzał mi: najważniejsze, żebyś była niezależna. 

Pewnie dlatego nie wyobrażam sobie, żebym kiedykolwiek musiała poprosić jakiegokolwiek mężczyznę o pieniądze, na przysłowiowe waciki. Choć nie powiem, to bardzo miłe uczucie dostać wymarzony prezent od ukochanego mężczyzny.

Michał Gradowski

Michał Gradowski

Katarzyna Jakś-Sobecka | Liczę na siebie

Rozmawia: Michał Gradowski  

Zdjęcia: Jakub Wittchen

Katarzyna Jakś - Sobecka Abacus

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Margherita Kardaś | Zrobiłam z Pinco swój dom

Rozmawia: Alicja Kulbicka

Zdjęcia: archiwum autorki

Wśród uhonorowanych, jako jedyny przedstawiciel z Polski, znalazła się poznańska restauratorka, doskonale znana miłośnikom włoskich trufli i genialnej pizzy Margherita Kardaś – właścicielka i szefowa kuchni w PincoPallino.

Po pierwsze bardzo gratuluję Ci tego zaszczytu i ciekawi mnie Twoja reakcja na wiadomość o nominacji. Byłaś zaskoczona?


MARGHERITA KARDAŚ: Piętnaście dni przed uroczystością odebrałam telefon z Federacji, z zaproszeniem do Parlamentu Włoskiego, i informacją o nagrodzie dla mnie. I nie mogłam w to uwierzyć. Federacja, której zresztą od wielu jestem członkinią, wyselekcjonowała z każdego kraju jednego kucharza w swojej kategorii i polski oddział Federacji nominował właśnie mnie. Jedyną nie-Włoszkę. Do tego kobietę. A nie od dziś wiadomo, że szef kuchni to zawód raczej kojarzony z mężczyznami. Więc to tym bardziej ogromny zaszczyt stanąć na podium wśród największych nazwisk włoskiej gastronomii.

Nie ma wyższego organu we włoskiej gastronomii niż Federacja. Co poczułaś, kiedy usłyszałaś, że Twoja praca została doceniona na tak wysokim szczeblu?


Zaczęłam krzyczeć! Ze szczęścia oczywiście! I skakać! (śmiech) I pomyślałam sobie, że to uwieńczenie mojej pracy. Taka kropka na „i”. Praca w gastronomii to naprawdę ciężki kawałek chleba. Wiele trudnych momentów, popalone ręce, nieprzespane noce. Kiedy wszyscy świętują – ty jesteś w pracy, kiedy wszyscy odpoczywają – ty działasz. Często w nocy, aby na rano wszystko było gotowe. Przez pięć lat prowadzenia restauracji naprawdę zdarzały mi się chwile zwątpienia. Wiele razy zastanawiałam się, czy to na pewno jest moja droga, czy wyrzeczenia, które narzuca ten zawód są warte rezygnacji z życia prywatnego, czy innych pasji. I to wyróżnienie upewniło mnie, że to jest moja droga i że warto było. Marek Grechuta śpiewał, że w życiu ważne są tylko chwile. I to była ta chwila. Ta, której nie zapomnę do końca życia. Świadomość tego, że dzięki mojej pracy włoska kultura, włoskie dziedzictwo narodowe, jakim niewątpliwie jest włoska kuchnia, jest rozpowszechniana na świecie, niebywale uskrzydla. Do tego zobaczyć swoje nazwisko na ogromnym telebimie we włoskim parlamencie… To bardzo wzruszające. Dla takich chwil warto żyć.

Praca szefa kuchni to często ciężka fizyczna praca. Wspomniałaś, że najczęściej kojarzona z mężczyznami. Czy wśród nominowanych oprócz Ciebie były również kobiety?


Faktycznie wśród szefów kuchni dominują panowie. To naprawdę ciężka praca wymagająca niejednokrotnie przenoszenia w ciągu dnia wielu kilogramów produktów czy bycia na nogach kilkanaście godzin. Gastronomia to męski świat naładowany adrenaliną. W Polsce przez lata wyglądało to nieco inaczej. Nie rozwinęła się tutaj kultura wspólnego celebrowania posiłków, dania na nasze domowe stoły przygotowywała mama lub babcia. Mężczyźni raczej stronili od kuchennych obowiązków. Dzisiaj się to oczywiście zmienia, choć do modelu włoskiego mamy jeszcze kawał drogi. Dla Włocha jedzenie to sztuka, dla Polaka sposób na zaspokojenie apetytu. We włoskich restauracjach rządzą mężczyźni. I to znalazło swoje odzwierciedlenie podczas gali parlamencie. Na trzystu nominowanych szefów kuchni tylko cztery to kobiety. W tym ja.

blank

Jak ważna jest kuchnia dla Włochów?


Nie ma dla Włocha rzeczy ważniejszej niż jedzenie i najczęściej wielopokoleniowe biesiadowanie. Kuchnia stoi w ich priorytetach wyżej niż moda i słynne włoskie szybkie samochody. Ekskluzywne ubrania czy luksusowe auto to rzeczy, na które nie każdy Włoch może sobie pozwolić, natomiast jedzenie i sposób, w jaki celebrują ten czas wspólnie z rodziną czy przyjaciółmi, jest inkluzywne. Dostępne dla każdego, do tego bardzo zacieśniające więzy międzyludzkie. I bardzo przez Włochów pielęgnowane. Tym bardziej – nagroda, którą otrzymałam, jest tak naprawdę w najważniejszej dla Włochów dziedzinie.

Twoja droga kulinarna zaczęła się właściwie dopiero w Polsce. Większość życia spędziłaś we Włoszech, ale tam gotowałaś tylko na własne potrzeby.


To prawda, zanim otworzyłam Pinco gotowałam tylko dla siebie, a moje dzieci jeszcze wybrzydzały. (śmiech)Oczywiście, zawsze lubiłam gotować, robiłam cuda kulinarne, jednak nigdy we Włoszech nie przyszło mi do głowy, aby robić to komercyjnie. Kiedy przyjechałam do Polski, ucząc się na własnych błędach, powoli nabywałam umiejętności, których szefowie kuchni uczą się latami. I kiedy okazało się, że goście wracają do mojego lokalu, bo smakowały im przyrządzone przeze mnie dania, poczułam chęć do dokształcania się i próbowania nowych rzeczy. Po tylko pięciu latach działalności w Polsce mam wrażenie, że wspięłam się tam, gdzie inni dochodzą po 20-30 latach. A czasem nigdy. Więc poklepałam się po plecach i powiedziałam sobie „brawo Ty – dobra robota”.

Otrzymałaś wyróżnienie w kategorii CHEF PATRON, czyli w kategorii, która jednocześnie łączy bycie szefem kuchni i właścicielem restauracji. Czy trudno połączyć te dwie role?


Jestem bardzo zadaniowa i staram się być odpowiedzialna w tym, co robię. I kiedy wiem, że mam robotę do zrobienia, to nie ma przebacz – zrobię ją, mimo że jej nie lubię. Zdecydowanie bliższa jest mi rola szefa kuchni, to moja pasja. Uwielbiam tworzyć. A gotowanie, komponowanie nowych potraw to nic innego jak tworzenie. Faktury i liczenie, praca administracyjna za biurkiem to nie jest mój konik. Siedzenie na przysłowiowych czterech literach nie leży w moim temperamencie. Stos dokumentów, piętrzący się na moim biurku,nigdy nie napawa mnie optymizmem. Ale cóż, to cześć mojej pracy i mam na nią swój sposób. Poniedziałek to dla mnie dzień biurowy, administracyjny. Wyłączam wówczas całą resztę mojego życia na poczet „papierologii” i robię. Bo bez tego działalność nie istnieje. Artysta artystą, ale cyfry muszą się zgadzać. Kiedy przyjechałam do Polski i postanowiłam stworzyć Pinco wydawało mi się, że zatrudnię tu managera, a ja będę zarządzać biznesem z daleka. Życie szybko zweryfikowało moje wyobrażenie i okazało się, że żeby biznes dobrze prosperował, muszę tu być. Zostawić swój dom we Włoszech, dzieci. To nie była łatwa decyzja. Porzuciłam Włochy dla Poznania. Zostawiłam piękny dom z ogrodem dla małej klitki w Poznaniu. I bardzo mi tego domu brakowało. Więc postanowiłam zrobić z Pinco swój dom. Na włoski styl.

Jak zatem budowałaś swój włoski dom na polskiej ziemi? Co przeniosłaś z ziemi włoskiej do Polski?


Chyba przede wszystkim gościnność. Kiedy w moich progach pojawia się człowiek, nie mówię o nim klient. To jest mój gość. Bo on przychodzi do mnie do domu. Więc wychodzę i się z nim witam. Rozmawiam z nim. Mój dom we Włoszech tętnił życiem. Był otwarty dla rodziny, przyjaciół, przyjaciół moich dzieci. Tacy są Włosi. Polacy są nieco inni, bardziej zachowawczy i kiedy zamieszkałam w Polsce poczułam samotność. Ale właśnie ten mój temperament nie pozwolił mi siedzieć bezczynnie i pomyślałam, że mogę sobie ten dom tu ponownie stworzyć. I wiele osób mówiło mi, że to się nie uda, że Polacy tego nie udźwigną. A ja się uparłam i miałam rację. Dzisiaj większość swoich gości znam z imienia, spotykamy się prywatnie i właśnie dzięki Pinco znalazłam w Poznaniu przyjaciół. I czuję już, że jestem z Poznania i chcę tu być. Najlepszym tego przykładem były święta Bożego Narodzenia, które zwyczajowo spędzam z dziećmi we Włoszech. I dwa lata temu, kiedy nadszedł czas powrotu do Poznania powiedziałam do córki „wracam do domu”. Od tego czasu mam dwa domy. Jeden we Włoszech, a drugi tu w Poznaniu.

Podczas wielu naszych rozmów mówisz, że Poznań wiele Ci dał i wiele Cię nauczył. Jaką Margheritę zatem stworzyło nasze miasto?


Swoje życie dzielę na dwie części, życie przed Poznaniem i życie po przyjeździe tutaj. We Włoszech byłam przede wszystkim mamą, spełniałam się rodzinnie. Nie opuściłam żadnej wywiadówki w szkołach moich dzieci. Życie w Poznaniu jest zupełnie inne – tu jestem przedsiębiorcą, rozwiązuję dziesiątki problemów dziennie. Kiedy patrzę na siebie sprzed pięciu lat a teraz, to zmieniło się chyba wszystko. Przede wszystkim urosłam w siłę i poznałam samą siebie. I zaczęłam siebie słuchać i sobie ufać. Stworzenie na obcej wtedy dla mnie ziemi czegoś z niczego, wymagało naprawdę ogromnej odwagi. To był skok na głęboką wodę i skoro byłam tu tak bardzo samotna, nie miałam żadnej życzliwej duszy, która służyłaby pomocą i wsparciem, musiałam zaufać sobie. Dzisiaj z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że podczas tej mojej kilkuletniej kulinarnej, poznańskiej podróży, nie ma pociągu do którego bym nie wsiadła. Nie ma okazji, z której bym nie skorzystała. Nie każda podróż skończyła się sukcesem, ale spróbowałam, nabywając w ten sposób doświadczenie. Poznań nauczył mnie także sprawczości. Tego, że sposób, w jaki spróbuję rozwiązać problemy, także te ode mnie niezależne, zależy ode mnie. Dziś do problemów podchodzę analitycznie. Kiedyś załamałabym ręce i nie walczyła. Dzisiaj włączam analizę i zastanawiam się, co mogę zrobić, do kogo się zwrócić. I wierzę sobie, że to, co wymyślę, to dobre rozwiązanie. Poznań to moja szkoła życia. I tu zaczęłam pisać swoje życie od nowa. Na czystej kartce. I nawet kiedy pojawiały się chwile zwątpienia i bliska byłam powrotu do Włoch, życie zawsze podsuwało jakieś rozwiązanie. Więc chyba mam tu być.

Nie tęsknisz za Włochami?


Kiedy podjęłam decyzję o przyjeździe do Polski,wydawało mi się, że muszę wybrać. I że ten wybór będzie bardzo ostateczny. Czy chcę mieszkać w Polsce, czy we Włoszech. Dzisiaj już tak nie myślę. Dziś swój czas dzielę na dwa domy. Dzielę czas, ale łączę dwa światy. W Polsce prowadzę biznes, ale choinkę z dziećmi ubieram we Włoszech. Dzięki temu, co zbudowałam w Poznaniu, mam możliwość żyć w dwóch krajach. Pinco dało mi wolność wyboru. I za tę możliwość jestem Poznaniowi wdzięczna.

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Margherita Kardaś | Zrobiłam z Pinco swój dom

Rozmawia: Alicja Kulbicka

Zdjęcia: archiwum autorki

Margherita Kardaś - Pinko Palino

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Irena Sieńko-Walkowska i Szymon Walkowski | Rozwijamy kompetencje przyszłości

Na te i wiele innych pytań odpowiedzieli założyciele Żłobków i Przedszkoli Pozytywnego Rozwoju, Irena Sieńko-Walkowska oraz Szymon Walkowski, wiedząc jak ważne jest pierwsze pięć lat życia dziecka i jak to rzutuje na jego rozwój.

Rozmawia: Magdalena Ciesielska

Zdjęcia: Maciej Sznek

Jak zaczęła się Państwa przygoda z edukacją dzieci we wczesnym okresie ich rozwoju? Co było impulsem do założenia właśnie takiej działalności?

IRENA SIEŃKO-WALKOWSKA: Nasz pomysł narodził się wraz ze zmieniającym się światem, wygenerowany został przez potrzeby i oczekiwania dorosłych, a również i dzieci. Czego my potrzebujemy w XXI wieku, z czym musimy się zmierzyć podczas zmieniającej się w szybkim tempie rzeczywistości? Jakie mamy wymogi względem edukacji naszych dzieci? Należy zrozumieć, że ewoluujący świat, spowodował również zmianę w edukacji, a nasze dzieci wymagają już innego podejścia niż my przed laty.

Niestety niewiele dzieje się w edukacji najmłodszych, a pandemia pokazała nam jak mało jesteśmy techniczni, jak mało wykorzystujemy technologię do nauki i rozwoju. Dlatego i ja, i mój mąż zaczęliśmy zbierać informacje z literatury anglojęzycznej na temat innowacyjnych metod kształcenia, edukowania dzieci od najmłodszych lat poprzez zabawę, poznawanie świata i ciekawe eksperymenty. Zainspirowaliśmy się nowoczesnym podejściem do edukacji, zwanym STEAM, które jest odpowiedzią na współczesne problemy i szereg pytań dotyczących rozwoju kompetencji u dzieci.

blank

SZYMON WALKOWSKI: Pomysł na prowadzenie tego typu placówki edukacyjnej zrodził się z jednej strony z mojego doświadczenia prowadzenia firmy szkoleniowej i szkolenia przyszłych opiekunów, a z drugiej strony z pracy mojej żony, Ireny, która jest psychologiem i psychoterapeutą. Postawiliśmy na czystą symbiozę; połączenie naszej wiedzy, a także umiejętności i praktyki, aby nauczyć dzieci potrzebnych umiejętności, aby w przyszłości mogły one elastycznie dopasować się do konkretnej sytuacji, zmieniać zawód, przebranżawiać się itp.

Na jaką sferę pierwotnie zostały skierowane Państwa zainteresowania?

SZ.W.: Początkowo skupiliśmy się na tworzeniu żłobków, których dynamiczny rozwój rozpoczął się w roku 2011 po zmianie ustawy o opiece nad dziećmi do lat 3. Dawała ona duże możliwości realizacji autorskich programów. O czym warto nadmienić – żłobki nie podlegają ani Ministerstwu Edukacji, ani Ministerstwu Zdrowia, a Ministerstwu Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Autorski program Pozytywnego Rozwoju czerpiący z wielu uznanych metod edukacyjnych został opracowany w sposób zapewniający wszechstronny rozwój dziecka.

I.S.-W.: Najpierw naszym programem objęte zostały żłobki, a potem przedszkola i tu w Poznaniu, gdzie mamy dwie lokalizacje, a także w Wolsztynie oraz w Nowym Tomyślu.Rodzice dzieci kończących etap żłobka zastanawiali się często, gdzie posłać swoje dziecko, chcąc kontynuować rozwój emocjonalno-społeczny u swoich pociech. Potrzeby i rozterki rodziców skłoniły nas do przyjrzenia się zagadnieniu stricte na polu przedszkolnym. Stąd narodził się kolejny pomysł nowatorskich zajęć również dla dzieci w wieku od 3 do 6 lat. Naturalnie więc powstały zarówno Żłobki, jak i Przedszkola Pozytywnego Rozwoju. Niewątpliwie to jest z pożytkiem i dla dzieci, i ich rodziców. Najmłodsi bezpiecznie i bez lęku przechodzą do przedszkoli, a rodzice są pewni utrzymania przez nas standardów pracy i kształcenia w duchu doskonalenia i rozwoju.

blank

Metoda STEAM – cóż ona oznacza i jak Państwa placówka korzysta z tych założeń?

I.S.-W.: Misją Żłobka i Przedszkola Pozytywnego Rozwoju jest niewątpliwie rozwój kompetencji przyszłości, czyli umiejętności, które będą gwarantować dziecku sukces w późniejszym wieku. STEAM tworzą litery, które kierunkują już na poszczególne zajęcia. Pierwsza z tych liter oznacza „S”, czyli science, naukę poprzez doświadczenie. Dzieci same wykonują eksperymenty, same dochodzą do rozwiązań, uczymy je zadawać pytania oraz szukania prawidłowych dróg rozwiązań danego zagadnienia. Kształtujemy otwarty umysł u dziecka, nowatorskie podejście do edukacji. Odchodzimy od szablonu i stereotypów myślowych, od podawania rozwiązań. Cieszymy się ogromnie, z jakim zapałem i chęcią dzieci uczestniczą w tego typu zajęciach. Nasi nauczyciele są przewodnikami dla dzieci po świecie nauki. To dziecko jest ekspertem i ono samo dochodzi do rozwiązania. Uczymy dzieci wyciągania wniosków, zadawania pytań. Rozbudzamy ich ciekawość do badania świata i zdobywania wiedzy. Przede wszystkim nie chodzi o podanie gotowej wiedzy, a zachęcenie dziecka do samodzielnego znalezienia odpowiedzi poprzez właściwie zadane otwarte pytania lub doświadczenia poznawcze. Dzieci uczą się podczas takich zajęć analizy, zbierania danych, matematyki, a także umiejętności prezentacji swoich wniosków.Mamy nowocześnie wyposażone pracownie, w których dzieci wykonują swoje eksperymenty, uczestniczą w ciekawych warsztatach.

SZ.W.: Kolejną literą w słowie STEAM jest „T” jak technologia, a wiemy przecież, jak czas pandemii odsłonił nasze niedoskonałości i luki w tym temacie. Dzisiaj technologie są elementem naszego życia, są wśród nas. Mam tu na myśli nauki dotyczące programowania, ale też robotykę, która jest przyszłością edukacji. Bardzo przestrzegamy, żeby ta wiedza została podana najmłodszym w odpowiedni sposób, urozmaicony i nowatorski. Z technologią idealnie współgra inżynieria, czyli umiejętność budowania (trzecia litera „E” jak engineering) – tutaj świetnie sprawdzają się metody pracy zespołowej. Skupiamy uwagę dzieci na temacie recyklingu, czyli produktów, które są wśród nas, które można kolejny raz użyć, przetworzyć. Wykorzystujemy: kartony, butelki, folie, dzięki którym najmłodsi mogą rozwijać kreatywność i umiejętność pracy zespołowej.

I.S.-W.: Dawniej to było zwane „techniką”, a obecnie przedmiotem rozwijającym naszą sensorykę, poznawanie świata za pomocą wszystkich zmysłów. Dodatkowo uczymy dzieci podejścia proekologicznego, a one cieszą się, że coś może powstać z niczego. (śmiech)

blank

SZ.W.: Bardzo dużo zabawek powstaje u nas w ten oto sposób, z wykorzystaniem przedmiotów codziennego użytku, już niepotrzebnych. Uczymy więc dzieci rozbudzania swojej kreatywności i wyobraźni, tak aby np. stara zabawka otrzymała drugie życie.

I.S.-W.: STEAM to nie tylko inżynieria, technologia, czy ostatnia litera sugerująca nam matematykę, logiczne myślenie, ale STEAM to w dużej mierze sztuka, szeroko rozumiana „art”. Zarażamy dzieci pasją do mierzenia, liczenia, sprawdzania i to jest ich naturalna potrzeba, często – niestety – zabijana przez nieprawidłowe podejście do zagadnień stricte matematycznych u najmłodszych. Staramy się więc zainteresować dzieci matematyką w praktyce, to nie są tylko karty pracy czy podręczniki, można przecież wyjść i liczyć w terenie, mierzyć np. swoje stopy i dłonie.

SZ.W.: Czy chociażby liczyć, ile spadło deszczu, wystawiając np. słoiki na parapet. Dzieci same podpowiadają, jak takie pomiary zrobić. To jest bez wątpienia inspirujące i niezwykle wartościowe, taka nauka przez zabawę.

Chciałabym zatrzymać się na słowie „art”, które tutaj padło. Proszę opowiedzieć więcej o rozwoju dziecięcej wyobraźni właśnie poprzez sztukę.

I.S.-W.: To wszelkie kompetencje związane z talentami i szeroko pojętą kreatywnością: nauką projektowania, śpiewania, malowania. Zatrudniamy nauczycieli, którzy są uzdolnieni artystycznie, aby dzieci mogły czerpać inspiracje z dobrych źródeł. U nas naprawdę nie są to prace odtwórcze, dajemy szanse dzieciom – malujemy np. na dużych gabarytach papieru, na folii bąbelkowej, możemy użyć różnych narzędzi i technik do tworzenia prac. Dzieciom pozwalamy malować kolbami kukurydzy, specjalnymi wałkami, a także stopami i rękami, nie tylko pędzlami (śmiech). I tym są po prostu zachwycone! Kiedy aura jest sprzyjająca, to korzystamy z pleneru, dzieci tworzą swoje arcydzieła na dworze, oglądając przy tym jak zmienia się przyroda, jak zmieniają się barwy poszczególnych pór roku. Dajemy dzieciom możliwość korzystania ze sztalug, a także uczestniczenia w warsztatach dotyczących rzeźby. Robimy wystawy. I to, co dzieci lubią, i to, co wiąże się z kompetencjami społecznymi, a dodatkowo jest formą relaksu – to malowanie przy muzyce. Muzykoterapia jest dla nas bardzo istotnym narzędziem kształtującym wrażliwość dziecka. W tle – podczas zajęć artystycznych – włączamy dzieciom często muzykę klasyczną, a one to bardzo dobrze przyjmują. Wyciszają się i skupiają na swoim zajęciu lub po prostu odpoczywają przy kojących i delikatnych dźwiękach. To bardzo się sprawdza i rodzice są często zaskoczeni, jak piękne rzeczy powstają przy wtórze muzyki.

Nie zapominajmy o kompetencjach językowych. Znajomość co najmniej jednego języka obcego to w dzisiejszych czasach podstawa.Nasze przedszkola posiadają w swojej ofercie zajęcia w języku angielskim. Już od najmłodszych etapów życia należy kształtować u dzieci procesy myślowe w zgodzie z uczonymi językami. 

SZ.W.: W żłobku te zajęcia artystyczne to w dużej mierze sensoplastyka, wielozmysłowe poznawanie świata. Dzieciom pozwalamy na zabawy z masami plastycznymi. Dzięki temu najmłodsi mogą rozwijać zmysły: smak, dotyk, węch, słuch.

blank

Oprócz wymienionych kompetencji mamy również inne: emocjonalne, społeczne, behawioralne. Na jakie zachowania oraz czynniki natury psychicznej zwraca się uwagę w Żłobku i Przedszkolu Pozytywnego Rozwoju?

I.S.-W.: Jakość życia i szczęście dzisiejszych przedszkolaków zależeć będzie w dużej mierze od umiejętności zdobytych we wczesnych latach. Mowa tu zwłaszcza o kompetencjach społecznych, inteligencji emocjonalnej, kreatywności i samodzielności. Dlatego w naszej edukacji przykładamy dużą wagę do rozwoju kompetencji społecznych i emocjonalnych, a także nowych metod wychowawczych opartych o podejście bliskościowe i wychowanie bez kar i nagród.

Często po macoszemu w przedszkolu i w szkołach traktuje się umiejętności rozpoznawania i nazywania emocji, dzieci nie wiedzą jak rozwiązywać konflikty, rozmawiać o problemach. Dla nas istotna jest akceptacja wszystkich emocji. I w takim duchu uczymy dorastać najmłodszych, aby już jako dorośli wiedzieli jak radzić sobie ze złością i smutkiem, jak zaakceptować i odpowiednio rozładować negatywne odczucia. Ja jako psycholog wiem jak tłumienie emocji np. złości czy smutku wpływa na nasze relacje i samopoczucie. Często takie problemy doprowadzają do psychoterapeuty, gdzie uczymy się już jako dorośli ludzie rozpoznawania, nazywania i przeżywania stłumionych emocji, bo nie nauczyliśmy się tego na etapie wczesnej edukacji. Uczymy tego dzieci np. podczas warsztatów. Pokazujemy im czym jest złość, że jest to emocja ważna jak każda inna. Uczymy odróżniać ją od agresji. Mówić o niej i rozładować w sposób akceptowalny, nie robiąc nikomu krzywdy.

Angażujemy się w zagadnienia dotyczące mindfulness, czyli w treningi uważności, ćwiczenia umysłu, przeznaczone głównie dla osób, które nie radzą sobie ze stresem i negatywnymi emocjami. Ostatnio wszystkie nasze opiekunki, nauczycielki miały szkolenia z mindfulness i z powodzeniem wykorzystują nabyte informacje w pracy z dziećmi na różnych etapach ich rozwoju, ucząc dzieci uważności na siebie, na drugiego człowieka, na swoje emocje.

Pani jako psycholog i psychoterapeuta przygotowujecały plan zajęć na konkretny miesiąc, który jest tzw. bazą, podstawą dla opiekunek. Czym Pani kieruje się podczas opracowania takich planów? Co stanowi dla Pani inspirację?

I.S.-W.: Autorski program pozytywnego rozwoju przygotowywany jest dla wszystkich nauczycieli, rozpisany jest na 4 tygodnie, a szczegółowo i na każdy dzień. Jednak – co pragnę podkreślić – nie zabijamy kreatywności pracujących u nas osób, wprost przeciwnie. Każdy nauczyciel, znając dzieci ze swojej grupy, może coś dodać, wnieść swoje indywidualne propozycje pracy i edukacji poprzez zabawę. Jesteśmy otwarci na mądre i wartościowe koncepcje oraz pomysły.

Przygotowując harmonogram prac, niewątpliwie opieram się na literach STEAM i zawsze stawiam na różnorodność i atrakcyjność zajęć, tzn. wybieram elementy matematyki, sensoryki, plastyki, zajęcia społeczne, poznawcze, artystyczne itd. Inspiruje mnie również pora roku, bieżące wydarzenia i święta. Dlatego w pigułce zamieszczam wszystkie istotne kompetencje niezbędne w prawidłowym rozwoju dziecka. To jest zarówno ułatwienie dla kadry pracującej, jak i dla rodziców, którzy mogą sprawdzić, czego ich dziecko będzie się uczyć, nad czym pracować. Rodzice otrzymują od nas tzw. skrypt planu na konkretny miesiąc.

Sz.W.: Plany te są niezwykle istotne w żłobku, gdzie nie ma żadnej odgórnie przygotowanej podstawy edukacyjnej, rozwijającej horyzonty i umiejętności najmłodszych. Nasze plany dopasowane są do możliwości wiekowych dzieci i uwzględniają wszystkie obszary rozwoju, tzn.: motorykę małą, motorykę dużą, ćwiczenia aparatu mowy, ćwiczenia logopedyczne, gimnastykę buzi i języka. Wszystkie zebrane elementy pojawią się w sposób systematyczny podczas tygodniowych i miesięcznych warsztatów, aby rozwój dzieci był harmonijny i odbywał się w ramach zabawy. Np. dmuchając słomką w piórka, dzieci uczestniczą w zajęciach logopedycznych, mając przy tym ogromną frajdę.

Żłobek to ogromny stres zarówno dla dzieci, jak i dla rodziców. Jak Państwo pomagacie w takiej adaptacji?

I.S.-W.: Dzieci bardzo szybko asymilują się z otoczeniem, świetnie pracują i współdziałają w grupach, co idealnie widać w kwestiach żywieniowych. (śmiech) Rodzice np. uprzedzają nas, iż dziecko nie je tego czy tamtego, a potem okazuje się, że podczas posiłków ze swoją grupą ich maluch przekonuje się do konkretnych smaków. Często rozmyślanie nad oddaniem maleńkiego dziecka do placówki opiekuńczo-wychowawczej wywołuje paraliżujący wręcz lęk i strach – i ja to w pełni rozumiem, bo zawsze boimy się nowości. Pragnę jednak podkreślić, iż pracujemy w oparciu o metodę bliskości, rodzinnego ciepła, staramy się dzieciom stworzyć namiastkę domu. Mamy też dni adaptacyjne, podczas których rodzice przychodzą do nas i tłumaczą, co ich dziecko lubi, np. głaskanie po główce podczas usypiania czy po policzku, kołysanie, bujanie, czy lubi zasypiać z pluszakiem bądź ulubioną poduszką. Mamy ten komfort, że grupy u nas są małe i kameralne, a opiekunki mogą poświęcić czas każdemu dziecku. I dzięki informacjom od rodziców zapewne lepiej im zrozumieć swoich podopiecznych. Stawiamy w dużej mierze na bliską relację z dzieckiem, słuchając porad i cennych wskazówek płynących ze strony rodziców. Jesteśmy w nieustannym kontakcie z rodzicami maluszków, prowadzimy dialog, aby jak najlepiej zaspokajać dziecięce potrzeby.

blank

Budowanie motywacji wewnętrznej u dzieci to jedno z założeń funkcjonowania Żłobka i Przedszkola Pozytywnego Rozwoju. Motywacja, asertywność, wiara w siebie i swoje możliwości to przecież umiejętności, które potrzebne są nam również w dorosłym życiu. Jak zachęcić dziecko, aby chciało coś robić, czegoś się uczyć? Jak je dopingować?

I.S.-W.: Wszystko u nas kryje się pod hasłem wellbeing, czyli dobrego samopoczucia, wchodzenia w interakcje społeczne. Przygotowujemy np. warsztaty z autoprezentacji, ze współpracy – dzieci mogą pracować w większych czy mniejszych grupach, dzięki czemu doskonale uczą się komunikacji, asertywności, słuchania opinii innych, wyrażania swoich poglądów. Uczymy dzieci jak zakomunikować, gdy coś się im nie podoba, jak czegoś nie chcą, uczymy też powiedzieć „stop”.

Zachęcamy dzieci do opowiadania o swoich pasjach, zainteresowaniach, np. jeśli dziecko lubi dinozaury, koty bądź konie, prosimy czy nie zechciałoby podzielić się z nami swoją wiedzą, czy mogłoby przygotować kilka ważnych informacji dla całej grupy. Dziecko staje się wówczas na chwilę nauczycielem, musi wystąpić publicznie przed całą grupą, przełamać swój strach i stres. Takie wystąpienia bardzo owocują w przyszłości.

Sz.W.:W sposób naturalny niektóre dzieci kreują się na liderów, nie są zalęknione i wstydliwe. Zachęcamy każde dziecko do kreatywności, a budowanie wiary i pewności siebie wzmacniamy u nich poprzez zaplanowane projekty i zabawę w grupie. U nas nie ma miejsca na ocenianie, robimy takie autoprezentacje z przyjemności. Angażujemy dzieci, wiedząc, że mają różne talenty, umieją śpiewać, tańczyć, recytować itp.

Jak w tym wszystkim odnajdują się nauczyciele?

Sz.W.: To bardzo istotna kwestia, gdyż zmienia się całkowicie rola nauczyciela, zmieniają się metody pracy, przede wszystkim odchodzimy od stereotypu pracy podawczej, gdzie nauczyciel pokazuje wszystko, prezentuje i objaśnia, u nas inaczej – nauczyciel stara się, aby dziecko dochodziło samo do pewnych rozwiązań, konkluzji. Takie podejście skłania do analizy, percepcji i otwartości umysłu. Nauczyciel ma u nas otwarte pole manewru, może wykorzystywać swoje doświadczenia i wiedzę, czerpiąc inspirację z innowacyjnych technik STEAM. Nauczyciel korzysta z całego pakietu szkoleń, nieustannie się dokształca i dzięki temu efekty zajęć często przekraczają wyobrażenie prowadzących.

blank

Państwa praca i podejście do dzieci może być również inspiracją dla wielu rodziców. Mogą oni zastosowane tu metody edukacyjne poprzez zabawę przełożyć na warunki domowe. Czy tak się zdarza?

Sz.W.: Oczywiście! Mając wspólny punkt widzenia i przekazując sobie cenne wartości, współpraca z rodzicami jest dla nas niezwykle istotnym elementem funkcjonowania. Dużo angażujemy rodziców, zapraszamy ich jako ekspertów z różnych dziedzin. Cieszę się, że po pandemicznych lockdownach jesteśmy w pełni otwarci i możemy gościć osoby z pasją, o ciekawych zawodach i zainteresowaniach, co stwarza dla dzieci kolejny argument do interesujących i kreatywnych zajęć. Budujemy społeczność z rodzicami na festynach, kiermaszach, podczas dziecięcych występów, a także podczas 3-etapowej rekrutacji. Chcemy kontynuować wartości, które dziecko wynosi z domu, ale chcemy też, aby zasady, które zostały przez nas wypracowane, były respektowane i przez rodziców, i przez ich dzieci, np. poszanowanie do drugiej osoby, uważność na jego emocje.

I.S.-W.: Podczas rekrutacji informujemy też rodziców, iż my pracujemy bez „kar i nagród”. Wówczas dyskutujemy, pytamy się o dziecko. Tłumaczymy, oczywiście, że pewne zachowania podlegają zasadom i konsekwencjom. Uczymy dziecko świadomego wyboru, podejmowania decyzji, brania odpowiedzialności za swoje działania; dziecko wie, co może być, np. gdy nie posprząta rozrzuconych zabawek – nie będzie się nimi bawić następnego dnia. Dobrze, jeśli nasze i rodziców podejście do konkretnego zagadnienia jest spójne, to wtedy praca przynosi korzyści i jest z pożytkiem dla rozwoju dziecka.

Czy dzieci biorą udział w tzw. zajęciach przesiewowych? Czy w trakcie zajęć z dziećmi wyłapuje Pani np. zespół Aspergera, lęki, zaburzenia społeczne, nadpobudliwość, ADHD, dysgrafię i inne choroby, które warto zdiagnozować i leczyć podczas indywidualnych terapii?

I.S.-W.: Cyklicznie prowadzimy zajęcia przesiewowe, chociażby z logopedii, indywidualnie z dzieckiem i w grupach. Rodzice otrzymują zalecenia do pracy w domu, aby kontynuować podjęte działania. Oferujemy też pełne wsparcie psychologiczne, gdy sytuacja w domu tego wymaga, gdy np. rodzice są w trakcie rozwodu. Ponadto rodzice mogą skorzystać ze wsparcia psychologicznego, z indywidualnej terapii, wówczas gdy zdarza się problem emocjonalny czy wychowawczy bądź kryzys w rodzinie.

Wydaje mi się, że istnieje większa społeczna świadomość dotycząca zaburzeń psychicznych. Takie zachowania, które niepokoją nas i w żłobku, i w przedszkolu, od razu zgłaszamy rodzicom i podejmujemy pełen dialog, szczerze wskazujemy kolejne kroki diagnostyczne. Jesteśmy otwarci, dajemy przestrzeń do pracy dla dzieci i rodziców.

Sz.W.: U nas liczy się szybkie reagowanie i podjęcie wspólnych – z rodzicem – decyzji, aby dziecko skierować na odpowiednią terapię, po

Magda Ciesielska

Magdalena Ciesielska

Irena Sieńko-Walkowska i Szymon Walkowski | Rozwijamy kompetencje przyszłości

Irena Sieńko-Walkowska i Szymon Walkowski

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Marta i Krzysztof Ast | Dowody na niewierność

Rozmawia: Michał Gradowski

Zdjęcia: Jakub Wittchen

Jak ludzie najczęściej wyobrażają sobie detektywa?

Marta Ast: Jako pana w prochowcu i kapeluszu, który stoi ukryty za drzewem i wypatruje „ofiary”.

Krzysztof Ast: Jest też trochę bardziej nowoczesne wyobrażenie o pracy detektywa, w której są spektakularne akcje, szturmowanie prywatnych mieszkań, latające nad głową helikoptery. Większość ludzi ma mylny obraz detektywa wyrobiony na podstawie telewizji, ale – gdyby ktoś chciał w TV pokazać, jak rzeczywiście wygląda nasza praca – nikt by tego nie oglądał.Codzienna praca detektywistyczna jest mało spektakularna. To często wielogodzinne czekanie na ułamek sekundy, w czasie którego można zdobyć wartościowy dowód. Bardziej szachy niż film sensacyjny.

M.A.: Nie brakuje też negatywnych skojarzeń związanych z tym zawodem. Osoby, które przez wiele lat prowadzą podwójne życie, permanentnie okłamują współmałżonka, potrafią – kiedy przedstawi im się dowody zebrane przez detektywa –pełne oburzenia powiedzieć: jak mogłeś/łaś mi to zrobić? Zatrudnienie detektywa wydaje im się gorsze niż zdrada, której się dopuścili.

K.A.:Systematycznie zwiększa się jednak świadomość tego, jak szerokie są możliwości wykorzystania usług detektywistycznych. W Stanach Zjednoczonych, gdziezawód ten funkcjonuje od ponad stu lat, niemal każda kancelaria prawna ma swojego detektywa.

Marta i Krzysztof Ast
Fot: Jakub Wittchen

Klienci, którzy zgłaszają się do Was, mają już pewnie uzasadnione wątpliwości co do wierności życiowego partnera. Czy, będąc blisko „podejrzanego”, nie jest im łatwiej samodzielnie zebrać wiarygodne dla sądu dowody? Jak często te podejrzenia okazują się niesłuszne?

K.A.:Mieliśmy raz klienta, który podejrzewał, że jego żona została wciągnięta do sekty, a tą sektą okazał się jednak kolega z pracy. Będąc w związku od wielu lat stosunkowo łatwo zauważyć zmianę zachowania partnera: na przykładżona nagle zaczyna zasypiać z telefonem pod poduszką czy mąż ni stąd ni zowąd

spędza długie godziny w pracy, choć nie przynosi to dodatkowych dochodów.

Osoby, które się do nas zgłaszają najczęściej mają słuszne podejrzenia co do niewierności współmałżonka, a nawet pewne poszlaki, np. smsa wysłanego do kochanki. Problem w tym, że taki „dowód” można łatwo podważyć.

M.A.: Mąż może stwierdzić w sądzie, że to żona sama wysłała tego smsa z jego telefonu. Oczywiście takie twierdzenie da się podważyć, choćby za pomocą opinii lingwistycznej – lingwista, na podstawie innych przykładów tekstów danej osoby, może stwierdzić, czy jest ona autorem danego komunikatu. Taka procedura opóźnia jednak postępowanie, a jej wynik jest niepewny. Tymczasem materiały zebrane przez detektywa – zdjęcia czy filmy oraz pisemne sprawozdanie – są niepodważalne. I wcale nie musi to być materiał, w którym zdradzający został przyłapany in flagranti. Czasem wystarczy tylko wykazać odpowiednią częstotliwość spotkań męża z kochaną czy żony z kochankiem. 

Częściej trafiają do Was mężczyźni czy kobiety? Jaka jest ich główna motywacja?

K.A.:Przeważają zdradzane kobiety, bo mężczyznom znacznie trudniej jest przyznać, że znaleźli się w takiej sytuacji. Próbują sami rozwiązać problem, kupują w Internecie gadżety do podsłuchiwania czy podglądania, a kiedy zostaną zdemaskowani, przychodzą do mnie z prośbą o pomoc.Należy jednak pamiętać, że wówczaszebranie materiału jest już o wiele trudniejsze. 

M.A.: Czas ma w tym przypadku kluczowe znaczenie, bo dowody trzeba zebrać jak najwcześniej. Jeśli przystąpimy do tych działań za późno, sąd może uznać, że zebrane dowody pochodzą z czasu jeszcze przed rozwodem, ale już po rozpadzie pożycia, więc nie mają znaczenia dla rozstrzygnięcia sporu.

Motywacje naszych klientów są bardzo różne. Choć od emocji aż kipi, to w sposób konstruktywny szukają rozwiązania. Zależy im na tym, aby przed rodziną czy znajomymi zachować dobre imię, chcą uzyskać rozwód z jednoznacznym orzeczeniem o winie współmałżonka. Chcą sprawiedliwego podziału wspólnego majątku, alimentów odpowiedniej wysokości.

Zależy im też na czasie. Na pierwszą rozprawę rozwodową czeka się obecnie średniood 3 do 6 miesięcy. Takie postępowania są często długie i wyniszczające,zwłaszcza, że w trakcie długotrwałego procesuobie strony mają już najczęściej nowych parterów.

I choć dowody zebrane przez detektywa nie skrócą postępowania przed sądem, to mogą znacząco przyspieszyć zakończenie sprawy na etapie przedsądowym. Mając jednoznaczny dowód zdrady, możemy zaprosić drugą stronę na spotkanie w kancelarii i skłonić ją do ugody.W jednej ze spraw do końca czekaliśmy z pokazaniem zebranych materiałów, a nasza klientka przyszła na spotkanie z mężem, trzymając torebkę – identyczny model, który mąż kupił wcześniej kochance. Nic więcej nie musieliśmy wyjaśniać, a niewierny mąż od razu zaproponował rekompensatę finansową za krzywdę, której doświadczyła jego żona.

Marta Ast
Fot: Jakub Wittchen

Jak ważny dla klientów jest fakt, że w jednym miejscu mają do dyspozycji pomoc adwokata i detektywa? 

K.A.: Szukając pomocy w czasie rozpadu związku, musimy opowiedzieć obcym osobom wiele osobistych, trudnych, często krępujących historii. Kiedy klienci dowiadują się, że moja żona jest adwokatem, który specjalizuje się w sprawach rodzinnych, majątkowych i rozwodowych, czują ulgę.Dzięki temu nie będą musieli drugi raz opowiadać tej samej historii ze wszystkimi szczegółami. Unikają kolejnej dawki stresu i oszczędzają czas.

M.A.: Często teżsama informacja o mojej współpracy z detektywem działa prewencyjnie. Osoba, które wie, że reprezentuję jego współmałżonka

łatwo znajdzie w Internecie informację o tym, czym zajmuje się mój mąż.

Wiedząc, że w sprawę potencjalnie może być zaangażowany detektyw, że trudno będzie ukryć zdradę, są bardziej skorzy do ustępstw. 

Poza dowodami na niewierność, które pomagają ustalić winnego rozpadu związku, ważną częścią spraw rozwodowych są kwestie majątkowe. Jak w tym obszarze pomagacie klientom?

M.A.: Sprawy majątkowesą bardzo istotne, bo chodzi o to, aby– poprzez odpowiednią wysokość alimentów – zabezpieczyć przyszłość swoją i swoich dzieci.Ukrywanie majątku jest dość powszechną praktyką, a z pomocą detektywa łatwiej jest ujawnić dodatkowe źródła dochodów czy pokazać, że dana osoba żyje na wysokim poziomie: jada w drogich restauracjach, jeździ luksusowymi samochodami, funduje sobie kosztowne wyjazdy zagraniczne. Nawet przepisanie działalności na kochankę czy kochanka można podważyć, wykazując podczasprzesłuchania, że osoba, która oficjalnie jest właścicielem firmy, niewiele wie o jej działalności.

K.A.: Namierzanie ukrytego majątku to ważna część pracy detektywa. Czasem mężowi czy żonie udaje się kupić kilka nieruchomości bez wiedzy współmałżonka. Ale to działa też w drugą stronę. Są osoby, które wymyślają na przykład szereg kosztownych zajęć dodatkowych dla dzieci, aby uzyskać wyższe alimenty –stosunkowo łatwo wykazać, że zamiast indywidualnych zajęć z trenerem na basenie jest tylko dmuchany basen w ogrodzie.

Jakie wymogi trzeba spełnić, aby zostać detektywem? Czy pod wpływem filmów i seriali ten zawód zyskuje na popularności?

K.A.:Detektyw musi posiadać licencję i być zatrudniony w biurze spełniającym odpowiednie wymagania. Uzyskać wpis do rejestru działalności regulowanej w zakresie usług detektywistycznych, posiadać ubezpieczenie. Jednak licencja nie czyni jeszcze z nikogo detektywa. To usługi, które ze względu na swój poufny charakter są bardzo trudne do zweryfikowania przez rynek. Nikt przecież nie będzie się skarżył: „nie dość, że mnie żona zdradziła, to jeszcze mnie detektyw oszukał!”. Większość klientów trafia więc do mnie z polecenia.

Trudno powiedzieć ilu detektywów działa obecnie w Wielkopolsce. 15 lat temu firmy detektywistyczne w Poznaniu można było policzyć na palcach jednej ręki, trudno było uzyskać uprawnienia zawodowe. Kiedy w 2007 roku zdobyłem licencję, w całym województwie wielkopolskim było zaledwie 51 licencjonowanych detektywów. Wraz z upowszechnieniem i spadkiem cen sprzętu do śledzenia czy nagrywania z roku na rok jest coraz więcej reklam na płotach typu„Detektyw – tanio”, jednak cena jest w tym przypadku adekwatna do jakości takich usług.

blank
Fot: Jakub Wittchen

Technologia jest dziś kluczowa w przypadku usług detektywistycznych? Jaki jest obszar Waszej działalności?

K.A.:Technologia stanowi duże ułatwienie, ale podstawą wciąż jest człowiek. To on musi wymyślić sposób, jak posłużyć się określoną technologią, aby uzyskać założone efekty w możliwie najkrótszym czasie. Zawsze staramy się

optymalizować nasze działania. Jeśli na przykład mąż podejrzewa żonę o zdradę, podpowiadamy mu, aby zaplanował wyjazd z dziećmi do rodziców bez żony, powiedział jej o tym z wyprzedzeniem, dał możliwość zaplanowania tego czasu z kochankiem, a obserwację planujemy w tym konkretnym terminie. Oszczędzamy w ten sposób swój czas i pieniądze klienta.

A co do obszaru naszej działalności – co do zasady działamy w Wielkopolsce, ale przy dużej dyskrecji osób obserwowanych w miejscu zamieszkania czasem musimy wyruszyć za nimi nad morze, w góry czy na Mazury. Zdarzają się też zlecenia zagraniczne.

Kompleksowa obsługa spraw rozwodowych to jednak tylko część Państwa działalności. Czy w dobie kryzysu na popularności zyskuje także wywiad gospodarczy? Z jakimi problemami przedsiębiorcy zgłaszają się do detektywa?

K.A.: Tak, w ostatnich latach mam coraz więcej klientów z tego obszaru. Problemy są bardzo zróżnicowane. Czasem pracodawca chce na przykład sprawdzić czy pracownik przebywa na zwolnieniu lekarskim z uzasadnionych przyczyn i często okazuje się, że prowadzi w tym czasie konkurencyjną działalność. Tak było w pewnej firmie produkcyjnej, w którejnieobecność dwóch elektryków permanentnie przebywających na zwolnieniu niemal paraliżowało pracę zakładu. Po jednym dniu ustaliliśmy, że będąc na L4, wykonywali instalacje elektryczne w prywatnych domach.  

Jeśli firmie zależy na dyskrecji lub wysiłki policji nie przyniosły rezultatu, świadczymy też usługi z zakresu daktyloskopii, na przykład ściągając odciski palców z szafy, z której zginęła firmowa własność.

Mieliśmy też przypadek pracownika, który wynosił z firmy z pozoru zupełnie przypadkowe rzeczy, takie jak czujnik ruchu od suszarki do rąk w toalecie czy element maszyny produkcyjnej, którego brak zastopował produkcję na kilka dni.

Kupiliśmy więc efektownie wyglądające elektronarzędzia, a w rękojeściach umieściliśmy lokalizatory. Kiedy znaleźliśmy sprawcę, tłumaczył się, że żona kazała mu zdobyć dodatkowe pieniądze na wyjazd do Zakopanego.

Z kolei w pewnym prężnie działającym biznesie w branży kosmetycznej codziennie ginął towar o wartości do kilkuset złotych. Okazało się, że jedna z pracownic systematycznie wynosiła firmową własność – od wacików po profesjonalne urządzenia. A wszystko to później wykorzystywała do prowadzenia konkurencyjnej działalności. 

Czy fakt, że pracujecie razem nad sprawami klientów, które z pewnością często się trudne pod względem ładunku emocjonalnego, nie obciąża Was w życiu prywatnym?  

M.A.: Oczywiście siłą rzeczy czasem dyskutujemy na tematy zawodowe także poza pracą, ale lata doświadczenia wykształciły w nas już sporą odporność – podobnie jak w przypadku lekarzy, którzy codziennie mają do czynienia z ludzkim cierpieniem. Najgorsze są sytuacje, w których mamy ograniczone możliwości działania – kiedy klient zgłosił się do nas za późno lub kiedy postępowanie ciągnie się latami. Trudne są także sprawy przemocowe, zwłaszcza jeśli uczestniczą w nich dzieci.  

K.A.: Detektyw musi zachować chłodną głowę, to jest niezbędne do podejmowania szybkich decyzji. Mój ojciec był oficerem śledczym w policji, przez lata zajmował się najtrudniejszymi sprawami kryminalnymi w Poznaniu, więc trochę wyniosłem ten zawód z domu. Jeśli ktoś jedzie za mną samochodem dłużej niż dwie minuty, zaczynam uważniej go obserwować, odruchowo zapamiętuję numery rejestracyjne, zwracam uwagę na pojazdy zaparkowane w różnych miejscach, jestem ponadprzeciętnie podejrzliwy. Na pewno wykonywanie tego zawodu sprawia, że ma się bardziej czuły radar na kłamstwo, kombinatorstwo – także w życiu prywatnym. Jeśli dzieci próbują ze mną jakiegoś małego podstępu, mają bardzo trudne zadanie.

Michał Gradowski

Michał Gradowski

Marta i Krzysztof Ast | Dowody na niewierność

Rozmawia: Michał Gradowski

Zdjęcia: Jakub Wittchen

Marta i Krzysztof Ast

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Katarzyna i Maciej Kabat | Wzajemne oddziaływanie Yin i Yang

Rozmawia: Magdalena Ciesielska

Zdjęcia: Jakub Wittchen

O wsparciu męża, wpływie innowacyjnych technologii, bogatej ofercie Instytutu opowiedziała mi Katarzyna Kabat, właścicielka tej wyjątkowej strefy relaksu.

Kasiu, w listopadzie 2019 roku opublikowany został w „Poznańskim Prestiżu” obszerny wywiad dotyczący Instytutu Idea Fit & Spa. Co zmieniło się w tym miejscu na przestrzeni trzech lat?

KATARZYNA KABAT: Czas pandemii dał do myślenia wielu przedsiębiorcom, nie ukrywam, że i również mnie. Przed samą pandemią byliśmy w wyjątkowym momencie działalności Instytutu Idea Fit & Spa. Odbieraliśmy kolejne nagrody, biorąc udział w konkursie Gala Beauty Stars, Kobieca Marka Roku, Woman Star. Cieszyliśmy się z wyróżnień, spotkań i wartościowych rozmów z wieloma osobami. Było wesoło, emocjonująco, z uśmiechem. Wydarzenie za wydarzeniem. Weekend w weekend. I trach… domino się rozsypało…

Osobiście mocno pozamykałam się podczas pandemicznych miesięcy, nie zdając sobie sprawy, jak potrzebni są mi ludzie do tego, by żyć pełnią życia.Po drodze, gdy już wyszło słońce, zdjęliśmy maseczki, zaczęła się wojna w Ukrainie.I rzeczywiście, gdybym nie odłączyła się od rozmów na jej temat, wiadomości w telewizji i w mediach społecznościowych, to pewnie Instytut nie byłby tym miejscem, jakim nadal jest. W życiu łatwo jest się poddać, gdy doszukujemy się powodów. Trudniej na pewno jest się wziąć w garść i żyć dniem dzisiejszym. Tak, więc puentując, nauczyłam się pozytywnego patrzenia w przyszłość pomimo trudności, jakie przed nami stawia życie.Mam tu na myśli i przyszłość swoją prywatną, jak i przyszłość Instytutu.

Pozytywne myślenie niewątpliwie buduje…

Mimo że jestem ostrożna i na pozór pesymistyczna, zawsze szukam optymistycznych rozwiązań. Dlatego nie karmię się negatywnymi obrazami czy dyskusjami. Podświadomie szukam wokół pozytywnych ludzi i ich znajduję. (śmiech) Uwielbiam to, co dzieje się dookoła mnie, piękno takie jak muzyka, sztuka, taniec, harmonia, uśmiech, zmieniające się pory roku itd. I nie pozwalam sobie do końca zabrać małego dziecka, które cały czas we mnie tkwi i które potrafi cieszyć się z detali. Podczas całego zamieszania, jakie obecnie dzieje się na świecie, wiele osób przebranżawia się, szuka innych dróg rozwoju osobistego i zawodowego. Podziwiam takie osoby za determinację i siłę woli, ja po prostu nie wyobrażam sobie siebie pracującej w korporacji. Jasne, czasem i tak bywa, że czuję się jak świstak z reklamy telewizyjnej czekolady Milka, który„siedzi i zawija te sreberka”. Nagromadzenie obowiązków i wiele ekstremalnych sytuacji są nieodłączną częścią naszej pracy, tak jest i u nas, i zapewne w wielu innych branżach i miejscach. Trzeba do tego trochę przywyknąć, zdystansować się i po prostu robić swoje… W ten sposób pracujemy i budujemy Instytut Idea Fit & Spa, który nieustannie emanuje ciepłem i wzbudza pozytywne emocje.

Ciepło i rodzinną atmosferę czuć w tym miejscu na każdym kroku. Jest przecież ważna w Twoim życiu osoba, która trzyma stery w swoich rękach.

Tak, bez mojego męża nic by się nie udało. Jest moim wsparciem, przyjacielem i towarzyszem na dobre i na złe. Maciek pomaga mi odgonić złe myśli i przetrwać trudny czas, jeśli taki nadchodzi. Często doradza i pomaga mi panować nad całością. A to doradztwo bardzo sobie cenię, gdyż mąż obserwuje moją działalność z nieco innej perspektywy niż ja. I to się bardzo przydaje. Często ludzie dobierają się na zasadzie przeciwieństw, są jak te magnesy, minus i plus. My ewidentnie tworzymy idealny duet na zasadzie koncepcji yin i yang pochodzącej z antycznej filozofii chińskiej.

