Restauracja Figa – smak, jakość i gościnność

Restauracja Figa - Poznań Plewiska|Restauracja i Hotel Figa - Poznań Plewiska|Restauracja i Hotel Figa - Poznań Plewiska|Restauracja i Hotel Figa - Poznań Plewiska|Restauracja i Hotel Figa - Poznań Plewiska|Restauracja i Hotel Figa - Poznań Plewiska|

Już za chwilę swoje 10-lecie obchodzić będzie jedna z ikon poznańskiego rynku restauracyjnego, usytuowana w podpoznańskich Plewiskach, restauracja Figa. Jakość potraw, szefowie kuchni na najwyższym światowym poziomie i gościnna atmosfera – wszystko to sprawia, że kto raz zawita do tego pełnego smaków miejsca, zawsze wraca. W podróż po smakach Figi zabrali mnie Agata Rajczak-Przybylska i Konrad Przybylski – twórcy i właściciele restauracji.

Wasza oferta jest naprawdę rozbudowana: restauracja, hotel, catering, organizacja imprez, delikatesy, a nawet lodziarnia. Czy takie było założenie od samego początku działalności? 


Agata Rajczak-Przybylska: Naszym marzeniem była restauracja. Takie było założenie od samego początku. 10 lat temu, kiedy powstała w naszych głowach idea stworzenia miejsca, gdzie można dobrze zjeść, nie myśleliśmy o tym, że tak to się rozwinie i pojawią się nowe obszary naszej działalności.


Konrad Przybylski: Gotowanie, smakowanie potraw z różnych części świata to coś, co sprawia i zawsze sprawiało nam ogromną przyjemność. Sporo gotujemy w domu – kuchnia polska, włoska, azjatycka. To smaki, które towarzyszą nam na co dzień, choć gdybym miał wybrać tę jedną ulubioną kuchnię, to pewnie byłby problem. (śmiech) W każdej kuchni znajdujemy coś smakowitego, potrawy, do których chcemy wracać i poznawać ich oryginalne przepisy.


Jednak przyznacie, że droga od bycia „smakoszem” do własnej restauracji nie jest jednak oczywista i nie każdy, kto lubi gotować, rzuca się na głęboką wodę prowadzenia własnego biznesu.

A.R.-P.: Przed „Figą” prowadziłam firmę cateringową zajmującą się dostarczaniem kanapek do biur, ale impuls do powstania czegoś znacznie większego zrodził się podczas naszych letnich wyjazdów do pracy, do Hiszpanii. Tam obydwoje pracowaliśmy w różnych restauracjach i to takich na bardzo wysokim poziomie. I można powiedzieć, że zachłysnęliśmy się tamtejszą kulturą celebrowania posiłków, różnorodną kuchnią, jakością produktów, światowym poziomem szefów kuchni. Pomyśleliśmy, że chcemy te wysokie standardy i świeży powiew przenieść na polski, poznański grunt.


K.P.: Wróciliśmy z myślą o stworzeniu małej kawiarni, z niewielką strefą posiłków, takich jak sałatki czy szybkie lunchowe dania. W trakcie projektowania zarówno założenia, jak i rozmiar obiektu trochę się rozrosły, bo powstała restauracja z hotelem. Wybór padł na Plewiska, które bardzo szybko się rozwijały, będąc jednocześnie gastronomiczną pustynią.
Faktycznie, bycie bywalcem restauracji, a wzięcie na siebie jej prowadzenia to totalnie różne światy. Jeśli ktoś liczy, że będąc właścicielem restauracji, będzie przesiadywał w niej całymi dniami ze znajomymi, relaksując się przy kawie, to jego marzenia zostaną szybko zweryfikowane. To praca wymagająca dużego zaangażowania na wszystkich frontach i bycia pod telefonem cały czas.

Restauracja i Hotel Figa - Poznań Plewiska

Jak klienci zareagowali na Wasz pomysł?

A.R.-P.: 10 lat temu poznańska gastronomia to był jednak zupełnie inny świat niż ten dzisiejszy. Dotarcie do docelowej grupy klientów zajęło nam sporo czasu, ale konsekwentna droga, jaką obraliśmy i poczta pantoflowa wśród naszych gości działała. Grono naszych wiernych gości stale się rozrasta.


