Skip to content

Enter Enea Festival 2023

Uznawana za najlepszą współczesną wokalistkę dzisiejszej sceny jazzowej Cécile McLorin Salvant jest artystką wszechstronną. Komponuje, pisze teksty, śpiewa i wyraża się przez sztuki plastyczne. Wykształcona klasycznie, zanurzona w jazzie, bluesie i folku, czerpiąca z teatru muzycznego i wodewilu, oprócz fenomenalnego warsztatu muzycznego dysponuje też prawie teatralnymi środkami wyrazu, które czynią z jej koncertów niezapomniane wydarzenia. Jej głos określany jest jako „głos o stalowym rdzeniu owiniętym miękką watą” i porównywalny z głosem tak znakomitych śpiewaczek jak Billie Holiday, Sarah Vaughan, czy Elli Fitzgerald.

SALVANT_foto_Tom_Korkidis

Jak pisze Jazz Forum w recenzji jej ostatniej płyty, której koncertowe wykonanie oglądać możemy na platformie arte.tv „Cécile McLorin Salvant albumem Ghost Song przekracza granicę tego, co zwykliśmy nazywać „wokalistyką jazzową”. Już jej pierwszy album został nominowany do Grammy, a trzy kolejne zdobyły tę prestiżową statuetkę. W Poznaniu wystąpi ze swoim zespołem 5-go czerwca 2023 roku.

Enter Enea Festival to cztery dni muzycznego spotkania w plenerze Jeziora Strzeszyńskiego, w programie dobranym przez Leszka Możdżera, dyrektora artystycznego od pierwszej edycji.

Festiwal łączy w sobie bezpretensjonalność, niezależność i swobodę, związaną z atmosferą imprezy plenerowej, z ekskluzywnością wynikającą z ograniczonej liczby widzów, świetnego nagłośnienia i przede wszystkim z listy zaproszonych przez Leszka Możdżera artystów, którzy gwarantują publiczności najwyższy poziom muzycznych wrażeń. Enter jest miejscem wielu premier, inicjatorem nowym muzycznych konstelacji.

Enea Enter Festiwal

Liczne z projektów, które rozpoczęły się artystycznymi spotkaniami na Enter Enea Festival, zwieńczonymi premierami i wyjątkowymi wykonaniami nowego materiału miały swoje kontynuacje i trasy w Polsce i Europie. Przykładami mogą być: płyta „Komeda” Leszka Możdżera, której prawykonanie w czerwcu 2010 wyprzedziło płytę i jej trasę promocyjną, album „Polska” w wykonaniu trio Możdżer-Danielsson-Fresco, czy premiera duetu Leszek Możdżer-Gloria Campaner z 2017 roku oraz współpraca Leszka Możdżera z Orkiestrą Polskiego Radia Amadeus pod dyrekcją Agnieszki Duczmal.

Po ubiegłorocznym koncercie Adama Bałdycha z udziałem LeszkaMożdżera, artyści pracują właśnie nad wspólną płytą. I w tym roku w programie nie zabraknie premier i prawykonań przygotowywanych z myślą o Festiwalu. Kolejnych zapraszanych artystów przedstawiać będziemy w marcu i kwietniu, a karnety na Festiwal pojawią się w sprzedaży jeszcze w marcu. Kreację wizerunkową 13. edycji Enter Enea Festival, opartą na portrecie Leszka Możdżera zrobionym przez Jakuba Wittchena, w studiu zdjęciowym zaaranżowanym w garderobach poprzedniej edycji Festiwalu, przygotowało poznańskie studio Bękarty.

Tegoroczny Festiwal odbędzie się w dniach 4-7.06.2023, w Poznaniu nad Jeziorem Strzeszyńskim.

Organizatorem Festiwalu jest Fundacja „Europejskie Forum Sztuki”, której prezesem i fundatorem jest Jerzy Gumny. Sponsorem tytularnym Enter Enea Festival jest Enea. Festiwal realizowany jest dzięki wsparciu Urzędu Miasta Poznań oraz Marszałka Województwa Wielkopolskiego

blank
blank

Może cię zainteresować:

Kategorie:

Enter Enea Festival 2023

PLAKATY-2023-3

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Przed nami dwudniowy Przegląd Kobiecych Filmów Górskich i Podróżniczych

Fundacja Wandalistki i Kino Muza już po raz drugi organizują Przegląd Kobiecych Filmów Górskich i Podróżniczych. Tym razem podczas 2 dni (1-2 kwietnia) zaprezentują 5 filmów skupionych wokół kobiecych eksploracji, górskich przygód i wspinaczki. Uczestnicy będą mogli wziąć udział w spotkaniach i rozmowach z gościniami specjalnymi – Elizą Kubarską i Anną Tybor oraz prowadzącą Kamilą Kielar. 

Po pierwsze: kobiety 

Tak jak i w ubiegłorocznej edycji, tak i podczas tego „Przeglądu” nie zabraknie silnych kobiecych postaci. W roli gościni specjalnej pojawi się Eliza Kubarska – alpinistka (jedna z niewielu kobiet na świecie, która wytyczała nowe drogi na górskich ścianach) i reżyserka filmowa, która obecnie pracuje nad filmem dokumentalnym poświęconym Wandzie Rutkiewicz. Premiera „Ostatniej wyprawy” planowana jest na ten rok, czy reżyserka będzie chciała opowiedzieć uczestnikom najciekawsze historie z planu? O to postara się Kamila Kielar, czyli kobieta urodzona do eksplorowania świata, podróżniczka, dziennikarka i reportażystka. Jej dziennikarski sznyt z pewnością przyda się w prowadzeniu spotkań i rozmów, nie tylko z Elizą, ale także z Anną Tybor, czyli kolejną kluczową postacią. Anna to kobieta do zadań specjalnych, od narciarstwa wysokogórskiego po himalaizm (pięciokrotna mistrzyni Polski w skialpinizmie, pierwsza kobieta na świecie, która zdobyła ośmiotysięcznik Manaslu bez użycia tlenu z butli i zjechała ze szczytu na nartach). Jeśli rozważania o roli kobiet we współczesnej wspinaczce i o sportach górskich – to tylko w takim składzie!

Na wielkim ekranie 

Nie tylko spotkania i rozmowy, ale i emocje na wielkim ekranie. A to zagwarantują projekcje pięciu filmów, które nie pozwolą się nudzić. Klimat Meksyku, USA i Nepalu w jednym miejscu? Proszę bardzo! Ten dobrze brzmiący przepis na udane dwa dni dopełni szczypta pięknych widoków, ekstremalnych przeżyć, aspektu niepełnosprawności w górach i drogi do odnalezienia siebie. Te wszystkie doznania i emocje zapewnią wyjątkowe projekcje ukazujące góry i wspinaczkę z kobiecego punktu widzenia.

Program

Sobota, 1 kwietnia, godz. 17:30

  • Stumped| reż. Cedar Wright, Taylor Keating (USA) | 22 min
  • Aliento | reż. Ulises Fierro (Meksyk) | 17 min 
  • Mothered by Mountains | reż. Renan Ozturk (Nepal) | 16 min
  • Po seansie spotkanie z Elizą Kubarską. Spotkanie poprowadzi Kamila Kielar.
  • Bilety dostępne tutaj

Niedziela, 2 kwietnia, godz. 17:30

  • Like a Wolf | reż. Montage Production LLC (USA) | 75 min 
  • Follow Through | reż. Adam Clark, Isaiah Branch-Boyle (USA) | 22 min

Po seansie spotkanie z Anną Tybor. Spotkanie poprowadzi Kamila Kielar.

Bilety dostępne tutaj

Organizatorzy: Fundacja Wandalistki, Kino Muza w Poznaniu.

Partnerzy: Estrada Poznańska, Klub Wysokogórski Poznań.

Patroni Medialni: Magazyn Góry, Magazyn na szczycie, Radio Afera, Poznański Prestiż, Nasz Głos Poznański.

Findacja Wandalistki
logo Poznański prestiż

Poznański prestiż

Przed nami dwudniowy Przegląd Kobiecych Filmów Górskich i Podróżniczych

Przegląd Kobiecych Filmów Górskich i Podróżniczych

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Wiosenne spotkania w Bibliotece Raczyńskich 

Zuzanna Kozłowska fot. Mikołaj Niemczewski/Adobe stock

Na koniec marca miłośników literatury czeka wiele atrakcji w poznańskiej bibliotece. Aż pięć wyjątkowych wydarzeń z książkami w tle, takich jak warsztaty dla dzieci, wystawa „Dramat irlandzki w Polsce”,  warsztatach malowania celtyckich plecionek, czy czytanie wielkich dzieł literatury starożytnej w ramach Dni Kultury Antycznej. Każdy znajdzie coś dla siebie, z czego większość atrakcji jest za darmo lub za niewielką opłatą. 

Harmonogram Biblioteki Raczyńskich: 

  • Marzec, Galeria Anastazego, wystawa „Dramat irlandzki w Polsce”, czyli plakaty szkice kostiumów, scenografii i egzemplarze sztuk, które wykorzystywane były do pracy w poznańskich teatrach na początku XX wieku.
  • 24 marca, godz. 17-19 – publiczne czytanie „Eneidy” poprzedzone wykładem pt. Filmowe wersje „Eneidy” prof. UAM dr hab. Radosława Piętki. Fragmenty eposu Wergiliusza zaprezentują wykładowcy Instytutu Filologii Klasycznej UAM oraz aktorzy teatru studenckiego „Sfinga”. 
  • 25 marca o godz.12 – warsztaty dla dzieci, pisanie, projektowanie, rysowanie, towarzyszące wystawie „Dramat irlandzki w Polsce”. 
  • 28 marca o godz. 16.30 – Warsztaty malowania celtyckich plecionek inspirowanych irlandzką „Book of Kells”.
  • 29 marca o godz. 18 – w ramach cyklu „Strony fotografii”, spotkanie z Karolem Szymkowiakiem – artystą fotografem, kuratorem Kolekcji Wrzesińskiej i członkiem Związku Polskich Artystów Fotografików. 

Więcej informacji o wydarzeniach można znaleźć na stronie Biblioteki Raczyńskich.

blank

Zuzanna Kozłowska

Wiosenne spotkania w Bibliotece Raczyńskich 

Zuzanna Kozłowska fot. Mikołaj Niemczewski/Adobe stock

Open book, yellow flowers fanned pages on grass. Summer spring b

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Ostatnia deska ratunku – o in vitro

Tekst: Zuzanna Kozłowska Zdjęcia: Adobe Stock

„Nie udało się” – to słowa, które każdemu jest trudno przetworzyć, godząc się z pewnego rodzaju porażką. Kiedy jednak stoi się we własnej łazience nad testem ciążowym i trzeba taką deklarację przekazać sobie i swojemu partnerowi, słowa te są jak sztylety wbijane w serce nieistniejącego, ale bardzo wyczekiwanego nowego życia.

Problemy z płodnością w Polsce posiada co szósta para w wieku rozrodczym. Niepłodność coraz częściej wskazywana jest jako choroba społeczna współczesnych czasów, dotykająca obie płci w równym stopniu. Około 1,5 miliona par aktualnie walczy o to, by móc zostać rodzicami. Bywa, że walka jest nierówna, ponieważ przyczyny niepłodności często pozostają nieznane.

Nietrafiony los w loterii genowej czy silny stres lub przepracowanie nawet w najmniejszej dawce mogą sprawić, że nie zobaczy się drugiej kreski na teście ciążowym. Będąc w tego rodzaju sytuacji, jeszcze jeden czynnik działa przeciwko aspirującym rodzicom – czas. Mimo że wiek rozrodczy to przynajmniej kilka do kilkunastu lat dla większości par, wiele ma problem zdążyć przed nieubłaganym deadline’em matki natury. Każdy dzień ma znaczenie, jeżeli pragnie się więcej niż jednej pociechy. Leczenie niepłodności należy rozpocząć jak najszybciej, a i szybka reakcja nie gwarantuje sukcesu.

Istnieje wiele metod leczenia niepłodności, jednak dla części par po wykorzystaniu innych, mniej inwazyjnych metod, jedynym rozwiązaniem może okazać się zapłodnienie in vitro. Kiedy leczenie hormonalne czy zabieg inseminacji to za mało, swoje szanse na zostanie rodzicami trzeba powierzyć zapłodnieniu komórki jajowej przez plemnik poza żeńskim układem rozrodczym.

In vitro to jedna z najskuteczniejszych metod leczenia niepłodności, szczególnie w przypadku niedrożności jajników, ale daje tylko i aż od 40 do 50% szans na ciążę (u kobiet poniżej 30. roku życia). W Polsce dzięki tej metodzie urodziło się już ponad 50 tysięcy dzieci. Pierwsza dziewczynka w kraju dzięki in vitro przyszła na świat w 1987 roku w Białymstoku.

Niestety sztuczne zapłodnienie nie należy do tanich metod leczenia niepłodności i nie jest aktualne refundowane przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Na dofinansowanie z NFZ można było liczyć tylko w latach 2013-2016, a programowi wspierającemu rodziny walczące z niepłodnością zaledwie przez 3 lata przypisuje się aż 22 tysiące dzieci.

Decydując się na sztuczne zapłodnienie, trzeba liczyć się z następującymi kosztami:

– 5-7 tysięcy zabieg,

– około tysiąc złotych dodatkowe badania (głównie związane z hormonami),

– 2-3 tysiące leki.

Jest to ogromny wydatek dla każdej rodziny, często daleko poza zasięgiem budżetu domowego. A to przecież dopiero początek…

Na szczęście, gdzie rząd zawodzi, tam samorząd pomaga. W kilkunastu miastach oraz gminach, a czasem całych województwach, można liczyć na skorzystanie z programów dofinansowań dla par zmagających się z niepłodnością. Poznań także oferuje swoim mieszkańcom wsparcie, jeżeli chodzi o in vitro. Dzięki programowi w stolicy Wielkopolski urodziło się już 450 dzieci, a jego kolejna edycja właśnie ruszyła. Małżeństwa oraz pary w związku partnerskim mogą liczyć na dofinansowanie o wartości 5 tysięcy złotych do zabiegu in vitro (do 3 razy) lub dofinansowanie o wartości 2 tysięcy złotych do procedury adopcji zarodka (do 3 razy).

Z programu mogą skorzystać pary mieszkające w Poznaniu, spełniające pewne kryteria. Trzeba pozostawać w związku małżeńskim lub partnerskim, płacić podatki w Poznaniu, a wiek kobiety powinien mieścić się w przedziale od 20 do 43 lat. Trzy placówki lecznicze biorą udział w programie, a z dofinansowania w tej edycji można skorzystać do końca 2024 roku. 

By przystąpić do programu, należy złożyć wniosek o dofinansowanie procedury zapłodnienia pozaustrojowego metodą in vitro wraz z oświadczeniami (potwierdzającymi spełnienie warunków programu) w Wydziale Zdrowia i Spraw Społecznych w Urzędzie Miasta Poznania. Dokumenty niezbędne do kwalifikacji do programu można pobrać w formacie PDF ze strony www.poznan.pl w zakładce In Vitro. 

In vitro pozostaje często ostatnią szansą par na to, by zostać rodzicami. Kiedy kolejny raz trzeba przyznać, że znowu się nie udało, dobrze wiedzieć, że można liczyć na wsparcie, nawet w aktualnym, zimnym dla in vitro, klimacie politycznym. Miejmy nadzieję, że i państwo kiedyś przypomni sobie o osobach, których marzeniem jest rodzicielstwo. 

blank

Zuzanna Kozłowska

Ostatnia deska ratunku – o in vitro

Tekst: Zuzanna Kozłowska Zdjęcia: Adobe Stock

In vitro

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

GOSIA MUSIDLAK | Nieosiągalne zamienić w zrealizowane

rozmawia: Magdalena Ciesielska  |  zdjęcia: Ksenia S. Photography, Anna Piasecka

Profesjonalistka, uczuciowa i wrażliwa, kochająca muzykę i rodzinę ponad wszystko. Z doświadczenia wie, że warto marzyć i dążyć do realizacji nowych celów, bo wiara czyni cuda. Pasjonatka skrzypiec, mrożonej kawy, czarnego koloru, kotów, wyzwań i tzw. checklists. Gosia Musidlak osiedliła się w Poznaniu na stałe, ale wciąż przemierza tysiące kilometrów, współtworząc międzynarodowe orkiestry

Gosiu, jak rozpoczęła się Twoja przygoda z Poznaniem?

GOSIA MUSIDLAK: Urodziłam się w Wielkopolsce, w Turku, tam chodziłam do szkoły muzycznej pierwszego stopnia, następnie rozpoczęłam edukację w szkole muzycznej drugiego stopnia już w Kaliszu – były to czasy szkoły gimnazjalnej. Na tym etapie mojego dzieciństwa i gry na skrzypcach zawsze podkreślam wielką zasługę moich rodziców. Moja mama wszystko podporządkowała mojej nauce, szkole państwowej, którą miałam od godzin rannych, a następnie szkole muzycznej, do której uczęszczałam w godzinach popołudniowych. Tata zawoził mnie do Kalisza, gdzie miałam zajęcia od 16:30 do 20:30 i czekał za mną, poświęcając swój czas. Jeździł ze mną trzy razy w tygodniu. Teraz jak na to patrzę z perspektywy czasu, wiem, jakie to było niewiarygodne poświęcenie, zmiana organizacji życia, nowy harmonogram codziennych zajęć – dla osób kompletnie niezwiązanych zawodowo z muzyką, bo ja nie pochodzę z rodziny muzycznej. Rodzice zrozumieli w pełni moje wyrzeczenia, Tata zawsze mi szeptał, że „skrzypce to jest to!” i zawsze mi kibicował.

Przygodę z Poznaniem rozpoczęłam wcześnie za namową mojego profesora z Kalisza – Pawła Kulczyckiego. Było to nie lada wyzwanie. Miałam wówczas 14 lat, zamieszkałam w bursie, aby ciągle nie dojeżdżać, być na stałe w Poznaniu i móc dalej kształcić się muzycznie. W nowej szkole miałam możliwość ćwiczenia gry na skrzypcach do godz. 21, co dla moich sąsiadów w domu rodzinnym było nie do pomyślenia. (śmiech) Ponadto w tych czasach gimnazjum, następnie liceum, poznałam wiele ciekawych osób, zawarłam przyjaźnie, które nadal trwają. I to jest piękne! Tu w Poznaniu zderzyłam się ze światem kompletnie nastawionym na muzykę, poznałam artystów oraz wielu wartościowych ludzi. 

Kiedy przyszedł czas na wybór studiów, stanęłam przed ciężką decyzją, ponieważ brałam pod uwagę zarówno studia na Akademii Muzycznej w Poznaniu, jak i na Akademii Medycznej. Głosy w rodzinie rozkładały się różnie, byli ci, którzy „głosowali” za medycyną i moim gabinetem prywatnym w przyszłości, (śmiech) inni tłumaczyli, że muzyka to pasja, a nie zawód – jak się utrzymać z takiej profesji? Mając mętlik w głowie, pamiętam, że rozmawiałam długo z Tatą, mówiąc jakie emocje wywołuje we mnie muzyka, ile mi daje radości. A Tata odrzekł „Gosia, ja to wszystko rozumiem i jestem z Tobą! Tylko jak Ty chcesz iść na medycynę, skoro boisz się igieł i krwi”. (śmiech) To jest puenta, którą często sobie przywołuję w pamięci, która mnie po prostu rozbawia…Nigdy, nie żałowałam podjętej decyzji i drugi raz – jeśli byłoby mi dane – też wybrałabym studia na Akademii Muzycznej w Poznaniu. 

Gosia Musidlak

Co było impulsem do sięgnięcia po skrzypce?

To jest dość abstrakcyjna historia. (śmiech) Miałam wtedy 6 lat i oglądałam z moimi rodzicami Festiwal Polskiej Piosenki w Opolu. Występowała tam Orkiestra Polskiego Radia i ja wtedy, pokazując na skrzypce, rzekłam, że chciałabym to mieć, zobaczyć, dotknąć. Rodzice z lekkim niedowierzaniem, spełnili moją prośbę, wysyłając mnie do ogniska muzycznego. Na początku miałam dużo zajęć z rytmiki, zajęcia rozwojowe, umuzykalniające, mniej kontaktu z samym instrumentem. Wykazując predyspozycje zostałam wysłana na egzaminy wstępne do szkoły muzycznej i dostałam się. Nawet nie zawahałam się, czy kontynuować tę drogę, jako tak małe dziecko. To jakoś wypływało z mego serca, miłości do skrzypiec, dźwięków, melodii…

Jakie było Twoje pierwsze dziecięce wrażenie, gdy wzięłaś skrzypce do rąk?

Jak pierwszy raz zagrałam, pomyślałam „ale to jest głośne!” (śmiech) 

Oprócz samorealizacji pomagasz rozwijać się też dzieciom, uczniom szkół muzycznych. 

Bardzo lubię pracę z dziećmi, z najmłodszymi „wirtuozami” (śmiech), to niezwykle budujące doświadczenie. Spotykam się z ogromną dziecięcą radością, ale i szczerością. Od razu wyłapuję ciekawość najmłodszych i chęci muzyczne, a z drugiej strony widzę dzieci, które wysyłane są na zajęcia, aby spełnić ambicje i aspiracje rodziców. Uczę dzieci w szkole podstawowej, w klasach od 1 do 6, bardzo się w tym spełniam. Uwielbiam patrzeć na zadowolone i uśmiechnięte twarze.  Dodatkowo jest to bardzo odpowiedzialne zadanie, bo trzeba mieć do dzieci podejście. Każdy mały człowiek, którego uczę, ma inną wrażliwość, inaczej rozumie i wyłapuje moje uwagi. Trzeba być ostrożnym, aby nikogo nie urazić i nie wzniecić w dzieciach ziarenka niepewności. Wprost przeciwnie, zawsze staram się je mobilizować i tłumaczyć wszelkie muzyczne niuanse. Poznaję dzieci, chcę do nich dotrzeć – ważna jest tu autentyczność.

Gosia Musidlak

Skończyłaś Akademię Muzyczną im. I. J. Paderewskiego w Poznaniu oraz Akademię Muzyczną im. K. Lipińskiego we Wrocławiu. Dlaczego obie te placówki edukacyjne?

Jestem nieposkromioną złośnicą (śmiech). Ciągnie mnie zawsze ku nowemu, lubię wyzwania. We Wrocławiu uczyłam się pod okiem Małgorzaty Kogut-Ślandy, która zrobiła doktorat typowo z korekty aparatu skrzypcowego i przygotowania pod pracę orkiestrową. Nauczyła mnie, że odpowiednia postawa, pilnowanie rozłożenia ciężaru ciała może zapobiec jakimkolwiek problemom z kręgosłupem po wielogodzinnych próbach. Nauczyła mnie, że zawsze przed graniem, należy się rozciągać. Jesteśmy trochę jak sportowcy i musimy dbać nie tylko o nasze narzędzia pracy, w moim przypadku ręce, ale o całe ciało, każdy mięsień. Ten czas we Wrocławiu otworzył mi głowę na ten aspekt, niezwykle ważny dla muzyków. Zaczęłam zwracać większą uwagę na postawę i świadomość ciała.

Pracujesz w branży ślubnej już ponad dekadę, kreujesz zgodnie z oczekiwaniami nowożeńców piękną oprawę ślubu, a także przyjęcia weselnego. Jakie najczęściej utwory wybiera Młoda Para? Czy zaskakują Cię muzyczne wybory nowożeńców?

Na ślubach kościelnych Pary Młode nie zawsze mogą wybrać te utwory, które chciałyby usłyszeć podczas ceremonii, a wynika to z kanonu instytucji kościelnej i tego, co można wykonać podczas mszy świętej. Jest jednak bardzo dużo pięknych tytułów, na które zawsze otrzymujemy zgodę. To w większości muzyka klasyczna, np. Ave Maria Gounoda, Ave Maria Schuberta, Marsz weselny Wagnera, Marsz weselny Mendelssohna itp. A także różnorodne utwory sakralne, np. Ty tylko mnie poprowadź, Panie proszę przyjdź, Schowaj mnie, Prawo miłości, Barka, Abba Ojcze, Ofiaruje Tobie Panie Mój itp.

Jeśli zaś chodzi o śluby cywilne, to mamy tutaj większą dowolność, a nowożeńców w doborze odpowiedniej oprawy muzycznej ogranicza tylko wyobraźnia. Repertuar często tworzą piosenki związane z ich związkiem, tym jak się poznali. Z wielką chęcią aranżuję ulubione utwory Pary Młodej, które wybierają na swój wyjątkowy dzień. Czy mnie to zaskakuje? Teraz już nie. Wcześniej faktycznie tak – zaskakiwał mnie wybór utworów i zastanawiałam się, czy to wypada… Teraz traktuję to raczej jako pewnego rodzaju wyzwanie zawodowe. Każdy ślub to coś nowego, a ja nie lubię rutyny.

Reakcje Par Młodych i ich szczera radość, często wraz ze łzami wzruszenia, ich słowa pochwały – „lepiej nie mogliśmy sobie tego wymarzyć” – tylko upewniają mnie w przekonaniu, że „robię swoje”. Dla mnie największym sukcesem jest, gdy mam potwierdzenie, że wszystko przebiegło idealnie. Młodzi zapraszają mnie na swoją uroczystość za pośrednictwem portali ślubnych, na których jestem zarejestrowana lub po prostu dzięki zwykłemu poleceniu od rodziny, znajomych. Poczta pantoflowa, mówiąc kolokwialnie, jest według mnie najlepszą reklamą. Oprawą zaślubin zajmuję się zarówno indywidualnie, jak i z moim kwartetem smyczkowym Arco Quartet, z którym mamy na koncie podwójną platynową płytę za udział w nagraniach albumu Guziora (Mateusza Bluzy). Zawsze staramy się podchodzić indywidualnie do każdej Pary Młodej, a wieloletnie doświadczenie daje nam pewność, że spełnimy oczekiwania na najwyższym poziomie. 

Gosia Musidlak

Na co dzień jesteś rozchwytywana zawodowo, współpracujesz z Filharmonią Dowcipu, Orkiestrą Adama Sztaby, Santander Orchestra, Pawbeats Orchestra, Filharmonią Gorzowską. I na dodatek jesteś skrzypaczką oraz managerką kwartetu smyczkowego Arco Quartet. Kiedy znajdujesz czas dla siebie? 

Muszę się przyznać, że z tym odpoczynkiem i czasem dla siebie mam problem. (śmiech) Kocham grać i to mnie nie męczy. Muzyka jest moją wielką pasją i nie odczuwam tego jako ciężkiej pracy, wprost przeciwnie odbieram wiele pozytywów, a granie daje mi dużo satysfakcji, impulsów do nieustannego rozwoju, do mobilizacji. Ponadto bardzo lubię podróżować, więc jeżdżenie samemu lub zorganizowanym transportem koncertowym zapewnia mi ruch, brak nudy, poczucie ciągłego biegu – a ja to lubię.

Pracowałaś i nadal współpracujesz z niezwykłymi i utalentowanymi ludźmi, artystami, chociażby z Adamem Sztabą, Tomkiem Szymusiem, Kasią Moś, Kubą Badachem i innymi. Jak to jest w tym muzycznym świecie, czy jeden wokalista poleca Ciebie innemu, to działa trochę na zasadzie poczty, czy musisz uczestniczyć jak aktorzy w castingach? 

Różnie, choć najczęściej jest to poczta pantoflowa. Jeśli ktoś widzi, że jestem za każdym razem dobrze przygotowana, podchodzę profesjonalnie do powierzonych mi zadań, to mnie poleca dalej – tak to po prostu działa. Jednak do projektów stricte orkiestrowych bardzo często są przesłuchania. Pragnę tu wspomnieć o projekcie, który otworzył mi drzwi do kariery – to projekt Santander Orchestra, do którego dostać się nie było łatwo, a swoje umiejętności trzeba było zaprezentować podczas przesłuchań. Dzięki temu projektowi jako młody muzyk, wówczas 23-letni, mogłam zagrać we wszystkich największych obiektach koncertowych w Polsce takich jak NOSPR (przyp.red. Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia w Katowicach), NFM (przyp.red. Narodowe Forum Muzyki im. Witolda Lutosławskiego we Wrocławiu), Filharmonia Szczecińska, Filharmonia Narodowa etc. Dla osoby, która dopiero co skończyła studia, było to cudowne i niezapomniane przeżycie, dające wiele możliwości. Granie pod batutą śp. Maestro Krzysztofa Pendereckiego to była rzecz, której ja się po prostu nie spodziewałam w moim życia, a jednak się wydarzyła. Podobnie współpraca z Jerzym Maksymiukiem, Lawrencem Fosterem, Johnem Axelrodem, Krzesimirem Dębskim, Januszem Stokłosą, nagranie płyty z Santander Orchestra, trasa z Leszkiem Możdżerem, warsztaty z muzykami z Filharmonii Berlińskiej czy z Sinfonii Varsovia – to moje doświadczenia muzyczne, moje przeżycia, których mi nikt nie odbierze… 

Współpraca z Adamem Sztabą zaczęła się od koncertu dla banku WBK, to było coś a’la połączenie sił (śmiech) muzyków z sekcji rytmicznej Adama z sekcją smyczkową z Santander Orchestra. Do realizacji tego wydarzenia wybierano tylko kilkanaście osób z całego projektu. Udało mi się być w tym gronie muzyków! Sukces koncertu pozwolił mi i mojemu koledze Olkowi Zwierzowi, który odpowiedzialny jest za angażowanie „smyczków”, na dalszą współpracę z orkiestrą Adama. 

Gosia Musidlak

Tak intensywna praca, w tak młodym wieku…

Szczerze mówiąc zaczęłam bardzo intensywnie pracować po śmierci mojego Taty. Koncerty, wyjazdy, występy stały się dla mnie pewnego rodzaju ucieczką od emocji z którymi ciężko było sobie poradzić… Postanowiłam wtedy, że nie mogę zmarnować jego poświęcenia, które włożył w moją edukację muzyczną. I wtedy powiedziałam sobie, że nie ma rzeczy niemożliwych, że ja swoją samodyscypliną i determinacją i poważnym podejściem do obowiązków, chcę nieosiągalne zamienić w zrealizowane. To jest moja maksyma życiowa.

W wieku 18 lat stworzyłam sobie tzw. checklistę, listę ważnych dla mnie spraw. Znalazłam ją podczas mojej ostatniej przeprowadzki. Zapisałam tam swoje marzenia: dostać się do profesjonalnego projektu orkiestrowego, nagrać płytę, wziąć udział w nagraniu ścieżki dźwiękowej do filmu, wyjechać w trasę koncertową za granicę itd. Następnie zaczęłam te podpunkty odhaczać i zobaczyłam, że to wszystko się spełniło! Wielokrotne występy telewizyjne, zagraniczna trasa „Star Wars in Concert”, udział w Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, występ z Santander Orchestra na koncercie Gali otwarcia Ligii mistrzów w Madrycie, udział w koncercie z Leszkiem Możdżerem podczas festiwalu „Jazz nad Odrą” oraz liczne festiwale muzyczne z moim udziałem (Wodecki Twist, One Light, Malta Festival) to tylko kilka pozycji z listy. Postanowiłam więc iść za ciosem i dopisywać kolejne rzeczy i zaobserwowałam, że to działa. Wiara czyni cuda! Zagranie u Adama Sztaby też było na tej mojej checkliście – i również to marzenie się ziściło. Jest On dla mnie autorytetem muzycznym, człowiekiem z otwartą głową, niezwykle utalentowanym i kreatywnym, pogodnym z natury człowiekiem, stawiającym na oryginalne aranżacje, dającym szansę młodym. Jednak najważniejsze dla mnie jest to, że docenia artyzm, a nie ten cały blichtr i konsumpcjonizm życia.

Czy gwiazdorzą te wielkie gwiazdy, z którymi miałaś okazję współpracować? 

Szczerze mówiąc nie mam żadnych złych doświadczeń w pracy z artystami wielkiego formatu. Wręcz przeciwnie. Wydaje mi się, że zła opinia ciążąca na większości popularnych artystów związana jest z ogromnymi oczekiwaniami i presją na nich nakładaną. Opinia publiczna często zapomina, że Ci wykonawcy są też normalnymi ludźmi mającymi lepsze lub gorsze dni. Oni również mają prawo być niewyspani. (śmiech) Otrzymałam bardzo dużo ciepła i pozytywnych emocji właśnie podczas takich zakulisowych spotkań, od Kuby Badacha, Natalii Kukulskiej, Kasi Moś, Kayah, od których bije dobroć i ogromne ciepło. Oczekiwania w świecie muzycznym są bardzo trudne, często podcinające skrzydła. Trzeba pamiętać, żeby zawsze być sobą. Autentyczność procentuje najbardziej. 

Wzięłaś udział w nagraniu pięknej i bardzo osobistej płyty Andrzeja Piasecznego „50/50”. Jak doszło do tej współpracy?

Koncept tej płyty był taki, że każdy utwór był napisany przez innego aranżera, kompozytora. I jednym z nich był wspomniany przeze mnie Adam Sztaba. Dzięki niemu dostałam możliwość nagrania swoich dźwięków na płytę 50/50. Niezwykłe jest dla mnie to, kiedy odsłuchuję utwory z płyty Andrzeja i czuję, że dołożyłam do całości cząstkę siebie. Jest to ekscytujące i niezwykle satysfakcjonujące.

Gosia Musidlak

Nie sposób nie przywołać w tym miejscu Twojego udziału w nagraniu ścieżki dźwiękowej do Disneyowskiego przeboju, do bajki „Co w duszy gra”. 

Nagrałam – też dzięki współpracy z Adamem Sztabą – smyczki do utworu „Liczy się tylko to”, śpiewanego przez Kubę Badacha do bajki Disneya zatytułowanej „Co w duszy gra”. Ciekawostką jest, że tekst piosenki napisała Ola Kwaśniewska, żona Kuby. Gdy siedziałam w kinie i oglądałam tę bajkę, to poczułam ciarki ze wzruszenia. To naprawdę jest magia, niewyobrażalne uczucie móc usłyszeć siebie w tak wielkiej produkcji. Wzruszam się, gdy dociera do mnie fakt, jak wielkie są to osiągnięcia muzyczne. Wzruszam się, gdy pomyślę, w jakim miejscu w życiu jestem, co zrobiłam do tej pory, w czym uczestniczyłam. I nie wyobrażam sobie, że mogłabym być gdzieś indziej. Jestem tak po ludzku z siebie dumna, że miałam na tyle samozaparcia, „aby przenosić góry”, dokonywać rzeczy niemożliwych. Zawsze chciałam być muzykiem uniwersalnym grającym w projektach zarówno z muzyką klasyczną, jak i rozrywkową. 

Przeczytaj także:

logo Poznański prestiż

Nawiązując do tytułów Disneya, co Tobie w duszy gra i co dla Ciebie się liczy?

W duszy najbardziej gra mi muzyka filmowa. (śmiech) A co się najbardziej liczy? Może to zabrzmi trochę sztampowo, ale na pierwszym miejscu zawsze jest to rodzina i bliscy oraz samorealizacja, spełnianie siebie, zmienianie rzeczy niemożliwych w zrealizowane. Nie chcę mówić tu o karierze, bo to słowo jest często zbyt niepotrzebnie nadmuchane i ma złe konotacje.

Co przed Tobą?

Marzec szykuje się naprawdę bardzo pracowity, ale o pewnych nagraniach co i jak oraz z kim nie mogę na razie wspomnieć. (śmiech) Gwarantuję jednak, że są to kolejne rzeczy z mojej listy. Obecnie pracuję nad nowym kwartetem elektrycznym Euphoria Quartet. Niedawno z dziewczynami nagrałyśmy demo, a teraz będziemy nagrywać video. Jest to bardzo oryginalny projekt, który ma za zadanie łączyć muzykę klasyczną z szeroko pojętą muzyką rozrywkową, ponieważ gramy na instrumentach elektrycznych. W drugiej połowie marca będę również brała udział w projekcie Pan European Orchestra w Warszawie pod batutą greckiego dyrygenta Petera Tiborisa. I tu na razie muszę pozostawić nutkę tajemnicy oraz zaprosić do śledzenia moich przyszłych koncertów na moich social mediach. (śmiech) 

Są dwie rzeczy, które w niedalekiej przyszłości pragnę zrealizować. Po pierwsze chciałabym doskonalić się w roli managera i inspektora projektów orkiestrowych. Miałam już możliwość kompletowania składu orkiestry do projektów między innymi z Tomkiem Szymusiem, Marcinem Majerczykiem, a także Mateuszem Mickiem, np. do koncertu Andrea Bocellego. Po drugie – chciałabym nagrać płytę z muzyką autorską. Chcę do współpracy zaprosić różnych wykonawców i wspaniałych muzyków, stworzyć moją muzykę. Odgrywanie coverów to do końca nie moja bajka. (śmiech)

Tego Ci z serca życzę!

Bardzo dziękuję. Będę Cię informować o postępach. (śmiech)  

Magda Ciesielska

Magdalena Ciesielska

GOSIA MUSIDLAK | Nieosiągalne zamienić w zrealizowane

rozmawia: Magdalena Ciesielska  |  zdjęcia: Ksenia S. Photography, Anna Piasecka

Gosia Musidlak

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

„Fundacja Rodzinna – między nadzieją a rzeczywistością” tematem przewodnim jubileuszowego X Międzynarodowego Kongresu Firm Rodzinnych

Po ponad 7 latach prac wewnętrznych, 3 latach od ogłoszenia Zielonej Księgi, dziś możemy realnie mówić o przededniu możliwości, jaką daje fundacja rodzinna. Ustawa podpisana 7 lutego przez Prezydenta RP oznacza rewolucyjne zmiany w prawie dotyczącym sukcesji – dlatego oczywisty stał się temat wiodący najbliższego wydarzenia Instytutu Biznesu Rodzinnego.

– Ustawa budzi nadzieję na budowę firmy wielopokoleniowej. Tam, gdzie idzie nowe, buduje się też nowy rynek. Jesteśmy jako IBR w oczywisty sposób zaangażowani w pełen monitoring mediów oraz tego, jak komunikowana i promowana jest fundacja rodzinna przez tych, którzy chętni są ją tworzyć. A że wiele w tych obietnicach nadużyć, będziemy je konsekwentnie demaskować! Fundacji rodzinnej nie można spłycać wyłącznie do zabezpieczenia majątkowego i traktować jej tylko jak lokaty inwestycyjnej! – wyjaśnia potrzebę zorganizowania Kongresu oraz tegoroczny temat przewodni dr Adrianna Lewandowska, Prezes Instytutu Biznesu Rodzinnego. Zarys obszaru tematycznego oraz agendy powstał podczas kreatywnego warsztatu z udziałem Ekspertów IBR, którzy nad wyzwaniami strategii i sukcesji na co dzień pracują z rodzinami właścicielskimi w procesach doradczych i do których właściciele firm rodzinnych przychodzą z pytaniami o fundację rodzinną. 

Gościem specjalnym Kongresu jest Johannes Kärcher – Prezes Rady Nadzorczej Kärcher, syn założyciela firmy – Alfreda Kärchera. Do prelekcji i dyskusji o fundacjach rodzinnych dołączą także: książę Michael von Liechtenstein – Prezes Zarządu Industrie – und Finanzkontor Etablissement. Zaproszenie przyjęli także: dr Adam Mokrysz (Mokate), Ewald Raben (Grupa Raben), Leszek Kaszuba (Jamalex), Marcin Ochnik (Ochnik), Rodzina Wypychewicz (ZPUE), Filip Makowski (YORK), Krzysztof Domarecki (Selena). Przedsiębiorcy będą rozmawiali m.in. o: radach nadzorczych, sukcesji i budowaniu struktur korporacyjnych w firmie rodzinnej, inwestycjach, aktualnych wyzwaniach w rozwoju, ścieżce rozwoju sukcesora, współpracy z kadrą managerską spoza rodziny oraz sukcesji zewnątrzrodzinnej, komunikacji w sytuacjach trudnych i kryzysowych, obszarach ESG. Podczas Kongresu Instytut przyzna także coroczną nagrodę „Firma Rodzinna Roku” dla przedsiębiorstw szczególnie zaangażowanych i odpowiedzialnych społecznie. 

Kongres Firm Rodzinnych

Instytut Biznesu Rodzinnego od dekady spotyka się w Poznaniu w gronie polskich i zagranicznych rodzin biznesowych i firm rodzinnych, by rozmawiać o profesjonalizacji i dążeniu do długowieczności. Trudno uwierzyć, że tegoroczna edycja to edycja jubileuszowa. 10 lat spotkań i 10 edycji to łącznie 20 dni pełnych wrażeń, merytoryki i spotkań, łącznie 200 unikalnych prelegentów i łącznie ponad 2500 uczestników! 

Międzynarodowy Kongres Firm Rodzinnych to wydarzenie nieszablonowe nie tylko z uwagi na prelegentów i uczestników, jakich przyciąga. Instytut Biznesu Rodzinnego proponuje udział w interaktywnym spotkaniu: w trakcie wystąpień gości z Polski i zagranicy: przedsiębiorców rodzinnych, a także ekspertów i praktyków biznesowych, uczestnicy zasiądą przy okrągłych stołach dyskusyjnych. Po prelekcji będzie czas na moderowaną przez Ekspertów Instytutu Biznesu Rodzinnego (m.in. Szymona Trzebiatowskiego, Romana Wieczorka, Katarzynę Barcińską, Michała Gniatkowskiego, Grażynę Marciniak, Wiesławę Machalicę, Iwonę Rostkowską, Annę Bielak – Dworską, Alicję Hadryś i Ewę Więcek-Janka) rozmowę i wymianę poglądów z pozostałymi uczestnikami Kongresu – taka forma wydarzenia sprzyja integracji oraz umożliwia gorącą dyskusję w gronie „błyskotliwych umysłów” – przedsiębiorców. Ponadto uczestnicy będą mieli możliwość indywidualnych konsultacji z Ekspertami IBR w obszarach związanych z budowaniem wielopokoleniowej firmy rodzinnej. Z wydarzenia każdy wyjedzie z własną, częściowo samodzielnie napisaną książką „FUNDACJA RODZINNA – W KIERUNKU DŁUGOWIECZNOŚCI” i odpowiedzią na pytanie: Czy fundacja rodzinna jest dla mnie? 

Więcej informacji tutaj

logo Poznański prestiż

Poznański prestiż

„Fundacja Rodzinna – między nadzieją a rzeczywistością” tematem przewodnim jubileuszowego X Międzynarodowego Kongresu Firm Rodzinnych

MKFR_1080x1080_2

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

SANTA GRAFIKA niezwykłe wydarzenie dla projektantów, już w czwartek w Poznaniu!

