Patryk Bulhak | Poszukuję autentyczności

Jest obserwatorem życia codziennego, fotografem, dla którego najważniejsze są prostota, intuicja i interakcje międzyludzkie. Korzysta z łatwości nawiązywania kontaktów i ciekawości świata. Jako poznaniak odnalazł się i w Warszawie, gdzie od lat mieszka, i w egzotycznych regionach świata, dokąd podróżuje. Patryk Bułhak największą wagę przywiązuje do spotkania z człowiekiem, energii i dialogu.

Rozmawia: Magdalena Ciesielska

Zdjęcie fotografa: M. Mazurkiewicz

Zdjęcia kobiet: Patryk Bułhak

Patryku, niedawno powróciłeś do Polski z zagranicznej eskapady. Zdążyłeś zregenerować organizm i przestawić się godzinowo?

PATRYK BUŁHAK: Z racji wieku (śmiech) już wolniej się regeneruję. Aktualny powrót ze Sri Lanki nie przysporzył mi większych problemów związanych z przestawieniem czasowym, zwłaszcza, że ostatnimi czasy doceniam poranne wstawanie. Kiedyś kładłem się o 5 nad ranem, teraz dla odmiany wstaje około 5 rano, wystarczy mi 5-6 godzin snu.  Mam córkę, która jest bardzo energetyczna, więc tym bardziej doceniam te chwile ciszy, zanim wstanie (śmiech), a do tego teraz akurat są play offy NBA, które mogę w spokoju obejrzeć, jako że koszykówka to obok fotografii moja wielka pasja.

Jak to się stało, że przeszedłeś z branży muzycznej do fotograficznej?

Byłem popularnym DJ-em w Polsce, grałem w największych klubach, jeździłem po świecie, występowałem np. w Kostaryce czy Bahrajnie. Już to podróżowanie było wtedy. 

Nie jestem typem człowieka, który lubi spędzać dziesiątki godzin przed ekranem komputera, a tego wymaga  właśnie produkowanie muzyki elektronicznej. Ja tego nie robiłem. Przeprowadziłem sobie analizę, dokonałem „za” i „przeciw” i doszedłem do wniosku, że nie będę się ścigał z młodzieżą, która potrafi wyprodukować nawet trzy kawalki dziennie. Stwierdziłem, że przeżyłem niesamowite lata, grając, chociażby tu w Starym Browarze, gdzie się spotykamy, tylko na poziomie -2 (w SQ). (śmiech) To był niezapomniany czas, pełen niezwykłej energii i dynamiki. Jednak zmęczenie i racjonalne przesłanki zaważyły na decyzji o zmianie. Odejście z Dj-ki to świadomy wybór, a jakoś że obraz zawsze mnie fascynował, więc zmiana branży nastąpiła dość płynnie. Zacząłem studiować fotografię na Akademii Fotografii w Warszawie, bardzo intensywnie. Chłonąłem jak najwięcej wiedzy, czytałem, Jeździłem np. do Berlina oglądać wystawy, chodzilem na spotkania autorskie, dyskusje, oglądałem albumy. 

Bardzo się cieszę z tej zmian. Wychodzę z założenia, że w życiu trzeba dokonywać wyborów, ryzykować, najwyżej się człowiek sparzy, ale będzie miał satysfakcję, że spróbował. Jak nie spróbujemy, to nie wiemy jak coś smakuje – nie tylko w odniesieniu do kulinariów. (śmiech

Bulhak Zamkniete4 scaled 1

Jest tyle różnych destynacji, ciekawych regionów świata, państw bardziej czy mnie egzotycznych. Dlaczego swoje zainteresowania ukierunkowałeś na Iran, państwo za żelazną kurtyną?