K.P.: Z jednej strony mieliśmy mnóstwo pomysłów na to miejsce, ale dużą naukę otrzymaliśmy też od klientów, ich potrzeby i oczekiwania pokazały możliwe kierunki rozwoju. To, co pozytywnie nas zaskoczyło, to skala organizacji wszelkiego rodzaju przyjęć rodzinnych. Tu w Plewiskach mieszka cała masa młodych rodzin z dziećmi, którzy szukali miejsca na wyprawienie urodzin dla swoich pociech, zorganizowanie chrztu, przyjęcia komunijnego czy jubileuszu. Dodatkowym atutem okazało się nasze usytuowanie niedaleko autostrady, wokół której umiejscowionych jest wiele firm szukających miejsca na biznesowe spotkania. Stąd w tygodniu mamy wielu gości biznesowych, gość lokalny z Plewisk to raczej gość weekendowy.
Rok po otwarciu restauracji pojawiają się pierwsze pokoje hotelowe…


A.R.-P.: Budynek, w którym mieści się restauracja, powstawał od zera. Była to dla nas spora inwestycja, więc po kolei dodawaliśmy kolejne klocki do naszej biznesowej układanki. I tak faktycznie rok później powstało 10 pokoi hotelowych.
To, co nas bardzo cieszy, to to, że opinie na bookingu nie spadają poniżej 9.0. Pokoje hotelowe miały też niebagatelny wpływ na naszą restaurację, zapełniły ją w godzinach porannych w porze śniadania, ale także w godzinach wieczornych. To był strzał w dziesiątkę, więc postanowiliśmy rozszerzyć naszą bazę hotelową o kolejne 10 apartamentów, zlokalizowanych bezpośrednio za budynkiem restauracji. Mamy bardzo wielu gości z zagranicy, którzy jak słyszymy nie wyobrażają sobie, aby mieli spać gdzieś indziej niż u nas. W dużej mierze jest to zasługa restauracji.

Restauracja i Hotel Figa - Poznań Plewiska

Od początku postawiliście na jakość i kuchnię według najlepszych światowych wzorców. Z jakimi wyzwaniami się zderzyliście?

K.P.: Zatrudniliśmy szefa kuchni, który całe lata pracował poza Polską – Lecha Plucińskiego. To było swoiste novum w tamtych czasach. To, co Lech pokazywał na talerzu – bezkompromisową jakość i prezentację dań – to było coś wyjątkowego. Z drugiej strony on sam przyzwyczajony do mnogości produktów na rynku brytyjskim, był niepocieszony, że wielu składników w Polsce po prostu nie można dostać lub ich jakość nie spełnia jego wymagań. Pamiętam jak dzisiaj jego zdziwienie, gdy pojechaliśmy razem do Makro i dowiedział się, że nie można tam kupić żelatyny w płatkach, a produkty nie są „na telefon”. (śmiech) To na szczęście na przestrzeni lat bardzo się poprawiło.


A.R.-P.: Bez kozery można powiedzieć, że o Fidze bardzo wiele osób usłyszało właśnie dzięki Lechowi Plucińskiemu. To bardzo ceniony w Poznaniu i całej Polsce szef kuchni, który nie bał się innowacyjności i łączenia nieoczywistych smaków.
Poruszyliście ciekawy wątek. 10 lat w branży to kawał czasu. Ciekawa jestem, jak postrzegacie zmiany na rynku restauracyjnym? Przez ten czas mam wrażenie naprawdę wiele się zmieniło zarówno na talerzach, jak i w zachowaniach kulinarnych Polaków.


K.P.: Faktycznie 10 lat temu rynek restauracji był inny, ale już w trakcie sporych przeobrażeń. Bukiet surówek pojawiał się coraz rzadziej w menu. (śmiech) W latach 2013-2017 nastąpił wysyp restauracji, które prześcigały się w oryginalności, w udziwnianiu na siłę swoich dań, pojawiła się kuchnia sferyczna, molekularna, szefowie kuchni popisywali się techniką, nie zawsze myśląc o swoim gościu, dla którego koniec końców ważny był ostateczny smak potrawy. Ten trend mocno wspomagany był przez wszechobecne w telewizji programy kulinarne, które szefów kuchni przedstawiały jako artystów nakładających pęsetą kiełki czy przygotowujących kawior z truskawki, jednak nie za bardzo umiejących przygotować dobry barszcz… Nie sposób także nie wspomnieć o pandemii, która mocno zweryfikowała rynek restauracyjny i zamknęła wiele obiektów, ale też spowodowała odejście od tzw. „fine diningu”, czyli tego super eleganckiego, bardzo formalnego stylu podawania potraw na korzyść „comfort food” czyli jedzenia mile kojarzącego się z naszym domem rodzinnym, kuchnią mamy czy babci.

Restauracja i Hotel Figa - Poznań Plewiska

Postawiliście od samego początku na nazwiska z wysokiej półki, jeśli chodzi o szefów kuchni. Wspomnieliście już o Lechu Plucińskim, ale to nie wszyscy.

A.R.-P.: W 2017 roku pojawił się nowy szef kuchni Dawid Klimaniec – rdzenny mieszkaniec Śląska, zauroczony Wielkopolską i jej otwartością na nowe doznania kulinarne. Mimo młodego wieku posiadał bogate doświadczenie, włącznie z pracą w restauracji z gwiazdką Michelin w Belfaście. Dawid szukał miejsca do rozwoju, w którym będzie mógł zaprezentować swój talent i tak spotkały się nasze drogi. Wraz z jego pojawieniem się zaistniała nowa karta, w której znalazło się więcej dań kuchni polskiej. Światowe nurty Lecha Plucińskiego, Dawid Klimaniec przełamał tradycyjnymi, rodzimymi potrawami. Pojawił się nasz kultowy żurek czy dziczyzna. Nauczyliśmy się słuchać naszych klientów, którzy poszukiwali jakościowych dań polskiej kuchni i Dawid idealnie te potrzeby rozumiał. Razem przeszliśmy pandemiczny czas, gdzie szybko musieliśmy zareagować, zmieniając naszą kartę menu.


Zatem skoro przy pandemii jesteśmy. To punkt zwrotny w historii rynku restauracyjnego na całym świecie. W jakim momencie byliście wówczas i czy pamiętacie uczucia, jakie Wam wówczas towarzyszyły?

K.P.: Na pewno szok. Nikt nie spodziewał się, że skala lockdownów będzie tak duża, że uniemożliwi nam normalne funkcjonowanie. Od razu wdrożyliśmy ofertę dań na wynos, ale nie zrekompensowało to spadku obrotów.


A.R.-P.: Dodatkowo nasza kuchnia zupełnie nie nadawała się na ofertę dań na wynos. I tu rola szefa, Dawida, okazała się nieoceniona. Natychmiast uprościł menu – pojawiły się pierogi, kaczka, zrazy, kluski śląskie. Prosta polska kuchnia, która bardzo przypadła do gustu naszym gościom. Pandemia pokazała nam też jak bardzo nasi Goście kochają naszą kuchnię i wsparcie, jakiego w tamtym okresie doświadczaliśmy, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Do tego stopnia, że dostawaliśmy od naszych gości fundusze, aby gotować posiłki dla szpitali. Wspominam to z ogromnym wzruszeniem i wdzięcznością.


K.P.: Wtedy właśnie pojawiła się wędzarnia – to nasz zakup pandemiczny (śmiech) i do naszej oferty trafiły nasze własne, robione przez nas od A do Z wędliny. Bez polepszaczy, robione według tradycyjnych receptur. To ogromna zasługa Dawida, który znał się na tym i potrafił zrobić jakościową wędlinę. A dodatkowo sprzyjały nam kolejki w sklepach, w których ludzie stali, tracąc tym samym masę czasu. A do nas po prostu wpadali po wędlinę i chleb, bo również zaczęliśmy go wówczas wypiekać. Wędliny zresztą zostały w naszej ofercie do dzisiaj. Podobnie jak oferta grillowa, która była hitem pandemicznych majówek. A z ciekawszych inicjatyw – przygotowaliśmy ofertę gastronomiczną dla ludzi, którzy brali udział w spotkaniach on-line. Każdemu stworzyliśmy zestaw przekąsek z winem i dowoziliśmy pod wskazany adres, tak aby uczestnicy spotkania mogli raczyć się dokładnie tymi samymi potrawami, chociaż nawet nie przebywali w jednym pomieszczeniu.

Restauracja i Hotel Figa - Poznań Plewiska

Bardzo kreatywnie!

K.P.: Tak bardzo zakasaliśmy rękawy do pracy, że spadek obrotów nie był na tyle duży, żeby załapać się na wyższy próg subwencji. (śmiech) To był bardzo ciężki okres, bo obroty samej restauracji spadły o ok 70%. Przede wszystkim wartym podkreślenia jest fakt, że przez pandemię przeszliśmy w zasadzie w niezmienionym składzie. Wykorzystaliśmy ten czas na remont i gruntowne porządki. Udało nam się uniknąć zwolnień, co po pandemii okazało się dla nas zbawienne, bo mieliśmy z kim ruszyć, kiedy odmrożono naszą branżę.


Kto zatem dzisiaj jest szefem kuchni i jakie smaki znajdziemy w figowej karcie menu?

A.R.-P.: Współpracę z Szefem Bartkiem rozpoczęliśmy w 2022 roku. 
Ostatnie lata przepracował w restauracji Cucina u boku Ernesta Jagodzińskiego obejmując na koniec stanowisko sous chefa, następnie dwa lata w Pałacu Mierzęcin jako Sous Chef u Dawida Łagowskiego. Swoją dalszą współpracę kontynuował również jako Sous Chef z Dawidem w Hotelu Ilonn. W swojej kuchni stawia przede wszystkim na jakość i świeżość produktu, kieruje się sezonowością oraz regionalnymi produktami. W karcie menu Figi znajdziemy dania, które są kontynuacją drogi z kuchnią tradycyjną z charakterystycznym dla Bartka twistem.


Stawiacie na jakościowe produkty czy również sezonowe?

K.P.: Nasza karta zmienia się kilka razy w roku, czerpiemy z produktów, na które aktualnie jest sezon. Dorsz Skrei, szparagi, dynia, rabarbar, grzyby czy topinambur jesienią to nieodzowne pozycje w menu. No i gęsina, mamy bardzo duże grono jej miłośników.


A.R.-P.: I schab Złotnicki! Nie wyobrażam sobie również naszej karty bez udka z kaczki z kopytkami i sezonowymi dodatkami.


Dzisiaj Figa to…

A.R.-P.: Przede wszystkim restauracja – pyszne śniadania, lunche, kolacje. Doskonałe miejsce na spotkania biznesowe. Figa to też baza hotelowa, to 20 pokoi – 10 hotelowych i 10 nieco większych apartamentowych. Figa to delikatesy i mały sklep z winami, a od zeszłego roku także lodziarnia, która otworzyła nas mocno na lokalny ruch i ośmieliła okoliczną społeczność do tego, aby nas odwiedziła.


K.P.: Figa to indywidualne podejście do klienta, który czuje się u nas jak u siebie. Figa to rodzinna atmosfera, gdzie kelnerzy znają dokładnie upodobania kulinarne naszych gości czy pokoje, które ci preferują na nocleg.


A.R.-P.: Nade wszystko Figa to ludzie, zgrana załoga, ludzie, którzy kochają swoją pracę i oddają się jej z pasją – co bezsprzecznie przekłada się na atmosferę naszego miejsca.


Za chwilę Wasza słynna już kolacja rocznicowa – co przygotowaliście tym razem?

A.R.-P.: To już nasza tradycja, że na urodziny Figi organizujemy kolację rocznicową. Tegoroczna odbędzie się już 16 czerwca. I będzie wyjątkowa. Szef Bartek do wspólnego gotowania zaprosił dwóch poprzednich szefów: Lecha i Dawida. Każdy z nich wniósł do naszej restauracji cząstkę siebie i cząstkę siebie zostawił. Cieszymy się bardzo, że będziemy mieli okazję do kolejnego spotkania. Zapraszamy naszych gości w sentymentalną podróż po smakach Figi. Bilety na to wydarzenie dostępne są w naszej restauracji.


Czego sobie życzycie na kolejne 10 lat?

A.R.-P.: Bardzo sobie życzymy odczarowania wizerunku restauracji tylko dla wybranych, z białymi obrusami i sztywną obsługą. Bo tak u nas nie jest. Pragniemy, aby Goście czuli się u nas swobodnie, aby nie onieśmielał ich nasz budynek czy to, że łączymy usługi gastronomiczne z hotelowymi. Chcemy być dla każdego, od rodziny idącej na spacer na lody, poprzez rodzinne imprezy, po spotkania biznesowe. Można przyjść do nas zarówno tylko na kawę, lunch, jak również na uroczysty obiad. Jesteśmy dla każdego i każdy w naszych progach jest witany z takim samym uśmiechem i gościnnością.

REKLAMA
REKLAMA

Może cię zainteresować:

Restauracja Figa - Poznań Plewiska|Restauracja i Hotel Figa - Poznań Plewiska|Restauracja i Hotel Figa - Poznań Plewiska|Restauracja i Hotel Figa - Poznań Plewiska|Restauracja i Hotel Figa - Poznań Plewiska|Restauracja i Hotel Figa - Poznań Plewiska|
REKLAMA
REKLAMA

PATRYCJA KAMIŃSKA | Mniam Amore – włoska kuchnia z jednorożcem w tle

PATRYCJA KAMIŃSKA | Mniam Amore – włoska kuchnia z jednorożcem w tle

Perfekcjonistka, z zamiłowaniem do usprawniania procesów. Choć jej wyuczony zawód daleki jest od gastronomii, posłuchała głosu serca i swoją miłość do Północnych Włoch przeniosła na grunt podpoznańskiego Zalasewa, gdzie stworzyła swój kawałek gastronomicznego świata, naszpikowanego uosabiającymi zmianę symbolami. Patrycja Kamińska, właścicielka nowo powstałej włoskiej restauracji Mniam Amore, z błyskiem pasji w oku opowiedziała mi o miłości do północnowłoskiej kuchni, pielęgnowaniu relacji międzyludzkich, odkrywaniu kobiecości, miłości do jednorożców, a także o tym, że róż nie odbiera profesjonalizmu.

Rozmawia: Alicja Kulbicka | Zdjęcia: Szymon Chwalisz

„Z włoskiej kuchni, a zwłaszcza z regionu Piemontu staraliśmy się wyciągnąć esencję – prostotę, świeżość, sezonowość, radość i AMORE do jedzenia. Mniam Amore to miejsce dla Was – naszych gości – chcemy abyście poczuli się jak w małej wiosce na szlaku pomiędzy dojrzewającymi w słońcu winoroślami. Chcemy wam przekazać nasz zachwyt nad prostotą i autentycznością – u nas nie ma „pod linijkę”, a jednorożec już nad tym czuwa” – to  opis, jaki stworzyłaś na potrzeby Internetu, zachęcając do odwiedzenia swojej restauracji. Do jednorożca na pewno wrócimy, ale na początek zapytam, czy Piemont to Twój ulubiony kierunek wakacyjny?

PATRYCJA KAMIŃSKA: Moja historia gastronomiczna nieodłącznie związana jest z północnymi Włochami i miejscowością Barolo, gdzie mam przyjaciół, którzy prowadzą trattorię. Właścicielem jest Ottavio, który wiele lat był sommelierem, pracował w Anglii w uhonorowanych gwiazdkami restauracjach, a po latach wrócił do tego małego miasteczka w regionie Piemontu, aby stworzyć wyjątkowe miejsce. I choć dla wielu Polaków Piemont nie jest pierwszym wyborem wakacyjnym, bo standardowo Włochy kojarzą nam się bardziej z morzem niż górami, to dla mnie Barolo jest kwintesencją włoskości. Także pod względem kulinarnym. Bo to tam znajdziemy prawdziwe, tradycyjne włoskie jedzenie. I nie mówię tu o pizzy i pastach. Przykładem jest obecne w mojej restauracji Torta di nocciole, kultowe ciasto z regionu Langhe w południowym Piemoncie, który słynie z doskonałych orzechów laskowych. Nie muszę dodawać, że przepis mam oczywiście od Ottavio. (śmiech) Każde z dań, które serwujemy w Mniam Amore ma swoją historię, niesie za sobą pierwiastek tradycji północnych Włoch. Dodatkowo Barolo, które uważane jest za wizytówkę Włoch, słynie z doskonałej jakości win. Winorośle w tamtym regionie są wszędzie, a ogromne kiście winogron wprost nabite są energią tamtejszego słońca. Do tego małe lokalne knajpki, których menu zmienia się wraz z upływającymi podczas podróży kilometrami. Trudno nie zakochać się w tym regionie!

Czy to właśnie tam narodziła się Twoja miłość do kuchni? Zawodowo zajmujesz się czymś zupełnie innym, leżącym dość daleko od romantycznej wizji podziwiania zachodów słońca otulającego włoskie, górskie szczyty…

Odkąd pamiętam nigdy nie lubiłam lalek. Moje rówieśniczki z uwielbieniem bawiły się lalkami Barbie, a ja prosiłam mamę, aby kupowała mi coś, co można rozłożyć i na powrót potem złożyć. (śmiech) I kiedy dostałam lalkę Barbie, została ona rozłożona na części pierwsze, bo koniecznie musiałam sprawdzić jak ona działa! (śmiech) Technika była mi zawsze bardzo bliska i kiedy po skończeniu szkoły, trafiłam do telekomu na przysłowiową „słuchawkę”, okazało się, że sprzedaż jest fajna, ale dużo więcej frajdy daje mi pomaganie ludziom w rozwiązywaniu technicznych problemów, z którymi się borykali. Dość szybko awansowałam, zostałam najlepszym handlowcem w Polsce, przydzielono mnie do obsługi klientów biznesowych, dostałam do obsługi rejon Dolnego Śląska i Wielkopolski, więc narobiłam kilometrów Fiatem Panda w gazie. (śmiech) I kiedy wchodziłam do klienta, to nie tylko sprzedawałam, ale także montowałam urządzenia, wprawiając swoich klientów w niemałe osłupienie. (śmiech) Z tyłu głowy miałam plan – a było nim pójście na Politechnikę Poznańską. Patrzyłam na logo tej uczelni i mówiłam sobie – muszę! I zrealizowałam to marzenie. Początkowo wybrałam automatykę i robotykę, ale po pierwszym semestrze uświadomiłam sobie, że nie do końca jest to kierunek dla mnie, bo jednak bardzo potrzebuję kontaktu z ludźmi. A automatyka mi tego nie dawała. I zmieniłam na inżynierię bezpieczeństwa.

IMG 5234

Dla mnie humanistki, brzmi to dość enigmatycznie.