Wydarzenie Santa Grafika to niezwykłe spotkanie dla projektantów i osób związanych z marketingiem. Podczas tego wydarzenia prelegentki opowiedzą o budowaniu marki oraz strategii brandingowej, ale również o trudnościach, jakie spotykają kobiety na rynku pracy w marketingu.

Santa Grafika

6 edycja wydarzenia jest wyjątkowa także pod względem prelegentek – na scenie wystąpią 3 kobiety, które mają zupełnie różne spojrzenie i perspektywy pracy w branży. Zarówno od bardziej marketingowych i brandingowych stron – aż po zagadnienia z tworzenia studio wyłącznie kobiecego.  Partnerką wydarzenia jest poznańskie stowarzyszenie Local Girls Movement, która działa w zakresie edukacji i tworzenia bezpiecznej przestrzeni dla kobiet.

blank

Będziecie mieć również możliwość networkingu i nawiązania nowych kontaktów biznesowych z innymi projektantami i designerami.

Podczas piątej edycji na scenie wystąpią: 

  • Martyna Olszak-Bachora
  • Paulina Kołaczek
  • Ela Martin

Spotkanie poprowadzi Weronika Harzyńska.

Wspiera nas (mentalnie, merytorycznie i duchowo) Maciej Piątek (The Brief), STGU oraz Grafmag.

To wyjątkowe wydarzenie zapewni Wam możliwość poszerzenia horyzontów, nauki nowych rzeczy i rozwijania swoich umiejętności. Bądźcie częścią tej niezapomnianej przygody i poznajcie innych ludzi z branży!

Nie czekaj i zarezerwuj swoje miejsce już dziś! Czekamy na Ciebie w klubie Schron w Poznaniu 16.03.2022 o 18:00. Do zobaczenia na Santa Grafika.

Link do wydarzenia

logo Poznański prestiż

Poznański prestiż

SANTA GRAFIKA niezwykłe wydarzenie dla projektantów, już w czwartek w Poznaniu!

Santa Grafika

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Wystawa BARBIE – NIEZNANE OBLICZE

Wystawa „Barbie – nieznane oblicze”, otwierana dokładnie w 64 urodziny najsłynniejszej lalki świata, ukazuje rzadko omawiane wątki z ponad sześćdziesięcioletniego „życia” ikony tej zabawki. Ale czy tylko zabawki? Wystawa jest okazją do poznania historii kobiet, a zwłaszcza ich roli i znaczenia w społeczeństwie amerykańskim w II połowie XX i początkach XXI wieku.

Barbie nieznane oblicza
fot. organizator wystawy

Wystawa ta próbuje między innymi odpowiedzieć na pytania: Czy Barbie zasługuje na miano głupiutkiej blondynki? Dlaczego wciąż musi walczyć o prawo do bycia chirurżką – zarówno w życiu zawodowym, jak i w słowniku? Jakie ma szanse na zostanie pierwszą prezydentką Stanów Zjednoczonych? I co się stanie, gdy słowo „Barbie”, zastąpimy w tych pytaniach wyrazem „kobieta”?

Barbie nieznane oblicza
fot. organizator wystawy

Ekspozycja ta porusza również ważne wątki społeczne: kwestię rasizmu oraz wykluczenia ze względu na chorobę, niepełnosprawność, płeć czy wiek. Jest też opowieścią o kulturze, wydarzeniach oraz ideach ostatnich kilkudziesięciu lat, w których Barbie brała udział, które odzwierciedlała, a czasem wręcz tworzyła. Czy dziś możemy przejrzeć się w „życiu” Barbie niczym w lustrze i znaleźć w nim swoje odbicie?

Kuratorka: Aleksandra Podżorska

Muzeum Sztuk Użytkowych w Zamku Królewskim w Poznaniu – 0ddział Muzeum Narodowego w Poznaniu

09.03. 2023 – 30.07.2023

logo Poznański prestiż

Poznański prestiż

Wystawa BARBIE – NIEZNANE OBLICZE

Barbie nieznane oblicza

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Wystawa „ODCIEŃ KOBIETY” w Vinci Art Gallery                                                             

Witamy wiosnę z kobiecą energią, prezentując w Vinci Art Gallery podczas marcowej wystawy ODCIEŃ KOBIETY prace trzech współczesnych artystek: Moniki Wyrwickiej, Elżbiety Radzikowskiej i Agnieszki Potrzebnickiej. 

Z niecierpliwością wyczekiwaliśmy nowego cyklu obrazów, mieszkającej na co dzień w Szkocji Moniki Wyrwickiej, która w swoim malarstwie doskonale operuje kolorem, portretując kobiety zmysłowe oraz eksponując ich siłę i delikatność przy jednoczesnym zastosowaniu technik malarskich i grafiki. 

Agnieszka Potrzebnicka, absolwentka warszawskiej ASP, która swoją działalność skupia w dwóch obszarach, jakimi są twórczość artystyczna oraz konserwacja malarstwa i rzeźby drewnianej polichromowanej, zaprezentuje podczas wystawy serię obrazów olejnych na płycie przedstawiających kobiece akty oraz portrety w otoczeniu roślin, wręcz zatopione w zieleni. 

Kontrapunktem dla malarstwa olejnego będą wysmakowane miniatury graficzne autorstwa poznańskiej graficzki Elżbiety Radzikowskiej, w której pracach znajdziemy subtelność, jasność przekazu sytuacji, myśli, czasem tych intymnych, zawsze pięknych, bo zwyczajnie ludzkich. Atutem wystawy jest konfrontacja stylu i technik twórczych trzech artystek przedstawiających Kobiety w różnych odcieniach sztuki. 

Zapraszamy na wystawę od 10 marca do 7 kwietnia br., podczas której zaprezentowana zostanie także autorska biżuteria marki PARTSJewelry.

logo Poznański prestiż

Poznański prestiż

Wystawa „ODCIEŃ KOBIETY” w Vinci Art Gallery                                                             

Vinci Art Gallery_Plakat_ODCIEN_KOBIETY_60x100cm

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Jak tu się odnaleźć

Fotograf Bartłomiej Śnierzyński, wyznający zasadę, że los prowadzi w dobrą stronę, pokazał nam właśnie, w jakim kierunku podążył tym razem… Swój ostatni projekt wykonał dla Fundacji Atiwar realizującej inicjatywę dotyczącą aktywizacji kobiet, które uciekły przed wojną z Ukrainy. Całe wydarzenie to 23 sesje wykreowane w poznańskim CK Zamek, zatytułowane „Jak tu się odnaleźć”.

„Po raz pierwszy od wybuchu wojny poczułam się kobietą” – to zdanie wypowiedziane przez jedną z uczestniczek jest kluczowe dla całego projektu.

„Chcieliśmy jednak nie tylko oderwać je od traumy wojennej, od wyobcowania emigracyjnego, ale przede wszystkim pokazać, że nie są to anonimowe osoby. Za każdą z nich stroi jakaś historia, jakaś przeszłość. To nie są uchodźczynie, to nie są uciekinierki, to są nasze sąsiadki. Z sąsiedniego kraju, sąsiedniego miasta, sąsiedniej ulicy, sąsiedniego mieszkania, zza ściany…”

Więcej nt. sesji na https://snierzynski.pl/jak-sie-tu-odnalezc/

logo Poznański prestiż

Poznański prestiż

Jak tu się odnaleźć

Sesja zdjęciowa Bartłomiej Śnieżyński "jak tu się odnaleźć"

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

„Deszczowa piosenka” – Teatr Muzyczny w Poznaniu zapowiada kolejny wielki hit!

Hollywood, lata 20. XX wieku, czas intensywnego rozwoju kinematografii. Don Lockwood jest jedną z najpopularniejszych gwiazd kina i stoi u szczytu kariery – ma pieniądze, wygląd amanta, tłumy wielbicieli, a w perspektywie kolejne główne role.

Na czerwonym dywanie pojawia się w towarzystwie swojej filmowej partnerki Liny Lamont, której prywatnie nie znosi. Ta, choć niewątpliwej urody, jest próżna i konfliktowa. W dodatku ma wyjątkowo piskliwy głos, a kinematografia właśnie przechodzi rewolucję i w filmach po raz pierwszy pojawia się… dźwięk. Kolejna produkcja musi nadążać za oczekiwaniami widzów, a przez Linę staje na krawędzi katastrofy. Z pomocą przychodzi jednak przyjaciel Dona – kompozytor Cosmo Brown – który wpada na pomysł wykorzystania w filmie głosu utalentowanej, lecz jeszcze niedocenionej artystki Kathy Selden. Plan, sam w sobie ryzykowny, komplikuje dodatkowo nieodwzajemnione uczucie Liny do Dona oraz zauroczenie aktora pełną wdzięku i niezależną Kathy…

Spektakl Deszczowa piosenka oparty jest na scenariuszu filmu z 1952 roku o tym samym tytule, który został okrzyknięty najlepszym musicalem wszech czasów. Jego autorami są Betty Comden i Adolph Green. Widzowie pokochali go przede wszystkim za kultowe piosenki ze słowami Arthura Freeda i muzyką Nacio Herba Browna, takie jak „Good Morning”, „Make 'Em Laugh” oraz oczywiście „Singin’ In The Rain”. Adaptacja teatralna wiernie odtwarza przebieg akcji, łącznie ze słynną sceną tańca w deszczu. Swingowa muzyka, mnóstwo humoru i stepowanie w ulewnym deszczu – tak brzmi przepis na musical, który kochają całe pokolenia!

Partnerem premiery jest firma Aquanet Retencja, z którą Teatr Muzyczny współpracować będzie przy projekcie o tematyce ekologicznej i która wspomoże technologicznie spektakl i jego kultowe sceny. Projekt zakłada działania edukacyjne dotyczące odzyskiwania wody deszczowej (retencji) i jej roli w przeciwdziałaniu kryzysowi wodnemu.

Premiera: wrzesień 2023

logo Poznański prestiż

Poznański prestiż

„Deszczowa piosenka” – Teatr Muzyczny w Poznaniu zapowiada kolejny wielki hit!

Deszczowa piosenka Teatr Muzyczny w Poznaniu

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Albert Herring – Britten ponownie na deskach Teatru Wielkiego

Albert Herring – trzecia opera w dorobku Benjamina Brittena, niemal dokładnie po 75 lat po światowej premierze pojawiła się po raz pierwszy w repertuarze Teatru Wielkiego w Poznaniu, na scenie Auli Artis, w czerwcu 2022 roku. Utwór opowiada historię Alberta, który – podobnie, jak inni bohaterowie oper Brittena – musi zmierzyć się z opresyjnym światem. Wrażliwość kontra wszechobecna dulszczyzna, obnażenie mentalnej zaściankowości i wynikającej z niej potrzeby narzucania innym „właściwego” sposoby życia/bycia. Lekka komedia społeczna, ale tylko z pozoru, bo w tej historii znajdziemy głębszy sens, drugie, trzecie dno. Muzyka Brittena, dziś bardziej klasyczna niż współczesna, niesie opowieść niezwykle aktualną – to, co wydarzyło się w Loxford, ciągle (niestety!) może mieć miejsce pod każdą szerokością geograficzną. Reżyserii spektaklu podjęła się Karolina Sofulak, reżyserka na miarę współczesnych czasów, która bezkompromisowo szuka uniwersalnych treści w dziełach operowych.

18 marca, godz. 19:00, Aula Artis
19 marca, godz. 18:00, Aula Artis

logo Poznański prestiż

Poznański prestiż

Albert Herring – Britten ponownie na deskach Teatru Wielkiego

Albert Herring

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

10 lat BRODZIAK GALLERY

59 nagród, 47 wystaw, 675 900 PLN przeznaczonych na cele charytatywne oraz niezliczona liczba zainspirowanych gości. Tak w cyfrach wygląda miniona dekada działalności BRODZIAK GALLERY. Autorska galeria fotografii Szymona Brodziaka, 04 marca 2023 roku świętuje 10-lecie swojego funkcjonowania. Jest to największa autorska galeria fotografii w Polsce oraz ważny punkt na kulturalnej mapie Poznania.


Pierwsza galeria Szymona Brodziaka powstała dekadę temu na poznańskiej Wildzie w charakterystycznym czarnym kontenerze zainspirowanym architekturą mobilną. Kilka lat póżniej, w 2018 r. druga filia BRODZIAK GALLERY miała swoją inaugurację w Warszawie, na Placu Trzech Krzyży. Obecnie w stolicy fotografie Brodziaka znajdują się w ofercie Desa Modern. W roku 2020 miało miejsce otwarcie galerii w charakterystycznym budynku dawnego McDonald’s na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich. Szymon podsumował to słowami: „to jedyny mi znany przypadek na świecie, kiedy McDonald’s został zamieniony na galerię sztuki, a nie na odwrót”.

Misją Szymona Brodziaka jest “tworzenie czarno-białych światów, opowiadanie historii zapisanych w kadrach fotograficznych. Wzbudzanie emocji i utrwalanie piękna, które dekoruje nasze wnętrza i wzbogaca nas samych”. Oprócz zmiennej ekspozycji fotografii mistrza fotografii czarno-białej, w galerii mają miejsce wydarzenia, takie jak koncerty, spotkania autorskie, wieczory klubowe czy zajęcia z jogi. BRODZIAK GALLERY organizuje także wystawy innych cenionych artystów, m.in. Tadeusza Rolka, Noriakiego, Oskara Zięty, Edyty Grzyb czy Macieja Mańkowskiego

Celebracja 10 urodzin BRODZIAK GALLERY odbędzie się 04 marca, w budynku galerii przy ul. Głogowskiej 16 w Poznaniu. Podczas wydarzenia prezentowane będą nowe fotografie artysty, a imprezie towarzyszyć będą akcje performatywne nawiązujące do najbardziej charakterystycznych kadrów z twórczości Brodziaka.

„Celebracja 10 urodzin Brodziak Gallery oraz jej rozwój w minionej dekadzie to niezbity dowód na to, że w Polsce jest ciągle rosnąca świadomość, że fotografią czarno-białą warto się otaczać, inspirować, a także w nią inwestować” – podsumowuje fotograf.

logo Poznański prestiż

Poznański prestiż

10 lat BRODZIAK GALLERY

Szymon Brodziak

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Czarująca premiera „Pięknej i Bestii”

Zdjęcia: Dawid Stube

Za nami cztery spektakle premierowe „Pięknej i Bestii” w reżyserii Jerzego Jana Połońskiego. Na scenie Teatru Muzycznego w Poznaniu widzowie mogli zobaczyć w ostatni weekend lutego najbardziej zaczarowany musical wszechczasów w obu obsadach i z udziałem wszystkich trzech odtwórców roli Bestii (Karol Drozd, Rafał Szatan, Patryk Bartoszewicz). Kierownikiem muzycznym spektaklu jest Tomasz Szymuś, scenografię stworzyła Anna Chadaj, kostiumy Agata Uchman, a choreografię Karol Drozd. Całości dopełniają projekcje Karoliny Jacewicz i światło Katarzyny Łuszczyk.
Zarówno najmłodsi, jak i starsi widzowie, nie kryli wzruszenia, a każdy z czterech spektakli zakończyły długie, gorące owacje na stojąco.
Zainteresowanie tytułem jest ogromne i bilety na wszystkie, ponad 30 spektakli, zostały wyprzedane do końca sezonu już w grudniu. Ten tytuł najdotkliwiej pokazał, że widownia na 406 miejsc nie wystarcza, by pomieścić wszystkich zainteresowanych widzów Teatru Muzycznego w Poznaniu.
–Szkoda, że nie mamy jeszcze naszej nowej siedziby, która pozwoli nam ugościć na widowni 1200 osób na każdym spektaklu, ale mamy nadzieję, że za około półtora miesiąca ogłosimy przetarg na generalnego wykonawcę i jeszcze w tym roku wbijemy pierwszą łopatę – mówił podczas premiery dyrektor Teatru Muzycznego w Poznaniu Przemysław Kieliszewski.
Bilety na „Piękną i Bestię” dostępne będą także w nowym sezonie 2023-2024. Już w marcu Teatr ogłosi repertuar do końca roku. Wkrótce poznamy także tytuł kolejnej premiery, która odbędzie się jeszcze w tym roku.

Piękna i Bestia Teatr Muzyczny w Poznaniu
Piękna i Bestia – Teatr Muzyczny w Poznaniu
Piękna i Bestia Teatr Muzyczny w Poznaniu
Piękna i Bestia – Teatr Muzyczny w Poznaniu
Piękna i Bestia Teatr Muzyczny w Poznaniu
Piękna i Bestia – Teatr Muzyczny w Poznaniu
Piękna i Bestia Teatr Muzyczny w Poznaniu
Piękna i Bestia – Teatr Muzyczny w Poznaniu
Piękna i Bestia Teatr Muzyczny w Poznaniu
Piękna i Bestia – Teatr Muzyczny w Poznaniu
Piękna i Bestia Teatr Muzyczny w Poznaniu
Piękna i Bestia – Teatr Muzyczny w Poznaniu
Piękna i Bestia Teatr Muzyczny w Poznaniu
Piękna i Bestia – Teatr Muzyczny w Poznaniu
Piękna i Bestia Teatr Muzyczny w Poznaniu
Piękna i Bestia – Teatr Muzyczny w Poznaniu
Piękna i Bestia Teatr Muzyczny w Poznaniu
Piękna i Bestia – Teatr Muzyczny w Poznaniu
Piękna i Bestia Teatr Muzyczny w Poznaniu
Piękna i Bestia – Teatr Muzyczny w Poznaniu

logo Poznański prestiż

Poznański prestiż

Czarująca premiera „Pięknej i Bestii”

Zdjęcia: Dawid Stube

Piekna-i-Bestia-Teatr-Muzyczny-w-Poznaniu-12

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Najnowsze wydanie Poznańskiego prestiżu już dostępne!

Bohaterką wydania jest Katarzyna Jakś – Sobecka, właścicielka Biura Rachunkowego ABACUS, która suchą stopą przeprowadza przedsiębiorców przez podatkowy chaos. Odczarowuje stereotypowy obraz księgowej, ciągle kojarzony z kobietą w okularach w grubych oprawkach, która głównie zajmuje się piciem kawy i wklepywaniem faktur do komputera. Ta silna i niezależna kobieta, swój sukces definiuje poprzez zadowolenie i satysfakcję swoich klientów. Mówi, że sukces kobiety w sferze zawodowej wymaga więcej wysiłku, determinacji i zaangażowania. I jest dumna z tego, że jej dzieci wyrastają z wzorcem matki przedsiębiorczej i aktywnej – LICZĘ NA SIEBIE

A na co liczyć mogą kobiety w 2023? Jaka jest dziś ich pozycja w społeczeństwie? O krótki raport pokusiła się Zuzanna Kozłowska, która zebrała najważniejsze cyfry definiujące sytuację kobiet w Polsce – BYĆ KOBIETĄ W 2023

Dynamiczna sytuacja na rynku pracy, zmiana modeli na zdalny lub hybrydowy postawiła przed liderami zespołów wiele nowych wyzwań w obszarze zarządzania zespołami ludzkimi w przedsiębiorstwach. O kompetencjach przyszłości, jakie warto wypracować będąc szefem nawet kilkuosobowego zespołu opowiedziały nam Edyta Jagodzińska-Pawluk i Dorota Szylak z ProUpsolutions, które zawodowo zajmują się podnoszeniem kompetencji zespołów – FIRMA TO LUDZIE

Diamenty to najlepszy przyjaciel kobiety. Poznajcie historię pochodzącej z Bośni i Hercegowiny Lejli Grabus Burić, gemmologa, projektantki biżuterii, właścicielki marki GRABUS DIAMONDS. Historia jej fascynującej podróży przez Sarajewo i Izrael, by osiąść w Poznaniu, który jak mówi jest jej„drugim domem” to doskonały przykład determinacji i konsekwencji w działaniu – DIAMENTY SĄ WIECZNE

Dzielne i mądre, odważne i inteligentne, silne i stanowcze, rozważne i romantyczne. Takie były poznanianki, wielkopolanki, które często żyły w cieniu swoich mężów, w życiowych zawieruchach, starając się w trudnych czasach być opoką dla najbliższych i społeczeństwa. To one często stały na straży praw i obowiązków, kultywowały miłość do ojczyzny, przywiązanie do języka ojczystego, do polskiej ziemi i tradycji, propagowały i krzewiły polską sztukę oraz literaturę. Pomyślmy o nich ciepło i powspominajmy, jak wiele im zawdzięczamy… Sylwetki zasłużonych dla naszego miasta i regionu kobiet zebrała Magdalena Ciesielska w artykule KOBIETY Z DAWNYCH LAT.

Ale to nie wszystko co zaplanowaliśmy dla Państwa w tym wyjątkowym wydaniu Poznańskiego Prestiżu. W podróż po internecie w wersji 3.0 zabiera nas Zuzanna Henshaw, współorganizatorka inicjatywy MetaMixer – poznańskiej organizacji pomagającej poruszać się w zawiłym świecie nowych technologii. WEB 3.0 – UTOPIA CZY NOWA RZECZYWISTOŚĆ? W świat muzyki zabierze nas Gosia Musidlak, która choć nie pochodzi z muzycznej rodziny od dziecka wiedziała, że skrzypce to jej przeznaczenie. I wytrwale krok po kroku, dotarła na szczyt muzycznego świata. Nieosiągalne zamienić w zrealizowane.
Odwiedziliśmy również salon Karlik Luxury Cars z luksusowymi samochodami, pozostawiając jednak Państwu wybór pomiędzy McLarenem a Ferrari. LUKSUSOWE ZABAWKI. Przyjrzeliśmy się także ruszającemu właśnie w Poznaniu programowi dofinansowania In vitro. – OSTATNIA DESKA RATUNKU

A do tego garść zapowiedzi kulturalnych na marzec, moda, uroda, recenzje muzyczne i filmowe.