Był rok 2014 i ja wówczas próbowałem się zdefiniować, wejść w świat fotografii, znaleźć swoje miejsce. To był mój przełom, punkt zwrotny, wiedziałem, że muszę czegoś nowego doświadczyć, zrobić, coś niekonwencjonalnego, poza utartymi schematami. Szukałem nieoczywistego kierunku, wtedy na Iran nałożone były poważne sankcje amerykańskie. Iran był bardzo zamkniętym krajem, turystyka prawie nie istniała. Pamiętam jak dziś, że szukając ciekawego kierunku, znalazłem lot do Teheranu za 749 zł. Pomyślałem: Teheran – brzmi groźnie. To takie myślenie, jakim jesteśmy karmieni; informacje, które stworzyły mi obraz w głowie, że to trzeba omijać, tam niebezpiecznie. Zabookowałem jednak bilet 3 miesiące do przodu i dopiero wtedy zacząłem czytać o Iranie, poznawać go, uczyć się. Bali, Wietnam, Indie – to już dla wielu takie oczywiste destynacje. Pomysł na Iran był kompletnie spontanicznym pomysłem, nieprzemyślanym, niezaplanowanym wcześniej. Narodził się z poczucia chwili i potrzeby wielkiej przygody. Mało było wówczas fotografii o Iranie, ja nie znałem nic z tamtego rejonu. Rzuciłem się na głęboką wodę, zrobiłem porządny research: spotykałem się z ludźmi po iranistyce, ze specjalistami od kultury Iranu, czytałem irańskich autorów, prace Hoomana Majda, pochłonąłem także reportaż Ryszarda Kapuścińskiego „Szachinszach”. Mocno się przygotowałem i wiem, że to był dobry wybór – nikomu wcześniej nieznany świat.

Premiera Twoich irańskich prac była odległa od tamtejszej podróży…

Tak, odbyła się dopiero w 2019 roku. Fotografie przeleżały w przysłowiowej szufladzie dużo czasu. Nie byłem świadomy czy materiał jest dobry, czy ktoś się nim zainteresuje. Czy nadaje się na wystawę? Cel mojej wyprawy był inny… Szukałem oryginalnego miejsca i odmiennej kultury, bo  przecież jest dla nas atrakcyjne to, czego nie znamy.

Fotografowałeś głównie kobiety irańskie, z mało znanego, mało dostępnego ludu Bandari. Dlaczego? 

Iran składa się z różnych ludów, jest wewnętrznie podzielony, tak jak w Polsce mamy Ślązaków, mieszkańców Kaszub itp. Bandari to taki przyportowy lud, przy Zatoce Perskiej. Próbowałem szukać informacji w Internecie na ich temat i uderzyło mnie wiele znaków zapytania. Brakowało mi świadomych zdjęć kobiet Bandari. Jedyne, jakie znalazłem, to były na targu rybnym, zrobione ukradkiem, bo ich religia zabrania kontaktu wzrokowego i fotografowania. W 2014 i 2015 roku świat nie był aż tak obfotografowany, jak teraz, gdzie wszystko znajduje się na blogach podróżniczych, na Instagramie. Stwierdziłem, że jeśli nie ma pozowanych portretów kobiet, to ja podejmę się tej misji, żeby tam dotrzeć.

Czyli lubisz łamać konwenanse i burzyć stereotypy…

Fajnego zwrotu użyłaś. (śmiech) Staram się łamać zakazy i stereotypy każdą moją fotografią. Tak jak postrzeganie islamu, który nam Europejczykom kojarzy się z czarnym kolorem, a w rzeczywistości jest kompletnie inaczej. Może być kolorowo, co widać u kobiet Bandari. Ich zewnętrzny strój, czador, jest przesiąknięty ekscytującymi barwami, wzorami. Warto sięgnąć głębiej, zobaczyć coś, co na pierwszy rzut oka jest niezauważalne.

Nawet lokalni mieszkańcy informowali mnie, że mój plan nie powiedzie się, że moja misja się nie uda. A ja wchodziłem, prosiłem, tłumaczyłem… Mnie to napędza, gdy jest trochę pod górkę, trzeba się postarać. Mam taką naturę.

L1094038 2 scaled 1

Jak komunikowałeś się z otoczeniem, z ludźmi podczas swoich ekstremalnych podróży w głąb Iranu? Po angielsku czy na migi?

Faktycznie dużo na migi, choć ludność w stolicy i innych większych ośrodkach bardzo dobrze posługuje się angielskim, szczególnie młodzież. 