To bardzo holistyczny kierunek, bo zajmujesz się zarówno bezpieczeństwem produkcji, jak i aspektem ergonomii pracy. Więc tu już pojawia się czynnik ludzki. Trzeba dużo z ludźmi rozmawiać, analizować ryzyko, monitorować i oceniać zagrożenia, organizować pracę innych ludzi zgodnie z zasadami bezpieczeństwa i właśnie ergonomii, ale też wydajności. Gdzie można coś poprawić, ulepszyć czy wprowadzić działania udoskonalające. A to wymaga zebrania wywiadu jednocześnie od ludzi pracujących na hali produkcyjnej, a także od kadry zarządzającej. A potem to przeanalizować i przedstawić plan. I to jest super! Bo nie siedzisz i nie piszesz tylko kodów, nie tylko programujesz, ale masz kontakt z ludźmi. I tym zajmuję się zawodowo.

Z jednej strony tematy mocno techniczne, z drugiej włoska restauracja z różowym, neonowym jednorożcem na ścianie. To fascynujące połączenie.

Mam takie zdjęcie z dzieciństwa, kiedy mam cztery lata, stoję z mikserem i robię ciasto. Odkąd pamiętam, zawsze z mamą i babcią robiłyśmy coś w kuchni. Miłość do kuchni wyniosłam z domu. Nie wyobrażam sobie siebie jako gospodyni domowej na pełen etat, ale uwielbiam gotować, przygotowywać potrawy, eksperymentować. Zdarza się, że gotuję u przyjaciół na domowych imprezach. (śmiech)

IMG 5731

A kiedy zdecydowałaś o tym, aby swoją pasję uzawodowić? I otworzyć restaurację, a nie gotować tylko na imprezach u znajomych?

Bardzo chciałam urzeczywistnić swoje marzenie i na początku myślałam o kawiarni. Że będę robić ciasta, że to będzie takie moje, malutkie, kameralne, butikowe. Takie trochę do odpoczynku, trochę do pracy. A później do tej wizji zaczęłam dokładać kolejne klocki. A gdyby tak zrobić jeszcze śniadania? A gdyby tak wieczory, z deską serów, z winem w domowej atmosferze? A gdyby tak dołożyć mięsa, pasty, gnocchi? I tak dokładałam elementy i powstało Mniam Amore.

No właśnie. Pyszna nazwa ze szczyptą miłości. Mniam Amore trochę interpretuję jako nasze swojskie „przez żołądek do serca”. Czy taka myśl Ci przyświecała, tworząc to miejsca?

Dokładnie tak! A poza tym, co mówisz dziecku, kiedy coś mu smakuje? Co sama mówisz, jak Tobie coś smakuje? Mniam, mniam! (śmiech) Amore jest oczywiste, bo kocham to, co robię, kocham Włochy, więc restauracja nie mogła nazywać się inaczej! I dodam tylko, że przy rejestracji nowej nazwy mojej firmy, nawet w urzędach Mniam Amore wzbudzała pozytywne emocje! Jest chwytliwa i łatwa do zapamiętania. A to ważne przy tworzeniu nowego miejsca.

Były chwile zwątpienia?

Jestem perfekcjonistką, bardzo zależy mi na tym, aby wszystko było dopięte na ostatni guzik, idealne. Tworząc to miejsce, kolokwialnie mówiąc, „leciałam na endorfinach”. Ale jak to bywa przy każdym przedsięwzięciu, zdarzają się potknięcia, niedotrzymane terminy, zawodzi ekipa remontowa, musisz podejmować decyzje, których podejmowania nie miałaś w planie. (śmiech) I miałam momenty, kiedy myślałam sobie, że nie dam rady, że po co mi to było… Ale my kobiety mamy w sobie fascynującą cechę, że ile razy upadamy, tyle razy wstajemy. A dodatkowo chyba pomogło mi też paradoksalnie moje wykształcenie. Choć inżynieria bezpieczeństwa wydaje się być odległa od gastronomii, to restauracja również obfituje w procesy. A tworzenie procesów to coś, w czym czuję się doskonale!

tonapewno

Lokal wygląda baśniowo, jest słynny, różowy jednorożec, obrazy Szymona Chwalisza. Skąd taka inspiracja?