Czy holistyczne podejście do pacjentów to nadal jest klucz do prowadzenia Instytutu?

W świecie kosmetologii dużo się dzieje i mimo wszystko po pandemii wymaga ona intensywnego rozwoju. Technologia rozwija się w niesamowitym tempie, a klientki są bardzo świadome i wiedzą, czego chcą. Medycyna estetyczna to jedno, ale to nie do końca nasza droga, tutaj potrzebne jest coś więcej – dostosowanie się do potrzeb czasów. Liczy się kompleksowe podejście do tematu, spojrzenie na organizm ludzki w sposób holistyczny, wielowymiarowy. Człowiek jako całość, jego potrzeby, stan umysłu, ciała i ducha – wszystko się nierozerwalnie ze sobą wiąże i przenika. Dlatego trzeba mieć na uwadze uświadamianie, a może i przypominanie, co należy robić,aby być zdrowym, a nie tylko ładniejszym. Jak ważne – po tych przeżyciach i wielu niewiadomych – jest w dalszym ciągu dbanie o głowę i duszę, wyciszanie i endorfiny,żeby odnajdywać balans. Zawsze mówiąc o tym, przypomina mi się Akademia Lagom i Joanna Karlik.

Instytut Idea Fit & Spa ze swoją estetyką, dobrą aurą i pozytywną energią zrodził się po prostu z ogromnej pasji oraz – nie ukrywam – z chęci przekazania ludziom wiedzy na temat holistycznego podejścia do organizmu człowieka. Balans i równowaga życiowa to słowa klucze. Wciąż się ich uczymy…

Cały zespół pracujący w Instytucie to ludzie oddani swojej pracy, troskliwi i wychodzący naprzeciw oczekiwaniom naszych gości. Staramy się zaopiekować jak najlepiej każdym klientem, dbamy więc o niego i o jego samopoczucie. Ważne dla nas jest i piękno ciała, ale i piękno umysłu. Aktywność fizyczna, umiejętne odstresowanie się, odcięcie od trosk dnia codziennego, zrobienie czegoś tylko dla siebie. Jeżeli proponujemy jakikolwiek zabieg, to tylko w trosce, nie jedynie z konieczności. Proponujemy to, co faktycznie ma sens, jest adekwatne do aktualnych potrzeb.

Cellulit to kompleks i problem wielu pań. Jak temu zaradzić w Instytucie Idea Fit & Spa?

Dieta i ćwiczenia są na pierwszym miejscu. Przynajmniej w granicach, na jakie możemy sobie pozwolić, by zupełnie o tym nie zapomnieć.

Endermologia LPG Alliance polecana jest poniekąd jako ratunek dla naszego ciała. To bez wątpienia najpopularniejsza z przyjemnych technologii pomagająca zwalczyć zarówno cellulit, jak i uporczywą tkankę tłuszczową.Natomiast często łączymy ją też z innymi, już nowocześniejszymi urządzeniami. Stosowana jest ona nie tylko na problemy natury kosmetycznej. Doskonale sprawdza się w takich przypadkach jak: blizny, napięcia mięśniowe, stany po zapaleniu ścięgna Achillesa, zastoje limfatyczne i opuchlizny.

Brakowało u nas na pewno zabiegów budujących mięśnie, a co za tym idzie, jeszcze większe ujędrnienie. Teraz już są! W przypadku cellulitu sprawdzi się nasza najnowsza technologia fali elektromagnetycznej Schwarzy. Zabieg wymusza 60 tysięcy skurczy podczas 30-minutowego zabiegu, dzięki czemu następuje poprawa kształtu mięśni. Co dla osób, którym ciężej zbudować co niektóre partie mięśniowe, będzie dużą i radosną niespodzianką.

W Instytucie Idea Fit & Spa można skorzystać z ekskluzywnych zabiegów, jak i tych najbardziej podstawowych z zakresu kosmetologii i odnowy biologicznej. Bardzo dużą uwagę przykładamy do wysokiej jakości oferowanych usług i kosmetyków, które przed wprowadzeniem są starannie selekcjonowane i sprawdzane. Osobiście nadzorujemy efekty innowacyjnych zabiegów.

Co jeszcze możecie Państwo zaoferować swoim klientom?

Dzisiejsze technologie potrafią zdziałać już niesamowite cuda, a my wplatamy filozofię i ideę, że ciałem i z ciałem należy pracować. Tylko w ten sposób głowa pozostanie w dobrej kondycji. Zatem, wychodząc naprzeciw oczekiwaniom naszych podopiecznych, stawiamy na samorozwój i kształcenie, pomagamy rozwijać się terapeutom, specjalistom, którzy z nami współpracują. To daje współmierne korzyści.Obecnie można umówić się do nas na nowe zabiegi typu SCHWARZY czy CoolTech, ONDA DEKA, wcześniej wspomniana Endermologia Lpg Alliance, INNARI czy niezawodny Laser do depilacji VECTUS. Na redukcję miejscowej tkanki tłuszczowej proponujemy Kriolipolizę CoolTech, ONDA oraz SCHWARZY. W zależności od ilości tkanki tłuszczowej terapeutka dobierze odpowiednio dopasowaną technologię, w myśl holistycznego podejścia do pacjenta.

Dodam jeszcze, że rozwijamy się obecnie bardzo w zabiegach na twarz. W tym zakresie nasze klientki odnajdą całą gamę zabiegów, jakie są im potrzebne. I tu zdecydowaliśmy się na Harmony XL PRO Special Edition, multiaplikacyjna platforma laserowa najnowszej generacji, posiadająca 65 wskazań potwierdzonych certyfikatem FDA. Do najważniejszych należą: resurfacing skóry, redukcja zmarszczek, redukcja blizn potrądzikowych i pochirurgicznych, redukcja rozstępów, fotoodmładzanie, odmładzanie, poprawa jędrności skóry, naczynia na twarzy, wypełnianie zmarszczek i bruzd, a także wiele innych.

Oprócz oferty dotyczącej kosmetologii, macie również pełen pakiet sportowy z trenerami personalnymi.

Wspominając wcześniej o balansie, nie zapominamy jak ważny jest ruch. Dlatego nadal można znaleźć u nas przestrzeń do treningów. Wyposażyliśmy salę w EMS, czyli elektrostymulację mięśni. Taki trening trwa tylko 25 minut, a dzięki niemu można uzyskać dynamiczny wzrost mięśni, utratę tkanki tłuszczowej, cellulitu i – jak przy każdym praktycznie treningu – lepszą postawę ciała. U nas można nawet ćwiczyć w kontuzjach, oczywiście pod okiem wykwalifikowanego trenera. Ponadto stawiamy na tradycyjny trening i na taki też namawiamy naszych klientów. Jest możliwość zapisów zarówno do trenera medycznego, jak i doświadczonej trenerki Pilates. W grudniu ruszyły nawet zajęcia z zumby. Wciąż się rozwijamy w zakresie aktywności fizycznej i edukacji o zdrowym stylu życia, zakupujemy nowy sprzęt, aby ułatwić dbanie o kondycję fizyczną naszych gości, w myśl zasady „w zdrowym ciele zdrowy duch!”.

Na jakie punkty Waszej oferty warto zwrócić uwagę w ten świąteczny i noworoczny czas?

Polecamy znane masaże Ajurwedyjskie, kamieniami czy liftingujący masaż twarzy KOBIDO, najstarszy z japońskich masaży odmładzających. Nasza fizjoterapeutka ma magiczne dłonie. (śmiech) Warto się przekonać!

Zapraszam na spotkanie we dwoje czy z przyjaciółmi przy kominku, relaks, lampkę Prosecco w stylowym pokoju relaksu oraz wybrany i dopasowany odpowiednio do preferencji zabieg lub masaż. Często organizujemy eventy, mamy okazję wtedy po przebywać ze sobą dłużej. Niekiedy są to spotkania przy muzyce na żywo, a inne z kolei są spotkaniami tematycznymi. Zatem zapraszam do śledzenia naszych social mediów, Instagram i Facebook.

Warto poznać ofertę świątecznych voucherów upominkowych – przewidywane są promocje!

Magda Ciesielska

Magdalena Ciesielska

Katarzyna i Maciej Kabat | Wzajemne oddziaływanie Yin i Yang

Rozmawia: Magdalena Ciesielska

Zdjęcia: Jakub Wittchen

Marta i Maciej Kabat Idea Fit&Spa

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Małgorzata Deckinger | Tradycja zobowiązuje

Rozmawia: Alicja Kulbicka, Michał Gradowski

Firma Hama powstała w Dreźnie w 1923 r., w przyszłym roku będzie obchodziła 100-lecie. Jakie kroki milowe miały największy wpływ na jej rozwój i czy jednym z nich było uruchomienie polskiej filii w 2000 r.?

MAŁGORZATA DECKINGER: W czasie tych prawie stu lat było wiele takich kluczowych zmian: przeniesienie firmy do Monheim w Bawarii po wojnie, kolejne decyzje związane z poszerzaniem asortymentu, budowa pierwszego w historii firmy dużego centrum logistycznego w 1973 r.czy kolejne inwestycje w infrastrukturę w 1997 r. – rozbudowa centrum logistycznego z magazynem wysokiego składowania na 25000 miejsc paletowych. W tamtym czasie było to najnowocześniejsze centrum logistyczne w Europie. Pracowałam wtedy w spółce Hama Niemcy i do dzisiaj pamiętam emocje związane z otwarciem tej inwestycji. Kiedy pierwszy raz zobaczyliśmy w pełni zautomatyzowany magazyn, poczuliśmy się trochę jak w Matrixie. W latach 90. to naprawdę robiło wrażenie. Otwarcie polskiego oddziału było z pewnością jedną z kluczowych decyzji dla naszej firmy –Polska należy dziś do najważniejszych rynków dla Hama.

Co jest największym wyzwaniem w zarządzaniu organizacją o 100-letniej tradycji?

Tradycja zobowiązuje,czuję ogromną odpowiedzialność za rozwój organizacji, która – pomimo upływu lat – ciągle jest wierna swoim ideałom i zachowała charakter firmy rodzinnej, a jednocześnie stara się podołać wyzwaniom XXI wieku.Priorytetem jest dla nas – obok wysokiej jakości produktów oferowanych konsumentom, co zawsze było naszym znakiem firmowym i zrównoważonego rozwoju– odpowiedzialność za pracowników. W dzisiejszych czasach pogodzenie na jednym pokładzie przedstawicieli pokolenia X, Y i Z jest nie lada wyzwaniem.

Na szczęście, dzięki wysokiej kulturze organizacji, wzajemnemu szacunkowi, a także śledzeniu nowoczesnych trendów w obszarze HR, udaje nam się stworzyć na tyle dobrą atmosferę pracy, że mamy bardzo małą rotację pracowników.Jesteśmy z tego bardzo dumni.

blank

Centrum logistyczne firmy Hama w Monheim w Niemczech.

Jak bardzo specyfika polskiego rynku wpływa na ofertę i sposób działania firmy w naszym kraju?

W Polsce w ostatnim czasie okoliczności prowadzenia biznesu zmieniła m.in. obecność wielu obywateli Ukrainy w naszym kraju – co wymagało na przykład dostosowania oferty produktowej do potrzeb naszych gości.

Dynamiczny rozwój e-commerce determinuje nasze działania pozwalające na utrzymanie pozycji lidera w handlu akcesoriami nie tylko w sklepach stacjonarnych, ale także internetowych. Tworzenie indywidualnego contentu, dostępność odpowiedniej technologii niezbędnej do obsługi e-commerce oraz optymalizacja procesów logistycznych – to obszary, które obecnie mocno nas absorbują.

Czasy, kiedy nowinki technologiczne pojawiały się na naszym rynku kilka miesięcy po swoich premierach w krajach Europy Zachodniej dawno minęły. Dzisiaj standardowy asortyment Hama w Polsce niewiele różni się od tego dostępnego we Francji, Hiszpanii czy w Niemczech.

Jak pandemia zmieniła Waszą branżę?

Bez wątpienia home office było jednym z najpopularniejszych słów i zwrotów w 2020 roku, a zmiana charakteru pracy uświadomiła wielu konsumentom wiele atutów, ale też niedogodności związanych z pracą w domu. Pisanie przez cały dzień na laptopie i używanie touchpada nie jest jednak tak wygodne, jak korzystanie z zewnętrznej klawiatury i myszki. Kamera internetowa w czasie pandemii stała się niemal produktem pierwszej potrzeby, a wiele osób stanęło przed koniecznością zakupu dodatkowych urządzeń i akcesoriów dla dzieci w czasie nauki zdalnej. 

Rośnie też świadomość, jak ważna jest ergonomia, co zwiększa zainteresowanie choćby większymi monitorami, które można umieścić na optymalnej wysokości dzięki dedykowanym uchwytom montowanym do biurek.Wśród licznych, drobnych prac domowych – na które w czasie lockdownów nagle znaleźliśmy czas – nie zabrakło też montażu uchwytów do telewizorów na ścianach.

Dla nas pandemia była też czasem przygotowań do nowej inwestycji – właśnie rozpoczynamy budowę nowej hali magazynowej o powierzchni 5 tys. m kw. Ta inwestycja związana jest z jednej strony z dynamicznym wzrostem na rynku e-commerce, a z drugiej strony – z rozwijaniem automatyzacji w procesach logistycznych, która wymaga dodatkowej przestrzeni. Uznaliśmy, że nawet w trudnych czasach warto zaryzykować i postawić na inwestycje.

Jednym z priorytetów firmy Hama jest zrównoważony rozwój, a centrala firmy w Niemczech zatrudniła nawet specjalistę dedykowanego tylko do tego zadania. Jak te działania wyglądają w praktyce? Na co kładziony jest największy nacisk?

To wiele działań w różnych obszarach. Naszemu ekspertowi od zrównoważonego rozwoju raportujemy na przykład ile, łącznie jako polski oddział, przejechaliśmy kilometrów. Na tej podstawie wyliczane są ślady węglowe, a później podejmujemy inicjatywy, które mają je zrównoważyć. 

Sukcesywnie zmieniamy też opakowania – w dużej grupie produktowej, jaką są dla nas kable,w całości przeszliśmy już z opakowań plastikowych na papierowe. Karton wykorzystywany do produkcji opakowań pochodzi z celulozy z recyklingu lub z certyfikowanych, zrównoważonych upraw leśnych.

Z materiałów z recyklingu, w tym z odpadów wyławianych z oceanów, powstają też nasze torby i tornistry. 

Wymieniliśmy również w firmie oświetlenie na LED-owe, a hala, którą budujemy będzie miała na dachu panele fotowoltaiczne. W czasie remontu drugiego piętra naszego biurowca wymienimy też ogrzewanie na pompy ciepła.

Od lat przykładamy również dużą wagę do segregacji odpadów w firmie, a wokół niej posadziliśmy drzewa owocowe. Zamiast trawników, które wymagają sporych nakładów pracy przy koszeniu i wody w czasie nawadniania, możemy delektować się fantastycznym widokiem kwitnących jabłoni czy śliw. 

Czy da się pogodzić rozwijanie firmy na konkurencyjnym, globalnym rynku z troską o środowisko? Jak dużo jest konsumentów, którzy doceniają takie wysiłki i są gotowi za nie zapłacić? 

Często bardziej zrównoważona produkcja wcale nie oznacza dla konsumentów wyższych kosztów. Na przykład papierowe opakowania nie są droższe, a jedyną niedogodnością jest fakt, że konsument nie może obejrzeć kabla czy ładowarki przed zakupem bez otwierania opakowania.

Choć cena ciągle jest istotnym czynnikiem, nie przeceniałabym jej roli. Jest sporo prawdy w stwierdzeniu, że Polak kupuje dwa razy – raz tanio i drugi raz dobrze.Klient jest dziś w stanie zapłacić więcej za jakość, gwarancję niezawodności i dobry serwis czy profesjonalne doradztwo.Dlatego dużą wagę przykładamy do szkoleń dla naszych partnerów i komunikacji z konsumentem, bo trudno porównać ładowarkę, która będzie ładowała telefon przez całą noc z urządzeniem, które zrobi to w 60 min.

Tylko w Polsce w ofercie Hama znajdziemy aż 4,5 tys. produktów. Spróbujmy jednak dokonać selekcji. Jakie dwa produkty zabrałaby Pani na futurystyczną bezludną wyspę, przy założeniu, że jest na niej prąd? 

Jeśli miałabym przy sobie smartfona, postawiłabym na naszą ładowarkę 65 W,

która ładuje telefon z nawet dwunastokrotnie wyższą mocą niż standardowa ładowarka. Zastosowanie nowej technologii Gan pozwoliło znacząco zmniejszyć jej rozmiar, przy zachowaniu wszystkich parametrów elektrycznych. Dzięki temu nowoczesne smartfony jest w stanie naładować do 50% w ok. 25 minut. Trudno zdecydować, który produkt miałby być tym drugim. W historii firmy Hama pojawiało się wiele ciekawych propozycji.

Zaczynaliśmy od akcesoriów fotograficznych, stopniowo dokładając do oferty kolejne kategorie. Nad każdą z nich pracuje dedykowany zespół ludzi, który rozwija daną markę, szuka inspiracji i nowych pomysłów. Dzięki temu nasi partnerzy i klienci mogę się poczuć tak, jakby każda z tych kategorii była jedyną w firmie. Jedną z nowych grup produktowych są na przykład produkty do gospodarstwa domowego, takie jak pojemniki na żywność, które utrzymują temperaturę nawet do 6 godzin czy szklane butelki ze specjalnie zaprojektowanym schowkiem na suplementy diety. Myślę, że na taką futurystyczną bezludną wyspę, poza ładowarką, zabrałbym także właśnie pojemnik na żywność Xavax.

Na rynku elektroniki użytkowej jest bardzo dużo produktów o różnej jakości i cenie. Czym się kierować, dokonując wyboru?

Warto zwrócić uwagę choćby na certyfikację, która jest gwarancją nie tylko tego, że produkt został wyprodukowany zgodnie ze wszystkimi normami, ale przede wszystkim– że jest bezpieczny dla użytkowników. Solidna, niemiecka jakość jest w tym przypadku nie do przecenienia. W Hama nie ma dróg na skróty. Kontrola jakości jest u nas dwuetapowa – pierwsza w miejscu produkcji, a druga już w centrali w Niemczech. Żaden produkt, który nie przejdzie tej dwustopniowej procedury, nie trafi na rynek, a dyrektor działu kontroli jakości odpowiada cywilnie i finansowo za ewentualne uchybienia, co jest ewenementem w tej branży.

Certyfikaty mają ogromne znaczenie również dla komfortu użytkowania. Na przykład, kupując ładowarkę do iPhone’a z certyfikatem Apple MFi, konsument zyskuje pewność nie tylko tego, że kabel czy ładowarka będą kompatybilne z jego telefonem, ale też tego, że zadziałają prawidłowo – naładują telefon odpowiednio szybko, przy zachowaniu określonych parametrów.Opłata za certyfikat Apple MFi (Made for iPhone) może stanowić sporą część ceny urządzenia.

blank

Branża akcesoriów mobilnych musi nadążać za błyskawicznie zmieniającymi się technologiami. Jak będzie wyglądał nasz świat za, powiedzmy, pięć lat i jakich akcesoriów będziemy wtedy najbardziej potrzebować? 

Urządzenia elektroniczne stały się niezbędnym elementem codziennego życia, będzie ich w naszym otoczeniu coraz więcej. To już nie jest wynalazek, gadżet dla pasjonatów, ale coś, bez czego nie potrafimy normalnie funkcjonować. Wystarczy spróbować wyobrazić sobie jeden dzień bez smartfona. Poza tym coraz więcej funkcjonalności i aplikacji w naszych telefonach zwiększa zapotrzebowanie na energię, niezbędne stają się wydajne ładowarki czy pojemne powerbanki.

Młodemu pokoleniu, które teraz kształtuje swoje konsumenckie nawyki, łatwiej jest zrezygnować z nowego ubrania czy butów niż z nowego telefonu. Trudno dziś wyobrazić sobie nastolatka bez słuchawek na uszach i powerbanka w plecaku.

Ale technologia ułatwia życie nie tylko najmłodszej grupie konsumentów. Hama ma dedykowaną ofertę także dla klientów 70+. Znajdziemy w niej m.in. specjalne słuchawki czy uniwersalny pilot do telewizora z dużymi przyciskami.

Wszystko to oczywiście przy założeniu, że kontrolujemy czas spędzany przed ekranem, zwłaszcza w przypadku najmłodszych użytkowników.

Jaki był najważniejszy argument, który zdecydował o wyborze Robakowa jako siedziby oddziału w Polsce?

Przed powstaniem polskiego oddziału współpracowaliśmy z dwoma dystrybutorami, którzy mieli swoje siedziby w okolicach Poznania. Hama Polska powstała na bazie tych dwóch firm. Nie chcieliśmy startować w nowym miejscu ani rozstawać się z pracownikami, którzy wcześniej rozwijali sprzedaż naszych produktów w Polsce. To pokazuje, jak ważni są dla nas ludzie, a w Hama Polska pracują dziś osoby, które sprzedawały produkty tej marki jeszcze zanim powstał polski oddział. Wielu naszych pracowników może się już pochwalić ponad 20-letnim stażem.

Jak będziecie Państwo celebrować jubileusz firmy?

W planach jest m.in. duże wydarzenie w Niemczech, na które zostaną zaproszeni szefowie oddziałów, wieloletni pracownicy i najważniejsi klienci. Z okazji jubileuszu powstało też nowe logo, które już od połowy roku funkcjonuje na rynku. W czasie tej stuletniej historii logo zmieniało się już wielokrotnie, pokazując, że Hama to firma z tradycjami, ale jednocześnie nowoczesna, niebojąca się zmian. Idziemy z duchem czasu. Sto lat to nie limit, ale kolejny kamień milowy w naszej długiej historii.

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Michał Gradowski

Michał Gradowski

Małgorzata Deckinger | Tradycja zobowiązuje

Rozmawia: Alicja Kulbicka, Michał Gradowski

Hama-logistic-1000x667-1

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Anna Niedźwiedź | Teatr Cortiqué: atrakcje na wysokim poziomie

Rozmawia: Magdalena Ciesielska

Zdjęcia: Paulina Stanula

Uśmiechnięta i pełna pozytywnej energii, umiejąca przełożyć swoją pasję w czyn. Anna Niedźwiedź, rodowita poznanianka, kobieta z doświadczeniem w balecie skusiła się, aby zostać pedagogiem.Czym dla niej jest praca w Teatrze Cortique i zarządzanie wieloosobowym zespołem Szkoły Baletowej sygnowanej jej nazwiskiem? Jak zrodził się pomysł połączenia teatru, baletu oraz akrobatyki cyrkowej? Opowiedziała mi w pięknym stylowym wnętrzu swojego gabinetu, w którym można poczuć się jak w krainie czarów.

blank

Pani Aniu, jak rozpoczęła się Pani przygoda z baletem?

ANNA NIEDŹWIEDŹ: Jako 9-latka już wiedziałam, że chcę tańczyć w balecie, byłam nim zafascynowana. Nie miałam jednak warunków fizycznych, aby dostać się do Szkoły Baletowej w Poznaniu. Po wykonaniu ciężkiej pracy i po indywidualnych lekcjach udało mi się dostać do Szkoły Baletowej do Łodzi. Dla mnie nigdy nie było ważne osiągnięcie jakiś ról, tylko bycie w środowisku baletowo-teatralnym. Pracowałam w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Spełniłam swoje marzenie i przekonałam się, iż wyobrażenie a rzeczywistość często nie idą w parze; mijają się… Doszłam do wniosku, że zamykanie się na jednej instytucji ogranicza mój rozwój. Wydawało mi się, że nie jest to pomysł na życie i postanowiłam spróbować zmienić zawód.

Myślałam o zootechnice, poszłam nawet złożyć dokumenty na Uniwersytet Przyrodniczy, dawną Akademię Rolniczą,ale życie pokierowało inaczej…Rozpoczęłam edukację, uczenie innych i to mi najlepiej wychodzi. (śmiech) Musiałam do tego dojrzeć. Kiedy ówczesna dyrektorka Szkoły Baletowej w Poznaniu, Liliana Kowalska, zasugerowała mi inny taniec, nie balet, uznałam to przekornie za jeszcze większą motywację do pracy.I dzięki uporowi, własnej determinacji oraz wsparciu Ewy Wycichowskiej udało mi się ukończyć szkołę baletową i wejść w ten artystyczny świat, poczuć go i zasmakować.

Początki Szkoły Baletowej sygnowanej Pani nazwiskiem sięgają 1994 roku…

Tak, i przez 15 lat sama prowadziłam tę placówkę, potem zaczęłam zapraszać do współpracy nowe osoby, z którymi nieustannie rozwijam ideę szkoły.

W początkowym etapie działalności szkoły byłam przysłowiowym sterem, żeglarzem i okrętem. Chciałam mieć wszystko pod kontrolą, nad wszystkim nadzór, teraz się tego oduczyłam. Mam zaufane osoby wokół siebie, które mnie znakomicie zastępują. Bez tak znakomitych osób – umiejących się poświęcić, czujących sztukę, kochających dzieci i młodzież – szkoła, a przede wszystkim druga moja działalność, czyli teatr nie mogłyby funkcjonować.

Czy to prawda, że jest tu pewnego rodzaju azyl, ucieczka od trudów dnia codziennego?

Sama odnoszę takie wrażenie. (śmiech) W panującej atmosferze wyczuwa się rodzinne i przyjacielskie nuty, twórczy powiew, kreatywne myśli, cudowną energię. Atmosfera jest bardzo ciepła i serdeczna, pomagamy sobie jak tylko umiemy, wspieramy się wzajemnie i motywujemy w bardziej kryzysowych momentach, które również nam się zdarzają, gdyż mamy swoje radości i smutki. Każdy tu pracuje na rzecz zespołu, ale i dla siebie, pragnąc spełnić swoje plany, zamierzenia, móc się sprawdzić, pokazać w nowej roli, w zgoła innym zagadnieniu.

Naprawdę dzięki szkole żyję jak w przysłowiowej bajce, mogę przebywać w tak różnorodnym towarzystwie, kierując instytucją z moich dziecięcych wyobrażeń. Przekazujemy tu wiedzę i merytoryczną, i artystyczną – to wielkie wyzwanie, nie każdy to umie, bo np. nie każdy tancerz jest dobrym pedagogiem. Jednak mi udało się stworzyć wyjątkowy 20-osobowy zespół twórczych i pedagogicznych osobowości, indywidualności. Są w nim zarówno świetni soliści, artyści, jak i osoby z umiejętnościami cyrkowymi, którzy wiele w życiu osiągnęli i postanowili sprawdzić się w innej roli, bo mają dar przekazywania wiedzy kolejnym pokoleniom, począwszy już od 3-letnich dzieci, których edukacją też się zajmujemy. Szkoła to po prostu żywy organizm.

blank
Alicja w Krainie Czarów

W duecie ze szkołą od 2017 roku funkcjonuje Teatr Cortique. Jaka myśl przyświecała jego stworzeniu?

Teatr to takie drugie moje dziecko, o którym kompletnie nie marzyłam. To wielka niespodzianka, niezaplanowany prezent. Kiedy mieliśmy tu spotkanie ze Sławomirem Pietrasem, wybitnym znawcą teatru, opery i baletu, wypowiedział on prorocze i wciąż aktualne słowa, iż „żaden teatr nie jest intratnym biznesem”. Teatr to studnia bez dna, zresztą wiemy jak chociażby Krystyna Janda walczy o swój prywatny teatr. Nigdy nie myślałam, iż stworzę artystyczną przestrzeń, ale nie umiałam uczyć bez przygotowywania spektakli. Już w pierwszym roku działalności mojego studia baletowego zrealizowaliśmy przedstawienie dla publiczności z zewnątrz. Zajmowałam się wtedy – jak i obecnie – reżyserią, choreografią oraz wymyślaniem muzycznego tła do widowisk.

Idea powstania Teatr Cortique wypłynęła naturalnie, od dzieci, narodziła się z indywidualnych potrzeb. To całkowicie ich inicjatywa, aby występować, aby pokazywać się szerszej publiczności częściej niż tylko raz w roku. Na początku funkcjonowania Szkoły Baletowej współpracowałam z Teatrem Muzycznym oraz Teatrem Wielkim w Poznaniu i to pozwalało nam wystawić przedstawienie. Dla mnie najważniejsza jest jednak praktyka moich podopiecznych, a występy coroczne na wynajętych salach nie dawały nam pełnej satysfakcji i możliwości zaprezentowania swoich umiejętności. Dlatego Teatr Cortique powstał z potrzeby serca, aby dawać możliwości i szanse, rozwijać talenty, wzbudzać emocje. Tu już od najmłodszych lat uczymy dzieci przełamywać strach przed sceną, obawy przed występem publicznym – to też dobra umiejętność, która procentuje w dorosłym życiu.

blank
Naturalion dookoła świata

Ze Szkołą Baletową Anny Niedźwiedź od lat współpracuje znany kompozytor Gabriel Kaczmarek. Płyta ze spektaklu „Królowa Śniegu” z muzyką jego autorstwa otrzymała prestiżową nagrodę, Global Music Awards, w dwóch kategoriach w Los Angeles. Słyszałam, iż początek tego zawodowego związku to istny przypadek…

Tak, bo niebywałe są zrządzenia losu! (śmiech) Początek pracy z Gabrielem to czysty zbieg okoliczności, przypadek – jak to w życiu bywa. Gabriel, jako twórca muzyki do nowo powstających przedstawień, został mi polecony przez piękną i eteryczną kobietę, którą spotkałam tu w gmachu szkoły i którą wytypowałam do głównej roli w „Alicji w krainie czarów”. Mnie zawsze ciągnęło, aby tworzyć coś od nowa, aby to było moje, autorskie. Nie chciałam przerabiać znanych już melodii, tylko skoncentrować się na mozaikach muzycznych. Bawi mnie samo tworzenie, a nie tyle finalny efekt. Z Gabrielem współpracuje się wspaniale, mamy takie połączenie dusz (śmiech), rozumiemy się po prostu bez słów. Ja nie umiem grać na żadnym instrumencie, ale potrafię jemu tak wytłumaczyć, o co mi chodzi, co on ma skomponować. Identycznie jest z kostiumami. (śmiech) Nie umiem rysować, szkicować, w ogóle mam bardzo mało takich konkretnych umiejętności, ale znajduję osoby, które tworzą wedle moich gustów i preferencji.

Skąd Pani czerpie natchnienie, motywację, wenę twórczą?

Zjeździłam chyba pół świata, ucząc się, podglądając i podziwiając wybitnych artystów. Największą jednak moją inspiracją jest Cirque du Soleil, bo szukałam idealnego połączenia teatru, muzyki, akrobacji cyrkowych, baletu – różnych technik scenicznych, bo sam balet jest zbyt wymagający. Obecnie najlepszym na świecie miejscem do edukacji baletu klasycznego jest według mnie Royal Ballet School w Londynie. Zaczęłam szukać idealnej kompilacji tych sztuk i technik przekazu i znalazłam! Teatr Cortique łączy śpiew, taniec oraz zajęcia cyrkowe, akrobatyczne. Oszalałam po prostu na punkcie podniebnej akrobatyki i połączenia technik cyrkowych w teatrze. I miałam szczęście widzieć najlepsze spektakle w Cirque du Soleil, gdzie muzyka jest integralną częścią spektakli i nadaje rytm działaniom aktorów.

Naturalion dookoła świata
Naturalion dookoła świata

Siedziba przy ul. Mansfelda 4 w Poznaniu ma ciekawą historię. Proszę ciut o niej opowiedzieć…

Teatr Cortiqué mieści się w budynku o szacownej tradycji edukacyjnej. To właśnie tutaj działał Brunon Czajkowski – wybitny filozof i pedagog, założyciel Prywatnego Gimnazjum Męskiego w Poznaniu. Za jego czasów wisiał szyld z napisem „Edukacja, Kultura, Biznes” – i taki cel kooperacji powinien przyświecać każdym działaniom artystycznym, bo niestety kultura bez biznesu, bez dofinansowania nie istnieje. Uważam, iż pójście do szkoły muzycznej, nauka tańca, baletu, gry na konkretnym instrumencie czy śpiewu jest wspaniałą inwestycją i niewątpliwie procentuje w przyszłości. Mam osoby, które wykonują inny zawód, a tańczą w Teatrze Cortique, są początkującymi architektami, chirurgami, czy studentami na wielu różnych kierunkach – ale nie pozostawili swojej pasji do tańca i akrobacji. To też kwestia ambicji, bo teatr jest doskonałą płaszczyzną do samorozwoju, udoskonalania, kształcenia osobowości twórczej.

Dodatkowo, warto zaznaczyć, iż Teatr Cortiqué to jedyne takie miejsce w Poznaniu. Posiada scenę, którą można oglądać z trzech stron, co przynosi niesłychane emocje podczas odbioru spektakli.

Przed nami cudowne wydarzenia noworoczne zorganizowane przez Teatr Cortique. Proszę zarekomendować spektakle łączące śpiew, taniec i akrobatykę. Co warto zobaczyć na początku 2023 roku?

14 stycznia zapraszamy na „Piękne i…”, wydarzenie tworzone z myślą o pomocy dla Teatru Cortiqué i Szkoły Baletowej, którego dochód w całości będzie przeznaczony na remont dachu naszej siedziby. Naprawa jest konieczna i jednocześnie bardzo kosztowna, stąd pomysł zorganizowania tego koncertu. Będzie to jedyne takie spotkanie przeszłości z przyszłością – w nowych aranżacjach wybrzmią utwory z repertuaru Teatru Cortiqué, które zachwyciły tysiące widzów w całej Polsce. Będzie to też niepowtarzalna okazja, aby po raz pierwszy usłyszeć fragmenty muzyki z zaplanowanego na jesień 2023 nowego widowiska naszego teatru – „Pięknej i Bestii”. Utwory wykona sam autor i kompozytor – Gabriel Kaczmarek, a całości dopełni akrobatyczna oprawa wizualna.

Począwszy od 21 stycznia, znów będzie można podziwiać wspaniałą choreografię i pokazy prosto z Brodwayu w widowisku „Ach, te koty”.

Magda Ciesielska

Magdalena Ciesielska

Anna Niedźwiedź | Teatr Cortiqué: atrakcje na wysokim poziomie

Rozmawia: Magdalena Ciesielska

Zdjęcia: Paulina Stanula

Teatr Cortique - Ach te Koty

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Agata Wittchen – Barełkowska | Nie boję się języka

Rozmawia: Alicja Kulbicka
Zdjęcia: Jakub Wittchen

Humanistka, badaczka, trenerka, dziennikarka. Od dziecka zafascynowana słowem. „Nie trzeba żyć w komunikacyjnym piekle” – przekonuje, a jej zaangażowanie w naukę dobrej komunikacji, poprawiającej jakość życia innych, zostało docenione tytułem Kobiety On Tour, podczas jesiennej edycji konferencji #byckobietaontour. Po godzinach odstawia książki na półkę i oddaje się żywiołowi wody. Dzięki konsekwentnej i systematycznej pracy, na Mistrzostwach Świata w Burgas ustanowiła swój życiowy rekord we freedivingu w monopłetwie. Agata Wittchen-Barełkowska – o komunikacji międzyludzkiej i tej z samą sobą.

Dla mnie to jedna z najważniejszych dziedzin życia, która w dużej mierze decyduje o jego jakości. Od dziecka fascynowało mnie to, w jaki sposób ludzie ze sobą rozmawiają, jak piszą i opowiadają. Dzięki temu szybko nauczyłam się, że mogą istnieć bardzo różne wersje tej samej historii. Zrozumiałam też, że słowa mają wielką moc i postanowiłam dowiedzieć się jak najwięcej o tym, jak funkcjonują – jak mogą budować lub niszczyć nasze życie. Humanistyczne wykształcenie sprawiło, że moja wrażliwość na słowo rosła, a decyzja o zostaniu trenerką komunikacji pozwala mi używać jej w praktyce.

Agata Wittchen-Barełkowska - Madera, maj 2021
Madera, maj 2021

Szkolisz, obserwujesz, słuchasz ludzi. Jak w Polsce ludzie się komunikują? Jaka jest kultura komunikacji?

Myślę, że mamy jeszcze w tym obszarze wiele do zrobienia. Wynika to na pewno z uwarunkowań historycznych, które nas wszystkich dotyczą. Mają one niebagatelny wpływ na kondycję psychiczną ludzi, na sposób, w jaki tworzą relacje, a co za tym idzie – na komunikację. Nasza komunikacja zmienia się nieustannie wraz ze zmianą pokoleń – to, na co nie było przestrzeni w poprzednich generacjach, dzisiaj coraz częściej uznawane jest już za coś normalnego.
W Polsce brakuje nam nauki dobrej komunikacji. Według mnie powinna się ona zaczynać już w szkole podstawowej – dobre nawyki w tym zakresie można wprowadzać od najmłodszych lat. Szkoda, że nie uczymy się jej tak, jak matematyki czy biologii.
Komunikacja to narzędzie, którego używamy przez całe życie, a często w procesie edukacji ani w domu nie mamy możliwości, żeby się w tym zakresie rozwijać. Na szczęście zmiany w tym obszarze są możliwe. Kiedy pracuję z ludźmi często mówię im, że nie trzeba żyć w komunikacyjnym piekle.

Rozwiń myśl…
Nie musimy się ze sobą komunikować w aspekcie ciągłej walki, rywalizacji czy rozgrywania czegoś między sobą. Można znaleźć inny poziom– oparty na otwartości, partnerstwie, akceptacji drugiego człowieka i dogłębnej próbie wzajemnego zrozumienia. Wierzę, że wprowadzenie zmian w sposobie komunikacji jest możliwe dla większości ludzi. Nawet jeśli ktoś nie dostał w rodzinie, szkole czy środowisku pracy pozytywnych wzorców związanych z komunikacją, jako dorosła osoba może podjąć decyzję, że chce nauczyć się działać na rzecz porozumienia. Można się zatrzymać, powiedzieć sobie, że są rzeczy, które mi w tym obszarze nie służą i zbudować sposób komunikowania się z innymi ludźmi świadomie, na nowo. Nie zawsze jest to łatwa praca, ale zdecydowanie warto ją podjąć. Nie trzeba żyć w piekle – można dokonać realnych zmian, które znacząco podnoszą jakość życia.

Agata Wittchen-Barełkowska - Konferencja "Być kobietą On Tour" Heron Live Hotel, marzec 2022
Konferencja „Być kobietą On Tour” Heron Live Hotel, marzec 2022

Kto do Ciebie przychodzi? Z jakimi wyzwaniami i jak pracujecie?

Pracuję zarówno z klientami indywidualnymi, jak i organizacjami. Każdą współpracę rozpoczynam od rozmowy, przeprowadzenia diagnozy i dopiero na tej podstawie przygotowuję plan działań, dopasowany do potrzeb danego klienta. Budujemy relację i zazwyczaj spotykamy się co najmniej kilka razy. Wieloletnie doświadczenie doprowadziło mnie do wniosku, że jednorazowe szkolenia z komunikacji nie mają większego sensu i w związku z tym nie można ode mnie kupić „gotowych” warsztatów. Rozwiązania, które przygotowuję, są zawsze spersonalizowane. Dzięki takiemu stylowi pracy udaje się wprowadzać realne zmiany w życiu moich klientów i ich organizacji.
Jest mnóstwo poradników na temat tego, jak mówić, jak nie mówić, jakich słów używać, a jakich nie, jak coś powiedzieć w kilku krokach, żeby zadziałało. Ale ja uważam, że poznanie tych schematów, choć wartościowe, jednak nie wystarczy. Bez zbudowania świadomości, odpowiedniego nastawienia i chęci zrozumienia drugiego człowieka sam szablon nie będzie działał. Zmiana sposobu komunikacji w sposób bezpośredni łączy się ze zmianą sposobu myślenia, a tego nie da się zrobić w ciągu jednego spotkania.
Jeśli chodzi o tematy, z którymi najczęściej pracujemy, to w zespołach biznesowych wiodącym tematem jest obecnie budowanie wspólnoty. Mam okazję pracować z firmami, w których pracownicy stanowią zbiór specjalistów w danej dziedzinie, działających w bardzo indywidualny sposób. Można powiedzieć, że nikt ich nie nauczył grać zespołowo. Każdy z nich jest solistą, a działania, które podejmują często wymagają całej orkiestry. Pracujemy wtedy nad zachowaniami komunikacyjnymi, które pomagają wzmocnić relacje w zespole. Drugim ważnym obszarem jest poszanowanie różnorodności w organizacjach – pokazanie, że pomimo różnic w naszych poglądach możemy ze sobą współistnieć i współdziałać. Jako trenerka staram się pokazać, że uszanowanie różnych sposobów widzenia, pracy, myślenia, które każdy z nas ma, jest wielkim zasobem. Jeśli nauczymy się komunikować z szacunkiem, działa to na korzyść całej organizacji.

A co z osławioną „informacją zwrotną”?

Wielu trenerów na tym budowało swoje portfolio i był czas, kiedy hasło „informacja zwrotna” i „metoda kanapki” były przerabiane na tysiąc sposobów na każdym biznesowym szkoleniu.
Kiedy rozmawiam z liderami, często słyszę „chciałbym, aby ludzie do mnie mówili, a oni wciąż do mnie nie mówią”. To jeden z tematów, który często jest początkiem mojej współpracy z klientami, ale najczęściej stanowi element większej całości. Osobiście nie lubię sformułowania „informacja zwrotna”. Wolę mówić o wzajemności w komunikacji.

Agata Wittchen-Barełkowska
Konferencja „Być kobietą On Tour” , Poznań, kwiecień 2022

Sporo mówimy tu o organizacjach, których liderzy, co niejako jest wpisane w zarządzanie, w sposób świadomy chcą usprawnić komunikację w swoich firmach. Ale ciekawi mnie, z czym przychodzą do Ciebie osoby prywatne?

Najczęściej przychodzą do mnie osoby, które pracują nad swoim rozwojem i zauważają, że coś w ich komunikacji nie sprzyja budowaniu porozumienia. Czasami nie są w stanie dokładnie określić, co to jest, ale czują, że ta komunikacja mogłaby przebiegać inaczej. Widzą na przykład u swoich znajomych, czy w rodzinie, że ludzie inaczej ze sobą rozmawiają i chcieliby też tak się porozumiewać. Ta świadomość sama w sobie jest już wielką wartością.Od swoich klientów często słyszę na początku: „ja tak mam”. „Ja tak mam, że jak się zdenerwuję, to bardzo krzyczę”, „ja tak mam, że na czymś mi bardzo zależy, ale nie potrafię tego powiedzieć”, „ja tak mam, że słowa więzną mi w gardle i nie mogę zabrać głosu na spotkaniu”. „Ja tak mam, a wolałbym funkcjonować inaczej”. Szukamy zachowań, które warto zmienić, ustalamy plan działania i cele, które chcemy osiągnąć. Zdarza się też, że komunikacja jest tylko wierzchołkiem góry lodowej i trudności z nią związane są wynikiem głębokich, czasem traumatycznych wydarzeń. Tu moja rola się kończy. Nie jestem terapeutą i jasno to komunikuję. Trzeba najpierw uporządkować inny obszar życia.

Jak wygląda praca z Tobą?

Świadomie nazywam się trenerką dobrej komunikacji, bo praca ze mną jest konkretnym treningiem. Nie daję żadnych czarodziejskich recept, bo nie istnieje cudowna pigułka, która usprawni naszą komunikację. Spotykamy się, rozmawiamy, poznajemy nową wiedzę, realizujemy ćwiczenia, zdobywamy kompetencje. Podobnie jak trener w sporcie – towarzyszę, ułatwiam, tłumaczę, pomagam wyznaczać kierunki i osiągać cele. Ale maratonu za nikogo nie przebiegnę – tę drogę trzeba przebyć samemu.

To zapytam przekornie – jak szybko widać efekty zmiany?

Komunikacja to bardzo wdzięczna dziedzina i bardzo szybko daje efekty. Podjęcie refleksji, rozpoczęcie obserwacji na temat własnego sposobu komunikowania się z innymi ludźmi, wyciągnięcie schematów na światło dziennie i przemodelowanie ich to są działania, które układa się trochę jak puzzle. W pracy z klientami indywidualnymi pierwsze zmiany widać już po kilku miesiącach, a zazwyczaj spotykamy się dwa razy w miesiącu. Wielkim przywilejem jest słyszeć, jak klienci mówią o zmianie jakościowej w ich życiu – na przykład o tym, że szef zauważył ich nowe nastawienie w podejściu do współpracowników, w wyniku czego dostali pracę przy wymarzonym projekcie, podwyżkę lub awans.

blank
Sesja dla marki Orska, kolekcja Baltica

Mówisz, że nie ma schematu na dobrą komunikację, jednak może uda mi się wyciągnąć jakąś złotą radę?

Jeśli ktoś ma poczucie, że nie dogaduje się w związku czy w pracy tak, jakby chciał, to warto zacząć od przyjrzenia się rozmowom i szczerej odpowiedzi na pytanie: ile JA mówię, a ile słucham drugiego człowieka. Można to określić procentowo. Jeśli zrobimy taki eksperyment, to bardzo często dochodzimy do wniosku, że ta proporcja jest korzystna dla nas, a niekorzystna dla naszego rozmówcy, np. okazuje się, że mówię przez około 70% czasu. Dla wielu osób definicją komunikacji jest „przekazanie tego, co JA mam do powiedzenia”. Ale to jest cały czas o JA. Brakuje miejsca na drugą osobę. Warto zacząć od zmiany tych proporcji. Lubię sformułowanie „zrobić miejsce na drugiego człowieka”. Zaangażowane słuchanie jest na pewno jedną z podstaw dobrej komunikacji.

Dużo mówimy tu o szacunku, wzajemności,dialogu, ale… W przestrzeni publicznej padają coraz ostrzejsze słowa, które jeszcze kilka lat temu byłyby nie do pomyślenia, często nie stroniące od wulgaryzmów.
Mówi się, że są liderzy na czas wojny i liderzy na czas pokoju. Według mnie podobnie jest z językiem. Reaguje on żywo na naszą rzeczywistość.

Im więcej w nas emocji i gniewu, tym żywiej reagujemy. Po protestach w 2020 byłam często pytana, jak to jest, że śliczne dziewczyny wykrzykują wulgaryzmy na ulicy?

Myślę, że to jest historia o zagrożeniu. Kiedy ktoś cię bezpardonowo atakuje, wchodzi w twoją przestrzeń, stwarza poczucie zagrożenia, trudno jest koncyliacyjnie poprosić o odejście. Te słowa były użyte do obrony. Nie boję się języka i ze wszystkich sił dążę do tego, abyśmy nie musieli go używać jako broni, abyśmy mogli zejść z pola walki. Jednocześnie uważam, że są w życiu sytuacje, które wymagają użycia mocnych słów. W świecie, w którym żyjemy,czasami może to zdecydować o naszym bezpieczeństwie.

Trzy lata temu urodziłaś się jako freediverka. Jesteś żywym przykładem na to, że po latach spędzonych w bibliotekach i teatrach można wstać z przysłowiowej kanapy i zacząć uprawiać sport. Powiedziałaś kiedyś, że pod wodą nie masz swojego najskuteczniejszego narzędzia – słów.

Może jednak jest coś, co wspólnego mają ze sobą freediving i komunikacja?

Trudno jest komunikować się z innymi ludźmi, jeśli człowiek ma trudności w komunikacji z samym sobą. Na przykład: trudno stawiać granice, jeśli nigdy nie odpowiedziało się sobie na pytanie, co jest dla mnie naprawdę ważne.
Freediving to sport, który ma ogromny wpływ na ten rodzaj komunikacji. Gdy bierzesz jeden oddech i schodzisz pod wodę, jesteś sama ze sobą w zupełnie niezwykły sposób. Masz intensywny kontakt ze swoim ciałem, ale sfera mentalna też pozostaje aktywna. Dążymy do relaksu, jednak ważna jest również umiejętność automotywacji, świadome używanie mowy wewnętrznej – szczególnie podczas nurkowań, kiedy nie wszystko idzie zgodnie z naszymi założeniami.
Bardzo istotne jest nastawienie, z jakim wchodzę do wody i tu również widzę podobieństwo do komunikacji.W życiu na ważnes potkanie warto iść z poczuciem, że jestem dobrze przygotowana, pewna siebie, znam temat. To nie jest czas na mówienie sobie: „mogłam się lepiej przygotować”, „nie zrobiłam wszystkiego, co mogłam”. Podobnie jest pod wodą, w trakcie zawodów – ważne, żeby uruchamiać dialog wewnętrzny, który jest dla nas wspierający.

Czy przydało Ci się to na Mistrzostwach Świata w Burgas?

Zrobiłam tam swoją życiówkę – 128 metrów na jednym oddechu!
Jak mówi moja trenerka, Agnieszka Kalska,freediving jest sportem dla każdego, kto lubi wodę i dobrze się w niej czuje. Jestem dowodem na to, że w każdym momencie można się oderwać od biurka, wejść do wody i odnaleźć w tym ogromną przyjemność, a może nawet zacząć stawiać sobie cele i zdecydować się na rozwój w tym kierunku.

„Skromna, uśmiechnięta, serdeczna, cudownie wyrozumiała kobieta. Mądra, elokwentna, niezwykle oczytana i świadoma siebie. Stawia granice i dba o swój spokój. W ludziach szuka dobra i jest ich szalenie ciekawa. Przyjaźń traktuje serio. Nigdy się nie obraża. Nie ocenia. Nie krytykuje. Nie wypomina. Zawsze ma dobre słowo. Służy ramieniem. Można z nią wspólnie pomilczeć. Słucha rad i pyta, co może zrobić lepiej. Nie robi wyrzutów z powodu braku czasu dla niej”. To część laudacji na Twoją cześć wygłoszonej przez Martę Klepkę (organizatorkę wydarzenia) podczas wręczania Ci tytułu „Kobiety OnTour” podczas konferencji #byckobietaontour.

Agata Wittchen-Barełkowska
Konferencja „Być kobietą On Tour” , Poznań, październik 2022

Niezwykle wzruszający moment – specjalistka od słów zapomniała słów. Czym jest dla Ciebie ten tytuł?

Faktycznie niewiele było sytuacji w moim życiu, kiedy zabrakło mi słów. Ten tytuł jest dla mnie szczególnie ważny spośród wielu nagród, które w życiu zdobyłam. Bo otrzymałam go nie za to, co osiągnęłam, ale za to, kim jestem. Jest o relacjach: zarówno o mojej osobistej relacji z Martą, która niezwykle mnie motywuje do rozwoju i dzielenia się wiedzą, ale też o relacjach z kobietami, które spotykam podczas #byckobietaontour, i z tymi, z którymi pracuję nad tym, żeby dobra komunikacja przyniosła zmiany w ich życiu.
Jestem uczestniczką i prelegentką konferencji od kilku lat i według mnie mają one jedyną w swoim rodzaju energię, z której rodzą się wspaniałe relacje. Nawiązałam podczas tych spotkań wiele wartościowych znajomości, ale też odnowiłam takie, na które przez lata nie było czasu czy przestrzeni w zabieganym życiu. To, co na konferencjach podoba mi się szczególnie jako trenerce, która pracuje z tematem różnorodności, to przełamywanie stereotypów. Marta Klepka zaprasza bardzo różnych gości i podczas #byckobietaontour wszyscy spotykają się, by naprawdę ze sobą rozmawiać, uważnie się słuchają, nie ukrywają emocji, wchodzą w autentyczny dialog, są siebie nawzajem ciekawi. Według mnie to również przykład tego, co może zdziałać dobra komunikacja. Bardzo się cieszę, że jestem częścią tej społeczności, która w dzisiejszym świecie, pełnym napięć i niepewności, daje poczucie wspólnoty, kobiecej mocy i wzajemnego zrozumienia.

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

 

Agata Wittchen – Barełkowska | Nie boję się języka

Rozmawia: Alicja Kulbicka
Zdjęcia: Jakub Wittchen

Agata Wittchen-Barełkowska

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Basia Cichowicz | Salonwakacji.pl inspiruje i doradza

Rozmawia: Magdalena Ciesielska; zdjęcia: Materiały prywatne B.C.

Siadam naprzeciwko promiennej i radosnej osoby, która jak magik z rękawa wyciąga kolejne miejsce warte odwiedzenia. Widać, że żyje pracą, a praca jest jej życiem, daje ogromną satysfakcję. Podróże uwielbia i tą miłością do zwiedzania świata zaraża innych. Basia Cichowicz, właścicielka biura o wdzięcznej nazwie salonwakacji.pl opowie, gdzie posmakować egzotyki, na co się zdecydować, gdy u nas za oknem jesienna słota, dlaczego warto korzystać z oferty cruisera. 

Kiedy salon wakacji zaczął funkcjonować na poznański rynku?

BASIA CICHOWICZ: Przeprowadziłam się do Poznania osiem lat temu, z urodzenia jestem bydgoszczanką. Zanim otworzyłam biuro w Poznaniu, w grudniu 2019 roku, czyli chwilę przed pandemią, miałam już funkcjonujące biuro podróży w Bydgoszczy. W Poznaniu wszystko zbiegło się w czasie z czymś nieprzewidywalnym. Koronawirus spowodował, że po 3 miesiącach od otwarcia biuro musiałam zamknąć. W lipcu znów otworzyłam, choć było bardzo ciężko, ale utrzymałam cały zespół pracowników. 

Upatrzyłam sobie to miejsce w Poznaniu, przy ul. Dymka, na zakręcie. Pomyślałam, że wszyscy będą mnie widzieć. (śmiech) Nie zależało mi na biurze w markecie, w galerii handlowej, w takim ruchliwym miejscu, bo uważam, że wakacje to jest produkt luksusowy. Nigdy nie wpadłabym na pomysł, aby kupować wakacje w markecie. O tym trzeba na spokojnie pomyśleć, porozmawiać, zastanowić się nad plusami i minusami konkretnego kierunku. Do planowania wakacji trzeba podejść z szacunkiem i refleksją, rzetelnie i rozważnie.

Salon określany jest jako najlepsze biuro podróży. To pochlebne i satysfakcjonujące stwierdzenie, ale też bardzo motywujące. Jak wyrabia się dobrą renomę?