Spotkalem też nomadów, trzy doby spędziłem, mieszkając z nimi. Po persku nie mówiłem, miałem rozmówki angielsko-perskie, ale oni z kolei nie mówili nic po angielsku. Więc komunikacja odbywała się wyłącznie na migi, gesty, mimiką. Były tam trzy duże koczownicze rodziny w swoich namiotach i non stop uskutecznialiśmy body language. To dla mnie ogromne doświadczenie, niezapomniane wręcz, gdy przyglądałem się temu prostemu życiu. My w cywilizowanym świecie ciągle gdzieś biegniemy opętani presją i stresem, oni cieszą się chwilą, żyją w spokoju, medytacji, zgodnie z naturą, i w swej prostocie są przeszczęśliwi. 

Z kobietami, które portretowałem, komunikowaliśmy się gestami. Spotkanie ze mną zapewne należało do bardzo trudnych i stresujących wyzwań. One były nieśmiałe, a z drugiej strony bardzo odważne, bo pokonały własne bariery.

Irańczycy widzieli w Tobie swojego czy obcego?

Jak wylądowałem w stolicy kraju, sam, z plecakiem, to byłem ciut przestraszony. Chciałem upodobnić się do Irańczyków, Persów, zapuściłem brodę, szybko się opaliłem. Taka teoria ze studiów, że trzeba wtopić się w tłum. Teraz śmieję się z tego, bo obcokrajowców zawsze zdradza strój. Ubiór jest oczywistym komunikatem, że ktoś jest przyjezdnym. 

Trafiłem na domówkę w Isfahanie, jedni podają ręce w geście powitania, inni – bardziej ortodoksyjni – nie. Widziałem dziewczyny pijące alkohol w domu, palące shishę, fajkę wodną. Piłem w Iranie własnej roboty wino, piwo i 86-procentowy bimber, który gospodarz domu miał schowany w piwniczce na podwórku. Tak więc muszę spuentować, że już potem traktowali mnie jak swojego.

Jak dostałeś się z Teheranu na południe kraju?

Korzystałem ze wszystkich dostępnych środków komunikacji. Miałem takie założenie, że chcę doświadczyć tego, co oni: będę pływał, latał, jeździł. Chciałem poznać prawdziwy Iran. Omijałem najbardziej znane miejsca, np. miasto Jazd. 

Co Ciebie urzekło w kobietach Bandari?

Pewnego rodzaju egzotyka, mistycyzm, magia. Kobiety w Iranie wywarły na mnie największe wrażenie, bo są na dużo gorszej pozycji od mężczyzn, gdzie wkoło panuje patriarchat. Mają swojego męża lub opiekuna, wszędzie same ograniczenia. A mimo to starają się brać sprawy w swoje ręce, wykazują się inicjatywą, poszukują, próbują, nie poddają się. Są bardzo odważne i silne! Dobrze dogadywałem się z kobietami, nawet lepiej niż z mężczyznami, ale nigdy nie mogłem zostać tam sam na sam z kobietą. 

Ale takie spotkanie jednak się odbyło…

Właśnie tylko raz, wtedy gdy ich mężowie, opiekunowie popłynęli na łowy. Miałem niespełna 30 minut na sfotografowanie wszystkich kobiet, które wyraziły zgodę, aby zrobić im portret. Nawet się do tego przygotowały, delikatnie malując oczy i paznokcie. 

Nasze spotkanie odbyło się bez zgody ich mężów i opiekunów. Zgodziły się wystąpić przed aparatem i zapozować. To był niezwykły akt odwagi, sprzeciwiły się nakazom i zakazom ogólnie panującym w Iranie. Zamanifestowały swoją kobiecość i niezależność. 

Jak doszło do tego spotkania?