Kiedy ktoś mnie o to pyta, odpowiadam przekornie „Bo tak! Bo mogę!”. Ale geneza jest zupełnie inna. Wybierając taki, a nie inny kierunek studiów, siłą rzeczy pracowałam głównie z mężczyznami. I miałam w głowie schemat, który podpowiadał mi, że ciągle muszę udowadniać, że jestem tak dobra jak oni. Kobiecość nie była tym, co chciałam uwypuklać w swoich relacjach zawodowych. Bardzo chciałam, aby postrzegano mnie przez pryzmat moich kompetencji zawodowych, a nie przez pryzmat płci. I co za tym szło, farbowałam na czarno włosy, ubierałam się na czarno po to, aby traktowano mnie poważnie. A ja jestem naturalną blondynką z niebieskimi oczami! Ale niestety padałam ofiarą stereotypizacji, że zawód, który wykonuję, jest zawodem „męskim”. Pracując już na własny rachunek nasłuchałam się tekstów o tym, że ktoś chce rozmawiać z moim szefem, kierownikiem, generalnie mężczyzną, bo wciąż panuje przekonanie, że jak temat dotyczy spraw technicznych, to osobą do dialogu jest mężczyzna. Więc ukrywałam swoją kobiecość pod osłoną czerni. I przyszedł taki dzień, kiedy powiedziałam sobie dość. Dość przymykania oczu na kolory inne niż czarny, dość udawania, że nie interesują mnie najnowsze trendy w modzie czy kosmetykach. I wiesz co? Super jest być kobietą! Po tylu latach ulegania presji, wpasowywania się w męski świat, uwierzyłam w swoją kobiecość. Wróciłam do naturalnego koloru włosów, moja serdeczna przyjaciółka, stylistka ubrała mnie w kolorowe ciuchy i poczułam się doskonale! Kiedy zaczęłam myśleć o wystroju Mniam Amore, naturalnie przyszedł mi do głowy różowy jednorożec. I tak zawisł nad barem neon właśnie w kształcie jednorożca. To mój manifest, wyraz sprzeciwu wobec wpisywania się w utarte schematy. Róż nie odbiera profesjonalizmu.

Ale różowy jednorożec ma kompana w postaci drugiego jednorożca namalowanego przez Szymona Chwalisza. Czy został on specjalnie namalowany dla Ciebie?

Nie, ale i tak myślę, że w mojej znajomości z Szymonem jest element przeznaczenia! Połączyła nas miłość do wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, bo poznaliśmy się na Pol’and’ Rock Festival, na który jeżdżę od wielu lat. Szymon z kolei znany jest między innymi z tego, że maluje na polandrockowych gitarach portrety. Gitary te trafiają potem na aukcje WOŚP, osiągając naprawdę niebagatelne sumy. Ale także jest autorem kasków skoczków narciarskich, rajdowców oraz projektantem okładek płyt. No i maluje obrazy. I jednym z jego obrazów jest właśnie jednorożec, który skradł moje serce. Drugi obraz Szymona, który wisi w restauracji również ma dla mnie bardzo szczególny wydźwięk. Przedstawia on rozbite jajko i drabinę. W mojej interpretacji rozbite jajko symbolizuje koniec jakiegoś etapu, ale jest też ta drabina, która daje możliwość wspinania się w górę. To dla mnie bardzo symboliczne.

mozeto 2

Mniam Amore otworzyłaś pod koniec października, jakie pierwsze wrażenie wśród gości?

Jeszcze lokal nie był otwarty, a już co chwilę ktoś zaglądał z pytaniem, kiedy będzie można w końcu u nas coś zjeść? Czy będą śniadania? Czy będą desery? (śmiech) Jesteśmy w Zalasewie, więc śmiało postawię tezę, że ta lokalna społeczność ma ogromne znaczenie. Wszyscy się znają i od pierwszych chwil mojej obecności tutaj, czuję ogromne wsparcie z ich strony. Restauracja była czynna ledwo kilka dni, a już zdążyliśmy wziąć udział w akcji charytatywnej organizowanej przez lokalną szkołę. To naprawdę cudowne uczucie zostać tak miło przyjętym. Goście, którzy nas odwiedzają, przychodzą po raz kolejny, przyprowadzając swoich znajomych. Jestem pełna wdzięczności za tak ciepłe przyjęcie. Od jednej z klientek usłyszałam ostatnio piękny komplement, że jestem dobrym duchem tej restauracji. Mam cudowny zespół, z którym pracuję, fantastycznego szefa kuchni Adama Szymańskiego, który wyczarowuje te wszystkie pyszności, a ja po włosku wychodzę do naszych gości, rozmawiam z nimi, poznaję ich gusta i już wiem, co im najbardziej odpowiada, co zamawiają po raz kolejny, jaką kawę piją. Jest jak w domu. Przepełnia mnie radość z wytworzonych w Mniam Amore relacji międzyludzkich i bycie częścią tej społeczności to najpiękniejsza zapłata, jaką mogłam dostać.

Kuchnia włoska – ale w wyjątkowym wydaniu. Nie znajdziemy u Ciebie pizzy czy makaronów. To świadomy zabieg?