A na koniec dobra informacja dla koneserów zajęcy ze Starego Browaru. Już wkrótce rusza sprzedaż tych kultowych figurek, które obok koziołków stały się symbolem Poznania. Jakie kolory w tym roku obstawiacie?

Przyjemnej lektury!
Alicja Kulbicka – redaktor naczelna

Czytaj wydanie ->

Alicja Kulbicka

Alicja Kulbicka

redaktor naczelna magazynu "Poznański Prestiż"

Najnowsze wydanie Poznańskiego prestiżu już dostępne!

Poznański Prestiż marzec 2023 - Katarzyna Jakś-Sobecka

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Karolina Sydorowicz | Jestem wdzięczna za to, co mnie w życiu spotyka

Rozmawia: Magdalena Ciesielska

Zdjęcia: prywatne archiwum, materiał prasowy TVN, Łukasz Kedziora, GrandClub Rzeszów, Karolina Waścińska-Łukanowska, Delfin Łakatosz, Paulina Stanula

Traumatyczne przeżycia ugruntowały jej przekonanie jak ważne są zdrowie i równowaga. Temperamentna, niebojąca się wyzwań i non stop podnosząca sobie poprzeczkę intelektualnego rozwoju. Wulkan energii. Muzyka to jej wielka pasja i sposób na życie, począwszy od muzyki klasycznej, folkloru, poprzez muzykę rozrywkową, klubową, a kończąc na romskich klimatach.

Pociągają ją dźwięki i smaki orientu. Jaka jest Karolina Sydorowicz? Przekonajcie się sami. Polecam uwadze historię o żywiołowej a jednocześnie wrażliwej kobiecie mającej w sobie wiele odwagi.

Z jakimi wykonawcami, artystami współpracowałaś i z jakimi nadal ta współpraca trwa?


KAROLINA SYDOROWICZ: W swoim dorobku mam wiele różnorodnych tematycznie i repertuarowo projektów, zarówno związanych z muzyką klasyczną, jak i jazzową. Współpracuję z wieloma restauracjami oraz hotelami, wykonuję również koncerty z twórczością Mieczysława Fogga, Zbigniewa Wodeckiego. Współpracowałam z Krzesimirem Dębskim podczas przygotowań do benefisu Jego twórczości, wykonywałam solowe show arabskie, koncerty z tradycyjną muzyką meksykańską,Zdarza się również, że grywam z latynoskimi zespołami. Można mnie również usłyszeć w klubach w całej Polsce, kiedy gram tzw. live act z DJ -ami.Aktualnie na stałe związana jestem z zespołem . Jednocześnie pracujemy nad nowym projektem związanym z muzyką klubową z DJ VonDiego.Jestem również w trakcie realizacji projektu z arabskimi artystami. Na co dzień jednak zajmuję się solistycznymi występami w formie show, gdzie wykonuję zarówno covery, jak i swoje utwory. Już niedługo pojawi się pierwsze oficjalne nagranie utworu „Ara Malikian” którego fragment można było usłyszeć w pierwszym etapie przesłuchań programu „Mam Talent”. Naprawdę wiele mnie interesuje. Rozpoczęłam teraz współpracę z Teatrem Cortique i niesamowity tajemniczy świat otwiera się przede mną, bo ja mam w sobie dużo z dziecka. (śmiech) Jestem ogromnie podekscytowana, że zostałam zaproszona do współpracy jako solistka. Mam nadzieję że niebawem rozpocznę zajęcia z baletu i akrobatyki w Teatrze Cortique, ponieważ mam marzenie, aby rozwinąć swoje występy muzyczne w formę bardziej taneczno-akrobatyczną oraz teatralną. Dużo się dzieje, dotykam różnych stylów i wariacji muzycznych. Ponadto angażuję się w przeróżne przedsięwzięcia, chociażby planuję odwiedzać dzieci na oddziałach onkologicznych, będę wcielać się w bajkowe role, aby tym małym pacjentom rozświetlić pochmurny i trudny czas. Sama zaproponowałam, że chciałabym, aby to były wizyty cykliczne.

Karolina Sydorowicz

Co Tobie daje muzyka klasyczna?

Wychowywana byłam na muzyce klasycznej, ambitnej, a zderzenie z muzyką rozrywkową – w rozumieniu muzyki popularnej, pop kultury – było dla mnie w pierwszej chwili trochę rozczarowujące i ta rola kobiety w świecie rozrywkowym, gdzie w wielu wypadkach kobieta wcale nie musi umieć grać czy śpiewać, ważne aby wyglądała i oczarowywała publiczność swoim wyglądem. Nie lubię takiego przedmiotowego traktowania, ale musiałam dojrzeć do zrozumienia i pogodzenia się z niektórymi kwestiami i odnalezienia własnej drogi kompromisu „atrakcyjności scenicznej” oraz muzycznej jakości i satysfakcji. Wszystko za sprawą spokoju i równowagi, którą sobie stworzyłam. Równowagi życia, dystansu do pewnych spraw, które są ode mnie niezależne i nie mam na nie wpływu. Musiałam zrozumieć, aby niepotrzebnie się nie irytować. (śmiech)
Niedawno podjęłam się studiów Historycznych Praktyk Wykonawczych na specjalności skrzypce barokowe na poznańskiej Akademii Muzycznej. Wykonawstwo muzyki dawnej różni się stanowczo pod wieloma względami i samo opanowanie instrumentu o obniżonym stroju czy chociażby struny jelitowe, a nie metalowe, jak we współczesnych instrumentach, to jak gdyby nauka gry na innym instrumencie. W tej materii jeszcze daleka droga przede mną, jednak miewam już okazje do koncertowania właśnie w takiej „historycznej” odsłonie. I to jest jeden z elementów mojej wewnętrznej równowagi. Tutaj czuję, że muzyka staje się czymś więcej niż tylko rozrywką. Staje się dla mnie intelektualnym wyzwaniem, wymaga wiedzy, świadomości, szerokiego kontekstu, opanowania. I jest to muzyka dla wąskiego grona odbiorców. Może zabrzmi to dość egoistycznie (śmiech), ale mam potrzebę nieustannego intelektualnego rozwoju.

Karolina Sydorowicz

Od wielu lat grasz również z zespołem cygańskim…

Tak, współpracuję z zespołem cygańskim, wpisując się w ich barwną i energiczną aurę. Miklosz Deki Czureja – wirtuoz skrzypiec, aranżer, kompozytor – dał mi przestrzeń do pokazania swoich umiejętności, a dodatkowo zachęcił do podążania za rytmem, brzmieniem. Tu po prostu trzeba grać bez nut! Wszystko ze słuchu! U Romów jest ogromny luz w graniu, improwizowaniu, oni to mają we krwi. Zaprzyjaźniłam się też z Sarą, jedną z córek Miklosza. Ona jest wybitną cymbalistką, mistrzynią tego instrumentu, która zaczęła koncertować w nieco zmienionym składzie, po wyjeździe swego taty do Szwecji. Wówczas Sara zaproponowała mi granie wraz z nimi, a ja nie wiedziałam, na co się decyduję. (śmiech) Na początku musiałam poznać repertuar, a to jest potwornie trudne. Rodzinny zespół przyzwyczajony był do swego taty, wirtuoza skrzypiec, wcześniej z nikim innym nie grał. Muzyka cygańska jest jedną z gałęzi muzyki, jaką gram. Tu potrzebna jest natychmiastowa reakcja, łatwość w dopasowaniu się, elastyczność i kreatywność.
Czy muzyka klasyczna z improwizacją skrzypcową i folklorem muzycznym jest dla Ciebie ciekawsza?
Od zawsze kochałam i nadal kocham muzykę klasyczną. To moja baza, podstawa, wielka wartość; często do niej powracam. Jestem zodiakalnym Skorpionem, upartym, paskudnym, (śmiech) wciąż poszukującym nowych dróg, nowych rozwiązań. Zbuntowanym, niepokornym temperamentem. We mnie jest po prostu niespożyta energia i ciekawość świata, a co za tym idzie – ciekawość wielu form muzycznych, ich połączeń, zestawień. Lubię elastyczność w muzyce, możliwość wcielania się w różne role w zależności od kolorytu muzycznego.Czasem słyszę pozytywne opiniedotyczące właśnie tego, jak wczuwam się w klimat danego wydarzenia,stylu czy muzyki, jak emocjonalnie się angażuję, naturalnie wchodzę w różne sytuacje. Bawię się muzyką, mając w sobie beztroskę dziecka, a z drugiej strony – świadomość dorosłego człowieka. Moja natura pcha mnie w nieznane, robię wiele różnych – często odmiennych – rzeczy, wchodzę w kompletnie inne projekty muzyczne, to sprawia mi radość i daje wiele pozytywów.Czuję się nieprofesjonalna, kiedy nie daję z siebie 100 procent. Mam poczucie, że nie jestem dobrym „pracownikiem”, wówczas gdy nie jestem zaangażowana w przedsięwzięcie ponad przeciętność (śmiech). Nieustannie uczę się gospodarować swoimi zasobami, uczę się naginać czasoprzestrzeń, aby realizować jak najlepiej podjęte zadania.


Tak samo jest z obowiązkami domowymi?

Oczywiście, bo mam swój balans w życiu: praca i dom. W pracy jestem „stworzeniem”, często wykreowanym na potrzeby występu, a w domu zmywam makijaż i staję się mamą i Panią domu, co bardzo lubię. Sprzątam, gotuję, troszczę się i dbam o tych, których bardzo kocham, o mojego męża, 12-letniego synka i 3-letnią córeczkę. W domu jestem ciepła i opiekuńcza, a zawodowo ludzie mnie odbierają jako silną, stanowczą osobę. Dobrze jest być szczęśliwym w życiu osobistym.

Karolina Sydorowicz

Jak najchętniej odpoczywasz?

Przyroda jest dla mnie lekarstwem na wszystko. Dodatkowo staram się wykorzystywać czas z dziećmi, być blisko i rekompensować im moje wyjazdy i nieobecności.Ostatnio na przykład postanowiłam spróbować sił w capoeirze, chodząc na zajęcia z synem, który trenuje od kilku lat. W ten sposób chciałam być blisko mego dorastającego dziecka i podjęłam wyzwanie. (śmiech) Ponadto zabieram moją rodzinę jako słuchaczy na lokalne poznańskie wydarzenia, w których uczestniczę.


Jak określiłabyś LinViolin? Jaką tworzysz muzykę?

LinViolin bez wątpienia jest dla mnie rodzajem wolności i szczęścia. Jest synonimem walki o siebie, determinacji, wytrwałości i konsekwencji w działaniu. Ale mam tu na myśli determinację nie w walce o ekspozycję swojego „ego” czy swojego artyzmu, ale o uwolnienie swojego wnętrza i wyrażenie emocji – również tych trudnych.
Często podczas występów LinViolin sugeruję własny repertuar, i delikatny, i ten porywisty, charyzmatyczny, ale gram również utwory wskazane, wymagane pod konkretną uroczystość. Np. dla delegacji chińskiej grałam polski folklor w stroju ludowym. Nie odżegnuję się od polskich korzeni, od muzycznych źródeł, wprost przeciwnie… Spędziłam wiele lat w zespole ludowym o nazwie „Poligrodzianie” i ten czas też mnie ukształtował, otworzył na granie ze słuchu oraz umożliwił liczne podróże zagraniczne. Pomysłów na tworzenie i kreowanie muzyki zawsze jest mnóstwo, a ja jestem otwarta na nowości.Wiele przypadków i znajomości zadecydowało o moich decyzjach. Pielęgnuję wciąż swoją pasję i jestem wdzięczna za to, co mnie w życiu spotkało.A szczególnie ludzi, przyjaciół, rodzinę,którzy uwierzyli we mnie, dzięki czemu po wielu latach przerwy sięgnęłam znów po skrzypce. Oni są dla mnie wsparciem i motywacją. W mojej karierze muzycznej to właśnie ludzie są najważniejsi.

Karolina Sydorowicz

Mówisz o trudnych przeżyciach, o pokonywaniu swoich słabości. To ciężkie tematy i sytuacje, z jakimi przyszło się Tobie zmierzyć.

To, że aktualnie mogę cieszyć się życiem, to jest dla mnie ogromna wygrana! Bo przeszłam wiele złego… Wychowywałam sama mojego syna. Później nastąpił czas mojej choroby i brak diagnozy, bo przez prawie dwa lata kompletnie nie wiedzieli lekarze, co mi jest, podejrzewano guzy mózgu, stwardnienie rozsiane… Miałam niedowład lewej strony, brak czucia i w rękach, i w nogach; miałam problem z oddychaniem. Ostatecznie zdiagnozowano miastenię.Skumulowało się wiele różnych czynników natury neurologicznej i psychosomatycznej, efektów ubocznych złego leczenia,a ja jako osoba niezwykle wrażliwa i przeżywająca wiele spraw nad wyraz emocjonalnie zapadałam się w sobie…Miałam zdiagnozowaną depresję, z którą stopniowo starałam się uporać. Przez prawie siedem lat toczyłam walkę ze sobą, o siebie, o aktualną moją pozycję, o to, kim teraz jestem. I cieszę się, bo mogę powiedzieć, że wygrałam. Po wszystkich moich przeżyciach i antrakcie muzycznym trudno mi było powrócić na scenę, do świata muzyków. Miałam nawet takie poczucie wstydu, że moi znajomi, koledzy z Akademii Muzycznej są już o wiele szczebli wyżej. I do tej pory często mówię o sobie „grajek”, a nie muzyk(śmiech), choć staram się nadrobić stracony czas. Mam więcej odwagi i siły w sobie niż dawnej.


A propos odwagi… Jesteś uczestniczką 14. edycji „Mam Talent”, programu telewizyjnego o ogromnej popularności. Co Cię skłoniło, aby brać udział w tym przedsięwzięciu i pokazać się milionom widzów?

Nie szukałam poklasku w programie muzycznym, nie zgłosiłam się do niego sama. To mnie wyszukano i zaproponowano mi udział. Nie myślałam nigdy o sobie, że jestem doskonała, że bezbłędnie wykonuję muzykę – wprost przeciwnie. Dlatego na propozycję odpowiedziałam pozytywnie, bo stwierdziłam, iż nie mam nic do stracenia. Wyszłam z założenia, że ja nie jestem muzykiem o wypracowanej renomie,więc nie mam nic do stracenia.Byłam gotowa na krytykę. Moja odwaga okazała się moją wygraną! Jednak mój sukces nie zmienił mojego nastawienia i nadal wydaje mi się, że podchodzę do wszystkiego z ogromną pokorą.

Karolina Sydorowicz

Czy „Mam Talent” to są dobre wspomnienia, do których lubisz wracać?

Wiele przygód towarzyszyło mi podczas przygotowań i występów w programie. Wielokrotnie były to niezbyt pozytywne zwroty akcji.Widz przed telewizorem widzi tylko mały wycinek realiów programu, jednak myślę, że dzielnie poradziłam sobie z różnymi trudnościami i wyzwaniami, które tam napotkałam.Finalnie przecież mogło mnie tam nie być, a jednak poszłam i wystąpiłam – więc wszystko biorę za cenną monetę i pozytywny czas. Udział w „Mam Talent” wzmocnił zapewne moją wiarę w siebie i możliwość autoprezentacji. To moment, w którym stwierdziłam, że faktyczne ludzie są zainteresowani tym, co robię, co sobą reprezentuję.
Dzięki temu telewizyjnemu doświadczeniu, które było dla mnie wielkim wyzwaniem, zaczęłam produkować moją własną, autorską muzykę z Mikołajem Adamskim z TreVoci. Zrobiłam progres. Jestem z siebie po prostu dumna, odbiera to jako dobry etap rozwoju. Słowa Agnieszki Chylińskiej – że odnalazła w tym moim występie wszystko, że wcześniej czegoś takiego nie było – są dla mnie niezwykle ważne i budujące. Chodziło jej oczywiście i o osobowość, charyzmę, ale i o sam utwór oraz jego prezentację.

Patrząc na Twoje zdjęcia, video czy choćby występ w „Mam Talent” można zaobserwować, że ciągnie Cię w stronę kultury arabskiej, tureckiej. Pokazujesz to w stroju, akcesoriach, biżuterii. Uczysz się ponadto języka tureckiego i arabskiego. Dlaczego?

Tak, śmieję się, że w poprzednim życiu musiałam się urodzić w jakimś kraju arabskim. Ewidentnie ciągnie mnie w stronę ich bogato zdobionych strojów, muzyki i estetyki. O dziwo, większą łatwość sprawia mi nauka języka arabskiego niż francuskiego i włoskiego. To dla mnie jest naturalne…Nie umiem od tego uciec, tu nic nie jest prowokowane czy wytwarzane na siłę, na jakiś pokaz…Niewątpliwie zafascynowana jestem muzyką i kuchnią Bliskiego Wschodu.

Karolina Sydorowicz

Z jakim artystą, muzykiem, mulitinstrumentalistą bym nie rozmawiała, zawsze z podziwem i wielkim zainteresowaniem wysłuchuję historii o początkach przygody z muzyką, która to najczęściej narodziła się we wczesnych latach dzieciństwa. Pochodzisz z rodziny o muzykalnych tradycjach?

Muzyka zawsze była u mnie w rodzinie, mój dziadek grał na akordeonie, trąbce i na skrzypcach – był samoukiem. Mój tata również grał w ramach rozrywki na akordeonie, bardzo hobbystycznie. Jestem jedyną osobą z rodziny, która poszła w tym kierunku profesjonalnie, zawodowo, choć wielu członków rodziny ma ku temu predyspozycje.
Poszłam do szkoły muzycznej, później była Akademia Muzyczna im. Ignacego Jana Paderewskiego. Gram nie tylko na skrzypcach, zdarzało się również na lirze korbowej, prowadziłam muzycznie przez jakiś czas dziecięcy zespół folklorystyczny. Nagrywałam utwory np. na altówce, na wiolonczeli, kiedy była taka
potrzeba, a w pobliżu nie było wiolonczelisty, ale skrzypce są dla mnie najważniejszym instrumentem.

I jeszcze ważne są dla Ciebie…
Zdrowie, moja rodzina i równowaga życia. I tego się trzymam!

Magda Ciesielska

Magdalena Ciesielska

Karolina Sydorowicz | Jestem wdzięczna za to, co mnie w życiu spotyka

Rozmawia: Magdalena Ciesielska

Zdjęcia: prywatne archiwum, materiał prasowy TVN, Łukasz Kedziora, GrandClub Rzeszów, Karolina Waścińska-Łukanowska, Delfin Łakatosz, Paulina Stanula

Karolina Sydorowicz

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Temperatura Sztuki

W lutym ekspozycja Vinci Art Galery prezentuje czerwień w sztuce. Kolor ten kojarzony z energią od zawsze jest sprzymierzeńcem przedstawiania emocji, intryguje i pobudza zmysły. Jednak od ubiegłego roku, miesiąc luty to już nie tylko walentynkowe nastroje. Może stąd pomysł na taką właśnie czerwoną kompozycję.

W lutym ekspozycja Vinci Art Galery prezentuje czerwień w sztuce. Kolor ten kojarzony z energią od zawsze jest sprzymierzeńcem przedstawiania emocji, intryguje i pobudza zmysły. Jednak od ubiegłego roku, miesiąc luty to już nie tylko walentynkowe nastroje. Może stąd pomysł na taką właśnie czerwoną kompozycję.
W historii sztuki wywodzący się z impresjonizmu koloryzm oznaczał przede wszystkim sposób malowania akcentujący w dziele rolę koloru i wartości czysto malarskich, a mniejsze znaczenie przypisujący linii, formie i treści obrazu. W Polsce największe zainteresowanie tym zagadnieniem przypadło na lata 20. XX wieku i związane było z osobą Józefa Pankiewicza. W sztuce dawnej zaś wybitnymi kolorystami byli Tycjan i Rubens.

blank

Kolor w sztuce ma znaczenie większe, niż może się nam wydawać. Według współczesnych obserwacji rynkowych najlepiej sprzedają się obrazy, w których dominują kolory: czerwony, biały, niebieski i żółty. W trzech najdroższych pracach amerykańskiego abstrakcjonisty Marka Rothko króluje właśnie czerwień. Wprowadzona do wnętrza za pomocą obrazów o zdecydowanych barwach aktywizuje, pobudza nas do działania, dodaje energii. Pulsujące kolory ożywiają wnętrze, stanowiąc kontrapunkt dla monochromatycznego tła innych elementów wyposażenia w jaśniejszych tonacjach.
Na czerwoną kompozycję w Vinci Art Gallery składają się m. in. obrazy Gochy Meg Stankiewicz, Artura Smoły, Magdaleny Kwapisz-Grabowskiej, Małgorzaty Frącek, Beaty Pflanz, Moniki Wyrwickiej, Agnieszki Słońskiej-Więcek, Murata, Iryny Depko, Małgorzaty Andrzejewskiej i Joanny Głażewskiej.
Zachęcamy do własnego doświadczenia temperatury sztuki!

logo Poznański prestiż

Poznański prestiż

Temperatura Sztuki

Vinci Gallery

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Active4Woman Spring Camp

Przed nami nowy rok, nowe cele i postanowienia!
Active4Woman zaprasza na Spring Camp. do Weranda Home na niesamowicie aktywne i kobiece spotkanie.

Przed nami Nowy Rok, nowe cele i postanowienia! Active4Woman zaprasza na Spring Camp. Marzec to idealny czas na zrobienie czegoś dla siebie. Dlatego w dniach 23-26.03 zapraszamy do Weranda Home na niesamowicie aktywne i kobiece spotkanie. Po październikowym Campie zostały już tylko piękne wspomnienia, ale przed nami kolejny wyjazd i kolejne niezapomniane przeżycia! Ilość miejsc jest ograniczona, więc warto już zarezerwować sobie ten termin.
Każda uczestniczka w pakiecie startowym oprócz prezentów od partnerów otrzyma:prezent od organizatora Active4Woman – komfortowy 2-częściowy strój sportowy marki MakeUsStrong oraz profesjonalną matę do ćwiczeń firmy Force Band, nocleg w pięknych wnętrzach Werandy, pełne wyżywienie, tzn. 3 zbilansowane posiłki, posiłki potreningowe, 2 w ciągu dnia, dodatkowo 2 sesje jogi dziennie, 2 treningi dziennie (kije, crossfit, aerobox, ćwiczenia z mini bandami, bieganie).
A na zakończenie spotkania – niespodzianka dla wszystkich uczestniczek.

logo Poznański Prestiż

Poznański Prestiż

Active4Woman Spring Camp

Active4Women

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Przywrócić blask Garbarom

Rozmawia: Michał Gradowski

Zdjęcia: VINCI Immobilier Polska

Ul. Garbary w ostatnim czasie zmienia swoje oblicze. Pawilony handlowe, które do tej pory mieściły się u zbiegu ulic Garbary i Wielkiej raczej nie były ozdobą tej okolicy, ale już niedługo na ich miejscu powstanie KAMIENICA GARBARY 68. Co było dla Państwa najważniejsze przy projektowaniu tej nowej inwestycji?

Jacek Orkisz

Jacek Orkisz: KAMIENICA GARBARY 68 to dla nas niezwykle ważna inwestycja, również dlatego, że to miejsce ważne dla poznaniaków. Wszystkie nasze budynki mieszkalne są zaprojektowane z troską o najmniejsze szczegóły i z uwzględnieniem przyszłych użytkowników przestrzeni, jaką tworzymy, nie tylko samych mieszkańców. W tym konkretnym przypadku mamy do czynienia z wyjątkową historią miejsca, dlatego też pierwszym założeniem było odnalezienie wspólnego języka nowoczesności i miejskich trendów z tym jak to miejsce wyglądało przed wojną. Scalić ze sobą teraźniejszość i przeszłość? Dla wielu wydaje się to niemożliwe, ale efekty pracy naszego zespołu w kooperacji z Miejskim Konserwatorem Zabytków przerosły nasze oczekiwania.

Udało nam się osiągnąć ten cel dzięki nawiązaniu do kamienicznego charakteru Starego Miasta, przy wykorzystaniu dobrze pojmowanego bogactwa i różnorodności materiałów na elewacjach,a jednocześnie uwzględniliśmy cechy nieruchomości poszukiwane przez nabywców mieszkań. Zależy nam na przywróceniu blasku Garbarom i uwypukleniu historycznego aspektu tego miejsca, stąd też sama nazwa inwestycji i jej charakter. KAMIENICA GARBARY 68. Miejsce, które łączy historie swoich mieszańców – prawdziwy dom w samym sercu miasta.

Kamienica Garbary 68

Zaraz wrócimy jeszcze do Garbar, ale przyjrzyjmy się inwestorowi, czyli firmie VINCI Immobilier Polska, która jest częścią Grupy VINCI. Jak ważne w kontekście współczesnej działalności jest to, że korzenie firmy sięgają XIX wieku? Jakie inwestycje z portfolio Grupy VINCI warto byłoby wyróżnić? Jakie projekty realizowane są obecnie w naszym kraju?

J.O.: VINCI Immobilier Polska powstała w 2017 r., z inicjatywy francuskiej spółki VINCI Immobilier SAS oraz polskiej spółki budowlanej – Warbud S.A. To wspaniałe doświadczenie móc pracować w oparciu o taki kapitał i doświadczenie. Grupa VINCI jest obecna w ponad 100 krajach i zatrudnia ponad 194000 osób. Spółki grupy VINCI zrealizowały wiele ciekawych, ambitnych lub przełomowych projektów. Trudno jest wybrać tylko jeden najbardziej interesujący lub najbardziej spektakularny. Możemy wymienić chociażby: Stadion Stade de France w Paryżu, Most Vasco da Gamma,Most Świętokrzyski w Warszawie czy przeniesienie świątyni w Abu Simbel w Egipcie o kilkadziesiąt metrów wyżej niż w pierwotnej lokalizacji, co uchroniło ją przed zniszczeniem.

Spoglądając na projekty mieszkaniowe w Polsce,dotychczas z sukcesem zrealizowany został projekt Rezydencja Bonifraterska w sąsiedztwie Starego Miasta w Warszawie (tak samo blisko Starego Miasta jak KAMIENICA GARBARY 68w Poznaniu) oraz Osiedle Wilanowska na Dolnym Mokotowie. Obecnie w ofercie sprzedaży znajdują się mieszkania aż w sześciu różnych projektach w Warszawie i Poznaniu. W Poznaniu trwają zaawansowane prace przy realizacji budynku mieszkalnego ŻEROMSKIEGO. A już wkrótce nowe projekty, w tym oczywiście również w Poznaniu!

No data was found

KAMIENICA GARBARY 68 przedstawiana jest jako inwestycja premium. Wiele firm deweloperskich pozycjonuje swoje inwestycje w tym segmencie. Czy jest jakaś jednoznaczna definicja tego pojęcia? Co Państwo rozumiecie pod pojęciem premium? Czego może oczekiwać nabywca, kupując nieruchomość premium? 

blank

Hanna Bigosińska: Najwięcej polskich nieruchomości premium jest w dużych aglomeracjach, takich jak Warszawa, Kraków, Wrocław czy właśnie w Poznaniu. Są to bardzo dobrze położone budynki –apartamentowe i miejskie rezydencje, wykończone i wyposażone w bardzo wysokim standardzie. Najważniejszą wspólną cechą projektów premium jest lokalizacja, bez której trudno wyobrazić sobie luksusową miejską rezydencję. Lokalizacja rozumiana jako bliski dostęp do najciekawszych miejsc, do sklepów, biur, restauracji, szkół i przedszkoli, do sfer odpoczynku i rekreacji.

Do tego trzeba jeszcze dołożyć ciekawe widoki z okien apartamentów i garaż pod budynkiem. Poza lokalizacją– o tym, czy warto zainwestować swoje pieniądze w ten konkretny projekt mieszkaniowy– świadczy jakość i standard wykończenia. Bardzo ważne są też inne udogodnienia dostępne dla mieszkańców. To wszystko decyduje o unikatowości projektu i oczywiście często o jego niemałej cenie.

blank

Co wyróżnia ten projekt spośród innych inwestycji na mapie Poznania? Czy Garbary to dobre miejsce do życia? I z drugiej strony – czy ta nowa kamienica będzie także dobrym wyborem dla osób, które szukają atrakcyjnej lokaty kapitału?

H.B.: KAMIENICA GARBARY 68 spełnia wszystkie wymagania, jakie powinna spełniać luksusowa miejska rezydencja oferująca apartamenty. Bezdyskusyjnie rewelacyjna lokalizacja, piękne elewacje, szlachetne materiały użyte do wykończenia części wspólnych, recepcja z obsługą, pełna ochrona, a do tego dostępny dla mieszkańców wspólny taras na dachu z przepięknym widokiem na Stare Miasto – mamy zdjęcia wykonane jesienią i widoki są rzeczywiście cudowne. Samochody ukrywamy w garażu podziemnym, gdzie będzie też miejsce dla parkowania rowerów i sporo indywidualnych schowków.

A co do atrakcyjnej lokaty kapitału – w branży nieruchomości mamy takie powiedzenie – „dobry projekt (w domyśle: z dobrą lokalizacją i wysokim standardem wykończenia) zawsze się obroni”. Takich budynków w Poznaniu, tak blisko rynku, z takimi widokami, nie powstanie już wiele. KAMIENICA GARBARY 68 to tylko 95 apartamentów o powierzchni od 28 do 116 m².

Kiedy rozpoczną się prace przy KAMIENICY GARBARY 68 i na kiedy planowane jest zakończenie inwestycji? Czy ruszyła już sprzedaż mieszkań? 

J.O.: Aktualnie prowadzimy rozmowy z Generalnymi Wykonawcami.Planujemy rozstrzygnąć przetarg na budowę już wiosną, natomiast zakończenie inwestycji planowane jest na 2025 rok. To piękny budynek, ale jednocześnie duże wyzwanie pod kątem realizacji. Jednak w historii spółki VINCI realizowane były projekty dużo bardziej skomplikowane.

Warto też wspomnieć o drugiej poznańskiej inwestycji VINCI Immobilier, przy ul. ŻEROMSKIEGO na Jeżycach, która jest w realizacji, a sprzedaż przekroczyła już chyba poziom 50%. Jakie mieszkania w inwestycji ŻEROMSKIEGO są jeszcze dostępne? Czy w planach macie Państwo kolejne projekty na terenie Poznania?

J.O.: ŻEROMKSIEGO to inwestycja mieszkalna, która powstaje na Jeżycach – jednej z najmodniejszych dzielnic Poznania. W ofercie pozostało jeszcze ok. 70mieszkań ze 130 znajdujących się w budynku. Inwestycja ma zostać oddana do użytkowania na przełomie roku 2023/2024. Lokalizacja budynku na niewielkim wzniesieniu sprawia, że widoki z niemal wszystkich mieszkań będą fantastyczne.  Poznań stwarza ogromne możliwości zarówno dla mieszkańców, jak i inwestorów. Jako że każdy, nawet najbardziej spektakularny projekt deweloperski zaczyna się od „kawałka ziemi”,aktywnie poszukujemy gruntów wWarszawie i Poznaniu. Aktualnie analizujemy kilka zaawansowanych projektów w Poznaniu, a o wszystkich nowych informujemy na bieżąco, dlatego zapraszam do śledzenia naszej strony internetowej www.vinci-immobilier.pl oraz naszych mediów społecznościowych.

Michał Gradowski

Michał Gradowski

Przywrócić blask Garbarom

Rozmawia: Michał Gradowski

Zdjęcia: VINCI Immobilier Polska

Kamienica Garbary 68

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Koncert Penderecki/Wajnberg w Teatrze Wielkim

VI Symfonia „Pieśni chińskie” Krzysztofa Pendereckiego to najbardziej liryczna i najłagodniejsza kompozycja w jego dorobku. Orientalne inspiracje utworu oddaje nie tylko warstwa tekstowa, będącą parafrazą wierszy starochińskich poetów, ale także użycie erhu – dwustrunowego instrumentu chińskiego, który odzywa się w intermezzach, na swój sposób podsumowując każdą z pieśni – mieszając radość ze smutkiem. Również kompozycja Wajnberga, pomimo że jest wspomnieniem grozy II wojny światowej, niesie pocieszenie. Wajnberg – kompozytor trzech światów, jak książkę o nim zatytułowała Danuta Gwizdalanka – napisał XXI Symfonię „Kadysz” w hołdzie ofiarom warszawskiego getta. Sam twórca stracił najbliższych w czasie wojny. Wplecione w muzyczną tkankę symfonii cytaty przywołują postać ojca kompozytora, który był skrzypkiem. Z pamięci wyłaniają się zatem chwile szczęśliwe i bliskie, odsuwając tym samym grozę i strach.
Koncert Penderecki/Wajnberg – pomiędzy orientalnym kolorytem i modlitewnym lamentem, warto poszukać nadziei.

Wykonawcy:
Jacek Kaspszyk – dyrygent
Małgorzata Olejniczak-Worobiej – sopran
Szymon Mechliński – baryton
Anna Krysztofiak – erhu
Orkiestra Teatru Wielkiego im. Stanisława Moniuszko w Poznaniu

08 lutego (środa), godz. 19:00, Aula Uniwersytecka

logo Poznański prestiż

Poznański prestiż

Koncert Penderecki/Wajnberg w Teatrze Wielkim

Penderecki Wajnberg

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Oblicza Carmen w Teatrze Wielkim

Kim jest? Czy tylko sprytną uwodzicielką, szczodrze szafującą swoim wdziękami, a może kobietą świadomą własnej wartości, żyjącą wbrew schematom i regułom. Kim jesteś, Carmen?
Postać Carmen, tytułowej bohaterki opery Bizeta, inspirował wielu kompozytorów. Poznajmy zatem różne oblicza tej trudnej do opisania kobiety, której życiowym celem była po prostu miłość. Miłość jest wolnym ptakiem… wolnym jak Carmen chciałoby się dodać.

Wykonawcy:
Monika Mych-Nowicka – sopran
Magdalena Wilczyńska-Goś – mezzosopran
Piotr Friebe – tenor
Jaromir Trafankowski – baryton, prowadzenie koncertu
Eliza Schubert – skrzypce
Olena Skrok – fortepian

14 lutego, godz. 19:00, Sala Drabowicza Teatru Wielkiego w Poznaniu

blank
No data was found

Oblicza Carmen w Teatrze Wielkim

Carmen - Teatr Wielki w Poznaniu

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Premiera książki Rosława Szaybo „Rok ma 13 miesięcy”

Opowieści o latach spędzonych w Londynie, wspomnienia o współpracach ze słynnymi muzykami, relacje z artystycznego życia Warszawy – „Rok ma 13 miesięcy” to kronika twórczej drogi Rosława Szaybo, ale też manifest jego barwnej osobowości i charyzmy.

Studiował w pracowniach mistrzów polskiej szkoły plakatu. Projektował okładki dla największych światowych muzyków: Janis Joplin, The Clash, Milesa Davisa, Arethy Franklin, Leonarda Cohena, Krzysztofa Komedy. Rosław Szaybo (1933-2019) to legenda grafiki projektowej – nie tylko w Polsce. Ten niezwykły artysta pozostawił po sobie zbiór wciągających historii z jego życia okraszonych zabawnymi anegdotami. Książka „Rok ma 13 miesięcy” to ostatni utwór Szaybo. Premiera publikacji odbędzie się 11 lutego 2023 r. o godz. 18:00 na wystawie polskiego plakatu w Galerii na Dziedzińcu w Starym Browarze w Poznaniu.

Urodził się w 1933 roku w Poznaniu. Studia na stołecznej ASP odbył pod okiem wybitnych plakacistów Tomaszewskiego i Fangora. Z szarej socjalistycznej Warszawy wyemigrował do tętniącego życiem swingującego Londynu. Pracę w reklamie porzucił dla świata muzyki. Jako dyrektor artystyczny wytwórni fonograficznej CBS Records pracował z ikonami muzyki XX wieku. To wtedy powstały tak legendarne projekty jak koperta płyty Judas Priest „British Steel”, uznawana za najlepszą okładkę zespołu heavy metalowego na świecie. Współtworzył Polską Szkołę Plakatu. Jego grafiki promujące wystawy i spektakle zebrały wiele prestiżowych wyróżnień. Zasiadał w Radzie Naukowej Światowego Kongresu Plakatoznawczego w Warszawie. Współpracował z Akademią Sztuk Pięknych w Warszawie oraz prowadził pracownię fotografii kreatywnej. W 2002 r. uzyskał tytuł profesora, a w 2018 r. jego twórczość została uhonorowana złotym medalem „Gloria Artis” przez ministra kultury i sztuki oraz rektora Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Był pomysłodawcą Konkursu 30/30 na najlepsze okładki płytowe.
Rosław Szaybo zawsze będzie ikoną dziedziny sztuki, która przez swój walor użytkowy nie była nigdy należycie doceniana. W rodzinnym mieście znalazł wsparcie dla idei konkursu na najlepszą okładkę płytową roku i we współpracy z Miastem Poznań i Starym Browarem sprawił, że płytowe covery zaczęły być traktowane z należytym szacunkiem, jako pomost między muzyką i sztukami wizualnymi. Był mistrzem anegdoty, niezależnie od tego, czy opowiadanej na wernisażach, czy sprytnie ukrytej w graficznym szczególe na płytowej obwolucie. Z tych anegdot składa się jego książka – mówi Marcin Kostaszuk, wicedyrektor Wydziału Kultury Urzędu Miasta Poznania i współtwórca idei Konkursu 30/30.

Opowieści o latach spędzonych w Londynie, wspomnienia o współpracach ze słynnymi muzykami, relacje z artystycznego życia Warszawy – „Rok ma 13 miesięcy” to kronika twórczej drogi Rosława Szaybo, ale też manifest jego barwnej osobowości i charyzmy.

11 lutego, godz. 18:00
Galeria na Dziedzińcu Starego Browaru w Poznaniu
wstęp wolny

logo Poznański prestiż

Poznański prestiż

Premiera książki Rosława Szaybo „Rok ma 13 miesięcy”

Premiera książki Rosława Szaybo „Rok ma 13 miesięcy"

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Angela Y. Davis: „Kobiety, rasa, klasa”; Audre Lorde: „Dzienniki raka”

Są różne sposoby na wejście w Nowy Rok. Niektórzy lubią łagodnie, na spokojnie, inni z impetem, karnetem na siłownię i listą noworocznych postanowień. Można też wejść w 2023 z książką. I owszem można próbować z taką, która nas roztkliwi, ale ja proponuję jednak tytuły ze znacznie większą mocą, zwłaszcza taką do otwierania głowy i wietrzenia zatęchłych opinii. A nikt bardziej się do tego nie nadaje niż dwie ikony feminizmu. Audre Lorde i Angela Y. Davies wprowadzą nas w ten rok z siłą, energią, siostrzanym uczuciem i czułością, a tego na pewno przyda nam się dużo.

Dzienniki raka / Audre Lorde / FameArt

Do Audre Lorde pasuje wiele określeń – kobieta, matka, żona, feministka, aktywistka działająca na rzecz praw obywatelskich, lesbijka, partnerka – ale skupmy się na jednym, pisarka. I to pisarka z niezwykłą wrażliwością i siłą, aby mimo wszystko przeć do przodu, pomimo wykluczeń, pomimo choroby, pomimo wszystkiemu, co zatrzymywało ją przed spełnieniem swoich celów. O tej walce właśnie są Dzienniki raka, o codziennym zmaganiu się z bezsilnością, zmęczeniem, swego rodzaju samotnością w chorobie. Nic z tych rzeczy jednak nie stępiło jej bystrości umysłu i wrażliwości na niesprawiedliwość. Przemyślenia Lorde dotykają kwintesencji kobiecości, są świadome kryzysu klimatycznego i spustoszenia, jakie sieje w świecie kapitalizm i aż nie chce się wierzyć, że powstawały na przełomie lat 70. i 80., bo aż tak są aktualne. I chociaż wiem, że tytuł brzmi wręcz onieśmielająco i wielu może zniechęcić, bo przeprawa przez czyjąś walkę z tak paskudną chorobą, jaką jest rak piersi wymaga sporego nakładu emocji, to jednak słowa Lorde sięgają znacznie dalej, obejmują indywidualne przeżycie w globalnym kontekście. I trzeba jeszcze czasu i wielu starań, aby mogły przejść do historii, jako zapis pewnej epoki, a nie tekst, który się nie starzeje.

Kobiety, rasa, klasa / Angela Y. Davis / Wydawnictwo Karakter

Nie ma ani krzty przesady w nazywaniu Angeli Y. Davis ikoną czy legendą. Jej życie zdecydowanie bardziej przypomina trzymający w napięciu film niż ludzkie codzienne życie. Na kartach historii zapisała się jako zatwardziała działaczka na rzecz praw obywatelskich, członkini Czarnych Panter, komunistka, feministka. Swoimi głośno wygłaszanymi poglądami udało jej się zirytować wiele ważnych osób, które próbowały ją uciszyć więzieniem. To aż dziwne, że Davis w naszej świadomości dosyć długo była nieodkryta, a jej Kobiety, rasa, klasa dopiero w zeszłym roku zostały przetłumaczone na polski. Bo jest to książka ikoniczna, swoista biblia feminizmu. To historia Stanów Zjednoczonych opowiedziana na nowo, tym razem z perspektywy mniejszości, afroamerykanów, kobiet, robotników, osób nie heteronormatywnych. Davis śledzi ruchy abolicjonistyczne, feministyczne i robotnicze XIX i XX wieku, ich wzajemne sprzęganie się, wspólne cele i rozbieżne drogi. Opisuje historie czołowych działaczy i działaczek, jednocześnie poszerzając pole widzenia z jednostkowego na intersekcjonalne. To zdecydowanie taka historia, której nikt nas w szkole nie uczy. A szkoda, bo może dzięki temu byłoby w nas więcej empatii.

logo Poznański Prestiż

Poznański Prestiż

Angela Y. Davis: „Kobiety, rasa, klasa”; Audre Lorde: „Dzienniki raka”

Angela Y. Davis: "Kobiety, rasa, klasa"

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Miłość (i zbrodnia) w Zakopanem

Tekst: Radek Tomasik

Niebezpieczni dżentelmeni
reż. i scen.: Maciej Kawalski
prod. Polska 2022, czas: 1h 47’
dystrybucja w Polsce: Kino Świat, w kinach od 20 stycznia

Odkąd Sławomir obwieścił światu, że wypił syćkie drinki aż do dna, a „sylwester marzeń” wygonił spod Wielkiej Krokwi śyckiego zwierza, legł inteligencki mit Zakopanego. Jednak legendę o geniusloci stolicy Tatr, która narodziła się ponad sto lat temu, a sczezła pod lakierkiem i ortalionem, udaje się odratować twórcom„Niebezpiecznych dżentelmenów”, zaskakującej komedii o Witkacym, Boyu-Żeleńskim, zbrodni, miłości życia i wolności w czasach zniewolenia.
W książce „Góry. Stan umysłu”, na podstawie której powstał doskonały filmowy esej „Mountain”, Robert MacFarlane pisze: „Góry były wolne od grzechu. Szczyt górski stał się powszechnym symbolem wyzwolenia uwięzionego w mieście ducha, konkretyzacją romantyczno-sielskiego pragnienia ucieczki (…); wchodząc na górę, człowiek mógł właściwie zawsze liczyć na oświecenie – duchową lub artystyczną epifanię”.
To i jeszcze kila innych walorów górskich przyciągało w Himalaje, Alpy i Tatry wielkie umysły i wielkich artystów. Wiemy o górskich fascynacjach Staszica, Żeromskiego, Chałubińskiego, Tetmajera, Witkiewiczów… słowem: cała sztuka i pół nauki młodopolskiej tatrzańskimi limbami stoi!

Niebezpieczni dżentelmeni

I w końcu zapewne obejrzelibyśmy te wszystkie górskie intelektualne wzniosłości na wielkim kinowym ekranie, gdyby nie fakt, że Witkacy, Boy-Żeleński, Conrad (tak, ten od „Jądra ciemności”) oraz Malinowski (antropolog), nie uwikłali się w tajemniczą zbrodnię. Skupiamy się więc nie na tym,co w chmurach, a na tym, co sześć stóp pod ziemią. A wszystkiemu winna… libacja. I to nie byle jaka. Przynależność do artystycznej bohemy zobowiązuje, stąd z onirycznych wizji pierwszego aktu filmu zapamiętamy nie tylko ponętne półnagie ciała gibające się w rytm wpadającej w ucho góralszczyzny, ale też opary opium, pijackie bajania i podkarmianie artystycznego ducha egzotycznym pejotlem. Tak się szlachta bawi! Gorzej, że z tej suto zakrapianej imprezy wspomniani panowie nie pamiętają zgoła nic. W tym powodów i przyczyn, które doprowadziły do odkrycia, iż w ich willi w stylu zakopiańskim leży świeży trup.
Jak powszechnie wiadomo, najbardziej niebezpieczni na świecie są artyści oraz ci, którzy w ogóle nie piją – wobec tego tutaj w pewnym sensie jedno niweluje drugie. Nie zmienia to faktu, że nasza czwórka wybitnych osobowości znajduje się nagle w zgoła rozpaczliwym położeniu. Zaczyna się więc śledztwo na własną rękę, by uchronić się od szubienicy…
Tak zaczyna się film, jakiego nie powstydziłby się Guy Ritchie: zabawna, brawurowa opowieść o gangsterach i literatach, o wielkiej władzy i małych umysłach, o ludzkich ambicjach i uwolnieniu się od nich, zwłaszcza wtedy, gdy okazują się ambicjami innych, oczekiwaniami otoczenia.
Ten film jest cudownie błahy, ostentacyjnie rozrywkowy, a jednak tak dużo mówi o ludzkiej naturze, że nazywanie go komercyjnym wydaje się grzechem. Ale jest takim w najlepszym tego słowa znaczeniu. Wyśmienite dialogi, wspaniałe kreacje, twisty fabularne, spektakularne strzelaniny, widoki Tatr i Podhala bez zakorkowanej Zakopianki, niewiarygodne acz prawdopodobne spotkania w Zakopanem, w którym na przełomie wieku bywał niemal każdy, z Piłsudskim i Leninem na czele – to wszystko jest jak filmowe fajerwerki, do których zapalnikiem był wielki talent Macieja Kawalskiego, debiutanta, który napisał, sfilmował i uczynił z tej historii perełkę, która zdobyła Nagrodę Publiczności na prestiżowym Warszawskim Festiwalu Filmowym.
Film mógłby być godną politowania ekranizacją mokrego snu polonistycznego nerda – a jest udaną komediowo-sensacyjną wariacją na temat świata i ludzi, których zna historia literatury i którzy istnieli, ale nie w tak zintensyfikowanym, skondensowanym i esencjonalnym wydaniu. Wyciągnięcie ich z kart opracowań Biblioteki Narodowej, tchnięcie w nich rumieńca życia, zdemaskowanie ich nie całkiem nobliwych przygód zapewne nie poskutkuje masowym zainteresowaniem maturzystów historią literatury polskiej. Ale być może spowoduje, że ktoś się szczerze zaśmieje, ubawi do rozpuku, doświadczy rozrywki, jakiej od dawna nie zaznał. I nie będzie to mieć nic wspólnego z rytmem na dwa i polewaniem się szampanem.

Niebezpieczni dżentelmeni
Radek Tomasik

Radek Tomasik

Z wykształcenia filmoznawca, z wyboru przedsiębiorca, edukator filmowy,
marketingowiec. Współwłaściciel Ferment Kolektiv - firmy specjalizującej
się w działaniach na styku kultury filmowej, biznesu i edukacji oraz
kina Ferment.

Miłość (i zbrodnia) w Zakopanem

Tekst: Radek Tomasik

Niebezpieczni dżentelmeni

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Twórczość połączeń

Tekst: Marta Szostak

Czy może jest wśród Państwa ktoś, kto podobnie jak ja uważa, że początek roku wcale nie musi uginać się pod ciężarem presji noworocznych postanowień? Jeśli tak, cieszę się, że jest nas więcej. Jeśli nie,może pozwolą mi się Państwo dać przekonać do tego, że wedle natury, zima ma w sobie dużo więcej z Czasu Regeneracji aniżeli z Czasu Katorgi? Zimą drzemiemy nieco dłużej i bez wyrzutów sumienia oraz chętniej zatapiamy się w fotelu z dobrą książką, zimą rozkoszujemy się przyrządzonymi latem przetworami i nabieramy dystansu, zaszywając się najedzeni w przytulnych kątach przeróżnej, górsko-nadmorsko-leśnej maści. Sielankujemy, dumamy i odkrywamy to, co nowe, i czemu warto przyjrzeć się w uważnym zatrzymaniu. Oczywiście, jeśli komuś z nią (katorgą) i nimi (postanowieniami) po drodze – nie widzę przeszkód. Chciałam jednak rzucić na ten niezbyt lubiany, noworoczny czas nieco inne światło. Ciut jakby cieplejsze, bardziej miękkie i czułe.
A skoro już przywołałam odkrywanie, by dać Państwu kolejną zachętę do spojrzenia na początek roku trochę inaczej, oto Jazz z MACV, drugi już album Warszawskiej Opery Kameralnej powstały w ramach arcyciekawego cyklu wydawnictw płytowych, łączących w sobie elementy jazzu i muzykę dawną. Jego premiera odbyła się jesienią zeszłego roku, pod koniec stycznia 2023 natomiast ukaże się on w wersji winylowej – gratka dla smakoszy!Co w środku? W środku, drodzy Państwo, Orkiestra Musicae Antiquae Collegium Varsoviense wraz z Marcinem Maseckim prezentują trzy koncerty: Koncert E-dur BWV 1053 Jana Sebastiana Bacha, Koncert c-moll Wq 43/4 Carla Philippa Emanuela Bacha oraz Koncert C-dur nr 13 KV 415 Wolfganga Amadeusza Mozarta. Argumentując, dlaczego warto sięgnąć po ten album, mogłabym oczywiście oprzeć się na pomnikach kompozytorów oraz ich roli, bez której historia muzyki nie byłaby tą znaną nam dzisiaj, fascynującą opowieścią. Mogłabym też powołać się na renomę i warsztat Marcina Maseckiego, jednego z bardziej intrygujących i oryginalnych pianistów czasów obecnych oraz na Orkiestrę, której dokonania i misja budzą ogromny podziw. Ja jednak spróbuję zachęcić Państwa jakościami nieco bardziej… metafizycznymi? Takimi jak wolność.Oraz spojrzenie różniące się od tego, do którego przywykliśmy, myśląc nie tylko o muzyce dawnej, ale i o roli klasycznej orkiestry. Oraz satysfakcja, która wypełniając słuchaczowe uszy i dusze po brzegi, udowadnia, że w muzyce naprawdę nie ma granic, a i te dotychczas nam znane warto szturchać, sprawdzając, czy aby nie przyszedł czas na lekkie przesunięcie.
Przyszedł czas, a zaraz za nim – barok, klasycyzm i romantyzm w ujęciu jazzowym, traktującym repertuar z należytym uznaniem, ale i bez obaw i ograniczającego improwizacje strachu przed popełnieniem błędu. Zarówno orkiestra, wykonująca na co dzień repertuar klasyczny, jak i pianista, znany ze swoich (głównie, choć nie tylko) jazzowych zmagań, wnoszą do tego projektu unikalną jakość, uczą się od siebie nawzajem i otwierają się na nowe, dzięki czemu to, co powstaje, jest w istocie czymś, czego do tej pory nie było; czymś, co nie jest odtwórcze i co nie jest różniące się od poprzednich wykonań jedynie słyszalnymi dla nielicznych niuansami. Jest czymś, w co warto zanurkować. Z ciekawością i bez presji. Polecam tę wyprawę. Zwłaszcza zimą gwarantuje ona niesamowite przeżycia.

Jazz z MACV - Marcin Masecki & Musicae Antiquae Collegium Varsoviense
Jazz z MACV – Marcin Masecki & Musicae Antiquae Collegium Varsoviense
Marta Szostak

Marta Szostak

Twórczość połączeń

Tekst: Marta Szostak

Jazz z MACV - Marcin Masecki & Musicae Antiquae Collegium Varsoviense

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Tomasz Stawiszyński: „Ucieczka od bezradności”

Tekst i zdjecia: Monika Wojtowicz

Koniec roku to dobry czas na podsumowania i zapewne na każdym kroku będą zalewać nas listy: „dziesięciu najważniejszych książek”, „wszystkie lektury, które musisz przeczytać do ostatniego dnia grudnia”, „książki, których nie możesz przegapić”. Tutaj takiej listy nie będzie. Za nami ciężki rok i nie ma się co rozliczać z tego, co się przeczytało bądź nie. Będzie za to o dwóch książkach jednego autora i jeśli mielibyście przeczytać w tym roku tylko dwie książki, to z ręką na sercu mogę powiedzieć, że powinny to być Ucieczka od bezradności i Reguły na czas chaosu. Autora zapewne przedstawiać nikomu nie trzeba, bo Tomasza Stawiszyńskiego można znać nie tylko jako pisarza, ale również felietonistę Tygodnika Powszechnego, a jego głos usłyszeć w audycjach radiowych i podcastach (nie tylko autorskich). Stawiszyński ma niezwykły dar opowiadania o skomplikowanych sprawach w prosty i przystępny sposób, co jak na filozofa nie jest często spotykane. W dodatku niewiele jest takich osób, które tak rozsądnie starają się tłumaczyć otaczający nas świat, jednocześnie nie popadając w skrajności i nie dając prostych odpowiedzi.

Tomasz Stawiszyński - Ucieczka od bezradności
Tomasz Stawiszyński – Ucieczka od bezradności

Ucieczka od bezradności / Tomasz Stawiszyński / Wydawnictwo Znak

Powiedzieć, że żyjemy w ciekawych czasach, to jak nic nie powiedzieć, a jakże ostatnio często parafrazowane powiedzenie, że „kiedyś to było” nabiera trochę innego znaczenia. I być może to świat staje się bardziej skomplikowany, a może my jesteśmy tego skomplikowania bardziej świadomi. Nie zmienia to jednak faktu, że wtrąca to nas w dosyć obezwładniający stan bezradności. I właśnie z ową bezradnością Stawiszyński stara się uporać w tej książce. A robi to oczywiście, jak filozofowi przystało, dosyć przewrotnie, bo oczywiście nie dowiemy się, jak z bezradnością sobie poradzić, jak jej sprostać i sprawić, aby przestała nas męczyć. Stawiszyński pisze przede wszystkim o tym, jak ją oswoić, nauczyć się z nią żyć, zaakceptować, jako część ludzkiego życia i doświadczania. Za sztandarowy przykład służy tutaj żałoba, którą niemal wyrugowaliśmy ze swojego życia, sprowadziliśmy do rangi choroby i przepisujemy na nią leki, aby tylko jej w pełni nie doświadczyć, a co gorsza wprowadzić nią innych w dyskomfort. Zatem nie ma co się bać bezradności, smutku czy lęku, bo to części składowe naszego człowieczeństwa, a zamiast wkładać tyle wysiłku w pozbycie się ich powinniśmy popracować nad ich oswajaniem, bo to na pewno pozwoli nam lepiej poznać samych siebie.

Tomasz Stawiszyński: "Reguły na czas chaosu", Wydawnictwo Znak
Tomasz Stawiszyński: „Reguły na czas chaosu”, Wydawnictwo Znak

Reguły na czas chaosu / Tomasz Stawiszyński / Wydawnictwo Znak

Uwaga, to nie jest poradnik. Żeby nie było, że nie ostrzegałam. Właściwie to jest swego rodzaju satyra na wszelkie poradniki, które próbują objaśnić nam świat, ale jakoś marnie im to wychodzi. Stawiszyński na pewno nie da nam prostych odpowiedzi na nurtujące nas pytania jak żyć? gdzie jesteśmy? kim jesteśmy? i dokąd zmierzamy? A żeby było bardziej przewrotnie, autor zostawi nas z jeszcze większą ilością pytań i wątpliwości, które długo kołaczą się w głowie jednocześnie przemodelowując nasze postrzeganie wielu rzeczy. Reguł Stawiszyński tworzy jedenaście i trzeba przyznać, że niektóre są dosyć wyzywające, stojące w poprzek bombardujących nas z każdej strony komunikatów. Zatem jeśli dążycie do życia w zgodzie ze sobą, już dawno przygotowaliście się na koniec świata lub poszukujecie swojej tożsamości – sięgnijcie po tę książkę. A czytając, na pewno nie raz przyklaśniecie autorowi, ale równie często (a może nawet częściej) będziecie wywracać oczami, a może nawet głośno wzdychać i pytać siebie i wszechświat „czy on oszalał?”. Warto wtedy usiąść na chwilę w kąciku i podumać, bo jak niektóre rzeczy poskładają nam się w głowie, to jednak powiemy „ma rację!” I może owszem, te reguły nie są szczególnie odkrywcze, ale trzeba przyznać, że mało kto ma taki talent do porządkowania i nazywania zjawisk jak Stawiszyński. Na koniec zdradzę, że jedną z reguł jest „czytaj książki” i chyba nie ma tu innej, z którą mogłabym się bardziej zgodzić.

Centrum Kultury Zamek logo

Monika Wojtowicz

Czytelniczka, doradca z księgarni Bookowski w Poznańskim Centrum Kultury Zamek

Tomasz Stawiszyński: „Ucieczka od bezradności”

Tekst i zdjecia: Monika Wojtowicz

Tomasz Stawiszyński - Ucieczka od bezradności

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Buntownicy z wyboru

Tekst: Radek Tomasik

Netfliksowy portret arcyciekawego terapeuty Phila Stutza to propozycja, która może być traktowana jak interesujący dokument filmowy – ale jest też bardzo pożytecznym audiowizualnym podręcznikiem psychoedukacji.

Jonah Hill to wybitnie utalentowany aktor i reżyser młodego, a w zasadzie już średniego pokolenia. Dał się poznać jako genialny analityk sportowy w „Moneyball”, wkurzający polityk-maminsynek w „Nie patrz w górę” oraz nerd-everyman w całej serii wcieleń komediowych w filmach sygnowanych przez Judda Apatowa czy innego Setha Rogena.

Ale jest też wrażliwym reżyserem („Najlepsze lata”) i po prostu dzieciakiem po przejściach, który zaliczył w młodości koszmar wykluczenia rówieśniczego i bullyingu z powodu nadwagi. W filmie „Stutz” siada naprzeciw własnego terapeuty nie tylko po to, by przedstawić wybitną jego zdaniem osobowość współczesnej psychologii – ale przede wszystkim, by pomóc. By w sposób bezwstydnie utylitarny dać ludziom narzędzia do lepszego życia, do budowania dobrostanu w świecie, który goni własny ogon, w którym każdy udaje innego niż jest – i przede wszystkim szczęśliwszego niż jest.

„Stutz” to film zupełnie wyjątkowy, tak jak wyjątkowy jest jego bohater. Z jednej strony – obserwujemy niemal ekshibicjonistyczną postawę hollywoodzkiego gwiazdora, który niczym Prometeusz chce dostarczyć widzom coś, co jemu samemu pozwoliło wejść na inny poziom świadomości, zmienić diametralnie swoje życie. Hill jest w tej szczerości bezwzględny i bezlitosny: wobec siebie, wobec Stutza, wobec filmowej konwencji (lub chce, by tak to wyglądało). Gdy trzeba – pokazuje nam, co jest udawane. Gdy tego wymaga wiarygodność – ściąga do pokoju zwierzeń własną matkę. Gdy czuje, że naprawdę musi pokazać prawdę, odsłania wszelkie kulisy, dążąc do demistyfikacji z gruntu niemożliwej – przekreślenia konwencjonalności kina w kinie.

„Stutz”
Stutz, reż. Jonah Hill, prod. USA 2022, 96 min, dystrybucja w Polsce: Netflix

Czy kino i konwencja jest wrogiem ekranowej prawdy? Czy twórcy i bohaterowi udaje się wyjść z pułapki opowiadania obrazem? Czy możliwa jest ucieczka od trywialności planu filmowego determinowanego światłem, czasem, wydajnością i wydolnością twórców? Wszak chodzi o zarejestrowanie ważnej rzeczy, ważnego fenomenu, ukazanie metod pracy genialnego w swym pomocowym potencjale człowieka – w dodatku właśnie teraz, gdy jego czas się kończy.

Jego czas się kończy, bo Stutz jest dotknięty chorobą Parkinsona. Ma 74 lata… To rodzi kolejne pytania, bo przecież taki film jest też czymś w stylu artystycznego souveniru, jakkolwiek cynicznie by to nie zabrzmiało. To jedno z wielu trudnych etycznie pytań, na które zarówno Stutz, jak i Hill musieli sobie zapewne wielokrotnie odpowiadać.

Na szczęście my nie musimy. Otrzymujemy dziewięćdziesięciominutowy wgląd do wewnętrznego świata dwóch niezwykłych, w przeszłości strauamtyzowanych ludzi, którzy postanowili otworzyć się na świat niczym eksponaty „Body Worlds”.Najliczniej odwiedzana na świecie naukowa wystawa autorstwa prof. Gunthera von Hagensa, opowiadająca o cudzie, złożoności i kruchości ludzkiego ciała mogłaby być rewersem opowieści o złożoności, kruchości i cudach ludzkiej psychiki. Która – tak jak ciało – ma pewne określone zasady działania.

Stutz i Hill odkrywają karty i buntują się przeciwko terapeutycznym metodom skupionym na słuchaniu i ostrożnej refleksji. Mówią „rób tak” i „nie rób tak”, często dodając „kurwa”. Chcą niemal natychmiastowych efektów – chcą być jak psychoedukacyjna karetka pogotowia, która pędzi na sygnale, by pomóc człowiekowi w tragicznym psychicznym położeniu. Osobiście głęboko wierzę, że na pokładzie tego ambulansu są prawdziwi heroiczni ratownicy, dobry sprzęt i

Radek Tomasik

Tekst: Radek Tomasik

Z wykształcenia filmoznawca, z wyboru przedsiębiorca, edukator filmowy, marketingowiec. Współwłaściciel Ferment Kolektiv - firmy specjalizującej się w działaniach na styku kultury filmowej, biznesu i edukacji oraz kina Ferment.

Buntownicy z wyboru

Tekst: Radek Tomasik

„Stutz”

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

O miłości do słowa czyli uczty ciąg dalszy

Tekst: Marta Szostak

Premiera płyty sanah śpiewa Poezyje

Nie mogło być inaczej. Po majowym koncercie w Poznaniu, na którym wykonany został utwór z niepowstałej jeszcze wtedy płyty, wiedziałam, że kiedy już ujrzy ona światło dziennie, świat zamilknie. Najpierw zamilknie, a potem będzie śpiewał. I to nie byle co, a nawet – bardzo coś! Teksty Szymborskiej, Asnyka, Mickiewicza, Słowackiego… A to jeszcze nie wszyscy!

25 listopada (czyli w dniu, w którym uśmiecham się do redaktor Ciesielskiej, jak zawsze cierpliwie oczekującej kolejnego nocnego wysyłania recenzji) Zuzanna Irena Jurczak znana jako sanah wypuściła album sanah śpiewa Poezyje, swój czwarty studyjny krążek, będący niczym innym jak zrealizowaną obietnicą, złożoną podczas trasy „Uczta Tour ’22”. Artystka dotrzymała słowa w znamienny dla siebie sposób, prezentując nam najsłodszą z delicji, która, choć objętościowo niewielka (zawarty na albumie materiał trwa jedynie ledwo ponad pół godziny), ma w sobie wszystko, a nawet więcej.