Podczas podróżowania napotkałem muzyków z Teheranu, którzy przyjęli mnie na kilka dni do swojego teamu. Oni skontaktowali mnie z kobietą zajmującą się sztuką wizualną, która skończyła takie nasze polskie ASP. I to właśnie ona była pośrednikiem; umożliwiła mi zrobienie zdjęć kobietom Bandari. W ogóle częściej kobiety pomagały mi przetransportować się z miasta do miasta, kontaktowały mnie np. ze swoją kuzynką. Spotkałem też dwie siostry, które podczas Aszury, ich szyickiego święta, wprowadzały mnie wejściem dla kobiet na dach, abym mógł zrobić lepsze ujęcia, abym miał lepsze kadry. Kobiety są zdeterminowane w Iranie, walczą o zmiany dla siebie, walczą o postęp. 

Czyli znowu zrobiłeś coś wbrew utartym regułom. Poszedłeś pod prąd…

Jak to ja. (śmiech

Wspomniałeś o body language, dodatkowo mówisz, że nie potrzeba wielu słów, aby odkryć i pokazać prawdę. Czym dla Ciebie są oczy rozmówcy?

Patrzenie w oczy podczas spotkania jest ważne. Jak kobiety Bandari widziały, że ja nie uciekam wzrokiem, nie mam złych zamiarów w stosunku do nich, do ich kultury – było łatwiej. Umiejętność porozumiewania się wzrokiem jest wielkim darem. Oczy – prosta komunikacja. Właśnie tam, w Iranie – znaczą więcej niż utarte sformułowania, jakieś słowa. Taka komunikacja jest bardziej naturalna. A nie nasz sztuczny i wyidealizowany wirtualny świat, świat social mediów często wykreowany, na pokaz. 

W oczach widać prawdę, determinację, odwagę. Siłę tych kobiet. Opowiadam o kobietach, ich prawach, nierównościach, zakazach, bo mężczyźni już dużo o sobie opowiedzieli. 

L1094044 scaled 1

Jacy są ludzie w Iranie? Gościnni czy nieufni, niedostępni?

Trudno znaleźć bardziej gościnnych ludzi, co może to być wręcz uciążliwe, gdy ktoś jest mało asertywny. Po prostu Irańczycy zapraszają obcokrajowców do swoich domów. Czułem się traktowany jak gwiazda. (śmiech) To też jest akcent ich religii, że pielgrzym jest darem od proroka i trzeba się nim zaopiekować. Można swobodnie przespać się w meczecie, gdy akurat nikogo nie spotka się na swej drodze. Jeden poznany Irakijczyk wydzwaniał do mnie przez tydzień z zaproszeniem, czy mógłbym choć jedną noc przenocować w jego rodzinnym domu. To dla nich pewnego rodzaju nobilitacja.

Czy podróżując do kraju muzułmańskiego, nie miałeś strachu?

Skłamałbym, jak odpowiedziałbym, że się nie obawiałem. Mojej mamie oznajmiłem, że jadę do Indii, a nie do Iranu, aby się nie denerwowała tak bardzo. Nie chciałem jednak wpadać w pułapki umysłu. Postanowiłem pozbyć się presji, oczekiwań – tak też zrobiłem w Iranie i wówczas świat zaczął mi sprzyjać. Lokalni mieszkańcy z całą uprzejmością pomagali, jak tylko mogli i umieli. Zacząłem bardziej dostrzegać znaki, detale. Cały miesiąc płynąłem z nurtem. Byłem bardziej spokojny. 

Z wystawą autorskich fotografii kobiet odwiedziłeś wiele różnych galerii w kraju i za granicą. Teraz inaugurujesz wystawę w Starym Browarze na Dziedzińcu. Ile będzie można zobaczyć Twoich zdjęć?

To 37 fotografii, które zaprezentuję w Galerii na Dziedzińcu Starego Browaru. 

Czego oczekujesz w związku z wystawą „Zamknięte”? 

Przekaz tej wystawy jest uniwersalny dla odbiorców. Manifest, wolność, swoboda, prawa kobiet, w ogóle prawa ludzi. 

Pragnę, aby fotografie nakłaniały do refleksji, zadumy, poszukiwania prawdy i sensu życia, bez tej pogoni i wiecznego pędu. Skłaniały do pytań, a nie dawały jednoznacznych, prostych odpowiedzi. Aby każdy odbiorca dotarł do odpowiedzi sam, sam ją odnalazł na drodze analizy, złożonych przemyśleń, konkluzji. Każdy filtruje tematy inaczej. Moja ulubiona fotografka, Diana Arbus, amerykańska artystka nurtu dokumentalnego, powiedziała, że „im więcej ci fotografia mówi, tym mniej wiesz”. To jest sekret w sekrecie. Pozostawiam więc przestrzeń dla odbiorcy. 

Mam nadzieję, że więcej będzie takich form komunikacji, jak tu w Galerii na Dziedzińcu, więcej tak otwartych wystaw, prowokujących do myślenia i zmian. Cieszę się też, że ostatnia wystawa tego projektu odbywa się w Poznaniu, że zamknięcie „Zamkniętego” ma miejsce właśnie w moim rodzinnym mieście. 

REKLAMA
REKLAMA

Może cię zainteresować:

REKLAMA
REKLAMA

Elżbieta Janik – Krause | Księgowość to jak czytanie książki

Elżbieta Janik - Krause, prezes zarządu Kancelaria Rachunkowa Denarius z Poznania

Poznań – miasto przedsiębiorcze, biznesowe – oferuje również swoim klientom wsparcie w zakresie szeroko rozumianej księgowości. Takim miejscem jest Kancelaria Rachunkowa na poznańskim Chwaliszewie, której klientami są w szczególności firmy z branży spedycyjnej, budowlanej, deweloperskiej, a także kancelarie prawne, handlowcy oraz styliści fryzur. Elżbieta Janik-Krause, prezes zarządu Kancelarii Rachunkowej Denarius, opowiedziała, z jakimi problemami borykają się obecnie poznańscy przedsiębiorcy, dlaczego tak popularny jest outsourcing usług księgowych i jak ważną rolę w jej życiu odgrywają relacje.

Rozmawia: Magdalena Ciesielska | Zdjęcia: archiwum prywatne EJ-K

Jak zaczęła się Pani przygoda z rachunkami i cyframi?

ELŻBIETA JANIK-KRAUSE: Zaczęłam studia informatyczne w trybie zaocznym i szukając pracy, trafiłam do biura. Tam posadzono mnie przy komputerze, a jednym z moich głównych zajęć było wprowadzanie faktur do systemu – i choć niektórzy mogą w to wątpić – zaczęło mi się to naprawdę podobać. (śmiech) Ponadto, gdy moi rodzice prowadzili własną firmę, to pamiętam jak interesowała mnie wielka księga przychodów i rozchodów, i jak na prośbę mamy wpisywałam faktury.
Uwielbiam cyferki, choć skończyłam studia inżynierskie na Politechnice Poznańskiej. Skończyłam również e-commerce i jakbym poszła w tym kierunku, to dzisiaj nie musiałabym się tak męczyć ze zmianami przepisów. (śmiech)

Ta zmienność w przepisach to zapewne nie lada wyzwanie…

Jestem księgową od 20 lat i nie pamiętam tak galopujących zmian jak obecnie. Dawniej jak księgowałam coś według ustalonego harmonogramu i zgodnie z wytycznymi, to tak działaliśmy przez kilka lata. Dzisiaj nie jest to tak stałe i powtarzalne… Ponadto zawsze gdy przychodzi nowa władza, wprowadzane są nowelizacje ustaw i zmieniane są przepisy. Odczuwamy to w Kancelarii Rachunkowej, bo obsługujemy również klientów dofinansowanych z budżetu państwa. Nieraz słyszę pytanie: jak Ty się w tym wszystkim nie pogubisz? Udaje mi się to, dzięki wytężonej pracy, doświadczeniu i skrupulatności.

Oprócz aktualizacji ustaw, z jakimi zagadnieniami najczęściej się Pani spotyka?

Gdy przychodzi klient i pyta się, jak nie płacić podatków (śmiech), albo je obniżyć. Zawsze zaczynam od rozmowy z klientem, jakie ma plany, jak jego działalność wyglądała wcześniej. Często musimy skorzystać z usług doradcy podatkowego, aby mieć szerszy pogląd na zaistniałą sytuację. Mamy wówczas typową burzę mózgów. (śmiech) Do tego muszą być konkretne liczby, wyliczenia w tabelach. Czasami się klientom wydaje, że taka optymalizacja będzie dla nich korzystana, ale jak przeanalizujemy liczby – to wtedy może wyjść inaczej i wspólnie z klientem stwierdzamy, że to wcale nie jest opłacalne. Ludzie mając działalność gospodarczą, wiedzą, że na spółce nie płaci się ZUS-u, ale płaci się więcej za księgowość, bo jest tzw. pełna księgowość. Jeżeli ktoś nie jest obeznany z Kodeksem spółek handlowych i nie wie jak to wszystko działa, że jest uchwała, zarząd, rada nadzorcza, wspólnicy – tzn. wszystkie organy, to nie zdaje sobie sprawy, że pewne przesunięcia są nieopłacalne, bo nic więcej się nie zyska.

Outsourcing usług księgowych jest bardzo popularnym rozwiązaniem wśród polskich przedsiębiorstw. Z usług biur rachunkowych korzysta bowiem aż 72% przedsiębiorców, podczas gdy księgowego na etacie zatrudnia zaledwie 8% firm. Dlaczego tak się dzieje?

Według mnie to nie jest zwykła moda, tylko czysta ekonomia. Outsourcing jest po prostu tańszy, bo zatrudnienie księgowej na pełen etat to są już większe koszty. Np. jak nam ktoś płaci za książkę przychodów i rozchodów 300 zł netto, to nie zatrudni się księgowej za taką kwotę. Obsługujemy naprawdę dużych klientów, którzy mogliby wejść w swoją wewnętrzną księgowość. A dlaczego nie wchodzą? Bo oni nie mają problemu, czy pracownik zachoruje, nie przyjdzie do pracy, ktoś zrezygnuje itp. U nas w Kancelarii Rachunkowej Denarius prowadzimy rekrutacje, non stop szkolimy nowych pracowników, bo chcemy być na bieżąco. Mamy wykupione dwie stałe platformy szkoleniowe, ponadto ubezpieczenie jako Kancelaria Rachunkowa. Wiele rzeczy załatwiamy za klienta, a jeśli on chciałby zapłacić za swój program do księgowości, licencje, dodatkowo poświęcić swój czas na załatwianie tych spraw – często dochodzi do słusznego wniosku, aby przerzucić te obowiązki na nas. Nawet jak ktoś ma nadzór samodzielnej księgowej, wewnątrz firmy, a chce przekazać obowiązki głównej księgowej – również to oferujemy. Np. dwa razy w tygodniu odwiedzamy swojego klienta, jego księgowa ma kontakt z naszymi pracownikami, a my wysyłamy i sprawdzamy informacje, co się zmienia. Taka forma jest też preferowana przez naszych klientów.

Elżbieta Janik - Krause, prezes zarządu Kancelaria Rachunkowa Denarius z Poznania

Czy ludzie w obecnej dobie decydują się na zakładanie swoich firm?

Tak, po pewnym przestoju, jest teraz wielki ruch w tym temacie. Dużo osób chce po prostu przejść na swoje, być dla siebie „sterem, żeglarzem, okrętem”, bez odgórnych wytycznych od szefa. Nie chcą być zależni i ograniczeni godzinowo, np. od 8 do 16. Ale z drugiej strony, zauważam też, że zmiany przepisów spowodowały pozamykanie się mniejszych firm, mniejszych biznesów. To też wynika z takiego niedopatrzenia i braku dokładności. Często ludzie prowadzący działalność gospodarczą nie patrzą na jedną podstawową rzecz, tzn. na przepływ pieniądza. Oni się skupiają na tym, że rachunek zysków i strat jest zadowalający, ale gdy ich klient nie zapłacił, albo zapłacił bardzo późno – to powoduje, że zaczyna się robić krótka kołderka z finansami. I to w efekcie przyczynia się do podjęcia decyzji o zamknięciu firmy. Dlatego zawsze namawiam do skrupulatnego przyglądania się przepływom pieniędzy.

Jakie firmy obsługuje Denarius, z jakich branż?

Mamy dużo firm spedycyjnych, kancelarii prawnych, a na drugim biegunie stylistów fryzjerów. Ponadto dużo z regionu jest handlowców, firm budowlanych i deweloperskich, którym służymy pomocą i radą. Także i organizacje Skarbu Państwa, których siedziby nie są ulokowane w Poznaniu.

Korzysta Pani ze swojej wiedzy z czasu studiów, świadcząc usługi księgowe?

Oprócz skończonych studiów z programowania, zrobiłam również studia podyplomowe z Zarządzania produkcją. Zanim założyłam Biuro Rachunkowe pracowałam w Cegielskim, byłam kierownikiem w dziale księgowym. Pamiętam jak za zgodą szefa weszłam na produkcję, bo bardzo chciałam zobaczyć jak przebiega cały proces tworzenia i montowania olbrzymich silników do statków, na podstawie licencji MAN-a. Sądziłam, że taki silnik jest wielkości pokoju, ale gdy założyłam kask i weszłam na halę produkcyjną, to oniemiałam z wrażenia… (śmiech) Bo silnik do statku przypominał wielkością blok dwupiętrowy i trzeba było po nim chodzić po drabinie, która została przymocowana na stałe. Potem jak pracowałam w branży automotive, to też szef mnie zabrał i obeszliśmy produkcję. Zobaczyłam, na czym polega system 5S, że np. młotka nie odkłada się w inne miejsce jak tylko to obrysowane. Taki system potem wprowadzono w biurach, gdzie team leaderzy mieli napisy na segregatorach w kształcie łuku. I wówczas gdy wyciągali segregator np. z nr 3, nie musieli się zastanawiać, aby pomiędzy 2 a 4 odłożyć – tylko ta wizualizacja im w tym pomagała.

W ogóle z kimkolwiek bym nie pracowała, zawsze proszę o pokazanie mi produkcji. To takie zamiłowanie produkcyjne. (śmiech) Ale tak na serio – dzięki wizualizacji, zobaczeniu hali produkcyjnej, cyfry, które mam na fakturze, stają się dla mnie bardziej materialne, układam to sobie jak przysłowiowe puzzle. Techniczne wykształcenie mi bardzo pomaga i bardzo lubię wszystko posprawdzać, poza tym nie boję się programów komputerowych, systemów. Jak uruchamiałam firmę 13 lat temu, to byłam i sprzedawcą, księgową, informatykiem… (śmiech) Księgowość to jak czytanie książki, krok po kroku, rozdział po rozdziale. Wszystko ma swoje etapy…

Elżbieta Janik - Krause, prezes zarządu Kancelaria Rachunkowa Denarius z Poznania

Czyli księgowość to nie tylko cyfry, ważne są relacje międzyludzkie?

Zdecydowanie tak. Żeby dobrze prowadzić księgowość, trzeba poznać przedsiębiorcę, jaki ma charakter pracy, jakie ma zamierzenia, w jakiej dynamice będzie prowadzona jego firma, co może się dziać w firmie, co ma realny wpływ przede wszystkim na podatki. Jak zbudujemy dobre relacje z klientem, to my możemy więcej wybaczyć klientowi i on nam. To działa w obie strony. Ponadto trzeba mieć wyobraźnię w księgowości.

Przeprowadza Pani z klientami szczere rozmowy, wykładacie przysłowiowe karty na stół. Ważna tu jest lojalność i otwartość. Ma Pani poczucie, że klienci trochę się spowiadają przed Panią ze swoich niedociągnięć, większych czy mniejszych grzeszków?

Szybko wychodzi ukrywanie przede mną niektórych faktów i zaciemnianie prawdziwego obrazu firmy. Choć muszę przyznać, że takich przypadków mam naprawdę niewiele. Przedsiębiorcy obecnie inaczej podchodzą do kwestii rozmów otwartych, bez tendencyjnego „owijania w bawełnę”. Mówią, jak u nich jest, że mają np. trudności z płatnościami, że spadła im sprzedaż. Prowadzę też firmy w restrukturyzacji. Chcąc nie chcąc, klient musi być ze mną szczery. (śmiech) Księgowy przecież czarno na białym, widzi, jaki jest zysk, obrót, przychód, a przedsiębiorcy nierzadko udają, że tego nie widzą.