Bardzo chcieliśmy pokazać lokalnej społeczności, że kuchnia włoska nie musi kojarzyć się tylko z pizzą, carbonarą i spaghetti. Jest tak różnorodna, że kulinarnym grzechem jest myśleć o niej tylko przez pryzmat tych najbardziej rozpoznawalnych w Polsce dań. Bardzo świadomie podeszliśmy chociażby do menu dla dzieci. W menu Mniam Bambini podajemy na przykład gnocchi w emulsji maślanej z ricottą i to jest absolutny hit wśród dzieciaków. Włoska kuchnia dla dzieci naprawdę nie musi oznaczać tylko pizzy. Nasze menu dziecięce jest de facto tym samym co dla dorosłych, tylko porcje są mniejsze. Bo dlaczego nasi najmłodsi goście nie mają spróbować ragu? Skoro i tak podskubną kawałek z talerza mamy czy taty. To bardzo jakościowy produkt, wołowina czy cielęcina długo gotowana, pożywna, dostarczająca wszelkich składników odżywczych. Bardzo chcemy, aby nawet nasi najmłodsi goście poznawali różnorodność smaków.

IMG 5730

Zatem co można zjeść w Mniam Amore?

Północne Włochy znacznie różnią się od południa. A różnice te przejawiają się w klimacie, krajobrazie, zabytkach, no i oczywiście kuchni. Południe oferuje bardziej śródziemnomorskie krajobrazy, cechuje się lżejszą kuchnią, w której przeważają ryby i owoce morza. Północ jest chłodniejsza, jada się tam więcej mięs, ryżu, a do smażenia używa się tłuszczów zwierzęcych. Tak więc i u nas można zjeść sporo dobrej jakości mięsa. Mamy osobuko cielęce, ragu i nasz hit – rozpływające się w ustach poliki wołowe, na które przyjeżdżają do nas goście z drugiego końca Poznania. Ale nie wzbraniamy się też przed owocami morza i przed menu wegetariańskim. Dużą popularnością cieszy się carpaccio z buraków z włoskim kozim serem. Nie uznajemy w naszej kuchni półśrodków i wszystkie produkty sprowadzamy z Włoch, jednocześnie kierując się sezonowością. Po 11. listopada bazowaliśmy głównie na menu grzybowym, było risotto grzybowe czy zupa grzybowa z żółtkiem i oliwą truflową. Pasty, gnocchi z gorgonzolą i pistacjami, bardzo niespotykane połączenie. Serwujemy vitello tonnato, czyli cielęcinę gotowaną suvi, podawaną z naszym autorskim sosem. Do tego oczywiście włoskie sery, wędliny oraz desery. Stawiam na prostotę i domową atmosferę, to dla mnie kwintesencja Włoch. Choć oczywiście bawimy się kolorami na talerzu, teksturą jedzenia, sposobem podania.

W Mniam Amore możemy także zjeść pyszne desery, a jeden z nich doczekał się nazwy pochodzącej od Twojego imienia.

Kocham orzechy. Wszyscy znamy orzechy laskowe, jednak te, które uprawiane są w regionie Piemontu uznane są za najsmaczniejsze, ze względu na swoją naturalną słodycz, chrupkość i doskonały smak. To właśnie te, starannie wyselekcjonowane, trafiają do najpopularniejszych batoników czy pralinek, które możemy kupić w sklepach spożywczych. I właśnie dokładnie te same orzechy sprowadzam z Włoch. Powstaje z nich nasz sztandarowy deser – tartaletka na kruchym, ciemnym cieście z białą czekoladą z orzechami, kremem orzechowym i prażonymi orzechami noccioli. I zupełnie tak jak w reklamie, nic tylko palce lizać! (śmiech) Z ciekawostek – odwiedził nas ostatnio Aleksander Baron (członek zespołu Afromental – przyp. red) i naszą tarteletkę nazwał patiletką i ta nazwa się przyjęła! Dzisiaj goście bardzo często nie proszą już o orzechową tarteletkę, a o patiletkę. Szczycę się tym, bo to dla mnie ogromne wyróżnienie i wielka radość.

Jesteś na początku swojej przygody z Mniam Amore, nie brakuje Ci zapału, pasji, miłości do tego, co robisz. Czego sobie życzysz na kolejne tygodnie, miesiące?

Przede wszystkim cudownych relacji ze społecznością w Zalasewie, ale także tego, aby ludzie z całego Poznania wpadali do nas jak do przyjaciół. Życzę sobie, aby to miejsce żyło szczęściem, prostotą. Żeby było smacznie jak domu i żebyśmy wszyscy, będąc tu na miejscu, zawsze mieli na nosie różowe okulary. Wszak róż to mój symbol zmiany.
 

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

Redaktor naczelna
REKLAMA
REKLAMA
PATRYCJA KAMIŃSKA | Mniam Amore – włoska kuchnia z jednorożcem w tle
REKLAMA
REKLAMA