Wszystko, czyli te ze składników, z którymi mieliśmy już do czynienia, spotykając się z twórczością sanah, a zatem – jej perfekcyjnie opanowany głos, czysty, lekki, dokładny oraz mieszankę wrażliwości ze skromnością i wdziękiem, która zwłaszcza po spotkaniu na żywo mocno zapada w pamięć. Do tego dołóżmy popową i indie-popową stylistykę, w którą wokalistka odważnie wplątuje elementy elektroniki, rocka i muzyki klasycznej oraz interesujące, nieprzekombinowane teksty.

Wspomnianym więcej, w przypadku najnowszego albumu, są dwie rzeczy – ukłon złożony poezji z najwyższej półki i oprawa wizualna – zarówno plakaty zapraszające na tour promujący płytę, jak i zdjęcia oraz znakomite (!) teledyski. Wszystko jest dopracowane do granic (zwróćcie uwagę nawet na stylizowany zapis słowa „poezja” w tytule!), a do tego tak urzekające swoją malarskością, że ciężko jest powstrzymać się od zapętlania. Przyjęta przez sanah narracja jest przemyślana, spójna z jej wizerunkiem, w którym próżno szukać cienia nieprawdy czy jakiejkolwiek maski, której kształt jest wynikiem zimnych, rynkowych kalkulacji. Jest w niej prawda, czułość i oddanie – muzyce, słuchaczom i samej sobie. Kiedy Zuzanna Irena zabiera się do komponowania, po kilku chwilach, jej teksty są na ustach wszystkich. Od bardzo młodego pokolenia, które (choć nigdy nie było jej głównym targetem) obecnie stanowi bardzo solidny filar jej publiczności, aż do przypadkowych słuchaczy, którzy raz usłyszawszy jej jasny, delikatny głos, zapragnęli dowiedzieć się, do kogo on należy, po czym przepadli… I ja im się wcale nie dziwię. Wspominam o tym dlatego, ponieważ dzięki doborowi repertuaru, poezja ma szansę nie tylko trafić w miejsca, w których jeszcze jej nie było, ale także zaskarbić sobie nowo nawróconych miłośników, dla których do tej pory była tworem raczej niezrozumiałym i niezbyt potrzebnym. „Nic dwa razy” Szymborskiej, „Hymn” Słowackiego, „Warszawa” Tuwima, „Bajka” Baczyńskiego, „Kamień” Asnyka – to tylko kilka smaków, składających się na doskonałą, deserową kompozycję. Warto się skusić!

Marta Szostak

Marta Szostak

O miłości do słowa czyli uczty ciąg dalszy

Tekst: Marta Szostak

Premiera płyty sanah śpiewa Poezyje

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Wojciech Nentwig | Moja praca jest wielką przygodą

Rozmawia: Magdalena Ciesielska

Zdjęcia: Piotr Skórnicki, materiały prasowe Filharmonii Poznańskiej

Mówienie o problemach nie jest specjalnością dyrektora Filharmonii Poznańskiej, Wojciecha Nentwiga, woli skupić się na odkrywaniu talentów, spotkaniach z geniuszami i niekończących się poszukiwaniach… Podkreśla, za Ryszardem Kapuścińskim, iż „życie bez pasji jest wegetacją”.

Jest Pan absolwentem Poznańskiej Szkoły Chóralnej, animatorem życia muzycznego, a od 2006 roku dyrektorem Filharmonii Poznańskiej, która obchodzi jubileusz 75-lecia. Jak zaczęła się Pana przygoda z muzyką?

WOJCIECH NENTWIG: Rodzice wysłali mnie na naukę gry na skrzypcach i tylko przez jakiś czas – na szczęście dla ludzkości (śmiech) – grałem na tym instrumencie. Wystąpiłem jako skrzypek raz. Mój pierwszy występ, z programem kolędowym, był zarazem ostatnim.

Na egzamin do Poznańskiej Szkoły Chóralnej skierowała mnie moja nauczycielka skrzypiec, pani Maria Żuchelkowska. Śpiewałem w Poznańskim Chórze Chłopięcym Jerzego Kurczewskiego kilkanaście lat,objechałem z nim wówczas kilka europejskich krajów. Jako 13-latek śpiewałem między innymi „Stabat Mater”Krzysztofa Pendereckiego na festiwalu w Berlinie, w Komische Oper czy motety Jana Sebastiana Bacha w legendarnym kościele Świętego Tomasza w Lipsku. Muzyka mnie wciągnęła. Jako licealista byłem też wokalistą zespołu big-beatowego„Swobodni Chłopcy”, z którym występowałem podczas przeglądów muzycznych. Podczas jednego z nich poznałem Annę Jantar (wtedy jeszcze – Szmeterling) i zespół Szafiry (którego była solistką) z Piotrem Kuźniakiem, wychowankiem Chóru Stuligrosza, który gra i śpiewa do tej pory, między innymi w Trubadurach. Z jednej strony pokochałem chór i piękną muzykę klasyczną, a z drugiej – bardzo lubię dobrą muzykę rozrywkową, z Beatlesami na cele.

Moja rodzina jest też dość muzyczna – żona pracowała przez wiele lat w szkole muzycznej przy ul. Solnej w Poznaniu, a córka jest skrzypaczką. Zawdzięcza to po części Krystianowi Zimermanowi, który opowiedział mi kiedyś o dobrej formule na zaśnięcie, praktykowanej w jego domu. Zaczęliśmy więc„puszczać” córce cicho muzykę klasyczną do snu. Już jako małe dziecko nie pomyliła Mozarta z Bachem. Pokochała skrzypce, i w przeciwieństwie do mnie (śmiech), ten instrument stał się jej bardzo bliski. Grała też na fortepianie, śpiewała w szkolnym chórze dziecięcym. Muzyka w moim domu rodzinnym, a następnie w tym, który sam stworzyłem, zawsze była ważnym elementem życia. To wszystko zbiegło się też z pasją kolekcjonowania płyt; winylowych zebrałem około 2000. Muzyka była i jest bliska memu sercu…

Orkiestra Filharmonii Poznańskiej
Orkiestra Filharmonii Poznańskiej

Muzykę połączył Pan ze studiami na Wydziale Prawa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Podobnie jak patron Filharmonii Poznańskiej, Tadeusz Szeligowski, jest Pan absolwentem i szkoły muzycznej, i studiów prawniczych. Wydawałoby się, iż obu zamiłowań nie da się scalić…

Śpiewając jeszcze w chórze, pisałem pracę magisterską u profesora Stanisława Sołtysińskiego, wybitnego cywilisty, eksperta w zakresie prawa autorskiego, prawa patentowego w wymiarze międzynarodowym, zatytułowaną „Problemy ochrony prawnej artystów-muzyków wykonawców”. Czy wykonawcy są traktowani w polskim prawie jako twórcy czy jednak nie? Na owe czasy był to temat dość pionierski, niewiele było literatury, z której mogłem korzystać. Pracę wysoko oceniono, uznano za oryginalną, dlatego mój promotor zaproponował mi rozważenie napisania  doktoratu na ten temat, ale ja byłem chyba zbyt niecierpliwy(śmiech), aby wysiadywać godzinami w bibliotekach i dalej drążyć tę kwestię. Skierowałem życie zawodowe na inne tory, na tory dziennikarskie. Wiele lat spędziłem w Głosie Wielkopolskim, w którym w latach 1992-2003 byłem zastępcą redaktora naczelnego. Współpracowałem też z innymi tytułami, głównie z czasopismami muzycznymi; przeprowadzałem wywiady z gwiazdami muzyki, od Claudia Abbado po Sir Georga Soltiego. Byłem także autorem audycji Bliżej gwiazd w Programie 2 Polskiego Radia i w ówczesnym Radiu Merkury.

Pracując jako dziennikarz, zajmował się Pan przez wiele lat tematyką kulturalną, głównie muzyczną, aż otrzymał Pan zgoła inną propozycję…

Po rozmowach z Marszałkiem Wielkopolski, w 2006 roku podjąłem się nowego wyzwania,obejmując funkcję dyrektora Filharmonii Poznańskiej; zresztą w nie najłatwiejszym dla tej instytucji czasie. I tak to trwa… Obecnie Filharmonia Poznańska, która obchodzi swoje 75. urodziny, jest jedną z najprężniej funkcjonujących instytucji artystycznych w Polsce, choć dysponuje stosunkowo małym zespołem poza artystycznym. W porównywalnych filharmoniach takie zespoły liczą sobie co najmniej 40 osób, a my–niewiele ponad 20. Każdy z nas(w całej instytucji) daje z siebie tyle, na ile go stać – to nasza dewiza, którą udaje się nam urzeczywistniać. Praca trwa u nas od rana, często do wieczora, a nierzadko mamy i tak poczucie, że przegrywamy wyścig z czasem. Mój przyjaciel–Ryszard Kapuściński, mawiał, iż „życie bez pasji jest wegetacją”. Pasja oraz kreatywność łączą zespół artystów i pozostałych pracowników Filharmonii Poznańskiej, który od lat wykonuje gigantyczną pracę.

Wojciech Nentwig - dyrektor Filharmonii Poznańskiej
Wojciech Nentwig – dyrektor Filharmonii Poznańskiej

Panie Dyrektorze, jakiej muzyki Pan słucha na co dzień?

Słucham muzyki klasycznej z różnych epok, choć najbliższa jest mi ta z doby romantyzmu i XX wieku. Ponadto, jestem fanem zespołu The Beatles; słucham często ich muzyki. A tak na marginesie: nie lubię podziału na muzykę „poważną” i „niepoważną”. Muzyka jest albo dobra, albo zła. Staram się słuchać muzyki dobrej lub takiej, której jeszcze nie znam, a którą – jak się nierzadko okazuje –warto poznać.

W pracy zawodowej również ukierunkował Pan swoje poszukiwania na nieznane do tej pory muzyczne rewiry. Dlaczego?

Te utwory są po prostu wspaniałe! Wspólnie z Łukaszem Borowiczem, naszym dyrygentem-szefem i dyrektorem muzycznym – mistrzem (i to w wymiarze międzynarodowym) znajdowania „muzycznych diamentów”, czyli utworów zapomnianych, często nieznanych oraz ich wykonywania i nagrywania – uczestniczę w fascynującej przygodzie. Przedstawianie ich na koncertach i utrwalanie na płytach stało się już od co najmniej dekady specjalnością Orkiestry Filharmonii Poznańskiej. Zainteresowałem się twórczością urodzonego w 1850 roku w Szamotułach Franza Xavera Scharwenki, niemiecko-polskiego pianisty i kompozytora, który założył konserwatoria muzyczne w Berlinie, a później i w Nowym Jorku.Notabene, uczył się w szkole przy ul. Strzeleckiej w Poznaniu, w tej samej, w której ja, ponad sto lat później, zdawałem maturę. Niektóre wspaniałe utwory Scharwenki, który skomponował między innymi cztery koncerty fortepianowe i symfonię, nagraliśmy dla wytwórni Naxos oraz dla CPO.

Regularnie sięgamy też po utwory kompozytorów pozornie znanych, na przykład Feliksa Nowowiejskiego, związanego z Poznaniem, którego twórczość – poza „Rotą” –nie jest powszechnie znana, nawet wytrawnym melomanom.Wykonywaliśmy i nagraliśmy – między innymi –nieznane, bo zapomniane, koncerty Nowowiejskiego: fortepianowy i wiolonczelowy z udziałem Jacka Kortusa i Bartosza Koziaka. Nagraliśmy też i wykonujemy dzieła Stefana Bolesława Poradowskiego, twórcy tak bardzo związanego z Poznaniem. Przywracamy też międzynarodowemu życiu muzycznemu takich kompozytorów jak Michał Bergson, który pochodził z bardzo zacnej polsko-żydowskiej rodziny filantropów z Warszawy.Jego syn, Henri Bergson, otrzymał w 1927 roku Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury. Odkryliśmy nieco z twórczości zapomnianego Michała Bergsona,młodszego o 10 lat od Fryderyka Chopina, w szczególności jego Koncert fortepianowy.Sięganie po tak bogaty, piękny, a nieznany wcześniej repertuar stało się naszą specjalnością. Tak sobie myślimy z Łukaszem Borowiczem, że jeśli nie my, to kto będzie się tym zajmował?

Orkiestra Filharmonii Poznańskiej w Auli Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu
Orkiestra Filharmonii Poznańskiej w Auli Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu

Państwa działalność czy wręcz specjalność została wielokrotnie zauważona w Polsce, a przede wszystkim za granicą. Proszę przybliżyć kilka faktów.

Nie oglądając się na różne trudności, Orkiestra Filharmonii Poznańskiej w każdym sezonie nagrywa przynajmniej jedną, a bywa i kilka płyt tych zapomnianych, a często znakomitych twórców.Jesteśmy doceniani i nagradzani na arenie międzynarodowej.Na przykład album z utworami Michała Bergsona otrzymał wspaniałe recenzje i tytuł „Płyty miesiąca” (w maju 2020) w najbardziej prestiżowym londyńskim magazynie „Gramophone”. Zdobyliśmy w Paryżu „Złotego Orfeusza” za płytę z koncertu live z Ewą Podleś, z cyklu „Gwiazdy światowych scen operowych”. Również nagranie live z dziełem życia Feliksa Nowowiejskiego– oratorium „Quo vadis”, wydane przez niemiecką wytwórnię CPO, zdobyło najpoważniejszą,obok Grammy, nagrodę płytową na świecie: ICMA, czyli International Classical Music Awardw 2018 roku.Mikrofon jest naszym najbardziej wymagającym, a więc i najdoskonalszym krytykiem muzycznym, a regularne nagrywanie płyt i koncertów bardzo służy rozwojowi orkiestry. Współpracujemy między innymi z największą ogólnoniemiecką rozgłośnią radiową – Deutschlandfunk Kultur, która regularnie, przynajmniej dwa razy w sezonie, nagrywa i retransmituje nasze koncerty, i wtedy mamy przeogromne międzynarodowe audytorium. To dla nas wielka satysfakcja.

Postawił Pan sobie za cel kontynuowanie dzieła zapoczątkowanego przez Stanisława Wisłockiego, pierwszego dyrygenta i dyrektoraartystycznego Orkiestry Filharmonii Poznańskiej?

Stanisław Wisłocki stworzył naszą orkiestrę i kierował nią przez pierwszą dekadę z wielkimi sukcesami. Rzadko się o tym mówi, ale w pierwszej powojennej edycji Konkursu Chopinowskiego w Warszawie w 1949 roku finalistom i laureatom towarzyszyła Orkiestra Filharmonii Poznańskiej. Ważnym ogniwem naszej historii są też Międzynarodowe Konkursy Skrzypcowe imienia Henryka Wieniawskiego. Od 1952 roku, Orkiestra Filharmonii Poznańskiej towarzyszy finalistom i laureatom kolejnych edycji tegoż konkursu. Pod batutą Stanisława Wisłockiego Orkiestra Filharmonii Poznańskiej święciła triumfy, należąc do czołówki polskich orkiestr symfonicznych. I nie ukrywam, że taki cel sobie postawiłem, obejmując tę instytucję w 2006 roku. Po tych kilkunastu latach, choć może zabrzmi to w moich ustach nieskromnie:Orkiestra Filharmonii Poznańskiej zaliczana jest znów do najlepszych polskich orkiestr symfonicznych.

Praca zespołów artystycznych, w szczególności muzycznych, to jest niesamowita przygoda, polegająca na tym, że wyznaczamy sobie szczyty, które chcielibyśmy osiągnąć.Wspinamy się po nich coraz wyżej i wyżej… Jednak artysta czy zespół, który powiedziałby, że osiągnął już ów szczyt, to… przestałby być artystą. Legendarny mistrz batuty, Herbert von Karajan, skonstatował kiedyś, że jeśli wydaje Ci się, że osiągnąłeś już postawiony sobie cel, to znaczy, że postawiłeś go sobie zbyt nisko. Artystyczne wspinanie się jest fascynującą przygodą, którą tworzy myku radości publiczności, ale także własnej satysfakcji, wiedząc, że te szczyty nigdy nie będą do końca osiągalne…

Orkiestra Filharmonii Poznańskiej w Auli Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu
Orkiestra Filharmonii Poznańskiej w Auli Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu

Spotkał Pan wiele interesujących osobowości twórczych. To uskrzydla…I ma Pan szczęście do wybitnych dyrygentów…

Gdy przyleciał do nas legendarny Sir Neville Marriner, brytyjski dyrygent oraz skrzypek(a graliśmy wtedy symfonię Wolfganga Amadeusa Mozarta, „Jowiszową” i II Symfonię Ludwiga van Beethovena), zapytał on koncertmistrzynię: czy gramy klasyków wiedeńskich z wibracją, czy bez?Wtedy usłyszał odpowiedź: „Maestro, jak Pan sobie życzy”. I zagraliśmy bez wibracji. Jesteśmy orkiestrą filharmoniczną, która potrafii tak grać. Jest to po części zasługą innego legendarnego Brytyjczyka –Christophera Hogwooda, który przez kilka lat, do końca swego życia w 2014 roku, był głównym dyrygentem gościnnym Orkiestry Filharmonii Poznańskiej. On interpretował dzieła muzyki barokowej i klasycznej w sposób, jak to się teraz mówi, historycznie poinformowany. Choć –z drugiej strony – ten wspaniały artysta sięgał po repertuar symfoniczny wielkich kompozytorów XX wieku. Na przykład po utwory Leoša Janáčka, Bohuslava Martinů czy Igora Strawińskiego.Praca z wybitnymi dyrygentami – wliczając tu i Marka Pijarowskiego, który obecnie jest honorowym dyrygentem Orkiestry Filharmonii Poznańskiej i Łukasza Borowicza, i wielu innych – przynosi oczekiwane rezultaty, z których możemy być dumni.

Posiada Pan przywilej obcowania z wielkimi osobowościaminie tylko na  koncertach, lecz i na niwie bardziej prywatnej. Którzy artyścipozostawili trwały ślad w Pana pamięci?

Traktuję swoją pracę jako nadzwyczajną dla mnie nagrodę: to możliwość obcowania z wybitnymi osobowościami światowej muzyki także poza estradą. Przykładem może być Stanisław Skrowaczewski, polski dyrygent i kompozytor, urodzony we Lwowie, który – mieszkając kilka dekad za Oceanem –pracował z czołowymi orkiestrami świata. Był jednym z najwybitniejszych dyrygentów drugiej połowy XX wieku. Pamiętam,gdy dotarł do Poznania po raz ostatni w kwietniu 2010 roku, co zbiegło się z katastrofą smoleńską.Koncert został odwołany, ale on w Poznaniu pozostał tydzień. A w mej pamięci pozostały codzienne, z reguły długie, spotkania z tym legendarnym mistrzem batuty i erudytą, liczącym wówczas 87 lat. Jego niezwykłe opowieści nie tylko o muzyce i muzykach. Obcowanie z tej miary osobowościami jest dla mnie nie lada przygodą, spełnieniem marzeń.Swoistą podróżą wypełnioną fascynującymi rozmowami i historiami. Na przykład Nikolaj Szeps-Znaider, fantastyczny duński skrzypek, kameralista i dyrygent, będąc artystą-rezydentem Filharmonii Poznańskiej, opowiadał mi o rodzinnych korzeniach polsko-żydowskich, o emigracji ojca, który(Włodzimierz Szeps) był w latach sześćdziesiątych XX wieku wokalistą zespołu rockowego Śliwki w Łodzi. Początkowo wyemigrował z Polski do Izraela, a potem przeniósł się do Danii, gdzie rodzina jego matki osiadła już przed II wojną światową. Rodzice Nikolaja przez lata nie chcieli odwiedzić Polski, ale za jego namową, przylecieli na jego koncert w Filharmonii Poznańskiej, byli zachwyceni i od tamtej pory bywają w naszym kraju. Albo charyzmatyczny pianista i dyrygent Christian Zacharias, który przed swoim kolejnym występem z Orkiestrą Filharmonii Poznańskiej wręczył mi klucz do jednej z dawnych bram Poznania. Ten klucz znajdował się w jego rodzinie od kilku pokoleń. I on – wraz z siostrą – postanowił sprezentować go poznaniakowi. Opowiadał mi też niezwykle głębokie i przejmujące historie rodzinne, wiążące się z Poznaniem. To niesamowite, że tak znakomity artysta, otworzył przede mną swoje rodzinne wspomnienia. A Sir Neville Marriner wraz z małżonką zaprosili mnie w 2014 roku do Londynu, na obchody jego 90. urodzin. Mógłbym opowiedzieć dużo jeszcze podobnych historii… (śmiech)

Wielu zapraszanych artystów czuje w Filharmonii Poznańskiej cudowną atmosferę, klimat tego miejsca, fascynującą publiczność, wspaniałą orkiestręz otwartymi twórczymi pomysłami, zgrany i życzliwy zespół pracowników. Czy to fenomen?

