Miał być dzień pączka!

|

Nie mogłam zasnąć. Sen przerywany, niespokojny. Patrzę na zegarek nerwowo 2:40,  4:16, potem już 5:50. Wstaję. Po pobudce przytłaczające informacje. Szok. Niedowierzanie. Czy to naprawdę się dzieje? Putin oszalał! Środowy wieczór i wystąpienie sekretarza stanu Stanów Zjednoczonych A. Blinkena nie napawało optymizmem, dyplomacja okazała się fiaskiem, a spotkania przywódców unijnych krajów na Kremlu – Putinowską farsą. Świat mu nie zapomni i na pewno nie wybaczy. Ponad dwie dekady temu agent KGB został prezydentem Rosji, prezydent Rosji stał się zbrodniarzem wojennym. A bilateralne interesy krajów europejskich z człowiekiem o imperialistycznych wizjach, mentalności dyktatora, oraz przymykanie oczu na działania Kremla (w szczególności aneksję Krymu w 2014 roku), w dużej mierze dały Putinowi poczucie bezkarności. 

 „Ludzie ludziom zgotowali ten los” dźwięczą mi w uszach słowa z „Medalionów” Zofii Nałkowskiej. Fabuły lektur szkolnych, filmów, ulubionych powieści powracają jak bumerang, stają się rzeczywistością. Dlaczego? Bo zbyt długo żyliśmy w pokoju? Bo Ukraińcy mają swoje niepodległe i suwerenne państwo? Codzienne domowe obowiązki, praca zawodowa schodzą na drugi plan. Śledzę doniesienia Reuters, PAP, międzynarodowe media, co chwila obserwuję Internet. Cieszą informacje o bohatersko walczących Ukraińcach, odważnej postawie prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełeńskiego, o grupie Anonymous i jej hakerskich osiągnięciach, jedności i solidarności (w tym ekstremalnym momencie historii!) Unii Europejskiej, o nieocenionej pomocy Stanów Zjednoczonych na czele z prezydentem Joe Bidenem. A z drugiej strony przytłaczają traumatyczne obrazy, relacje, newsy o ginących dzieciach, mordach z zimną krwią, bestialskich atakach na bloki mieszkalne, ostrzeliwanych szpitalach, karetkach pogotowia, dywersantach. Dodatkowo o Wagnerowcach sponsorowanych przez rosyjskiego oligarchę Jewgienija Prigożyna, przyjaciela Putina, polujących na prezydenta Ukrainy, jego rodzinę oraz członków ukraińskiego rządu.

24 lutego 2022 roku nad ranem zatrzymał się czas. Zegary stanęły. Historia niebezpiecznie zatoczyła koło. Ze łzami w oczach kontaktuję się z Julią, której bliscy zostali w przygranicznej Sumie, rozmawiam z Saszą, którego rodzice mieszkają 200 km od Odessy, z Julią ze Lwowa, której mąż jest zawodowym wojskowym. Piszę SMS-a do Irene, kijowianki mieszkającej od lat w Poznaniu. Połowa jej rodziny, szczęśliwie, w stolicy Wielkopolski, ale druga połowa, o którą teraz najbardziej się boi, w Kijowie. Znam tych ludzi, darzę wielką sympatią, szanuję, podobnie jak Siergieja z Iwano-Frankiwska, jego żonę Natalię i ich 4-letnią córeczkę Emilkę. Moje serce ma teraz barwy niebiesko-żółtej flagi. Jednoczę się, pomagam, bo tak czuję, tak trzeba. W zgodzie z własnym sumieniem.

– Miał być dzień pączka, a jest dzień wojny! – dobitnie puentuje moja córka, którą odwożę do przedszkola w pierwszy dzień ataku Rosji na Ukrainę. Potem mierzę się z kolejnymi dziecięcymi opiniami, pytaniami, szczerymi i jakże prostymi, na które tak łatwo nie jest znaleźć sensownego wytłumaczenia.

– Dlaczego nikt nie może zabić Putina? – słyszę od 8-letniego syna. Łzy cisną mi się do oczu, a słowa ściskają w gardle. 

– Mamo, ja się boję, że u nas będzie wojna – podchodzi zapłakana córeczka – i boję się, co ja zrobię… Bo jak będziemy uciekać i będę musiała zabrać tylko jednego pluszaka, tak jak te dzieci w telewizji. A wiesz, mamusiu, że ja kocham wszystkie moje pluszaki i jak bym mogła się z nimi pożegnać…

My, niestety, pożegnaliśmy się z erą spokoju i pokoju w Europie, z międzynarodowym porządkiem. Były prezydent Ukrainy, Petro Poroszenko, porównał Putina do terrorysty Osamy bin Ladena. Wsewołod Czencow, przedstawiciel Ukrainy przy Unii Europejskiej, łamiącym się głosem, nie kryjąc wzruszenia, dziękował Polakom za wsparcie i bliskość w tych tragicznych chwilach. Od Wołodymyra Zełeńskiego wielu mężów stanu, zwierzchników sił zbrojnych mogłoby się uczyć bohaterstwa i odwagi, a wielu obywateli – jak być prawdziwym patriotą!