Z jakimi problemami aktualnie zmagają się przedsiębiorcy?

Przede wszystkim z nieterminową płatnością, czyli, że klienci im nie płacą w terminie. Nieraz właściciel firmy spedycyjnej czeka 2-3 miesiące na swoje pieniądze, jak tak przeciągane są płatności. A on przecież musi zapłacić swoim pracownikom, zakupić nowy towar, zapłacić za paliwo – a to wszystko są jego koszty.

Jak Pani patrzy na osoby prowadzące działalność gospodarczą, to czy można rzec, iż „biznes rodzi biznes”?

Oczywiście, własny biznes daje szerokie możliwości rozwoju, poznawania nowych osób. Powstają nowe firmy na bazie tej pierwszej lub po prostu ludzie przebranżawiają się, szukając nowych wyzwań zawodowych. Jeden z moich klientów jest prawnikiem z zawodu, a w czasie pandemii się przebranżowił i stał się handlowcem. Informatycy, programiści często przechodzą do branży deweloperskiej, to pewna fala nowych zmian na rynku pracy. Inny mój klient, który zarządzał w branży telekomunikacyjnej też poszedł w handel, wybrał to jako bardziej intratne i szybsze źródło zarobku.

Handel, przedsiębiorczość, praca u podstaw – to trwałe i niezmienne wartości kultywowane w stolicy Wielkopolski.

To prawda. Z pokolenia na pokolenie… Widzę tę żyłkę przedsiębiorczości u wielu moich klientów, co mnie bardzo cieszy.

Elżbieta Janik - Krause, prezes zarządu Kancelaria Rachunkowa Denarius z Poznania

Biznesmeni, przedsiębiorcy wiedzą, że „kto nie ryzykuje, ten nie ma”?

Nie muszę im tego tłumaczyć, oni to doskonale wiedzą. Choć ja sama nie należę do osób ryzykujących i umiejących postawić wszystko na jedną kartę. I za to podziwiam innych… Zanim coś kupię do firmy, muszę to przeanalizować, wcześniej – musiałam jeszcze uzbierać na dodatkowe zakupy, komputery itp. Jestem ostrożna, bardziej zdystansowana do wydatków. Racjonalnie podchodzę do spraw. Według mnie kobiety są mniejszymi ryzykantkami w biznesie niż mężczyźni – i tak to faktycznie jest.
Nie uczę przedsiębiorców, że warto ryzykować. Uczę zrozumieć podstawy księgowości, to, co jest potrzebne do prowadzenia własnej firmy. Lubię tłumaczyć krok po kroku – to też swego rodzaju umiejętność. Według mnie prezes danej firmy zanim podejmie newralgiczną decyzję powinien to skonsultować ze swoją księgową. Mam stałych klientów, którzy tak właśnie funkcjonują w biznesie, dzwonią do nas z konkretnym zapytaniem, czy warto, czy można…

Gdy napatrzy się Pani na cyferki, statystyki, tabele, jak Pani odreagowuje swoją pracę i obowiązki zawodowe?

Regularnie trenuję od 8 lat, miałam też taki epizod w swoim życiu, że organizowałam Fit Campy dla kobiet. Przynajmniej dwa razy do roku sama jestem uczestniczką takich sportowych zjazdów, podczas których zmęczymy się wtedy razem, (śmiech) ale te kobiece relacje, endorfiny pomagają mi w czyszczeniu głowy z wielu codziennych myśli.
Coraz mniej już siedzę, aby księgować, po prostu musiałam nauczyć się rozdysponować moje obowiązki i przekazać je dalej… choć to nie było dla mnie łatwe. (śmiech)

denarius logo2020
Magda Ciesielska

Magdalena Ciesielska

redaktor prowadząca
REKLAMA
REKLAMA
Elżbieta Janik - Krause, prezes zarządu Kancelaria Rachunkowa Denarius z Poznania
REKLAMA
REKLAMA