Być może nie wszędzie jest to normą. Ale staramy się trzymać taki standard. Kontakty gromadzone przeze mnie przez wiele lat owocują.Kiedy się spojrzy na artystów, którzy występowali i występują u nas,jawi się niezły gwiazdozbiór światowych estrad koncertowych i scen operowych. Jakże często wyjeżdżający od nas soliści i dyrygenci opowiadają o filharmonii swoim koleżankom i kolegom artystom, zachęcając ich do przyjazdu tutaj. Zresztą, zazwyczaj sami chcą do nas wracać.To niesie satysfakcję – zarówno publiczności, jak i nam, pracującym w Filharmonii Poznańskiej, instytucji dobrze już rozpoznawalnej w ważnych ośrodkach muzycznych nie tylko w Europie.

„Filia”mojego biura do czasów pandemii znajdowała się w kantynie Filharmonii Berlińskiej, w której występują wszyscy najwybitniejsi artyści świata. Mam przyjaciół wśród muzyków tej fantastycznej orkiestry i to oni niejednokrotnie przedstawiali mnie swoim znakomitym gościom, z którymi – mówiąc pół żartem, pół serio – nieraz na serwetkach podpisywaliśmy kontrakty. (śmiech)

Zaśpiewał u nas (i tylko u nas) na przykład legendarny bas amerykański Samuel Ramey czy –po raz pierwszy w Polsce– fantastyczna sopranistka Pretty Yende. Wielu międzynarodowej klasy solistów, którzy pierwszy raz występują w Polsce, pojawia się właśnie w Filharmonii Poznańskiej. To ogromna radość, że nasza praca i pasja są zauważane.

Oprócz wielkich zagranicznych nazwisk warto też wymienić polskie nazwiska, bo znakomici polscy wirtuozi wielokrotnie przecież wystąpili w Filharmonii Poznańskiej i nieustannie tu wracają.

Oczywiście, i to polskie gwiazdy światowego formatu! Piotr Beczała zaśpiewał swój pierwszy galowy koncert w Europie właśnie u nas, wtedy, gdy w 2007 roku wielu nie znało jeszcze jego nazwiska. Rafał Blechacz, międzynarodowej sławy pianista, zaprzyjaźniony jest z Filharmonią i wraca do Poznania jak do domu rodzinnego. Jesteśmy od lat jedyną polską orkiestrą, z którą Rafał gra regularnie, także na innych estradach Polski i Europy. Poznańskie korzenie ma Jan Lisiecki, urodzony w Kanadzie, który uznany został za „arystokratę fortepianu”, a jego udziałem jest teraz światowa kariera.Gdy miał bodaj 16 lat,mailowo zwrócił się do mnie z zapytaniem, czy mógłby kiedyś zagrać z Orkiestrą Filharmonii Poznańskiej, co byłoby dla niego zaszczytem. Zadebiutował jeszcze tego samego roku. Teraz Jan Lisiecki gra ponad 100 koncertów w każdym sezonie i jest bardzo rozpoznawalnym młodym pianistą na świecie. Innym przykładem może być Piotr Anderszewski, zaliczany do grona najwybitniejszych pianistów naszych czasów.  

Orkiestra Filharmonii Poznańskiej
Orkiestra Filharmonii Poznańskiej

Powiada się, iż młodzi są przyszłością narodu.Odnosząc to do przyszłości Filharmonii Poznańskiej –młode pokolenie artystów jest również bardzo ważne. Pojawiają się tu przecież nadzwyczajne młode talenty, prawda?

Przygotowujemy sezony: obsady i repertuar z dwu-, trzyletnim wyprzedzeniem i naprawdę fascynującym doświadczeniem jest dla mnie odkrywanie nowych talentów, młodych osobowości. To ogromna radość, gdy mogę na międzynarodowych konkursach wyszukiwać młodych,wybitnie utalentowanych muzyków. Obserwuję najważniejsze konkursy,na przykład finały Konkursu Królowej Elżbiety w Brukseli. Korzystamy też z podpowiedzi zaprzyjaźnionych muzyków z różnych krajów. Od lat gościmy więc na naszej estradzie zwycięzców międzynarodowych konkursów muzycznych. Odkrywamy również osoby, które nie wygrały konkursów, ale objawiły niezwykłą osobowość i stają się – zgodnie z tytułem jednego z naszych cykli: wirtuozami XXI wieku. Kimś takim są na przykład Daniił Trifonov czy Kate Liu, która chętnie do nas wraca;najbliższy koncert z jej udziałem odbędzie się w Filharmonii Poznańskiej 16 grudnia. Albo Bomsori Kim, która grała z nami także w kilku miejscach Europy: w Berlinie, Pradze, Mediolanie, Wiesbaden. Występowanie z młodymi, odkrywanie talentów nieustannie mnie napędza i motywuje do… kolejnych poszukiwań.

Ściągnął Pan też do Poznania wciąż młodego mistrza batuty, rodowitego warszawianina, Łukasza Borowicza, w którym zakorzenia Pan miłość do naszej małej ojczyzny. Odwiedził Pan z nim na przykład groby zasłużonych Wielkopolan. Wprowadza Pan dyrygenta-szefa Orkiestry Filharmonii Poznańskiej w kulturę, tradycję, a także i w historię Poznania oraz Wielkopolski. Występuje Pan tutaj w roli edukatora, przewodnika?

Łukasz jest nadzwyczajnym erudytą, ale też człowiekiem bardzo otwartym na poznawanie wszystkiego, co nowe, interesujące, niezwykłe. Prawdą jest, że on zakochał się w Poznaniu, uwielbia tu być, spacerować uliczkami, oglądać secesyjne kamienice (szczególnie na Jeżycach), choć jest profesorem Akademii Muzycznej w Krakowie, formalnie mieszkającym w Warszawie. Natomiast Poznań jest dla niego miastem niezmiennie fascynującym.

Wiele filharmonii chciałoby mieć takiego dyrektora muzycznego. Łukasz Borowicz, związany z naszą instytucją od 2006 roku,pozostaje jednak wierny Poznaniowi i naszej filharmonii, która go w jakiejś mierze odkryła. W stolicy jest oczywiście znany i regularnie tam występuje; podobnie jak w wielu miastach Polski, Europy, Ameryki czy Azji. Jednak czuje się naturalizowanym poznaniakiem, co odczuwamy jako wielkie szczęście.

Łukasz to niezwykła osobowość. Ci, którzy co piątek słuchają jego autorskiej audycji „Karnawał instrumentów” w Programie 2 Polskiego Radia o godzinie 22, są nim zachwyceni. Z Łukaszem można rozmawiać na każdy temat: historia, filozofia, sztuka, muzyka, malarstwo. Uczestniczy on w przeróżnych aukcjach, wyszukując niesamowite pamiątki, czego dowodem jest chociażby oryginalny prezent, jaki otrzymałem na 75-lecie Filharmonii Poznańskiej: oryginalny bilet na koncert do naszej filharmonii z 10 lutego 1956 roku. Na aukcji odnalazł też dawne programy koncertów Filharmonii Poznańskiej czy zdjęcia. Dostałem na przykład od niego program jednego z pierwszych koncertów Orkiestry Filharmonii Poznańskiej pod batutą Stanisława Wisłockiego w Filharmonii Warszawskiej (wtedy jeszcze nie Narodowej). On zawsze powtarza, że jego polski dom muzyczny znajduje się w Poznaniu, chociaż, oczywiście, dyryguje wieloma orkiestrami polskimi i zagranicznymi. Łukasz Borowicz jest dyrygentem rozpoznawalnym na świecie. Także z licznych nagrań płytowych –nagrał do tej pory około 120 albumów płytowych, mając niewiele ponad 40 lat. Uwielbia publiczność poznańską i z wzajemnością. On często jest przewodnikiem po koncertach, opowiada o ich programach i to w sposób zachwycający.

Przed nami grudniowy i noworoczny czas; czas nadziei. Czego Pan życzy sobie oraz Filharmonii Poznańskiej?

Odpowiedniej przestrzeni dla naszych artystycznych działań, i wszystkim nam –dużo zdrowia. Aula Uniwersytecka jest wspaniała i ogromnie jesteśmy wdzięczni władzom UAM, iż możemy z niej korzystać. Jednak nie ma zaplecza dostosowanego do potrzeb dużego zespołu artystów. Jest piękna i świetna akus

Magda Ciesielska

Magdalena Ciesielska

Wojciech Nentwig | Moja praca jest wielką przygodą

Rozmawia: Magdalena Ciesielska

Zdjęcia: Piotr Skórnicki, materiały prasowe Filharmonii Poznańskiej

Wojciech-Nentwig---dyrektor-Filharmonii-Poznańskiej 1

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Anna Niedźwiedź | Teatr Cortiqué: atrakcje na wysokim poziomie

Rozmawia: Magdalena Ciesielska

Zdjęcia: Paulina Stanula

Uśmiechnięta i pełna pozytywnej energii, umiejąca przełożyć swoją pasję w czyn. Anna Niedźwiedź, rodowita poznanianka, kobieta z doświadczeniem w balecie skusiła się, aby zostać pedagogiem.Czym dla niej jest praca w Teatrze Cortique i zarządzanie wieloosobowym zespołem Szkoły Baletowej sygnowanej jej nazwiskiem? Jak zrodził się pomysł połączenia teatru, baletu oraz akrobatyki cyrkowej? Opowiedziała mi w pięknym stylowym wnętrzu swojego gabinetu, w którym można poczuć się jak w krainie czarów.

blank

Pani Aniu, jak rozpoczęła się Pani przygoda z baletem?

ANNA NIEDŹWIEDŹ: Jako 9-latka już wiedziałam, że chcę tańczyć w balecie, byłam nim zafascynowana. Nie miałam jednak warunków fizycznych, aby dostać się do Szkoły Baletowej w Poznaniu. Po wykonaniu ciężkiej pracy i po indywidualnych lekcjach udało mi się dostać do Szkoły Baletowej do Łodzi. Dla mnie nigdy nie było ważne osiągnięcie jakiś ról, tylko bycie w środowisku baletowo-teatralnym. Pracowałam w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Spełniłam swoje marzenie i przekonałam się, iż wyobrażenie a rzeczywistość często nie idą w parze; mijają się… Doszłam do wniosku, że zamykanie się na jednej instytucji ogranicza mój rozwój. Wydawało mi się, że nie jest to pomysł na życie i postanowiłam spróbować zmienić zawód.

Myślałam o zootechnice, poszłam nawet złożyć dokumenty na Uniwersytet Przyrodniczy, dawną Akademię Rolniczą,ale życie pokierowało inaczej…Rozpoczęłam edukację, uczenie innych i to mi najlepiej wychodzi. (śmiech) Musiałam do tego dojrzeć. Kiedy ówczesna dyrektorka Szkoły Baletowej w Poznaniu, Liliana Kowalska, zasugerowała mi inny taniec, nie balet, uznałam to przekornie za jeszcze większą motywację do pracy.I dzięki uporowi, własnej determinacji oraz wsparciu Ewy Wycichowskiej udało mi się ukończyć szkołę baletową i wejść w ten artystyczny świat, poczuć go i zasmakować.

Początki Szkoły Baletowej sygnowanej Pani nazwiskiem sięgają 1994 roku…

Tak, i przez 15 lat sama prowadziłam tę placówkę, potem zaczęłam zapraszać do współpracy nowe osoby, z którymi nieustannie rozwijam ideę szkoły.

W początkowym etapie działalności szkoły byłam przysłowiowym sterem, żeglarzem i okrętem. Chciałam mieć wszystko pod kontrolą, nad wszystkim nadzór, teraz się tego oduczyłam. Mam zaufane osoby wokół siebie, które mnie znakomicie zastępują. Bez tak znakomitych osób – umiejących się poświęcić, czujących sztukę, kochających dzieci i młodzież – szkoła, a przede wszystkim druga moja działalność, czyli teatr nie mogłyby funkcjonować.

Czy to prawda, że jest tu pewnego rodzaju azyl, ucieczka od trudów dnia codziennego?

Sama odnoszę takie wrażenie. (śmiech) W panującej atmosferze wyczuwa się rodzinne i przyjacielskie nuty, twórczy powiew, kreatywne myśli, cudowną energię. Atmosfera jest bardzo ciepła i serdeczna, pomagamy sobie jak tylko umiemy, wspieramy się wzajemnie i motywujemy w bardziej kryzysowych momentach, które również nam się zdarzają, gdyż mamy swoje radości i smutki. Każdy tu pracuje na rzecz zespołu, ale i dla siebie, pragnąc spełnić swoje plany, zamierzenia, móc się sprawdzić, pokazać w nowej roli, w zgoła innym zagadnieniu.

Naprawdę dzięki szkole żyję jak w przysłowiowej bajce, mogę przebywać w tak różnorodnym towarzystwie, kierując instytucją z moich dziecięcych wyobrażeń. Przekazujemy tu wiedzę i merytoryczną, i artystyczną – to wielkie wyzwanie, nie każdy to umie, bo np. nie każdy tancerz jest dobrym pedagogiem. Jednak mi udało się stworzyć wyjątkowy 20-osobowy zespół twórczych i pedagogicznych osobowości, indywidualności. Są w nim zarówno świetni soliści, artyści, jak i osoby z umiejętnościami cyrkowymi, którzy wiele w życiu osiągnęli i postanowili sprawdzić się w innej roli, bo mają dar przekazywania wiedzy kolejnym pokoleniom, począwszy już od 3-letnich dzieci, których edukacją też się zajmujemy. Szkoła to po prostu żywy organizm.

blank
Alicja w Krainie Czarów

W duecie ze szkołą od 2017 roku funkcjonuje Teatr Cortique. Jaka myśl przyświecała jego stworzeniu?

Teatr to takie drugie moje dziecko, o którym kompletnie nie marzyłam. To wielka niespodzianka, niezaplanowany prezent. Kiedy mieliśmy tu spotkanie ze Sławomirem Pietrasem, wybitnym znawcą teatru, opery i baletu, wypowiedział on prorocze i wciąż aktualne słowa, iż „żaden teatr nie jest intratnym biznesem”. Teatr to studnia bez dna, zresztą wiemy jak chociażby Krystyna Janda walczy o swój prywatny teatr. Nigdy nie myślałam, iż stworzę artystyczną przestrzeń, ale nie umiałam uczyć bez przygotowywania spektakli. Już w pierwszym roku działalności mojego studia baletowego zrealizowaliśmy przedstawienie dla publiczności z zewnątrz. Zajmowałam się wtedy – jak i obecnie – reżyserią, choreografią oraz wymyślaniem muzycznego tła do widowisk.

Idea powstania Teatr Cortique wypłynęła naturalnie, od dzieci, narodziła się z indywidualnych potrzeb. To całkowicie ich inicjatywa, aby występować, aby pokazywać się szerszej publiczności częściej niż tylko raz w roku. Na początku funkcjonowania Szkoły Baletowej współpracowałam z Teatrem Muzycznym oraz Teatrem Wielkim w Poznaniu i to pozwalało nam wystawić przedstawienie. Dla mnie najważniejsza jest jednak praktyka moich podopiecznych, a występy coroczne na wynajętych salach nie dawały nam pełnej satysfakcji i możliwości zaprezentowania swoich umiejętności. Dlatego Teatr Cortique powstał z potrzeby serca, aby dawać możliwości i szanse, rozwijać talenty, wzbudzać emocje. Tu już od najmłodszych lat uczymy dzieci przełamywać strach przed sceną, obawy przed występem publicznym – to też dobra umiejętność, która procentuje w dorosłym życiu.

blank
Naturalion dookoła świata

Ze Szkołą Baletową Anny Niedźwiedź od lat współpracuje znany kompozytor Gabriel Kaczmarek. Płyta ze spektaklu „Królowa Śniegu” z muzyką jego autorstwa otrzymała prestiżową nagrodę, Global Music Awards, w dwóch kategoriach w Los Angeles. Słyszałam, iż początek tego zawodowego związku to istny przypadek…

Tak, bo niebywałe są zrządzenia losu! (śmiech) Początek pracy z Gabrielem to czysty zbieg okoliczności, przypadek – jak to w życiu bywa. Gabriel, jako twórca muzyki do nowo powstających przedstawień, został mi polecony przez piękną i eteryczną kobietę, którą spotkałam tu w gmachu szkoły i którą wytypowałam do głównej roli w „Alicji w krainie czarów”. Mnie zawsze ciągnęło, aby tworzyć coś od nowa, aby to było moje, autorskie. Nie chciałam przerabiać znanych już melodii, tylko skoncentrować się na mozaikach muzycznych. Bawi mnie samo tworzenie, a nie tyle finalny efekt. Z Gabrielem współpracuje się wspaniale, mamy takie połączenie dusz (śmiech), rozumiemy się po prostu bez słów. Ja nie umiem grać na żadnym instrumencie, ale potrafię jemu tak wytłumaczyć, o co mi chodzi, co on ma skomponować. Identycznie jest z kostiumami. (śmiech) Nie umiem rysować, szkicować, w ogóle mam bardzo mało takich konkretnych umiejętności, ale znajduję osoby, które tworzą wedle moich gustów i preferencji.

Skąd Pani czerpie natchnienie, motywację, wenę twórczą?

Zjeździłam chyba pół świata, ucząc się, podglądając i podziwiając wybitnych artystów. Największą jednak moją inspiracją jest Cirque du Soleil, bo szukałam idealnego połączenia teatru, muzyki, akrobacji cyrkowych, baletu – różnych technik scenicznych, bo sam balet jest zbyt wymagający. Obecnie najlepszym na świecie miejscem do edukacji baletu klasycznego jest według mnie Royal Ballet School w Londynie. Zaczęłam szukać idealnej kompilacji tych sztuk i technik przekazu i znalazłam! Teatr Cortique łączy śpiew, taniec oraz zajęcia cyrkowe, akrobatyczne. Oszalałam po prostu na punkcie podniebnej akrobatyki i połączenia technik cyrkowych w teatrze. I miałam szczęście widzieć najlepsze spektakle w Cirque du Soleil, gdzie muzyka jest integralną częścią spektakli i nadaje rytm działaniom aktorów.

Naturalion dookoła świata
Naturalion dookoła świata

Siedziba przy ul. Mansfelda 4 w Poznaniu ma ciekawą historię. Proszę ciut o niej opowiedzieć…

Teatr Cortiqué mieści się w budynku o szacownej tradycji edukacyjnej. To właśnie tutaj działał Brunon Czajkowski – wybitny filozof i pedagog, założyciel Prywatnego Gimnazjum Męskiego w Poznaniu. Za jego czasów wisiał szyld z napisem „Edukacja, Kultura, Biznes” – i taki cel kooperacji powinien przyświecać każdym działaniom artystycznym, bo niestety kultura bez biznesu, bez dofinansowania nie istnieje. Uważam, iż pójście do szkoły muzycznej, nauka tańca, baletu, gry na konkretnym instrumencie czy śpiewu jest wspaniałą inwestycją i niewątpliwie procentuje w przyszłości. Mam osoby, które wykonują inny zawód, a tańczą w Teatrze Cortique, są początkującymi architektami, chirurgami, czy studentami na wielu różnych kierunkach – ale nie pozostawili swojej pasji do tańca i akrobacji. To też kwestia ambicji, bo teatr jest doskonałą płaszczyzną do samorozwoju, udoskonalania, kształcenia osobowości twórczej.

Dodatkowo, warto zaznaczyć, iż Teatr Cortiqué to jedyne takie miejsce w Poznaniu. Posiada scenę, którą można oglądać z trzech stron, co przynosi niesłychane emocje podczas odbioru spektakli.

Przed nami cudowne wydarzenia noworoczne zorganizowane przez Teatr Cortique. Proszę zarekomendować spektakle łączące śpiew, taniec i akrobatykę. Co warto zobaczyć na początku 2023 roku?

14 stycznia zapraszamy na „Piękne i…”, wydarzenie tworzone z myślą o pomocy dla Teatru Cortiqué i Szkoły Baletowej, którego dochód w całości będzie przeznaczony na remont dachu naszej siedziby. Naprawa jest konieczna i jednocześnie bardzo kosztowna, stąd pomysł zorganizowania tego koncertu. Będzie to jedyne takie spotkanie przeszłości z przyszłością – w nowych aranżacjach wybrzmią utwory z repertuaru Teatru Cortiqué, które zachwyciły tysiące widzów w całej Polsce. Będzie to też niepowtarzalna okazja, aby po raz pierwszy usłyszeć fragmenty muzyki z zaplanowanego na jesień 2023 nowego widowiska naszego teatru – „Pięknej i Bestii”. Utwory wykona sam autor i kompozytor – Gabriel Kaczmarek, a całości dopełni akrobatyczna oprawa wizualna.

Począwszy od 21 stycznia, znów będzie można podziwiać wspaniałą choreografię i pokazy prosto z Brodwayu w widowisku „Ach, te koty”.

Magda Ciesielska

Magdalena Ciesielska

Anna Niedźwiedź | Teatr Cortiqué: atrakcje na wysokim poziomie

Rozmawia: Magdalena Ciesielska

Zdjęcia: Paulina Stanula

Teatr Cortique - Ach te Koty

REKLAMA

blank

REKLAMA

blank

Don Kichot

6 grudnia, godz. 19:00
7 grudnia, godz. 11:00

Aula Artis
Balet w trzech aktach i pięciu obrazach
Libretto: Marius Petipa na podstawie powieści Miguela de Cervantesa El ingenioso hidalgo Don Quixote de la Mancha (Przemyślny szlachcic Don Kichot z Manczy)
Muzyka: Ludwig Minkus


Podczas spektakli wykorzystane zostaną nagrania, których dokonano w dniach 18-20 stycznia 2022 roku przez Orkiestrę Teatru Wielkiego im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu pod batutą Grzegorza Wierusa.

Te