– Mamo, kiedy ci ludzie wrócą do swoich domów?

– Nie wiem, synu. Niestety, nie wiem…Ale pewne jest, że nie zostawimy naszych Przyjaciół w potrzebie.

***

Piszę to i łzy płyną mi po policzkach… Miał być felieton o relacjach damsko-męskich, yin-yang z okazji Dnia Kobiet i Międzynarodowego Dnia Mężczyzny.

REKLAMA
REKLAMA

Może cię zainteresować:

|
REKLAMA
REKLAMA

Rzeczy

felieton: Tomasz Sobierajski

Odlot mojego samolotu się opóźniał, a ja z nudów porządkowałem rzeczy w plecaku. Moje myśli uciekły w stronę pytania, które zadała mi Agata przed ostatnią podróżą: „Czemu ciągle podróżujesz z plecakiem? Przecież masz tyle toreb, walizkę na kółkach…”. Nie umiałem odpowiedzieć na to pytanie. Może chodzi o to, że dobrze się czuję, kiedy „dźwigam” swój dobytek i los na plecach? A może wydaje mi się, że z plecakiem podróżuje się szybciej? Ot wrzucisz wszystko na ramię i biegniesz dalej. A może…

Nagle moje rozmyślania przerwał piskliwy głos, nadający po niemiecku: „O jejku! Ile ma pan rzeczy!”.
Zanim moja głowa zdążyła zareagować, oblała mnie fala wstydu. Poczułem się jak przedszkolak, kiedy wychowawczyni karci go za to, że bawi się zbyt wieloma zabawkami naraz. Uśmiechnąłem się lekko w stronę Piskliwego Głosu, który wydobywał się z ust niezdrowo wyglądającej, chudej blondynki, okutanej w szare szale i dzierżącej w prawej dłoni jutowy worek.

„Przepraszam” – bąknąłem speszony, choć już w momencie, w którym to mówiłem, wydało mi się to niestosowane. Za co ja ją przepraszam?!? Nabrałem powietrza w płuca, regulując oddech i zapytałem, może niezbyt grzecznie: „Ale właściwie, to o co Pani chodzi?”.
Byłem zły na siebie, że dałem się podejść jak sztubak i zły na Piskliwy Głos za to, że zagląda mi do plecaka i wścibia swój ptasi nos w nie swoje sprawy.

„Och, zupełnie o nic. Po prostu ma Pan dużo rzeczy” – Piskliwy Głos już się nie dziwił, on wiedział!!! Czułem, jak krew rozsadza mi aortę. – „A stwierdza to Pani, bo?” – zapytałem, siląc się na grzeczność. – „Bo ludzie kupują rzeczy bez opamiętania!” – Piskliwy Głos lekko przymknął oczy i pomagając sobie lewą ręką, którą niezgrabnie kręcił kółka w powietrzu, zaczął mnie instruować, jak powinienem żyć – „Kupują dla kupowania. Tak jak Pan. Otaczają się rzeczami. Uważają, że rzeczy dadzą im szczęście. A nie dadzą. Ja jestem minimalistką. Nie pozwalam na to, żeby rzeczy zabrały mi moją duszę. Nie wiem, czy Pan wie, ale wystarczy 50 rzeczy, żeby mieć wszystko. Wszyyyyystko! A Pan tu, w samym plecaku, ma pewnie ponad 50!” – zakończyła z triumfem.

Spojrzałem na plecak, potem na Nią. Ciekawe, jak zdążyła to tak szybko policzyć? Miałem dość. Moja granica cierpliwości kończy się tam, gdzie ktoś zaczyna mi mówić, jak mam żyć.

„Droga Pani – zacząłem spokojnie, choć może tylko tak mi się wydawało – pochodzę z kraju pod nazwą Polska. Mam już tyle lat, że zdążyłem jeszcze załapać się na ostatnie lata komunizmu. Czarnego, strasznego czasu, w którym nie było nic. NIC. Nie było tych, tak pogardzanych przez Panią, RZECZY. I ja już raz w życiu byłem minimalistą. Z musu. Z biedy. To mi wystarczy. Dziś, bycie minimalistą, w sytuacji, kiedy można wstać rano, pójść do sklepu dla minimalistów i kupić sobie minimalistyczne życie, zwyczajnie mnie śmieszy. I oburza. I jeśli Pani pozwoli, to zabiorę teraz mój plecak, wypchany mnóstwem RZECZY, udam się do wypasionego samolotu, żeby polecieć do mojego wypasionego życia. A Pani zamiast minimalizmu zalecam zdrowy rozsądek i odrobinę empatii. Uwaga, empatia jest za darmo, nie musi jej Pani kupować. Do widzenia!”.

Tomasz Sobierajski

Prof. Tomasz Sobierajski

Socjolog, wakcynolog społeczny, metodolog, specjalista z zakresu zdrowia publicznego, współautor bestsellerowej książki „Pokolenia”, wykładowca akademicki i maratończyk @tommysobierajski www.tomaszsobierajski.com
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA