Miłość (i zbrodnia) w Zakopanem

Niebezpieczni dżentelmeni

Niebezpieczni dżentelmeni
reż. i scen.: Maciej Kawalski
prod. Polska 2022, czas: 1h 47’
dystrybucja w Polsce: Kino Świat, w kinach od 20 stycznia

Odkąd Sławomir obwieścił światu, że wypił syćkie drinki aż do dna, a „sylwester marzeń” wygonił spod Wielkiej Krokwi śyckiego zwierza, legł inteligencki mit Zakopanego. Jednak legendę o geniusloci stolicy Tatr, która narodziła się ponad sto lat temu, a sczezła pod lakierkiem i ortalionem, udaje się odratować twórcom„Niebezpiecznych dżentelmenów”, zaskakującej komedii o Witkacym, Boyu-Żeleńskim, zbrodni, miłości życia i wolności w czasach zniewolenia.
W książce „Góry. Stan umysłu”, na podstawie której powstał doskonały filmowy esej „Mountain”, Robert MacFarlane pisze: „Góry były wolne od grzechu. Szczyt górski stał się powszechnym symbolem wyzwolenia uwięzionego w mieście ducha, konkretyzacją romantyczno-sielskiego pragnienia ucieczki (…); wchodząc na górę, człowiek mógł właściwie zawsze liczyć na oświecenie – duchową lub artystyczną epifanię”.
To i jeszcze kila innych walorów górskich przyciągało w Himalaje, Alpy i Tatry wielkie umysły i wielkich artystów. Wiemy o górskich fascynacjach Staszica, Żeromskiego, Chałubińskiego, Tetmajera, Witkiewiczów… słowem: cała sztuka i pół nauki młodopolskiej tatrzańskimi limbami stoi!

Niebezpieczni dżentelmeni

I w końcu zapewne obejrzelibyśmy te wszystkie górskie intelektualne wzniosłości na wielkim kinowym ekranie, gdyby nie fakt, że Witkacy, Boy-Żeleński, Conrad (tak, ten od „Jądra ciemności”) oraz Malinowski (antropolog), nie uwikłali się w tajemniczą zbrodnię. Skupiamy się więc nie na tym,co w chmurach, a na tym, co sześć stóp pod ziemią. A wszystkiemu winna… libacja. I to nie byle jaka. Przynależność do artystycznej bohemy zobowiązuje, stąd z onirycznych wizji pierwszego aktu filmu zapamiętamy nie tylko ponętne półnagie ciała gibające się w rytm wpadającej w ucho góralszczyzny, ale też opary opium, pijackie bajania i podkarmianie artystycznego ducha egzotycznym pejotlem. Tak się szlachta bawi! Gorzej, że z tej suto zakrapianej imprezy wspomniani panowie nie pamiętają zgoła nic. W tym powodów i przyczyn, które doprowadziły do odkrycia, iż w ich willi w stylu zakopiańskim leży świeży trup.
Jak powszechnie wiadomo, najbardziej niebezpieczni na świecie są artyści oraz ci, którzy w ogóle nie piją – wobec tego tutaj w pewnym sensie jedno niweluje drugie. Nie zmienia to faktu, że nasza czwórka wybitnych osobowości znajduje się nagle w zgoła rozpaczliwym położeniu. Zaczyna się więc śledztwo na własną rękę, by uchronić się od szubienicy…
Tak zaczyna się film, jakiego nie powstydziłby się Guy Ritchie: zabawna, brawurowa opowieść o gangsterach i literatach, o wielkiej władzy i małych umysłach, o ludzkich ambicjach i uwolnieniu się od nich, zwłaszcza wtedy, gdy okazują się ambicjami innych, oczekiwaniami otoczenia.
Ten film jest cudownie błahy, ostentacyjnie rozrywkowy, a jednak tak dużo mówi o ludzkiej naturze, że nazywanie go komercyjnym wydaje się grzechem. Ale jest takim w najlepszym tego słowa znaczeniu. Wyśmienite dialogi, wspaniałe kreacje, twisty fabularne, spektakularne strzelaniny, widoki Tatr i Podhala bez zakorkowanej Zakopianki, niewiarygodne acz prawdopodobne spotkania w Zakopanem, w którym na przełomie wieku bywał niemal każdy, z Piłsudskim i Leninem na czele – to wszystko jest jak filmowe fajerwerki, do których zapalnikiem był wielki talent Macieja Kawalskiego, debiutanta, który napisał, sfilmował i uczynił z tej historii perełkę, która zdobyła Nagrodę Publiczności na prestiżowym Warszawskim Festiwalu Filmowym.
Film mógłby być godną politowania ekranizacją mokrego snu polonistycznego nerda – a jest udaną komediowo-sensacyjną wariacją na temat świata i ludzi, których zna historia literatury i którzy istnieli, ale nie w tak zintensyfikowanym, skondensowanym i esencjonalnym wydaniu. Wyciągnięcie ich z kart opracowań Biblioteki Narodowej, tchnięcie w nich rumieńca życia, zdemaskowanie ich nie całkiem nobliwych przygód zapewne nie poskutkuje masowym zainteresowaniem maturzystów historią literatury polskiej. Ale być może spowoduje, że ktoś się szczerze zaśmieje, ubawi do rozpuku, doświadczy rozrywki, jakiej od dawna nie zaznał. I nie będzie to mieć nic wspólnego z rytmem na dwa i polewaniem się szampanem.

Niebezpieczni dżentelmeni
Radek Tomasik

Radek Tomasik

filmoznawca
Z wykształcenia filmoznawca, z wyboru przedsiębiorca. Edukator filmowy, marketingowiec. Współwłaściciel Ferment Kolektiv - firmy specjalizującej się w działaniach na styku kultury filmowej, biznesu i edukacji oraz Kina Ferment. Autor wielu programów dotyczących wykorzystania filmu w komunikacji marketingowej, realizowanych dla takich marek jak: Orange, Mastercard, Multikino, Renault, ING, Disney, Santander Bank,…
REKLAMA
REKLAMA

Może cię zainteresować:

Niebezpieczni dżentelmeni
REKLAMA
REKLAMA

Dał nam przykład Bonaparte

"Napoleon" - Film

Geniusz i szaleniec, tyran i imperator, mizogin i wielbiony przez żołnierzy przywódca. Napoleon miał wiele twarzy. W swym brutalnym fresku odmalowuje je mistrz epickiego kina, Ridley Scott.

Tekst: Radek Tomasik | Ferment Kolektiv

Niewiele przeszkód potrafi powstrzymać Napoleona Bonaparte, brutala z Korsyki, jak nazywali go po cichu (bo odważnych było mało) polityczni przeciwnicy. Nawet, gdy zastrzelą pod nim konia kulą armatnią, nawet gdy wobec obywateli zastosować trzeba „podmuch kartaczy” (salwę armatnią roznoszącą ludzi na strzępki), nawet gdy samemu przyjdzie na własną skroń założyć cesarską koronę – nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Czy oznacza to jednak, że Napoleon był figurą pre-hitlerowską, jak sugerują niektórzy (ponoć zwłaszcza brytyjscy) historycy? Nigdy tego jednoznacznie nie rozstrzygniemy. Nie są to też na szczęście aspiracje reżyserskie Scotta.

Warto uprzedzić lojalnie, że jeśli ktoś oczekuje opowieści epickiej i emocjonującej jak „Gladiator”, srogo się zawiedzie. Tak, jak postać grana przez Russela Crowe’a była bohaterem godnym najwyższych zaszczytów i niemalże parenetycznym wzorcem do naśladowania, tak Napoleon czasem przypomina Kommodusa, odgrywanego – a jakże – przez tego samego Joaquina Pheonixa, który wciela się w postać Napoleona. Scena koronacji cesarskiej zakrawa wręcz na autoplagiat z filmu starszego o 23 lata.

ee311753ab01210c2003 webp 1600w

Podobieństwo ekranowe do Kommodusa, pomijając fizjonomię odtwórcy tych ról, jest dość paradoksalne. Pierwszy był niemal całkowicie niezdolny do sprawstwa i jednocześnie rozdygotany od skrajnych emocji, drugi – równie emocjonalny, ale dalece bardziej opanowany (a może zblazowany?) – jest kwintesencją skuteczności w czynie: jego woli poddają się ludzie, narody, całe kontynenty. Jego największym i wiekopomnym dziełem jest sama jego biografia – czy raczej mit tej biografii, o czym pisze w zajmującym tekście na łamach „Gazet Wyborczej” Katarzyna Wężyk (25-26.02.2023).
Trzymając się tych analogii, można powiedzieć, że ekranowa wizja Napoleona to takie 50% Kommodusa pod względem czucia i 250% Kommodusa pod względem szkiełka i oka. O ile rzymski cesarz w obiektywie Scotta był godnym pożałowania kabotynem, tak Napoleon jest człowiekiem śmiertelnie i bezlitośnie skutecznym. Obaj byli też patologicznie przywiązani do autorytetu swoich rodziców, choć przejawiało to się w zupełnie inny sposób.
Reżysera ciekawi w Napoleonie ludzki wymiar władzy. Co stoi za decyzjami podejmowanymi na najwyższym szczeblu, zwłaszcza gdy nie towarzyszy temu żadna instancja kontrolna? Do czego mogą doprowadzić rządy jednego, wielkiego władzą człowieka? Dlaczego los milionów ludzi zależy od namiętności jednej osoby stojącej na czele narodu?

Napoleon Photo 01011 Easy Resize.com 1 800x533 1

Choć na przełomie XVIII i XIX wieku nikogo to nie dziwiło, nawet dziś – gdy już dziwi – nie jest to zjawisko odosobnione. Czy można mieć nad tym autorytaryzmem kontrolę? Tylko, jeśli całe społeczeństwo do tego dojrzeje.
Recenzenci nie są szczególnie przychylni temu filmowi. Przyznaję, że i ja spodziewałem się innej amplitudy emocji, szerszego i bardziej epickiego spojrzenia, a nawet oczyszczającego katharsis. Jednak to nie jest danie, jakie serwuje nam reżyser. Pyta raczej: jaki przykład dał nam Bonaparte? Jak kochać ojczyznę? Jak kochać bliźniego? Jak kochać kobietę swego życia? I jak miłować samego siebie, miłością akceptującą i hojną, bez pasywno-agresywnych wycieczek w kierunku innych? A może – jakim być obywatelem, liderem, władcą?
Nie wiem, jak dobrze Scott zna hymn Polski, ale wydaje się, że dając mu w nim zaszczytne miejsce, aż nadto szczodrze obdarzyliśmy Bonapartego pewnymi PR-owymi korzyściami.

Radek Tomasik

Radek Tomasik

filmoznawca
Z wykształcenia filmoznawca, z wyboru przedsiębiorca. Edukator filmowy, marketingowiec. Współwłaściciel Ferment Kolektiv - firmy specjalizującej się w działaniach na styku kultury filmowej, biznesu i edukacji oraz Kina Ferment. Autor wielu programów dotyczących wykorzystania filmu w komunikacji marketingowej, realizowanych dla takich marek jak: Orange, Mastercard, Multikino, Renault, ING, Disney, Santander Bank,…
REKLAMA
REKLAMA
"Napoleon" - Film
REKLAMA
REKLAMA