Długo przed modnym home officem, który rozkwitł wraz z nastaniem pandemii, pracowałam zdalnie. Jednak ze względu na moją naturę i potrzebę kontaktu z drugim człowiekiem, zaczęłam aranżować dla stałych klientów nieformalne spotkania, takie bardziej towarzyskie, w stylu np. prosecco day. Do mnie przychodzą klienci, rozmawiamy, śmiejemy się, wymieniamy spostrzeżeniami. Nieustannie buduję zaplecze moich stałych kontaktów. 

Naszymi klientami są ludzie, którzy podstawowe potrzeby życiowe mają zapewnione. Ich stać na kolejny pułap życia, przeznaczają oszczędności na wyjazdy, zwiedzanie świata, zgodnie z powiedzeniem „pracujemy po to, żeby żyć, a nie żyjemy, aby pracować”. Obsługujemy klientów jak swoich przyjaciół, siadamy przy dużym stole, dyskutujemy, pijemy kawę, rozkładamy prospekty, albumy, etc. Dodatkowo za kilka dni dotrą do nas monitory dotykowe, czyli ukłon w kierunku technologii. Mamy zasadę, że dla klientów tworzymy tzw. kalendarz podróży, czyli sugerujemy, co w danym miesiącu mogliby robić, gdzie jechać czy lecieć, co zwiedzić. Podsuwamy tańsze i droższe opcje, wakacje do wyboru, bo różne są gusta i potrzeby, i różne kieszenie klientów. 

Mamy też takich stałych klientów, którzy np. po to wpadają do biura, aby nam przynieść kwiaty. (śmiech) To bardzo miłe.

blank

Po dwóch latach wyłączenia nas ze zwiedzania świata przez pandemię, jak już minął okres dezorientacji, obaw, jakie kierunki zaczęli wybierać klienci? 

Po zniesieniu największych obostrzeń my szybko zorientowaliśmy się, gdzie nasi klienci mogą latać. Edukowaliśmy ich, że warto lecieć do Meksyku, bo tam nie były wymagane ani testy, ani szczepienia. Ten, kto miał odwagę i ten, kto wyczuł temat, to latał do Meksyku za 3 tys. zł do hoteli 5-gwiazdkowych all inclusive. Takie były wówczas opcje. Zmieniła się grupa docelowa – przestali latać starsi klienci, a zaczęło bardzo dużo młodych. 

Kierunki pierwsze, popandemiczne, to w szczególności Meksyk, ale też Zanzibar, Turcja. Wielu celebrytów upodobało sobie Zanzibar, który w tym okresie był bardzo oblegany. Wszystko wymagało skrupulatnego sprawdzania, wypełniania stosu dokumentów, ponadto aplikacje, generowanie kodów itp. Mobilizowaliśmy ludzi do latania, bo zamknięcie w domu na dłuższą metę niczemu dobremu nie służy. My – pracownicy biura również dużo w owym czasie lataliśmy; sprawdzaliśmy. Zresztą zawsze tak robimy. Ja sama mam odwiedzonych ponad 70 krajów na świecie, więc trochę potrafię zweryfikować życzenia czy plany klientów.

Turcję traktuję jak Kołobrzeg, to są tylko 2,5 godziny lotu. Możemy lecieć na 5 czy 7 dni, z Poznania, bardzo dobry standard hoteli, dobra kuchnia, korzystne zaplecze z mnóstwem atrakcji dla dzieci i dorosłych. Egipt to miejsce, gdzie zamykamy się w hotelu i korzystamy głównie z uroków nurkowania, można sobie wykupić super pakiety dla nurków. To jest pomysł na krótkie i w miarę bliskie wakacje, choć niekoniecznie tanie. Nie ma co ukrywać, że w Turcji są tak dobre hotele, że za tydzień są one np. po 10-15 tysięcy od osoby, do nich kierujemy naszych polskich celebrytów. Salonwakacji.pl jest od aranżacji wakacji luksusowych. Bo wiadomo, że wydane pieniądze można skonfrontować z wyprawą np. do Azji, która jest stosunkowo tania. Jednak każdy wybiera formę wakacji i standard miejsca indywidualnie.

Z badań Polskiej Organizacji Turystycznej wynika, że turystyka aktywna, blisko przyrody, podbiła serca Polaków. Czy tak jest w rzeczywistości?

Na każdym etapie swojego życia szukamy innych form wypoczynku. Inaczej gdy jesteśmy singlami, w parach, inaczej jak mamy małe dzieci, jeszcze inaczej jak starsze. Przyroda i aktywność często są wakacyjnym wyznacznikiem, jednak większym, który ja obserwuję, jest chęć zakosztowania kompleksowego wypoczynku. Ludzie po prostu szukają komfortu, odprężenia po ciężkiej pracy, odstresowania się, nowych energetycznych bodźców. 

Teraz np. będę organizować wyjazd do Toskanii z jogą i warsztatami fotograficznymi. To inna forma spędzenia wolnego czasu i odreagowania od problemów dnia codziennego. Kolejny wyjazd nastawiony będzie na rozwój osobisty w pięknym otoczeniu przyrody, niekoniecznie w hotelach all inclusive. Z drugiej strony mamy golfistów. Sama dołączyłam do tej grupy i musiałam nauczyć się rywalizacji. (śmiech) To cudowne spędzanie wolnego czasu na świeżym powietrzu – są pola golfowe na Dominikanie, na Bali; jest też wspaniałe pole golfowe w Hurghadzie, oświetlone, gdzie można grać w nocy. Ponadto turystyka rowerowa, przygotowania do triathlonu np. na Teneryfie. Miejsce idealne też do windsurfingu. 

Wzbogaciliśmy też naszą ofertę o wyjazdy narciarskie, główny kierunek to Włochy. W lutym tego roku wysłaliśmy ponad sto osób, w dwóch autokarach, do Canazei Campitello, pięknego włoskiego regionu. Klienci mieli podstawioną karetkę pod busa, w której wykonywano testy antygenowe, bo potrzebowali aktualny wynik na covid. Wszystko mieliśmy dograne i zaplanowane. 

Wielu naszych klientów łączy wypoczynek z aktywnością, bo to lubi. Szuka np. basenów o wymiarach olimpijskich, aby mogli trenować. Świat jest otwarty, możliwości jest mnóstwo – w zależności jak chcemy spędzić wakacje.

blank

Jeśli egzotyka, to gdzie – według Ciebie?

Plany wakacyjne naszych klientów dostosowujemy do pory roku. Do października śmiało można latać na Bali. Indonezja jest super kierunkiem od maja do października. Potem jest już czas na Meksyk, Dominikanę. W styczniu np. Malediwy. Trzeba brać pod uwagę pory deszczowe w różnych regionach świata i dokonać odpowiedniego wyboru miejsca. Praktycznie nasz polski rynek jest bardzo dobrym rynkiem turystycznym, my mamy czartery, bezpośrednie loty w egzotyczne zakątki świata. Polacy lubią latać i ich na to stać, są na to chętni. Gdy ja zaczynałam moją przygodę z turystyką, 20 lat temu, to czartery były szczytem marzeń. Wtedy jeździliśmy autokarami do Chorwacji. A teraz świat jest na wyciągnięcie ręki i kusi nas swoimi wspaniałościami. (śmiech) Z Polski mamy czartery do Emiratów Arabskich, bez międzylądowania, dodatkowo na Zanzibar – wersja bezpośrednia i z międzylądowaniem, ale że to jest czarter, to wszystko jest w pakiecie. Ponadto do rozważenia czartery do Tajlandii, do Meksyku, na Dominikanę w dwa miejsca na Punta Cana i Puerto Plata. Cały czas na topie egzotycznych miejsc jest Dominikana, uwielbiana przez Polaków, przepiękna i zróżnicowana. Możemy wybrać się na wspomnianą Punta Canę, gdzie na plaży jest biały piasek, lub na Puerto Platę, gdzie są plaże bardziej żółte, zatokowe, za to przyrodniczo jest bardziej ciekawie.

Dodatkowo Mozambik jest niesamowity czy Wyspy Żółwie, Galapagos – tam wysyłamy naszych klientów, którzy wracają zachwyceni.

Zajmujecie się również organizacją rejsów, wyjazdów firmowych.

Tak, jesteśmy specjalistami od rejsów i dużych cruiserów. Zwiedzanie świata na pokładach luksusowych statków wycieczkowych jest aktualnie jedną z najmodniejszych form wypoczynku. To tzw. slow life, którego wciąż się uczymy. Wielką zaletą wakacji na cruiserach jest wygodny sposób – bez konieczności ciągłego rozpakowywania i pakowania bagażu – w jaki możemy zwiedzić niemal każdy zakątek świata. Jest bardzo dobry serwis, wysoki standard, wiele atrakcji muzycznych, zatrudnieni są świetni muzycy, wykonujący muzykę na żywo – w jednym pomieszczeniu grany jest Chopin, w innym leci samba… Korzystając z wycieczek fakultatywnych, można poznać najciekawsze zabytki portu, do którego zawija statek. Ja na statkach wycieczkowych zwiedziłam dużo świata, np. poleciałam do Panamy, stamtąd na Kajmany, Jamajkę. Odwiedziłam przy okazji Cartagena de Indias – miasto w północnej Kolumbii, nad Morzem Karaibskim. Rejs daje nam o wiele więcej możliwości niż lot. W ciągu 7-dniowego rejsu jesteśmy w kilku miejscach naraz.

blank
DCIM100GOPRO

Największą grupę zorganizowaną, jaką mieliśmy, to była grupa 100-osobowa, z którą leciałam do stolicy Wenezueli, do Caracas. Stamtąd płynęliśmy już na Isla Margarita – wenezuelską wyspę, w archipelagu Małych Antyli na Karaibach. Dotarliśmy na Antyle Holenderskie – Aruba, Curaçao. Statki są cudowną formą spędzenia wakacyjnego czasu oraz aranżacji czasu wolnego na pokładzie, na różnych poziomach, np. wystawna kolacja, pójście do teatru na show, koncert z muzyką na żywo. A następnego dnia dopływamy np. do Port Santa Lucia czy Saint Vincent and the Grenadines na Morzu Karaibskim i zaczynamy trekking na wulkan. Dzięki rejsom ludzie mają mnóstwo bodźców kulturowych, przyrodniczych, kulinarnych, atrakcji sportowych, a z drugiej strony po powrocie na pokład mają luksusowy wypoczynek, ok. 21 widzimy się w lobby, na wyśmienitym jedzeniu. Dla integracji – według mnie – takie rejsy to bajka. Cudowna forma zwiedzania świata, którą sama polecam, bo też ją bardzo lubię.

A bliżej nas, w Europie – co warto zobaczyć?

Aktualnie, ten jesienny czas to idealny moment, aby ruszyć na weekendy, zwiedzać europejskie miasta: Barcelonę, Lisbonę, Rzym, Mediolan, Paryż. Uwielbiam namawiać ludzi na taki krótki a zarazem interesujący wyjazd. To wspaniałe opcje na weekendowe wypady, aby trochę poznać miasta od strony architektonicznej, kulinarnej, ale też rozrywkowej. Można przecież zarezerwować sobie bilety na Formułę 1 czy do teatru operowego La Scala. Oferujemy bilety na wieżę Eiffla czy do Watykanu. Dużo jest możliwości. Wspólnie z klientem wybieramy hotel, ale i aranżujemy czas wolny wedle gustów i oczekiwań. 

Obecnie dużo osób deklaruje, że załatwia sobie wyjazdy na własną rękę, że peregrynacja konkretnego regionu świata odbywa się indywidualnie, bez pośrednictwa biura podróży. Bo wakacje z biura są przez nich postrzegane jako pójście na łatwiznę. Jak odniesiesz się do tych opinii?

Salonwakacji.pl zapewnia opiekę klientom od A do Z. Nasi klienci są osobami zapracowanymi, nie mają czasu na szukanie i wynajdywanie korzystnych ofert i odpowiadających ich wyobrażeniom miejsc. My zawsze wysłuchamy klienta, czego on potrzebuje, następnie doradzamy, szukamy, sprawdzamy, dzwonimy – to jest nasza praca, nie klienta. Co warte podkreślenia, klient zawsze uczestniczy w wyborach i analizie. To jest bardzo ciekawy czas, bardzo dla nas kreatywny. Pada wówczas wiele pytań, uwag, klienci wygłaszają swoje opinie itp. Przygotowujemy klientom tripy, tzw. step by step, tam gdzie się znajdą, co warto zwiedzić, co zobaczyć. Czasami dostają gotowe drafty programu i mają rozpisane np. tu odbierasz samochód, tu będziesz tego dnia, tu następnego. Ale w jakim tempie odbędzie się zwiedzanie i czy wszystko zaplanowane zostanie zrealizowane – to już zależy od samych podróżujących. Dajemy wybór, nie narzucamy.

Pandemia też dużo nas nauczyła i pokazała, jakie są biura podróży. Czy są takie, do których można się dodzwonić, czy takie, w których nikt nie odbiera telefonów i kontakt jest zerowy. U nas były i pokasowane loty, i mnóstwo perturbacji wycieczkowych podczas pandemii – ale wszystkie stracone pieniądze sukcesywnie odzyskiwaliśmy. Na szczęście udało się odzyskać wszystko, co jest dla nas nagrodą! W pandemii wiele biur pozamykało się z różnych przyczyn i obaw, a ich klienci po prostu poprzychodzili do nas. Ludzie nas znajdywali i przez Facebooka, i Instagrama, i oczywiście za pomocą marketingu szeptanego, czyli starego dobrego polecenia. Mamy klientów z całej Polski. Nasi klienci to nasi przyjaciele, przyjaciele przyjaciół, kolejni i kolejni. To niezwykle miłe wciąż powiększać grupę zadowolonych podróżnych. Działamy najbardziej z polecenia, jak już ktoś z nami raz pojedzie/poleci, to za chwilę mamy informację: „moja sąsiadka się do Pani zgłosi lub siostra i powie, że ode mnie… lub ktoś z rodziny”. To jest bardzo budujące i motywujące. 

Ludzie muszą zrozumieć, że dzięki nam oszczędzają i czas, i pieniądze. My nie mamy drożej. Biura by nie funkcjonowały, jeśli podnosiłyby koszty oferowanych usług. Ponadto klienci zrzucają na biuro pełną odpowiedzialność – bo nas obliguje ustawa o usługach turystycznych. Jeżeli sprzedajemy pakiet podróżny, to bierzemy odpowiedzialność za każdy etap wycieczki. Nie wyobrażam sobie, że kogoś zostawiam na drugim końcu świata…

blank
OLYMPUS DIGITAL CAMERA

W Polsce dopiero uczymy się płacić za usługi, bo wciąż jeszcze pokutuje taka mentalność, że zorganizowanie wycieczki to jest proste, to nie jest żaden wyczyn. Wystarczy tylko wejść w Internet, kliknąć parę razy i gotowe. Właśnie, że nie. My oferujemy wiedzę pracowników, przygotowanych, przeszkolonych, rzetelnych, bo to jest ich praca. Czas, który poświęcamy na wybranie odpowiedniego miejsca, często się rozciąga. I na dodatek może być ryzyko, że samodzielnie szukając, źle wybraliśmy, lub kwestia czynników zewnętrznych, które mogą się wydarzyć. Wtedy indywidualnie bookując, człowiek jest pozostawiony sam sobie. Często, przy jakiś niepowodzeniach czy zmianach, nie odzyska straconych pieniędzy i cennego czasu.

Jako biuro podróży mamy po prostu wynegocjowane lepsze, niższe ceny, których klientowi nie da booking.com czy inne platformy travel. Mamy umowy, które nas obligują. To jest cały biznes, który kręci się wokół zagadnień turystycznych, na co nieraz nie zwracamy uwagi, rezerwując i szukając na własną rękę. Coraz więcej osób w Polsce dochodzi do wniosku, że nie ma czasu na tracenie czasu i szanuje swój czas; a z drugiej strony czuje się pod opieką, bo fajnie mieć takiego concierge’a. 

Wspomniałaś, że odwiedziłaś 70 krajów. Czy jest miejsce na mapie świata, do którego chętnie wracasz?

Uwielbiam podróże. Najpierw oglądam te punkty must see, a potem wracam w konkretne miejsca, aby wypić lampkę wina (śmiech) i delektować się przepięknym widokiem lub ciszą. Krajem, do którego chętnie wracam, to na pewno Japonia. Jest to kraj najbardziej dla mnie egzotyczny i niejednoznaczny, ze względu na ludzi, ich styl życia. Trzeba tam trochę dłużej pobyć, aby zrozumieć zasady funkcjonowania w społeczeństwie. Tradycja i nowoczesność pięknie przeplatają się ze sobą, czy to w Kioto czy w Hakone. Magia, zabobony, zwyczaje, a po drugiej stronie wysoki poziom technologiczny i nieustanny rozwój.

Narciarsko uwielbiam Włochy, zawsze tam wracam z wielką przyjemnością, aby chłonąć cudowne widoki Dolomitów. W Turcji byłam chyba z 30 razy, to dla mnie jak Kołobrzeg. (śmiech

Natomiast tabula rasa są dla mnie Peru, Boliwia i Chiny, bo tam jeszcze nie dotarłam. Na pewno chciałabym polecieć do Australii i Nowej Zelandii. Świat jest tak wielki i piękny.

Oprócz marzeń i wyobrażeń ważna jest edukacja. Kocham Polskę, a szczególnie góry, ale mam głód świata i zwiedzanie polskich zakątków zostawiam sobie na inny etap mojego życia. Wiem, że wiek i zdrowie często nas ograniczają i determinują plany wyjazdowe w dalsze zakątki globu. Potrzebne jest i zdrowie, i siły, i energia życia. Trzeba układać sobie priorytety.

blank

Gdzie warto polecieć, gdy w Polsce jest już jesienna słota i szaruga?

Zatoka Omańska jest ciekawa i szybki lot do Emiratów Arabskich na 7 dni. Lub na dłuższy dwutygodniowy okres polecam wylot do Tajlandii, aby połączyć sobie Bangkok z wyspą Ko Samui czy z Phuket, stamtąd można odwiedzić tajlandzką wyspę Phi Phi, dżunglę czy wyspę Jamesa Bonda. Urok tych wysp, lazurowa woda i widoki przyciągają podróżników. Albo pozwiedzać różnorodny kulturowo Meksyk, z historią Majów i Azteków w tle. Np. z Mexico City do Acapulco, po drodze odwiedzić miasto wiecznej wiosny, czyli Cuernavaca, które jest meksykańskim Beverly Hills. 

Magda Ciesielska

Magdalena Ciesielska

 

Basia Cichowicz | Salonwakacji.pl inspiruje i doradza

Rozmawia: Magdalena Ciesielska; zdjęcia: Materiały prywatne B.C.

jpg_20220928_231843_0000

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Maciej Wlaźlak | Jestem spokojny o przyszłość motoryzacji

Rozmawia Alicja Kulbicka  zdjęcia: archiwum własne MW

Z jednej strony zagorzały zwolennik wielkich silników w układzie V8 czy V12, miłośnik hałasu wydobywającego się z rury wydechowej. Z drugiej – fan nowoczesnych technologii z uwagą obserwujący zmiany zachodzące na rynku motoryzacyjnym. Maciek Wlaźlak – Product Expert w MB Motors. 

Motoryzacja jest wpisana w Twoje DNA?

MACIEK WLAŹLAK: Powiem więcej! Nie tylko motoryzacja, ale przede wszystkim Mercedes. Już od dziecka czułem szczególną miłość do czterech kółek, pomimo że moi rodzice nie byli jakoś bardzo „motoryzacyjni”. Mojego tatę samochód tylko wkurzał kiedy się psuł. (śmiech) Jedno z moich najwcześniejszych wspomnień motoryzacyjnych to podróż z tatą do Gdańska na Jarmark Dominikański. I tam na jednym ze straganów ktoś sprzedawał mini modele samochodów, popularne wówczas Matchboxy. Ojciec pozwolił mi wybrać po jednym modelu z każdej marki, ale kiedy zobaczył, ile tego jest poprosił, abym ostatecznie skupił się na jednej marce. I ja już jako sześcioletni chłopiec metodą dziecięcej dedukcji, kierując się sobie tylko znanymi kryteriami, odrzucałem kolejne marki. I nie uwierzysz. Zostałem przy Mercedesie. (śmiech

Czy zatem Twój pierwszy samochód to też był Mercedes?

Nie mogło być inaczej. Jestem poznaniakiem, mieszczuchem, lubię miasto. Mój fyrtel to Rataje, więc nigdy nie miałem nigdzie daleko. Do szkoły, teraz do pracy. Ale w którymś momencie zabrakło mi tej radości, którą daje mi prowadzenie auta. I tak wybrałem A-klasę.  

blank

Jak rozpoczęła się Twoja przygoda z MB Motors?

Moją drugą pasją zaraz obok motoryzacji jest fotografia. Od rodziców dostałem aparat i oczywiście całą swoją energię skierowałem na fotografowanie samochodów. Któregoś dnia za namową ojca, odezwałem się do MB Motors z pytaniem, czy mógłbym zrobić kilka zdjęć dla siebie, hobbystycznie. I tak zjawiłem się tutaj w pewną zimową sobotę tuż po zamknięciu salonu i zostałem sam na sam z ulubioną marką. (śmiech) I w zasadzie od tego czasu nasza współpraca z różną częstotliwością trwała, przy okazji różnych akcji marketingowych czy pomocy przy targach. A dokładnie siedem lat temu, 1 września 2015 roku przestąpiłem próg salonu jako pełnoprawny, etatowy pracownik. I tak ta przygoda trwa. 

Który z modeli Mercedesa zajmuje szczególne miejsce w Twoim sercu?

Jeśli mówimy o obecnej gamie modelowej, to wybór nie może być inny niż Mercedes –AMG E63. To idealny samochód do wszystkiego. A w kombi jest jeszcze lepszy niż w sedanie! Nawet do jazdy na torze. Nazywam je „autem fajnego taty”. Idealny do  zawiezienia dzieciaków rano do szkoły, a w wolnym czasie genialnie sprawdzi się w terenie czy właśnie na wspomnianym torze. Natomiast, jeśli cofniemy się w czasie, spojrzymy w historię marki, to myślę, że wielu fanów tzw. „mechanicznej” motoryzacji, do których i ja się zaliczam, czyli wielkich, potężnie brzmiących silników, powiedziałoby SLS. Ale ja powiem SL65 Black Series. Stylizowany wręcz na myśliwca, dosłownie myśliwiec od Mercedesa. Z potężnym silnikiem V12. Ultra legendarny samochód, mimo że kompletnie bezużyteczny. Ale miał swoją duszę. A jeśli jeszcze głębiej spojrzymy wstecz to na pewno Mercedes 300SL, czyli pierwsza mewa. Do dzisiaj kiedy jeżdżę na zloty fanów marki, to widok tego modelu rozgrzewa moje serce. 

Nowinki technologiczne to, coś w czym poruszasz się jak ryba w wodzie. Co zrobiło na Tobie największe wrażenie w nowych Mercedesach? 

Jestem gadżeciarzem, więc nie zaskoczę Cię moim wyborem. Zdecydowanie MBUX jako najbardziej zaawansowany system multimedialny. System, który doskonale potrafi dopasować się do użytkownika, uczy się go i może pomóc we wszystkim. Zapamiętuje drogę do pracy, ulubione piosenki czy najczęściej wybierane numery telefonu. Możesz spersonalizować wygląd deski rozdzielczej, masz Internet, telefon, nawigację, muzykę, filmy, a nawet gry, zatem wszystko, co oferuje nam urządzenie, które każdy z nas ma w swojej kieszeni, czyli telefon. MBUX to ogromny krok naprzód w inżynierii Mercedesa. Software to była zmora dla Mercedesa, systemy używane wcześniej były bardzo toporne. Dzięki MBUXowi się to zmieniło i Mercedes na pewno wyróżnia się softwarem wśród marek premium. Dzięki personalizacji codziennie możesz wsiąść do innego samochodu i mało tego – wszystkie zmiany możesz zrobić z poziomu aplikacji. Nie musisz nawet wychodzić z domu 

Powiedziałeś, że jesteś fanem tej „klasycznej” można chyba dzisiaj powiedzieć „motoryzacji oldfashion”, dużych silników, hałasu wydobywającego się z rury wydechowej. Ale świat się zmienia. Motoryzacja, jaką znaliśmy, staje się historią. Na co dzień pracujesz jako Product Expert w branży technicznie bardzo zaawansowanej, obserwujesz motoryzację niejako od podszewki. Chciałabym, abyś pobawił się trochę w futurologa i przepowiedział, jak będą wyglądały samochody przyszłości? 

To fakt, w perspektywie czasu motoryzacja na pewno będzie się zmieniać. Myślę, że jesteśmy w bardzo ciekawym punkcie motoryzacji. Łączącym to, co było z tym, co będzie. I takim ogniwem pośrednim jest trwająca obecnie era samochodów hybrydowych. Połączenie mocy i dźwięku silnika spalinowego z silnikiem elektrycznym. I choć uwielbiam tę klasyczną motoryzację, to do miasta wybrałbym samochód elektryczny. Zakochałem się w samochodach elektrycznych. Ciche, ekologiczne z kompletem benefitów, takich jak jazda bus pasami czy darmowe parkowanie w mieście. Na trasę wybrałbym jednak hybrydę, chociażby ze względu na słabą nadal infrastrukturę w naszym kraju. Ale jeśli pytasz mnie o przyszłość motoryzacji w dłuższej perspektywie, to przypomina mi się pewna anegdota. Kiedy byłem dzieckiem, pokazywałem ojcu w gazetach motoryzacyjnych, jakie auto będę mieć jak dorosnę. A ojciec zawsze mówił – jak dorośniesz to będą już latające samochody. I co? Dorosłem i gdzie są te auta? (śmiech) Ale zaryzykuję też twierdzenie, że przyszłość motoryzacji już się dzieje. I takim pierwiosnkiem tych zmian są samochody autonomiczne. W Stanach Zjednoczonych to już się dzieje. Ale wynika to przede wszystkim z topografii amerykańskich miast. Skrzyżowania o kącie 90 stopni to standard w Stanach. W Europie jest jednak inaczej. Nasze miasta bardzo różnią się od amerykańskich i to dla twórców samochodów autonomicznych stanowi nie lada wyzwanie. Natomiast mam nadzieję, że strona, w którą podąży motoryzacja po erze „spalinowych dinozaurów”, to napęd wodorowy.

blank

Jeden ze znamienitych ambasadorów Mercedesa – Lewis Hamilton kierowca F1 – w jednym ze swoich wywiadów przyznał, że zamierza wpływać na władze marki, by te ograniczyły wykorzystywanie naturalnej skóry do budowy swoich aut. Marki samochodowe szukają dzisiaj rozwiązań pozwalających im ograniczyć lub całkowicie zrezygnować ze skór pochodzenia naturalnego. Pojawiają się coraz to nowe pomysły, a wyobraźnia inżynierów w wykorzystaniu materiałów recyklingowanych zdaje się nie mieć granic. Czy myślisz, że w samochodzie premium jest to możliwe? Czy klient będzie w stanie zaakceptować taką zmianę? 

Chyba trudno jest mi sobie to wyobrazić. Skóra czy drewno to materiały kojarzone z luksusem. Ale z drugiej strony eksploatujemy naszą planetę ponad miarę, dorasta pokolenie, dla którego troska o planetę i środowisko to coś naturalnego i być może tak się stanie, że nawet w markach premium użycie naturalnych surowców po prostu stanie się passe. 

A co z silnikami? V6 czy V8 odchodzą do lamusa, marki jedna po drugiej deklarują odejście od takich jednostek napędowych, zastępując je o wiele mniejszymi 2-litrowymi jednostkami. 

To nic innego jak optymalizacja. Owszem produkujemy mniejsze silniki. I choć często spotykam się z uwagami klientów, że to downsizing jednostek napędowych, że to niszczy motoryzację, nie zgadzam się z taką narracją. Starsze silniki nie cechowała kultura jazdy, a prowadzenie auta czasami bywało wyzwaniem. Zwróć uwagę, że dzisiejsze 2-litrowe silniki są bardzo efektywne, kulturalne w swojej pracy, wydajne i generują naprawdę sporo mocy. I do tego ich niezawodność wzrasta.

A co z car-sharingiem? Czy czeka nas era samochodów nie na własność? Czy pokolenie, dla którego samochód stanowił o ich statusie przechodzi do lamusa? Czy stawiamy zatem na „być” niż „mieć”?

To już się dzieje. Kiedy prekursor tego modelu, właściciel jednej z największych firm car-sharingowych zaczął opowiadać o swoim pomyśle wynajmu samochodów na minuty czy godziny, wielu stukało się w głowę. Jednak okazało się, że pokolenie przyzwyczajone do Netflixa czy Spotify, czyli do wynajmowania usług, ideę podchwyciło. Posiadanie samochodu przy wszystkich zaletach posiadania samochodu ma też swoje ograniczenia. Takie jak jego naprawy, koszty ubezpieczenia, spadająca wartość, czy chociażby „wypychanie” samochodów z centrów miast. Drożejąca strefa parkowania, coraz mniej miejsc parkingowych, ograniczenia wjazdu do centrum w wielu europejskich miastach. Tak więc w tych kategoriach „mieć” przestaje mieć znaczenie. Z kolei uważam, że „być” będzie oznaczało posiadanie samochodu pożądanego. Motoryzację widzę dzisiaj jako dziedzinę stojącą na dwóch filarach – efektywności i lifestyle’u. Jeśli samochód ma nam służyć do poruszania się z punktu A do B szybko i efektywnie, wówczas małe miejskie auto to świetny wybór. Do załatwiania codziennych spraw w mieście. Ale jeśli chcesz dodatkowo coś poczuć i przeżyć tę jazdę, to połączenie dobrego samochodu, ulubionej muzyki i jeszcze najlepiej o zachodzie słońca, to trochę jakbyś malowała obraz. Czujesz że żyjesz! Samochody traktuję z pasją i wiem, że ludzi podobnie do mnie myślących jest naprawdę mnóstwo. Dlatego jestem spokojny o przyszłość motoryzacji. 

blank

Co zatem Mercedes zaprezentuje w nadchodzących miesiącach swoim klientom?

Czekamy na nowe GLC, które ma się u nas na dniach pojawić. Będzie lifting A-klasy i B-klasy. Tej drugiej prawdopodobnie ostatni, bo Mercedes zapowiedział zakończenie jej produkcji. Pojawi się też zupełnie nowy model w naszej ofercie. Znika C-klasa w kabriolecie i coupe oraz E-klasa w kabriolecie i coupe i w to miejsce pojawia się nowy model, czyli CLE. No i premiera, na którą bardzo czekam. Czyli nowa klasa E. Oczywiście trochę zadzieje się także w rodzinie AMG – pojawi się długo wyczekiwany model AMG GT. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to emocji w nadchodzących miesiącach nam nie zabraknie. 

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Maciej Wlaźlak | Jestem spokojny o przyszłość motoryzacji

Rozmawia Alicja Kulbicka  zdjęcia: archiwum własne MW

AKLHQ-9106

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Weronika Janik – Kurek | Skrzypce towarzyszą mi każdego dnia

Rozmawia: Magdalena Ciesielska, zdjęcia: Ksenia Shaushyshvili, Martyna Świergiel, archiwum prywatne

Znów zanurzam się w cudowną opowieść, jak to wszystko się zaczęło… Poznaję czarującą młodą osobę, od której bije radość życia, a uśmiech z jej twarzy nie znika ani na chwilę. Utalentowana i energiczna, z wielkim potencjałem i z głową pełną nietuzinkowych pomysłów. Weronika Janik-Kurek opowiedziała o początku swojej przygody ze skrzypcami, o projektach na przyszłość i o tym, dlaczego „lubi wracać tam, gdzie była już”.

Weroniko, jesteś teraz na innym etapie swojego życia, niedługo spodziewasz się dziecka, czy w obecnych realiach muzyka też Ci towarzyszy?

WERONIKA JANIK-KUREK: Codziennie słucham RMF Classic, towarzyszą mi te melodie w podróżach, podczas jazdy autem. Często też do snu puszczam sobie muzykę klasyczną, to dobre i dla dziecka, i dla mnie. (śmiech) Ona mnie uspokaja…

Lubię też słuchać muzyki klasycznej XX wieku, bo gdy słucham utworu, którego nie znam, nie wiem, co się wydarzy… i go nie analizuję. Jest on wówczas dla mnie nieprzewidywalny, wręcz tajemniczy. (śmiech

Choć mam głowę zajętą innymi myślami – przygotowuję np. wyprawkę dla dziecka, ostatnio zakupiliśmy wózek (śmiech) – skrzypce towarzyszą mi każdego dnia; chociażby podczas rutynowego ćwiczenia, aby nie wypaść z wprawy, aby pozostać w formie po powrocie na scenę. Muszę nieustannie ćwiczyć, powtarzać, rozwijać się. Dotyczy to i rąk, palców, i umysłu. Tu chodzi o sprawność i postawę całego ciała – wszystko musi być ze sobą kompatybilne. Nie chcę już powtórzyć błędów sprzed lat, gdy w czasie wakacji wcale nie brałam instrumentu do rąk, a potem czułam dyskomfort, po takiej przerwie nie mogłam się przestawić i jakby od nowa musiałam nauczyć się współgrać ze skrzypcami. A skrzypce muszą być ze mną spójne, jak jedno ciało, organizm. 

blank

Talent muzyczny otrzymałaś w darze?

Talent muzyczny niewątpliwie mam przekazany w genach, ale do tego dochodzi ciężka praca, wiele godzin wyczerpujących prób i powtarzających się ćwiczeń w celu doskonalenia umiejętności. Od zawsze dążyłam do wyznaczonych już w dzieciństwie celów.

Moi rodzice należeli do Zespołu Pieśni i Tańca Wałbrzych. Mama jest pianistką i aktualnie uczy gry na tym instrumencie w Szkole Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Wałbrzychu. Dodatkowo w Zespole, w którym rozwijała się muzycznie w dzieciństwie, prowadzi teraz zajęcia wokalne i emisji głosu. A tata to rozśpiewany i roztańczony policjant. (śmiech) Rodzice przez 15 lat śpiewali wspólnie na weselach i rodzinnych uroczystościach. Było tak, że w każdy weekend gdzieś wyjeżdżali, a ja pozostawałam pod opieką babci. Mój dziadek, ze strony taty, był muzykantem-samoukiem, grał na skrzypcach, akordeonie, saksofonie, klarnecie i na bębnach. I wszystkie te instrumenty miał u siebie w domu. 

Moja młodsza siostra zakochana jest w tańcu i śpiewie, studiuje w Szczecinie na Akademii Muzycznej w klasie saksofonu. Ponadto planuje na poznańskim AWF-ie studiować jeszcze choreoterapię. 

Skąd u Ciebie zamiłowanie do skrzypiec, trudnego instrumentu? Jak zaczęła się Twoja przygoda? 

W wieku 6 lat mama zaprowadziła mnie na koncert do Filharmonii Sudeckiej, po koncercie zadała mi pytanie, który instrument do nauki chciałabym sobie wybrać. Trzymała kciuki, abym nie wybrała fortepianu, jak ona. (śmiech) I udało się! Postawiłam na skrzypce. 

Chodziłam do Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej w Wałbrzychu, czyli miałam w jednym budynku zajęcia tradycyjne, ogólnokształcące, jak i muzyczne. To była dla mnie oszczędność czasu na dojazdy, odrabianie lekcji, ćwiczenia gry na skrzypcach. 

Czy skrzypce były pierwszą miłością?

Pierwszą i jedyną. (śmiech) Wybrałam skrzypce i ich nie zmieniłam, choć znam wiele osób, które z różnych powodów pożegnały się z wcześniejszym instrumentem muzycznym. Dzieci mają przecież różne pomysły, często słomiany zapał, ale mi skrzypce towarzyszą od wczesnego dzieciństwa.

Moja mama, a później także nauczyciele zauważali u mnie predyspozycje do gry na skrzypcach. Zdobyte nagrody, czy wyróżnienia na konkursach były tego dowodem. Żal byłoby zmieniać na coś innego, z prostego chociażby powodu, że ja naprawdę lubiłam i nadal lubię grać na tym instrumencie strunowym. Choć nie zawsze było z górki, nie zawsze z miłą chęcią siadałam i poświęcałam czas na ćwiczenia, ale dzięki mamie, jej mobilizacji, dopilnowaniu mnie zaszłam tak daleko.

Rodzice we mnie wierzyli, dopingowali mnie w działaniu, wysyłali na warsztaty czy kursy muzyczne, aby nie zaprzepaścić szansy.

blank

Dolny Śląsk podsyła nam do Poznania cudownych ludzi, artystów, muzyków. Miałam przyjemność porozmawiać np. z Natalią Świerczyńską, Jackiem Szwajem, Voytkiem Soko Sokolnickim. Ty pochodzisz z Wałbrzycha, dlaczego obrałaś kierunek na stolicę Wielkopolski? 

Pamiętam, że jak miałam 11 lat rodzice pierwszy raz zabrali mnie do Poznania i gdy stanęłam przed gmachem Akademii Muzycznej, już wtedy była wybudowana Aula Nova, wypowiedziałam prorocze dla mnie słowa (śmiech): „Kiedyś będę tu studiować!” I tak moje marzenie się spełniło, mój cel z wczesnych lat zrealizowałam w pełni. 

A jeszcze wcześniej… Już do 1 klasy liceum udało mi się zdać egzaminy do tzw. szkoły talentów w Poznaniu przy ul. Głogowskiej, czyli do Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej II Stopnia wówczas im. Henryka Wieniawskiego, obecnie im. Jadwigi Kaliszewskiej. Rozpoczęłam naukę u profesora Bartosza Bryły, którego mi polecano, i u prof. Kariny Gidaszewskiej. Tak naprawdę po przyjeździe do Poznania otworzyły się dla mnie drzwi do międzynarodowej kariery. Zaczęłam mieć coraz większą konkurencję, co dawało mi jeszcze większą motywację do ćwiczeń, do dalszego rozwoju. Rywalizacja mnie napędza, (śmiech) choć nie przejmuję się aż tak bardzo upadkami i potrafię cieszyć się z najdrobniejszych sukcesów. W Wałbrzychu byłam jedną z najlepszych, tu w Poznaniu muszę ciężko pracować i nieustannie podnosić sobie poprzeczkę rozwoju, aby na to miano zasłużyć.

Profesor Bryła rozwinął we mnie jeszcze większą miłość do nauki, do skrzypiec. Zawsze był uśmiechnięty i ugodowy, co spowodowało, iż narodziła się pomiędzy nami bardzo dobra nić współpracy. Ja też z natury jestem optymistką, pogodnym człowiekiem – tak po prostu łatwiej żyć! 

Jak zaczęła się już Twoja kariera muzyczna, z jakimi artystami najczęściej i najchętniej współpracujesz?

Od stycznia 2019 pracuję w Centrum Edukacji Artystycznej Filharmonii Gorzowskiej na stanowisku muzyka tutti – I skrzypce. Niejednokrotnie miałam również okazję pełnić rolę koncertmistrza w tejże orkiestrze. Na stałe należę do bandu Tre Voci, z czego jestem ogromnie dumna. Gdy Voytek Soko Sokolnicki zadzwonił do mnie z tą propozycją, byłam oczarowana i jednocześnie onieśmielona. Wielki zaszczyt współpracować z tak znakomitymi artystami.

Mam też 4te Quartet, który założyłam z dziewczynami w 2015 roku, na potrzeby projektu i współpracy z wokalistą Michałem Szpakiem. Było to dla mnie niezwykłe wyzwanie, bo ja muzyk klasyczny, a Michał – wschodząca i ekstrawagancka gwiazda muzyki rozrywkowej, współczesnej. Nie ukrywam, że z nutką niepewności i obawy rozpoczęłam tę działalność… Koncepcja połączenia obu tych światów: głosu Michała Szpaka i kwartetu smyczkowego zaprowadziła nas jednak na deski Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu, później występowaliśmy razem w licznych programach telewizyjnych czy w koncertach na terenie Polski. I tak małymi kroczkami udało nam się dotrzeć do Sztokholmu w 2016 roku, z dosyć wysoką pozycją, bo na 8. miejscu zakończyliśmy naszą przygodę z Eurowizją. To było niesamowite przeżycie, którego nigdy nie zapomnę! Wielka scena – pierwszy raz w życiu spotkało mnie coś takiego, aby występować przed tak ogromną publicznością. Dzięki tej współpracy i przygodzie, dziś odnajduję się znakomicie nie tylko jako muzyk klasyczny, ale również rozrywkowy.

blank

Czy 4te Quartet funkcjonuje w niezmiennym składzie?

Niestety nie. Zespół założyłyśmy, jeszcze jak byłyśmy studentkami. Każda z nas podąża za swoimi marzeniami, tak więc wiolonczelistka obecnie pracuje w Filharmonii w Ostravie, druga skrzypaczka – oprócz skończenia studiów na Wydziale Instrumentalistyki – skończyła też studia w zakresie śpiewu operowego, dostała więc propozycje różnych kontraktów w Niemczech; więc też wyjechała. Oprócz mnie w Wielkopolsce została jeszcze altowiolistka, która mieszka pod Poznaniem. Oczywiście, gdy dziewczyny z pierwotnego składu tylko mogą, chętnie wspólnie koncertujemy. 4te Quartet nadal działa, ciągle spływają propozycje występów, koncertów, czy to na eventach prywatnych, czy to na dniach poszczególnych miast, a także jako oprawa muzyczna ślubów. Tylko już w nieco innym składzie.

Grałaś wraz z 4te Quartet Janosika, Vabank, „Noce i Dnie”, „Tą ostatnią niedzielę” M. Foga, „Czterdziestolatka”, „Ojca Chrzestnego”, „Płonie stodoła” Cz. Niemena, „Jesteśmy na wczasach” W. Młynarskiego… Stare dobre przeboje, szlagiery filmowe. Co Was skłoniło do ukłonu w stronę muzyki dawnej?

Miałyśmy pomysł, aby stworzyć coś, czego nie ma na polskim rynku muzycznym. Niekonwencjonalnego, bo tak naprawdę to nie ma drugiego kwartetu smyczkowego, który gra polskie utwory rozrywkowe i filmowe, z dawnych lat. Niewątpliwie to muzyka, która wciąż inspiruje wielu twórców. Za aranżację tych kompozycji odpowiadał Jan Romanowski, Grzegorz Urban czy Adam Siebers – żadna z nas nie ma aż takiego talentu (śmiech), aby podjąć się aranżacji wykonywanych utworów.

Twoje muzyczne inspiracje to…

Z całą pewnością muzyka latynoska. Kiedy sobie włączę takie dźwięki i poczuję rytm, dostaję nowy przypływ energii, od razu chce mi się tańczyć, śpiewać. Czuję się szczęśliwa.

Dodatkowo, inspiruje mnie od zawsze muzyka klasyczna z epoki baroku. Teraz w czasie ciąży przyszedł mi do głowy pomysł, aby napisać utwór na skrzypce. Różne emocje mną targały, od łez szczęścia, do przemyśleń, refleksji, obaw i nie ukrywam, że też strachu przed nieznanym. Już na kartce z pięciolinią coś nabazgrałam (śmiech), a inspiracją do tego jest cudowna II Partita d-moll J. S. Bacha. Staram się łączyć współczesne melodie, to, co mi spontanicznie przyjdzie do głowy, z wielkim utworem, jakim jest Partita Bacha. To jest aktualnie na topie, ludzie lubią słuchać utworów z dawnych epok, dzieł wielkich twórców w nowoczesnych aranżacjach, ze współczesnym spojrzeniem i ciut inną wrażliwością.

Jakie projekty przed Tobą?

Propozycji mam wiele, choć z niektórych nie będę mogła skorzystać, z racji na mój błogosławiony stan. W listopadzie rusza trasa Wodecki Twist z Tomaszem Szymusiem, polskim kompozytorem, aranżerem, dyrygentem.  

Aktualnie już zaczęła swe podboje jesienna trasa Tre Voci, niestety beze mnie… Otrzymałam też propozycję wyjazdu na kontrakt do Niemiec oraz największą propozycję, o której marzyłam od lat, a teraz nie będzie dane mi jej zrealizować, tzn. aby przez pół roku być solistką na statku, pływając od wybrzeża do wybrzeża Stanów Zjednoczonych, grać dla podróżnych. Wtedy spełniłabym dwa marzenia za jednym razem – i zwiedzanie Stanów, i rejs statkiem wraz z moim uczestnictwem jako muzyka. Zapewne cudowne przeżycie! Bo już na kontrakcie w cyrku byłam, (śmiech) więc jeszcze do odhaczenia została mi praca na statku wycieczkowym. Statek daje wiele możliwości i atrakcji, ma różne poziomy, pokłady z muzyką na żywo, z klasycznymi brzmieniami czy współczesnymi melodiami, z show, teatrem – wszystko do wyboru. 

Jestem też w trakcie obmyślania nowego projektu muzycznego – energicznego, szalonego – w Wielkopolsce, którego zarysu na razie nie mogę zdradzić. Ale mogę zapewnić, że to będzie absolutna nowość na polskim rynku muzycznym, zważając na unikalny artystyczny skład. (śmiech) Myślę, że na wiosnę 2023 roku pierwsze informacje na temat tego projektu będę mogła przedstawić. Proszę być cierpliwym.

Czy tak jak Zbigniew Wodecki, wybitny muzyk, multiinstrumentalista, wspaniały człowiek, „lubisz wracać, tam gdzie byłaś już”? 

Uwielbiam!!! I uwielbiam wracać do solówki skrzypiec, która w tym utworze występuje, a z zespołem Tre Voci mam okazję ją wykonywać. Z Tomaszem Szymusiem w trasie Wodecki Twist miałam już przyjemność uczestniczyć przed laty, cieszę się, że ponownie otrzymałam tę propozycję. Jednak tym razem nie uda mi się stanąć na scenie…z wiadomych przyczyn. 

Tak, te nasze życiowe wybory… A poród na kiedy masz zaplanowany?

Wyznaczony mam termin na połowę stycznia. 

Jaką masz receptę na jesienną chandrę, deszczowe dni?

Staram się odganiać od siebie smutniejsze myśli za pomocą muzyki i żywiołowych dźwięków. Cieszyć się z każdego dnia, drobiazgów, z najmniejszych rzeczy. A jeśli coś nie idzie po mojej myśli, obracam to w żart i mam nadzieję na lepszy czas. Bo „czasem słońce, czasem deszcz…” I ten deszcz za oknem, jesienny, ale przy obecnych suszach bardzo potrzebny – minie, i ten deszcz wrażeń, emocji – przejdzie jak błyskawica, zostawiając urywki w pamięci. Wszystko zależy, jakimi jesteśmy ludźmi, jaką mamy naturę. Ja nigdy nie byłam malkontentem, więc jest mi łatwiej żyć i upatrywać nawet w jesiennej porze roku wiele zalet. 

Magda Ciesielska

Magdalena Ciesielska

 

Weronika Janik – Kurek | Skrzypce towarzyszą mi każdego dnia

Rozmawia: Magdalena Ciesielska, zdjęcia: Ksenia Shaushyshvili, Martyna Świergiel, archiwum prywatne

fot. Ksenia Shaushyshvili

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Mikołaj Dramowicz | improwizacja w optymalizacji

Rozmawia Michał Gradowski Zdjęcia Maciej Sznek EscagoFoto

Nie lubię słowa audyt, bo kojarzy mi się głównie z porządkiem w dokumentacji. My przeprowadzamy raczej diagnozę, szukamy pola do poprawy, stosując miks technik matematycznych, statystycznych i procesowych z podejściem psychologicznym, a efekty naszej pracy są w 100% mierzalne – mówi Mikołaj Dramowicz, prezes zarządu firmy konsultingowej DATAPAX, która pomaga firmom znaleźć właściwą drogę rozwoju.

Czy w Polsce konsulting to powszechna usługa? Jak można by określić profil waszych klientów? 

MIKOŁAJ DRAMOWICZ: W Polsce wielu przedsiębiorców nie zdążyło się jeszcze przekonać, jak działa konsulting, albo spróbowali i nie zadziałało. Jednak nawet w takim przypadku jest nam łatwiej, bo pewien schemat został już zmieniony, klient wie, że taka usługa ma sens, tylko nie znalazł jeszcze odpowiedniego partnera, który pomoże mu osiągnąć założone cele. Tymczasem za granicą usługi doradztwa biznesowego – fakt, że na ściśle określony czas współdzieli się jakąś część swojej działalności, żeby ją zmienić – są powszechne niemal jak usługi marketingowe. 

Większość naszych klientów to firmy z sektora MŚP, rodzinne biznesy z polskim kapitałem, w trakcie lub bezpośrednio po przeprowadzeniu procesu sukcesji. To często właśnie sukcesorzy poszukują wsparcia firm konsultingowych – nie są tak emocjonalnie związani z firmą, nie budowali jej od podstaw i traktują konsulting jak każdą inną usługę, oceniając ją przez pryzmat korzyści, zwrotu z inwestycji. 

Mikołaj Dramowicz DataPax

W jakim momencie rozwoju są zwykle firmy, z którymi zaczynacie współpracę. Kryzys?  

Określiłbym ten moment raczej jako ból, który przez długi czas istniał, ale tak bardzo nie przeszkadzał, ale teraz zaczyna już istotnie doskwierać. Wiele firm na drodze swojego rozwoju dochodzi do ściany. Biznes rośnie, zwiększa się produkcja i liczebność załogi, rozwija się park maszynowy, firma wchodzi na nowe rynki zbytu, ale metody zarządzania pozostają takie same, jak na początku działalności. Brakuje narzędzi i wskaźników, które pomogą w podejmowaniu optymalnych decyzji. 

Czym najczęściej się zajmujecie i ile trwa taki „proces naprawczy”? 

Cały proces trwa zwykle od miesiąca do roku, w zależności od tego, co chce się zmienić. Zakres zadań jest bardzo różnorodny. Bodźcem do skorzystania z konsultingu mogą być nadmierne stany magazynowe czy opóźnione zlecenia, których przybywa. Zarząd może potrzebować naszej pomocy, bo chce wzmocnić średni szczebel zarządzania – tak, aby kierownicy lepiej rozumieli potrzeby firmy.   

A jeśli firma obrała już określony kierunek rozwoju, może potrzebować rozwiązań w bardzo konkretnym obszarze i chce np. zwiększyć wydajność produkcji o 30% czy zmniejszyć koszty magazynowania.   

Proces produkcji, park maszynowy, ciągi technologiczne, operacje magazynowe – wszystko to jest niezwykle istotne, ale nie mniejsze znaczenie ma w tym wszystkim człowiek. To, z jakimi ludźmi chcemy pracować, czy cieszymy się, kiedy ich widzimy, czy nasza praca ma głębszy sens.  

W wielu firmach właściciele przyzwyczaili się, że „nie słyszą” pracowników, a druga strona przywykła, że nie mówi się o tym, co nie działa. Dlatego tak ważne jest stworzenie środowiska, w którym wszyscy będą mogli powiedzieć uczciwie, co jest nie tak. Aby osiągnąć ten cel często potrzebnych jest kilka właściwie moderowanych spotkań, w końcu ludzie zaczynają się otwierać. Jest dużo cennych emocji, które pomagają przejść na kolejny poziom. 

Mikołaj Dramowicz DataPax

Czy efekty Waszej pracy są mierzalne, policzalne? 

Tak, najczęściej rezultaty są widoczne niemal od razu, po upływie kilku tygodni i są w pełni mierzalne. Zawsze wraz z klientem jasno definiujemy cel, jaki chcemy osiągnąć i dobieramy do niego odpowiednie wskaźniki. Jeśli np. przyjmujemy, że efektywność mierzymy jako liczbę roboczogodzin potrzebną do wytworzenia konkretnej ilości jakiegoś produktu, stan wyjściowy wynosi 73 na godzinę, a chcemy osiągnąć poziom 95, to właśnie pod te parametry przygotowujemy projekt optymalizacyjny. 

Jeśli klienta interesuje przede wszystkim wskaźnik finansowy – analizujemy, które zmiany, w jakiej części działalności, przyniosą najszybciej efekt przeliczalny na pieniądze. Ale cel może być zdefiniowany w inny sposób i dotyczyć np. czynników ambicjonalnych, chęci przekazania firmy dzieciom czy rozwoju pracowników. 

Firma może działać na rynku od kilkudziesięciu lat i być na początku drogi w zakresie przełamywania utartych schematów zarządzania, ale są też młode firmy o uporządkowanej strukturze i zoptymalizowanych procesach.  

Domyślam się, że każdy właściciel uważa, że jego firma jest wyjątkowa, że działa w specyficznej branży, a tymczasem Wy przynosicie klientom pakiet uniwersalnych rozwiązań. Jak na nie reagują? 

Zdarza się, że na początku rozmów wyczuwamy spory sceptycyzm, a czasem właściciel mówi wprost: jestem w tym biznesie od 30 lat, znam moją branżę na wylot, może w innych firmach to działa, ale u mnie na pewno nie zadziała. I trudno się dziwić takiemu podejściu, bo wielu przedsiębiorców budowało swoje firmy od podstaw, ryzykując własnym majątkiem, przeżywając różne historie na swojej drodze i osiągając sukces. To jednak trochę tak, jakby Robert Lewandowski mówił do swojego fizjoterapeuty: nie będziesz mi mówił jak mam się rozgrzewać, bo nigdy nie byłeś królem strzelców Bundesligi! 

Wykorzystujemy sprawdzone rozwiązania, uniwersalne mechanizmy, które działają. Słyszałem kiedyś, że muzycy w czasie improwizacji bazują na puli powtarzalnych elementów. Tylko osiem elementów wystarczy największym mistrzom do stworzenia wybitnych improwizacji. W zarządzaniu jest podobnie. Pociąg z napisem rozwój już jedzie, trzeba tylko do niego wsiąść. 

Czy przy pierwszym kontakcie z klientem musicie przełamywać barierę braku zaufania?  

Bazujemy na mocnych rekomendacjach, każdy nowy klient może zapytać o opinię naszych wcześniejszych kontrahentów, więc nie mamy z tym problemu. Procentuje też praca z korporacjami takimi jak: Volkswagen, Solaris, Decathlon czy Komputronik, fakt, że te znane firmy bez obaw udostępniły nam część swoich danych. Warto też podkreślić, że korzystamy tylko z niewielkiej części danych firmy – dzięki precyzyjnie skonstruowanym wskaźnikom bardzo szybko jesteśmy w stanie dotrzeć do miejsca czy procesu, od którego w firmie najwięcej zależy. 

Jak istotna w Waszych projektach jest automatyzacja? 

Wykorzystujemy na szeroką skalę możliwości automatyzacji i nowoczesnych technologii, ale wprowadzanie ich nigdy nie jest celem samym w sobie. Często na pytanie, „którego robota Pan rekomenduje?”, odpowiadamy: „żadnego”. Zwłaszcza jeśli taki robot będzie pracował tylko kilka godzin, a o efektywności i tak zdecyduje zaangażowanie i wydajność pracowników.  

Wśród naszych usług jest Raport Gotowości do Automatyzacji, w którym podpowiadamy, jakie procesy warto zautomatyzować, analizujemy, czy taki krok będzie zbieżny ze strategią firmy, sprawdzając przy tym wiele czynników – od infrastruktury po reakcję pracowników. 

Mikołaj Dramowicz DataPax

A jak sam optymalizujesz swoją pracę? 

Dużo czasu poświęcam na myślenie o firmie w perspektywie długoterminowej. Dzięki temu wiem, które projekty przybliżają nas do długofalowego celu, w które warto angażować czas i inne zasoby, a które są korzystne tylko doraźnie. 

W perspektywie do pięciu lat chcemy udostępnić klientom kompletne narzędzie diagnostyczne do wykorzystania online. Zaawansowane algorytmy i sztuczna inteligencja otwierają przed nami nowe możliwości. W uproszczeniu chodzi o to, aby osoba zarządzająca mogła zdalnie udostępnić wybrane dane na temat firmy, a platforma z pomocą algorytmów je przeanalizuje i podpowie optymalne rozwiązanie.  

Pracujemy też nad systemem umożliwiającym współpracę między firmami z różnych branż. Prostym przykładem mogą być biznesy, w których popyt na produkty czy usługi ma charakter sezonowy. W momentach przestojów mogłyby dzielić się zasobami – np. mocami produkcyjnymi czy przestrzenią magazynową – z firmami mającymi w tym samym okresie szczyt sezonu.  

W tworzeniu bardziej innowacyjnych rozwiązań, wymagających sporych nakładów inwestycyjnych, nieocenioną pomocą jest dla mnie wspólnik, Marek Wiśniewski, który kiedyś był jednym z moich klientów. Od 30 lat prowadzi z sukcesem firmę produkcyjną, co daje nam szeroki punkt widzenia, także z perspektywy przedsiębiorców.

Jak przełamujecie w firmach lęk przed zmianami? Czy często pojawia się syndrom powrotu do starych „nawyków”?

Stawiamy na bezpośredniość i transparentność. Poza tym często zmiany są atrakcyjne, angażujące, pozwalają zmodyfikować coś, co od zawsze nam przeszkadzało. Wnioski, które proponujemy niejednokrotnie przewijały się już wcześniej w firmowych kuluarach, ale brakowało kogoś, kto podeprze je twardymi danymi, doświadczeniem, autorytetem. Ale niekiedy też kierunek zmian jest zupełnie niespodziewany.   

Chęć przywrócenia status quo ante jest normą, ale cała sztuka polega na tym, żeby stworzyć bandy, coś na kształt falochronów, które uniemożliwią taki scenariusz. Menadżerowie otrzymują narzędzia, aby z łatwością utrzymać właściwy kurs.

Mikołaj Dramowicz DataPax

Pomagacie też przedsiębiorcom uporać się z powszechnym obecnie problemem: brakiem rąk do pracy. Czy to znaczy, że zajmujecie się także rekrutacją? 

Nie szukamy pracowników, ale czasu pracy. Zamiast rekrutacji doradzamy, jak lepiej wykorzystać potencjał dotychczasowych pracowników. Jak to wygląda w praktyce? W pewnej firmie produkcyjnej zaczęliśmy od podzielenia danych z całego procesu produkcji na mniejsze części, aby łatwo było określić, które działania przynoszą korzyści, a które generują straty. W wyniku pomiarów i obserwacji zauważyliśmy problem w logistyce wewnętrznej, więc przeprowadziliśmy analizę liczby dotknięć produktu przez pracowników. Wynik pokazał coś, co trudno było dostrzec w toku produkcji, kiedy na hali jest mnóstwo materiałów, kartonów i palet – pracownicy wykonywali wiele niepotrzebnych ruchów, szukali towaru, przekładali go z miejsca na miejsce, tracili czas na czynności, które nie przynosiły żadnych korzyści. Zmniejszyliśmy więc poziom towaru na hali i przeorganizowaliśmy tę przestrzeń, aby uniemożliwić ponowne zasypanie jej towarem. 

Kolejna zmiana dotyczyła komunikacji na linii brygadziści-pracownicy,  sposobu w jaki rozmawiają ze swoimi ekipami, na co zwracają uwagę, czy traktują pracowników jak partnerów. Zmodyfikowaliśmy też system premiowy, który wcześniej był nieprzejrzysty i powodował wewnętrzne konflikty, tak aby zależność „w jaki sposób moja praca wpływa na wynik?” była dla wszystkich klarowna. 

Bardzo lubię porównanie firmy do rzeki. Kiedy idziemy głębokim strumieniem, nie widzimy dna i co chwilę potykamy się o kamienie. Wystarczy jednak obniżyć poziom wody, żeby zobaczyć, gdzie są przeszkody i móc łatwo je usunąć. Tak właśnie było w tym przypadku.       

Jakie momenty w pracy sprawiają ci największą frajdę? 

Mam trzy takie momenty. Pierwszy jest wtedy, kiedy ktoś mówi mi, jak bardzo pomocne były wprowadzone przez nas zmiany, jak zmieniły jego codzienną pracę, motywację, nastawienie. I nie ma znaczenia czy jest to właściciel firmy, kierownik produkcji czy szeregowy pracownik. Drugi taki moment mam podczas cotygodniowych spotkań w naszym zespole. Jest tam mnóstwo zaangażowania i nieszablonowych pomysłów. Trzeci moment, gdy jestem w stuprocentowym flow, pojawia się w czasie planowania optymalizacji, kiedy już po diagnozie i zebraniu danych szukamy rozwiązania, wizualizujemy sobie, jak konkretna firma mogłaby działać i jak to osiągnąć. Wtedy następuje chwila, kiedy wszystkie elementy składają się w całość. Przed nami jeszcze masa pracy, ale już wiemy, że czeka na nas sukces.  

Michał Gradowski

Michał Gradowski

Mikołaj Dramowicz | improwizacja w optymalizacji

Rozmawia Michał Gradowski Zdjęcia Maciej Sznek EscagoFoto

Mikołaj Dramowicz DataPax

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Wirtuoz JACEK KORTUS | Talent to przepustka do ciężkiej pracy

Rozmawia: Magdalena Ciesielska Zdjęcia: studio Kołeccy, Antoni Hoffmann, materiały prywatne J. K.

Gentleman w każdym calu. Kulturalny, uśmiechnięty, mówiący piękną polszczyzną, grający na fortepianie wyraziście i przejmująco, otwierając w ten sposób serca i umysły melomanów na nowe interpretacje wielkich dzieł, na nowe emocje i wzruszenia. Jacek Kortus opowie o swoim życiu z Fryderykiem Chopinem w tle.

Jacku, masz poczucie genialności swojego umysłu? 

JACEK KORTUS: (śmiech) Absolutnie nie! To, co robię i to, kim jestem jest według mnie zupełnie zwyczajne.

Wiesz, do czego nawiązuję…

Tak, do występu w programie „The Brain”. Jestem człowiekiem, który wykorzystuje wszystko, co podsuwa mu życie. To nie był program, do którego sam się zgłosiłem, tylko zostałem zaproszony. I po prostu pomyślałem: dlaczego nie? Dlaczego muzyk klasyczny nie miałby wystąpić w programie rozrywkowym, dodatkowo jeszcze telewizyjnym; dlaczego mamy się szufladkować? Nie miałem żadnych pejoratywnych głosów po emisji tego programu.

Wprost przeciwnie! Wielu z nas oglądało Twoje abstrakcyjne zadanie z zapartym tchem i niedowierzaniem, bo wykonałeś je bezbłędnie. Można rzec, iż jesteś uzdolniony i muzycznie, i matematycznie?

Czy matematycznie – bym tutaj dyskutował. (śmiech) Na pewno decydującą kwestią jest umiejętność rozpoznawania bezwzględnej wysokości dźwięków. Ta woda, kieliszki, które były zaprezentowane w programie, to był wyłącznie efekt „wow”, służący do zaciekawienia publiczności w studio i przed telewizorami. Tak naprawdę nie ma to nic wspólnego ze słuchem absolutnym. 

Słuch absolutny to jest po prostu rozpoznawanie bezwzględnej wysokości dźwięku. Teraz możemy dyskutować czy ta umiejętność pojawia się w ośrodku pamięci, bo może tak być przecież, że ja na pewnym etapie mojej wczesnej edukacji te dźwięki zapamiętałem, czy to jest faktycznie kwestia słuchu, że rozpoznaję dane wysokości. Aczkolwiek nie jest synestetą, czyli nie widzę dźwięków za pomocą kolorów, też nie za bardzo jestem to sobie w stanie wyobrazić, choć znam parę takich osób. Sama umiejętność rozpoznawania dźwięków jest mi bardzo pomocna zarówno w pracy artystycznej, jak i pracy pedagogicznej. Nawet w pracy pedagogicznej bardziej, (śmiech) bo jestem w stanie na bieżąco weryfikować to, co studenci grają.

Jacek Kortus

Często rozmawiając z muzykami, odkrywam, iż wielu z nich wzrastało, wychowywało się w muzykalnych rodzinach. Jak było w Twoim wypadku? Geny pomogły?

Nie pochodzę z rodziny, w której muzykowało się profesjonalnie, natomiast pochodzę z rodziny, w której muzyka zawsze była obecna. Mój tata gra zupełnie amatorsko na akordeonie klawiszowym i na gitarze. Myślę, że stąd wywodzi się moja pasja…

Grę na fortepianie zacząłeś bardzo wcześnie, bo w wieku 4 lat. Zazwyczaj słyszę, że 6-latkowie rozpoczynają grę na wybranym instrumencie. Ty sam chciałeś, czy rodzice Cię zmobilizowali?

To nie było tak, że ja już od 4. roku życia założyłem sobie, że będę pianistą. To wszystko ewoluowało. Najpierw był keyboard, potem pianino i na końcu fortepian, który dostałem jak miałem 12 lat. 

Prawdą natomiast jest, że na fortepianie chciała grać moja siostra, a nie ja i to właśnie dla niej został zakupiony keyboard z sekcją rytmiczną, który miał za zadanie ją zachęcić do grania. Jednak, po jakimś czasie, siostra się znudziła. Natomiast rodzice zdumieni zauważyli, że ja siedzę długo przy tym instrumencie i potrafię odtworzyć melodie, zasłyszane reklamy telewizyjne oraz fragmenty piosenek. Postanowili to skonsultować ze znanym poznańskim pianistą, Józefem Walczakiem, który nieopodal moich rodziców odpoczywał na działce nad jeziorem. Czyli taki szczęśliwy zbieg okoliczności. 

J. Walczak uznał, że mam predyspozycje nie tylko słuchowe, ale także manualne i warto się mną zająć i rozwijać talent. Uczył mnie przez pięć lat, zupełnie za darmo i przygotował mnie do egzaminu do szkoły muzycznej, choć poważnie zachorował na serce. Jak przyszedłem na ten egzamin i pani zapytała, którą gamę przygotowałem, odpowiedziałem, że wszystkie. (śmiech) Kiedy dostałem się do Szkoły Muzycznej przy ul. Głogowskiej trafiłem pod opiekę wspaniałego pedagoga, a zarazem mojego mentora prof. Waldemara Andrzejewskiego, z którym współpracuję już 25 lat.

Jacek Kortus

Dlatego moje pierwsze pytanie wcale nie było wyidealizowane. (śmiech) Cechuje Cię genialność umysłu już od najmłodszych lat.

Po prostu zawsze lubiłem grać. Skrupulatnie uczyłem się, siedziałem przy instrumencie, słuchałem… i naprawdę – miałem dzieciństwo, takie samo jak moi rówieśnicy. Tylko, że mnie w tym dzieciństwie nauczono planowania czasu, odpowiedzialności, takich kwestii bardzo istotnych już w dorosłym życiu.

Wzruszasz się podczas słuchania i wykonywania muzyki?

Oczywiście, wzruszam się. To jest taki warunek sine qua non, jeśli artysta nie ma pewnej wrażliwości i umiejętnego odbioru muzyki, to nie jest w stanie wykreować potrzebnych emocji, aby przekazać je publiczności, melomanom. Z tego chociażby powodu, nie jestem w stanie słuchać muzyki w samochodzie, ponieważ nie mogę się na niej w pełni skoncentrować. W aucie nie jestem w stanie w odpowiedni sposób tej muzyki przeżyć. Natomiast bywa tak, że wychodząc z Akademii Muzycznej, będąc po 8-9 godzinach wykładów, w domu włączę sobie miniaturę, aby coś dosłuchać. Można tak żartobliwe spuentować, że to nie jest normalne, (śmiech) że po takiej dawce dziennie muzyki jeszcze mam chęć, aby jej posłuchać.

Łatwiej odczuwać muzykę klasyczną, gdy anturaż jest wyjątkowo piękny? 

Miejsca, w których koncertuję, dzielę na dwie kategorie. Albo są to miejsca odznaczające się znamionami pięknej sali, malowidłami, zdobieniami, to są z reguły wnętrza teatrów i filharmonii, albo wnętrza, które z definicji nie są same w sobie ujmujące, ale można w nich pobawić się grą świateł podczas występu. W takim miejscu można np. przyciemnić światło na widowni, a wyeksponować muzyka i fortepian – niewątpliwie sprzyja to artystycznej koncentracji. To powoduje, że już jestem w stanie zamknąć się w swojej intymności i faktycznie osiągnąć skupienie. Najbardziej chodzi o koncentrację. Ludzie – według mnie – nie przychodzą tylko po dawkę muzyki, ale również, aby zaczerpnąć trochę interakcji pomiędzy tym, co dzieje się na scenie a tym co dzieje się na widowni. Dobrze czuć, że ludzie nas słuchają, że rodzi się więź pomiędzy wykonującym muzykę a słuchającym. Instrument jest tylko środkiem przekazu. 

Przed nami kolejny Festiwal z cyklu „Chopin w barwach jesieni”, w którym będziesz uczestniczył. Z jakiego powodu twórczość Chopina jest Tobie bliska?

Moja przygoda z muzyką Fryderyka Chopina to kolejny szczęśliwy zbieg okoliczności. Pamiętam jak przygotowywałem się do Konkursu Chopinowskiego – taką świadomą decyzję podjęliśmy z profesorem Andrzejewskim dopiero wtedy, gdy skończyłem 15 lat. Został wówczas rok do eliminacji do Konkursu Chopinowskiego i uzgodniliśmy, że będziemy się przygotowywać absolutnie bez żadnej presji; natomiast będziemy pracować ciężko, w swoim tempie i zobaczymy jak to wyjdzie. Profesor Andrzejewski jest moim mistrzem, jego podejście pedagogiczne pomagało mi na każdym etapie mojej drogi artystycznej. I po mistrzowsku poprowadził mnie w tych przygotowaniach… a ja byłem podatnym gruntem – po prostu słuchałem jego uwag. Choć miałem raz mniej, raz bardziej trafione pomysły, to ostatecznie zdawałem się na mojego pedagoga. I to jest kluczowe, gdy muzyk wie, że ma taki oręż, taką osobę, która pokazuje którędy iść, aby nie stała się krzywda. Bo przygotowania do konkursu rządzą się swoimi prawami – musimy przygotowywać się tak, aby po trochu spodobać się każdemu z jury. Pamiętam, że wtedy była duża liczba jurorów, ok. 20 członków jury. Sztuka jest tak ułożona, że każdemu podoba się coś innego. Natomiast muzyka Fryderyka Chopina odznacza się pewnymi normami, a my, muzycy, w te normy zamykamy się sami. Nie ukrywam, że Polska jest takim krajem, ze każdy czuje, że gra Chopina najlepiej. Jak wyjedzie się za granicę, to już widać, że artyści nie do końca czują np. mazurki. Natomiast w Polsce to jest nasze dobro narodowe, wywodzi się z naszej głęboko zakorzenionej tradycji, z pieśni i tańców ludowych. Bardzo głęboko przeżyłem przygotowania do Konkursu Chopinowskiego. Zostałem wyróżnionym finalistą, mając 17 lat, a rok po konkursie zagrałem aż 120 koncertów! Niewątpliwie muzyka Chopina zakorzeniła się we mnie i jest tym, co najbardziej lubię i słuchać, i grać. Muzyka Fryderyka Chopina jest najbliższa memu sercu.

Kogo – oprócz Fryderyka Chopina – podziwiasz z twórców dawnych epok?

Uwielbiam muzykę S. Rachmaninowa, ale tak myślę, że każdy kompozytor wnosi do historii muzyki elementy, bez których nie byłoby tzw. dalszego ciągu, czyli Bach, Beethoven, Czajkowski etc. U Bacha jest np. nieprawdopodobne bogactwo harmoniczne. Interpretacja dzieła muzycznego w moim odczuciu to nie jest tylko i wyłącznie, że coś mi się podoba lub coś nie podoba. Musimy się nauczyć posługiwać językiem muzyki; są pewne ciągi harmoniczne, które powodują napięcia, te napięcia trzeba wyrazić w postaci np. większej dawki czasu nad jakąś nutą, zwolnieniem, rozszerzeniem… Paleta możliwości jest bardzo szeroka, wręcz niekończąca się, jeśli chodzi o interpretację dzieła muzycznego. Natomiast to zawsze musi być dopasowane do stylu, do epoki, do danego twórcy, kompozytora. 

Ty swoją muzyczną podróż rozpocząłeś wcześnie, grasz już 30 lat. Jesteś bardzo cenionym wirtuozem. Muzyka daje Tobie satysfakcję, radość, spełnienie. Jeśli nie byłbyś muzykiem, czym mógłbyś się zajmować w życiu?

Mam szerokie zainteresowania, jednak w obecnym życiu nie wyobrażam sobie innego miejsca, innej drogi. Choć dopuszczałbym taką możliwość, gdyby na jakimś etapie mojej kariery coś mi nie wyszło lub ewidentnie byłyby sygnały, że to nie jest dla mnie, to wtedy chciałbym być prawnikiem. Jest to droga zawodowa totalnie inna od tej, którą aktualnie podążam, znacząco różna od sfery artystycznej, ale analityczne myślenie – muszę przyznać – że sprawia mi dość dużą frajdę. Więc wybrałbym tę drogę, gdyby coś mi się nie powiodło. 

Jacek Kortus

Kiedy u Ciebie nastąpił przełom w myśleniu o przyszłości? Co dalej robić, gdzie dalej się kształcić?

To był moment, kiedy musiałem wybrać szkołę średnią, czyli po sześciu latach podstawówki – już przed gimnazjum – podjąłem świadomą decyzję rzutującą na dalsze moje życie. Postanowiłem, że pójdę do 6-letniej Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej II Stopnia im. Jadwigi Kaliszewskiej, przy ul. Głogowskiej w Poznaniu. Pamiętam kiedy rodzice usiedli ze mną przy stole i zaczęli „jesteś młodym, ale myślącym człowiekiem, musisz zdawać sobie z tego sprawę, że jeśli wybierzesz teraz tę szkołę, to może się okazać za 4-5 lat, że nie będzie już odwrotu”. To było najważniejsze moje postanowienie, jeszcze w odpowiednim wieku, aby wejść w ten świat muzyczny tak na 150 procent. Oczywiście, miałem mnóstwo szczęścia. Już gdy zdałem do trzeciej klasy Szkoły Muzycznej I stopnia trafiłem do klasy fortepianu prof. Andrzejewskiego, który aktualnie jest promotorem mojej pracy doktorskiej.  Oczywiście, możemy rozważać kwestię talentu, jednak ja wychowywałem się w świadomości, że talent to tylko przepustka do ciężkiej pracy. Oprócz talentu musi być zaplecze, którego wielu młodych ludzi nie umie sobie wypracować długim i systematycznym ćwiczeniem. Oprócz talentu – zawsze będę to powtarzał – miałem wiele szczęścia, że napotkałem na swojej drodze wybitnego pedagoga, wspaniałego muzyka i człowieka.

Spotykamy się w budynku Akademii Muzycznej im. I .J .Paderewskiego w Poznaniu. Pracujesz tu, uczysz, ukierunkowujesz studentów. Czy spełniasz się jako wykładowca, czy ta życiowa rola Ci się podoba?

Dobrze czuję się w roli pedagoga, jednak wiem, że nie jestem na takim etapie w życiu, abym mógł poświęcić się temu w całości. Jeszcze sporo koncertów i wyzwań przede mną. Zawsze staram się wypośrodkować własne pragnienia koncertowania, a z drugiej strony odpowiedzialność za moich studentów. Muszę też poświęcać im czas. Nigdy nie byłem i nie jestem wykładowcą, który ogranicza się do 45 minut lekcji wykładowej. Wprost przeciwnie – nie jest dla mnie problemem wstać wcześnie rano i być o 7:30 na próbie, chociaż nie muszę, albo przyjść w dni świąteczne. To jest taki element poświęcenia się, który mam w swoim charakterze. Oczywiście, jestem na początku tej drogi pedagogicznej, więc staram się wchodzić w nią odpowiedzialnie, ale też powoli. 

Jestem osobą koncertującą, która ma ok. 30-40 koncertów rocznie, solo lub z orkiestrami, ale też ma swoje życie rodzinne.  W zeszłym roku w filharmoniach miałem 10 koncertów symfonicznych. Na wszystko jest potrzebny czas…

Otrzymałeś wiele prestiżowych nagród i wyróżnień podczas ogólnopolskich i międzynarodowych konkursów. Czy któraś z tych nagród jest dla Ciebie wyjątkowa?

Zawsze z sentymentem będę wracał do Konkursu Chopinowskiego, od którego zaczęła się moja droga artystyczna. Nie ukrywam, że każdy koncert to jest osobna historia. Wiele krajów odwiedziłem do tej pory i do większości tych miejsc wracam z sentymentem i satysfakcją. Przychodzi mi na myśl koncert w sali Palais des Beaux Arts w Brukseli na 2500 miejsc, gdzie miałem ten zaszczyt zagrać na inauguracji konferencji dotyczącej stwardnienia rozsianego. Graliśmy koncert e-moll Fryderyka Chopina, natomiast w drugiej części koncert f-moll grał rewelacyjny pianista Abdel Rahman El Bacha, którego podziwiałem długo wcześniej zanim go poznałem osobiście, a w loży królewskiej była rodzina królewska. Sala wypełniona na 110 procent, bo były również miejsca stojące, a do tego przysłowiowa wisienka na torcie w postaci rodziny królewskiej. Jest całkiem sporo takich wspomnień. Wybitne osobistości oraz artyści, których spotykałem, w pewnym sensie mieli wpływ na to, jakim teraz jestem człowiekiem. 

Czy nadal każdy koncert jest dla Ciebie stresogenny?

Absolutnie tak! Pomimo mnóstwa zagranych koncertów, pomimo uczestnictwa w wielu różnorodnych konkursach – wciąż odczuwam stres, obawę, czy wszystko się uda, czy spodobam się melomanom, czy widownia mnie dobrze przyjmie. Stres przed występem zawsze był, jest i zapewne będzie – to łączy się z moją wewnętrzną odpowiedzialnością, nie chcę po prostu nikogo zawieść. Podchodzę do każdego koncertu na więcej niż 100 procent. Oczywiście, mam takie doświadczenia, że stres okazywał się być bardziej paraliżujący niż mobilizujący, natomiast ilość występów publicznych spowodowała, że przyzwyczaiłem się do niego i potrafię go użyć jako czynnika mobilizującego. Jest on nieodłącznym elementem koncertu, ponieważ muzyk jest współtwórcą dzieła muzycznego, a owe odtworzenie dzieła odbywa się na oczach publiczności tu i teraz. 

Ile czasu dziennie poświęcasz na samodoskonalenie, na ćwiczenie?

Kiedy chodziłem do szkoły i byłem studentem to tego czasu na fortepian poświęcałem więcej i bardziej regularnie. To było w okolicach 5-6 godzin dziennie. Oczywiście, zdarzały się takie nagłe przypadki, gdy potrafiłem być 8 godzin przy instrumencie – to praca okupiona permanentną koncentracją. Jest to szalenie męczące i trzeba uważać, aby nie nabawić się kontuzji, bo to praca mięśni, ręki itd. Właśnie ostatnio wspólnie z moją narzeczoną żartowaliśmy, że obecnie ciężko oszacować, ile godzin spędzam przy instrumencie.  W tej chwili – nie będę oszukiwał – mój dzień tak nie wygląda, że poświęcam na grę 6 godzin dziennie, bo np. mam cały dzień wykładów na Akademii Muzycznej. Jak widzisz, stoją tu w sali dwa fortepiany, ja siadam przy jednym, student przy drugim. Podgrywam moim studentom i teoretycznie jestem cały czas w formie, ale nie ćwiczę tych utworów, które mam np. wykonać za 2 tygodnie na koncercie. 

Aby się utrzymywać w formie muzycznej, należy poświęcać od 3 do 6 godzin dziennie. Teraz daję sobie więcej luzu, aby mieć czas dla córki i najbliższych.

Jak odpoczywasz?

To jest aspekt, którego musiałem się nauczyć. Jednak nie posiadam jednego sposobu na spędzanie wolnego czasu i zregenerowanie umysłu, bo mam różne zainteresowania. Zawsze pasjonowałem się motoryzacją, przejażdżka po torze wyścigowym jest bliska mojemu sercu, dodatkowo majsterkowanie, co nie jest bezpieczne dla palców. (śmiech)

Dla mnie istotnym było nauczyć się podczas odpoczynku faktycznie odpoczywać. Poczuć, że ja nic nie muszę, że nie wydarzy się tragedia, jeśli czegoś w danej chwili nie zrobię. To życiowa mądrość, która przychodzi do nas w odpowiednim czasie…To wielka umiejętność pomagająca utrzymać zdrowie psychiczne, aby nie popaść w depresję, a niestety obserwuję, że tego typu chorób – nie tylko w środowisku muzycznym – ale w naszym społeczeństwie jest coraz więcej. 

Co przed Tobą? Jakie plany? 

Mam takie powiedzenie: Trzeba żyć, żeby mieć o czym grać! Z książek możemy wyczytać wiele, ale nie ma co się oszukiwać, że im więcej przeżyjemy, doświadczymy, tym bogatsze są nasze interpretacje. Moim marzeniem jest, aby jak najdłużej być czynnym muzykiem i wszystko jedno, gdzie będę grać, czy w sali koncertowej, czy w plenerze, czy w ośrodku kultury. Najważniejsze, aby znaleźli się ludzie, którzy będą chcieli mnie słuchać. 

Jestem na finiszu swojej pracy doktorskiej, ostatnie moje szlify – będę się skupiał w najbliższych miesiącach nad tym, aby zakończyć przewód doktorski. Mam nadzieję, że obronę będę miał w okolicach grudnia br. bądź stycznia 2023. Obrałem sobie temat: „Symfonizacja brzmienia fortepianu na przykładach wybranych utworów L. Beethovena, F. Liszta i I. Strawińskiego”, czyli staram się udowodnić, że kompozytorzy, tworząc utwory fortepianowe solo, myśleli strukturami symfonicznymi. 

Oczywiście, towarzyszą mi koncerty, np. bardzo dla mnie ważny 15 września „Chopin w barwach jesieni”, który zagram w Ostrowie Wielkopolskim, to koncert na festiwalu z ogromnymi tradycjami. Wraz z maestro Łukaszem Borowiczem i poznańskimi filharmonikami będę prezentował koncert d-moll Feliksa Nowowiejskiego. Festiwal nadal odbywa się w Antoninie, jednak inauguracja zawsze jest w Ostrowie ze względów czysto technicznych, większa scena, inna akustyka, więcej ludzi może wejść na widownię. 

Parę dni wcześniej, 12-13 września, nagrywamy wspomniany ów koncert dla największej niezależnej polskiej wytwórni płytowej DUX. Później mam trasę koncertową, odwiedzę Białystok, Lublin, Leszno, Gdańsk, Warszawę – cały czas coś się dzieje.

Jacku, życzę Tobie więcej czasu na życie prywatne, jak najwięcej koncertów z interakcją publiczności, pomyślnej obrony pracy doktorskiej, satysfakcji i spełnienia w życiu.

Bardzo dziękuję za życzenia i rozmowę.

Magda Ciesielska

Magdalena Ciesielska

Wirtuoz JACEK KORTUS | Talent to przepustka do ciężkiej pracy

Rozmawia: Magdalena Ciesielska Zdjęcia: studio Kołeccy, Antoni Hoffmann, materiały prywatne J. K.

Jacek Kortus

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Profesor Krystian Ziemski | Trzy dekady Ziemski & Partners

Rozmawia: Michał Gradowski
Zdjęcia: Jakub Wittchen

Kancelaria Prawna Dr Krystian Ziemski & Partners to jedna z najstarszych i najbardziej doświadczonych kancelarii prawnych w Wielkopolsce. W tym roku obchodzi 30-lecie istnienia. O budowaniu renomy, zdobywaniu zaufania klientów oraz o tym, dlaczego wiele osób zazdrości prawnikom, ale mało kto ich lubi opowiedział nam prof. Krystian Ziemski, założyciel Kancelarii, profesor Wydziału Prawa i Administracji UAM.

Przyjechał Pan dziś do kancelarii wyjątkowym samochodem, więc zacznijmy od motoryzacji. Co to za auto, jakie inne „okazy” znajdziemy w Pana kolekcji i czy pamięta Pan swój pierwszy samochód?

PROF. KRYSTIAN ZIEMSKI: Auto, którym przyjechałem to Volvo P1800 z 1965 r., znane osobom nieco starszym z planu serialu „Święty”, z Rogerem Moorem w roli głównej, jedyne sportowe, seryjnie produkowane Volvo w historii tej marki. Ściągnąłem je z Kalifornii.Jazda takim autem to prawdziwa przyjemność.

Moje pierwsze auto kupiłem w czasach, kiedy zdobycie samochodu było sporym wyczynem. Był to Trabant w stanie totalnego rozkładu. Właściciel, gdzieś spod Piły, nie dawał gwarancji, że dojadę nim do Poznania. Była surowa zima, a przez dziury w podłodze wiało w nogi śniegiem, wszystkie światła, poza pozycyjnymi, wysiadły. Zdołałem dojechać do garażu, gdzie auto po prostu wyzionęło ducha.Własnoręcznie wykonywałem remont, łącznie z naprawą tego, co w trabancie metalowe,lakierowaniem itd. Trwało to kilka lat, ale satysfakcja była ogromna. Kiedy skończyłem, mój trabant stał się mrocznym przedmiotem pożądania sąsiadów z os. Rusa.

Prof. Krystian Ziemski, kancelaria Ziemski&Partners
Prof. Krystian Ziemski, kancelaria Ziemski&Partners

Drugim autem też był Trabant, w całości złożony z nowych części. Jedyny w Poznaniu sklep z częściami do trabanta był na Hetmańskiej. Ustawiałem się tam wieczorami, zimą zawinięty w kożuch kolegi, organizując komitet kolejkowy, a po otwarciu sklepu i tak okazywało się, że pewne części rozeszły się już wcześniej „na specjalne zamówienia”. Tajnymi kanałami,od żony kolegi, dowiadywałem się, że dnia następnego będzie dostawa. W ten sposób skompletowałem wszystko według skrupulatnie sporządzonej listy. Dużym sentymentem darzę też skuter Osa, produkowany pod koniec lat 50. i w latach 60. Mój egzemplarz kupiłem jeszcze przed studiami,jako wrak i sam go remontowałem.

Kolekcję starych aut zapoczątkował Trabant otrzymany w prezencie z okazji moich 50.urodzin. Współpracownicy i przyjaciele gdzieś w Bydgoszczy kupili Trabanta – takiego, jakiego kiedyś miałem. I tak rozpoczęło się tworzenie mojej kolekcji. Dziś jest w niej kilka modeli Warszawy, Syrena, Citroen B11, Volvo, kultowy VW Samba oraz piękne sportowe VW Karmanny Ghia, o których mówiono, że największe prędkości rozwijały na linii produkcyjnej. Miały silnik od VW Garbusa o niewielkiej w porównaniu ze współczesnymi autami mocy. Jednym z moich ulubionych aut jest też Ford Mustang z 1965 r., znany choćby z filmu „Bullitt” ze Stevem McQueenem – tyle, że w wersji kabriolet z 8-cylindrowym, ładnie mruczącym silnikiem, oraz powojenny Chevrolet Pickup.Stare samochody to nie tylko pasja, ale też,jak się później okazało, bardzo dobra lokata kapitału, bo –w przeciwieństwie do nowych aut– ich cena z upływem czasu rośnie.

Prof. Krystian Ziemski, kancelaria Ziemski&Partners

Porozmawiajmy zatem o tym, jak Pan wypracował ten kapitał. Jubileusz 30-lecia to dobry czas na podsumowania. Jak wspomina Pan początki pracy Kancelarii?

Na początku kariery zawodowej w ogóle nie zakładałem, że będę praktykiem. Pracowałem na Wydziale Prawa i Administracji UAM jako asystent. Praca na uczelni zapewniała wtedy święty spokój, nie wymagała politycznego angażowania się po „właściwej” stronie, zwłaszcza jak się było pod opieką prof. Zygmunta Ziembińskiego, ale na pewno nie była dynamiczna i nie dawała satysfakcji finansowej. Kiedy 1 września 1977 r. stawiłem się po raz pierwszy na uczelni, już jako asystent w Collegium Iuridicum, wówczas przy ul. Armii Czerwonej,o godz. 8:00,wzbudziłem ogromną sensację. Od pań sprzątających usłyszałem, że lepiej przyjść bliżej południa, bo to wtedy zaczyna się uczelniane życie. A ja, żeby nie spóźnić się pierwszego dnia do pracy, cały dzień i niemal całą noc wracałem rowerem z eskapady po NRD.

Jako praktyk rozpocząłem działalność w czasach, gdy w Polsce zniesiono ograniczenia w prowadzeniu działalności gospodarczej. Namówili mnie do tego studenci z grupy, której byłem opiekunem.Z niektórymi z nich utrzymuję kontakt do dzisiaj. Stworzyłem dział prawny polonijnej firmy leasingowej, pierwszej tego typu w Polsce. Przecieraliśmy szlaki w zakresie mało wówczas znanego leasingu, będącego sposobem na pozyskiwanie początkowo głównie środków transportu, a więc samochodów, a później wszystkiego, co miało jakąś większą wartość. Z mojej pomocy prawnej korzystali krewni i znajomi zarządu oraz udziałowców, co stało się w pewnym momencie tak uciążliwe, że postanowiłem rozpocząć własną działalność. Nastąpiło to 1 stycznia 1993 roku. Dobrzy prawnicy, którzy specjalizowali się w działalności gospodarczej, byli wtedy rozchwytywani. Początkowo kancelaria mieściła się przy ul. Podgórnej– w domu, w którym urodził się Paul von Hindenburg. Kiedy na Podgórnej zrobiło się za ciasno, przenieśliśmy się na ul. Józefa Strusia, do budynku zajmowanego wcześniej przez Telewizję Poznańską, gdzie wraz z rozwojem kancelarii zajmowaliśmy kolejne piętra. Budynek był w fatalnym stanie.

Pracowaliśmy wówczas dosłownie nie tylko od rana do nocy, ale także nocą. Pamiętam, że jeden z naszych klientów nabywał przedsiębiorstwa z branży instalatorskiej w całej Polsce.Krótko po godz. 3 w nocy wyjechaliśmy do Krakowa pociągiem. Od godz. 10, bezpośrednio po wyjściu z pociągu, trafiliśmy do lokalu, gdzie z miejsca ruszyły negocjacje. Z przerwą na krótki obiad, gdzieś na starym rynku, trwały one do 9 rano dnia następnego.Po czym wsiedliśmy w pociąg i wróciliśmy do Poznania, gdzie czekały już na nas kolejne wyzwania. Sytuacja na rynku wyglądała wówczas zdecydowanie inaczej. To my początkowo dyktowaliśmy warunki, jednak rynek szybko stawał się coraz bardziej konkurencyjny. Nie wszyscy prawnicy rozumieli wówczas, że trzeba zabiegać o klienta, że nie wystarczy być merytorycznie dobrym, sprawnym prawnikiem, ale trzeba jeszcze umieć dotrzeć do klienta, któremu możesz być potrzebny i przekonać go, że to ty jesteś tą osobą, której powinien powierzyć swoje, a więc subiektywnie najważniejsze sprawy.

Prof. Krystian Ziemski, kancelaria Ziemski&Partners

Ile osób liczy obecnie zespół Kancelarii?

Zespół Kancelarii liczy łącznie ok. 50 osób. Przeważają w nim naturalnie prawnicy, jednak Zespół to także pracownicy administracji, w tym sekretariat, asystentki, obsługa biblioteczna i księgowa, obsługa systemu informatycznego i inne osoby zajmujące się istotnymi sprawami, pomagając prawnikom koncentrować się na ich zadaniach. Ziemski to tylko nazwisko założyciela, ale na renomę Kancelarii pracują od lat kolejne pokolenia prawników rozpoznawalnych w wielu branżach, nie tylko w Wielkopolsce, ale wręcz w całej Polsce, a także poza jej granicami.

Jak zmieniała się Państwa praca na przestrzeni tych trzech dekad? Co w największym stopniu decyduje o sukcesie?

Pewnym przełomem w rozwoju Kancelarii było, tuż po mojej habilitacji, postawienie na rozwój działu prawa administracyjnego, a więc mojego koronnego zainteresowania na uczelni.
Nadal kluczowe kompetencje prawnika to przygotowanie merytoryczne, za które odpowiedzialność ponoszę także ja, jako pracownik uniwersytecki. Równie ważne jest jednak zaangażowanie w sprawy klientów oraz Kancelarii. W dzisiejszych czasach przynajmniej jedna trzecia pracy prawnika to różnie rozumiany marketing przesądzający o pozycji Kancelarii i jej prawników na rynku. Kładziemy coraz większy nacisk na ten czynnik, a współpracownicy, którzy jeszcze kilka lat temu podchodzili do tych działań z dużą rezerwą, dziś zdają sobie sprawę, jaki mają one wpływ na sukces Kancelarii i oczywiście ich osobisty. Wszyscy wspólnie pracujemy nad strategią pozyskiwania klientów oraz zdobywania ich zaufania.

Pracę prawnika w praktyce chętnie porównuję z pracą lekarza. Przytoczyć można całe mnóstwo podobieństw tych zawodów, począwszy od konieczności dobrego przygotowania merytorycznego, ale też zdobywania zaufania, pełnego zrozumienia z klientem itd. Gdy potrzebujemy pomocy lekarza,obecnie zaczynamy od poszukiwania opinii w Internecie, który jest najłatwiejszym źródłem dostępu do informacji. Ten sposób często bywa jednak zawodny, dlatego najczęściej pytamy o opinię rodzinę,przyjaciół czy znajomych. Tak samo szuka się dziś prawnika. Pacjenci chcą być wysłuchani, chcą rozumieć, co lekarz ma im do przekazania, jakie metody im rekomenduje, z jakimi skutkami i zagrożeniami należy się liczyć, a więc chcą rozumieć,dlaczego mają dokonać wyboru leczenia u tego lekarza, w sposób przez niego sugerowany. Tego samego klienci oczekują od prawnika. Podstawą relacji pacjent-lekarz, klient-prawnik jest zaufanie, stąd nie bez powodu zarówno o lekarzu, jak i prawniku mówi się, że są to zawody zaufania publicznego.

Ważną rolę w Kancelarii odgrywa sprawne zarządzanie prowadzonymi sprawami, aktami, zasobami ludzkimi itd. Istotna jest więc administracja. Coraz więcej dokumentów funkcjonuje obecnie wyłącznie w formie elektronicznej. Na początku kariery spotykałem się z pismami procesowymi i pismami urzędowymi powielanymi za pomocą papieru przebitkowego i kalki. Dziś żyjemy już w całkowicie innej epoce i w całkowicie odmiennym otoczeniu. 30 lat temu mało która kancelaria współpracowała z informatykiem, a dzisiaj serwery, oprogramowanie, dbałość o bezpieczeństwo danych to niezbędne składniki naszej pracy.Zdobycie telefonu graniczyło wówczas z cudem, a dzisiaj telefon jest wszechobecny.

Jestem też dumny z naszej biblioteki, bogatych, uporządkowanych, na bieżąco uzupełnianych zasobów pozwalających korzystać z nich wręcz na wyciągnięcie ręki. Cenię pracę osoby, która opiekuje się tymi zbiorami, rozsyła informacje o artykułach z branżowych periodyków do odpowiednich działów Kancelarii, pomagając nam na bieżąco śledzić wszelkie zmiany.

blank
kancelaria Ziemski&Partners

W Kancelarii funkcjonują obecnie cztery działy: Prawa Administracyjnego, Prawa Cywilnego, Prawa Podatkowego, Prawa Zamówień Publicznych oraz dwie submarki, Ziemski Samorząd i Ziemski Biznes. Który dział jest najważniejszy?

Wszystkie działy są jednakowo istotne, a siłą Kancelarii jest specjalizacja łączona z umiejętnością współdziałania specjalistów z poszczególnych działów. Wszystkie działy,choć organizacyjnie wyodrębnione, nieustannie się przenikają. To jest właśnie największy atut wieloosobowych kancelarii – wysoki poziom specjalizacji i kompleksowość działań. Stopień skomplikowania wielu spraw jest dziś tak wysoki, że nawet najzdolniejszy prawnik w pojedynkę nie jest w stanie ich rozwiązać.

A jaka jest specyfika pracy prawnika w biznesie?

Prawnik, który pracuje w biznesie musi wykazywać się nie tylko znajomością przepisów, ale też olbrzymią wyobraźnią. W każdej branży występują liczne,potencjalne zagrożenia, przed którymi prawnik powinien zabezpieczyć swojego klienta. Mój kolega, partner w jednej z największych warszawskich kancelarii,mawia, że dobry prawnik musi przewidzieć wszystkie sytuacje, z trzęsieniem ziemi na Księżycu włącznie. W dużych korporacjach powszechną praktyką są zapisy w umowach zabezpieczające np. przed upadkiem statku powietrznego na halę produkcyjną, choć prawdopodobieństwo takiego zdarzenia jest znikome. Z drugiej strony jednak kto by pomyślał 10 lat temu, że przy planowaniu działalności biznesowej należy uwzględnić ryzyko wojny czy upadku fragmentu obiektu kosmicznego.

Z jakimi problemami przychodzą do Państwa najczęściej poznańscy przedsiębiorcy?

Mamy opinię Kancelarii, która specjalizuje się w sprawach trudnych i bardzo trudnych. Wielu naszych klientów to samorządy, a także firmy prywatne z branży deweloperskiej i podmioty działające w branży komunalnej, zwłaszcza związanej z utrzymaniem czystości i porządku w jednostkach samorządu terytorialnego.
Wiele spraw dotyczy zmian formy organizacyjno-prawnej, adaptowania się do częstych, daleko idących i nierzadko sprzecznych zmian prawnych. Reprezentujemy też klientów przed państwowymi organami kontrolnymi, które często sprawiają wrażenie, jakby ich zadaniem była nie prewencja, a więc informowanie, instruowanie, wyjaśnianie, zapobieganie naruszeniom, ale wymierzanie jak największej liczby możliwie wysokich kar. Choć oczywiście nie brakuje też przykładów wyważonego i rozważnego działania tych instytucji.

Czy w przypadku prawa środowisko teoretyków i praktykówma wiele punktów stycznych czy to dwa odrębne światy?

Przez lata na wydziałach prawa nie dostrzegano potrzeby przekładania teorii na praktykę. W ostatnich latach sytuacja diametralnie się jednak zmieniła. Przy ocenianiu wyników pracy uczelni bardzo wysoko premiowane jest przełożenie nauki na praktykę. Świat nauki na wydziałach prawa to już nie jest sztuka dla sztuki. Wystarczy spojrzeć na publikowane obecnie doktoraty, w których rozwiązywane są ważne zagadnienia teoretyczne, ale istotne z punktu widzenia funkcjonowania praktyki.
Poza tym wysokość wynagrodzeń na uczelniach coraz częściej skłania naukowców do poszukiwania pracy także w innych sektorach. Tak jest nie tylko w Polsce. Pamiętam jak kiedyś na polsko-niemiecką konferencję naukową podjechałem swoim samochodem, co grupa moich kolegów po fachu z Niemiec skomentowała: „To musi być adwokat!”. Świadczy to o tym, że –choć w Niemczech naukowcy są lepiej wynagradzani niż w Polsce–to jednak na tle innych zawodów prawniczych nie wypadają najlepiej pod względem zarobków. Łączenie doświadczeń praktyków z pracą naukową powinno być, jak sądzę, normą. Zrozumienie problemów występujących w praktyce stanowi przecież podstawę, czy wręcz inspirację badań naukowych oraz cenne źródło wiedzy stanowiącej podstawę formułowania wniosków adresowanych do prawodawcy, nawet jeśli ten niemal ostentacyjnie ignoruje formułowane pod jego adresem wnioski, z czym spotykamy się w ostatnich latach wręcz notorycznie. Przypadki jawnego łamania zasad tworzenia prawa przez Sejm i Rząd stały się niemal powszechne.

Dlaczego wśród wielu grup społecznych prawnicy nie cieszą się dobrą opinią?

W bardzo wielu miejscach na świecie, a zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, popularne jest stwierdzenie, że wszyscy zazdroszczą prawnikom, ale mało kto ich lubi.
Skąd bierze się ta zła opinia? Zbyt często widzimy jedynie kolejną sprawę, a nie człowieka i problem, który go bezpośrednio dotyka. Dotyczy to wszystkich prawniczych grup zawodowych, w tym niekiedy także sędziów. Prawo jest dla ludzi, jest stosowane przez ludzi i ma bezpośrednie dla nich konsekwencje. Kiedy słyszę opinię, że sądownictwo administracyjne funkcjonuje dobrze, bo tylko w niewielkim procencie spraw składane są skargi kasacyjne i nie we wszystkich sprawach są przecież uwzględniane,zawsze przypominam, że przy milionie spraw jeden procent skarg to 10 tys. ludzi mających poczucie niesprawiedliwości, czy wręcz krzywdy. Proszę tej ostatniej uwagi nie odczytywać jako aprobaty dla wręcz tragicznych w swych skutkach reform sądownictwa,w sposób nieodpowiedzialny przeprowadzanych w ostatnim czasie. Zastrzeżenia można zgłaszać oczywiście pod adresem przedstawicieli wszystkich zawodów prawniczych. Nie powinno to jednak stanowić podstawy dla generalizacji i formułowania wyłącznie negatywnych ocen dla całości środowiska.

Po 30 latach mógłby Pan już odcinać kupony od dotychczasowych sukcesów.
Co jest dla Pana obecnie największą motywacją do pracy?

Sam fakt, że w przeciwieństwie do wielu moich rówieśników mogę nadal pracować jest dla mnie bardzo istotny. Praca nie jest co prawda sensem życia, ale jeśli całe życie poświęciło się pracy, ma się w jakiejś dziedzinie dorobek i osiągnięcia, to chce się tę misję kontynuować – nie w roli ozdobnej paprotki, ale osoby, która ma jeszcze coś do powiedzenia i zrobienia. Obecnie zajmuję się już tylko najtrudniejszymi sprawami, bardzo cenię sobie pracę z ludźmi, nowe wyzwania, brak monotonii i powtarzalności. Choć sposób działania prawnika i oczekiwania pod jego adresem ewoluują stosunkowo powoli, to problemy, z którymi się zmagamy, już nie. Z wiedzy i doświadczenia dobrych prawników powinno się korzystać zarówno w praktyce, nauce, jak i w procesach nauczania kolejnych generacji. Wiek nie powinien być w tym przeszkodą, zwłaszcza że, o ile wiedzę zdobyć można stosunkowo szybko, to jednak doświadczenie i dystans przychodzi wraz z latami.

Co się zmieni w pracy Kancelarii za kolejne trzy dekady?

To bardzo odległa perspektywa, ale z pewnością znikną już wtedy papierowe dokumenty, na rynku nie będzie kancelarii indywidualnych, w świecie prawniczym w jeszcze większym stopniu niż dziś ważna stanie się specjalizacja. Spora część naszej pracy, takiej jak choćby rozprawy, spotkania, czy negocjacje przeniesie się do świata on-line.
Nie potrafię ani ja, ani nikt inny przewidzieć wszystkich zmian. Tak jak w roku 1993 nie wyobrażałem sobie, że telefon stanie się powszechnie dostępnym środkiem komunikacji i nie tylko. Wierzę, że pomimo wszystkich poważnych zagrożeń świat będzie lepszy, a i prawnicy będą wrażliwsi, łatwiej dostępni, doceniani oraz szanowani. Za 30 lat na pewno nie będzie też Kancelarii Ziemski& Partners. Nawet jeśli w firmie zostanie moje nazwisko, to obok niego pojawi się z pewnością inne nazwisko, bądź nazwiska kolejnych wspólników.

Michał Gradowski

Michał Gradowski

Profesor Krystian Ziemski | Trzy dekady Ziemski & Partners

Rozmawia: Michał Gradowski
Zdjęcia: Jakub Wittchen

Prof. Krystian Ziemski, kancelaria Ziemski&Partners

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Martyna Maczulis | Potknięcia zawsze mnie motywują

Rozmawia: Magdalena Ciesielska
Zdjęcia: Maciej Sznek EscargoFoto

Konkretna, z poczuciem humoru i mająca smykałkę do prowadzenia biznesu. Pomysłowa i lojalna. Nie poddaje się, nie zraża porażkami, dąży do wyznaczonego celu. Mogłaby prowadzić warsztaty motywujące, dzięki wyznawanym wartościom i cechom charakteru. Wszystko przed nią… Aktualnie jest właścicielką Elite Beauty, a we wrześniu otwiera swój nowy biznes. Jaki? Dowiedzcie się sami…

Podczas rozmowy z Alicją Kulbicką (red. naczelną „Poznańskiego Prestiżu”) mówiłaś, że nowa, większa lokalizacja Elite Beauty – to dopiero początek. Zmieniłaś salon na większy metraż w rozwijającej się pandemii. Teraz przy najwyższym, od 20 lat, kursie dolara, wysokim euro, niskiej złotówce i dławiąco wysokiej inflacji masz kolejny pomysł na biznes. Jak to się robi?

MARTYNA MACZULIS: Pomysłów na biznes to ja mam wiele, ten obecnie realizowany jest jednym z… (śmiech) Nie każdy jednak okazuje się strzałem w dziesiątkę. Życie wszystko weryfikuje. Półtora miesiąca temu poleciałam do Hiszpanii, do Marbelli, z zamysłem otwarcia tam salonu piękności, ale w związku z przeróżnymi komplikacjami i utrudnieniami zdecydowałam się zainwestować finanse znów w Polsce. Podczas spędzonych nad Morzem Śródziemnym dwóch tygodni zrobiłam dokładny research i doszłam do wniosku, co jest bardziej opłacalne. Wynajem lokalu, nowa inwestycja, konkurencja na hiszpańskim rynku – wszystko przeanalizowałam.

Martyna Maczulis Elite Beauty

Wyjawisz tajemnicę cóż to za biznes?

Balijskie spa, stricte z pracownikami z Balii.

Skąd taki pomysł? Co cię zainspirowało?

Przebywając w Marbelli, odwiedzałam przeróżne salony urody i relaksujące spa. Dotarłam w ten sposób do ciekawego i oryginalnego miejsca, jakim jest balijskie spa, gdzie masowały Balijki. Pomyślałam, że poznański rynek beauty obfituje głównie w tajskie masaże, a o balijskich technikach służących odprężeniu nie słyszałam. Sama doświadczyłam wówczas cudownego relaksu dzięki balijskim metodom, orientalnym masażom. I oczarowana szybko doszłam do wniosku, dlaczego by nie spróbować.

Nawiązałaś nowe relacje?

Poznałam tam wspaniałych ludzi – bo jak zawsze podkreślam, mam szczęście do ludzi. Spotkałam naszą rodaczkę, a także kobietę z Ukrainy. Obie przemiłe, wykwalifikowane, specjalistki w branży beauty pracujące w luksusowych i prestiżowych salonach w Marbelli. Zaprosiłam je na obiad, długo rozmawiałyśmy. Ja dużo pytań zadawałam, (śmiech) a one odpowiadały i wprowadzały mnie w lokalne niuanse.Wszystko nie jest takie kolorowe, na jakie wygląda na początku…

Dlaczego jednak Marbella odpadła z listy Twoich pomysłów?

Bo czas i moment nie ten. Jakbym załatwiła wszystkie kwestie formalne, cały szereg dokumentacji i pozwoleń, to otwarcie wypadłoby już po sezonie, może na jesień. Trzeba tam otwierać biznes w sezonie, aby klienci korzystali już z usług kosmetycznych w czasie wakacji. Zrozumiałam, że zanim wkroczę na rynek międzynarodowy (bo to nie znaczy, że kierunek hiszpański kompletnie został wykreślony z mojej listy marzeń), to zainwestuję w kolejny biznes na lokalnym rynku. Stąd narodził się pomysł na miejskie, balijskie spa.
Kiedy rusza balijskie spa? Kiedy może przyjmować pierwsze klientki?
O ile wszystko pójdzie prawidłowo, remonty nie będą przesuwane – to otwarcie planuję na dzień moich urodzin (śmiech), czyli 26 września.

Martyna Maczulis Elite Beauty

Gdzie będzie zlokalizowane, niedaleko obecnego Elite Beauty?

Tak, niedaleko, czyli 500 metrów od mojej aktualnej siedziby. (śmiech) Wracam na stare „śmieci”, jak to się kolokwialnie mówi. Gabinet 30-metrowy, który przed laty prowadziłam, jest wolny i dodatkowo zwolnił się drugi lokal. Moim zamysłem jest połączenie obu i stworzenie większej powierzchni, około 80-metrowej pod kątem tylko i wyłącznie masaży. Cieszę się, że bliska lokalizacja obu gabinetów pozwoli mi dopilnowywać wszystko i wzmacniać relacje pomiędzy klientami. Bo na tym mi najbardziej zależy, aby klient – nowy czy stały – był zawsze zaopiekowany, zadowolony z naszych usług, rekomendował je i polecał bliskim. Opieram ofertę na relacjach międzyludzkich, gdyż to buduje dobre podwaliny pod kolejne moje pomysły i przedsięwzięcia. Bez klientów żaden biznes się nie kręci…
Nowa inwestycja będzie pod szyldem Elite Beauty czy będzie to nowy brand?
Z marką Elite jestem kojarzona. Obecnie powstaje Elite Bali Spa – to będzie dziecko prosperującego już Elite Beauty. (śmiech)